piątek, 21 lutego 2014

Rozdziała 15 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "


Cześć! Możliwe, że ten rozdział wyprzedza trochę fabułę przedstawianą prze Enough, ale wrzucam go dlatego, że w najbliższym czasie może mnie zabraknąć na blogu. Aktualnie możecie liczyć na moja "wspólniczkę", która ma parę rozdziałów do nadrobienia, przez co ja w pewnym stopniu również jestem ograniczona, ale to nie istotne. Życzę miłej lektury! Mam nadzieję, że się spodoba. I starałam się go skrócić jak najbardziej umiałam :) (chyba mi się to nie udało, ale trudno, może przeżyjecie)
_________________________

     Wpadłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi jednym, porządnym kopniakiem, po czym rzuciłam się na łóżko, ukrywając twarz w poduszkach.
- Lorren, odpowiedz mi wreszcie!- szczekała rozdrażniona Lexi w mojej głowie.- Halo, ja cały czas do ciebie mówię! Co się znowu stało! Wyleciałaś stamtąd jak z procy!
- Elliot. Nie było go na ganku, jak wychodziłam- przesłałam jej wymijająco i kompletnie od rzeczy, nadal wciskając głowę w poduszkę.
- Poszedł do Clov, chwilę po tym, jak Soah zabrał cię do środka- z anielską cierpliwością odrzekła mi wilczyca.- Powiesz mi wreszcie, co się stało? Pokłóciłaś się z Tony’ m?
- Ha, wręcz przeciwnie!- prychnęłam w telepatycznej odpowiedzi i przewróciłam się na plecy, po czym zaczęłam wpatrywać w biały sufit, przygryzając dolną wargę tak mocno, że po chwili poczułam słodkawy smak krwi w ustach.
- Więc, co?!- warknęła Lexi wyskakując na łóżko i siadając w moich nogach.
- Antaniasz wziął mnie potem na rozmowę…- zaczęłam wydymając policzki, wypuściłam powietrze i zamilkłam na parę sekund. W głowie miałam kompletny mętlik. Totalny chaos. Nic nie wydawało mi się racjonalne, bo takie nie było! Zupełnie jakbym straciła sens swojego dalszego życia. Wszystko mi się waliło. Nie potrafiłam się odnaleźć we wszystkich tych sprawach- Wiesz, chciałabym cofnąć czas.
- A co to ma do rzeczy?!- szczeknęła moja towarzyszka.- Mów!
- Żeby nigdy nie spotkać Angelo, żeby nigdy nie dowiedzieć się o Elliocie i, żeby nigdy nie trafić do Szkoły Antaniasza... No, pomyśl! Odkąd Wyrocznia niby wskazała mi właściwą drogę wszystko się komplikuje, moje życie stanęło na głowie, nie uważasz?
- Może troszeczkę…- Lexi przechyliła łeb i wpatrywała się we mnie czarnymi, głęboko osadzonymi ślepiami, jak zwykła to robić, gdy łączyłyśmy się myślami.- Ale nadal nie dowiedziałam się, co cię tak wyprowadziło z równowagi?
- Antaniasz wziął mnie na rozmowę…- zaczęłam powtórnie bezbarwnym tonem i urwałam, bo nie za bardzo wiedziałam, jak jej to wyjaśnić. Sama nie potrafiłam sobie tego wyjaśnić…i nie chciało mi się po prostu w to wierzyć. To takie nieracjonalne. Ale co może być racjonalne w życiu Nadnaturalnego? Poczułam się tak jakby jakiś demon wtargnął do mojej głowy i obdarł mnie ze wszystkich zmysłów, zabrał zdrowy rozsądek i podświadomość.
- To już słyszałam- odszczeknęłam mi Lexi, oblizując się po pysku.
- Wiesz, że mój ojciec nie żyje- odesłałam jej mydlanym tonem, trochę zaczynając od tyłu ten temat. Moja towarzyszka potwierdziła to skinieniem, zupełnie jak człowiek, więc mówiłam dalej.- Antaniasz między innymi to chciał mi przekazać i złożyć kondolencję oraz zwrócił się z prośbą, bym nic nie mówiła o tym Elliotowi, gdyż jest jeszcze w szoku po katastrofie... Z tym się zgodziłam. Mędrzec obiecał mi, że sam przekaże mu tą tragiczną wiadomość. Przyczyny zgonu są nieznane, choć ojciec był ranny... Soah’ owie zastali go martwego w zdemolowanym mieszkaniu, które wynajmował, najprawdopodobniej doszło do walki, tylko nikt nie wie z kim… Dziwna sprawa...- gdy to mówiłam głos mi się łamał, więc co chwila przerywałam, a Lexi nie usłyszała ode mnie tak płynnej relacji.- Shon i Shasha dostali tajne zlecenie od Antaniasz, by odnaleźć mojego tatę, gdyż inni szpiedzy naszego mentora wynaleźli w jakimś europejskim kraju…dokumenty. Ta… Akt ślubu Toma FrostyBlasta i Elsy Cantori.- urwałam siadając i zaczęłam nieprzytomnie głaskać wilczycę po karku.- I tu uwaga… był też akt narodzin, na którym widniało moje nazwisko i jeszcze jedno imię... Bliźniaczki. Kiedy Antaniasz mi o tym powiedział wybuchłam śmiechem. Na prawdę ma już dosyć! Tego wszystkiego. Śmierć ojca, pożar, Tony! Ugh! Nie jestem w stanie pogodzić tego wszystkiego i jeszcze znieść taki nawał informacji i zdarzeń bez emocji!
- Jak to bliźniaczek?!- wilczyca wpatrywała się we mnie z jeszcze większą uwagą, marszcząc mokry, gumowaty nos.- Nie rozumiem. Sugerował, że…
- …po świecie łazi gdzieś mój sobowtór!- dokończyłam za nią rozpaczliwie i z powrotem rzuciłam się na poduszki. Miałam ochotę zakopać się w pieleszach i już nigdy z nich nie wychodzić! Wgryzłam się w gładką poszewkę, żeby nie zacząć krzyczeć, tak mocno, że rozbolały mnie dziąsła.
- Hej, Lorren, przecież to niedorzeczne- do mojego umysły wdarł się po chwili dziwny, wibrujący ton wilczycy. Wnioskując z jej chrapliwego szeptu, była zaszokowana, zupełnie jak, ja, gdy Antaniasz powiedział mi, że nie żartuje.- To zapewne jakaś pomyłka! Masz już brata, tak! Jest Elliot! Jego dało się przyjąć, zwłaszcza, że sam Angelo ci o nim powiedział, ale… ale, żebyś miała siostrę bliźniaczkę? Co to ma być!
- Dlatego Soah’ owie mieli odnaleźć ojca- przesłałam je łkając.- Żeby to potwierdził, przyznał się lub zaprzeczył! Ale się spóźnili! Wiesz, co jest najgorsze, że Antaniasz ma teraz kolejny dylemat, lecz nie chodzi o moją psychikę, czy nie odbije mi do końca albo, co! Kogo to by obchodziło!? Bardziej martwi się tym, że poza Szkoła przebywa jeszcze jedna Nadnaturalna, która bez odpowiedniego kursu może być śmiertelnie niebezpieczna! Bo, co? Bo jest moją krewną! Ludzie, moją siostrą!- po czym zaczęłam przeklinać już na głos, dąsając się na cały świat dookoła.- Dlaczego? Dlaczego, ja?!
- Lorren, jeśli faktycznie masz bliźniaczkę, to wykaż dla niej trochę wyrozumiałości- dostałam odpowiedź Lexi. W jej głosie słyszałam zawahanie.- Pomyśl, jak ona się czuje. Gdzie jest? Może już od dawna o tobie wiedzieć i szukać cię po całym świecie! Albo próbuje odnaleźć waszego ojca. Nie możesz od razu jej skreślać. Mi też się to wydaje nierealne, lecz jeżeli jednak jest prawdziwe musisz się z tym pogodzić, tak samo jak pogodziłaś się z istnieniem Elliota. Nie mówię ci, że masz teraz lecieć do Antaniasza w podskokach i dziękować mu za tą wiadomość, która nie jest potwierdzona. Jednak nie możesz się tak nastawiać. Angelo ci powiedział, że czeka na ciebie jeszcze wiele niespodzianek. Nie uważasz, że mimo wszystko życie układa ci się pomyślnie? Zaufaj losowi…
- Myślałam, że tym nie zrozumiesz, Lexi!- odesłałam jej z goryczą i żalem.
- Lorren, kochanie, nie rozum mnie źle. Proszę, ochłoń, to wtedy pogadamy- Wilczyca podsunęła się do mnie, potykając o poduszki i trąciła mnie nosem.- Może się prześpisz z tym tematem? Zerwałaś całą noc. Nie zmrużyłaś nawet oka. Na pewno jesteś wyczerpana. Potrzebujesz odpoczynku i wyciszenia. Co ty na to? A jak wstaniesz, to opowiesz mi co z Tony’ m, dobra? No, już nie myśl o tym co powiedział Antaniasz. To nie jest sprawdzone. Nie bierz tego tak do siebie, ale też nie ignoruj…
- Chyba nie zasnę w ciągu dnia- odparłam, ale nie zabrzmiało to przekonująco, bo właśnie w tym momencie, jak na złość zaczęłam ziewać.
- Lorren?- Lexi wpatrywała się we mnie z taki politowaniem, że uległam zgadzając się.
       Położyłam się na boku nie wchodząc pod kołdrę. Czułam jeszcze jak moja wilczyca owija się wokół moich nóg. Przesłała mi jeszcze coś w stylu: „Miłych snów”, a ja w momencie odpłynęłam i dałam się ukołysać w ramionach snu.

*  *  *
      Zerwało mnie głośne łomotanie do drzwi. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się dzieje. Słońce wisiało już wysoko, za oknem. Musiało być późne popołudnie. Wyskoczyłam z łóżka i przypadłam do drzwi. Co się znowu działo? Kto tak nagle mnie potrzebował? Szarpnęłam klamkę i otworzyłam je z rozpędem. A za nimi stał Shon. Zrobiłam wielkie oczy na jego widok.
- Lorren!- wrzasnął do mnie.- Shasha właśnie miała wizję!
- Co? Shon, jaka wizję? Co ona jasnowidz jakiś?- prychnęłam trochę zaspana, zupełnie nie w moim stylu.
- Soah’ owie potrafią rozpoznać Nadnaturalnych, jak wiesz – odparł chłopak całkiem spokojnie. – Miewają też wizje. Urywki zdarzeń z przyszłości. To w sumie można nazwać prorokowaniem. Najczęściej wizję mamy w snach i tym razem też tak było!
- Dobra, dobra. Mów o co chodzi – poprosiłam nadal trzymając go za progiem i ziewnęłam. W razie czego mogłam się jeszcze wycofać i trzasnąć mu drzwiami przed nosem, jakby ta wizja zbytnio mnie zaszokowała. Co było możliwe… Ale z drugiej strony byłam ciekawa co to takiego, że tak mu się paliło, żeby mi o tym powiedzieć.
- Shashy śniłaś się ty, w lesie- zaczął opowiadać Soah.- Byłaś tylko ty z Lexi. To był chyba wieczór… tak mi przynajmniej mówiła. Potem słyszała głosy… Cantori. To nazwisko w kółko krążyło jej po głowie. Zobaczyła jak wskakujesz do portalu. Tego którym my się tu przenieśliśmy…Potem wizja się jej urwała, ale tylko na chwilę. Głosy ucichły, a po głowie rozniósł się jej słodki, męski śmiech. Wtedy obrazy wróciły i zasypały ją kaskadą. Byłaś tam ty, na jakimś odludziu, po pas w śniegu. Potem zobaczyła dziewczynę, która wyglądała jak ty… Niczym bliźniaczka…
    O, nie! Bez przesady! Znowu ta przeklęta bliźniaczka! Zagotowałam w tym momencie! Nie obchodzi mnie ona i tyle! Jej osoba wcisnęła się do mojego życia w najmniej odpowiednim momencie! Błyskawicznie zatrzasnęłam Shonowi drzwi przed nosem, ale on jeszcze zdążył włożyć stopę między nie a framugę.
- Czekaj! Posłuchaj mnie! To ważne!- prosił mnie błagalnym tonem.- Lorren? Proszę, wysłuchaj mnie. Nawet Antaniasz nic o tym nie wie…
      W końcu zmiękłam opierając się plecami o drzwi i przyciskając na nie z całej siły. Odsunęłam się od nich i wpuściłam go do środka.
- Dobrze robisz- przesłała mi niespodziewanie Lexi i kiwnęła pyskiem z uznaniem, jeśli tak to można określić.
- Słucham dalej. Do sedna- zwróciłam się do Shona zamykając starannie drzwi. Bałam się odwrócić do niego przodem i czekać na ciąg dalszy tej opowieści. W sumie nie darzyłam tej dwójki szpiegów wielkim zaufaniem. Nic do nich nie miałam. Przecież poznałam ich niecałą dobę temu! Nie wiedziałam jak reagować. Czy mu wierzyć? Ale skoro Antaniasz im wierzył?
- Dziewczyna się bardzo od ciebie różniła, wbrew pozorom- kontynuował chłopak opierając się o moja szafkę nocną.- Podobno wyglądała tak jak ty… tylko w białych włosach. Bardzo charakterystyczny punkt zaczepu, nieprawdaż? Była w towarzystwie dwóch chłopaków i wilka. Takiego jak twoja Lexi tylko… również białego. Spotkałyście się na jakiejś zaśnieżonej równinie w eskimoskiej wiosce. 
       Zamilkł. Ja też się nie odzywałam. Przyjęłam to do wiadomości dosyć obojętnie. Przez zdarzenia, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku godzin wyczerpałam zapas swoich uczuć. Wyzbyłam się emocji. Nie potrafiłam się smucić, czy cieszyć. Wpadłam w bezdenną otchłań zobojętnienia.
- Lorren, rozumiesz?- w końcu ciszę przerwał Soah.- Musisz jeszcze dziś przejść do świata śmiertelników! Antaniasz o niczym nie wie! Będziemy cię kryć dopóki nie wrócisz z tą dziewczyną. Przejście zamknie się jutro wieczorem. Nie masz dużo czasu…
     Przetwarzałam powoli jego słowa. Nie chciałam pozwolić żeby wzbudziły we mnie wyrzuty sumienia. Ale nie potrafiłam. Zacisnęłam dłonie w pięści i podjęłam decyzję.
- Zrobię to. Dziś pójdę z Lexi do portalu w lesie- odezwałam się bezbarwnym, łamiącym się głosem.- Odszukam tą dziewczynę. Tylko czy na pewno wyląduję od razu w tej eskimoskiej wiosce? Jaką mam gwarancję, że mi się powiedzie?
- Żadną…

*  *  *

     Nadal nie mogłam uwierzyć, że to robię. Przez resztę dnia starałam się nie wzbudzać pozorów. Nikomu nie powiedziałam o swoich planach. Nawet Elliotowi. Zresztą on cały czas zabawiał osowiałą Clov. Andy zaszył się nie wiadomo gdzie. Soah’ owie mieli mnie kryć przed Antaniaszem, który całe popołudnie spędził przy Tony’ m próbując wskórać coś jeszcze z jego dłonią. Miałam wolną rękę. Wszyscy byli czymś zajęci. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie było zajęć, to oczywiste. Więc nie miałam większego problemu by zakraść się pod wieczór na arenę po łuk. Zwłaszcza używając zaklęcia, które sprawia, że stajesz się niewidzialny. Swoja drogą to bardzo przydatny frazes. A, że już nigdy nie poszłabym do lasu bez broni...! Poza tym wilkołaki cały czas grasowały między drzewami naszego ośrodka. Dużo ryzykowałam.
      Jednak udało mi się przeprawić prze głuszę nie napotykając problemów na swojej drodze. 
     I właśnie stałam z Lexi w podziemnej jaskini, na której środku nadal migotało świetliste, tęczowe koło. Patrzyłam na nie dłuższą chwilę jak zahipnotyzowana. Otrząsnęłam się pocierając czoło i odrywając wzrok od kolorowych błysków.
- Raz się żyje, nie?- szepnęłam w myślach do Lexi, poprawiając kołczan i łuk na plecach.
- Nie wierze, że się na to zdecydowałaś- odszczeknęłam mi wilczyca i przylgnęła do mojej nogi.
- Ja też w to nie wierzę!- zaśmiałam się 
- Na trzy?- zapytała mnie i uniosła łebek do góry.
- Po co odliczać? Teraz!- odparłam szybko z ironicznym uśmiechem i bez zwłoki podeszłam szybki, pewnym krokiem do portalu. Lexi poczłapała za mną pośpiesznie, żeby nie robić zbędnego dystansu. Jednak zatrzymałam się tuż przed nim z zawahaniem. Wyciągnęłam niepewnie dłoń i dotknęłam powierzchni przejścia. Koło zafalowało jak hologram. Niepewnie uniosłam nogę i wsadziłam stopę do portalu. Nie czułam pod nią oparcia. Udało mi się nie panikować, ale serce waliło mi jak młotem. Profilaktycznie wstrzymałam oddech i przenosząc ciężar ciała na nogę tkwiącą w przejściu, runęłam do środka, jak długa i osunęłam się w ciemność.

*  *  *
    Nie czułam zimna, choć miałam na sobie tylko swoją ulubioną czarną bluzę, pod nią podkoszulek i płócienne spodnie. Teleportacja nie była taka straszna. Trochę mnie sponiewierało, ale w końcu nie wiedziałam czego się mam spodziewać. Za pierwszym razem wypadłam z portalu w wielką śnieżną zaspę, więc szczęście mi dopisywało.
    Nie wiedziałam za bardzo co mam robić. Gdzie bym nie popatrzyła rozciągała się przede mną ośnieżona równina. W jednym miejscu na horyzoncie majaczyły mi tylko małe wzniesienia. W miejscu, w którym pojawiło się przejście dygotało powietrze, to była jedyna oznaka tego, że portal jeszcze tam jest… tylko bezbarwny, przeźroczysty. Jakby włączył się w nim jakiś tryb maskujący.
     Powymieniałam się z Lexi wszystkimi za i przeciw i doszłyśmy do wniosku, że stanie w jednym miejscu po kolana w śniegu nic mi nie da, więc postanowiłam ruszyć przed siebie w stronę wypustek na horyzoncie.
     Nie miałam pojęcia ile czasu brnęłam przez zaspy. Buty i spodnie całkowicie mi przemokły. Wiatr dął prosto w twarz i uniemożliwiał marsz. Porywiste podmuchy rzucały mną i Lexi na wszystkie strony. Szron osadzał mi się na włosach, brwiach i rzęsach, a moja wilczyca wyglądała zupełnie jakby osiwiała.
      Nie odzywałyśmy się do siebie. Wolałam się skupić na marszu. Obraz rozmywał mi się przed oczami od białych tumanów śniegu. Czułam jak mróz szczypie mi policzki i przenika przez moje ciuchy powodując łaskoczące dreszcze. Nie marzłam, ale ciepło też mi nie było. Zawzięcie brnęłam przed siebie kierując się prosto na wypukłości i mając nadzieję, że znajdę tam jakiś ludzi. Strach dotarł do mojego umysłu w chwili, gdy uświadomiłam sobie, że nie będę potrafiła wrócić do portalu, który zamknie się następnego dnia. Nie miałam za wiele czasu. A jeszcze musiałam odnaleźć tą dziewczynę. A, że nie miałam pojęcia jak to zrobić, gdzie jej szukać... to swoją drogą.
      Cała ta akcja była nie przemyślana i kompletnie nie odpowiedzialna.
      Ale już było za późno na zastanawianie się.
      W końcu zbliżyłam się na tyle do śnieżnych wypustek, że dostrzegłam czym tak naprawdę są. Wioska. Wypustki to igla. Zaczęłabym skakać z radości, gdyby nie to, że ograniczały mnie zamarznięte, sztywne ubrania. Pomimo wszystko przyśpieszyłam kroku nie zważając już na groźne podmuchy i zawieruchę. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do cywilizacji!
       Po wielu trudach dopadłyśmy z Lexi do obrzeży wioski. Przywitały nas małe eskimoskie dzieci, które bawiły się na zewnątrz z psami, mimo śnieżycy. Przyjęto nas bardzo miło i nie wypytywano o to skąd się tu wzięłyśmy, co mnie cieszyło. Tutejsi ludzie zachowywali się zupełnie tak, jakby przyjmowanie obcych podróżnych było u nich na porządku dziennym!
       Między domkami nie odczuwało się już takiego wiatru. Eskimosi skakali wkoło mnie jakbym była jakimś bóstwem, kultywowanym przez nich. Przyniesiono mi ciepły kożuch, który w sumie nie był mi potrzebny i zaproszono do jednego z największych iglo. Lexi od razu zaprzyjaźniła się z tutejszymi psami i dziećmi. Może minęło jakieś pół godziny odkąd zawitałam do wioski, a traktowano mnie jakbym mieszkała tu od dawna i wróciła z katorżniczej ekspedycji.
        Kiedy zaprowadzono mnie do lodowego domu i kazano wejść do środka na klęczkach, między innymi domkami po lewej, zauważyłam dwie odmienne osoby, które nie były Eskimosami. Chłopaka i dziewczynę. Nie dostrzegałam ich twarzy, ani dokładnego ubioru, ale na pewno ze sobą rozmawiali… a może się nawet kłócili? Tego nie wiedziałam. Zatrzymałam się w pół skłonie i zaczęłam przyglądać im uważnie. Nagle niespodziewany podmuch wiatru zerwał dziewczynie kaptur z głowy. 
       A ja zobaczyłam jej rozwiane białe włosy. 
________________________
Wiem, że długi, ale uprzedzałam, że jeszcze ten rozdział super króciutki nie będzie... :/
Następny na pewno będzie krótki i szybki do przeczytania, obiecuję.


7 komentarzy:

  1. Pierwszy komentarz, pozdrawiam mamę i tatę! :D
    Nie, moim zdaniem był całkiem łatwy do czytania. I chyba nawet krótszy niż poprzedni? Tak mi się wydaje...
    Pozwolę sobie tym razem nie wytykać błędów, chyba, że uważasz to za konieczne ;)
    Ładny rozdział, fajny i lepszy od moich opowiadań. Przynajmniej moim zdaniem. Nie wiem, czemu wciąż utrzymujesz, że moje są lepsze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałam się to skrócić jak najbardziej umiałam!
      Dziękuję, że postanowiłeś mnie oszczędzić! Uważam, że wytykanie błędów nie jest konieczne... Ale dzięki za aluzję, że bez nich się oczywiście nie obeszło :P
      Właśnie- twoim zdaniem! Ja mogę myśleć sobie co chcę, a ty i tak mi tego nie przegadasz! :D

      Usuń
    2. Dobrze, już nie będę wytykać błędów ;)
      A skąd wiesz, że nie przegadam? Skąd wiesz? Mam taki dar przekonywania... Odziedziczyłem go po dalekim przodku :P

      Usuń
    3. Dziękuję :)
      Po prostu wiem. Nie przegadasz mi i koniec! Nawet jakbyś miał nie wiem jak wielki dar przekonywania to ci się nie uda! Jestem strasznie uparta (o czym Enough wie najlepiej) i nie szybko zmieniam zdanie, więc powodzenia, jeśli chcesz mnie przekonywać! :P

      Usuń
    4. Hm... Wiesz... Czyngis-chan przekonał nawet najbardziej upartych a zdaje się że właśnie po nim to odziedziczyłem... :P Ale jeśli nieszybko zmieniasz zdanie to może nawet lepiej... ;)
      A i przy okazji dziękuję za życzenie powodzenia :)

      Usuń
    5. Nie mam pojęcia kto to Czyngis-chan i nie wiem, jak jesteś z nim spokrewniony...:P Ale nie przekonasz mnie i tyle. Nikt nie potrafi mnie przekonać. Zresztą po co ci mnie do tego przekonywać?

      Usuń
    6. Czyngis-chan to jeden z największych przywódców mongolskich ;) Podobno ponad połowa mężczyzn w Europie to jego potomkowie ;) A nie wiem, po co... :P

      Usuń