sobota, 5 lipca 2014

Epilog

Mam zaszczyt przywitać się z Wami po raz ostatni... Z żalem wrzucam końcową notkę na tym blogu. Ciężko będzie mi się rozstać z Nadnaturalnymi, ale nic nie trwa wiecznie. Wszystko ma swój początek i koniec. Na nas też nadszedł już czas. Jeszcze raz, ostatni, chciałabym Wam wszystkim serdecznie podziękować, że wytrwaliście z nami przez te kilka miesięcy, że z zapałem dzieliliście się z nami swoimi opiniami, że wspieraliście Nadnaturalnych, odwiedzajac nas i czytając nasze opowiadania. Dzięki Wam nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy. Nigdy nie zapomnę tej przygody, jaką było pisanie dla Was. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zetkniemy się w tym blogerskim świecie.
Pozdrawiam :*
Freedom
_______________________

    Wiatr szumiał w koronach drzew, zrzucając z nich wielobarwne liście. W jesienne popołudnie przemierzałam powolnym krokiem cmentarne alejki. Tony ściskał moją dłoń dodając mi otuchy. Wzięłam głęboki wdech, by wyrównać puls i spojrzałam na niego z wdzięcznością.
      Mijał rok od czasu gdy zabiłam Lyxa, przywódcę wilkołaków. Odkąd go zabrakło Stowarzyszenie zaczęło się rozpadać. Wilkołaki nie znalazły nowej alfy. Zaczęły toczyć bitwy między sobą, nie potrafiąc się dogadać. Wśród nich zapanowała mała wojna domowa, stali się nieszkodliwi. Zabrakło im powodera, który podjudzałby ich i zmuszał do działania. Manipulacje wojenne zostały zaniechane. Śmiertelnicy odkryli istnienie Nadnaturalnych, a co najciekawsze stanęli po ich stronie. Nie zaczęli ich tępić, za to zaczęli ścigać naukowców. Role się odwróciły, nareszcie zapanowała sprawiedliwość. Wszyscy Nadnaturalni zostali zaakceptowani. Możemy żyć normalnie. Nie musimy się ukrywać. Współpracujemy ze śmiertelnikami. Jesteśmy normalną rasą, jak ciemnoskórzy, czy jasnoskórzy albo skośnoocy.
       Do mnie też uśmiechnął się los. Tony przeżył!!! Wyszedł bez szwanku z eksperymentu, który sabotował! Kiedy się z nim po tym spotkałam moja radość była nie do opisana. To co wtedy czułam było niewiarygodne. Nie dość, że udało mi się uciec, to uciekłam do ukochanego. Plan się powiódł, mój chłopak pozbył się radioaktywności, lecz tym samym pozbył się części mocy. Nie dysponuje już pełną gamą nadnaturalnych umiejętności. Ale najważniejsze jest to, że żyje i jest ze mną. Wiem, że mnie nie opuści, zawsze będzie stał przy mnie.
       Tak jak w tej chwili. Kiedy weszliśmy na cmentarz poległych podczas wojennych rozgrywek Lyxa. Ja się uratowałam. Nie wiedziałam, że Esper i Elliotowi się nie udało. Dowiedziałam się tego dopiero gdy wysiadłam z promu i stanęłam przed Antaniaszem i pozostałymi. To była druzgocąca wiadomość. Długo przeżywałam żałobę. Stowarzyszeniu jednak udało się odebrać mi moją rodzinę. Najpierw straciłam ojca, potem towarzyszkę, brata, siostrę i przyjaciela. Dziś w rocznicę tego wydarzenia, przyszłam uczcić ich pamięć.
       W ciszy pomiędzy podmuchami wiatru przechodziliśmy między nagrobkami. Widziała dużo nazwisk, które nie były mi znane, lecz ja miałam na celu odwiedzić cztery miejsca pochówku. W pierwszej mierze udałam się na grób ojca. Spędziłam tam chwilę, trwając w cichej modlitwie. Tony rozpalił znicze i złożyliśmy kwiaty.
       Potem udałam się do Devida Rouziera. To on pomógł mi uciec, to on pomógł wyzwolić się Tony’ emu od radioaktywności. To on poświęciła dla mnie swoje życie. To jemu jestem niezmiernie wdzięczna i to za nim tęsknię. Był dobrym przyjacielem, wybaczyłam mu wszystkie błędy, ale zrobiłam to chyba zbyt późno. Nie udało się go uratować. Lyx zadał mu zbyt wiele, głębokich ran, chłopka stracił zbyt wiele krwi. Można powiedzieć, że skonał mi na rękach. Pamiętam, że zapytał mnie jeszcze wtedy jak bardzo go znienawidziłam. Pamiętam, że wybuchłam wtedy płaczem i zrobiłam coś czego nie potrafię dzisiaj wytłumaczyć. To był impuls, coś wewnątrz zmusiło mnie do przebaczenia mu wszystkiego, a jedyną formą podziękowania i okazania wdzięczności na jaką mnie było stać, był całus jaki mu dałam. Pamiętam, jakby to było wczoraj, że odwzajemnił pocałunek. I to była ostatnia rzecz jaką zrobił w życiu.
       Na końcu odwiedziłam malutki nagrobek Elliota. Nie potrafiłam nad sobą zapanować i zaszlochałam spazmatycznie stając przed kamienną płytą. Elliot był zbyt młody. Szczególnie on nie zasługiwał na taką śmierć. Na takie cierpienie. Na odejście w katuszach. Tony pocieszyła mnie bezgłośnie i objął dodając mi otuchy. Miałam niewiarygodne szczęście, że był przy mnie.
       Później poszłam do Esper. Wieść o jej nieudanej ucieczce zwaliła mnie z nóg. Była jak cios młotem. Nie chciałam wierzyć, że się jej nie udało… bo pomogła Clov, która do dziś ma wielkie wyrzuty sumienia. Dziewczynka nie jest w stanie przeboleć, że gdyby nie Esper skończyłaby w paszczy wilkołaka. Clov zawdzięczała jej życie, to fakt, ale nie mogła się z tym pogodzić. Pablo także się załamał, długo przeżywał jej śmierć, nie przyjmował przez długie miesiące do wiadomości tego, że Esper nie ma już z nami. Andy, który widział to na własne oczy, również pogrążył się w żałobie. Jego żal i smutek spotęgowany był także utratą Jassy, z którą tyle go łączyło. Po części go rozumiałam, zdawałam sobie sprawę co czuł. Wszystkim brakowało Esper. Wbrew pozorom byłam do niej wielce przywiązana i wieść o jej nagłej i drastycznej śmierci przybiła mnie tak samo jak wiadomość o zmarłym Elliocie. Tak, kochałam ją. Kochałam jak siostrę.
      Czułam, że dłużej nie wytrzymam w tym miejscu, więc poprosiłam w myślach Esper o wybaczenie, że dłużej przy niej nie pozostanę, i zwróciłam się do Tony’ ego, byśmy wracali. Chłopak przystał na moją propozycję i po chwili, w ciszy, wracaliśmy brukowaną alejką, między bukami, w stronę bramy. Szłam przed siebie rozmyślając o poległych bliskich. Wpatrywałam się w czubki własnych butów, i rozmoknięte liście, które deptałam. Poczułam jak Tony otacza mnie swoim ramieniem, a po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego wdzięcznie. Pocałował mnie czule w czoło.
      Cmentarz pozostawiliśmy już za sobą i wyszliśmy poza jego bramy. Jesienny wietrzy szumiał lekko między konarami, śpiewając swoją żałobną piosenkę.
- Lorren FrostyBlast!- zawołał ktoś za mną, jedwabistym głosem. Zwolniłam zdezorientowana i posłałam Tony’ emu zdziwione spojrzenie. Kiedy odwróciłam się niepewnie, by sprawdzić kto mnie woła ujrzałam za sobą młodego mężczyznę, którego otaczała świetlista aura. Miał idealną cerę, blond włosy. Ubrany była jak przeciętny człowiek- na nogach nosił białe adidasy, miał białą koszulę oraz czarną marynarkę i spodnie. Jedyną różnice stanowił, który dzierżył w jednej dłoni i piękne, pierzaste skrzydła wyrastające z pleców. Poznałam go od razu, lecz nadal niedowierzałam, że stał on przed nami.
- A-angelo?- zająknęłam się z zawahaniem. Słyszałam jak Tony wciąga powietrze nosem, na widok Wyroczni, by równie zaskoczony jak ja.
- Witaj ponownie- uśmiechnął się do mnie słysząc własne imię.
- Nie rozumiem…- ciągnęłam dalej oszołomiona.- Przecież objawiasz się każdemu Nadnaturalnemu tylko raz w życiu. Czemu więc zaszczycasz mnie po raz drugi swoją obecnością?
      Angelo zaśmiał się beztrosko i zrobił kilka kroków w przód.
- Chciałem ci pogratulować- odpowiedział poważniejąc.- Świetnie poradziłaś sobie z zadaniem, jakie dla ciebie przewidziałem, gdy się urodziłaś. Nieświadomie, dzięki twoim czynom i decyzją jakie podejmowałaś wraz z Antaniaszem i jego uczniami zapanował pokój. Wszyscy Nadnaturalni powinni być wam wdzięczni, lecz to właśnie ciebie postanowiłem cię wynagrodzić, bo ty ucierpiałaś najbardziej.
- Słucham.
- Wskrzeszę - kontynuował patetycznym tonem- jednego z twoich bliskich, którzy polegli podczas wojennych działań. Wybierz osobę ci najbliższą, masz tylko jedną szanse. Podaj mi jedno imię.
      Zawahałam się słysząc jego propozycję. Przysłoniłam usta dłonią, jednak nie zastanawiałam się długo. Po chwili wszystkie wątpliwości minęły i dałam mu prostą odpowiedź. Spoglądając Angelo w oczy rzekłam:
- Esper.

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 34 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć... mi też jest smutno z powodu zakończenia bloga :'(
 To mój ostatni rozdział. Nie martwcie się, nie ma tak drastycznego zakończenia jak notka Enough, myślę, że moje zakończenie jest w pewnym sensie nawet pozytywne. Zapewne rozdział pozostawi po sobie wiele pytań, lecz wszystko powinno się wyjaśnić w epilogu, który pojawi się jutro.
Miłej lektury :)
___________________________

    Nie miałam już siły, aby krzyczeć. Nie czułam już nic prócz bólu. Żyły pulsowały mi nadwyrężone. Głowę miałam jak cebrzyk. Obraz przed oczami rozmywał mi się irytująco. Nie mogłam się ruszyć. Wydać z siebie choćby jęku. Nic. Czułam jeszcze fale energii przepływające przez moje ciało.
      Naukowcy odpięli mnie od aparatury i zdjęli mi z nóg okowy. Któryś warknął coś do mnie, lecz nie mogłam rozróżnić słów. Każde badania są tak wyczerpujące. Każde, bez wyjątku.
     Ale dzisiaj to skończymy.
     Dzisiaj utrzemy nosa Stowarzyszeniu.

* * * DEVID
      Przeklinałem w duchu, przemykając się korytarzami na coraz wyższe piętra budynku. Oczywiście, przybrałem postać cienia. Teraz liczył się tylko czas. Czas. Czas. Udało mi się wyprowadzić Uczniów Antaniasza. Tak, pomogłem im. I mam wielką nadzieję, że się im powiodło. Mieli duże szanse i modlę się o to, by je wykorzystali. I pomogę Lorren i Tony’ emu. Chcę jakoś naprawić błędy z przeszłości. Wiem, że to niewykonalne, ale jednak chcę spróbować. Byłem przywiązany do Stowarzyszenia. Byłem jego częścią. Ale to się zmieniło. Zmieniła to Lorren. Nie mógłbym jej zabić. Ona wzbudza we mnie zbyt wiele uczuć. Pozytywnych uczuć, których wcześniej nie znałem. Nie mogłem patrzeć jak cierpi. Jak cierpią jej bliscy.
       Jednak jeżeli teraz się spóźnię wszyscy będziemy cierpieć. Ja także. Hm, to nie ja zdradziłem Stowarzyszenie, to ono zdradziło mnie. Nie mam już do niego sentymentów, a nawet chętnie przyczynię się do jego upadku. Więc biegnę do laboratoriów. Nie mogę się spóźnić. Dzisiaj Tony’ ego zabierano na badania jądrowe. A Lorren na testy psychologiczne. Musiałem odebrać Lorren z badań fizycznych, inaczej cały nasz plan szlag trafi. Jeżeli odbierze ją stamtąd inny, uprawniony do tego Czarny, nie mamy szansy powodzenia. Bez Lorren nie wejdę na testy psychologiczne, a wtedy wykończą i ją i Tony’ ego.
        Z przerażeniem stwierdziłem, że nasz sukces zależy teraz wyłącznie ode mnie.

*  *  *
         Laboranci krzątali się wkoło mnie, gadając głośno. Ich głosy wdzierały się do mojej głowy i wierciły mi dziurę w umyśle. Im dłużej leżałam na stole, tym szybciej zaczynałam kontaktować. Dziś nie zepchnięto mnie z niego zaraz po badaniach, co było zaskakujące. Wiedziałam, że mam dziś przejść jeszcze testy psychologiczne, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nastąpią jeden po drugim.
        Czekałam, w sumie sama nie wiem na co. Leżałam bez ruchu i łapałam pełniejsze oddechy. Czułam, że mięśnie mi się powoli rozluźniają, jednak przeszywający na wskroś ból pozostał i nie zelżał ani trochę.
        Rozmytym wzrokiem ujrzałam nad sobą białą świetlistą postać. Doktor Odar? Tak, to był on. Wetknął mi jakąś rureczkę do ust, a na język ściekł mi gorzki płyn, o metalicznym posmaku. Z chwilą napłynęło go więcej.
- Połknij- usłyszałam polecenie. Z trudem, przełknęłam płyn, którzy niczym miód zalał mi zdarte gardło. Przez głowę przemknęła mi straszna myśl, że jeśli się już stąd wyrwę, nie będę mogła śpiewać przez tak torturowane struny głosowe…
       Szybko odrzuciłam poboczne myśli, gdy tylko moje ciało ogarnęło błogie ciepło. Płyn wlewał mi się powoli do żołądka i uśmierzał ból. Wraz z napływem ciepła cierpienie ustępowało. W końcu ból został całkowicie zniwelowany. Odzyskałam ostrość wzroku i głos. Jęknęłam cicho, gdy spróbowałam się poruszyć. Mięśnie mnie zapiekły niemiłosiernie. Lek jeszcze nimi nie zawładnął. Chciałam go więcej. Czułam, że go potrzebuje. Wiedziałam, że mi pomoże.
        Nie zdążyłam jednak poprosić o więcej, gdyż do drzwi laboratorium otworzyły się gwałtownie. Ujrzałam w nich mocną, ciemną postać.
- W samą porę- skomentował Odar.- Przenieś obiekt 139USA na ósme piętro, pokój numer 15.
        Czarny tylko skinął głową i bez słowa podszedł do stołu operacyjnego.
         Zadziwiająco delikatnie wsunął dłonie pod moje ciało, nie zdolne jeszcze do samodzielnego ruchu i uniósł mnie w górę, po czym troskliwie przycisnął do swojego torsu i już mnie nie puszczał. Laboranci nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Spróbowałam zajrzeć pod jego kaptur, lecz nie mogłam dostrzec twarzy, co mnie zaniepokoiło, bo Devid obiecał, że po mnie przyjdzie. Tymczasem niedorzeczne było, by traktował mnie jak lalkę z porcelany, po tym jak zamierzał mnie zabić, to zdawało się niemożliwe. Byłam więc ciekawa jaki Czarny jest tak uczuciowy…
- Nie nieś jej całą drogę. Na szóstym piętrze, będzie mogła się już poruszać- dodał doktor Odar, z nosem nadal wetkniętym w swoje notatki. Czarny nie odpowiedział i wyniósł mnie z laboratorium. Dopiero gdy zatrzasnął drzwi nogą i przeniósł mnie dalej w głąb korytarza odezwał się szeptem:
- Gotowa?
         Zaskoczona rozpoznałam głos Devida. Mruknęłam zgrzytliwie, co miało oznaczać „tak” i bezsilnie oddałam się w jego ramiona, kiedy poniósł mnie dalej.

*  *  *
- Pamiętasz nasz plan?- szepnął mi na ucho Devid, kiedy dochodziliśmy już do pokoju numer 15. Dopiero teraz postawił mnie na ziemi. Wcześniej, pomimo, że odzyskałam siły i mogłam poruszać się sama dzięki lekom, nie chciał tego zrobić, przez co wkurzył mnie jeszcze mocniej.
- Oczywiście- syknęłam ze złością. Byłam podenerwowane wieloma czynnikami. Po pierwsze: obecnością Devida. Po drugie: testami, które zaraz miałam rozpocząć. Po trzecie: całym tym chorym planem z sabotażem. Oj, miałam prawo do stresu! I to duże!
- A więc do dzieła- odparł, naciągając palce i strzelając kostkami.
        Otworzył niepozorne drzwi opatrzone w numerek 15. Wsunęłam się do środka. Moim oczom ukazał się pokój pełen ekranów. Byłam zaskoczona tym widokiem. Przed jednym z komputerów siedział już jakiś naukowiec. Spojrzała na mnie i Devida pytająco, po czym jego twarz się rozjaśniła.
- Obiekt 139USA?- zwrócił się do mnie.- Zaraz pojawi się doktor Odar. Usiądź.
        Kusiło mnie by spojrzeć na Devida i upewnić się, czy stoi przy drzwiach, ale nie chciałam wzbudzać pozorów, więc posłusznie zajęłam wolne miejsce przy stole. Odsunęłam ze zgrzytem krzesło i przysiadłam niepewnie na kraju.
- Nie jest skuta?- to pytanie laborant kierował do Devida. Chłopak zaprzeczył kiwnięciem głowy.- A ty co, niemowa?! Stawaj za nią i jej pilnuj!
        Ten bez słowa zrobił kilka ospałych kroków, od niechcenia powłócząc nogami i stanął za oparciem mojego krzesła. Wtem drzwi skrzypnęły znowu i do pokoju wszedł… wtoczył się doktor Odar. Za nim weszło jeszcze dwóch gości w białych kitlach. Odar rzuciła papierami na stół i zasiadł na krześle obok mnie. Pozostali naukowcy rozsiedli się po kątach.
- Włączaj, włączaj, bo przegapimy najlepsze!- ponaglił obecnego wcześniej w pokoju naukowca Odar.
- Rozpoczynamy test- odezwał się tamten, przyciskając coś na wielkiej konsoli. Wszystkie ekrany zaszumiały i zazgrzytały. Przeleciały przez nie szare paski.- Obiekt 139USA gotowy?
- Tak…?- odrzekłam niepewnie, drżącym głosem. Cała ta sytuacja była bardzo dziwna. Skrzywiłam się lekko patrząc na tą sztuczną scenkę. Nie wiedziałam czego się mam spodziewać dopóki, największy ekran przede mną złapał zasięg, a obraz się wykrystalizował.
         Wtedy serce skoczyło mi go gardła. Zobaczyłam Tony’ ego ubranego w czarne ciuchy, podobne do tych jakie noszą członkowie stowarzyszenia.
-Próbę jądrową czas zacząć- mruknął zadowolony szalony doktor.
         Obraz oddalił się, a Tony zmalał. Stał w pyle, na jakimś stepie. Rzucałam rozbieganym wzrokiem po wszystkich ekranach, wyświetlających ten sam obraz. Nie potrafiłam skupić wzroku na jednym konkretnym telewizorze. Tony wgapiał się prosto w kamerę. Nastąpiło kolejne zbliżenie na niego. Wtedy chłopak uniósł otwartą dłoń i uderzył się nią w lewą pierś, po czym wyprostował łokieć wyciągając dłoń i pokazując cztery palce. Otwarta ręka na sercu oznaczała nadnaturalność drzemiącą w duszy, zaś cztery palce cztery podstawowe żywioły. Oczy zaszły mi łzami, kiedy zobaczyłam ten gest. Instynktownie powtórzyłam gest, mimo, że Tony nie mógł o tym wiedzieć i tego zobaczyć. Zdumiałam się, gdy uchwyciłam kątem oka szybki ruch Devida- ona także odwzajemnił gest, utwierdzając mnie w przekonaniu, że jest z nami. To wzruszyło mnie jeszcze bardziej. Naukowcy nawet tego nie zauważyli. Wgapiali się nieprzytomnie w ekrany. W ich oczach dostrzegłam dziki błysk, kiedy patrzyli na mojego chłopaka odzianego w czerń, na środku pustyni. Poruszenie między nimi zapanowało dopiero wtedy, gdy Tony ukląkł na ziemi i schował głowę w rękach. Odar poderwał się wtedy, przewracając krzesło w tył.
- Co on wyrabia!- wrzasnął, poprawiając okulary.- Co on robi! Nie tak, nie tak!
          Słyszałam poruszenie jakie zapanowało w pokoju, lecz jak zaczarowana wpatrywałam się w największy ekran.
         Tony zwinął się na klęczkach, a ziemia pod nim zaczęła drżeć.
          Oślepił mnie rażący blask, zmuszając tym samym do odwrócenia głowy. Domyśliłam się, że Tony wyzwolił całą moc.
          Huk. Na ekranie wyświetlił się grzybek z tumanów dymu po wybuchu. A ja zamarłam. Zaklinałam się w duchu, by wszystko się powiodło. Zakładaliśmy, że jeżeli Tony sprawi, że utarci kontrolę nad nadnaturalnością i doprowadzi do „wybuchu” samego siebie, jak przed laty, kiedy desperacko próbował uciec przed naukowcami, kiedy zginęła cała jego rodzina… Raz na zawsze pozbędzie się z organizmu ładunków radioaktywnych. Błagałam, aby przeżył! Aby się udało!
          Naukowcy poderwali się z miejsc widząc, że testy nie idą po ich myśli. Zaczęli krzyczeć i nie mogli wyjść z podziwu, że się im nie powiodło. Nie rozumieli też poczynania Tony’ ego.
         Nagle wszystko wokoło zamarło, a ja uświadomiłam sobie, że nie zrealizowaliśmy najważniejszego punktu w naszym planie- mojej ucieczki i odnalezienia Tony’ ego. Na szczęście Devid trzeźwo myślał i tak jak się umówiliśmy zatrzymał czas. Naukowcy zastygli w bezruchu, w dzikich pozach. Na ich twarzach zastygł grymas zaskoczenia i złości, a na ekranie wyświetlał się bez przerwy obraz wybuchu.
        Chłopak pociągnął mnie za ramię i wytargał z pokoju na korytarz.
- Wiesz co dalej robić?- rzucił mi pytanie w biegu. Gnałam za nim ile sił w nogach, a on nie puszczał mojej dłoni. Wpadliśmy na schody.
- Tak, pamiętam!- potwierdziłam i spróbowałam dorównać mu kroku.
- Tony będzie na ciebie czekał razem z Antaniaszem!
- Antaniaszem?!- pisnęłam zaszokowana.- Ale…
- Antaniasz żyje, nawet nie trafił do niewoli- wytłumaczył mi szybko, półgłosem. Echo niosło korytarzem tupot moich stóp. Devid stawiał bezszelestnie kroki, a gdy ja próbowałam tej sztuki hałasowałam jeszcze bardziej.- Miał odebrać z promu pozostałych, których już wcześniej wyprowadziłem. Teraz kolej na ciebie.
          Przyjęłam tą wiadomość z radością. Jak na razie wszystko szło gładko… O ile Tony przeżył… Na tą myśl gula stanęła mi w gardle, ale nie zwalniałam kroku i zbiegałam dalej w dół po schodach. Przemykaliśmy korytarzami bez większych przeszkód. Ale nie mogło być idealnie. Wypadliśmy za zakrętu prosto na Czarnego strażnika. Ten stanął jak wryty na nasz widok. Devid zrobił kilka niepewnych kroków w tył, po czym złapał mnie za rękę i zawróciwszy na pięcie rzucił się w tył, z powrotem na schody. Dobiegliśmy na piętro wyżej. Czarny zaczął nas ścigać, krzycząc byśmy się zatrzymali. Działałam instynktownie i nie zastanawiałam się nad tym co robie. Tymczasem Devid wepchał mnie już do windy i wciskał pośpiesznie pierwsze lepsze piętro. Zanim drzwi się zamknęły zobaczyłam Czarnego dobiegającego na koniec schodów. Miał w ręce pistolet, błyskawicznie przycisnął spust, a kula zdołała przemknąć w szparze zatrzaskujących się drzwi i roztrzaskała lustro, za nami, wewnątrz windy. Coś drgnęło i winda ruszyła do góry. Devid oparł się plecami o ścianę i wypuścił świergocząco powietrze.
- A było tak pięknie- syknął wściekle.
- Co teraz zrobimy?- zapytałam, łapiąc szybkie, urywane oddechy, po wyczerpującej przebieżce.
- Włączą alarm- stwierdził marszcząc brwi. Gdzieś w głębi duszy cieszyłam się, że Devid jest tu ze mną i zaczęłam żałować wszystkich wczorajszych słów i obelg, którymi w niego rzucałam. Znowu mi pomagał, za co byłam mu wdzięczna. Chciał dla mnie dobrze, tak jak przed laty. Zrozumiałam teraz, że od początku nie chciał mojej krzywdy. W końcu sprzeciwił się Lyxowi, nie zgładził mnie i… hm, uczciwie się do tego przyznał. Zawsze był szczery do bólu.
- Dobra, mam- podjął znowu po chwili namysłu.- Jest szybsza droga ucieczki i dostania się na prom.
- Jaka?
- Cień.
- Co takiego?!- skrzywiłam się, słysząc tą niedorzeczną odpowiedź. Chłopak już mi nie odpowiedział. Wbrew mojej woli objął mnie niespodziewanie, zakrywając całą samym sobą i wypowiadając dziwaczny frazes wycofał się w cień w kącie. Zobaczyłam jeszcze, jak drzwi windy otwierają się na kolejnym piętrze, a w oddali słychać było jęk alarmu i krzyki Czarnych. Potem otoczyła mnie ciemność. Lodowaty powiew zawirował wkoło nas, a szczypiące zimno trochę mnie otrzeźwiło. Zamknęłam oczy, bo nie widziałam różnicy, w tym czy mam je otwarte czy nie. W sekundzie przemarzłam do kości i wyziębłam tak, że nie czułam już nawet dotyku lodowatych dłoni Devida, byłam tak samo zimna jak on. To było paranormalne zjawisko, gdyż jako lód nigdy nie marzłam! Tym razem pierwszy raz doświadczyłam tak dotkliwie tego uczucia. Krew szumiała mi w uszach, nie mogłam odnaleźć oparcia dla nóg. Starałam się nie panikować. Gdzieś w głębi duszy cieszyłam się tym, że chłopak mnie trzyma. Przynajmniej wiedziałam, że nie puści. Nagle po raz ostatni powiało chłodem i upadliśmy na coś twardego. Przetoczyliśmy się dobre kilkadziesiąt metrów obijając o siebie nawzajem.
- To zawsze działa- rzucił półgębkiem, pomagając mi wstać. Rozejrzałam się pośpiesznie. Dostrzegłam zarys całego kompleksu budynków. Słońce wisiało jeszcze nisko nad ziemię, był ranek. Zmrużyłam oczy, nie przyzwyczajona do takich jasności.
- Co… co to było? To przed chwilą?- zaczęłam się jąkać, kiedy ciągnął mnie w stronę portu, gdzie czekał prom.- Jak ty… jak to zrobiłeś?
- Miałaś okazję pobyć przez chwilę cieniem- odparł przyśpieszając kroku.- Zmieniłem nas w cień. Tak można przenosić się z miejsca na miejsce, w bardzo krótkim czasie, to jak teleportacja.
- Aha?- zdołałam wykrztusić. Za nami słychać było słaby jęk alarmu. Oddalaliśmy się coraz bardziej od bazy, wtem usłyszałam za sobą wściekłe warknięcie. Obejrzeliśmy się błyskawicznie przez ramię i oboje ujrzeliśmy szarżującego na nas Lyxa. Nie mam pojęcia skąd wilkołak się tam wziął. Chociaż łatwo było przewidzieć, że jeśli ktoś już ucieka to prosto do promu, a my straciliśmy trochę czasu w windzie, więc miał czas by tu dotrzeć. Devid pośpiesznie wyciągnął pistolet zza paska i popchał mnie nakazując bym biegłą dalej. Zobaczyłam jak Lyx napręża całe ciało i skacze na chłopaka z głuchym warknięciem. Puściłam się dale biegiem, lecz szybko zatrzymał mnie przeraźliwy okrzyk Devida. Zawróciłam i zobaczyłam chłopaka leżącego na bruku, pod cielskiem wilkołaka, którzy wgryzał się mu w rękę i wytrącił broń, która potoczyła się kawałek dalej. Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę pistoletu, by nie tracić czasu. Dotarł do mnie kolejny przerażający krzyk. Wyczerpując wszelkie pokłady energii dopadłam do broni. Wyciągnęłam ją przed siebie i chciałam wycelować w wilkołaka, lecz to nie było takie proste. Spoglądałam na plątaninę kończyć, dwa kłębiące i szamoczące się ciała, w coraz większej kałuży krwi. Nie mogłam tak ryzykować. Co jeśli trafię w Devida?! Chłopak krzyknął znowu. Nie miałam czasu. Albo zginie Lyx. Albo zginie Devid. I ja za razem. 
          Wymierzyłam jak najcelniej umiałam i wystrzeliłam. 
          Gdyby nie to, że wilkołak się szarpnął… trafiłabym w Devida. Lecz Lyx idealnie podstawił się pod kulę, która roztrzaskała mu czaszkę.

Rozdział 31 od Esper ,,Koniec''

Boże, jak mi smutno, że to już mój ostatni rozdział...:( Mam nadzieję, że chociaż wam się podobały te moje wypociny ;)
Chciałabym wam bardzo podziękować za wszystkie komentarze, opinie, jakie daliście mi podczas trwania tego bloga. Wiele się dzięki Wam nauczyłam ;) Na pewno nie zapomnę tego w przyszłości.
Pozostaje mi (po raz ostatni) życzyć Wam miłej lektury. Mam nadzieję, że będzie mnie miło wspominać :)




* * *
Nigdy nie podejrzewałabym, że można tak skatować człowieka. Nie wpadłabym na to, że ktokolwiek jest do tego zdolny.
I nie mówię tego tylko o sobie. Nie rozpamiętuję prądu przenikającego moje ciało, podczas gdy ja wiłam się w konwulsjach na podłodze. Nie rozpamiętuję tego, jak potem wsadzili mnie na stół operacyjny, nie zważając na wcześniejsze tortury, podpięli tonę kabelków i rozpoczęli badania. Nie rozpamiętuję również faktu, że gdyby trzymali mnie tam dłużej, mogłabym nie przeżyć. Przy ostatnim teście niemal czułam, jak uchodzi ze mnie życie. Oddech zwalniał, z trudem łapałam powietrze, byle wytrwać o kilka sekund dłużej. I wtedy mnie uwolnili. Brutalnie zrzucili mnie ze stołu, a ja spadłam na podłogę, niezdolna, by się podnieść. Słyszałam ich rechot nad sobą, lecz nie potrafiłam odpowiedzieć; nie mogłam wykonać żadnego, nawet najdrobniejszego ruchu. Mężczyźni podnieśli mnie i zanieśli do celi. Kilka razy w czasie wędrówki boleśnie uderzyłam głową w ścianę bądź drzwi. Dobrą stroną tego był fakt, iż ból dokładał się do ogólnej boleści i nie odczuwałam go w konkretnej części ciała.
Czarni donieśli mnie do celi, rzucili na pryczę, gdzie leżałam potem przez długie godziny. Głucha na pytania Lorren, na jej zawodzenia i wściekłe okrzyki. Bezmyślnie wgapiałam się w sufit, mój wzrok wciąż skierowany był w tą samą stronę.


* * *
- Uciekliście beze mnie, tak?- upewniała się po raz kolejny Lorren.
Czułam się lepiej. Byłam w stanie przekrzywić się na pryczy, posłać siostrze zrezygnowane spojrzenie. Zadawała to pytanie któryś raz z rzędu.
- Nie- podałam wciąż niezmienną odpowiedź.- Ucieklibyśmy, gdyby nas nie złapali.
Kątem oka dostrzegłam jak Lorren wywraca oczami. Pewnie myślała sobie, że byliśmy bandą idiotów, skoro daliśmy się złapać.
Rozważając to, stwierdziłam, że gdyby nie postrzelili Jassy, moglibyśmy uciec. Gdyby nie postrzelili żadnego z nas, dalibyśmy radę. Szkoda tylko, że Czarni ćwiczą się w sztuce zabijania. Strzał z pistoletu w kilku biegnących nastolatków to dla nich nie problem. Moli nawet nie celować, tylko posłać kulę w naszą stronę, a pocisk na pewno by kogoś trafił.
Przypomniałam sobie, jak metalowa kula musnęła mój łokieć. Gdyby przeciwnik celował we mnie, prawdopodobnie już bym nie żyła. Nie cieszyła mnie myśl o ciągłych badaniach i torturach. Bo naukowcy zapowiedzieli, że taki zestaw będą nam serwować codziennie. Przez miesiąc. ,,Kara za ucieczkę musi być surowa.’’
Chwilami nawiedzała mnie myśl o tym, że śmierć rozwiązałaby wszystko. Porzuciłabym wtedy to przeklęte laboratorium, uwolniła się od doktorków i ich maszyn. Lecz oprócz ich są tu jeszcze inny ludzie, których nie chcę zostawiać. Lorren, Tony, Elliot, Andy, Pablo. Swoją drogą, ciekawiło mnie, co się dzieje z Elliotem. Długo nie było go w celi, nie wiedziałam, czy wciąż jest na badaniach, czy przywiedli go do lochów w czasie naszej ucieczki, a potem znów zaciągnęli na testy. Biedny Elliot.
Chwilę później w drzwiach naszego więzienia pojawił się mężczyzna. Warknął na Lorren, by się zbierała, a następnie zatrzasnął wrota i zabezpieczył je niezliczoną ilością zamków. Znów zostałam sama.


* * *
Zgrzytnęły zawiasy. Leniwie uniosłam głowę, obawiając się najgorszego. Czy to już następny dzień? Przyszedł czas na nową dawkę prądu?
W niewielkim szparze, która utworzyła się pomiędzy drzwiami a ścianą, ujrzałam bladą twarz i blond czuprynę. Andy.
- Chodź- szepnął. Z trudem podniosłam się z pryczy i powlokłam w stronę chłopaka.- Gdzie Lorren i Elliot?- spytał.
- Lorren zabrali- odparłam od razu.- A Elliota nie widziałam już od dawna. Pewnie nadal ślęczy w laboratorium.
Andy kiwnął głową, otwierając przede mną drzwi na oścież. Za nim dostrzegłam jeszcze kilka innych osób. Wysokiego bruneta o ślicznych, zielonych oczach, dziewczynę w różowej, podartej sukience oraz postać w czarnej bluzie z kapturem naciągniętym na twarz.
- Devid załatwił nam klucze do celi- wyjaśnił pospiesznie Andy, zamykając moją niedawną kwaterę.- A także szybką i bezpieczną drogę do wyjścia. Niestety Tony’ego nie odnaleźliśmy. Pewnie jest w laboratorium, jak Lorren i Elliot. Jeśli już się uwolnimy, będziemy musieli po nich wrócić. Nie możemy ryzykować, idąc po nich.
Zgodziłam się. Jeśli będziemy mieć wsparcie i przy odrobinie szczęścia, następna akcja, by uratować Elliota, Tony’ego i Lorren się powiedzie.

Zerknęłam nieufnie na czarną postać, stojącą przy ścianie. Spod kaptura wystawał tylko krzywy nos, pod którym dostrzegłam ten niezmienny, ironiczny uśmieszek. Stary Devid. A może nowy, skoro chce pomóc…?
- Chodźcie- mruknął.- Im szybciej dotrzecie do schodów, tym lepiej. Postawili strażników przy głównym wejściu, ale zapomnieli o drugim, mniej znanym.
Ruszyliśmy za chłopakiem w głąb korytarza. Devid co rusz sprawdzał znaki na ścianach, podążał za wysuniętymi cegłami. Przy jednym ze skrzyżowań zawahał się przez chwilę, lecz podjął wędrówkę, gdy dostrzegł ledwo widoczny zielony krzyżyk na ścianie korytarza, prowadzącego prosto.
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Monotonny krajobraz nie pozwalał stwierdzić, jak daleko zaszliśmy, poza tym, że nie miałam pojęcia, gdzie idziemy. Ważne było tylko tyle, by się stąd wydostać. Andy wspominał, że po torturach i badaniach spotkał się z Devidem i wtedy omówili plan kolejnej ucieczki. Skoro i tak mamy zapewniony plan dnia na następny miesiąc, czemu by nie spróbować go zmienić? Już i tak chyba nic gorszego nie mogą nam zrobić.
Devid się zatrzymał, podobnie Clov i Pablo, którzy szli przede mną.
- Tędy wyjdziecie- zwrócił się do nas, wskazując stalową drabinę w ścianie. Zerknęłam w górę i dostrzegłam metalową klapę, zabezpieczoną kłódką. Devid wspiął się po kilku pierwszych szczeblach, pogmerał przy zamku i otworzył przejście.- Ta drabina prowadzi na dach. Ciągnie się aż do samej góry, bez żadnych przerw, dlatego rozplanujcie sobie drogę. Jest zabezpieczona z dwóch stron ścianą, więc nikt was nie dojrzy, ani wy nikogo nie zobaczycie. Gdy już dojdziecie na dach, powinniście zauważyć kolejną drabinę, tym razem nieosłoniętą. Zejdziecie nią na ziemię, a stamtąd tylko promem na ląd. INie pójdę z wami, nie chcę, żeby mnie złapali. Mogę pomóc wydostać stąd Lorren i pozostałych.
Andy, jako przewodnik grupy, skinął głową.
- Pójdę pierwszy- stwierdził.- Pablo, będziesz zabezpieczał tyły. Clov idzie za mną.
Chwycił pierwsze pręty i podciągnął się, stawiając stopy na szczeblach. Po chwili jego głowa, a potem całe ciało zniknęły w ciemnym szybie.
- Co jakiś czas są lampki- dorzucił Devid.- Poza tym jest dość ciemno.
Gdy Clov poszła za Andy’m, przyszła kolej na mnie. Pomimo tego, że prawie trzęsłam się ze zdenerwowania, wspięłam się po drabinie. Wkrótce otoczyła mnie całkowita ciemność.
Musiałam po omacku wynajdywać kolejne pręty. Raz czy dwa o mało co nie spadłam, błędnie postrzegając wystające cegły lub nie zauważając wygiętych szczebli. Serce waliło mi w piersi, tym bardziej nie pozwalając się skupić na wspinaczce.
Dotarliśmy do pierwszej lampki. Dawała słabe światło, które ledwie rozproszyło mrok, panujący w szybie. Wystarczyło jednak, bym zobaczyła uniesiony do góry kciuk Andy’ego, jakby dawał nam znak, że wszystko w porządku.
Nie potrafiłam określić, ile już idziemy. Nie mogłabym stwierdzić, jak duży dystans pokonaliśmy. Wszystko zlewało się w jedną czerń.
Clov zaczęła zwalniać. Zdziwiłam się, dlaczego. Może się zmęczyła? Albo nie może odszukać szczebla? Po chwili całkowicie się zatrzymała, a kilka sekund później znów ruszyła.
I oto doznałam całkowitego szoku. Szub się skończył. Wyczołgałam się z zatęchłego korytarza na świeże powietrze, z uśmiechem wciągając je w nozdrza. Była noc. Księżyc świecił sierpem na granatowym niebie, dając stosunkowo mało światła. Z dachu, na którym staliśmy, rozciągał się przepiękny widok na cały kompleks budynków, pogrążonych teraz w ciemności.
- Tędy- Andy przerwał ciszę, wskazując kolejną drabinę przy krawędzi budynku.- Nie ma co zwlekać. Pewnie i tak zauważyli naszą nieobecność i dociekają, którędy uciekliśmy.
Jako pierwszy zaczął schodzić. Okazało się, że jest to o wiele trudniejsze niż wspinaczka. Pomimo księżycowego światła, szczeble trzeba było wynajdywać stopą, co mogło się równać temu, iż niechcący można było nadepnąć komuś na rękę. Clov kilka razu syknęła z bólu, gdy zamiast stalowego pręta, ułożyłam nogę na jej dłoni.
Tutaj przynajmniej mogliśmy kontrolować, gdzie się znajdujemy i ile już przebyliśmy. Andy schodził niebywale szybko, lecz Clov radziła sobie trochę gorzej, przez co opóźniała wędrówkę. Pablo trzymał się z tyłu, uważając, by na mnie nie wpaść.
Usłyszałam, jak Andy zeskakuje na ziemię. To oznaczało, że ja niedługo również się tam znajdę. Byłam taka szczęśliwa! Udało się! Byliśmy wolni! Najgorszy etap za nami, pozostała tylko podróż promem.
Ale nie mogło obejść się bez kilku Czarnych, którzy wybiegli z budynku z pistoletami w ręce.
Gdy nas zauważyli, wpadli w szał. Rzuciliśmy się do ucieczki, byle dalej od niedawnych oprawców. Moglibyśmy uciec, mieliśmy znacząca przewagę. Problemem były jednak wilkołaki, które wyłoniły się z wnętrza za członkami Stowarzyszenia. Wilcza postać dodawała im szybkości. Ponadto miały kły.
Biegliśmy przed siebie. Widziałam, że Clov jest ostatnia. Nie mogłam pozwolić, by ją złapali. Ona z nas wszystkich miała największe prawo, żeby przeżyć.
Zwolniłam i popchnęłam ją do przodu. Zdawała się być zaskoczona, lecz przyspieszyła tylko, rozumiejąc aluzję.
I wtedy poczułam kły na swojej nodze. Rozdzierający ból przeszył mi łydkę, a ja padłam na ziemię, ryjąc twarzą w ziemię. Spróbowałam wstać, lecz wilk nadal zaciskał swoje szczęki, coraz mocniej i mocniej wpijając mi się w nogę.
Krzyknęłam z bólu. Pomimo trzymającego mnie wilkołaka, nadal walczyłam, by biec dalej. Czołgałam się, pomimo okropnego bólu. Poczułam, że przeciwnik też zaczyna ciągnąć. Z gardła wyrwał mi się kolejny krzyk, gdy poczułam rozrywaną skórę i mięśnie. Wilk nadal ciągnął, aż w końcu nie czułam już nic. Odwróciłam się na plecy i usiadłam. I wtedy wybuchłam niekontrolowanym płaczem, widząc moją nogę. A raczej jej brak .Poszarpana skóra, ścięgna i mięśnie zwisały bezwładnie. Krew wciąż wypływała z okrutnej rany. Opadłam na plecy.
Usłyszałam nad sobą wściekły warkot i dostrzegłam pysk wilka. Znalazł się tuż nade mną, piana spływała mu z usta, a w oczach widziałam jedynie żądzę mordu.
Zamknęłam oczy, łzy ciekły mi spod zamkniętych powiek. Nie chciałam, by wszystko skończyło się w taki sposób.
Uchyliłam jedno oko, chcąc sprawdzić, czy wilkołak nadal jest nade mną. Był tam, gapił się na mnie bezczelnie. Lecz dostrzegłam zmianę w jego wyglądzie. Jedno oko zmieniło barwę z żółtego na delikatną zieleń. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc tę zmianę. Te różnobarwne tęczówki coś mi mówiły, lecz nie byłam pewna, co… Były jakieś dziwnie znajome. Ale przecież nigdy nie stanęłam twarzą w twarz z wilkiem.
Z trudem łapałam powietrze w płuca. Każdy oddech był krótki i urywany. Ręce mi drżały, nie dałam rady się podnieść. Całe moje ciało przeszywał ból, ból tak mocny, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Wilkołak zdążył już ze mnie zejść. Widziałam, że wokół mnie gromadzą się inni, lecz nie dostrzegałam twarzy. Domyślałam się, że są to Czarni i pozostałe wilki.
Zerknęłam jeszcze raz w stronę zwierzęcia o dwubarwnych tęczówkach. I kolejne zaskoczenie- teraz oba jego oczy były zielone. Ta przyjemna zieleń wypełniła mój umysł, dając poczucie spokoju.
I to była moja ostatnia myśl.

Rozdział 33 od Tony' ego i Lorren + zapowiedź

Hejka, wstawiam przedostatni rozdział i chciałbym wszystkim serdecznie podziękować, gdyż dobijamy właśnie do 10 000 wyświetleń! Dziękuje wam za wytrwałość i znoszenie moich tragicznych zakończeń. Ten rozdział nie jest aż tak przełomowy, więc się nie martwcie.
___________________________________

*  *  * TONY
      Czułem się makabrycznie. Byłem cały obolały. Wczoraj cały dzień przeleżałem na stole operacyjnym… Najbardziej przeraża mnie to, że nie pamiętam części badań, od chwili gdy wstrzyknęli mi coś dziwnego. Nie mam zielonego pojęcia co się później ze mną działo. Nie wiem co mi robili. I chyba powinienem się z tego cieszyć. Wolałem nie wiedzieć co ze mną robiono, co mi podawano… Brrr…!!!
       Mógłbym uskarżać się na wiele rzeczy, ale najbardziej doskwierały mi moje mięśnie. Wspominając czasy gdy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę leżałem w laboratorium, przypomniałem sobie, że wtedy też podobnie się czułem. Mięśnie dziwnie mnie piekły, były cały czas napięte i nie mogłem ich rozluźnić. Przed laty miałem podobnie… Mogę się założyć, że podali mi to samo chemikalium co ostatnio!
        Ale mniejsza o mnie! Zamartwiałem się o moją Lorren! Co z nią! Niemal odchodziłem od zmysłów, kiedy nawiedzały mnie różne chore myśli… Czy była już na badaniach? Jeśli tak, to co jej zrobiono? Czy pozytywnie przeszła testy? Czy naukowcy zbadali na wszystkie strony jej DNA? Bogowie, żeby nie dało się go przekształcić jak mojego! Modliłem się o to, by stała się dla nich nieciekawym łupem. Mojego kodu genetycznego znowu się uczepili… Teraz także prześwietlają mnie pod kątem radioaktywności…
     Właśnie w tej sprawie wezwano mnie na rozmowę. Doktor Odar i jego wspólnicy zechcieli ze mną rozmawiać na ten temat. Dlatego też teraz jestem przeprowadzany do najwyższych partii bazy. Czarny, który zabrał mnie z celi nie odzywał się do mnie przez całą drogę. Miałem czas na rozglądanie się po bazie. Nie różniła się ona wiele od laboratoriów we Włoszech. Była stworzona na tą samą modłę. Dużo szkła, mnóstwo korytarzy, labiryntów, co kawałek stalowe drzwi, otwierane na kod. Próbowałem nie podchodzić do tej sprawy zbyt emocjonalnie, ale nie potrafiłem. Co innego gdybym trafił tu sam. Ale jestem tu z najbliższymi, od których mnie odseparowano. Jestem dosyć wytrzymały. Badania nie robią na mnie większego wrażenia, doświadczenia z przeszłości pozwoliły mi podejść do nich obojętnie, co jednak nie zmienia faktu, że mam ochotę wziąć nogi za pas, gdy tylko widzę gości w białych kitlach. Ale mówię, nie martwię się swoim losem, niepokoje się o Lorren, o jej psychikę. Pod tym kątem jest słaba. Wiem jak łatwo się załamuje, a ostatnio przeszła najgorsze załamanie nerwowe, jakie u niej widziałem. Spotkało ją zbyt wiele tragicznych rzeczy w życiu. A ja nawet nie mogę być przy niej. Dlatego wariuję, siedząc w swoim bloku bezczynnie, nie mogąc jej przytulić, pocieszyć.
         Czarny doprowadził mnie do setnych już drzwi. Wstukał kod i stalowe skrzydła rozsunęły się przed nami. Wprowadził mnie do dziwnego pomieszczenia. Przedzielone było ono na pół. Przypominało mi salę przesłuchać. W jednej części stały trzy metalowe krzesełka, pomieszczenie było całe białe, co stanowiło odmianę od czarnych, ciemnych lochów i symbolizowało teren naukowców. Czarny, który mnie tu przyprowadził nakazał mi usiąść chwilowo na jednym z krzeseł, naprzeciw ścianki działowej, w której środku była gruba szyba, przez którą mogłem dostrzec stolik i dwa krzesła znajdujące się w drugiej części pokoju.
        Nie musiałem długo czekać na laborantów. Kilka minut po mnie przybył doktor Odar i jego pięciu wspólników. Zastanawiałem się po co ich tyle do rozmowy ze mną. Wraz z szalonym doktorem, sadystą przyszedł młody, wysoki brunet, kolejny Czarny, z kapturem od bluzy mocno nasuniętym na głowę, tak, że wystawał spod niego tylko krzywy nos i trzech naukowców w bielutkich kitlach.
- Obiekt 508I proszę wejść do środka- zwrócił się do mnie brunet i otworzył mi drzwi, do pokoju za szybą. Okrutnie irytowało mnie to przedmiotowe traktowanie, ale nie miałem na nie wpływu. Po prostu starałem się je ignorować.
       Wstałem z miejsca i od niechcenia ruszyłem do pokoju. Za mną podążyli doktorzy i dwóch Czarnych. Odar kazał mi usiąść po jednej stronie stołu. Sam zajął miejsce naprzeciwko mnie, nadal przeglądając papierzyska. Czekałem na ruch z jego strony. Kątem oka spostrzegłem, że dwaj Czarni stoją po obydwu stronach drzwi, a reszta naukowców, po rozkuciu mnie stanęła w pozostałych kątach pomieszczenia.
- Dobrze, Antony di Terra- w końcu odezwał się Odar, unosząc wzrok znad kartek.- Zaraz pojawi się tu twoja dziewczyna, z tego co mi wiadomo, niejaki obiekt 139USA…
- Lorren!- syknąłem głosem truciciela.- Ma na imię Lorren.
- Czy to istotne?- skrzywił się w roztargnieniu doktor.- Ważne, że się pojawi, a wtedy chce mieć rozmowę z tobą już z głowy, jej będę inaczej wyjaśniał ten eksperyment o radioaktywności…
- A co ona ma do tego?- znowu mu przerwałem wściekle.
- Właściwie to nic- stwierdził tamten, zaskakując mnie tą odpowiedzią.- Wspomnę jej tylko o tym projekcie, bez większego celu. W końcu ją badamy pod innym kątem…
- Miał się pan streszczać, doktorze- bąknął brunet stojący pod ścianą.
- Racja, racja Isaacu!- przyznał i zerwał się z powrotem do przeglądania papierów.- Tony mamy dla ciebie umowę. Propozycję nie do odrzucenia.
- A co jeśli ją odrzucę?- zapytałem od razu, unosząc jedną brew.
- Zapewne zginą wszyscy twoi bliscy- odparł spontanicznym tonem doktor, jakby go to bawiło.
-Aha…?
- Machniesz dwa podpisy i po sprawie- zarechotał Odar, wyciągając właściwy papier. Podsunął mi go pod nos. Pochyliłem się nad kartką i już pierwsze słowa mi się nie spodobały…
Wyrażam zgodę na wprowadzenie do mojego kodu DNA ciała obcego w postaci odłamków atomów promieniotwórczych, w celach czysto naukowych…”
- O nie, nie wrażam!- wrzasnąłem od razu po odczytaniu pierwszego zdania. Doktor spojrzał na mnie nieprzychylnie, po czym wydął tylko swoje tłuste policzki i westchnął. Wedy jeden z laborantów wyciągnął z kieszeni kitla malutkiego pilota i przycisnął jakiś guzik. Z sufitu, nade mną wysunął się mały ekran. Najpierw coś zaszumiało, potem zgrzytnęło, szare paski zniknęły a obraz się wykrystalizował. Ujrzałem pokój laboratoryjny. Mnóstwo narzędzi tortur, którymi nas badano. Na środku ekranu znajdował się stół operacyjny. A na nim leżał Elliot. Przełknąłem ślinę widząc brata moje Lorren, przykutego do stołu i podpiętego do dziwnej aparatury. Chłopiec zdawał się być nieprzytomny, miał zamknięte oczy i dziwne kable podpięte do potylicy. Ekran nie obejmował naukowca, który włączył maszynę, lecz dało się to łatwo wywnioskować, gdy Elliotem wstrząsnął dreszcz, a z jego ust wydobył się przeraźliwy okrzyk bólu. Odwróciłem w tym momencie głowę, by nie spoglądać na cierpienie chłopca, który wrzeszczał na filmie, niczym obdzierany ze skóry. Zanim zmuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran zauważyłem, że ten niższy Czarny, o skrzywionym nosie, z kapturem na głowie, również odwraca wzrok, spuszczając głowę i nie wpatruje się w ekran, czerpiąc radość z patrzenia na cierpienie dziecka. Przymuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran. Zobaczyłem jak Elliotem wstrząsają konwulsyjne drgawki. Chłopiec rzucał się bezwładnie po całym stole operacyjnym, z mocno zaciśniętymi powiekami, wrzeszcząc z bólu aż do utraty sił.
- Co wy mu zrobiliście?- zapytałem łamiącym się głosem i zmrużyłem oczy, by nie spoglądać już na brata Lorren.
- Badaliśmy jego niesamowitą pamięć- odrzekł spokojnie Odar, w ogóle nie poruszony filmem, który obejrzeliśmy.- Skopiowaliśmy wszystkie jego wspomnienia wstecz aż po czasy gdy był w brzuchu matki. Niestety, nie wytrzymał naporu tylu wspomnień przewijanych na raz, tylu obrazów, tylu myśli i zmarł na stole od przesilenia.- Kiedy to usłyszałem zaschło mi w gardle, otworzyłem usta by wrzasnąć coś okropnego, przekląć naukowców, lecz głos gręzł mi w gardle.- Jeśli nie zgodzisz się na dalsze prowadzenie eksperymentu na tobie, doprowadzimy do śmierci pozostałych. Możemy ich oszczędzić, wyciągając jak najwięcej z ciebie.
- Co ma znaczyć dokończenie eksperymentu?- zapytałem drżącym tonem. Nie potrafiłem się opanować. Te wieści mnie zdruzgotały. Kątem oka dostrzegłem poruszenie za szybą. W pokoju czekała już Lorren i jeszcze jeden Czarny, który właśnie zostawił ją tam samą i wyszedł. O Boże, jak Lorren zareaguje na wieść o śmierci brat… Zrobiło mi się jej okrutnie żal. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele emocji: gniew, zawiść, strach, współczucie, złość. Jednak zdołałem się opanować i mówić dalej.- Chyba jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy go. Przecież doktor chciał abym podpisał zgodę na jego rozpoczęcie.
- Och, nie, nie!- zarechotał chorobliwie Odar.- Nie doczytałeś do końca. W kolejnym punkcie zawarta jest umowa, która mówi, że wystawimy cię na próbę jądrową, co może cie zabić, ale to swoją drogą i przetestujemy cię pod kątem wytrzymałość i polepszenia się twoich umiejętności, gdyż od wczoraj jesteś już radioaktywny. W oparciu o badania sprzed lat i aktualne wyniki zdecydowaliśmy się wszczepić ci do DNA cząsteczki rozszczepionych atomów. Nie pamiętasz wczorajszych badań, prawda? Właśnie wtedy dokonaliśmy na tobie tej przełomowej operacji. Ależ jestem z tego dumny…
- Jestem radioaktywny!- huknąłem wściekle. Opanowała mnie istna furia. Oj, doktorek na zbyt wiele sobie pozwolił. Nie myślałem, że kiedykolwiek do tego dojdzie! A jeśli nawet miałoby do tego dojść, to nie wyobrażałem sobie by przekazano mi to w tak kolokwialny sposób! Nie panując nad emocjami, zerwałem się z miejsca przewracając stolik na Odara. Ciężki mebel przytrzasnął zaskoczonego doktora, który gruchnął o ziemię razem z krzesłem. Ku mnie ruszyli pozostali naukowcy. Pierwszy, który obsługiwał wcześniej pilota, spróbował się nim na mnie zamachnąć, lecz ja, nadal nad sobą nie panując, złapałem go za nadgarstek i wykręcając mu rękę, po czym rzuciłem nim o podłogę… Nie miałem pojęcia skąd we mnie tyle siły. Nigdy wcześniej nie potrafiłbym czegoś takiego zrobić z drugą osobą. Spięte mięśnie pozwalały mi szybciej reagować. Kolejny laborant skoczył na mnie ze strzykawką w ręku, lecz ja kopnąłem go z całej siły w brzuch, a gdy ten zgiął się w pół dołożyłem mu pięścią prosto w szczękę, z pół obrotu. Zdecydowanie byłe silniejszy niż zazwyczaj. Zastanowiłem się przez ułamek sekundy, czy to adrenalina, czy radioaktywność, która miała mnie wzmocnić…? Zdawało by się, że nie mam szans w pojedynkę przeciwko sześciu, lecz gdy się odwróciłem gotowy odeprzeć kolejny atak, pozostali naukowcy leżeli już ogłuszeni z połamanymi nosami, z których ciekła krew, na ziemi. Wytrzeszczyłem oczy widząc niższego Czarnego, w kapturze, który trącił butem drugiego gościa w czerni i podciągnął nosem ocierając go dłonią. Zdezorientowany stanąłem jak wryty przyglądając się mężczyźnie, który najwyraźniej stanął po mojej stronie i wtłukł reszcie, stając w mojej obronie i pomagając mi. Kiedy odrzucił kaptur wszystko stało się jasne. W pierwszej chwili go nie poznałem, przez ten krzywo zrośnięty nos, podbite oko i szramy po pazurach ciągnące się od skroni po policzek. Jednak kręcone ciemnobrązowe włosy, czarne jak smoła oczy i trupioblada cera przekonały mnie, że znowu stałem twarzą w twarz z Devidem, który mi pomógł.
- Zechciej mnie najpierw wysłuchać, zanim rzucisz się na mnie z pięściami- odezwał się i uśmiechnął, lecz w tym uśmiechu po raz pierwszy nie dostrzegłem ironii. Był to szczery, przyjacielski uśmiech.  

*  *  * LORREN
      W głowie miałam pustkę. Ostatnie co pamiętałam to moment, w którym naukowcy rzucili się na mnie i zaczęli zaciągać mnie do stołu operacyjnego. Kompletnie nie pamiętam badań. Nie wiem, co się ze mną działo, nie mam pojęcia jak długo mnie badano. Co mi robiono?! Nic, mam pustą dziurę. Wymazali mi z pamięci kawałek życia. Wiem, że zaciągano mnie do stołu, a następne co pamiętam to chwilę, w której rozpięto okowy, a ja nie miałam nawet siły by wstać, wyzuta z wszelkiej energii.
       Mimo, że głowa mi pękała po badaniach, mimo, że mdliło mnie w żołądku, zaciągnięto mnie od razu na rozmowę z doktorem Odarem. Chciał omówić ze mną wyniki i jakoś zgłębić swoją wiedzę na temat naszego życia, sposobu bycia Nadnaturalnych.

       Jakiś Czarny wprowadził mnie do kolejnego sterylnego, białego pokoju z trzema metalowymi krzesłami. Kazał mi na jednym usiąść i poczekać na swoją kolej. Tak też zrobiłam, a gdy spojrzałam za szybę serce podskoczyło mi do gardła. Zobaczyłam Tony’ ego! Całego i zdrowego! Rozmawiał z Odarem, myślałam, że spokojnie, dopóki nie dostrzegłam nagłej zmiany na twarzy mojego chłopaka. Wrzasnął coś gwałtownie, lecz ja mogłam obserwować tylko ruch jego warg, gdyż szyba była dźwiękoszczelna. Potem widziałam jeszcze jak w furii przewraca stół.

*  *  *
        Tony przytrzymywał mnie w pasie, gdy wyrywałam się, by skoczyć z pazurami na Devida. Wrzeszczałam w niebogłosy, by mnie  puścił. Ręce mnie okrutnie świerzbiły, by powiększyć kolekcję siniaków na twarzy tego zdrajcy.
- Posłuchaj, Lorren- prosił mnie Tony, ale ja nie chciałam się uspokoić. Na widok Devida, tym razem mnie, ogarnęła zimna furia.
- Nienawidzę go!- krzyczałam w przestrzeń, wymachując rękami.- Słyszysz, nienawidzę cię! Nienawidzę! Tony, postaw mnie na ziemi!
- Uspokój się, dziewczyno!- krzyknął na mnie Tony, zaciskając jeszcze mocniej ręce wkoło mojej talii.- Zrozum, sytuacja jest poważna!
      Powoli się uspokajałam. Zawistne spojrzenie nadal utkwione miałam w Devidzie. Chłopak spoglądał na mnie ze smutkiem. Widać dotknęły go moje słowa. Wszystko co wywrzeszczałam mu w twarzy, gdy Tony mnie przytrzymywał. Zmusiłam się jednak do opanowania, gdyż przekonałam się, że mój chłopak mnie nie puści, dopóki się nie opanuje, więc przestałam wierzgać, a on postawił mnie na ziemi. Na nasze szczęście moje wrzaski nie ściągnęły tu Czarnych… Zachowałam się wielce nieroztropnie.
- Lorren- zaczął Tony, uważnie dobierając słowa.- Poddano mnie eksperymentowi. Temu samemu co przed laty. Właśnie powiedziano mi… Okazuje się… doktor Odar… ci wszyscy nieprzytomni, których zamknęliśmy w tym pokoju… oni…
- Tony jest radioaktywny!- wypalił niespodziewanie Devid. Rzuciłam mu spojrzenie, w którym kryła się mieszanka złości, pogardy i zaskoczenia.
- Ale… ale… jak to?- zająknęłam się z powrotem spoglądając w orzechowe oczy swojego chłopaka.
- Właśnie tak!- skrzywił się cierpko. W jego oczach kryła się bezsilność, smutek i rozpacz. Nie wiedziałam jak mogę mu pomóc. Również czułam się bezsilna, a za razem zdruzgotana tą wiadomością.
- Naprawdę nie wiem co robić…- szepnęłam cicho, chowając głowę w jego ramionach.
- Ale ja wiem…- wtrącił się Devid, próbując nawiązać z nami kontakt wzrokowy.
- Tak, Devid wie, jak mi pomóc- potwierdził Tony z goryczą.

*  *  *
- Oszaleliście?!- zakrzyknęłam gdy Tony przedstawił mi plan działania, opracowany przez Devida.
- To jedyna szansa, abym się tego pozbył- argumentował chłopak, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną.
- Ale sabotaż!?- jęknęłam bezradnie.- Możesz zginąć!
- I tak istnieje tego duże prawdopodobieństwo!- krzyknął wpatrując się we mnie z nadzieją i szukając we mnie wsparcia, którego nie potrafiłam mu dać. Devid stał obok nas i z poważną miną przysłuchiwał się bez słowa naszym gdybaniom.- Nie rozumiesz, stokroć wolę zginąć stojąc wyprostowany, niż żyć do końca na klęczkach przed nimi! To jest jedyna szansa!
- Jesteś tego pewien?- zapytałam besilnie, ręce mi już opadły.
- Tak! - odrzekł mi stanowczo, a w jego głosie nie było choćby nutki zawahania.
- Jaką mamy pewność, że się uda?- brnęłam dalej, próbując odciągnąć go od tego pomysłu.
- Żadną – odpowiedział za niego Devid.

czwartek, 3 lipca 2014

Titanium

Kojarzycie piosenkę Titanium autorstwa Davida Guetty? Teledysk mnie i Freedom bardzo zaintrygował i bardzo chciałyśmy się nim z wami podzielić :D (albo raczej przypomnieć, bo klip jest dość popularny...)
Przypomina nam pewną historię opisaną na pewnym blogu...

Jednorazówka od Sagiego van Cahear aep Reuel ,,Operacja Nocny Ekspres''

(Swoją drogą podziwiam cię za to, że chce ci się pisać jednorazówki pomimo rychłego zakończenia bloga)
~ Enough
 
* * *
 Z mroku wyłaniała się powoli lokomotywa, piszcząc głośno hamulcami. W końcu zatrzymała się – ciężka, ospała, wyrzucająca z siebie kłęby dymu.
I
Ciemność okalała świat swym nieprzeniknionym całunem. Niebo osnute było gęstymi chmurami, światło gwiazd ani księżyca nie miało szans dotrzeć do powierzchni ziemi. Konary drzew kołysały się na lekkim wietrze. W lesie panowała cisza i spokój, nieprzenikniona ciemność tym razem nie wywabiała z ukrycia nawet nocnych drapieżników.
Zwierzęta wyczuwały, że stanie się coś złego.
Nocną ciszę zakłócił cichy, rytmiczny stukot. Stukot z każdą chwilą przybliżał się, stawał się wyraźniejszy i głośniejszy. W ciemności ukazało się okrągłe światełko, zbliżające się razem ze stukotem.
Przez las sunęła masywna lokomotywa, wyrzucająca z siebie kłęby gęstego, smolistego dymu. Zamontowany z przodu reflektor rozpraszał ciemności, ukazując fragment torów na kilkadziesiąt metrów do przodu. Do lokomotywy przyczepione były liczne wagony przystosowane do przewozu bydła. Strażnik, stojący przy znajdującym się na ostatnim wagonie stanowisku ckm-u, mógłby usłyszeć dobiegające z wagonów szepty, niektóre przerażone, inne przepełnione nadzieją. Mógłby, gdyby chciał. Gdyby się postarał, obudził w sobie ludzkie odruchy.
W oddali na torach zamajaczyło drugie, niewielkie światełko. Światełko przybliżało się. Maszynista mruknął coś do stojącego obok niego żołnierza, wskazując mu światełko. Żołnierz odwrócił się i wyszedł z kabiny maszynisty. Podszedł szybko do stojącego przy pierwszym wagonie innego żołnierza. Wymienił z nim kilka słów, po czym wrócił do maszynisty. Przekazał mu słowa, zasłyszane od przełożonego.
Maszynista kiwnął głową, splunął w szalejący w piecu ogień. Pociągnął jedną z wielu dostępnych dźwigni. Zapiszczały hamulce, skład zaczął zwalniać. Szepty w wagonach wzmogły się, jedne niepewne, drugie zdezorientowane, trzecie szczęśliwe, że podróż dobiega końca.
Płonące w oddali światełko przybliżało się coraz wolniej i wolniej, wciąż jednak stawało się bliższe. Maszynista przez chwilę myślał, że pociąg nie wyhamuje.
Ale wyhamował.
- Hans! – zawołał ktoś z tyłu władczym głosem. – Sprawdź, co się dzieje!
- Tak jest! – żołnierz wyskoczył z kabiny na nasyp. Poprawił wiszący mu na ramieniu karabin i ruszył w kierunku majaczącemu w ciemności kształtowi.
II
Ivan westchnął, spojrzał na towarzyszącego mu mężczyznę. Obaj byli ubrani na czarno, wtapiając się w otaczającą ich czerń.
Z mroku wyłaniała się powoli lokomotywa, piszcząc głośno hamulcami. W końcu zatrzymała się – ciężka, ospała, wyrzucająca z siebie kłęby dymu. Ivan, mimo ciemności, ujrzał wyskakującego z niej człowieka.
- Zaczyna się zabawa – szepnął do stojącego po drugiej stronie reflektora mężczyzny. – Dimitri, ja się nim zajmę. Ty bierz ckm-y.
Mężczyzna kiwnął głową, poprawiając fryzurę. Ach ten Dimitri - taki piękniś, nawet w trakcie misji… Włoski oczywiście czesze przynajmniej raz na pół dnia, kilka razy w ciągu godziny poprawia fryzurę. Jest gorszy niż kobieta. Nie rozumiem tego.
Idący w naszym kierunku żołnierz miał do przejścia kilkadziesiąt metrów.
Ivan nie zamierzał pozwolić mu dojść. Zeskoczył z lokomotywy. Był bez broni. Nigdy nie nosił broni. Idący ku niemu żołnierz zawahał się, jednak szedł dalej, widząc przed sobą bezbronnego człowieka. Spotkali się mniej więcej w połowie drogi między składami. Żołnierz kątem oka sprawdził stopień Ivana, a przynajmniej ten, który miał na mundurze.
Ivan nie musiał sprawdzać stopnia rozmówcy. Widział ją już z daleka. Schütze – szeregowy.
- Herr Obersturmführer – uniósł rękę w górę. Ivan odpowiedział na pozdrowienie. – Herr Oberfeldwebel Eberl prosi o przesunięcie składu w inne miejsce, gdyż…
- Spokojnie – mruknął Ivan, kładąc szeregowemu dłoń na ramieniu. Żołnierz zadrżał, wybałuszając oczy, gdy przejmujące zimno rozpłynęło się po jego ciele. Próbował krzyknąć, lecz głos nie przeszedł mu przez zamrożone gardło. Po chwili stał, nieruchomy niczym głaz, z jego zmrożonego ciała unosiły się opary, jednak nikt oprócz Nadnaturalnego nie mógł tego zobaczyć. – Spokojnie.
Ivan ruszył dalej. Cholerni Niemcy. Cholerny wehrmacht. Że też ja muszę chodzić w mundurze SS… Trzeba to kończyć. Mężczyzna uniósł głowę, szukając wzrokiem stanowisk ckm-ów. Wszyscy zajmujący je żołnierze stali zamrożeni w lodowych blokach. Dimitri dobrze wykonał swoją robotę.
Ivan wszedł do kabiny maszynisty. Spojrzał na stojącego tam maszynistę. Ominął go bez słowa. Podszedł do pomostu łączącego lokomotywę z pierwszym wagonem. O niewysoką balustradkę opierał się ze znudzoną miną wspomniany przez szeregowego Oberfeldwebel. Na widok Ivana wyprężył się, jego ręka wystrzeliła do góry.
- Hei…
- Eberl – przerwał mu szorstko Ivan. – Dokąd?
- Do Auschwitz Birkenau, Herr Obersturmführer – nawet, jeśli Niemiec był zaskoczony tym, że jego rozmówca zna jego nazwisko, nie okazał tego.
Ivan uniósł do góry rękę, w jego dłoni uformował się długi i ostry lodowy szpikulec. Przyjrzał się mu z zainteresowaniem, po czym nagle cisnął nim w Eberla. Szpikulec przebił krtań Niemca. Siła rzutu sprawiła, że mężczyzna poleciał w tył; koniec lodowego kolca wbił się w ścianę wagonu. Eberl wisiał, przytwierdzony do drewnianej ściany, krew spływała po jego ubraniu.
- Kończmy to panowie! – zawołał Ivan, podchodząc do maszynisty. Jego również zamroził. Pociągnął wiszącą u sufitu linkę. Rozległ się głośny, świszczący dźwięk gwizdka. Na ten znak, z rosnących wzdłuż torów wyskoczyło kilkunastu uzbrojonych w pepesze radzieckich żołnierzy. Szepty we wnętrzu wagonów wzmogły się jeszcze bardziej. – Dawaj!
Żołnierze podbiegli do wagonów. Zaczęli otwierać je pośpiesznie, z wnętrz tych już otwartych nieśmiało wyglądali wystraszeni ludzie. Żołnierze zachęcali ich do wychodzenia, pośpieszali ich machając rękami.
Ivan wyskoczył z kabiny i zrzucił z siebie z odrazą mundur SS-manna. Podszedł do niego Dimitri, podał mu radziecki uniform.
- Ładna akcja – pochwalił go Ivan. – Ładna, szybka i cicha.
Stojąca na torach lokomotywa, która zagradzała przejazd niemieckiemu składowi, zamazała się i rozpłynęła, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
- Teraz tylko pozbyć się pociągu – mruknął Dimitri, łypiąc spode łba na wyłaniający się z lasu konwój radzieckich transporterów.
- Możesz się tym zająć? – spytał Ivan, naciągając na siebie mundur.
- Mogę – odparł Dimitri, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. – Chcesz?
 -Nie palę – przypomniał Ivan. – Ty też nie powinieneś.
- Zabobony z tą szkodliwością – parsknął Dimitri, podpalając papierosa. – Idę. Trzeba wykoleić ten pociąg.
- Tylko pamiętaj, że wszyscy mają nie żyć. Trzy dni wystarczą, żeby ich pochowali.
- Niech cię o to głowa nie boli – Dimitri zasalutował. – Robię dobre iluzje.
- Wiem – Ivan pokiwał głową. – Uważaj na siebie.
- I ty również, towarzyszu.
Dimitri wskoczył do kabiny maszynisty. Krzyknął na wciąż wysiadających z pociągu ludzi, pospieszając ich.
- Tylko niech nikt nie zostanie w środku!
Po kilku kolejnych minutach wszyscy ludzie siedzieli w transporterach. Skład ruszył, Dimitri wyjrzał przez okienko, pomachał Ivanowi. Ten uśmiechnął się i odmachał przyjacielowi. Gdy lokomotywa oddaliła się, niknąc za drzewami, Nadnaturalny wsiadł do czekającej na niego ciężarówki.
Ciężarówka odjechała, nie zostawiając na twardej ziemi żadnych śladów.
Po operacji Nocny Ekspres w ogóle nie zostało żadnych śladów.
_____________
http://way-to-die.blogspot.com/ -> zapraszam ;)
Sagi van Cahear aep Reuel

Rozdział 30 od Esper ,,Próba''


Okrągła trzydziestka! Świętujemy? ;) 
 Miłej lektury!



* * *
  - Mam prośbę. Czy mogłabyś się zamknąć?!
Brak odpowiedzi. To jasne, nie spodziewałam się niczego innego po wodzie. Ale ten irytujący dźwięk doprowadzał mnie do szału! Czy Czarni nie mogli postarać się o to, by w celach nie kapała woda?! Chyba że był to kolejny sposób, żeby nas wymęczyć. Zamęczyć na śmierć tym przeklętym dźwiękiem. PLUM!
Elliot został nabrany na badania. Lorren także. A ja zostałam w celi, za towarzysza mając jedynie wodę skapującą z sufitu. Czyż mogłam wymarzyć sobie lepszy los?
- Błagam, błagam…- jęczałam. Byłam zdenerwowana. I wściekła. Rozważałam w myślach opcję, czy nie wolałabym znaleźć się już w laboratorium, na stole operacyjnym. Tam przynajmniej uwolniłabym się od tego nieznośnego ,,plum’’!
Przewróciłam się na plecy, sprawiając, że prycza zaskrzypiała. Niczego nie potrafili zrobić dobrze, każda część tego przeklętego więzienia miała jakieś wady. Nawet ściany wymurowano byle jak, cegły wystawały tu i ówdzie. Ale po co mieliby marnować siły dla wygody kilku Nadnaturalnych? W końcu lepiej, żeby więźniowie sczeźli z głodu w lochu.
Śledziłam wzrokiem linie na suficie. Układały się w przedziwne wzory, łącząc się, krzyżując i splatając.
Kolejny irytujący dźwięk wdarł się do mojej głowy. Ktoś odsuwał zamki w drzwiach, a chwilę później pchnął mocno wrota, czemu towarzyszył przeraźliwy szczęk metalu o kamień. Znużona, odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku. Oczekiwałam ubranej na czarno postaci, w wysokich glanach i czarnych okularach. W wyobraźni już widziałam jak wyciąga po mnie swoje wielkie łapska, a potem cięgnie mrocznym korytarzem do laboratorium. Kładzie na stole, obwiązuje pasami. Rozpoczynają się teksty. Jestem wyczerpana, łapczywie wciągam powietrze przez nozdrza, byle tylko wytrwać dłużej…
- Esper- rozległ się cichy szept. Potrząsnęłam głową, by odebrać wizję przyszłości.
W drzwiach stał wysoki chłopak, blondyn, o niebezpiecznie zielonych oczach. Will.
- Chcę pomóc- powiedział, robiąc krok w moją stronę.-Chodź.
Starałam się panować nad sobą. Nie miałam zamiaru poddać się emocjom, chciałam zachować zimny spokój. Ale kiedy Will chwycił mnie za rękę, wszystkie postanowienia wzięły w łeb. Szybkim ruchem przekręciłam się na pryczy i z całej siły uderzyłam chłopaka pięścią w twarz. Co z tego, że później ból był nie do wytrzymania, czego przyczyną były zapewne twarde kości policzkowe, w które uderzyłam. Will wzbudzał we mnie same negatywne uczucia, a ręce aż mnie świerzbiły, byle tylko jakoś mu wynagrodzić za to, co zrobił.
Bez zbędnych okrzyków Will złapał się za twarz. Widać, iż nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
- Co robisz?- spytał cicho, gdy rozmasowywał obolałe miejsce.
- Co ja robię?!- warknęłam.- Myślałeś, że będę witać cię na kolanach i błagać o przebaczenie?! Perfidnie zdobyłeś moje zaufanie, a potem zdradziłeś całą naszą Szkołę!
- Wiem, ja…- zawahał się. Czułam, że chce przeprosić, ale wiedział, że jego słowa spotkają się tylko z kolejną obelgą.- Pomagam. Wam, Nadnaturalnym. Andy i ja zorganizowaliśmy ucieczkę.
Prychnęłam.
- Kłamiesz- wycedziłam przez zęby.- Nie byłbyś do tego zdolny.
- A jednak- mruknął.- A teraz, chodź!
Niespodziewanie złapał mnie za nadgarstki i pociągnął w stronę wyjścia. Próbowałam się wyswobodzić, lecz nie miałam szans, Will miał żelazny uścisk.
Wyprowadził mnie na korytarz. Nie obchodziło mnie to, że Will mówił, że chce pomóc. Ja widziałam w nim jedynie zdrajcę. Wolałam pozostać w celi niż udać się gdzieś z nim.
Zaczęłam krzyczeć. Darłam się tak, jakby obdzierano mnie ze skóry. Chciałam zwołać do lochów Czarnych, który pochwyciliby Willa.
Chłopak przycisnął mnie do ściany i skutecznie przysłonił usta dłonią. Umilkłam.
- Co ty sobie wyobrażasz?!- syknął. Jego twarz znajdowała się kilkanaście centymetrów od mojej.- Cały plan może pójść na marne tylko przez twoje wybryki! Więc zamknij się i współpracuj!
Wytrzeszczyłam oczy, zaskoczona jego bezpośredniością. Powoli opuścił rękę, wpatrując się we mnie zimnym wzrokiem. Cofnął się kilka kroków, podszedł do drzwi i zaczął mocować się z zamkami. Gdyby Will nie zdradził mnie w tak dotkliwy sposób, może i bym mu zaufała. Lecz emocje wzięły górę, a ja puściłam się biegiem przez korytarz, byle dalej od jasnowłosego chłopaka.
Starałam się przyspieszać, bo wiedziałam , że Will mógłby mnie dogonić. Dotarłam do pierwszego zakrętu i niespodziewanie napotkałam na swojej drodze inną osobę. Wpadłam na nią z pełnym impetem, zwalając z nóg.
Usłyszałam ciche przekleństwo. Przetarłam oczy i poniosłam się z ziemi, mierząc wzrokiem przeciwnika.
- Andy!- Nie zdołałam powstrzymać cichego okrzyku, gdy zobaczyłam przed sobą tą blond czuprynę i ciemnozielone oczy. Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Esper- odparł. Po chwili dostrzegłam inną postać, stojącą kilka kroków za nim. Uniosłam brwi na jej widok. Andy, widząc moje spojrzenie, wyjaśnił pospiesznie:
- To Jassy. Przebywała ze mną w Chicago, kiedy nas porwali.
Dziewczyna wynurzyła się z cienia z nieśmiałym uśmiechem. Podała mi dłoń na powitanie, lecz ją zignorowałam. Zerkałam na nią niepewnie.
- Mieliśmy jeszcze kogoś zabrać?- zapytał Andy.
- Lorren i Elliota, ale nie wrócili jeszcze z badań. Pewnie siedzą na górze, w laboratorium –rozległ się głos za mną.
Odsunęłam się w bok, przepuszczając Willa. Już nie próbował mnie złapać, rozmawiał z Andy’m na temat ucieczki. A to oznaczało, że mówił prawdę- chce pomóc.
- Będziemy musieli wrócić po innych- stwierdził. – Nie możemy ryzykować niepowodzeniem. Sprawdzałeś kod?
Will przytaknął.
- 7702- odrzekł krótko.
- Idziemy.
Andy szedł na czele, za nim niepewnie podążała Jassy. Will zabezpieczał tyły, dbając o to, bym znów nie uciekła. Tym razem jednak nie zamierzałam. Andy NAPRAWDĘ był w to zamieszany, a to oznacza, że możemy uciec.
Możemy uciec. Wydostać się stąd. Nie wierzę! Możemy uciec! Możemy uniknąć testów, mordęgi w celach. Możemy zaśmiać się w twarz ludziom ze Stowarzyszenia! Możemy dać im prztyczka w nos i odejść. Być wolnym.
Niespodziewanie wpadłam na Jassy. Dziewczyna odwróciła się i posłała mi karcące spojrzenie. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. Nie było sensu marnować słów na durne przeprosiny.
Wyjrzałam zza ramienia Jassy. Andy właśnie wpisywał ostatnią cyfrę kodu, abyśmy mogli wydostać się z lochu. Jak na razie szło gładko, na niższym piętrze nie było strażników, ponieważ Czarni wierzyli w skuteczność stalowych drzwi, mnóstwa zamków, labiryntów korytarzy . Nie wierzyli jednak w to, że ktoś z wewnątrz może pomagać uciekinierom. Ktoś taki jak Will. Może nie jest najlepszym sprzymierzeńcem, jakiego mogliśmy dostać. Może nadal mu nie ufam i chyba nigdy nie zaufam. Ale myśl, że mamy szansę wydostać się z więzienia przysłaniała wszystko inne.
Rozległo się ciche ,,klik’’! Drzwi lekko się uchyliły, dając możliwość przejścia. Andy wychylił głowę, mierząc wzrokiem nowy korytarz. Dał nam znak ręką, byśmy podążali za nim.
Minęliśmy jeden zakręt. I wtedy zaczęły się kłopoty.
Czterech Czarnych zauważyło naszą obecność. Nie byli byle kim, do pasa przypięte mieli noże, w rękach każdy z nich dzierżył pistolet. Widząc nas, zaniemówili na kilka chwil. Potem rozsądek wziął górę nad chwilowymi emocjami i rzucili się na nas.
Ostry wiatr zahuczał w pomieszczeniu. Powietrze kuło niczym drobniutkie szpilki w każdą nieosłoniętą część ciała. Wiatr świszczał, prześlizgując się pomiędzy poszczególnymi osobami. Czarni widząc, co się dzieje, szybko nacisnęli spusty. Cztery kule mknęły w naszą stronę. Całe szczęście, że przeciwnicy nie mierzyli dokładnie w żadnego z nas; dwa pociski odbiły się od ścian, jeden pochłonął wiatr, a ostatni z głośnym trzaskiem uderzył w grubą ścianę lodu. Mężczyźni cofnęli się, a my taranując ich, przepchaliśmy się w głąb korytarza.
Powietrze rozdarł przeraźliwy pisk. Światło lamp zwisających pod sufitem zmieniło barwę na krwistoczerwoną. Włączyli alarm.
Przyspieszyliśmy. Na pierwszym skrzyżowaniu alejek wpadliśmy na kolejnych członków Stowarzyszenia. I wtedy do akcji wkroczył Will. Skoczył na strażników z głośnym powarkiwaniem. Zamachnął się pazurami na twarz pierwszego z nich, pozostawiając głębokie rany. Następny został obdarowany potężnym kopniakiem w brzuch, a kiedy zgiął się wpół, Will z całej siły uderzył go zaciśniętą pięścią w potylicę. Mężczyzna padł na ziemię.
Tamci nie pozostali mu dłużni. Jeden z nich ranił go nożem w ramię. Will zawył z bólu, lecz zdołał drugą ręką dobić bandytę. Przedarliśmy się dalej.
Zerknęłam z niepokojem na Willa, obawiając się, że nie będzie zdolny do walki. Bardzo się zdziwiłam, gdy ujrzałam jak jego rana powoli się zasklepia, by wkrótce nie pozostało po niej ani śladu.
- Cecha wilkołaków- skomentował tylko.
Półmetek. Ostatnia prosta. Na końcu długiego korytarza widać było drzwi. Już niedługo. Będziemy wolni! Będziemy wolni! Będziemy…
Poczułam muśnięcie w okolicy łokcia. Z przerażeniem zerknęłam w tę stronę i westchnęłam z ulgą, nie dostrzegając rany.
W korytarzu rozległ się okrzyk bólu. Poczułam, że wpadam na kogoś i po chwili leżałam już na ziemi, przyciskając do niej Jassy. Szybko podniosłam się i spróbowałam pomóc jej wstać. I wtedy to dostrzegłam. Dziewczyna przyciskała rękę do zakrwawionego uda. Z ramy postrzałowej wciąż wypływała krew. Widziałam, jak próbuje bezskutecznie ją zatamować. Widziałam przerażenie w jej oczach. Chyba próbowała coś powiedzieć, ale…
Dopadli nas. Odziani na czarno mężczyźni rzucili się na nas, przyciskając całym ciężarem do ziemi. Słyszałam pełne przerażenia okrzyki Jassy. Słyszałam warkot Willa, kiedy próbował się wyswobodzić. Słyszałam także własne krzyki, pełne wściekłości i bezradności. Jeden z Czarnych skręcił mi nadgarstki, zupełnie nie zważając na to, że był to fizjologicznie niemożliwy ruch. Poczułam zimny metal, gdy zapiął mi kajdanki. Nie mogłam z nim walczyć, byłam zbyt słaba fizycznie, a do tego moc również mi zabrano.
Kątem oka dostrzegłam Andy’ego, który szamotał się w uścisku dwóch mężczyzn. Po chwili udało im się spętać chłopaka, a ten opadł bezradnie na ziemię. Z jego oczu popłynęły łzy.
Zerknęłam w kierunku, gdzie skierowane były jego oczy. Fala wściekłości zalała mi organizm, gdy spostrzegłam nieruchomą Jassy. Krew nadal wypływała z przestrzelonej tętnicy. Czarny, nie zważając na stan dziewczyny, brutalnie podniósł ją z ziemi. Nie wierzyłam w to. Nie wierzyłam w to, że zginęła.
Przyszła kolej i na mnie. Brudne łapska zacisnęły mi się ramionach, unosząc w górę. Popychano mnie i dźgano pistoletami, bym szła szybciej. Przymknęłam oczy, nie chcąc pozwolić łzom płynąć. Nie chciałam się rozkleić tylko dlatego, że wszystko poszło nie tak. Przecież nie możemy się poddać…
Zaprowadzili nas do przeszklonej sali, która dzieliła się na dwa pomieszczenia oddzielone ścianką. Ustawili nas w jednej linii, mnie i Andy’ego. Nie wiedziałam, co stało się z Jassy.
Popchnęli nas, zwalając na kolana. Ręce mieliśmy za plecami. Uniosłam niepewnie głowę. Przed sobą, w drugim pomieszczeniu, zobaczyłam dwóch mężczyzn w białych kitlach, jeden był dość niski i z lekką nadwagą, drugi, który przerastał swojego wspólnika o głowę, wydawał się o wiele bardziej szczupły. Dostrzegłam burzę brązowych włosów na jego głowie.
- Patrzcie tam- warknął ktoś z góry. Posłusznie omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Dopiero teraz dostrzegłam postać w kącie pomieszczenia, skuloną i najwyraźniej skutą. Gdy chłopak podniósł się z ziemi, jęknęłam cicho. Will.
Miał kajdanki na kostkach i nadgarstkach. Miedziane łańcuchy prowadziły od nich aż do ogromnej metalowej siatki, która zajmowała prawie trzy czwarte wysokości pomieszczenia. Wysoki naukowiec zbliżył się do niewielkiego urządzenia, które stało na drewnianym stoliczku, podłączone do siatki. Przekręcił pokrętło.
Prąd przeszedł aż do kajdanek. Will wrzasnął z bólu, zaciskając ręce w pięści. Dostrzegłam jak paznokcie przeobrażają mu się w pazury. Szybko odwróciłam wzrok.
- Patrz tam- powtórzył głos z góry, po czym poczułam dłoń, zaciskającą się na mojej szczęce i zwracającą spojrzenie z powrotem na maltretowanego Willa.- Czyż to nie jest cudowne? Ten wilczek jest w stanie wytrzymać o wiele więcej niż zwykły człowiek. Możemy go torturować znacznie dłużej.
Poczułam łzy, cisnące mi się do oczu. Naukowiec przy urządzeniu wykonał nieznaczny ruch nadgarstkiem, zwiększając moc. Od ścian odbił się echem kolejny krzyk Willa, gdy ten opadł na kolana. Całe jego ciało drżało do napływającej energii. Jeden stopień wyżej. Will wyrzucił głowę do tyłu, z gardła wydobył się ryk wściekłości. Dostrzegłam kły. Gdy mężczyźni na chwilę przerwali tortury, chłopak opadł bez sił na ziemię. Zwrócił na mnie swoje spojrzenie, a ja miałam ochotę się rozpłakać, gdy w tych oczach, jednym nadal mocno zielonym, drugim żółtym od prawie zakończonej przemiany w wilkołaka, dostrzegłam rozpacz i bezsilność. Po chwili krzyk znów wypełnił pomieszczenie.
- Widzicie- rzekł mężczyzna, który pilnował, byśmy nadal wpatrywali się w przerażającą scenę.- To jest kara za próbę ucieczki.

środa, 2 lipca 2014

Rozdział 32 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Hejka, proszę oto kolejna notka, pewnie zauważyliście, że dość często wstawiamy, ale za niedługo będziemy kończyć... :( 
Miłej lektury! Pozdrawiam :)
_____________________      

       Nie rozpłaczę się.
       Nie dam im satysfakcji.
       Będę się bezczelnie gapić im w oczy i uśmiechać równie ironicznie jak oni.
       Będę im robić wszystko na przekór, na złość.
       Będę się mścić.
Z tymi postanowieniami wkroczyłam dumnie, z głową zadartą do góry, do przeznaczonego mi bloku. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam wyniośle na Czarnego zamykającego multum kłódek na przerdzewiałych kratach drzwi. Mężczyzna skrzywił się dziwnie na widok mojej pogardliwej miny, po czym oddalił się szybko, bez słowa.
        Zabrali mi ojca, zabrali mi Lexi, ale nie zabiorą mi mojego poczucia własnej wartości. Będę im to perfidnie uświadamiać na każdym kroku. Co z tego, że wewnątrz jestem zniszczona, jestem jedną ruiną, ludzkim wrakiem. Chyba kompletnie mi odbiło. Moja psychika szwankuje… Przed chwilą na moich oczach zabito moją towarzyszkę, oddaną przyjaciółkę… a ja szczerze się bezczelnie do sprawców tego mordu. Na niczym mi już nie zależy. Zalezę im jeszcze za skórę, zobaczą! Będą mnie tu długo pamiętać!!! Co mam do stracenia? Wszystko mi zabrali, zabrali mi dom, część najbliższych, zdrowie, życie. Nie mam nic do stracenia! Zresztą i tak jestem już zimnym trupem, to proste, że nie wyjdę stąd żywa.
- A ty co się tak szczerzysz?- rzuciła lodowatym tonem Esper, mrożąc mnie spojrzeniem. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, chociaż mogłabym ją wtajemniczyć w swoje plany uprzykrzenia życia naszego oprawcy…
- Ktoś wie, co się stało z Antaniaszem?- W głosie Elliota nie dało wyczuć się emocji. Spojrzał kolejno na mnie i Esper również bez cienia emocji, po prostu uniósł ospałe oczy i zmierzył nas nimi, jakby spodziewał się, że nie uzyska odpowiedzi. I tak też było. Obydwie przemilczałyśmy ten temat. Nie mam zielonego pojęcia co teraz dzieje się z Mędrcem… Ostatni raz widziałam go podczas bitwy. W ogóle nie wiem co z innymi. Ja z rodzeństwem zamknięci jesteśmy w jednym cuchnącym bloku, w podziemiach, odseparowani od innych, więc nie mam pojęcia co ich spotkało, czy każdy wylądował w osobnym bloku, w miejscu oddalonym ode mnie o całe kilometry więziennych korytarzy? Z jednej strony ciekawa byłam jak wyglądają pozostałe lochy, z drugiej strony trochę przerażało mnie to zaintrygowanie… Nasze więzienie był okropne. Powietrze wypełnia odór pleśni i rozkładu. W pomieszczeniu znajdowały się trzy prycze i kupa siana (która jak się domyśliłam miała nam służyć za ubikacje). Ściany były tu krzywe, z nierównych cegieł i kamiennych kostek. W kątach było biało od lepkich pajęczyn, a pająki swobodnie spacerowały po ścianach. Posadzka była zimna i dziurawa, w niektórych wnękach myszy uwiły sobie gniazdka. Nasz blok z grubsza przypominał średniowieczny loch… tymczasem cała góra, wszystko co znajdowało się na powierzchni, co było do dyspozycji Stowarzyszenia było super nowoczesne. W bazie było pełno urządzeń elektrycznych, unowocześnień i udogodnień. Gdy sprowadzano nas do lochów, już po pełni… (swoją drogą jeszcze nigdy się tak nie bałam jak tej nocy) dane mi było zobaczyć kilka przeszklonych tuneli i wiszących w powietrzu, szklanych korytarzy, które przypominały ogromne rury hydrauliczne. Wszyscy Czarni, których mijaliśmy po drodze spoglądali na nas z pogardą… Odwzajemniałam ich spojrzenia bez najmniejszych oporów. Od razu z ust znikały im te potworne szelmowskie uśmieszki!
      Kolejne kilka godzin upłynęło nam w kompletnej ciszy. Tylko woda kapała z sufitu, a krople spadały na ziemię w równym rytmie doprowadzając mnie tym do szału. Plum! Omiotłam wzrokiem loch, próbując wynaleźć jego słabe punkty. Plum! Poprawiłam się nerwowo na swojej pryczy i zerknęłam na Esper, która beznamiętnie wpatrywała się w nieokreślony punkt w podłodze, szeroko otwartymi oczami. Plum! Plum! Wydęłam policzki i uciekłam myślami do Tony’ ego. Plum! Starałam się ignorować ten dźwięk, lecz zapadł głęboko w mojej podświadomości i napastował mnie teraz, kończąc psychicznie. Plum! Ciekawe czy w celach innych też tak kapie woda…? Plum! Zaczynałam totalnie fiksować. Plum! Plum! Za chwilę zacznę walić głową w ścianę, wszystko byle wyzbyć się tego dźwięku z głowy. Plum! Nie wytrzymam. Plum! I nie wytrzymałam. Plum. Zerwałam się z miejsca i zaczęłam krzyczeć wściekle. Pochyliłam się do przodu piszcząc aż zdarłam gardło. Esper przytkała tylko uszy, Elliot skrzywił się dodatkowo, zaskoczony moim wybuchem. Mój wrzask poniósł się echem po więziennych korytarzach, odbijając od ścian i nabierając jeszcze bardziej tragiczny i przerażający oddźwięk. Kiedy skończyło mi się powietrze, a gardło było zdartą tarką, przykucnęłam chowając głowę między kolanami.

*  *  *
      Parę godzin temu zawitał u nas jakiś zakapturzony facet i zabrał ze sobą Elliota. Wziął go do naukowców. Mój brat nawet nie próbował protestować, to nie miało najmniejszego sensu. Wszystkich nas czekał taki los i tyle. Ja również nie próbowałam oponować. Jednak się załamałam. Obiecałam sobie, że się nie rozkleję, że nie dam Stowarzyszeniu satysfakcji. I nici z tego. Nie potrafiłam tego znieść. Załamałam się gorzej niż na wieść o tym, że Devid miał mnie zamordować. Co prawda przeżywałam to w trochę inny sposób, ale w środku byłam jeszcze bardziej zrujnowana. Nikt nie chciałbym wiedzieć co działo się teraz w mojej głowie, jakie myśli w niej gościły, co mi do niej przychodziło. W sercu czułam pustkę, nie tlił się w nim nawet nikły promyczek nadziei. Zgaszono go, tym samym zgaszono i mnie. Kiedyś byłam szczęśliwa, choćby i w domu dziecka, nie był to wymarzony okres w moim życiu, nienawidziłam go, lecz z czasem wyzbyłam się tych przykrych uczuć. Było to wtedy, gdy życie zaczęło mi się układać, gdy zamieszkałam z ciotką. A potem znowu upadłam, nastąpił splot miażdżących komplikacji i życiowych problemów. Z tym okresem wiąże się dużo wspomnień… niekoniecznie ciepłych, nieprzyjemne zdarzenia też miały miejsce… Jednak naprawdę poczułam, że w pełni żyje, kiedy trafiłam do Szkoły. Znalazłam tam miejsce dla siebie, swój kącik na Ziemi. Znalazłam tam miłość i grono ludzi, którzy mnie rozumieją.
       A teraz to straciłam.
       Dlaczego?
       Zadaje proste pytanie: czemu?
       Niestety, nie ma na nie prostej odpowiedzi.

*  *  *
- Lorren FrostyBlast- zawołał na mnie mężczyzna, który mocował się z ostatnią kłódka, od naszej celi.- Jesteś następna.
      Uniosłam na niego zrezygnowany wzrok. Jak człowiek człowiekowi może zgotować taki los? W starożytności prześladowania były na porządku dziennym, zdawałoby się, że w XXI wieku zaniechane zostaną tak barbarzyńskie postępki. A jednak, Nadnaturalni są ścigani, tępieni i mordowani. Historia zatacza koło. Było okrucieństwo, jest i będzie. Ludzkiej natury nie da się zmienić. Zawsze znajdziemy osoby, które nie będą posiadały krzty poczucia moralności, które pociągną za sobą kolejnych i zmienią ich w bezduszników. Istnieje wiele czynników dla których człowiek jest w stanie poświęcić czyjeś życie. W tym wypadku jest to zwykła ciekawość. Naukowcy próbują ją zaspokoić, lecz zawsze im mało.
      Wstałam i posłusznie podążyłam za Czarnym, pozostawiając Esper samą w lochu.
      Mężczyzna skuł mi ręce na plecach i przeprowadził zawiłymi korytarzami wprost do kamiennej klatki schodowej. Idąc za nim obojętnie przyglądałam się wszystkiemu dookoła, chciałam dokładnie zapamiętać rozplanowanie korytarzy i drogę do wyjścia… W końcu nigdy nie wiadomo kiedy może mi się przydać taka wiedza. Zauważyłam kilka oznaczeń na ścianach i podłodze. Były to strzałki wyryte w cegle, z podpisami typu: „Blok002PL” lub „Blok057D” domyśliłam się, że cyfra to zwyczajny numerek bloku, a litera to symbol danego kraju.
       Czułam się dziwnie odprężona i rozluźniona. To zadziwiało mnie samą… Nie potrafię wytłumaczyć swoich zachowań i odczuć, ale mogę zapewnić, że wszystko mi się pomieszało. Było mi obojętne co zaraz się ze mną stanie, czy mnie poćwiartują, powstrzykują dziwne narkotyki, każą coś wdychać. Zwisało mi to. Jedyne co zasiało w moim sercu niepokój to brak Elliota. Czemu nie wrócił z badań, skoro wywołano już mnie? Czy będą nas tam przetrzymywać dłużej niż kilka godzin? Może już nie wrócę do swojego bloku? Może do końca życia będę tkwiła na stole operacyjnym, przypięta do niego pasami i obserwowana przez szalonych doktorków?
       Szłam spokojnie, nie zaszczycając swym wzrokiem Czarnego.
- To ciebie miał zabić ten dzieciuch Rouzier?- zapytał mężczyzna spoglądając na mnie z ukosa.
- Tak- syknęłam, a słysząc nazwisko tego drania poczułam jak szron pokrywa mi paznokcie i palce.
- Nie chciałbym się znaleźć teraz w jego skórze- ciągnął dalej Czarny, był nad wymiar gadatliwy. Co mnie to obchodzi? Co mnie obchodzi los Devida?!- Lyx zgotował mu piekło. Skatował chłopaka, a potem zdegradował ze stanowiska skrytobójcy do zwykłego popychadła, które nosi czerstwy chleb więźniom. Nie obchodzi cię to?
- Nie.
     Czarny uniósł tylko brwi i zamilkł, gdyż korytarzem poniósł się wściekły pisk. Ktoś krzyczał i wiszczał. Czarny przyśpieszył, pociągając mnie za sobą i skręcając w boczną odnogę korytarza. Przeprowadził mnie przez czarny korytarz i powiódł na schody do góry. Naprawdę nie wiem czemu nie mogliśmy jechać windą?! Wrzaski się nasilały. Głos był już mocno nadwerężony i zmęczony. Ktoś kto piszczał był już mocno zmęczony. Przez głowę przemknęła mi tragiczna myśl… Co jeżeli to jakiś Nadnaturalny, który leży teraz na stole naukowców…? Co jeśli to Elliot? Zaschło mi w gardle. Tera samowolnie przyśpieszyłam, byleby jak najszybciej dotrzeć do źródła głosu. Mężczyzna przeprowadził mnie na jeszcze wyższe piętro. Oboje niemalże wybiegaliśmy po dwa stopnie. W końcu dotarliśmy do nowoczesnych partii budynku. Do pięter z laboratoriami. Czarny wprowadził mnie do przeszklonego korytarza. Widziałam wszystko pode mną, obok mnie, czułam się tak jakbym była w powietrzu. Co prawda miałam opory przed wstąpieniem na przeźroczystą podłogę, ale zrobiłam to już bez cienia zawahania, gdy usłyszałam kolejny przeraźliwy krzyk. Wtedy też, w dole, pod sobą, zobaczyłam czterech członków stowarzyszenia mocujących się z wściekła, wierzgającą dziewczyną. Przytrzymywali ją za nogi i ręce, unosząc w powietrzu. Ona gryzła ich, wrzeszczała i próbowała się wyrwać, kopiąc nogami. Domyśliłam się, że jest to jakaś Nadnaturlana. Wyglądała na osobę w moim wieku, może nawet młodszą, ciężko było stwierdzić. Miała ostry makijaż, ciemne włosy, o rażących, krwistoczerwonych końcówkach, w totalnym nieładzie, przez ciągłe miotanie się. Miała na sobie za duży, czarny podkoszulek jakiegoś zespołu, na nogach miała czarne, podarte rajstopy i dżinsowe szorty, lecz najbardziej moją uwagę przyciągnęły jej buty- żółte glany. Złapałam się na tym, że przykleiłam się do półokrągłej, szklanej ściany tunelu i gapiłam się na nieszczęśnicę bezczelnie.
- Znowu ona- warknął mężczyzna, stojący obok mnie.- Przeklęta Polka, sprawia najwięcej kłopotu! Już dawno mówiłem, żeby ją zabić, ale nie, naukowcy się nie zgodzili! Chodźże już!
      Pociągnął mnie dalej brutalnie.
      Przeprowadził jeszcze przez kilka podobnych korytarzy. Wszystkie wyglądały tak samo, szybko straciłam orientacje w terenie i nie mam pojęcia jak Czarny się tu odnajdował. W końcu doprowadził mnie do stalowych drzwi,  podobnych do tych, którymi wprowadzono nas do bazy. Mężczyzna wystukał dziwaczny kod na malutkiej klawiaturze obok i drzwi ze zgrzytem stanęły przed nami otworem. Stanęłam w sterylnym, szpitalnym  korytarzu. Dotarły do mnie dziwne krzyki i dźwięki maszyn. Poczułam się jak w poczekalni stomatologicznej. Przełknęłam ślinę. Dopiero teraz poczułam ucisk w żołądku i gule w gardle. Czarny wepchał mnie do środka i zrobił dwa kroki przede mnie, spoglądając w głąb korytarza. Otworzył usta by kogoś zawołać, lecz uprzedził go głos:
- Już idę, idę!
      Po chwili zza zakrętu wyłonił się młody chłopak o brązowych włosach i śniadej cerze. Miał duże, brązowe oczy, był wysoki i nosił biały fartuch. Chociaż nie wyglądał mi na naukowca.
- Isaac! Szybciej!- wrzasnął na niego Czarny i zgromił go spojrzeniem. Chłopak przyśpieszył.
     Podszedł do mnie z uśmiechem i poprosił bym poszła za nim. Nie miałam innego wyboru, więc podążyłam za nim. Nie odzywał się do mnie przez całą drogę, nawet nie sprawdzał, czy za nim idę. Kusiło mnie by zawrócić i pobiec ile sił w nogach, lecz moją ucieczkę udaremniono by zanim zdążyłabym zrobić choć dwa kroki. Isaac przeglądał jakieś dziwne wykresy i papierzyska, zapewne wyniki badań.
     Zatrzymał się przed jednymi drzwiami i zaprosił mnie do środka. Spojrzałam na niego nieprzychylnie i warknęłam, że jeśli mam wejść do środka, to musi otworzyć mi najpierw drzwi, gdyż jestem skuta. Wtedy oprzytomniał i oderwany od lektury, otworzył mi drzwi zmieszany.
     Weszłam do środka, tak jak postanowiłam, z uniesioną głową. Moim oczom ukazał się stół operacyjny i mnóstwo dziwacznych machin, które stały naokoło niego. Następnie spojrzałam wyniośle na naukowców i laborantów w białych kitlach, którzy zajmowali się mieszaniem jakiś dziwnych wywarów w probówkach, stali przy mikroskopach i nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi.
- Doktorze Odar, to obiekt 139USA, gotowy do badań.
      Ciekawe, czyli dla nich jestem obiektem nie osobą… Miło.
- Świetnie! Obiekt badamy pod kątem pokładów lodu?- zwrócił się do Isaaca doktor. Facet miał na nosie okrągłe okulary, które sprawiały, że jego twarz zdawała się jeszcze bardziej okrągła. Odar był dosyć pulchny… To mało powiedziane. Guziki od jego kitlu ledwo się dopinały na jego beczułkowatym brzuchu.
         Nagle z miejsca zerwali się pozostali naukowcy, którzy wcześniej nie zwrócili na mnie uwagi. Jeden z nich złapał mnie za ramiona i brutalnie pociągnął do stołu operacyjnego. Rozkuto mnie, lecz nadal przytrzymywano. Byłam osaczona. Instynktownie zaczęłam się wyrywać. Zaczęłam krzyczeć aby mnie zostawili. Nie wiem co sobie wyobrażali?! Że co?! Dam się im tak po prostu zbadać?! O, nie, nie ma mowy! Wierzgałam ze wszystkich sił, lecz naukowcy byli silniejsi. Jeden z nich spoliczkował mnie mocno. Policzki mnie piekły, ale nadal się wyrywałam, krzycząc o pomoc. Laboranci zdołali położyć mnie na stole operacyjnym i przytrzymywali mnie teraz ze wszystkich sił. Ja zaś wykorzystując wszelkie pokłady energii wyrywałam się i wrzeszczałam, dopóki nie wciśnięto mi knebla w usta. Napierali na mnie, a ja powoli się męczyłam. Dwóch mężczyzn w bieli zaciskało mi już metalowe okowy na nogach. Kolejni przygwoździli mi ręce, ale ja nadal próbowałam się wyrwać. Obok mnie stał doktor Odar i beztrosko gmerał w papierach. Spojrzałam na niego z zawiścią, lecz on tego nie mógł dostrzec.
- Isaac, możesz odprowadzić obiekt 140USA- zwrócił się do chłopca, przeglądając moje dane.
- Doktorze?- zawahał się tamten.- Ten obiekt nie przeżył ostatniego testu. Zmarł na stole operacyjnym.
- Doprawdy?- zdumiał się doktor, unosząc wzrok znad notatek.- Przypomnij mi kto to był.
- Powietrze, Elliot FrostyBlast.