Życzę miłej lektury :)
____________________________
Esper
zniknęła w portalu, a ja stałam przed nim jeszcze chwilę jak w transie.
- Lorren! Lorren! Lorren!-
warknęła Lexi w moich myślach.
- Co?- rzuciłam
od niechcenia wpatrując się w migocząca taflę powietrza.
- No wskakuj!-
szczeknęła wilczyca.- Esper jest już pewnie na miejscu!
Taaa… A co ona mnie niby ma obchodzić?
Nie wzbudza zaufania. Olewa mnie, a ja przyszłam jej pomóc. Esper to chyba
najbardziej irytująca osoba jaką poznałam. Wkurza mnie bardziej niż Andy, a
znam ją dzień… Wtrąciła się do mojego życia i traktuje mnie jak powietrze.
Chyba nawet nie zdaję sobie sprawy, że jest moją siostrą! A ja mam ją
zaakceptować jak gdyby nigdy nic!? Też potrzebuje czasu, tak! A ona nie ułatwia
całej tej chorej sytuacji!
Chociaż… na jej miejscu pewnie też bym
się tak zachowywała. W sumie dla Andy’ ego też nie byłam życzliwa… ale to przez
to, że on pierwszy nie okazał mi życzliwości. Dopiero… dopiero Tony podał mi
przyjacielską dłoń. I teraz leży przeze mnie połamany w domku Antaniasza, a ja
nie powinnam odstępować go na krok, a tymczasem teleportowałam się do świata
śmiertelników po jakąś kapryśną Nadnaturalną, która rzekomo jest moją
bliźniaczką!
- Lorren! Co ty
wyprawiasz!- usłyszałam warkot Lexi w moim umyśle.
- Już nic-
odparłam szybko i skoczyłam do portalu.
* * *
Wyskoczyłam z niego po drugiej
stronie chyba w ostatniej chwili, gdyż tyle co postawiłam stopy na kamiennej
posadzce jaskini, blask jakim emanował portal zaczął słabnąć, a jego migotliwa
struktura traciła na sile. Za niedługo zamknąłby się na dobre.
- Coś ty tyle wyrabiała
po drugiej stronie!- naskoczyła na mnie Esper, a jej paznokcie pokrył szron.- Czekam tu na ciebie i czekam!
- Przepraszam, Esper…- zaczęłam
ugodowym tonem. Nie chciałam jej urażać, zwłaszcza po rozstaniu z tym
jej całym Pablo, tym Soah’ em. Wyglądał na kogoś ważnego dla niej. Dopiero po
chwili spostrzegłam, że policzki Nadnaturalnej są wilgotne. Od łez?
- Dobra, nie
tłumacz się- burknęłam pod nosem i spojrzała na Lexi z uwagą, jakby się bała,
że moja wilczyca może ją zaatakować, jeśli mnie jakoś obrazi. Ale w tym jej
spojrzeniu na ułamek sekundy pojawiła się też pewność siebie, jak mi się
zdawało. W końcu ona też miała swojego wilka…
- Esper,
rozumiem, że jest ci trudno- zagaiłam, żeby podtrzymać jakoś rozmowę. Ale temat
chyba nie była najlepszy. Dziewczyna rozglądała się uważnie po jaskini,
przyglądając w szczególności sklepieniu i klatce schodowej po drugiej stronie,
znowu mnie ignorując. Lexi wpatrywała się w bezruchu w śnieżnobiałego wilka,
który majestatycznie stał u stóp swojej właścicielki. Pewnie z nim rozmawiała.
A ja brnęłam dalej…- Wiem, jakie rozstania mogą być trudne. Może wstawię się za
Pablo u Antaniasza, on był dla ciebie kimś ważnym, prawda?
- Tak…-
odpowiedziałam niemrawo po chwili.- Był… przyjacielem. Pierwszym, który mi
pomógł, a ja… a ja byłam głupia i tyle co się z nim pogodziłam… Pojawiłaś się
ty.
Ostatnie zdanie
wypowiedziała tak dobitnie, zaciskając dłonie w pięści... Załapałam aluzję.
- To wy nie
byliście razem?! Tylko przyjaciel?! I nic więcej…?- wypaliłam bezczelnie z
wścibskim pytaniem. Nie lubię jak ktoś okazuje do mnie niechęć! Wtedy zaczynam
robić się nieznośna i nietaktowna. Taki defekt.
- NIE!-
wrzasnęła na mnie marszcząc brwi.- Poza tym to nie twój interes!
- Dobra, dobra…
przepraszam Już się tak nie bulwersuj…- mówiąc to uniosłam ręce w górę.
- Kiedy ja się
wcale nie bulwersuje!- warknęła do mnie Esper odrzucając do tylu białe włosy.
- Oho, wcale, a
wcale…- zacharczała do mnie telepatycznie Lexi i zaczęła się śmiać w ten swój
osobliwy sposób. A ja ze wszystkich sił próbowałam powstrzymać uśmiech.
- Już się tak
nie obruszaj i chodź. Nikt nie wie, że po ciebie poszłam- powiedziałam do
dziewczyny poprawiając kołczan i ruszyłam do wyjścia omijając ją.
Kiedy byłam już na czwartym schodzie od
dołu Esper zadała mi pytanie:
- Strzelasz z łuku?
- Aha. To moja
broń. Uczyłam się posługiwać właśnie nią, jako jedyna w szkole. Reszta uczni to
nożownicy- odparłam chyba zbyt wylewnie, ale coś podpowiadało mi, żebym
zmniejszyła dystans między nami.
- A ja też będę
mogła?- znowu usłyszałam za sobą jej przyciszony głos.
- Wybierzesz
sobie co będziesz chciała- rzuciłam półgębkiem przez ramię. Kiedy wyszłyśmy na
powierzchnię zwróciłam się do nowej Nadnaturalnej:
- Chcesz coś
jeszcze wiedzieć na temat szkoły, czy wolisz poczekać aż Mędrzec ci wszystko
wyjaśni?
- Jeśli chce ci
się odpowiadać na moje pytania…- zawahała się rozglądając po lesie. Przyglądała
się najmniejszym szczegółom, nie przeszkadzałam jej w tym.
- Lepsze to niż
iść w ciszy- mruknęłam pod nosem i założyłam ręce na piersiach.
- Dobra…ilu was
tutaj jest?- zapytała przenosząc na mnie swój wzrok.
- Nadnaturalnych? Bez ciebie...
pięcioro. I dwójka Soah’ ów, jak już wiesz. Ale to są szpiedzy, więc…
pewnie za niedługo sobie stąd pójdą. Jak jedno z nich w pełni wyzdrowieje…
- A co mu się
stało?- zapytała już pewniejszym zaciekawionym tonem i zrównała ze mną krok.
- Co JEJ się
stało- poprawiłam ją.- Mieliśmy
problem z… wilkołakami. Pomijając fakt, że byłam w to zamieszana...
Spojrzałam niepewnie na Esper. Dziewczyna
wbijała wzrok w ziemię. Ale na to jak wspomniałam o wilkołakach przez jej twarz
przeleciał cień przerażenia, które teraz próbowała bezskutecznie zamaskować.
- Pozbyliście
się ich?- zapytała nie odrywając oczu od ściółki.
- Chyba…
Nie uspokoiłam jej, wiem. Ale to
była moja pierwsza myśl, a zazwyczaj gadam to co mi przyjdzie do głowy. Zwłaszcza
rozmawiając trochę na siłę z osobą, do której nie mam ochoty się odzywać.
I na tym urwała się nasza rozmowa.
Szłyśmy dalej milcząc. W lesie panowała cisza, pomijając szelest jaki robiłyśmy
brnąc przez krzaki. W pewnym momencie jakiś ptaszek zaczął cichutko ćwierkać na
drzewie. Zaczęłam wsłuchiwać się w jego melodię… i kojarzyłam ją. Już kiedyś to
słyszałam, ale nie mogłam przypomnieć sobie gdzie. Dłuższą chwilę
przegrzebywałam szufladki w mojej głowie. Nagle ptaszek urwał, a mnie
oświeciło. Takie same zakończenie, tą samą melodie, ten sam rytm miał jeden z
utworów Tony’ ego. Pewnie wziął nuty od tego niewinnego zwierzątka… Na myśl o
Tony’ m ogarnął mnie smutek. Ledwo powstrzymałam łzy jak przypomniałam sobie
jak strop się na niego zwala. Ale nie mogłam rozkleić się przy Esper.
Wyprostowałam się i uniosłam do góry brodę, żeby nie pokazywać swojego
zdołowania. Nie wyszło, bo zaczepiłam się lukiem o jakąś wystającą gałąź. Esper
miałam ubaw z tego, jak próbowałam wyplątać broń klnąc pod nosem. Straciłyśmy
na tym trochę czasu, ale w końcu mi się udało i postanowiłam dalej nieść łuk w
ręce. Potem niedługo szłyśmy leśną ścieżką, aż wyprowadziłam Esper z głuszy i ruszyłyśmy
przez szkołę. Nie zważałam na jej reakcje, nie pozwalałam się jej zatrzymywać,
prowadziłam ją bezwzględnie do Antaniasza. Jeszcze sobie pozwiedza szkołę
dokładnie, a ja już miałam dość tego milczenia! I chciałam mieć ją już z głowy…
Wiem, okropne, bo to w końcu moja bliźniaczka (i rzeczywiście była podobna,
gdyby nie te włosy) ale irytowała mnie. Może z czasem się do niej przekonam?
Jak poznamy się lepiej?
- Śnieżynko,
wszędzie cię szukałem!- usłyszałam za sobą nawoływanie. Bez słowa obróciłam się
błyskawicznie na pięcie, sięgnęłam po strzałę i założyłam ją na cięciwę celując
prosto w Andy’ ego.
- Jeszcze raz
powiesz do mnie śnieżynko- warknęłam.- Jestem zajęta, jakbyś nie zauważył! Daj
mi teraz spokój! Nie mam czasu na twoje śnieżynkowanie! Nie wtrącaj się, rozumiesz?!
- Hej, hej, spokojnie…- Chłopak
uniósł ręce w górę i zrobił dwa kroki w bok.- Opuść łuk, dobra? Ostatnio jesteś strasznie nerwowa...
- A zgadnij
dlaczego!- syknęłam do niego poluźniając cięciwę i opuszczając broń. Lexi warknęła głucho. Biały wilk jej
zawtórował. Esper przyglądała się tej scence z szeroko otwartymi oczami,
wlepiając we mnie oczy z niedowierzaniem. Na początku szkolenie bałam się, że
stanę się bezwzględna jeśli chodzi o broń… I faktycznie tak się stało. Łuk był
bardzo niebezpieczny w moich rękach. Biorąc pod uwagę załamanie nerwowe, które
ostatnio przechodziłam… to nie warto było się do mnie zbliżać.
- Już nie
pytam, skąd wytrzasnęłaś tą nową
Śnieżynkę…- zaczął zgryźliwie Andy.
- Jakiś
problem?- burknęła do niego Esper w błyskawicznym odwecie i poprawiła włosy.
- Nie, nie… Nie
wnikam kim jesteś i skąd jesteś, ani co tu robisz, bo ostatnio w naszej Szkole
dzieją się dziwne rzeczy…- po tych słowach przeniósł z powrotem znudzony wzrok
na mnie.- Lorren, mam ci coś do przekazania… Tony prosił, żebyś do niego
przyszła jak najszybciej, bo chciał z tobą o czymś porozmawiać. A jak się
okazało, że nie ma cię na terenie Ośrodka to zaczął panikować. Znaczy… wszyscy
się zdenerwowali oprócz Antaniasza i Soah’ ów. Strzelam, że mieli związek z
twoim zniknięciem…- Wtedy uniosłam ponownie łuk.- Ale ja się nie wtrącam! Już
sobie idę! A ty najlepiej ochłoń…śnieżynko.
I oddalił się pospiesznie.
Kręcąc głową z dezaprobatą zwróciłam się
do Esper, która miała kwaśną minę:
- Chodź i nie
przejmuj się nim. Idzie się przyzwyczaić do jego charakterku. Andy wszystkich
tu wkurza…
* * * TONY
Auć. Możliwe, że to był błąd, że
pogorszyłem swój stan, wstając z łóżka... Auć. Ale nie usiedziałbym dłużej w
tym pokoju! Auć. Musiałem się ruszyć. To zaczynało mnie przytłaczać! Auć…
Antaniasz zrobił wszystko co było w jego
mocy. Użył najpotężniejszych mocy, tych których nie przekazuje nam- uczniom, do
uratowania i naprawienia mojej dłoni. Przeze mnie nasz Mistrz podupadł na
zdrowiu, bo zmusił się do przywołania tak wyczerpujących zaklęć. Ale skoro
włożył w wyleczenie mnie tyle wysiłku… to wypadało sprawdzić przynajmniej, czy
na coś się to zdało… Więc co? Długo się nie zastanawiałem. Po prostu wziąłem
kule, które przyniósł mi na potem Andy… i zlazłem na dół. Na swoje szczęście
nie spotkałem Mędrca na schodach, więc spokojnie (jęcząc żałośnie co jakiś
czas) pokuśtykałem na werandę, żeby zażyć świeżego powietrza. Antaniasz odwalił
kawał dobrej roboty. Dłoń kompletnie mnie nie bolała, jak gdyby nigdy nic. Manualnie tez była sprawna. Zupełnie
jak nowa. Cieszyłem się z tego jak małe dziecko, któremu da się lizaka. Serio!
To była dla mnie najszczęśliwsza wiadomość w ciągu ostatnich miesięcy!
Niestety, z resztą moich kości już nie było tak pięknie i prosto. Piszczel
nadal miałem złamany, dlatego chodziłem o kulach, ale gdybym miał niesprawną
rękę nawet to byłoby niewykonalne. Płuca piekły mnie okropnie, jak zalewane
jakimś żrącym środkiem z laboratorium moich prześladowców. Kłopoty z
oddychaniem pozostały, pomimo to, że Antaniasz podał mi jakieś prochy, które
miały ułatwić tą sprawę…
Jeszcze jakieś pięć miesięcy temu
załamałbym się w takiej sytuacji. Nie… jeszcze pięć miesięcy temu nie
poszedłbym za nikim w ogień. Nie poświęcałbym się tak, zabrakłoby mi odwagi,
stchórzyłbym, spanikował… Ale dla Elliota (i Clov)… Dla Lorren… to co innego.
Z trudem przełknąłem ślinę i
skrzywiłem się z bólu. Nie przejmowałem się tym, że ktoś mógł zauważyć, że nie
ma mnie w łóżku, że siedzę sobie w najlepsze cały połamany na ganku. Zacząłem rozmyślać. Dawno tego nie
robiłem. Naprawdę. Korciło mnie, żeby w dalszym ciągu przetestować
naprawioną dłoń... Jakby tak spróbować zagrać? Na gitarze. Tylko, że nie miałem
jej przy sobie i nikt by mi jej w tym momencie nie przyniósł. Szkoda. Więc moje
myśli pogoniły ku Lorren. Była
przy mnie po wypadku. Chciała być blisko. A ja... ją chyba odstraszyłem.
Nie wiem... speszyłem? Po tym
jak dała mi całusa...? Eh... mogłaby dawać takie częściej... Nie, no
dobra, już się ogarniam! Nie w tym rzecz! Wtedy widziałem ją po raz ostatni.
Potem już do mnie nie przyszła. Prosiłem, wypytywałem wszystkich pozostałych i
bez rezultatu! Aż w końcu Andy powiedział mi, że Lorren zniknęła. Nie ma jej w
Ośrodku. Pierwsze co przyszło mi do głowy: las. Poszła do lasu. Szukać portalu! Albo poszła do
świata śmiertelników! Nie powiem, zdenerwowałem się. A spokój jaki
okazał w tej sprawie Antaniasz i Soah’ owie, jeszcze bardziej mnie wkurzył!
Siedziałem tak dłuższą chwilę,
słuchając rajskich ptaszków i próbując wymyślić jakiś tekst. Łapałem płytkie
oddechy, a pomiędzy nimi usłyszałem czyjeś kroki na ścieżce. Ciężko uniosłem
głowę, a za krzaków wypadła Lexi… i jeszcze jeden biały wilk? Na widok
zwierzaków szeroko otworzyłem oczy. Zaraz za wilkami pojawiły się dwie postaci.
Lorren uzbrojona w łuk i strzały… i jakaś białowłosa dziewczyna uderzająco do
niej podobna. Miała na sobie rozpiętą zimową kurtkę… albo kożuch? Obydwie miały
poważne miny i kroczyły przed siebie w ciszy.
Udało mi się nawiązać kontakt wzrokowy
z Lorren, która jak tylko mnie zauważyła stanęła w miejscu jak wryta. W
sekundzie po tym zostawiła nową dziewczynę, która przyglądała mi się teraz z
zaciekawieniem, i rzuciła się biegiem na werandę wołając mnie po imieniu.
- Co ty
wyprawiasz!- wrzasnęła do mnie z frustracją i złapała mnie za ramię, gdy tylko
wpadła z impetem na ganek.- Czemu nie leżysz w łóżku!?
- Wietrzę się,
a co- odparłem prosto i uśmiechnąłem się lekko. Rzuciłem okiem na białowłosą,
która wraz ze swoim wilkiem i Lexi zdążyła już dojść do domku.
- Zwariowałeś?!- nadal na
mnie krzyczała.- Zszedłeś tu o własnych siłach i to w piżamie! Tony, powinieneś
się oszczędzać! Dwa dni temu miałeś wypadek!
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo
drzwi na ganek otworzyły się gwałtownie i wyszedł do nas Shon zamykając mi tym
samy usta.
- Co tu się
dzieje?- zapytał z poirytowaniem chłopak.- Mistrza boli głowa, a wy się drzecie!
Soah spostrzegł białowłosa i
uśmiechnął się szeroko. Nie wiedziałem co to miało znaczyć, ale postanowiłem
nie wnikać w to w twej chwili. Od początku obstawiałem, że ta nowa to jakaś
Nadnaturalna, więc reakcja Shona za bardzo mnie nie zdziwiła. Potem zadowolony chłopka
przeniósł wzrok na Lorren i nie przestając się szczerzyć powiedział:
- Gratulacje!
Lorren, spisałaś się na medal!- złapał ją za ramiona i potrząsną nią radośnie.
– A to panna Cantori?- zwrócił się do nowej dziewczyny.
- Esper Cantori. Miło mi. Chyba...-
przedstawiła się dziewczyna z grymasem na twarzy.
- Czekamy na ciebie! Zapraszam
do Antaniasza!- gestem wskazał wnętrze domku. Dziewczyna spojrzała niepewnie na
Lorren, potem na swojego wilka, a następnie posunęła niepewnie kilka kroków do
przodu i ponaglana prze Shona wpełzła do środka.
Kiedy drzwi się za nimi zatrzasnęły
zwróciłem się od razu do Lorren, która wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w ich
drewnianą, rzeźbioną fakturę:
- I co, nie
dostanę buziaka na powitanie?- zapytałem z udawanym zawodem.
"Kłopoty z oddychaniem pozostały, pomimo to, że Antaniasz podał mi jakieś prochy, które miały ułatwić tą sprawę…" - marihuana czy "babka w proszku"? :D
OdpowiedzUsuńFajne ;) A ten tekst na koniec... Zupełnie jakbym Pawła słyszał :D
Ani jedno, ani drugie! Niestety, nie trafiłeś! :P (Chodziło mi o przyprawę do pierniczków, wiesz!!! Wcale nie miałam na myśli lekarstw... No skąd...!)
UsuńRozumiem, że tak długość odpowiada? Cieszę się, że ci się podobało :)
A jakie te pierniczki? :P
UsuńNo tak, długość jest spoko jak dla mnie ;)
Szczerze w tym rozdziale bardziej podobała mi się część oczami Tony'ego niż Lorren. Była taka... inna, ale nieważne. Ogólnie to mi się podobało i czekam na kontynuację. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za pozytywny koment :)
UsuńTeraz będę już częściej pisać z perspektywy Tony' ego, bo stanie się on nawet bardziej istotny niż Lorren... Ale nie wyprzedzajmy faktów :D
Kontynuacja będzie od Enough, bo skoro Esper jest już w szkole... Piszemy od teraz na zmianę. Rozdziały oczyma obydwu bohaterek będą pojawiać się naprzemiennie, więc możecie dostrzec przeskoki w czasie.
Umarłam, rozdział zajebisty. Macie talent :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszecie i nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;)