niedziela, 23 lutego 2014

Jednorazówka od Sagiego van Cahear aep Reuel (znowu)



Hhah- Enough, jednak Sagi cię troszeczkę wyprzedził z opowiadaniami. Pisze dla nasz jednorazówki jedna po drugiej, radziłabym ci się sprężyć...
Życzę wszystkim miłej lektury :)
________________________

" NIE-ŻYWI "
 Rzucił się na niego z zaskoczenia, wyjąc opętańczo i wymachując rękami. Chwycił go w szpony, wyciągnął do przodu szyję, kłapiąc zębami. On jednak nie stracił zimnej krwi, nie spanikował. Wygiął się w tył, runął na plecy. Przewalił przeciwnika ponad sobą, zerwał się błyskawicznie i roztrzaskał mu czaszkę ciężkim butem. Mózg zombiego został zmiażdżony i wymieszany z odłamkami kości; rozmazał się po całej posadzce i rozlał, zostawiając po sobie nieciekawie wyglądający ślad.
     Han wytarł ręce w wiszące na trupie szmaty i otrzepał je z kurzu. Przekrzywił głowę w prawą stronę, później w lewą, strzelając kośćmi w karku. Podniósł z ziemi łom, który wcześniej odłożył, by zawiązać sznurówkę, gdy napadł go zombie, i ruszył dalej przez opuszczone centrum handlowe. Nie bał się napadnięcia przez większą grupę. Może i nie był genialnie uzbrojony, a w takich miejscach często występowały skupiska tych stworów, ale miał swego rodzaju asa w rękawie.
     Miał moc. Potężną moc. Moc, której nie zawaha się użyć, gdy będzie taka potrzeba. Nie miał się więc czego bać.
     Przechodził obok sklepów z ubraniami, spożywczych, z elektroniką (do których wyjątkowo nie zajrzał). Miał cel. Cel, który chciał osiągnąć. Nie, żeby było mu to do czegokolwiek potrzebne. To był kaprys, chwilowa potrzeba, przelotny wymysł. Narażał swoje życie, prawdopodobnie jedynego ocalałego nie-zombiego, a w dodatku Nadnaturalnego nie-zombiego, dla zachcianki, która pewnie przejdzie mu kiedy zdobędzie to, po co tu przyszedł.
     Ale nie dbał o to. W końcu raz się żyje! Trzeba sobie od czasu do czasu pozwolić na rozluźnienie, spełnić kilka kaprysów. Dookoła biegają chordy zombie? Co z tego! Od czego w końcu jest łom i moc, jak nie od ratowania z beznadziejnych sytuacji?
     Coś po prawej wydało z siebie cichy pomruk, który szybko przerodził się w wycie i ze sklepu z garniturami wybiegł wykrzywiony w dziwnym grymasie (zapewne zawdzięczał ten wyraz twarzy pośmiertnemu skurczowi mięśni) awansowany na zombiego były pracownik tegoż sklepu. Nie zdążył jednak nawet złapać Hana, gdyż ten zdzielił go trzymanym w ręce żelaznym drągiem. Czaszka szarżującego pękła, głowa skręciła się mocno, a chwilę później za jej przykładem poszła reszta ciała; dało się słyszeć trzask łamanego karku. Ciało zamarło na podłodze, wykręcone w nienaturalnej pozie.
     - Zdechł trup – powiedział Han, zupełnie, jakby wydawał komendę wiernemu psu. – Dobry trupek.
     Ruszył dalej, nie obdarzając pozostawionego w tyle martwego mężczyzny dalszą uwagą. Stanął przy schodach, spojrzał w dół. Piętro niżej snuło się kilku kolejnych pożeraczy ciał, kilkunastu było słychać. Coś z tyłu sapało, jednak chłopak, obróciwszy się, nie dostrzegł niczego. Zamyślił się, oparty plecami o barierkę otaczającą schody i kilka luk w podłodze, które niby miały upiększać to miejsce. Przynajmniej kiedyś, teraz mogły jedynie posłużyć do zrzucenia przeciwnika na niższe poziomy.
     Sklep, który chciał odwiedzić, znajdował się pod nim, na terenie niewątpliwie zajętym przez zombie. Ale przecież się teraz nie podda, nie w takiej chwili! Musi przecież być jakiś sposób… Bo ten, który był najoczywistszy, ten z mocą, mógł niestety zniszczyć także to, po co tu przyszedł. Ale chyba jednak nie ma innego wyjścia…
     Już miał zejść na dół, gdy spostrzegł, co tak sapało za jego plecami. Były to oczywiście zombie, bo cóżby innego, jednak… Jakieś takie… Dziwne. Słyszał je od kilku dobrych chwil, jednak były tak powolne i ociężałe, że ukazały mu się dopiero teraz. Teraz również zrozumiał, czemu były takie ociężałe. Były to dwa wielkie zombie, ciągnące za sobą ogromne młoty, które szurały po posadzce i zostawiały na niej głębokie wyżłobienia. Dzieliło je od niego jeszcze kilkanaście metrów, jednak postanowił nie czekać, aż dojdzie do konfrontacji z nimi.
     Ruszył szybko w dół po schodach. Będące najbliżej nich nie-martwe trupy od razu pognały w jego kierunku, jęcząc i wyjąc, niczym połączenie syren alarmu powietrznego i lamentów potępionych dusz.
     Pierwszego zdzielił łomem po głowie, od góry, roztrzaskując mu czaszkę; mlasnęło, gdy żelazo było wyciągane z miękkiej tkanki mózgu. Drugi dostał w okolice lewego ucha; kość rozpadła się na kilka mniejszych kawałków, płyn mózgowy wylał się powoli z powstałej w ten sposób dziury; truchło zwaliło się w dół, podcinając nogi kolejnemu stworowi.
     Han zeskoczył miękko ze schodów, pobiegł w kierunku sklepu, do którego miał zamiar się udać. Wokół zbierało się coraz więcej (nie)żywych, zawodzących coraz głośniej i coraz ciaśniej się wokół niego zbierając. On jednak dopadł wreszcie sklepu, przewrócił stojący w przejściu regał, zagradzając nim wejście. Wiedział, że nie na długo.
     Wbrew oczekiwaniom, sklep okazał się pod kątem zombie pusty. Wszyscy znajdujący się tu… ludzie byli definitywnie i ostatecznie martwi. Pod ścianami stały ułożone starannie gitary, flety, trąbki, bębny… Były nawet wiolonczele, skrzypce i pianino, ale tego, po co tu przyszedł, nie było! Rozejrzał się dokładniej, na wszystkich półkach, stojakach i regałach, sprawdził pod ladą, na ladzie i za nią, na regale, który przewrócił również. Ale jego ukochanego instrumentu, po który przyszedł tu z narażeniem życia, nie było! Przecież miał być! Nagle go olśniło. Jakimże był głupcem, skoro nie pomyślał o tym wcześniej, tylko wkurzał się i panikował, tracąc cenny czas na p[przeszukiwanie tak absurdalnych miejsc.
     Bez trudu dostrzegł drzwi na zaplecze, otworzył je (na szczęście otwierały się do wewnątrz). Malowane drewno uderzyło o coś z głuchym trzaskiem i odbiło się od tego czegoś, na powrót się zamykając. Han uniósł wysoko łom, po czym ponownie, już ostrożniej, nacisnął klamkę.
     Ujrzał młodą, może czternastoletnią dziewczynę, skuloną na podłodze i rzucającą na niego wyzywające spojrzenia.
     - No zeżryj mnie wreszcie, skoro masz to zrobić! – warknęła. – Tylko szybko, jeśli łaska.
     - O kurcze – mruknął Han, opuszczając broń. – A to ty nie z nimi…?
      - Nie… A ty? – zdziwiła się dziewczyna, podnosząc się na łokciu.
     - Też nie… Przyszedłem tu po instrument.
     - Instrument? A jaki instrument?
     - Lutnię. Może widziałaś tu jakąś?
     - Nawet nie wiem, co to jest. Poszukaj.
     Han przeszedł całe zaplecze w poszukiwaniu wymarzonego instrumentu. Już miał się poddać, gdy nagle ją zobaczył. Piękna, stara, ale zachowana w dobrym stanie lutnia wepchnięta była głęboko pod struny do gitar akustycznych. Szybko wygrzebał ją i pogładził palisandrowe drewno, przymknąwszy oczy napawał się dotykiem gładkiego, lakierowanego pudła rezonansowego o gruszkowatym kształcie.
     Po chwili jednak przypomniał sobie, gdzie i kiedy jest. Otworzył oczy, mrugając szybko, jakby obudzony z długiego, błogiego snu. Zawiesił sobie instrument na plecach i podniósł, ponownie odłożony na podłogę, łom. Ruszył do wyjścia, wciąż jeszcze napawając się bliskością swej zdobyczy.
     - Hej, dokąd idziesz? – zawołała za nim dziewczyna. – Zostawisz mnie tutaj?
     - Idę obić kilka zombiaczych ryjów – odparł, zatrzymując się w drzwiach. – Jeśli chcesz, możesz iść ze mną.
     - To poczekaj chwilę!
     Dziewczyna zerwała się z podłogi; w jej dłoni znajdowała się wyszczerbiona siekiera. Razem ruszyli do wywróconego regału, zagradzającego stworom przejście – kilka już prawie było po jego drugiej stronie.
     Jednak, zanim Han zdołał coś zrobić, wystające zza metalowego mebla głowy zostały zwęglone, wypuszczonym przez dziewczynę ogniem.
     - Jesteś Nadnaturalna! – wykrzyknął ze zdziwieniem.
     - Pewnie, a ty nie?
     Powiał potężny podmuch wiatru, który wygiął regał i wyrzucił go ze sklepu; ciężki mebel zmiażdżył kilku zombie.
     - Ja też. 
       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz