piątek, 28 marca 2014

Rozdział 20 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Wróciłam! Ale tylko na chwile...:( Zerwałam kilka nocek żeby ogarnąć jako tako mojego laptopa i uregulowałam go na tyle by napisać dziś rozdział i wstawić. Jednak nadal będę nieobecna przez jakiś czas, bo mojego komputera i tak nie ominie serwis. Lecz skoro udało mi się choć tyle dla Was zrobić wrzucam ten rozdział, który jest dosyć długi... Może to przetrwacie. I dedykuje go mojej kochanej Enough, która ma do mnie anielską cierpliwość...<3
Pozdrawiam i ściskam
Wasza zgnębiona i ograniczona Freedom
__________________


- Zdałam?- wybełkotałam niedowierzając. Antaniasz z uznaniem kiwnął potakująco. Zrobiłam niepewnym krok w tył i zachwiałam się, gdyż zaczęło mi się mocno kręcić w głowie. Mroczki wyskoczyły mi przed oczami, a wszystko dookoła zaczęło wirować. Czułam jak wiotczeje moje całe ciało. Zatoczyłam się po raz ostatni i odleciałam, tracą przytomność z totalnego wyczerpania i wycieńczenia, jak i szoku.

*  *  *
- Zadałam?!- zerwałam się z krzykiem odzyskując świadomość. Głowa mi nadal pękała. Rozejrzałam się nerwowo dookoła i powoli do mnie docierało, że właśnie siedziałam wygodnie w fotelu w gabinecie Antaniasza. Mistrza nie widziałam, ale nie wykluczone, że był w tym pomieszczeniu. Rozcierałam skronie przypominając sobie po kolei wszystko co stało się dziś po południu. Jęczałam mimowolnie odtwarzając w myślach zdarzenia z dzisiejszej próby. Zdałam. Nie mogę w to uwierzyć. Przecież ten test to była kompletna porażka. Zaklęć używałam już w skrajnej desperacji. Spanikowałam niejednokrotnie, więc niby jak dowiodłam, że jestem odważną i godną wyższego stopnia uczennicą? I wtedy przypomniałam sobie ostatnie zaklęcia, które wypowiedziałam… No tak. W sumie to poświęcenie mogło zaważyć nad wynikiem mojej próby.
Nie było koło mnie Lexi, przez co poczułam się nieswojo. Siedziałam w fotelu i czekałam. Sama nie wiem na co…? Chyba po prostu na Antaniasza, którego nigdzie nie było. Rozglądałam się po gabinecie oglądając pobieżnie wszystko co w nim się znajdowało. Nic nowego nie zauważyłam- stare meble, mnóstwo dziwacznych przedmiotów, papierzyska walające się po biurku. Przerzuciłam swój wzrok na tablicę ze zdjęciami pełnoprawnych adeptów. Prześledziłam wszystkie wizerunki po kolei. Swoje spojrzenia zawiesiłam na dłuższą chwilę na fotografii taty. Patrząc na jego młodą i uśmiechniętą twarz poczułam ucisk żalu w swojej duszy, więc szybko przeleciałam oczami dalej. I trafiłam na sam koniec listy gdzie było nowe zdjęcia. Moje zdjęcia. Nie wiem skąd tam się wzięło w końcu nikt mi tu nie robił żadnych fotek. Zwaliłam to na działanie magii. Zaniepokoiła mnie natomiast jedna rzecz. Moje myśli odbiegły w stronę Elliota… Co z jego próbą? Jak mu poszło? Zdał? Dlaczego nie ma tu jego wizerunku?!
Właśnie… Ile byłam nieprzytomna?
       Nagle usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Poprawiłam się w fotelu i czekałam, czy ktoś (w domyśle Antaniasz) wkrótce się pojawi. Kilka sekund później usłyszałam za sobą dobrze mi znany i ciepły głos:
- Nareszcie się ocknęłaś- odezwał się Mistrz wychodząc za oparcia mojego fotela. Przeszedł powolnym krokiem za biurko i zasiadł na rzeźbionym, drewnianym krześle.- Ale miałem wystarczająco dużo czasu, żeby porozmawiać wstępnie z Willem.
- Przepraszam, z kim?- wyrwało mi się nie do końca eleganckie pytanie.
- Z naszym nowym Nadnaturalnym, który właśnie przybył- odparł mi Mędrzec z uśmieszkiem pod wielkimi wąsiskami.- Pożegnałem również naszych Soah’ ów, odsyłając ich do świata śmiertelników.
- Aha… No tak- mruknęłam spuszczając wzrok. Pasowało by poznać tego nowego, nie? Ciekawa jestem jak wygląda, jaką magią się para…Ale tego dowiem się w swoim czasie, zapewne już niedługo.
- Więc- zaczął Antaniasz wyrywając mnie z zamyślenia- jeszcze raz gratuluję ci, że zdałaś. Naprawdę jestem z ciebie dumny. Zaimponowałaś mi dzisiaj. Twoja determinacja była niesamowita.
- Dziękuję- wykrztusiłam niemrawo.- Ale jaki sens miały te wszystkie bodźce, które musiałam pokonać, że tak się wyrażę.
- Dobrze wiem, że się domyśliłaś tego w czasie próby, leczy wyjaśnię ci to, byś nie miała wątpliwości- mówiąc to zgarnął jedne z długopisów i zaczął się nim bawić jak dziecko.- Wylosowałaś Próbę Słabości, no i bądźmy szczerzy, innego typu testu nie mogłabyś wylosować, bo na kartkach był tylko ten. Owszem, zakładałem z góry ten rodzaj próby dla ciebie. I przeanalizujmy wszystko po kolei. Na początku wrzuciłem cię do ciasnej, podziemnej komory. Wiem, że masz klaustrofobię, z którą świetnie sobie poradziłaś. Dalej, wybuch i ogień. To również jedna z twoich fobii, o czym równie dobrze wiem. Kolejne były węże, no i chyba już nie muszę mówić, że świetnie zdaję sobie sprawę z tego jak panicznie boisz się tych gadów i jaki masz do nich wstręt. Próba Słabości, tak? Czyli miałaś zwalczać swoje lęki, co ci wyszło idealnie.
- Faktycznie, już sama na to wpadłam- odpowiedziałam zakładając nogę na nogę.- Dobra, a Tony? Dlaczego on?!
- Bo on jest twoją największą słabością!- prychnął Mistrz z pobłażliwym uśmiechem.
        Czułam jak policzki zalewają mi rumieńce. Zaskoczyła mnie prostota i prawdziwość tego stwierdzenia. No cóż, ale to była w dużej mierze prawda.
- A Elliot?- zapytałam szybko zmieniając temat.- Jak mu poszło? Zdał? Jak jego próba została wykreowana?
- To cię zapewne zaskoczy- zaczął Antaniasz i spochmurniał w momencie.- Elliot nie podjął się próby. Wyrzekł się jej po tym jak zobaczył co ciebie spotkało i po tym jak padłaś z wycieńczenia. Owszem, wyprzedzam zapewne twoje pytania, wszyscy na arenie mieli magiczny wgląd do tego co działo się wewnątrz ziemnej komory. Widzieli coś podobnego do hologramu.
- Nie wierzę- burknęłam pod nosem i zaczęłam mrugać z powątpiewaniem.
- Spójrz, na tablicę- Mistrz kiwnął w tamtą stronę głową.- Jest tylko twoje zdjęcie, niestety. Twój brat podjął taką decyzję i staję do próby za kolejne pół roku. Miał pełne prawo do takiego wyboru.
- Ale…- zająknęłam się. Nie docierało do mnie, że Elliotowi się nie powiodło. Zaczęłam siebie obarczać winą. Angelo powiedział, że może się nam udać tylko wtedy gdy będziemy współpracować… Nie robiliśmy tego odkąd dotarliśmy do Szkoły… Dobrze wiedziałam, że to był mój błąd.
- Posłuchaj- zwrócił się do mnie stanowczo Mędrzec i pochylił nad biurkiem, opierając się o blat na przedramionach.- Zanim porozmawiasz z bratem lub Tony’ m… Proszę, idź do Esper. Dzisiaj wieczorem jest ognisko, po pierwsze z okazji Święta Iou, po drugie dlatego, że dzisiaj Andy ukończył szkolenie i jutro… odchodzi…- głos Antaniasza jakby się załamał. Nie dziwiłam się. Wiedziałam, że Andy był dla niego jak syn. Mistrz go wychowywał od niemowlęcia. To zapewne będzie dla nich obydwu ciężkie rozstanie.- W każdym razie- kontynuował, a ja słuchałam uważnie- chcę, żebyś poprawiła z nią swoje relacje do dzisiejszego wieczoru. Jesteście siostrami, a żyjecie ze sobą jak kot z psem! To jest niewiarygodne! Masz z nią porozmawiać jak z przyjaciółką, ale nie uświadamiaj jej o waszym pokrewieństwie. Esper nie do końca sobie radzi, najpierw chcę żeby się ustatkowała zanim przyjmie to do wiadomości.
        Ton jakim wypowiedział kilka ostatnich zdań… był nie znoszący sprzeciwu.

*  *  *
        Stanęłam przed drzwiami Esper. Wcześniej wymieniłam jeszcze kilka zdań w pośpiechu z Lexi. W końcu Antaniasz od razu kazał udać się mi do… siostry. To trochę dziwnie brzmi, ale co tam. W każdym razie wzięłam głęboki wdech, wyprostowałam się i zapukałam stanowczo. Usłyszałam w środku trząśnięcie jakąś szafką, potem kilka energicznych kroków i wreszcie Esper otworzyła mi zamaszyście drzwi z tekstem:
- Już mówiłam, nie pożyczę ci laptopa!
- Cześć- mruknęłam zdezorientowana.- Ale ja wcale nie chciałam twojego…
- A to ty!- przerwała mi, chyba z lekkim zmieszaniem.- Sory, ale ten nowy, Will, chciał przedtem mój komputer…
- Nie no spoko- zdobyłam się na uśmiech.- Wiesz, ja nie chcę twojego laptopa… tylko chciałabym pogadać.
- Pogadać?- powtórzyła za mną ze zdziwioną miną. Kiwnęłam potakująco, pocierając lewe przedramię prawą dłonią. Esper zamrugała i chyba rozweseliła się chwilowo.- Może się przejdziemy?
- Dobra- przystałam na jej propozycję i odetchnęłam w duchu. Nie jest źle. Jest skora do rozmowy, więc może pójść z górki. Dostrzegałam w jej zachowaniu pewną zmianę.
      Esper zgarnęła jeszcze swoją bluzę i wyszłyśmy z Uczniowskiego Domu. Z początku szłyśmy w ciszy, dopóki ona pierwsza się nie odezwała. Nooo… w sumie ja to powinnam zrobić, ale jakoś nie mogłam znaleźć tematu.
- Jak ci poszła próba?- zadał mi pytanie dosyć suchym i pozbawionym emocji głosem. Szłyśmy jedną z dróżek, które prowadziły do sadu. Było ciepło, choć dzień już się kończył.
- Mówiąc krótko: zdałam- wybąknęłam cicho.- Ale łatwo nie było. Antaniasz wykreował mi całkiem ciekawy scenariusz…
- Jak to?- zdziwiła się dosyć szczerze.- Myślałam, że próbę się losuje, całe te zadania, czy coś.
- Teoretycznie tak, ale wszystko jest już ustawione!- odparłam z wyczuwalną goryczą w głosie.- Odgórnie narzuconą miałam Próbę Słabości. I wiesz o co w tym chodzi? Masz zmierzyć się ze swoimi wszystkimi lękami i nie dostać zawału.
- Jaka szkoda, że mnie tam nie było…- odpowiedziała mi z ironią.- To z czym miałaś się zmierzyć?
- Z moją klaustrofobią, lękiem przed ogniem i wstrętem do węży- wymieniłam po kolei.- Atakowały mnie różne paskudztwa… A no i miałam obezwładnić Tony’ ego, czego w końcu nie zrobiłam… Nie potrafiłabym czegoś takiego mu zrobić…
- Aha- usłyszałam niemrawą odpowiedz. Prze kilka chwil milczałyśmy. Było już późne popołudnie. Nieśpiesznie przemierzałyśmy uliczki Ośrodka. Nie rozglądałyśmy się zbytnio. Znam już tutaj każdy kwiatek na pamięć, a Esper nie interesują takie rzeczy jak rośliny.
- Słuchaj, Lorren…- zaczęła niepewnie moja towarzyszka.- W nocy słyszałam jakiś dziwne odgłosy. Trzaskanie drzwiami, kroki. To mi nie dawało spać… tak jakby. A kiedy wyjrzałam, no to widziałam ciebie przed drzwiami Tony’ ego… I tak się zastanawiałam: pokłóciliście się?
- N- nie…- odpowiedziałam nerwowo.- Właśnie wręcz przeciwnie… Bo ja i Tony to jest dosyć skomplikowane. Sama tego nie rozumiem. Nie wiem, jak mam to rozumieć.
- No dajesz- zachęciła mnie niezbyt wylewnie z tą swoją obojętna miną.- Może coś doradzę. Nigdy nikomu nie dawałam rad, ale jestem dość dobra w takich sprawach. Wszystkie moje relacje z ludźmi to jedna wielka porażka. Skomplikowane sprawy to moja specjalność.
- Nie zrozumiesz- odpowiedziałam z zawahaniem.- Zresztą to nie istotne, lepiej mi powiedz jak tam ten nowy uczeń?! Will, prawda?
- Owszem, Will- wypowiedziała jakoś dziwnie jego imię.- Ciekawa osobowość. Nie gadałam z nim zbyt długo. Niewdzięczny typ.
„ To tak jak ty, nie?”- miałam już na końcu języka, ale w porę się w niego ugryzłam.
- Z czasem wszyscy go lepiej poznamy- dodałam na głos, a Esper zastanowiła się chwilę, po czym przytaknęła. Przysiadłyśmy na jednej z ławek i przyglądałyśmy się wiszącemu nisko słońcu, które powoli zabarwiało niebo na różowo.
- Wiesz, że Andy jutro odchodzi?- zwróciłam się do niej zmieniając temat.
- Mam się wzruszyć z tego powodu?- prychnęła kręcąc głową z dezaprobatą. Jej białe włosy zafalowały.
- No co ty!- zachichotałam pod nosem.- Ale Antaniasz organizuje z tej okazji ognisko dziś wieczorem. Może być ciekawa zabawa…
- No to idziemy, nie?- Esper uśmiechnęła się do mnie niepewnie, lecz szczerze.
        Przytaknęłam, ale zanim gdziekolwiek poszłyśmy gadałyśmy jeszcze przez  jakiś półtorej, dwie godziny. Nie mogłam w to uwierzyć, ale gdy rozkręciły się tematy, dobrze mi się z nią gawędziło. Zaskoczyła mnie jej odmiana. Z aspołecznej dziewczyny stała się skorą do przyjaźni i otwartą nastolatką. Opuściło ją wieczne naburmuszenie i okazała się całkiem fajna. Dowiedziałam się o niej paru ciekawych rzeczy: muzyka jest je pasją, co mnie akurat poniekąd pozytywnie zaskoczyło i właśnie o tym rozmawiałyśmy najdłużej. Przyznała się wreszcie, że wolałaby strzelać z łuku… Opowiedziała mi o tym jak trafiła do Szkoły. O swoim przyjacielu Soah’ u. Chłopak miał na imię Pablo i bardzo jej pomógł. Mówiła też o swoim wilczym towarzyszu, który chyba należy do Willa… to było smutne, zrobiło mi się jej szkoda. A ja opowiedziałam jej o spotkaniu z Angelo. O odnalezieniu Lexi, ogółem o dzieciństwie. Przedstawiłam, na jej prośbę, historię z odszukaniem Elliota. No i wypytywała mnie o różne podstawowe rzeczy. Zupełnie tak jak robi się to poznając nowego przyjaciela.
         Ani się nie obejrzałyśmy, a w miłej i przyjacielskiej atmosferze podążyłyśmy ku placu na ogniska, gdzie za chwilę miała rozpocząć się impreza. Cieszyłam się, że udało mi się poprawić z nią relacje i mam wrażenie, że ona też była zadowolona z tego powodu.
*  *  *
        Kiedy dotarłyśmy na miejsce słońce schowało się już prawie całe za widnokręgiem. Pozostali byli już obecni. Wszystko zostało już przygotowane: drewno na opał, kiełbaski, kilka paczek pianek i metalowe pręty, na których będziemy piec te przysmaki.
        Wkoło placu na ognisko rozstawione były grube bale. Zobaczyłam Antaniasza rozmawiającego z jeszcze mi nie znanym chłopakiem- Willem. Przyznam, że miał on specyficzny wygląd. Znaczy się… ubierał się przeciętnie tylko na średniej długości blond włosach miał pozaplatane liczne warkoczyki, a w jego uszach dostrzegłam kilkanaście kolczyków. Rzeczywiście ciekawy typek. Podeszłam do niego żeby się przywitać. Potraktował mnie trochę oschle, zupełnie jak Esper na początku, ale zdawał się być spoko gościem. Rozmawiałam z nim chwilę „o pogodzie”, w domyśle o niczym konkretnym. Zdawał się być inteligentny, a jego rodzaj mocy był dosyć ciekawy.
        Esper dała się wciągnąć Andy’ emu w jakąś dyskusję i nabijanie pianek na patyczki. Nie przysłuchiwałam się ich rozmowie. W głębi duszy to cieszyłam się, że Esper próbowała nawiązać lepszy kontakt z uczniami. Widać chciała to zrobić, może nawet wcześniej, tylko nie wiedziała jak…
        Lexi z Haru beztrosko skakały między rabatkami. Elliot siedział okrakiem na jednej z bali, naprzeciwko Clov. Aż miło się patrzyło na ich roześmiane buźki. Moje relacje z Clov są dosyć obojętne… zwłaszcza po pożarze. I raczej nie mam zamiaru ich zmieniać. To dziecko wzbudza we mnie wątpliwości i pewnego rodzaju lęk.
        Wszyscy zasiedliśmy naokoło ogniska. Kiedy całkiem się ściemniło, a pierwsze gwiazdy pojawiały się na niebie Antaniasz w uroczysty i magiczny sposób rozniecił ogień. Brakowało mi tylko jednej osoby. Nigdzie nie mogłam zlokalizować Tony’ ego…
         Nagle poczułam dziwny ucisk w skroni. Czyjeś myśli próbowały się do mnie dobić. Spuściłam, barierę i przyjęłam wiadomość. 
Hej, kochana, jak się czujesz?- Odbierając to uśmiechnęłam się sama do siebie, bo dobrze znałam ten słodki głos. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, na belce koło mnie usiadł Tony. W ręce trzymał gitarę, a na jego twarzy gościł promienny uśmiech.
Musimy coś uzgodnić- przesłałam mu, bo chciałam zachować jakąkolwiek dyskrecje. Jego migoczące oczy mówiły same za siebie. Najchętniej to rzuciłabym mu się teraz na szyję i zaczęła wrzeszczeć z radości, że wszystko się powiodło, że nie musiałam go krzywdzić, ale przy nich wszystkich…
Co ty chcesz uzgadniać? Potrzebujesz formalności? Bo dla mnie to jest dosyć oczywiste i logiczne, że jesteśmy…- Dotarła do mnie jego urwana wypowiedź, gdyż właśnie w tym momencie odezwał się Antaniasz:
-Jesteśmy już w komplecie, więc możemy świętować!- Mówiąc to pogładził brodę.- A mamy kilka okazji… i to nie byle jakich. Andy spędzi z nami już ostatni wieczór…
- No, niestety…- odezwał się blondyn z przygnębioną miną.- Ale jutro będziemy się żegnać, teraz mam nadzieję na dobrą zabawę z wami wszystkimi.
- Stary, zapamiętasz ten wieczór do końca życia!- wtrącił się Tony.- Ja ci to mogę spokojnie zagwarantować!
- Właśnie, Tony!- zwrócił się do niego Mistrz.- Ty przecież też wczoraj obchodziłeś swoje święto! Siedemnaste urodziny to nie byle co!
        Kiedy to usłyszałam aż mnie zesztywniło. W końcu nic o tym nie wiedziałam! Nie złożyłam mu życzeń, nie mówię o jakiś wymyślnych prezentach, ale nie dałam mu nic, co mogłoby go ucieszyć. Musiałam to naprawić i to jak najszybciej…Po ognisku go przeproszę, jakoś się zrewanżuje, nie powinien mi mieć tego za złe, prawda…?
- No i musimy godnie powitać naszego nowego adepta Willa- kontynuował Mędrzec.- Mam nadzieję, że zaaklimatyzujesz się w naszej Szkole i będziesz się czuł wśród nas dobrze- odwrócił się do chłopaka, który siedział po jego prawej. Ten przytaknął z wątłym uśmiechem.- A na dodatek Esper jest już z nami od miesiąca… robi postępy. I nie możemy zapomnieć o najgłośniejszym wydarzeniu dnia dzisiejszego jakim jest pozytywne przejście próby przez naszą Lorren!
           Po tych słowach wszyscy zajęli się ożywionymi rozmowami, każdy chwycił pręt z kiełbaską i zaczął opiekać ją nad ogniskiem. Noc była ciepła i bezchmurna, księżyc przyświecał wesoło kiedy w, chciałoby się rzecz, rodzinnej atmosferze opowiadaliśmy sobie nawzajem kawały i różne anegdoty. Śmialiśmy się i jedliśmy. Antaniasz okazał się całkiem luźnym i zabawnym staruszkiem. Z początku Will trzymał się na uboczu, potem częściej zaczął się odzywać. Gawędziłam chwilę z Elliotem i Clov, która zwęgliła całkowicie swoją kiełbaskę i zjadła ją z makabryczną ilością keczupu. Lexi i Haru wygrzewały się przy ogniu i bawiły wszystkich zebranych. W pewnej chwili odwiedził nas też tajemniczy biały wilk, który przybył tu z Esper. Dziewczyna nakarmiła go, ale zwierzak nie został przy niej na długo…
- No, Tony, masz teraz swoje pięć minut!- odezwał się nagle Andy, przerywając wszystkie rozmowy i oblizując palce.- Nie bez powody wysłałem cię po gitarę!
- Serio chcecie tego słuchać…?- zmarszczył w odpowiedzi brwi, wrzucając patyczek do żaru. Jego pytanie zostało stłumione przez entuzjastyczny pomruk pozostałych. Wzruszył więc ramionami i chwycił gitarę. Siedział chwilę w bezruchu, zapadła głęboka cisza przerywana trzaskiem płonących drewienek. Wszyscy wgapiali się w niego wyczekująco, ja również byłam ciekawa co zagra, duże zainteresowanie wykazał także Will.
Oh, misty eye of the mountain below
Keep careful watch of my brothers' souls
And should the sky be filled with fire and smoke
Keep watching over Durin's sons.

Zaśpiewał pierwszą zwrotkę i dopiero po chwili zaczął grać, delikatnie muskając struny.
Uwielbiam ten utwór, więc trafił w sedno. Wszyscy wsłuchiwali się w jego hipnotyzujący głos. Antaniasz kiwał się z dumną miną. Ta piosenka przy akompaniamencie trzaskających drewienek brzmiała wręcz magicznie. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak dobrego coveru tego utworu. Z lubością przysłuchiwałam się wszystkim tonom i zamknęłam oczy. Tony doszedł już do refrenu:
Now I see fire
Inside the mountain
I see fire
Burning the trees
And I see fire
Hollowing souls
I see fire
Blood in the breeze
And I hope that you'll remember me

Otworzyłam oczy kiedy odezwała się do mnie Esper i szturchnęła mnie w ramię. Nie mogła uwierzyć, że to autentyczny wokal Tony’ ego. Rzeczywiście miał specyficzny głos. Bardzo nietypowy, ale trzeba przyznać, że każdy utwór w jego wykonaniu brzmiał świetnie. Tony przeszedł przez kilka kolejnych zwrotek i refren. Śpiewając wzrok miał utkwiony w ognisku. Płomyki odbijały się w jego orzechowych oczach. Jego palce z łatwości przemykały się po strunach, chociaż ta piosenka ponoć jest ciężka do zagrania.
And if the night is burning
I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out
Właśnie wyśpiewał moja ulubioną zwrotkę. Słuchając rozejrzałam się po pozostałych. Elliot z Clov wpatrywali się w niego z zadowoleniem i kiwali się rytmicznie na boki. Andy usiadł na trawie i oparł się o swój pieniek. Piekąc pianki uśmiechał się pod nosem, wystukując rytm palcami o kolano. Esper gapiła się na niego z niemalże otwartą buzią, a Will... mrużył oczy i zakrywał usta pięściami złożonymi razem, zupełnie jakby się zastanawiał lub coś wspominał.
I see fire
(Oh you know I saw a city burning)
Fire
And I see fire
(Feel the heat upon my skin)
Fire
And I see fire
Fire
And I see fire burn auburn on
The mountain side*
Skończył. A szkoda. W odpowiedzi uzyskał pełne podziwu brawa. Adepci namówili go na jeszcze kilka piosenek. Wszyscy zajadaliśmy się piankami. Miałam wrażenie, że Antaniasz zjadł ich najwięcej… Tony w tym czasie śpiewał nam niemalże na zamówienie. Nawet ja dałam się wciągnąć w duet na prośbę Andy’ ego. Długo nie zastanawiałam się z Tony’ m co zagramy… Wybraliśmy jedną z piosenek, którą niedawno wspólnie napisaliśmy. Również się spodobała, co było dla mnie miłym zaskoczeniem. Próbowałam namówić Esper, żeby nam coś zagrała i zaśpiewała, ale gdy tylko jej to zaproponowałam zmroziła mnie zabójczym spojrzeniem i odmówiła.
        Później graliśmy jeszcze w kalambury. Był niezły ubaw. Nawet Will włączył się intensywnie do zabawy. Czułam, że ci wszyscy ludzie, którzy mnie otaczają są prawdziwymi przyjaciółmi, nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. No może z wyjątkiem jednego z domów dziecka, w którym zaprzyjaźniłam się z pewnym śmiertelnikiem, ale to był wyjątek.
        Robiło się coraz później. Elliot z Clov zaczęli zasypiać na siedząco, wiec odprowadziłam ich do Uczniowskiego Domu i położyłam spać. Kiedy wróciłam na ognisko cudna atmosfera nadal panowała między uczniami. Gadaliśmy jeszcze jakiś czas, ale w końcu ja też zaczęłam robić się senna. Esper podzieliła w końcu moje poglądy i gdzieś nad ranem zostawiłyśmy chłopców z Antaniaszem i udałyśmy się do pokoi. Kiedy kładłam się do łóżka zaczynało już świtać.Ale z radością mogę stwierdzić, że dzień którego tak się bałam okazał się moim najlepszym dniem w życiu. Nie czekałam długo aż sen ukołysze mnie w swoich ramionach. Zasnęłam błyskawicznie pomimo promyczków, które powoli wkradały się już do mojego pokoju.
*  *  * ANDY
        Tony miał racje… Nigdy nie zapomnę tego ogniska. To był najlepszy pożegnalny wieczorek jaki mógłbym sobie wymarzyć. Przyjaciele pozwolili mi się odprężyć i zrzucić stres na drugi plan. Przyznam szczerze, że bałem się zmiany… W końcu całe swoje życie, od początku spędziłem tutaj. W Szkole. Z Antaniaszem. Bywałem u śmiertelników raz na jakiś czas w ciągu tych ponad osiemnastu lat, ale nigdy nie zostawałem na dłużej…
        Ośrodek miałem opuścić wraz z Mistrzem około południa. Tymczasem zbudziłem się dopiero po czwartej. Wczoraj… to znaczy dzisiaj trochę przegięliśmy. Ledwo zwlokłem się z łóżka. Głowa mi pękała, jakbym miał kaca. A może faktycznie go miałem…? W końcu kiedy dziewczyny sobie już poszły… A że Antaniasz nie miał nic przeciwko opijaniu sukcesu Lorren… Co ja sobie myślałem sięgając po tą butelkę…? Ale jak szaleć to szaleć, nie? Każdy ma prawo żeby zrobić coś głupiego, prawda? Swoją drogą byłem ciekaw jak czuł się Tony…
          Cieszyłem się, że wszystkie swoje rzeczy spakowałem już wczoraj. Dzisiaj po południu nie byłbym w stanie zebrać myśli. Zapomniałbym czegoś, to więcej niż pewne. Ale poczułem ucisk żalu gdzieś w głębi siebie patrząc na puste szafki. Po raz ostatni ogarnąłem swój pokój wzrokiem i przysiadłem na łóżku w kącie. Ze smutkiem doszedłem do wniosku, że opuszczenie Szkoły będzie bardzo bolesne. Wychowywałem się w tym miejscu. Matka mnie nie chciała i podrzuciła Antaniaszowi, który mnie wychował. Wtem zerwałem się z miejsca i przypadłem do podręcznej torby. Wyciągnąłem z niej małą teczkę, w której chowałem swoje najważniejsze rzeczy… Między innymi list od matki. Nie był zbyt długi…
Proszę o opiekę nad tym maleństwem. Nazywa się Andy Stormbreaker i jest Nad. Jego ojciec zginął tydzień temu na morzu w pobliżu Nowej Zelandii. Przepraszam, ale tak będzie dla niego najlepiej. Zawsze będę go kochać.
                                                                                                                  Desperatka
            Znam już na pamięć tą notkę. Za każdym razem gdy do niej wracam chce mi się gdzieś pobiec i zaszyć. Nawet nie wiem jak nazywali się moi rodzice. Losy młodych Nadnaturalnych są okrutne, ale ja miałem szczęście. Moje życie było chyba najlepszą alternatywą. Miałem wszystko co było potrzebne i wszystko czego pragnąłem.
            Nie podnosząc się z klęczek wyciągnąłem kopertę z listem od Jassy. Ten był długi. Nie mogłem nadal uwierzyć w to, że rozstaliśmy się bez pożegnania i nie widziałem jej już ponad pół roku. Przeczytałem szybko treść jej listu z przeprosinami. Zawiesiłem wzrok odczytując kilkakrotnie ostatnie zdania: Kocham cię. Twoja Jass. Złożyłem kartkę, pozapinałem torby i stanąłem w progu po raz ostatni spoglądając na swój pokuj. Wyszedłem pośpiesznie z Uczniowskiego Domu i udałem się do jadalni. Zastałem tam jedynie Antaniasza, dziewczyny, maluchy i zmasakrowanego Tony’ ego, który z kwaśną miną siedział przed pustym talerzem i pocierał skronie. Ja również nie miałem apetytu. Obiad przesiedzieliśmy cały prawie, że w milczeniu. Czas leciał dla mnie zbyt szybko, chciałbym zostać tu dłużej, ale nie mogłem, więc zaraz po posiłku spotkaliśmy się wszyscy na głównym placu…
        Siedziałem już na jednej z toreb czekając na Mistrza. Wszyscy, oprócz tego nowego, przyszli się ze mną pożegnać. Pierwsza rękę podał mi Lorren…
- Powodzenia w świecie śmiertelników- powiedziała przyjaznym tonem.- Słyszałam, że Antaniasz załatwił ci studia prawnicze. Obyś odniósł sukces!
- Dziękuje- odbąknąłem niepewnie.- Słuchaj, Lorren, skoro to już koniec naszej znajomości chciałbym cię przeprosić. Za wszystko. Za to jaki byłem dla ciebie niemiły, jak cię gnębiłem, wiedz, że teraz jest mi przykro.
- Andy… nic się nie stało.- Uśmiechnęła się pokrzepiająco.- To fakt byłeś wkurzający, ale ja też nie byłam w stosunku do ciebie fair.
- Niemniej przepraszam- dodałem na koniec. Żałowałem swojego zachowania. Kołek ze mnie i tyle. A chciałem się z nią rozstać w przyjaznej atmosferze. Lorren jeszcze raz pożyczyła mi powodzenia i podeszła do mnie Esper. Pożegnanie z nią było dosyć suche, bo nie znaliśmy się najlepiej. Powiedzmy, że ta rozmowa była neutralna.
         Kolejny był Tony. Pożegnaliśmy się po przyjacielsku. Wszelkie waśnie jakie za sobą mieliśmy już się nie liczyły.
- Obyś szybko odnalazł Jassy- powiedział ściskając moją dłoń.- I przekaż jej pozdrowienia od starego, ponurego Tony’ ego. Albo nie… lepiej od starego Tony’ ego, który wreszcie zrozumiał czym jest szczęście!
- Właśnie, stary…- przypomniałem sobie w tym momencie najważniejszą rzecz. Kazałem się mu zbliżyć i powiedziałem do ucha największy sekret. Sekret mój i Jassy… - Zabierz tam Lorren. Słuchaj dzisiaj mija miesiąc, powinien być dostępny.
- Dopiero teraz mi o tym mówisz!- wybuchnął zaszokowany. W jego głosie wyczuwalna była nutka złości. Rzeczywiście mógł mi mieć za złe zatajenie takich informacji.
- Tak wyszło… wiesz…- chciałem się jakoś nieudolnie wytłumaczyć.
           Nie zdążyłem, bo zjawił się Antaniasza. Ubrany był przeciętnie, tak jak zawsze gdy wybierał się do świata śmiertelników. W ręce miał małą walizkę.
- Słuchajcie, kochani!- zawołał na nas wszystkich.- W związku z tym, że wyruszamy już z Andy’ m nie będzie mnie przez kilka najbliższych dni, więc moje obowiązki i nadzór przejmie jedno z was. Teoretycznie tym kimś powinien być Tony, gdyż jest aktualnie najstarszy spośród pełnoprawnych adeptów, ale dobrze wiem, że on wszystko zbagatelizuje…
- Dziękuję za szczerość, Mistrzu!- zaśmiał się pod nosem zakładając ręce na piersiach. Automatycznie się uśmiechnąłem. Oj, będzie mi brakować tego gościa, przekomarzania się z nim, jego olewackiego podejścia do życia. Ogółem będę tęsknić za nimi wszystkimi…
- Więc sprawunki przejmuje Lorren, ona jest chyba najbardziej odpowiedzialna- kontynuował Mędrzec. Zwracając się do dziewczyny dał jej jakieś kartki z instrukcją i planami. Na jej twarzy rysowało się przerażenie i zaskoczenie, ale przyjęła ten obowiązek. To było do przewidzenia. Teraz ona stanie się ulubienicą Mędrca. Już dawno przejęła kilka moich obowiązków, ale byłem pewien, że świetnie mnie zastąpi. A może będzie nawet lepsza?
- Dobra, Andy żegnaj się z wszystkimi- odwrócił się do mnie Antaniasz z przygnębioną miną.- I musimy już lecieć.
        Bez słowa pożegnałem się jeszcze raz z wszystkimi po kolei. Serce ściskał mi żal i gorycz. Na placu zapanowała cisza. Żałosna cisza. Ciekawe, czy ktokolwiek będzie tu za mną tęsknił…? Ale tego się raczej nie dowiem.
         Jeszcze raz ogarnąłem wzrokiem przyjaciół zbitych w jedną gromadę. W tym gronie było teraz już o jednego mniej. Mnie tam nie było. Spojrzałem ponuro na Antaniasza. Mędrzec kiwnął głową z aprobatą. Już czas… Zebrałem więc wszystkie rzeczy i podsunąłem się do Mistrza. Po chwili świat wkoło mnie zawirował i otoczyła mnie nieprzenikniona ciemność.
         Właśnie zamknąłem jeden rozdział swojego życia. Pora by zacząć pisać kolejny. 
______________________________
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam...
*A piosenka, której tekst zamieszczony jest w rozdziale to I See Fire Ed'a Sheerana, utwór napisany specjalnie do filmowej adaptacji Hobbita, do posłuchania w naszej zakładce. Polecam!

niedziela, 23 marca 2014

Niestety i przepraszamy...

Chwilowo będziemy niedostępne na blogu.
Główną przyczyną jest zepsucie się komputera Freedom, na którym miała zapisane wszystko a propos bloga...I w efekcie Freedom nie może teraz wstawiać ani pisać opowiadań. A że ona miała teraz wstawić rozdział, a moja fabuła rozpoczyna się dopiero po wydarzeniach z kolejnej notki Freedom...No więc dopóki Freedom nic nie napisze- ja również...
Nasza nieobecność może potrwać tydzień lub dwa...
Myślę, że jakoś to przetrwacie ;) Niestety, komputer to siła wyższa ;)

Pozdrawiamy (myślę, że mogę mówić tu również w imieniu mojej kochanej Freedom)

Enough i Freedom

Dziękujemy!

Dziękujemy za ponad 6 tysięcy wejść na naszym blogu! Pomimo tego, że stałymi komentatorami są The Lotka, Sagi van Cahear aep Reuel oraz czasami szalona romantyczna to mamy poczucie, że jednak ten blog ktoś czyta :) (no bo w końcu 6 tysięcy wejść to nie byle co...)
W dodatku chciałabym dodać, że również dziękuję wam za te codzienne (mniej więcej) 50 wejść...To wywołuje wielki uśmiech na mojej twarzy :)
Gdyby tylko jakieś komentarze od innych się pojawiały od czasu do czasu...Nawet te od anonimków by mnie zadowoliły ;) Ale nie będę marudzić w kółko o to samo, bo wiem, że raczej się nie doproszę.
A może jednak...? Tę kwestię pozostawiam wam ;)
Jeszcze raz wielkie dzięki za, w dalszym ciągu powiększającą się, liczbę wyświetleń!!!
Rozgłaszajcie i promujcie naszego bloga, a kto wie, kiedy już skończymy naszą historię z Nadnaturalnymi, może wciąż pozostaniemy w świecie blogspota!

serduszko dla was wszystkich!

Pozdrawiam!
Enough

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 18 od Esper ,,Anioły''

 Tym razem rozdział wstawiony o wiele wcześniej ;) Mam nadzieję, że się cieszycie?! :P
Ta notka ma charakter...refleksyjny. Wstawiłam tam też...a zresztą, przeczytacie- zobaczcie!
Liczę na szczere komentarze ;)
___________

 Uwielbiam przyrodę.
Znów zaczynam zatapiać się w uczuciach. Co się ze mną dzieje?
Dostrzegłam piękno otaczającego mnie świata. Teraz, kiedy nie czułam ciężaru czasu, kiedy nie musiałam martwić się o spóźnienie na zajęcia, jakby nowymi oczami spoglądałam na wszystko dookoła. Drzewa wydawały mi się duże, majestatyczne i obrośnięte soczyście zielonymi liści. Trawa była niezwykle miękka w dotyku, aż chciało się na niej położyć i zapomnieć o wszystkim innym. Lekki powiew wiatru muskał mi twarz i prześlizgiwał się pomiędzy pojedynczymi kosmykami włosów, wprawiając je w delikatne falowanie. Słońce wychynęło zza, teraz już prawie niewidocznych, chmur i rozdawało światu przyjemne ciepło.
Ścieżka zaprowadziła mnie nad niewielki wodospad. Strugi lodowatej wody spadały kaskadami w dół, obijając się o ,wystające ponad powierzchnię, kamienie i zmieniając dzięki temu drogę. Pomimo nieszczególnej wielkości zachwycił mnie swoją prostotą i takim naturalnym pięknem. Podnosząc wzrok w górę zauważyłam niewielkie drzewo z rozłożystymi konarami. Nie zastanawiając się długo, jednym zręcznym skokiem przemierzyłam strumyk i stanęłam przed drzewem. Chwyciłam rękami wystające części kory i powoli zaczęłam piąć się w górę. Kiedy uznałam, że nie jestem w stanie wyjść wyżej, przycupnęłam na jednym z szerszych gałęzi i zerknęłam w dół.
Wodospad tworzył teraz nieznaczny spadek strumyka. Ścieżka znikała pośród drzew. Niepewnie przekręciłam się i oparłam plecami o pień. Było tu całkiem przyjemnie. Rozmarzyłam się, przypominając sobie dni spędzone w Brazylii w otoczeniu egzotycznych roślin. Jedno wspomnienie ciągnęło za sobą drugie, tak więc- rysunki, teksty...Czasami chciałoby się powrócić do tamtych czasów, kiedy jeszcze nie wiedziałam nic o Szkole Antaniasza, o Kayalu, Pablu...Jedynym towarzyszem była dla mnie moc.
Kiedy tylko w mojej głowie zagościł obraz Pabla, po raz kolejny poczułam się dziwnie. Jakby czegoś mi brakowało, jakbym oddała część siebie przy tamtym pożegnaniu...Zielone oczy wywiercały mi teraz dziurę w duszy...Chciałabym znów w nie spojrzeć, dostrzec jakiś promień nadziei, radości...Niestety, tak już nie będzie. On odszedł, sama  nie wiem, gdzie, ja dotarłam tutaj. Nasze drogi pewnie nigdy się już nie skrzyżują. Poczułam niemiłe ukłucie w sercu...Pablo był dla mnie przyjacielem, bardzo cieszyłam się z tego, że chociaż pogodziłam się z nim przed odejściem. Szkoda tylko, że wcześniej nie miałam okazji przeprowadzić z nim luźnej rozmowy; zawsze wynikała kłótnia i odosobnienie. W sumie patrząc na to po tych wszystkich wydarzeniach, mogę stwierdzić, że te nieporozumienia były bez sensu i zawsze wynikały z mojej winy. No cóż, taka jest już moja natura.
Naszła mnie myśl: gdybyśmy tak wszyscy byli aniołami...pewnie wiele rzeczy wydawałoby się o wiele prostszymi niż są teraz. Nie wynikałyby pomiędzy nami spory. Moglibyśmy latać w niebie, każdy w swoim lub wszyscy w jednym i tym samym. Akceptowalibyśmy się nawzajem, nikt nie byłby odrzucany, bo odpychając kogoś innego, odpychalibyśmy samego siebie...Bo wszyscy bylibyśmy aniołami. Wtedy pewnie czułabym się spełniona. Nic by mnie nie ograniczało, świat stałby przede mną otworem. Bo wszyscy bylibyśmy aniołami.
Wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że w Szkole Antaniasza nie jest źle. Przecież mogłabym skończyć o wiele gorzej jak na przykład w laboratorium otoczona szalonymi ludźmi, którzy za wszelką cenę chcą wydobyć z ciebie tajemnicę mocy. Niejeden z Nadnaturalnych tego doświadczył.
W sumie moje życie toczy się całkiem spokojnie, a przynajmniej od ostatniego miesiąca. Codzienny harmonogram wyrobił we mnie poczucie czasu i zaplanowanego dnia. Nie gościła już w moim wnętrzu pustka; zawsze miałam co robić. Gdybym tylko zdołała polepszyć swoje relacje z innymi adeptami...Mogłabym być spełniona. A przynajmniej w pewnym stopniu. Zupełnie jak te anioły.
Dziwne myśli zawsze mnie ogarniały, kiedy znalazłam się w miejscu, które w pewnym stopniu wpływało na moją psychikę. Zapragnęłam przelać te wszystkie porównania i rozważania na papier, tworząc coś w rodzaju...czegoś. W rodzaju piosenki, jeśli tylko melodia sprzyjałaby słowom. Z nowym postanowieniem zsunęłam się z drzewa i lekko spadłam na miękką trawę. Podążyłam tą samą ścieżką, za pomocą której tu trafiłam. Wychynęłam spmiędzy drzew na skraju lasu i dostrzegłam niedaleko długi biały budynek Uczniowskiego Domu.
Zapragnęłam pobiec. Pobiec i zatrzymać się dopiero przy drzwiach kwatery adeptów. Puścić wodze, trzymające mnie w miejscu, dać upust adrenalinie i emocjom, gnieżdżącym się w środku mojego organizmu.
Ruszyłam pędem przed siebie. Ze szczerym uśmiechem na ustach gnałam przed siebie, omijając wystające kamienie i przeskakując leżące na ziemi gałązki. Czułam się wolna. Zupełnie jak anioł, który może rozłożyć skrzydła i pofrunąć, gdzie dusza zapragnie.
Dotarłam do Uczniowskiego Domu. Nawet nie próbowałam uspokoić swojego szybkiego oddechu; weszłam, otwierając drzwi na oścież, i przemierzyłam długi korytarz, docierając do mojego pokoju. Otworzyłam jedną z szuflad w biurku i gorączkowo zaczęłam przerzucać kartki, szukając jeszcze niezapisanej. Kolejnym celem był długopis. Już po chwili siedziałam na łóżku z cienkopisem w dłoni, którego końcówkę przygryzałam zębami. Kiedy gubiłam wątek lub myśl, tak najczęściej próbowałam go sobie przypomnieć. Zapisałam pierwsze słowa:
 

I think I can fly
Angels fly
Somewhere in heaven

Opadłam na łóżko. Podkurczyłam nogi i wpatrzyłam się w chropowatą powierzchnię sufitu. Swoją drogą, gdyby przemalować go na niebiesko z ciemniejszymi wstawkami, może jakoś urozmaiciłoby to ten pokój. Nigdy nie pytałam Antaniasza o zmiany dotyczące pokoju. Chociaż teraz zaciekawiło mnie to, czy pozwoliłby mi zmienić kolor lub tapetę. Zawsze to mogłoby ożywić pomieszczenie.
Ale byłam przy temacie piosenki! Nie rozpraszaj się- powtarzałam sobie.- Skup się na jednej rzeczy, a zrobisz ją szybciej niż się spodziewałaś.
Powróciłam do wspomnień. Dzięki nim zawsze można coś stworzyć; tak naprawdę jest to główny wyznacznik. Gdyby nie miało się przeżyć to byłoby się osobą bez uczuć, nieszczęśliwą i pogrążoną w marzeniach, które nigdy nie doszłyby do skutku.
Przypomniały mi się moje rodziny zastępcze. Plany, które snułam podczas pobytu u poszczególnych osób. Niekiedy w beznadziejnych sytuacjach nawet próbowałam odebrać sobie życie...Nie udawało mi się. I teraz chyba mogę się z tego cieszyć.
 

Sometimes, there's a moment when I want to kill myself
And go far far away
But now I'm here
And I want to live
I feel here like at home which I've never had

Gdybyśmy wszyscy byli aniołami, akceptowalibyśmy się nawzajem. W końcu jak można nie akceptować samego siebie?
 

 People like me
Accept me


We are angels
Wtedy byłoby prościej. Bezpieczniej. Ciekawiej. Bez nieporozumień. Jedno wielkie niebo i małe dla każdego z osobna. Drugi świat w niebie stworzony byłby właśnie dla nas. Moglibyśmy robić, cokolwiek zapragniemy. Latać.  

I think I can fly
In my heaven, in our heaven

Dzięki moim skrzydłom dostałabym się wszędzie. Do każdego miejsca na świecie. Na drugi koniec kuli ziemskiej. Do naszego nieba. Nic by mnie nie ograniczało.
I think I can fly
I feel my wet wings on my back

I nie tylko ja byłabym aniołem. Każdy z nas, gdyby tylko chciał, mógłby z prostego człowieka (lub Nadnaturalnego) przemienić się w czystego ducha, podległego Bogu, niezatrzymanego przez żadną materialną siłę.
 

 I think I can fly
I know you can fly with me


'Cause we are angels

Uśmiechnęłam się szeroko. Wszystko to, co krążyło po mojej głowie przez ostatnią godzinę wreszcie znalazło swoje ujście. Przelałam myśli na papier. I mam nadzieję zachować je również w sercu, na zawsze. Mieć świadomość uczuć, które w tamtej chwili ogarnęły moje ciało i duszę.
Usłyszałam stukot palców o drzwi mojego pokoju. Uniosłam wzrok znad trzymanej w rękach kartki i zatrzymałam go na drzwiach.
- Proszę!- krzyknęłam, pospiesznie chowając tekst piosenki pod poduszkę.
W progu ukazał się Will. Widać było, że zadomowił się już w pokoju. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na jego ubranie, jednak teraz zdecydowanie rzuciło mi się w oczy.
Miał na sobie żółtawą koszulkę z krótkim rękawem, na której widoczne były przeróżne wzory, które jednocześnie zlewały się ze sobą, jak i tworzyły spójną całość. Szare dżinsy były nieco duże, jednak nie było to zbyt widoczne. Na nogach zauważyłam ciemne adidasy.
- Czego chcesz?- rzuciłam nieco opryskliwie, maskując entuzjastyczny nastrój.
- Nie masz przypadkiem komputera?- spytał z kamienną twarzą.
Uniosłam wysoko brwi i odpowiedziałam:
- A niby po co ci on?
- Po coś- burknął, rozglądając się po moim pokoju. W jego oczach na krótką chwilę dostrzegłam triumfalny błysk, kiedy zadał mi pytanie:
- A to co?- Wskazał na moje biurko, na którym leżał mój prywatny laptop. Wzruszyłam ramionami.
- Laptop- powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Czekałam na reakcje chłopaka.
- A czy mógłbym go pożyczyć?- zapytał, nawet nie siląc się na przyjazny ton głosu.
- Nie- odparłam krótko.- Możesz już wyjść?
Will warknął w odpowiedzi i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Kiedy przekroczył próg, dostrzegłam świstek papieru, który wypadł z tylnej kieszeni jego spodni, a następnie prześlizgnął się przez niewielką szparę pomiędzy podłogą a drzwiami i pozostał w moim pokoju. Zaciekawiona, wstałam i podeszłam bliżej. Schyliłam się i pochwyciłam w palce wymiętą kartkę. Wygładziłam ją i przyjrzałam się, co jest na niej narysowane.
Prawie cała pokryta była przeróżnymi rysunkami i napisami. Wydawało mi się, że skądś ją kojarzyłam, ale jeszcze w tamtej chwili nie byłam świadoma, gdzie i kiedy ją widziałam. W całej tej plątaninie postaci, niektóre rzuciły mi się w oczy. Średniowieczny statek. Niewielki, prawie niewidoczny, symbol Hitlera- swastyka. Niekiedy przekleństwa.
Już miałam odłożyć kartkę, ale mój wzrok zatrzymał się na rysunku dziewczyny, która trzymała w rękach sztylet.
I wtedy przypomniałam sobie, skąd kojarzę te symbole.
Widziałam je już kiedyś.
Lecz wtedy ich autorem był Pablo.

______________
Co by tu pisać....tym razem nie mam pomysłu na autorskie zakończenie ;)
Do następnego rozdziału!
Pozdrawiam

ciesząca się wiosną
Enough

Jednorazówka od Sagiego van Cahear aep Reuel

Nie jestem zbyt dobry w tego typu dopiskach, więc będzie on nieco… koślawy.
Przy tym rozdziale postanowiłem załączyć specjalne podziękowania dla Enough, która swoim działaniem przekonała mnie do pozostania przy Nadnaturalnych nie tylko jako czytelnik, ale również jako… Hm… Autor? I do pozostania przy pisaniu w ogóle.
Podziękowania należą się również Freedom, która poparła tezę Enough, że nie powinienem przestawać pisać i pomogła jej mnie przekonywać do pozostania przy pisarskim „rzemiośle”.
Dziękuję, dziewczyny :*
Sagi van Cahear aep Reuel
___________

SOL PRIME

Widzicie tego gościa za posągiem? Tego po lewej, z długimi blond włosami, w kiczowatym, niebieskim uniformie. To właśnie ja. Ale spokojnie, ten głupi uniform jest tylko dla kamuflażu.
A tą kobitkę po prawej? Tą w brązowej skórzanej kurtce i długich granatowych spodniach, z ciemnymi, kręconymi włosami do ramion? To moja nowa – jeśli można tak powiedzieć – uczennica. Mówię tak na nią, mimo że uczy się u mnie od dwóch stuleci i już powoli kończy szkolenie.
A widzicie tych facetów po drugiej stronie ulicy? Tych z karabinami laserowymi. To miejscowy gang, który chyba wkurzyłem.
Pewnie zastanawiacie się, co tak poważna i stara osobistość jak ja, wiekowy Egipcjanin, robię w centrum strzelaniny na Sol Prime? No cóż, to dość długa i zawiła opowieść. Może zacznę od początku.
Mamy teraz rok dwutysięczny dwusetny czwarty. Ludzie z Ziemi rozpoczęli kolonizację kosmosu ponad sto lat temu. Od tego czasu powstały o wiele lepsze statki międzyplanetarne i w efekcie wieloletnich testów i badań, powstał Ra, pierwszy wahadłowiec międzygalaktyczny. Ra trafił do produkcji seryjnej, lecz prędko został wyparty przez inne, lepsze projekty. Człowiek z Ziemi przemierzył Drogę Mleczną po czym udał się na podbój odleglejszych galaktyk. Około dziesięciu lat temu, wyleciał z Błękitnej Planety okręt kolonizacyjny. A na pokładzie byłem między innymi ja oraz moja uczennica, która rozpoczynając szkolenie otrzymała imię Izyda - nie pytajcie czemu. Statek leciał na Sol Prime, jedną z planet pobliskiej galaktyki - nie mam pojęcia, jak się nazywa.
Ale skąd w ogóle ta strzelanina? – pewnie spytacie. Już opowiadam.
Zaczęło się od tego, że tydzień temu Izyda (możliwe, że będę ją nazywał w trakcie opowiadania Izą, Izi albo Sówką) spotkała w barze pewnego mężczyznę. Chociaż może lepiej powiedzieć, że to on spotkał ją. Nieważne. W każdym razie wpadła mu w oko…
Ale może opowiem o tym dokładniej.
                                                                              *

Za siedziała przy stoliku w barze „Schlany Kosmita”. Nazwa urzekała przechodniów już z odległości dwóch przecznic, tak mocno jarzył się napis. Popijała koktajl z traumu i nazorgu, popularnych miejscowych owoców. Godzina była dość mocno późna, zmrok zapadł już dłuższy czas temu. Wtem, do środka wszedł mężczyzna, ubrany w nieco staroświecki, biały garnitur. Wypatrzył ją na samym wstępie i od razu ruszył w jej stronę.
Ja stałem wtedy przy barze, kłócąc się z barmanem o napój, który dostałem – jak zamówiłem Martini to mam dostać Martini, a nie kropelkę Martini rozcieńczoną litrem wody, no tak czy nie?
Nieważne.
Facet podszedł do Izi i bezceremonialnie rozsiadł się przy naszym stoliku na moim miejscu, naprzeciw niej. Dziewczyna nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Wpatrywała się w przestrzeń, całkowicie go ignorując, również wtedy, kiedy zaczął do niej mówić, mając oczywiste intencje, co podkreślał ruchami swojego ciała.
A Sówka miała go gdzieś. Zupełnie jej nie obchodził, jakby był powietrzem.
Grzeczna dziewczynka, sam kazałem jej ignorować wszelkich zalotników, póki jest moją uczennicą.
Gdy zaczął się denerwować i unosić, stwierdziłem, że butelka jest niewarta mojego zachodu (niech już stracę te dwadzieścia dolców) i ruszyłem w stronę stolika.
- Przepraszam bardzo – powiedziałem uprzejmie do, czerwonego już ze złości, faceta – ale obawiam się, że ja tu siedzę.
- Co ty nie powiesz? – warknął na mnie mężczyzna, łypiąc spode łba to na mnie, to na Izydę.
- Nie przypominam sobie, abyśmy przechodzili na „ty” – odparłem chłodno, mrożąc natręta spojrzeniem. – Bardzo proszę, aby pan odszedł od naszego stolika.
No cóż, życie przez cztery tysiące lat odciska piętno na człowieku. A najwyraźniejszym piętnem jest to językowe. Niektórych nawyków jeśli chodzi o wysławianie się, nie sposób się pozbyć. Na przykład teraz. Chyba nikt już nie mówi „wysławianie się” czy „abyśmy”… To takie… niemodne w tych czasach. A szkoda, bo dawniej były takie fajne słowa, jak rzyć, chędożyć, azali, kanak, aeryja, pajęcznik, abychom… teraz już się tych słów nie używa. A szkoda.
No i właśnie wtedy się wkurzył konkretnie. Zerwał się z krzesła i złapał mnie za ubranie.
- Ty! Ty mnie nie wyprowadzaj z równowagi! Jestem bardzo cierpliwym człowiekiem. Ale nawet moja cierpliwość ma swoje granice!
Właśnie pobłogosławiłem Antaniasza, jego szkołę wszystko, co jest z nią związane. Dzięki mojej wycieczce, którą sobie urządziłem do tego miejsca dwa wieki temu, opanowałem się przed wybuchem. Sztuki tej nauczył mnie sam Antaniasz. Miły facet, naprawdę. Ale nie chciał uwierzyć, że jestem od niego starszy. Kiedy opuszczaliśmy Ziemię jeszcze żył i szkolił tych swoich Nadnaturalnych. Nawet dla niego pracowaliśmy z Izą przez… pół wieku? Wiek? Nie jestem pewien. W każdym razie, dużo się tam nauczyliśmy, zarówno ja, jak i Izi. A i mistrz mógł dzięki mnie wprowadzić do planu zajęć kilka nowych ćwiczeń. Jedną z umiejętności, które zdobyłem u poczciwego Antaniasza, było właśnie opanowywanie złości i innych uczuć i zastępowanie ich pustką. Nie pamiętam, jak nazywała się ta technika, ale już wiele razy mi się przydała.
Strząsnąłem z siebie ręce natręta i poprawiłem zmiętą przez niego koszulę. Następnie wyminąłem go i usiadłem na swoim krześle, ostentacyjnie ignorując go nawet wtedy, kiedy próbował przewrócić krzesło, a z krzesłem także i mnie, na podłogę. Facet wreszcie zajarzył, że i ja, i moja uczennica traktujemy go jak powietrze, warknął tylko „Pożałujecie tego” i poszedł sobie w cholerę.
Następny tydzień upłynął nam na zwykłych, codziennych czynnościach, takich jak prowadzenie niewielkiej kawiarenki czy robienie zakupów w spożywczym. Jednak siódmego dnia od wydarzenia w barze, o którym oboje (ja i Izi) powoli zaczynaliśmy zapominać, do naszej kawiarenki przyszedł tamten gościu, który wywołał zeszłotygodniową awanturę. Przyszedł, ale nie sam. Z kolegami z miejscowego gangu.
Nakazałem Sówce spakować nasze najważniejsze rzeczy i postanowiłem zająć się tymi tu oto gojkami.
Ale może o tym też trochę szerzej.

*
- Idź, spakuj nasze najważniejsze rzeczy – poleciłem uczennicy. – Ja tymczasem zajmę się tymi gnojkami.
- Ale mistrzu – postawiła się Izi, gdy tamci rozglądali się za nami po wnętrzu niewielkiego budynku. – Przecież możesz sobie nie poradzić…
- Izydo – przerwałem jej. – Jednym z warunków, które postawiłem ci dwieście lat temu było posłuszeństwo względem mnie. Bądź więc grzeczna i idź spakować nasze rzeczy.
- Ale…
- No już.
Sówka niechętnie przemknęła się do tylnych drzwi, prowadzących do części mieszkalnej naszej kawiarenki, bowiem mieszkaliśmy w tym samym budynku, w którym pracowaliśmy, i znikła za nimi, zamykając je cichutko.
No, to Iza z głowy. Teraz tylko trzeba się zająć Garniturkiem (tak, znowu był w tym samym garniturze, co ostatnio, stąd przezwałem go Garniturkiem) i jego pachołkami.
Przypomniałem sobie kolejną technikę, której nauczył mnie Antaniasz. Może i była w tej sytuacji mało przydatna, ale lewitacja jest bardzo fajna, nie? A do tego robi jakieś tam wrażenie (pomimo zaawansowanej technologii, ludzie wciąż nie wymyślili urządzenia, dzięki któremu mogliby lewitować [bogowie, co za idioci]). Coś mi się jednak zdaje, że tym razem zastraszenie nie wystarczy. Zdaje mi się, że będę ich musiał po prostu wykończyć.
No cóż.
Powoli wyszedłem zza węgła. Byłem ubrany w roboczy, niebieski uniform. Nieco kiczowaty, muszę przyznać, ale rzucał się w oczy i wabił klientów (na szczęście akurat tego dnia, nie licząc mnie, Garniturka i jego pachołków, kawiarenka była pusta).
- Kogoś szukacie, panowie? – spytałem.
Garniturek chyba mnie skojarzył, bowiem wskazał na mnie palcem i krzyknął:
- Zabić go!
Szlag. Miałem nadzieję, że mnie nie pozna.
Rzuciłem się za kontuar, ledwie umykając przed laserowymi pociskami, które przecięły powietrze tuż nade mną. Wyszarpnąłem zza paska własny pistolet laserowy. Będzie zabawa.
Wyjrzałem z boku, wystawiając zaledwie czubek głowy zza kamiennego kontuaru, musiałem ją jednak prawie natychmiast schować powrotem, gdyż pomknęły w moim kierunku kolejne lasery (ją, znaczy głowę, oczywiście). Wystawiłem ponad ladę lufę pistoletu i strzeliłem parokrotnie, za każdym razem celując w inną stronę. Czyjś głośny krzyk oznajmił mi, że przynajmniej jeden strzał był trafiony. Teraz rzuciłem zaklęcie, które wysadziło jeden ze stolików, stanowiących wyposażenie kawiarenki, zasypując napastników gradem płonących pocisków.
Rzuciłem się do drzwi na zaplecze, zatrzasnąłem je za sobą i zaryglowałem starym, dobrym czarem.
- Spakowałaś nas?! – krzyknąłem, mając nadzieję, że Izi mnie usłyszy.
- Już kończę! Jeszcze tylko kilka książek! – Dobiegła mnie odpowiedź.
No tak, książki. Jedne z nielicznych ocalałych egzemplarzy papierowych. Już od ponad wieku zaprzestano drukowania.
- Pospiesz się!
Pobiegłem do biblioteki, by pomóc jej pakować. Podniosłem z podłogi dwie nasze torby i rzuciłem zdezorientowanej dziewczynie pistolet.
- Masz, tobie bardziej się przyda.
Wybiegliśmy tylnymi drzwiami. Ale już czekało tam na nas kilkunastu innych gangsterów z karabinami. Skoczyłem za jeden z przydrożnych posągów, Izi skryła się po prawej, za zaparkowany skuter (jonowy oczywiście, czyli nie taki, jakich używano w dwudziestym pierwszym wieku).
I tak oto znalazłem się w centrum strzelaniny. Ale postanowiłem, że nie będę więcej bawił się tymi prymitywnymi urządzeniami, załatwię ich za pomocą starej, dobrej magii. Bez zbytniego problemu czy zaangażowania zrzuciłem na gangsterów deszcz ognia.
Niech się smażą, skurczybyki.
- Wsiadaj – rzuciłem do Izy, wskakując na skuter, za którym się chowała. Wykonała moje polecenie bez zbędnych ceregieli czy rozterek moralnych – już się przyzwyczaiła do tego typu kradzieży.
Pędziliśmy przez miasto w kierunku portu kosmicznego. W jednym z doków stał wahadłowiec „Morrigan” – wyjątkowo wszedłem w jego posiadanie legalnie. Wystartowaliśmy i wyruszyliśmy w daleką podróż, zostawiając za sobą gangsterów, zdemolowaną kawiarenkę i całego Sol Prime.
Lecimy odwiedzić Antaniasza. Ciekawe, co tam u niego?

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 19 (2/2) od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem"

Hejooo! Tak jak wspominałam, druga połówka tego rozdziału pojawia się dzisiaj, czyli w czwartek. Mam nadzieję, że się spodoba. Przepraszam za ewentualne błędy... :/
P.S. Liczę, na komentarze od innych czytelników, nie tylko Sagiego i Lotki.Czytałam blogi, które reklamują się u nas w spamie, ale przestałam jej komentować, bo ich autorzy się nie odwdzięczali...Przepraszam :(
A i zapraszam do zakładki Muzyka, na naszych listach pojawiło się kilka nowych kawałków ;)
____________________

    Nie wierzyłam w to co przeczytałam. Nogi ugięły się pode mną. Czułam jak krew odpływa mi z twarzy i blednę. Dłonie jeszcze bardziej mi się roztrzęsły. Nigdy nie potrafiłabym zrobić mu takiej krzywdy, a tym bardziej nie potrafię tego zrobić po dzisiejszej nocy. Nie wiem jakim trzeba być bezdusznikiem, żeby sprawiać ból osobie, którą się kocha… Ale dla bezduszników nie istnieje miłość, więc…
     Z trudem powstrzymałam nadnaturalność i drżenie głosu i zaoponowałam stanowczo:
- Żądam powtórnego losowania!- zwróciłam się do Antaniasza z determinacją. Świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że Mistrz wychwycił wszystkie emocje tańczące na mojej twarzy. A w szczególności żałość i rozpacz.
- Niestety…- odpowiedział mi spokojnie Mędrzec i pokręcił przecząco głową.- Obezwładniasz tego, którego wylosowałaś, przykro mi.
- Ale…- zająknęłam się, lecz Antaniasz już zniknął pozostawiając po sobie tylko chmurkę iskierek. Spojrzałam bezradnie na Tony’ ego. On szybko przechwycił moje spojrzenie i z goryczą na twarzy wskazał palcem na siebie, w bezgłośnym pytaniu, czy to właśnie jego wylosowałam. Kiwnęłam głową ledwo powstrzymując łzy. Wszyscy odwrócili się do niego przodem. Prze oglądających przeszedł pomruk niedowierzania i współczucia.
- Spieprzaj stąd…- usłyszałam naglący szept Andy’ ego, który ponaglającym ruchem machał na Tony’ ego, który właśnie wstał i zachwiał się między ławkami. Ucieknie?
- Już za późno moi drodzy!- zagrzmiał głos mocno zdenerwowanego Antaniasza. Rozejrzałam się szybko dokoła. Nigdzie nie było Mistrza! Świetnie! Nie dość, że sobie lewitował w najlepsze, to teraz robi to będąc niewidzialnym. Na arenie wszczął się szum, który w sekundzie został zagłuszony czwartym i ostatnim uderzeniem gongu.
    To działo się tak szybko. Nie potrafię tego opisać. Byłam zbyt zdezorientowana. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele gniewu i strachu, żebym mogła racjonalnie myśleć. Niespodziewanie wraz z ostatecznym dźwiękiem otoczyła mnie ciemność. Nieprzenikniona. Wszystko ucichło…Chciałam wyciągnąć przed siebie dłonie, by sprawdzić czy widzę choć tyle. Nawet mój nadnaturalny wzrok nie radził sobie w takim mroku, a nawet „głupiał”, że tak powiem. Widziałam gorzej niż śmiertelnicy w ciemnościach nocy. Więc spróbowałam wyciągnąć przed siebie dłoń… nie dało się! Od razu napotkałam przed sobą przeszkodę. Zesztywniałam. Powierzchnia w dotyku przypominała skalną, ziemistą ścianę. Przejechałam dłonią w bok i trafiłam na róg. Okręciłam się wokół własnej osi i z trwogą doszłam do wniosku, że ze wszystkich stron otaczają mnie ściany. Byłam w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu, jak w trumnie. Natychmiast zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się duszno. Oparłam się o jedną ze ścian i próbowałam utrzymać na nogach. Moja klaustrofobia… właśnie dała się we znaki. Spotęgowana nadnaturalnością i masą uczuć, które towarzyszyły mi w tym momencie była praktycznie zabójcza. Czułam jak zaczynam odpływać. Zrobiło mi się niedobrze. Jeszcze chwila albo bym zwymiotowała, albo straciła przytomność… gdyby nie głos. Głos, który mnie otrzeźwił. Głos Tony’ ego.
- Lorren!- dotarł do mnie jego krzyk za ściany.- Słyszysz mnie! Lorren, gdzie jesteś! Nic nie widzę!
- Po drugiej stronie…- odparłam zbierając w sobie cała wolę. Doszłam do wniosku, że znajduję się w mniejszej klitce, która jest częścią jakiegoś większego pomieszczenia. Nie doczekałam się od razu odpowiedzi, najpierw usłyszałam kilka, rytmicznych, głuchych tąpnięć.
- Spróbuj się stamtąd wydostać, słyszysz!- wrzeszczał do mnie. Jego głos brzmiał zupełnie tak jakby dobiegał spod wody lub za szklanej szyby.- Moja magia nie wpływa na tą ziemię! Jestem bezradny  Podziękujmy Antaniaszowi!!! Musisz sama się z tym uporać, a wszystko będzie dobrze.
   Nie odpowiedziałam mu. Niby jak miałabym to zrobić?! Załamałam się. Coraz bardziej czułam, że odlatuję. Zacisnęłam mocno powieki, bo nie widziałam różnicy między tym, czy mam je otwarte, czy zamknięte. Ostatkiem sił powstrzymywałam mdłości i osunęłam się na ziemie. Ta sceneria do mojej próby „udała” się Antaniaszowi. Byłam pod ziemią, a przynajmniej tak myślałam, w jakiejś ziemnej trumnie i cierpiałam na bardzo dokuczliwy przypadek klaustrofobii…
- Zrób to dla mnie- usłyszałam Tony’ ego po drugiej stronie. Uniosłam głowę i spojrzałam w ciemność. Tak, zrobię to wyłącznie dla niego. Dam z siebie wszystko, żeby zdać. Dla niego. Inaczej mogę wylecieć, a rozstanie z Tony’ m byłoby większym cierpieniem niż przełamanie mojej fobii.
Podniosłam się z ziemi. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Wyrównałam oddech i opanowałam nadnaturalność, która szalała w moim sercu. Wyzbyłam się wszystkich emocji, tak jak już to robiłam nie raz. Pozostał we mnie tylko gniew. Pomyślałam o tym, że właśnie straciłam po części zaufanie do Antaniasza. Byłam na niego wściekłą. Miałam gdzieś to, że była naszym mentorem! Przelałam całą swoja złość w moc zaklęcia. Fraza, którą wybrałam powinna zadziałać i skruszyć ścianę lub też powiększyć pomieszczenie. Skupiłam się najmocniej jak potrafiłam i zwolniłam wszystkie granice, po czym wywrzeszczałam wściekle zaklęcie. Zatoki mnie lekko zapiekły, a wszystkie mięśnie zesztywniały jak zamarznięte. Powiodło się! Gdy tumany pyłu i magicznej mgiełki iskierek opadły zobaczyłam przed sobą Tony’ ego. W tym pomieszczeniu było jaśniej. Dosyć dobrze widziałam jego zatroskaną, bladą twarz. Padliśmy sobie w ramiona bez słowa. Cieszyłam się jego bliskością.
- Widzisz, udało się- szeptał mi do ucha.- Wiem, wiem, klaustrofobia, ale to nic dziwnego skoro to próba słabości.
- Nie zrobię tego- wykrztusiłam chowając twarz w jego koszuli.
- Rozumiem, że się obawiasz- odparł po chwili przyciszonym głosem i pocałował mnie w czoło.- Ale musisz, skoro taka jest wola…
- Nie obchodzi mnie to!- krzyknęłam desperacko odsuwając się od niego.- Nie zrobię ci krzywdy! Za nic w świecie! Nie zadam ci bólu!
- Lorren, spokojnie- przybliżył się z powrotem i położył mi dłonie na ramionach w uspokajającym geście.- Już nie taki ból mi zadawano. Przy tamtych rzeczach to jak ugryzienie komara…
- Nie zrobię tego!- wypaliłam już bez takiej mocy, ale nadal stanowczo. Spoglądaliśmy sobie w oczy. Widziałam w jego spojrzeniu błysk żalu i smutku. Wiedział, że to dla mnie trudne. I wiedział także, że nie uda mu się nakłonić mnie do obezwładnienia go.
- Nie pozwolę ci na to!- wyskoczył nagle ze złością.- Nie możesz zawalić testu tylko przeze mnie! Proszę, zrób to! No już, miejmy to z głowy!- Mówiąc to odsunął się kilka kroków w tył i rozłożył ręce na boki w geście bezbronności i oddania.
- Nie zrobię tego!- wrzasnęłam i głos mi się załamał.- Tak, nie zrobię tego! Słyszysz, Antaniaszu! Mam gdzieś tą twoją próbę! Nie będę potykać się z żadnym adeptem!
   Zaczęłam wymachiwać rękami na wszystkie strony i zwracałam się do wszystkich ścian i sufitu. Spojrzałam jeszcze raz na załamanego Tony’ ego. Patrzył na mnie z chyba wdzięcznością i uznaniem. Nagle naszą uwagę odciągnął mocny zapach siarki. To mi się źle kojarzyło. Rozglądaliśmy się oboje dookoła. Smród się nasilał. Ciężko oddychało się takim powietrzem. Odniosłam dziwne wrażenie, że zaczęło robić się coraz cieplej. A może to moja wyobraźnia płatała mi takie figle? Wtem niewielką przestrzeń w ziemnym pomieszczeniu rozdarł trzask podobny do wybuchu… bo to było coś na kształt wybuchu. W sekundzie wszystkie ściany, sufit i podłoże wkoło nas stanęło w ogniu. Płomienie oddzieliły mnie od Tony’ ego. Stałam w środku niewielkiego niepłonącego okręgu. Na widok ognia zemdliło mnie. Zupełnie tak jak przy klaustrofobii… Tak, ogień, moja kolejna fobia. Fobia, czyli lęk, słabość, jakiś uszczerbek psychiczny. Właśnie zrozumiałam na czym polega ta próba... Mam przełamywać wszystkie swoje lęki. Zamknęłam oczy i wsłuchując się w trzask jarzących się języków próbowałam zachować równowagę. Słyszałam uspokajający głos Tony’ ego. To poniekąd pomagało. Coraz dokładniej wsłuchiwałam się w jego słowa i zbierałam siły.
Z początku myślałam, że to jakiś omam, ale pomiędzy tym co mówił Tony wychwyciłam syk. Dokładniej to wężowy syk. Otworzyłam oczy z przestrachem i ujrzałam kilka ogromnych gadów pełznących w ogniu. Poczułam delikatne łaskotanie na nodze. Spojrzałam niepewnie na stopę… I zobaczyłam małą żmiję wchodzącą do mojej nogawki. Tego było już za wiele. Nie cierpię węży! Zaczęłam piszczeć jak opętana. Po chwili zorientowałam się, że kolejny łazi mi po plecach. Niespodziewanie tuż przed moja twarzą zawisł ogromny boa i wywalił swój rozcięty język. W panice wykrzyczałam pierwsze lepsze zaklęcie jakie przyszło mi do głowy. Teraz nie słuchałam Tony’ ego. Wrzeszczałam dziwaczne kombinacje fraz, które nigdy nie powinny odnieść żadnych rezultatów. Wtedy przyszło mi coś do głowy… połączyłam w parę dwie nie głupie sylaby. Wypowiedziałam je już z większym opanowaniem. Czar rzucony na węże zadziałał… Zamieniłam je w węże ogrodowe. Czemu nie? A co! Na mojej twarzy zatańczył uśmieszek. Znalazłam kolejne rozwiązanie. Miałam nadzieję, że Antaniasza liczył na właśnie taką kreatywność z mojej strony. Zebrałam wszystkie zasoby mocy z moim ciele i dosłownie przelałam je w węże. Wszystkie szlauchy wytrysnęły równocześnie strugami wody. Ich gumowe rury rzucały się na wszystkie strony pod wpływem ciśnienia wody w nich przepływającej. W mgnieniu oka masy wody ugasiły szalejące wkoło mnie płomienie. Kiedy stałam po kostki w wodzie zatrzymałam działanie swojej nadnaturalności uważając, że już po sprawie. Odwróciłam się do Tony’ ego. Był cały mokry, jak ja i uśmiechał się ponuro. No tak, jeszcze jeden problem… Mam stłamsić jego moc.
- Lorren, proszę zrób to szybko, żeby coś jeszcze nas nie zaatakowało- odezwał się półgłosem i pokręcił głową ze zrezygnowaniem, uderzając dłońmi o uda.
- Nie- wzruszyłam ramionami.- Nie i koniec. Nie zrobię tego.
- Ale dlaczego?!- skrzywił się cierpko i rozłożył na boki dłonie w geście niezrozumienia.
Bo cię kocham ciołku!- wysłałam mu telepatycznie z poirytowaniem.- Jeszcze o tym nie wiesz?! Nie domyśliłeś się tego nigdy wcześniej…?
- No… domyśliłem. Znaczy się… no, nie wiedziałem, że czujesz to co ja. Aż do zeszłej nocy- odpowiedział na głos i spuścił wzrok ze zmieszaniem.- Ale ty naprawdę...? Wiesz…Mówisz poważnie, czy zaraz stwierdzisz, że… już ci przeszło?
- Mówię serio- powiedziałam prawie, że szeptem.- Ale chciałam też z tobą o tym porozmawiać. Mam ci jeszcze dużo do powiedzenia.
- Ja też mam ci trochę rzeczy do powiedzenia- mówiąc to podniósł głowę i uśmiechnął się niepewnie.- Tylko to chyba nie jest odpowiednie miejsce i pora na jakiekolwiek wyznania…
   Już otworzyłam usta żeby mu odpowiedzieć, ale zamknął mi je słup wody, który wystrzelił z jednego z węży ogrodowych.
- Co jest?!- wrzasnęliśmy oboje równocześnie.
   Szlauchy po kolei wybuchały strugami wody. Skalne pomieszczenie, w którym byliśmy nienaturalnie szybko zapełniało się wodą. Po kilku sekundach stałam już w wodzie po kolana. Odniosłam też dziwaczne wrażenie, że węży było coraz więcej. Pojawiały się znikąd. Znowu byłam kompletnie rozkojarzona i próbowałam zorientować się w sytuacji. Woda ze szlauchów lała się pod niesamowicie mocnym ciśnieniem. Nim się obejrzałam woda sięgała mi do pasa i ograniczała ruchy, niczym galareta.
- Lorren, zatrzymaj to!- krzyknął do mnie Tony. Opierał się o jedną ze ścian, a w jego oczach malowało się przerażenie. Przykleił się do ziemnej ściany i bacznie obserwował wodę.- Zrób coś, ja nie potrafię pływać!
    No to super! Woda nie jest dla mnie straszna. Po części ja jestem wodą, tak. Ale ten nagły przypływ nie był spowodowany z mojej woli. I moje wola łatwo go nie powstrzyma.
    Wytężyłam się więc ze wszystkich sił i skupiłam na kilku szlauchach na raz. Zaczęło mi się kręcić w głowie i powoli traciłam czucie w palcach, jednak udało mi się zamrozić kilka węży. Z pozostałymi było jeszcze ciężej, przygryzałam dolna wargę w czasie tych wysiłków. Wody zbierało się coraz więcej. Po chwili sięgała mi już pod pachy. Musiałam powstrzymać to jak najszybciej! Żeby uratować Tony’ ego… i przy okazji samą siebie, bo jeśli całe pomieszczenie zaleje woda… to już po nas. Przelałam wszystkie emocje, które towarzyszyły mi w tym momencie: frustracje, złość, desperacje, strach, smutek, żałość, rozpacz i nadzieję… w ostatnie zaklęcia jakie wymówiłam. Wymagało ona wielkich zasobów mocy i nigdy wcześniej nie próbowałam zrobić czegoś podobnego, ale zaryzykowałam. Wywrzeszczałam frazes lekko podtapiana chlustami z węży ogrodowych. Masy wody rozstąpiły się wtedy wokoło mnie i Tony’ ego, przylegając do ścian podtrzymywane niezrozumiałą dla śmiertelnika siłą. Stworzyłam wkoło nas coś na rodzaj kopuły z ton płynu. Machnęłam rękami na boki, zacisnęłam powieki i przykucnęłam, bo nogi ugięły się już same pode mną, a całe zasoby cieczy zmieniły się w lód. Kiedy wypuściłam powietrze ustami zamarznięte ściany pękły z trzaskiem zasypując nas mikroskopijnymi odłamkami, podobnymi do szkła.
   Wtem odetchnęłam świeżym powietrzem. Wstałam z kucek, strzepałam z siebie odłamki lodu i otworzyłam niepewnie oczy. Chwilę mrugałam rażona ostrym słonecznym światłem. Kiedy mój wzrok już się przyzwyczaił zobaczyłam, że stoję z powrotem na arenie. Zerknęłam na Tony’ ego. Sterczał w bezruchu kilka kroków ode mnie. Otaczał nas skruszony lód, rozproszony po całej arenie. Na trybunach panowała cisza. Wszyscy wgapiali się we mnie z niedowierzaniem. Clov wytrzeszczała szeroko oczy. Elliot był blady jak papier, a Soah’ owie mieli otwarte usta z wrażenia. Nawet na twarzy Andy’ ego malowało się uznanie. Pokiwał głową z aprobatą, po czym poklepał się otwartą dłonią w lewą pierś i wyciągnął do mnie dłoń pokazując cztery palce. Nauczyli mnie tutaj tego gestu- otwarta ręka na sercu oznaczała nadnaturalność drzemiącą w duszy, zaś cztery palce cztery podstawowe żywioły. Dobrze wiedziałam co to oznacza. Andy właśnie dał mi do zrozumienia, że w jego domniemaniu jestem pełnoprawną adeptką, że moje dokonanie właśnie przewyższyło ich wszystkich... Potem długo do mnie nie docierało, że tak naprawdę stłamsiłam zaklęcie rzucane przez samego Antaniasza. W końcu ten powtórny wybuch szlauchów był intrygą Mistrza. Nie panowałam wtedy nad wężami, została użyta moc z zewnątrz... a ja ją zgasiłam. Nie mogłam w to uwierzyć... Byłam w szoku. Miałam zwiotczałe mięśnie, głowa mnie rozbolała, ale ze wszelką cenę utrzymywałam się na nogach. 
    Andy cofnął rękę i odchylając się do tyłu zaczął bić brawo. Po chwili dołączył się do niego Tony, który stał za mną. Zaraz po nim zawtórowali pozostali. Czułam jak ręce mi drżały. Te emocje były nie do opisania.Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy szczęścia.
    Niespodziewanie wszystkim przerwał dźwięk gongu. Oklaski ucichły. Przede mną, jak z pod ziemi, wyrósł Antaniasz w swoim odświętnym kimono. Uśmiechał się ironicznie pod wąsem.
- Gratuluję, Lorren FrostyBlast- powiedział dumnym i ciepłym tonem uśmiechając się już szeroko pod wąsem.- Zdałaś.
 

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 19 (1/2) od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć! Nastąpiła mała zmiana planów... W związku z tym, że miałam wrzucać rozdział w okolicach środy miałby on jakieś 10 stron... więc postanowiłam go rozbić na 19 (1/2) i 19 (2/2), która pojawi się w najlepszym wypadku w czwartek lub w piątek, gdyż muszę dopiero napisać drugą połowę tego rozdziału.
Stwierdziłam, że to najlepsze wyjście wstawić ten rozdział w dwóch kawałkach, a nie zanudzać was jednym długaśnym zlepkiem wydarzeń... :)
Przepraszam przy okazji Enough, ona wie za co :*
________________________

*  *  * TONY
      
    Jestem największym idiotą na świecie. Ale z drugiej strony… jestem najszczęśliwszym idiotą na świecie… Jeszcze nigdy nie miałem takiej głupawki. Zupełnie jakbym najadł się przeterminowanych krówek i jakby zaczęło mi odbijać od nadmiaru cukru.
   Zmokłem, to fakt. Ale nie przejmowałem się tym. Wypadłem z Uczniowskiego Domu na tą ulewę w samym podkoszulku bez rękawów i spodniach przypominających dresy. Bezmyślnie udałem się do altanki nad stawem, nie zważając na pogodę, nie zważając na nic. Kiedy do niej dotarłem nie zasiadłam na ławce wewnątrz. Wspiąłem się po balustradzie na daszek. W jego centralnej części było małe zagłębienie, bo dach był specyficznie wyprofilowany, więc poślizgując się tysiąc razy na mokrych dachówkach wciągnąłem się do niecki, w której było trochę wody, ale z której nikt nie mógł mnie dostrzec. Nie myślałem o niczym sensownym. Działałem impulsywnie. Nie docierało do mnie to co przed chwilą zrobiłem. Wreszcie zdobyłem się na to by ją pocałować… Korciło mnie już od dawna, żeby to zrobić. Tak szczerze mówiąc zakochałem się w niej pierwszego wieczoru w właśnie tej altance, na której daszku teraz siedziałem… Eh… Nadal czułem dotyk jej miękkich warg na ustach. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie jej minę. Zawstydzoną i zafrasowaną, opierającą się w szoku o moje pianino…
To co zrobiłem było ryzykowane. Narzucając się tak mogłem zniszczyć naszą przyjaźń. W końcu nie wiedziałem, czy ona odwzajemnia moje uczucia… Chociaż… Ale… W sumie nie mam ale. Parę minut temu utwierdziłem się w przekonaniu, że jednak nie jestem jej obojętny, sama powiedziałam, że jej na mnie zależy. I najlepsze -  nie odtrąciła mnie, nie zdzieliła pięścią w nos, a nawet odwzajemniła pocałunek!
    Myślałem, że w moim życiu nie ma już miejsca na szczęście. Lorren to zmieniła. Odkąd ją poznałem, chce mi się żyć. Wstaję każdego dnia z myślą, że ją zobaczę. Znowu będę mógł wsłuchiwać się w jej śmiech, jej głos, śpiew, będę mógł na nią dyskretnie patrzeć. Ona sprawia, że inaczej spoglądam na świat. No… chyba nie tak łatwo zmienić poglądy kogoś, kto próbował jakieś trzy razy popełnić samobójstwo, żyjąc w przekonaniu, że wszystko stracił. Tak naprawdę wtedy nie straciłem jeszcze nic. Nic istotnego. Bo nie znałem wtedy jeszcze Lorren. Teraz mam ją, najistotniejszą osobę w moim życiu! Właśnie ona mnie zmieniła.
    Ukrywałem się w pół leżącej pozycji na dachu altanki, zalewany zimnymi, wielkimi kroplami. Deszcze wybijał rytm na dachówkach. Ten prysznic pozwolił mi trochę ochłonąć. Byłem cały mokry, ale co tam. Włosy lepiły mi się do czoła, a ubrania przylgnęły do ciała. Na linii horyzontu ponad drzewami rozlewała się już blada różowa łuna. Straciłem poczucie czasu, nie miałem pojęcia ile tutaj już siedziałem. Dotarło do mnie, że nie zmrużyłem przez całą noc oka. I raczej nie zmrużę, nie zdołałbym zasnąć.
    Po chwili zastanowienia postanowiłem wrócić do Uczniowskiego Domu. Ześlizgnąłem się z daszku i strzepałem włosy. Powolnym krokiem udałem się do swojego pokoju. I coś przyszło mi do głowy… A co jeśli Lorren nadal tam na mnie czeka…?

*  *  * LORREN
        
      Święto Iou. Niby taki radosny dzień. W końcu to święto pierwszej Nadnaturalnej. Ale mi tego dnia nie było do śmiechu.
      Odwołano wszystkie zajęcia. Każdy dostał jakieś specjalne zadanie. Jedynie ja i Elliot nie mogliśmy być obecni przy przygotowaniach… Czy z wszystkiego tutaj muszą robić tajemnice?! Czy ja mam tylko takie wrażenie?! Po południu miała odbyć się nasza wielka próba, ja pierwsza, potem Elliot- tylko tyle wiem. Był to jeden z punktów dzisiejszej uroczystości. Antaniasz oświadczyła, że w nocy dostał informację „z zewnątrz”, że do naszej Szkoły przybędzie dziś nowy adept. Zainteresowało mnie to. Byłam ciekawa kto to będzie. Ale to Esper miała zająć się nowym Nadnaturalnym... Szczęściara! Normalnie to bym jej zazdrościła, ale dziś nie potrafiłam się na niczym skupić, więc nie pomogłabym wiele nowicjuszowi. Moje rozkojarzenie sięgnęło zenitu. Andy zaparzył mi rano do śniadania cztery kubki kawy. Nie pomogło! Nadal byłam padnięta i praktycznie zasypiałam na siedząco.
    Zauważyłam tylko dwie rzeczy… Przestało padać i słonko z powrotem zaczęło przygrzewać – widać Andy się ogarnął.
     I przy śniadaniu nie było Tony’ ego…Szukałam go wczoraj (a raczej dzisiaj nad ranem) po tym naszym rozkosznym pocałunku, ale go nie znalazłam… Tak - zadurzyłam się w nim już na samym początku naszej znajomości, teraz mogę się do tego przyznać. A on nareszcie dał mi dowód, że nie jestem dla niego tylko zwykła przyjaciółką. I to jaki dowód! Teraz nie wiem, czy wolałabym żeby to się nigdy nie zaczęło, czy żeby inaczej się skończyło. Owszem jestem na niego trochę wkurzona, że to przerwał. Taaa… chciałabym czuć na sobie jego dotyk dłużej. Jego usta, jego dłonie…
Po prostu muszę z nim jak najszybciej porozmawiać. Na poważnie. O nas, o tym co między nami zaszło i co z tym dalej zrobimy. Bo nie mam zamiaru żyć beztrosko, jak gdyby nigdy nic z świadomością tego, że koło mnie mieszka osoba, z którą mogłabym… Dobra, jak z nim nie pogadam to nic z tego nie będzie.  
    A tymczasem miałam co innego na głowie. Coś co martwiło mnie jeszcze bardziej. Moja przeklęta próba! Tysiące myśli przelatywało mi przez głowę. Ale to były tylko skrawki, o czym bym nie pomyślała to sprowadzało się do Tony’ ego. W ciągu dnia łapałam się na tym, że nucę podświadomie Radioactiv. Nic mi nie wychodziło, nawet rozmowa z bratem. Byłam roztrzęsiona. Nie potrafiłam go podnieść na duchu. Skoro nie mieliśmy być obecni przy przygotowaniach. Zabrałam go na skalną półkę. Pokazałam mu to miejsce po raz pierwszy. Spodobało mu się, zauważyłam, że się odprężył, a cień zmartwień zniknął z jego twarzy. Ze mną tak nie było. Lexi praktycznie się do mnie nie odzywała. Ja też wolałam nie zaczynać z nią rozmowy. Milczałam i biłam się ze szczątkami myśli. Więc… jak ja mam podjąć się testu? Czekam niecierpliwie do popołudnia, bo wcześniej Antaniasz niczego mi nie zdradzi. Mam inny wybór? Musze zmierzyć się z tym zadaniem.

*  *  *
       Słońce wisi wysoko na niebie – zaczynamy.
     Próba miała odbyć się na arenie. Stawiłam się tam o umówionej godzinie wraz z Elliotem. Pozostali przybyli również oglądać widowisko. Pierwszy przyszedł Andy. Potem przybył Shon i Shasha – kuzynostwo zostało u nas na dłużej z powodu choroby Shashy, na którą zapadła ona po ataku wilkołaków. Antaniasz poświęcał też więcej czasu na wyleczenie Tony’ ego i Clov, więc terapia młodej Rosjanki trwała dłużej. No i Soah’ owie chcieli też obejrzeć dzisiejsze widowisko. Nigdzie nie dostrzegałam Esper, pewnie zajmowała się tym nowym… Po chwili pojawiła się Clov. Jednak Tony się spóźniał. Nie chciało mi się wierzyć, że akurat w tym dniu przestał mnie wspierać. To było niemożliwe! Starałam się jednak nie panikować. Udało mi się nawet spontanicznie poprowadzić rozmowę z Andy’ m, który okazał się nienaturalnie pomocny i raczył dać mi kilka wskazówek, gdy siedzieliśmy na trybunach. Przede wszystkim miałam nie panikować, co by mnie nie spotkało, robić wszystko co w mojej mocy, posługiwać się wyłącznie magią, a nie bronią. Miałam pokazać swoją nadnaturalność od jak najlepszej strony. Będę się tego trzymała- zadam na 99% Pocieszył mnie…
    Nagle przestrzeń rozdarł dźwięk gongu. W tym samym momencie na arenę wpadł Tony. Nasze spojrzenia od razu się spotkały. Jednak nie potrafiłam nic wyczytać z jego oczu. Chciałam mu znowu powiedzieć za dużo rzeczy na raz, a nie miałam w tej chwili na to czasu...Kiedy zabrzmiał drugi gong chłopak wbiegał już po schodkach na trybuny i kierował się pośpiesznie w moją stronę, z zawstydzonym uśmieszkiem. 
    Trzeci gong. Najgłośniejszy ze wszystkich. Spojrzałam w stronę areny. Gdy tylko zabrzmiał ostatni sygnał, poraziła mnie smuga jasnego światła, a na środku placu pojawił się Antaniasz… I tutaj najbardziej zaskakująca rzecz… Mędrzec lewitował w powietrzu siedząc po turecku. Wytrzeszczyłam w szoku oczy, lecz gdy poczułam lekki ucisk w żołądku, świat rozmył mi się przed oczami i w niezrozumiały sposób zostałam ściągnięta z widowni i stanęłam na środku areny, byłam jeszcze bardziej zdezorientowana. Zwyciężyłam zmęczenie z łatwością. Podświadomie się rozbudziłam, jak tylko stanęłam na udeptanym placu, w otoczeniu różnych dziwnych przedmiotów, których zastosowania nie znałam. Dostrzegłam dziwaczne pudła, przeróżne przedmioty z Budynku Treningowego, broń.
- Witajcie, kochani!- zawołał Antaniasz.- Dzisiejszego pamiętnego dnia, w Święto Iou nasza utalentowana adeptka Lorren FrostyBlas i jej brat Elliot podejmą się próby! To dla nich wielkie wydarzenie! – Teraz zwrócił się do mnie.- Panie zaczynają. Lorren, wylosuj rodzaj testu jaki będziesz zdawać.
   Jeszcze dobrze nie skończył zdania pojawiła się przede mną szklana, przeźroczysta misa… również lewitująca… Na jej dnie było kilka karteczek. Spojrzałam niepewnie na Antaniasza. Mistrz zachęcił mnie do wyciągnięcia jednego z zawiniątek. Powoli sięgnęłam do szklanej kuli, wkładając do niej rękę aż po łokieć. Musnęłam opuszkami palców kilka wierzchnich karteluszek, ale zdecydowałam się wyciągnąć najmniejszy skrawek z samego środka. Gdy tylko wyciągnęłam dłoń z powrotem na zewnątrz misa zniknęła z głuchym pyknięciem. To było dziwne, nie powiem.
- Rozwiń los i przeczytaj na głos rodzaj próby- polecił mi Antaniasz spokojnie kołysząc się w powietrzu i uśmiechając do mnie zachęcająco.
     Dłonie mi się trzęsły, kiedy rozginałam papier. W końcu udało mi się go rozprostować i przeczytałam ledwo słyszalnym drżącym głosem:
- Próba Słabości…- Przełknęłam ślinę i spojrzałam po zgromadzonych, przez których przeleciał dziwny pomruk. Elliot pokazał mi, że trzyma za mnie kciuki. Tony uśmiechał się pocieszająco. Andy też miał pogodny wyraz twarzy, chociaż dostrzegałam w jego minie zmartwienie.
- Świetnie!- zawołał Antaniasz.- A teraz możesz sobie wybrać pięć dowolnych przedmiotów znajdujących się na arenie, które pomogą ci zdać test.
       Zmarszczyłam brwi i dyskretnie spojrzałam na Andy’ ego. Blondyn pokiwał przecząco głową.
- Dziękuję, ale zrzekam się wszelkich pomocy z zewnątrz- miałam nadzieję, ze zabrzmi to poważnie i stanowczo, ale tak nie było, drżenie w moim głosie było dobrze słyszalne…
       Antaniasz wyszczerzył się pod wąsem.
- Jeszcze lepiej! To ci się chwali, lecz utrudnia zadane, gdyż twoja próba nie jest zwyczajna, tak samo jak ty nie jesteś zwykłą Nadnaturalną…- odparł tajemniczo Mędrzec.- Mama dla ciebie specjalną przeszkodę. Staniesz przeciwko jednemu z pełnoprawnych adeptów, jeśli uda ci się stłamsić moc przeciwnika to będzie oznaczało, że przewyższasz moich wychowanków i po części mnie.
- Co takiego?!- wrzasnął Andy z widowni zrywając się z miejsc. Zwróciłam się w jego stronę równocześnie z Antaniaszem, który posłał mu tak naburmuszone spojrzenia, że chłopak od razu się uspokoił i skulił na miejscu kręcą głową z niedowierzaniem.
- Wylosuj przeciwnika – polecił mi Mistrz, a przede mną pojawiła się znowu kryształowa kula. W tym momencie nogi zrobiły mi się jak z waty. Przełknęłam z trudem ślinę. Wyciągnęłam rękę do przodu i wsadziłam ją do misy, modląc się o to by nie wylosować Andy’ ego. Z nim nie miałam szans, dobrze o tym wiedziałam. Podczas naszego pierwszego spotkania się o tym przekonałam. Nie tak łatwo stłamsić czyjąś moc. A porażka w takim wypadku jest bolesnym uszczerbkiem na zdrowiu. Osoba, której moc jest tłamszona odczuwa różnego rodzaju ból, zależnie od tego jak potężne zaklęcie zostało zgaszone przez przeciwnika. Zatrzymałam palce tuż nad kartkami. Stałam tak chwile w bezruchu, a serce waliło mi jak młotem. Na arenie panowała grobowa cisza. W końcu sięgnęłam po pierwszą lepszą karteczkę i wyciągnęłam ją.
    Rozwinęłam papier.
    To nie był Andy.
    Tylko… Tony.