wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 14 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Witajcie! :) Przepraszam za obsunięcie i za to, że musieliście czekać ponad tydzień na ten rozdział, ale przez zeszły weekend nie miałam sposobności do pisania, gdyż przyjmowałam gości.
Może akcja w tym rozdziale nie trzyma w napięciu, jest spokojna i nie wnosząca kolosalnych zmian w życiu mojej bohaterki, ale kiedyś nauczyłam się, że za szybkie zwroty akcji, mieszają czytelnikom w odbiorze i fabuła staje się za wartka i zaczyna umykać.
A i jeszcze chciałabym przeprosić Enough... Moja droga, wiem, że umówiłyśmy się, by Esper dotarła do szkoły Antaniasza w 13 rozdziale, potem namówiłam cię na 14...ale nie udało mi się zamknąć dotychczasowych wątków, więc...niestety, dopiero 15 (jak dobrze pójdzie i nic więcej mi nie wypadnie) Zdaję sobie sprawę, że mogę burzyć ci jakieś plany, ale musisz mi wybaczyć :(
___________________________



- O, nie…- jęknęłam patrząc na popiół i opadający kurz.- Nie!- wyrwał mi się spazmatyczny okrzyk, a żal i przerażenie znowu ścisnęły mi serce. Roztrzęsiona na nowo, zaczęłam wykrzykiwać bez sensu jego imię.
       Radość i szczęście jakiego fala zalała mnie na widok brata, cofnęły się błyskawicznie i zastąpiły je strach i rozpacz. Przyznam, że zawahałam się zanim puściłam Elliota i skoczyłam między belki padając na kolana przy zgliszczach. Usłyszałam za sobą płacz mojego brata, widać też był przywiązany do Tony’ ego, a może zdawał sobie sprawę ile ten chłopak dla mnie znaczył. Ja zdałam sobie z tego sprawę właśnie w tym momencie. Przepychałam się ostrożnie pomiędzy spalonymi resztkami, by dotrzeć do hałdy, pod którą leżał Tony. Nie wiedziałam, czy da się go jeszcze uratować. Nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że poświęcił się tak dla Elliota i Clov. Tak naprawdę to ja powinnam być na jego miejscu. To ja powinnam pójść w ogień za bratem. I chciałam to zrobić, ale kilkakroć mnie powstrzymano! W sumie nie wiedziałam co w tym momencie chciałam osiągnąć… pierwsze co przyszło mi do głowy to, by zacząć odrzucać deski, jak najszybciej uwolnić go spod tego ciężaru. A wy co zrobilibyście w takiej sytuacji, hę?! Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, gdy tylko przypadłam do sterty drewna, po części poczuwałam się odpowiedzialna za to co stało się Tony’ emu, a z drugiej strony nie chciałam tak szybko odtrącać Elliota, zaraz po tym jak ledwo uszedł z życiem z tej makabrycznej pożogi! Brat będzie musiał mi wybaczyć! Trudno, nie potrafię określić, na którym z nich bardziej mi zależy!
    Nie powstrzymywałam łez, ale udało mi się pohamować przypływ nadnaturalności, pod wpływem emocji. Nie zważałam na drzazgi, które wbijały mi się w ręce. Po prostu przerzucałam deski i wszystkie odłamki stropu, jak najszybciej potrafiłam. Wtem z pomocą przyszedł mi Andy. Rzucił się do sterty przeklinając bez przerwy i zaczął odkopywać przyjaciela. To było niewiarygodne, z jakim poświęceniem się do tego przyłożył. W końcu nie przepadał za Tony’ m. Ale chyba każdy pognałby z pomocą, będąc świadkiem takiej sytuacji, nawet nieznajomemu. Blondyn zawzięcie rozkopywał deski, klnąc i klnąc szpetnie. Słyszałam za swoimi plecami krzyki Antaniasza, który wspomniał coś o Clov, jęki Elliota i urywany głos… bodajże Shona.
     Nie pomyliłam się. Po chwili i Soah klęczał w popiele i krztusząc się zaczął przewalać drewno. Między belkami widziałam już ciało Tony’ ego, a na kolejnych drewnianych odłamkach, które podnosiłam widniały coraz większe plamy krwi. Szlochałam, nie potrafiąc powstrzymać przypływu łez. Odniosłam wrażenie, że słyszę zawodzenie Tony’ ego. Nie ruszał się, bo nie miał jak. Nie wiedziałam, czy był przytomny. Wtedy to Andy już nie wytrzymał i rzucając po raz ostatni jakimiś ostrymi słowami, wypowiedział zaklęcie i za pomocą magii zaczął odrzucać belki w głąb strawionej prze żywioł stajni. Siłą woli unosił kolejno coraz to większe i cięższe dechy i stękając z wysiłku pchał je na oślep do przodu. Spadały z głuchym łomotem na ziemię aż trzęsła się reszta niestabilnej konstrukcji. Odsunęłam się z Shonem trochę w tył, by nie przeszkadzać blondynowi.
- Co tu się stało?- zapytał mnie drżącym głosem Soah.
    Nie odpowiedziałam mu. Nie mogłam wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Słowa grzęzły mi w gardle. Zaczęłam się tylko krztusić od pyłu, jaki unosił się wraz z każda belką, którą rzucił Andy. Zresztą nic by mu nie dała moja odpowiedź. Zaczęłabym się tylko jąkać i nie wydobyłby ze mnie w tej chwili żadnych racjonalnych informacji.
     Po wielu trudach Andy’ ego, który robił się już czerwony z wysiłku i z trudem wypuszczał powietrze ustami, udało się mu odkryć Tony’ ego do połowy. Leżał nieruchomo, na boku z przywalonymi nogami przez jeszcze trzy belki, ale blondyn rzucił się już do niego i łapiąc go pod pachami zaczął ciągnąć w tył. Z gardła Tony’ ego wydobył się ochrypły wrzask bólu, więc Andy szybko go puścił. Przyskoczył do deski, by ściągnąć ją z nóg wyjącego przeszywająco przyjaciela. Shon pośpieszył mu z pomocą, a ja przypadłam do na pół nieprzytomnego chłopaka. Między jękami i urywanymi wrzaskami, łapał płytkie nierówne oddechy, krzywiąc się przy tym z bólu. Nie wiedziałam jak mu pomóc. Chłopcy odliczyli do trzech i próbowali podnieść najgrubszą belkę, która przygniotła go jako pierwsza. Szybko zdefiniowałam urazy zewnętrzne Tony’ ego- zmiażdżona, krwawiąca dłoń,(już mało co przypominająca ową część ręki) rozcięte udo, poszarpany, przez wystające z desek gwoździe, bark, rozbita głowa. Rzeczywiście, zemdliło mnie na widok tych ran i takiej ilości krwi zmieszanej z popiołem, w której leżał, ale przemawiało przeze mnie w tym momencie tyle emocji, że takie odruchy stały się błahostką. Nie potrafię opisać tego co czułam- żal, strach, ból, współczucie, troska. Nie wiem! Brak mi na to określeń! Za trzecim razem Andy i Shon odrzucili belkę uwalniając go. Tony zacisnął mocno palce zdrowej dłoni, na mojej dygocącej ręce i pociągnął mnie do siebie. Spojrzał na mnie lekko rozbieganym, zamydlonym wzrokiem, przepełnionym goryczą i bólem.
- Przepraszam cię- jęknął ochryple i przygryzł dolną wargę krzywiąc się z bólu. Złapał jeszcze jeden krótki, płytki oddech i zacisnął mocno powieki, spod których pociekły mu łzy.

*  *  *

     Zaczynało świtać. Brzask poranka przeganiał ciemności tragicznej nocy i rozlewał się słodką różową poświatą tuż za linią drzew. Nikt nie zmrużył tej nocy oka. I nikomu też się nie chciało spać.
      Czekaliśmy. Tak, na wyniki pracy Antaniasza przy poszkodowanych, rannych. Nie wpuszczono nas do środka. Tylko Shon pomagał naszemu Mędrcowi.
      Siedziałam na ganku Antaniasza pogrążona w odrętwieniu i smutku wraz z Andy’ m i Elliotem, którego Mędrzec wyleczył już swoją magią. Jedyną rzeczą jaka zdradzała to, iż mój młodszy braciszek przeżył pożar były jego nadpalone z jednej strony włosy. Mistrz uleczył jego poparzenia i skórę miał jak nową. Na szczęście Elliot nie odniósł poważniejszych obrażeń zewnętrznych, czy wewnętrznych i jego błyskawiczna rehabilitacja tyle nie trwała.
      Przed chwilą skończył opowiadać nam co zaszło w stajni i jak doszło do katastrofy. A dowiedziałam się z jego relacji, że jak mi było wiadomo, umówił się wcześniej z Clov, pod stajnią. Tam też się spotkali. Oboje lubili siedzieć na sianie, bądź w boksie Kadilimana i rozmawiać, oporządzając konie. (Ja tam wolałam swoją skalną półkę, ale każdy ma takie swoje miejsce, nie?) W każdym razie Clov czekała już na niego pod stajnią, do której weszli razem, a zastali tam… martwe konie. Wszystkie. Dziewczynka wpadła w histerię widząc swojego towarzysza zagryzionego, rozszarpanego, rzucającego się jeszcze konwulsyjnie w kałuży krwi. To właśnie jej krzyki słyszałam z Tony’ m na skalnej półce. Podobno wybuchła frustracją, gniewem, żalem i cierpieniem tracąc kontrolę nad sobą… a tracąc przytomność stanęła w ogniu. I tak rozniecił się pożar. Resztę już znaliśmy.
- Domyślam się kto zagryzł konie…- przerwałam milczenie, które nastało po zakończeniu opowieści przez mojego brata.
- No…słucham- zwrócił się do mnie Andy dziwacznym łamiącym się tonem i spojrzał na mnie z… nadzieją?- Jestem ciekaw, co wymyśliłaś- dodał już bardziej zgryźliwie.
- Wilkołaki…to ich sprawka- odpowiedziałam patrząc w jego wielkie zielone oczy, kryjące się pod blond czupryną.
- Wilkołaki?!- przez jego twarz przeleciał cień przerażenie, lecz po chwili ściągnął policzki i skrzywił się w swoim typowym grymasie.- A powiedz mi, Lorren, skąd wilkołaki w naszej Szkole, Lorren? Czy to nie dziwne, Lorren? Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł, Lorren? Ty nic nie wiesz na temat ich pojawienie się, prawda, Lorren, tak po prostu bezpodstawnie wysnułaś tą teorię…? I to nie jest związane z pojawieniem się dwójki Soah’ ów, nie mylę się, Lorren?
- Andy…- zaczęłam się jąkać opuszczając wzrok. Czułam na sobie jego spojrzenie. Naprawdę nie miałam siły mu się teraz tłumaczyć, po całych tych zajściach. Natręctwo Andy’ ego jest wykańczające, wiedziałam, że jeśli mu nie powiem to nie da mi spokoju. Ale z drugiej strony miał prawo wiedzieć. Jednak nie chciałam się mu przyznawać, że złamałam zasady.
- Tak?- odezwał się już spokojnie, bez pretensji i szturchnął mnie łokciem. Podniosłam na niego swoje znużone oczy.
      Elliot obserwował nas bacznie, jakby chciał przewidzieć jak skończy się ta rozmowa, czy się odezwę, czy będę milczeć.
- Andy- powtórzyłam znowu bezbarwnym głosem.- Wytłumaczę ci to. Obiecuje. Tylko… nie teraz. Nie potrafię skupić się na czymkolwiek poza...
- Tony’ m- przerwał mi cicho.- Rozumiem. Martwisz się o niego, wiem. Po tym, co zrobił? Nic dziwnego.
- Nie mogę sobie wybaczyć, że... to dziwnie zabrzmi, że nie jestem na jego miejscu- odpowiedziałam mu, ale patrzyłam cały czas na brata. Elliot skrzywił się dziwnie na to co powiedziałam, marszcząc nos. Lexi warknęła głucho i podniosła się z desek również spoglądając na mnie tymi swoimi ciemnymi, mądrymi oczyma ze zdziwieniem.
- Serio? Nie wiesz czemu to zrobił?- prychnął Andy.- Nigdy by cię nie puścił! Ani sam by nie poszedł gdybym to ja, czy sama Clov uwięzieni byli w sercu pożaru!
    Odwróciłam się do niego unosząc jedną brew. Patrzył na mnie uśmiechając się pobłażliwie. Nie rozumiałam go. Byłam zbyt rozkojarzona. Nie wiedziałam, o co mu chodziło. Niby dlaczego Tony postanowił ryzykować dla Clov i Elliota, a dla samej Clov by tego nie zrobił? Brakowało mi w tym logiki.
- Naprawdę tego nie dostrzegasz?- Andy spoważniał i przestał się uśmiechać.- Zrobił to, bo wiedział ile znaczy dla ciebie Elliot. Zrobił to po prostu dla ciebie. Zależy mu na tobie! Nie widzisz tego?
- Skad ci to przyszło do głowy? Daj spokój! Zależy mu na mnie, jak na przyjaciółce, tak samo zależy mu na Clov, Elliocie, czy nawet tobie!- fuknęłam zakładając ręce na piersiach. Usłyszałam jak Lexi ironicznie warczy w mojej głowie, prościej mówiąc: śmieje się ze mnie.
- Oho, na pewno. Wmawiaj to sobie.- Chłopak pokiwał głową z udawaną, przesadną aprobatą wydymając usta.- Nie widzisz jak on na ciebie patrzy. Gapi się na ciebie bez przerwy. Nie czujesz tego? No powiedz, robisz teraz ze mnie debila, czy sama jesteś taką kretynką, że tego nie wychwytujesz?
- To drugie- szczeknęła Lexi w moim umyśle.
- Bardzo śmieszne, kochana- odesłałam jej nadąsana.
       Miałam nadzieję, że się teraz nie czerwienie. Lubię Tony’ ego, to prawda. On chyba też mnie lubi, ale... To o czym mówił Andy było tak głupie i niedorzeczne! Ja nic do niego nie miałam! Chociaż moje niektóre zachowania i reakcję zeszłej nocy mogły wzbudzać pozory.
- Andy, proszę cię… nie męcz mnie teraz takim rzeczami- jęknęłam do niego błagalnie.
     W tym momencie, drzwi na ganek otworzyły się gwałtownie i wypadł za nich Shon szczerząc się szeroko. Wykrzykiwał coś radośnie w tym swoim obcym języku. Z czasem zaczęłam się domyślać skąd są Soah’ owie, ale nie miałam pewności co do swoich posądzeń.
- Aha!- Chłopak pacnął się w czoło otwartą dłonią.- Przepraszam, czasem się zapominam i wracam do ojczystego języka. Ale słuchajcie, Antaniaszowi się udało! Wszystko dobrze! Wasi przyjaciele wrócą do dawnej formy! Uleczył ich!
- No idź!- popchał mnie Andy tak, że mało co nie spadłam z ławki.
- O co ci chodzi, człowieku!- wrzasnęłam do niego łapiąc z powrotem równowagę. Elliot zaczął chichotać pod nosem, próbując nieskutecznie powstrzymać uśmiech. W sumie cieszyłam się, że humor mu dopisuje, bo nie mówił nic od zakończenia swojej opowieści, która ledwo przeszła mu przez gardło.
- Idź do niego, dziewczyno!- Andy jest na serio mocno wkurzający. Popchał mnie po raz kolejny i wręcz wrzucił za drzwi Antaniasza. Ogarnęłam już o co mu chodziło. Lexi ruszyła za mną, ale Shon pokręcił głową z dezaprobatą.
- Antaniasz nie życzy sobie zwierząt przy chorych- powstrzymał wilczycę.
- Zostanę- przesłała mi Lexi.- Potem opowiesz mi jak się czuje nasz wybawca Elliota!
      Nie odpowiedziałam jej i pokręciłam głową. Czułam, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi. Nie mogłam nad tym zapanować. To było silniejsze ode mnie. Kiedy Soah zamknął za nami drzwi wypuściłam powietrze ustami. Mój zimny oddech zmienił się w parę.
- Teraz uważaj- odezwał się do mnie Shon.- Nigdy nie przypuszczałabyś, że domek Antaniasza kryje tyle pomieszczeń! Chodź.
    I poprowadził mnie jednym z bocznych korytarzy. Miał rację. Nie zdawałam sobie sprawy ile zakamarków kryję ta niepozorna chatka.

 *  *  *
          
   Stanęłam przed przeszklonymi drzwiami, do pokoju na poddaszu. Wnętrze domku Antaniasza było zadziwiające. Nie wiedziałam, że on tutaj ma piętro, czy podziemne pokoje! Co nie zmienia faktu, że wszystkie te pomieszczenia były zagracone dziwacznymi przedmiotami, które na pierwszy rzut oka wydają się kompletnie zbędne!
- No, wchodź już, bo wracam na dół, do Shashy i Antaniasza- ponaglał mnie Shon.
     Pod jego presją nacisnęłam trzęsącą się dłonią klamkę. Drzwi lekko odskoczyły do przodu nie czyniąc przy tym najmniejszego hałasu. Wsunęłam się do środka. Pokoik był przytulny. Schludne zasłony wisiały w oknach. Pod przeciwną ścianą stały trzy staromodne szafki, w kącie kryła się kwadratowa, papierowa lampka, a wszystko to było w różnych kolorach zieleni. Na podłodze nie leżał żaden dywan, czy chodniczek, były tylko jasne, zdarte panele. Sufit leciał tu lekkim skosem na niewielkie łóżko. No właśnie. Zawinięty w koc, jak w kokon, leżał tam Tony. Żal ogarnął mi serce na jego widok. Spał. Miał taką błogą minę, niczym niemowlak. Ale był też tak makabrycznie blady! Normalnie, jakby spuścił mu ktoś całą krew z organizmu. To było przerażające, jego usta były prawie białe, a jego płowe włosy zwiększały efekt, upodabniający go do trupa. Podsunęłam się do łóżka na palcach, żeby go nie zbudzić. Cieszyłam się, że znużył go sen. Miałam czas na przemyślenia. Nie wiedziałm co mu teraz miałam powiedzieć. Jak podziękować? Totalna pustka!!!
- To ja spadam- usłyszałam za sobą Soah’ a.- Siedź przy nim, jak ci się chce.
     I zamknął drzwi zostawiając mnie z nim samą. Nie za bardzo wiedziałam co ma z sobą począć. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i dostrzegłam niewielki taboret. Podsunęłam go sobie do łóżka i przysiadłam przy Tony’ m opierając się o ścianę.
       Pogrążona w kompletnej ciszy, którą przerywały co jakiś czas nieregularne, płytkie oddechy chłopaka, układałam w głowie długą, kwiecistą mowę, w której zawarta miała być moja wdzięczność. Czas mijał w zwolnionym tempie. Słońce zdążyło już wznieść się nad widnokrąg, rzucając kilka promyczków przez okna. Ptaki zaczynały ćwierkać wesoło na zewnątrz. Czy pogoda jest tutaj zawsze idealna? Ciekawa byłam czy Andy mógłby ją zmienić w każdej chwili?
       Już miałam się poddać i wyjść z pokoju, gdyż nie wymyśliłam nic sensownego. Spojrzałam ostatni raz na Tony’ ego. Wyglądał tak uroczo... Na jego twarzy nie było śladu po poparzeniach, przecięciach, czy zadrapaniach, które zafundowały mu wilkołaki i on sam sobie, podczas pożaru. Nie potrafię wyjaśnić, co spowodowało, że wyciągnęłam dłoń i przejechałam opuszkami palców po jego skroni i policzku. Miał taką gładką cerę. Przemawiały przeze mnie tylko impulsy. Zdrowy rozsądek całkowicie się wyłączył, co zdarzało mi się coraz częściej w jego towarzystwie. Tony miał na mnie dziwaczny wpływ. Nie potrafiłam się powstrzymać. Im dłużej na niego patrzyłam tym jeszcze bardziej czułam się winna temu, co go spotkało. Niepewnie wysunęłam do niego rękę i jeszcze raz go pogłaskałam, zatapiając palce w jego włosach. Kiedy już miałam cofnąć swój ruch gwałtownie się poruszył i złapał moją dłoń. Wstrzymałam oddech, a serce zaczęło walić mi jeszcze mocniej. Nie otworzył oczu, tylko westchnął głęboko wypuszczając powietrze ustami i przeciągnął moją dłoń jeszcze raz po swoim policzku. Dopiero po tym mnie puścił i uchylił niemrawo powieki, spoglądając na mnie nieprzytomnie.
- Lorren?- zapytał chrapliwym głosem, który w niczym nie przypominał jego kojącego, słodkiego jak miód wokalu. Patrzyliśmy chwile na siebie w milczeniu. Przyglądał mi się zupełnie tak, jakby mnie nie poznawał. Nagle oderwał ode mnie oczy i zaczął wgapiać się w sufit łapiąc ciężko urywane oddechy.
- FrostyBlast?- odezwał się cicho i zakasłał.- Lorren FrostyBlast?
- T-tak. Potrzebujesz potwierdzenia?- odparłam mu ze zdziwieniem, przechylając głowę. Nie do końca rozumiałam o co mu chodzi. Może majaczył? Może był pod wpływem leków? Po co mnie pytał o nazwisko? To takie istotne?
    Chwile nie odpowiadał nabierając po trochę powietrza w płuca. Krzywił się z każdym oddechem i przygryzał popękaną, bladą wargę wpatrując się w sufit.
- Kim… kim ty dla mnie jesteś? Pamiętam twoją osobę, ale nie za dobrze wiem…- powiedział w końcu, po czym urwał targany kaszlem. Kiedy skończył się krztusić i krzywić jęcząc, przeniósł na mnie swoje spojrzenie i patrzył wyczekująco. A mnie dosłownie zamurowało. Nie mogłam przyswoić tej informacji. Nie docierało do mnie, że on może mnie nie pamiętać, ale to było bardzo realne… Amnezja niewykluczona.
- Nie wiesz kim jestem?- wykrztusiłam w końcu.- Nie pamiętasz mnie?
     Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Tony nie wiedział kim jestem. Nie pamiętał naszych spotkań, rozmów… zabolało. Dosyć przykre doświadczenie. Pierwsza łza spłynęła mi po policzku, chłopak to spostrzegł i przybrał dziwny wyraz twarzy.
- Hej, nie rozklejaj się!- mówiąc to złapał moja dłoń. Mimowolnie spojrzałam na nasze splecione palce.- Lorren, żartuję! Ej, myślisz, że serio mógłbym cię zapomnieć?! Taki niewinny żarcik! Weź, nie płacz, proszę cię.
     Teraz ogarnęła mnie złość. On jest niemożliwy! Nawet w takich momentach ma nastrój na robienie głupich żarcików! Serio?! Teraz miałam ochotę ostentacyjnie walnąć go w nos!
        Automatycznie przybrałam taki wyraz twarzy, że ugiął się pod moim złowrogim spojrzeniem.
- Przepraszam, taki tam kawał. Wybacz mi- po czym zrobił wielkie oczy, jak zagubiony szczeniaczek.- Ale naprawdę niektóre rzeczy mi gdzieś poumykały. Jakby ktoś wyciął fragmenty z kliszy moich wspomnień. Jednak mam wrażenie, że to są tylko niuanse.
- Nie wykręcaj mi więcej takich numerów, dobra?- mruknęłam opanowując się, lecz nadal byłam na niego wkurzona. Nie mógł sobie wynaleźć lepszego sposobu i pretekstu na robienie mi kawałów!
- I nie zamierzam!- Uśmiechnął się chwilowo i zaraz po tym skrzywił z bólu.
- Jak się czujesz? Co ci jest? Antaniasz podobno was wszystkich uleczył?- zwróciłam się do chłopaka zatroskana. Postanowiłam puścić płazem ten jego wybryk i skupić się na poważniejszych problemach.
- Już mi lepiej- odrzekł całkiem poważnie, nienaturalnym, chropowatym, metalicznym (o ile można to tak określić i jeśli wiecie o co mi chodzi) głosem. – Tak, Antaniasz wraz z Soah’ em naszpikowali mnie jakimiś ziołami, pigułkami, wywarami, plus Mędrzec uleczył moje wszystkie obrażenia zewnętrzne. Zresztą widzisz: zero poparzeń, rozcięć, nie ma po nich śladu. Ale z wnętrzem już nie jest tak kolorowo. Mistrz nie ma mocy sklejania połamanych kości, same muszą się zrosnąć.  
- Dlaczego tak ciężko oddychasz?- zapytałam głupkowato.
- Sześć połamanych żeber, pęknięty piszczel, zerwane ścięgno i było coś jeszcze, ale już nie pamiętam…- zaczął wyliczać, mrużąc oczy.- A i jeszcze moja pogruchotana dłoń. Tym się najbardziej martwię. Niby wizualnie jest okej, ale wewnątrz? Miazga. Gdybym był śmiertelnikiem zapewne już nie miałbym tej dłoni… I jak ja będę na czymkolwiek grał z niesprawną dłonią!?
      Zaniemówiłam. Co ja mu mogłam powiedzieć? „ Jak mi przykro” albo „Na pewno wszystko będzie dobrze”? To oklepane i sztuczne frazesy. Więc znowu zapadło milczenie. Patrzyliśmy na siebie nic nie mówiąc. Przełknęłam ślinę spoglądając w jego ciemne oczy. Czułam, że łamię się pod naporem jego wzroku. Andy miał rację. W jego oczach dostrzegłam tkliwość. Zawsze tak na mnie patrzył?
    Wziął kolejny wdech i skrzywił się zgrzytając zębami. Przeklął coś pod nosem i wspomniał o szczypiącym bólu.
- Nie nadwerężaj się, co?- rzuciłam przerywając ciszę.
- Kurcze, ostatnio tak źle mi się oddychało, po ćpaniu chemikaliów w laboratoriach!- wyrzucił z siebie.- To były dopiero syf, a jak płuca po tym piekły! Chociaż szło się przyzwyczaić. Ale przypominam sobie, że jedna z substancji, które kazali mi wdychać miały ciekawe oddziaływanie na moje mięśnie. Sprawiała, że byłem dwa razy silniejszy niż normalnie. To był jakiś skutek uboczny…- zamyślił się.- Nie istotne…
    Znowu cisza. Nie mogłam pojąc czemu akurat teraz rozmowa się nam nie kleiła! Chciałam mu coś powiedzieć. Podziękować. Jakoś wyrazić swoją wdzięczność! A nie potrafiłam. Żadna z naszych rozmów nie była tak pobieżna i drętwa, jak ta. Chociaż… milczenie mogło być tą lepszą alternatywą. Zalała mnie fala uczuć. Tsunami emocji. Niemoc, frustracja, zakłopotanie, bezradność, skrepowanie. Zawiesiłam się. Milczenie w tym momencie było odpowiednie, przynajmniej dla mnie. Widziałam jak meczy ono Tony’ ego.
- Przepraszam cię- szepnął chłopak ochryple, po kilkunastu minutach.- Wiem ile nerwów ci przysporzyłem, ale nie mogłem stać tam bezczynnie. Powiedziałem ci, że nie zależy mi na życiu, pamiętasz? Pomyliłem się. Dopiero gdy wpadłem w ogień dotarło do mnie, że mam powód, dla którego chce mi się żyć i tak idiotycznie byłoby sobie wszystko zaprzepaścić- przerwał na parę sekund i zaczął mówić dalej- Nie powiem, ryzyko się opłaciło. Polubiłem ryzyko z wiekiem, tą adrenalinę, ale w pożodze zrozumiałem, że… Może jest osoba, która nie łatwo pogodziłaby się ze stratą takiego pajaca, jak ja…
     Wiedziałam co, a może raczej kogo, miał na myśli. Czułam jak nadnaturalność dawała się we znaki. Lód zaczął krzepnąc w moich żyłach. Ostatnio coraz ciężej przychodziło mi powstrzymywanie mocy. Jestem zbyt niestabilna emocjonalnie. W tym momencie mój oddech samoistnie się przyśpieszył. Musiałam wyjść z pokoju, sama nie wiedząc czemu. Musiałam dać ujście swoim uczuciom. Wyładować się.
       I znalazłam najlepszy sposób na wyrażenie tego co czułam.
       Pochyliłam się do Tony’ ego i pocałowałam go w policzek. Przechylił głowę, najwyraźniej zaszokowany, jakby chciał na mnie w tym momencie spojrzeć. A gdy odsuwałam się od niego poczułam jak, chyba niechcący, muska wargami mój policzek.
      Wstałam szybko z taboretu i ruszyłam pośpiesznie w kierunku drzwi, nie mogąc pojąc tego co właśnie między nami zaszło. Policzki mi płonęły. Coś we mnie pękło. Skruszyła się jakaś blokada, bariera.
- A to za co?- usłyszałam za sobą, jego łamiący się głos.
- Za wszystko- szepnęłam, po czym nie odwracając się nacisnęłam klamkę i wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi.

*  *  *

     Wróciłam na dół pośpiesznym krokiem i już miałam wypaść na zewnątrz z domku Antaniasza, kiedy zatrzymał mnie głos Mędrca:
- Lorren? Jak dobrze, że cię widzę! Chciałem z tobą poważnie porozmawiać.
       Zastygłam w miejscu, po czym odwróciłam się niechętnie. Antaniasz stał za mną z rękami zaplecionymi na piersiach, a jego wąsy śmiesznie się kołysały. Przez głowę przeleciało mi, że chcę on ze mną mówić o wymknięciu się do lasu i złamaniu zasad, ale potem przypomniałam sobie, że jest ważniejszy temat, o którym Antaniasz myśli, że nie wiem. Mój tata. Pewnie o nim będzie ta rozmowa.
    Skinęłam przystajac na jego propozycję. Mędrzec kiwnął na mnie bez słowa i wskazał głową przedsionek swojego gabinetu. Ruszyłam do tajemniczego pokoju, stąpając po gładkiej, grubej wykładzinie. Nie skupiałam się na dziwacznych przedmiotach. Pomieszczenie nie zadziwiało mnie tak jak za pierwszym razem. Kiedy weszłam do środka zasiadłam wygodnie przed wielkim biurkiem Mędrca, po którym walały się, jak zawsze, masy papierzysk. Zanim Antaniasz zamknął za nami drzwi, zdążyłam się przyjrzeć tablicy ze zdjęciami adeptów. Nie było na niej jeszcze mojego zdjęcia, ani Elliota. Wywieszone zostaną dopiero po pomyślnym przejściu próby, gdy zostaniemy pełnoprawnymi uczniami.
- Soah’ owie- zaczął Antaniasz zasiadając za biurkiem i opierając się o nie na łokciach.- Kiedy indziej będę drążył temat pojawienia się ich w naszym Ośrodku, bo wiem, że masz dużo do powiedzenia na ten temat. Ale nie w tym rzecz.
- Więc, o czym będziemy rozmawiać?- zapytałam z udawaną ciekawością.
- Poczekaj. Wszystko po kolei- mówiąc to zakręcił wąsy palcami.- Shon i Shasha Dragovit to Rosjanie, jak pewnie już zauważyłaś. Wychowywali się w ciężkich warunkach tajgi, co dało im świetną zaprawę. Są moimi najlepszymi wywiadowcami. Najbardziej zaufani i rzetelni w swoim fachu. Powierzam im najbardziej delikatne ,,misje” i tym razem też tak było. Kazałem im odszukać twojego ojca, gdyż dostałem niebywałe informacje, odnalezione również prze moich śledczych Soah’ ów. Zadam ci najpierw jedno pytanie: wiesz jak nazywała się twoja matka?
- Nie. Nie wiedziałam nawet jak nazywał się mój ojciec, dopóki nie przybyłam do tej Szkoły- bąknęłam cicho.
- Więc odgrzebano akt ślubu twojego ojca i niejakiej Elsy Cantori- odpowiedział mi Mędrzec.- A co ciekawsze w dokumentach był jeszcze jeden akt. Akt urodzenia. Bliźniąt.

18 komentarzy:

  1. Hej, dziękuję Enough za komentarz :>
    Postanowiłam wziąć się za Wasze opowiadanie! Od piątku zaczynam ferie, więc w najbliższym czasie spodziewajcie się mojego dodawania komentarzy na bieżąco ;3
    Nie chcę sobie robić spoilera, więc nie czytam tego rozdziału, chociaż strasznie mnie korci :D
    Jednak z tych wyrywków, na które rzuciłam okiem, mogę szczerze stwierdzić, że bardzo mi się podoba ;3 Nie dostrzegłam w nich *wyrywkach* błędów, a klecenie zdań ocenione zostało na 6 hah c;
    Obserwuję. Pozdrawiam! ~ no-rules-in-my-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, nie ma za co! :D
    Ja niestety zrobiłam sobie spojler na twoim blogu, bo nie mogłam się powstrzymać xD
    Ale teraz mam szansę nadrobić resztę twoich rozdziałów, po których będę oczekiwać kolejnego ;)
    Ty farciaro, dopiero zaczynasz ferie! My z Freedom je kończymy w tym tygodniu...:'(

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Taki romantyczny i z niewiadomą końcówką... aż dreszczyk przechodzi jak się to czyta! Tylko czemu to takie długie?! ;)
    Czekam na next! :)
    Pozdrawiam szalona romantyczna. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że ci się podobało! :) Bardzo się cieszę.
      Czemu takie długie? A jakoś tak wyszło. Może faktycznie za bardzo się rozpisuję...? Ale ten rozdział i kilka poprzednich były takie głównie ze względu na Enough, bo zapewne gdyby nie presja jaką na mnie wywarła rozwaliłabym to jeszcze na kilka rozdziałów :) Postaram się skrócić CD :)

      Usuń
    2. Ja presję na tobie wywarłam?! Poczekaj tylko do poniedziałku to sobie pomówimy...
      Sama zaproponowałaś 13 podkreślam 13 rozdział na dotarcie Esper do S.A., a potem był 14, 15...
      Ale ci to wybaczam :) W końcu czego się nie robi dla przyjaciół...

      Usuń
    3. O, o, o! Znowu to robisz! Tak, wywarłaś! Wiesz ile ja się biłam z myślami, zanim do cb napisałam, a ty i tak... nom, że tak powiem... utożsamiłaś się z Zygfrydem (no, dobra jego łaskawszą wersją...) Osoby trzecie nie muszą wiedzieć o co chodzi, wystarczy, że Enough wie ;P

      Usuń
    4. Mam prośbę - wpadnij do mnie czasem na bloga Freedom. Miło by mi było gdybyś oceniała to co piszę. :)

      Usuń
    5. Jasne, nie ma sprawy! :] Postaram się znaleźć dla ciebie czas :D (ostatnio...zresztą jak zawsze, krucho z nim u mnie) A jakiś link byś dała? Albo w spamie coś więcej o swoim blogu szepnęła? ;)

      Usuń
    6. Wybaczcie że się wtrącam. Popieram, trochę te rozdziały przydługie i ciężko się je czyta (przynajmniej mi).
      A "S.A." kojarzy mi się z GTA San Andreas (bo mój komputer widzi to jako GTA SA) :D

      Usuń
    7. Postaram się na przyszłość pisać krócej. Wytrzymajcie jeszcze ten 15 rozdział, bo nie ręczę za to ile zajmie mi opisanie ich spotkania... Następne będą krótkie, obiecuję.
      W sumie pisanie długaśnych rozdziałów weszło mi w nawyk po tym jak pierwszy raz wrzuciłam coś swojego na cudzego bloga i wszyscy zjechali mnie, że za krótkie i w ogóle... hm, wtedy też się dowiedziałam, że mam " drewniany styl". Ciekawe określenie...

      Usuń
    8. Drewniany styl? Co za próchno to określenie wymyśliło?! :D Dziękuję, że się postarasz

      Usuń
    9. Ta, jak przeczytałam to o tym stylu, to powiem szczerze, że nawet mnie to tak strasznie nie dotknęło, jak rozbawiło ;P

      Usuń
    10. Ludzie powinni wymyślać jakieś oryginalne teksty, ale może bez przesady? :P

      Usuń
  4. Skoro tak bardzo nalegałaś to komentuje :D Bardzo ciekawy rozdział. Zastanawiają mnie tylko jedne zwroty, ale to nie ważne. Czekam na C.D :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Lotka! Miło mi :3
      A, które zwroty? (bardzo możliwe, że mam tam literówki, bądź przejęzyczenia)

      Usuń
  5. No no, Freedom. Ładnie. I nawet niewiele błędów (musisz się przyzwyczaić, że najwięcej uwagi będę poświęcał właśnie im... niestety :c).
    "jego błyskawiczna rehabilitacja tyle nie trwała." - dziwna konstrukcja zdania, moim zdaniem. Błyskawiczna rehabilitacja powinna być... no... błyskawiczna. szybka. Rozumesz, o co mi chodzi? No i to w zasadzie tyle z tych strasznych...
    I już wiem, co miałaś na myśli, pisząc o pastwisku. Teraz widzę, że faktycznie nie ma to sensu. Ale poprawię to, bez problemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się przyzwyczaiłam, że najwięcej uwagi poświęcasz właśnie błędom... :P Dziękuję za komentarz.

      Usuń
    2. Ktoś w końcu musi ;)

      Usuń