wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 22 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem"

Witajcie! Miałam dzisiaj jeden z najgorszych dni w życiu, ale co tam! Przeżyłam i mogę teraz dla was wrzucić kolejny przydługi rozdział (który i tak skróciłam XD)
Dedykuje tę notkę wszystkim skrycie zakochanym (to nie ma związku z je treścią, a raczej zmianami i wydarzeniami, które miały miejsce ostatnio w moim życiu... :P) Czasem warto postawić wszystko na jedną kartę i zaufać losowi, Enough! 
Zakręcona
Freedom
_____________________
- Lorren, nie wierzę!- mruknął chłopak z tym swoim francuskim akcentem, poluźniając uścisk na moim nadgarstku. Kąciki jego ust uniosły się w nieśmiałym uśmiechu, gdy wypowiedziałam jego imię.- Pamiętasz mnie?!- rzucił wesoło, lecz w jego głosie nadal pobrzmiewało niedowierzanie.
- Tak, ale… Devid, ty jesteś nadnaturalny?!- wykrztusiłam w końcu robiąc wielkie oczy.
- To ty o tym nie wiedziałaś?- zdziwił się rozkładając ręce i ściągając brwi.
- Kiedy się poznaliśmy nawet nie wiedziałam, że sama jestem nadnaturalna!- odpaliłam łapiąc się dłonią za czoło i przeczesując palcami grzywkę.
- Tak długo cię nie widziałem! No, chodź tu do mnie, a nie gadaj tyle!- zakrzyknął entuzjastycznie rozkładając szeroko ręce. Już po chwili tonęłam w jego mocnych objęciach, nie wiem jak to się stało. W sekundzie przypomniałam sobie ile razy te objęcia, te dłonie podniosły mnie na duchu, ile razy mnie uspokajały, dawały nadzieję i broniły mnie.
- Tyle lat, tyle lat…- szeptał cicho, sam do siebie. Po chwili mnie puścił, a ja nie potrafiłam powstrzymać ogromnego uśmiechu, który wykwitła na mojej twarzy. Devid był moim pierwszym, prawdziwym przyjacielem i pierwszą miłością, ale to mniej istotne… Więc jak mogłabym nie cieszyć się ze spotkania z nim po… chwila… pięciu latach? Tak, pięciu. Tym bardziej, że rozdzielono nas z dnia na dzień, bez możliwości pożegnania.
- Tak, jasne, spotkanie po latach, super, pięknie, ładnie, ale śpieszymy się, prawda Lorren?- nagle wciął się Tony i odciągnął mnie za ramię w tył. Ups… on cały czas przy nas stał. Dałam plamę reagując tak entuzjastycznie na widok Devida. Wpadka…? Zalały mnie wyrzuty sumienia. Tony i tak był już na mnie z tego powodu wkurzony… Zaczęłam jęczeć w myślach i lekko się skrzywiłam.
- No tak, oczywiście, rozumiem- odpowiedział zgaszony Devid całkowicie zbity z tropu.- A przepraszam, ty to…
- Jestem Tony, chłopak Lorren- przecedził przez zęby z syczącym naciskiem na dwa ostatnie słowa. Jednak na jego twarzy rozlewało się opanowanie, krył emocje, ale ja dobrze wiedziałam, że wewnątrz kipiał z wściekłości. Czyżby był zazdrosny…? Dałam mu ku temu powody? Chyba tak… Sondowałam ich obydwu wzrokiem. Co prawda Devid był nieco niższy od Tony’ ego, ale Tony wyglądał przy nim nad wyraz wątle… Chudy, wysoki, niczym wieszak, nie przypisałabym mu tyle krzepy i siły ile posiadał. Za to Devid robił wrażenie kogoś kto mógłby jednym ruchem złamać Tony’ ego niczym gałązkę. Byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami.
Słysząc chłodne powitane Tony’ ego Devid w jednej sekundzie zmarkotniał i spochmurniał. Potarł ze zmieszaniem kark i odchrząknął:
- Miło mi- mruknął posępnie i wyciągnął dłoń do mojego chłopaka.
- A mnie nie- syknął Tony i spojrzał wzgardliwie na wysuniętą rękę.
- Tony!- zganiłam go i przepchałam się między nich.- Co ty wyprawiasz? Devid to mój przyjaciel z dzieciństwa.
- Doprawdy?- prychnął z niewesołym uśmiechem.- Czy tylko przyjaciel?
Rzuciłam szybko okiem na Devida, by sprawdzić jego reakcje. Unosił jedną brew w pytającym geście. Widziałam, że powstrzymuje ten swój figlarny uśmieszek.
- Owszem, przyjaciel- odparłam stanowczo zwracając się z powrotem do Tony’ ego.
- Ja nie chce robić kłopotu- odrzekł Devid zakładając ręce na piersiach i przenosząc ciężar ciała na jedną stopę.- Skoro się spieszycie, nie będę was zatrzymywał- spuścił głowę i wzruszył ramionami.- I tak miło było cię ponownie zobaczyć.
- Co to, to nie!- zaoponowałam. Skoro już go spotkałam nie przepuściłabym okazji, by móc z nim dłużej porozmawiać. Wiązałam z nim zbyt wiele wspomnień, był jedną z nielicznych osób, które darzyły mnie ciepłem. I nie obchodziło mnie to co w tej chwili myślał Tony. Musiał się pogodzić z tym, że chciałam zamienić słowo, bądź spędzić trochę czasu z najlepszym kumplem, którego nie widziałam lata, a tak wiele mu zawdzięczałam. Tony powinien to uszanować i zrozumieć!
- Devid idzie z nami!- zapowiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu, z poważną miną zwróciłam się do Tony’ ego. Na jego twarzy zagościła mieszanina żalu i złość.
- Wiesz w co ty nas pakujesz!?- wrzasnął na mnie obcesowo.- To jeden z Czarnych Ludzi!
- Ej, ej, chwila! Mała poprawka!- przerwał mu Devid.- Od tygodnia już nie!- Uśmiechnął się pobłażliwie, w jego oczach dostrzegłam błysk.- Jak już to jeden z BYŁYCH Czarnych Ludzi.
- Co za różnica!- warknął Tony.- Człowieku, wyszkolono cię na zawodowego zabójcę! Nigdy ci nie zaufam! I nie pozwolę swojej dziewczynie, żeby ci zaufała, nawet jeśli odszedłeś ze stowarzyszenia! Możesz zapomnieć, że weźmiemy cię ze sobą, nigdy tak nie zaryzykuje!
- Gdybym chciał już dawno zabiłbym was oboje, a ty nawet byś nie zauważył!- rzucił od niechcenia przechylając głowę. Słysząc jego słowa cofnęłam się automatycznie. Strach powrócił. Devid to spostrzegł i uśmiechnął się do mnie niewinnie, lecz dalej ciągnął stanowczo zwrócony do Tony’ ego.- Sam powiedziałeś, byłem zawodowym mordercą. A jakoś nadal stoisz tu cały i zdrów. Wiesz dlaczego? Bo rzuciłem tą fuchę. Zbiegłem, Lyx mnie ścigał, dlatego udałem się do Naszego Świata, tu wilkołak by mnie nie dopadł! Nie odwalam już za niego brudnej roboty! A poza tym… co na celu miałbym robiąc wam krzywdę?
- Masz broń?- zapytałam podejrzliwie. Nie mogłam uwierzyć, że Devid zboczył na taką ścieżkę. Tego się po nim nie spodziewałam, ale wierzyłam, że pomimo szkolenia jakie przeszedł jest gdzieś w nim cząsteczka starego Devida. W głowie mi się nie mieściło, żeby akurat on był zdolny do takich czynów. Na pewno z własnej woli nie przeszedł szkolenia. Nie wierzyłam w to, by mógł się tak zmienić! W końcu uciekł od wilkołaków… Jednak nie miałam takiej ochoty, by zabierać go ze sobą, do Szkoły. Jeszcze pod nieobecność Antaniasza. Tony miał po część racje. Niestety.
- Oczywiście, Lorren- odpowiedział z urażoną miną. A sposób w jaki wypowiadał „r” z tym swoim słodkim akcentem, tym razem nie wydał mi się taki uroczy.
- Oddaj- zażądał Tony.
Devid wzruszył ramionami. Schylił się i wyciągnął z cholewy buta sztylet (Hm, Tony też chował w butach broń, nawet teraz miął swój nóż w lewym wysokim adidasie). Chłopak rzucił ostrze pod nogi Tony’ ego. Sięgnął za pasek i wyciągnął dwa kolejne noże- jeden krótki do rzucania, drugi toporny, bardziej przypominający kuchenny, gruby nóż do chleba. Je również cisnął na ziemię. Potem sięgnął do wewnętrznych kieszenie kurtki i po kolei wyciągał kolekcje małych cienkich narzędzi, które mogły służyć nie tylko do zadawania śmiertelnych ran. Nadawały się do otwierania zamków itp., więc miały też swoją praktyczną stronę. Wyrzucił je także i zastygł w bezruchu. Tony spojrzał na niego pobłażliwie i wyciągnął rękę domagając się więcej. Devid przewrócił oczami i raz jeszcze sięgnął ręką za pasek od spodni, na plecach i wyciągnął smukły, czarny pistolet.
- Tego ci nie oddam- rzekł chłodno, przyglądając się małej broni palnej.- Jedynie to- wysypał naboje z pistoletu i wyciągnął zapasową paczuszkę z kieszeni spodni, po czym cisnął na ziemię.- No i niestety, nie wyjmę z siebie nadnaturalności- burknął zrzędliwie. Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.
- A twoja moc?- spytałam łapiąc pod ramię Tony’ ego, który spojrzał na mnie ze satysfakcją i triumfem w oczach.
- Śmierć…?- rzucił krótko z przeciągłym „r”, jakie miał w zwyczaju wymawiać. Znowu uśmiechając się łobuzersko. Zemdliło mnie. To jedno słowo wywarło na mnie ogromne wrażenie. Mogę przysiądź, że zrobiłam się bledsza niż on sam. Nogi lekko mi zwiotczały. Nie docierało do mnie, nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że ktoś kto się mną opiekował, kto dał mi nadzieję, kto zawsze był przy mnie, kto mnie wspierał… mógłby się tak zmienić. Tylko, że swoją moc miał od urodzenie. Śmierć. Nie dociekałam co się z tym wiąże, choć tysiąc pytań cisnęło mi się na usta.
       Wtedy coś za nami zaczęło pykać. A raczej pluskać: PLUM! PLUM! PLUM! Impulsy nasilały się. W mig pojęłam, że to portal. Na śmierć o nim zapomnieliśmy! Zamykał się. To był sygnał, że przejście zaraz nie będzie dostępne. Wymieniłam z Tony’ m naglące spojrzenia. Devid pokręcił smutno głową.
- No cóż… nie zatrzymuje was dłużej- westchnął cicho zawieszając na mnie swój wzrok.- Zresztą i tak narobiłem wam dużo kłopotu, namieszałam. No i rzeczywiście, nie byłbym w stanie odbudować waszego zaufania- spojrzał na kupkę śmiercionośnych ostrzy- Zrobić ten jeden błąd, potem wszystko się sypie… Myślicie, że jestem z tego dumny, najchętniej cofnąłbym czas. Najlepiej do tych dziecięcych lat we Francji…- jego akcent się nasilił.- Lorren… wiedz, że tęskniłem. I dalej będę tęsknić. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy, o ile nie będziesz bała się do mnie zbliżyć, bo wątpię byś mi teraz ufała. Wiem, zmieniłem się, ale nie z własnej woli.
- Ufam- szepnęłam ledwo słyszalnym tonem podchodząc do niego bliżej. Tony obrzucił mnie miażdżącym spojrzeniem i już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz odwzajemniłam się również niemiłym wzrokiem.
- Idziemy, kochana- odkaszlnął i ruszył w stronę portalu, nie zważając na moją reakcję. Nie byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Nie chciałam kłócić się z Tony’ m, był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, zależało mi na nim jak na nikim innym. Byłam z nim szczęśliwa. Ponoć z miłością w parze idzie cierpienie. Może i racja. Bo właśnie cierpiałam. Mimowolnie raniłam Tony’ ego, zdawałam sobie z tego sprawę, ale byłam bezsilna. Nie byłam z tego dumna, lecz wymagałam od niego choć trochę wyrozumiałości w tej sprawie. Nie powinien być taki zaborczy. Jasne, martwił się o mnie, ale powinien dać mi trochę swobody w naszym związku i nie powinien tak się burzyć, lecz uszanować to i pozwolić mi zadawać się z kim chce, bez względu na to, co mnie z tym kimś w przeszłości łączyło. Myślałam, że wie, że kocham tylko jego. Czyżbym się myliła?
       Devid spoglądał na mnie z żalem. Mi też ciężko było tak po prostu odejść, skoro chwilę wcześniej się rozpoznaliśmy i odnaleźliśmy po latach. Wierzyłam w jego skruchę. Zawsze był szczery. W dzieciństwie mogłam na nim polegać, ufałam mu bezgranicznie. Dużo rzeczy przemawiało za tym, bym straciła to zaufanie. Ale najpierw wolałabym dowiedzieć się szczegółów. Jak został jednym z Czarnych Ludzi? Czy rzeczywiście wykonywał ich zlecenia? Przecież był taki młody… Przejść szkolenie to jedno, wykorzystać je w praktyce to drugie. Zresztą ja również zaczęłam bezwzględnie władać bronią. Łuk w moich rękach to nie zwykła zabawka, my również przechodzimy podobne szkolenie. Te i inne myśli przemknęły mi w głowie w ułamkach ułamków sekundy.
Wtedy wpadłam na desperacki pomysł. Korzystając z tego, że Tony był tyłem zdjęłam pośpieszni skórzaną bransoletkę.
- Masz towarzysza? Znajdzie mnie- pochyliłam się do Devida i wcisnęłam mu bransoletkę do ręki.- Aura przyciąga.
      Uśmiechnął się z nadzieję. Zrozumieliśmy się. Odwróciłam się i pobiegłam za Tony’ m. Zastanawiacie się co da mu ta bransoletka? Przeszła moim zapachem, moją aurą. Jeśli Devid ma towarzysza odnajdzie mnie. Towarzysz rozpozna aurę i ją odszuka. Stara sztuczka, której nauczyła mnie ciotka. Przydatna, prawda?
        Dogoniłam Tony’ ego i ostatni raz spojrzałam za siebie.
        Devida już nie było.
*  *  *
        Siedziałam po turecku, na pianinie w pokoju Tony’ ego i tłukłam się zeszytem po głowie. Chłopak siedział na podłodze, oparty o łóżko, a na kolanach trzymał laptopa. Lexi spała w kącie, koło perkusji. A ja nie mogłam skupić się na tym projekcie, cały czas rozmyślałam o akcji, jaką zrobił Elliot… Miej tu młodsze rodzeństwo… Zawsze cię wkopie! Zorganizował akcje poszukiwawczą! Narobił zapewne paniki. Zwerbował pozostałych adeptów i zmusił ich do przeszukania Ośrodka. Człowiek chce się dyskretnie wymknąć, a i tak cię zdemaskują. Choć tyle, że nie ma Antaniasza… Ale moja mina musiała być bezcenna, gdy wróciłam tu z Tony’ m i wszyscy nas oblegli zasypując pytaniami…
      Nie ważne. Istotne natomiast jest to, że „pogodziłam” się z Tony’ m. Już się na mnie nie wściekał, a nawet mnie przeprosił. Zdziwiło mnie to, bo byłam pewna, że jest na mnie śmiertelnie obrażony. Chyba postawił się w mojej sytuacji. Wybaczył mi moje zachowanie i reakcje. I przyznał się, że był zazdrosny. To wyznanie akurat było uroczę… Dodał też, że chyba zbyt pochopnie ocenił Devida. W końcu sam kiedyś, w przypływie niekontrolowanej nadnaturalności, można powiedzieć zabił grupkę niewinnych ludzi… i swoją rodzinę. Przyznał, że żałuje, iż nie zabraliśmy go ze sobą. Antaniasz mógłby być nim zainteresowany, a skoro Devid uciekł z stowarzyszenia, mógł być cennym uczniem i sprzymierzeńcem, który posiadał wewnętrzne informacje o poczynaniach Czarnych Ludzi i wilkołaków. O ile mniej musieliby ryzykować Soah’ owie…?
- Masz jakiś pooomysł…?- zapytał wyrywając mnie z zamyślenie i zamykając z trzaskiem laptopa. Spojrzał na mnie wyczekująco z znużoną miną.
- Nieee… nic mi nie przychodzi do głowy- odparłam kręcąc głową ze zwątpieniem.- Antaniasz nie mógł wymyślić niczego lepszego, naprawdę…
- Mamy stworzyć coś indywidualnego, tak?- zadał mi kolejne pytanie i położył się na podłodze, podpierając na łokciu, by sięgnąć po jedną z zabazgranych kartek. Taaa… po całym jego pokoju walały się papierzyska, arkusze, zeszyty z notatkami. Siedzieliśmy już nad tym kilka godzin, już któryś dzień pod rząd, odkąd wróciliśmy z Naszego Świata.- Coś co odda nasz charakter?
- Tak, ma powstać jakiś przedmiot, coś materialnego, co będzie odzwierciedlaniem osób z pary- odpowiedziałam i zaczęłam wertować kartki zeszytu z naszymi notatkami i próbnymi projektami. Elliot z Clov wczoraj skończyli. Im współpraca idzie najlepiej, jednak czekają na Mistrza z oddaniem pracy. Mój braciszek skrzętnie chowa swoje dzieło, nie wiem czemu, ale ma z tego niezły ubaw… już się boje, co takiego stworzyli. A Esper i Will… oni nie mogą się dogadać, stoją w miejscu, jak ja i Tony.
Nagle Tony zastygł w bezruchu, dostrzegłam to kątem oka. Ruch ustał, więc przykuło to moja uwagę. Spojrzałam na chłopaka. Unosił jedną brew i wystawiał czubek języka, jak to miął w zwyczaju robić, gdy nad czymś intensywnie myślał. Uśmiechnęłam się na ten widok.
- Wiesz, co…- odezwał się nie podnosząc na mnie wzroku znad kartek.- Chyba mam pomysł.
- Zamieniam się w słuch- rzuciłam szybko i zsunęłam nogi z pianina.
- Co nas łączy?- zadał mi pytanie podnosząc głowę i przygryzając koniuszek ołówka.
- Możesz to bardziej sprecyzować?- uniosłam obydwie brwi i przechyliłam głowę.- Mogłabym długo wymieniać…
- Dobra, chodzi mi o muzykę! - podpowiedział, a w jego oczach zaszalał błysk.- Zróbmy jakiś instrument. Połączmy nasze moce, włóżmy w to uczucia, pasje… nas.
      W tym momencie moje usta wykrzywiły się w ogromnym uśmiechu. To było genialne.
- A więc do roboty- odparłam zeskakując z pianina.
*  *  *
     Skończyliśmy. Udało się. Projekt z głowy.
     Późnym wieczorem wstąpiłam do domku Antaniasza po teczkę z instrukcjami, którą tam zostawiłam. W domku panował półmrok. Przeszłam ciemnym korytarzem i zaświeciłam światło w przedpokoju. Dziwaczne przedmioty straszyły po kątach. Wzdrygnęłam się na ich widok i ruszyłam w stronę gabinety Mistrza. Stanęłam przed drzwiami. Były uchylone. Dziwne. Pchnęłam je delikatnie, nawet nie skrzypnęły. Nie zapalałam światła, stwierdziłam, że blask z holu mi wystarczy. Czułam się trochę nieswojo. Wyczuwałam dziwną aurę, ale nie potrafiłam jej rozpoznać. Wpełzłam do środka i zamarłam w bezruchu. Księżyc wlewał swe światło do środka przez otwarte okno. Firanka zaczęła powiewać i trzepotać od przeciągu. Fotel Mędrca był obrócony tyłem. Zdrętwiałam dostrzegając pewien przedmiot leżący na biurku. Moja skórzana bransoletka.
     Podskoczyłam przestraszona, gdy fotel się poruszył.
     Serce skoczyło mi do gardła, gdy zobaczyłam siedzącego swobodnie w fotelu...
     … owszem, Devida.

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 20 od Esper ,,Historia Willa''

Siemka! Znalazłam czas (wreszcie) na dokończenie rozdziału ;). Mogę dać szanse Freedom na rozwinięcie skrzydeł i dokończenie przez nią swojej półtorastronowej notki ;)
Ponadto dodałam kilka nowych piosenek do naszej listy. Może je znacie, może nie...ale zawsze watro podzielić się propozycjami :) 
Miłego czytania rozdziału! Dzisiaj najciekawszą rzeczą jest chyba ,,historia Willa'' jak wskazuje na to tytuł ;) Może bardzo się nie zanudzicie, czytając te wypociny.
* * * 

- Możemy wreszcie coś zrobić, czy będziesz tak siedział bezczynnie do końca dnia?- spytałam, chyba po raz setny.
Siedziałam w pokoju Willa. Noc minęła, a następnego dnia, tuż po śniadaniu, zabraliśmy się za projekt. ,,Zabraliśmy się'' znaczyło w tym przypadku, iż poszliśmy właśnie do pokoju Willa i mieliśmy wspólnie zastanowić się nad zadaniem. Jednak nie wszystkim zależy na wypełnieniu tego zadania- myślałam z goryczą. Will beztrosko usiadł sobie przy biurku i zaczął szkicować. A przynajmniej tak mi się zdawało, gdyż chłopak nie dopuścił mnie do swojego stanowiska. Przysiadłam na krześle tuż przy drzwiach i przez kilkadziesiąt minut okropnie się nudziłam. Oczywiście w pierwszej chwili spenetrowałam wzrokiem pokój Willa. Urządził się nader ciekawie. Pomieszczenie z pozoru przypominało ciemnię- światło pozostawało zgaszone, tylko pojedyncze lampki, umieszczone w kątach pokoju, dawały nikłe światło. Pod sufitem rozciągnięte były sznurki, na nich natomiast wisiały zdjęcia. Zaintrygowana, wyciągnęłam rękę, by obejrzeć choć jedno zdjęcie z kolekcji Willa, lecz ten skutecznie mi to udaremnił, zagradzając drogę i obdarzając lodowatym spojrzeniem.
Dopiero potem, kiedy moje oczy przywykły do panującego w pomieszczeniu półmroku, zauważyłam rozwieszone na ścianach obrazy- od najmniejszych, znajdujących się nad łóżkiem i za drzwiami, po ogromne, zajmujące niekiedy całą ścianę- a także maski, przypominające trochę afrykańskie dzieła. ,,Pochodzisz z Afryki?'', spytałam wtedy. Will, nie odrywając wzroku znad kartki, burknął coś pod nosem, co uznałam za skuteczną odpowiedź i zakończenie rozmowy. Wzruszyłam ramionami, gdyż również niezbyt miałam ochotę na pogawędkę, jednak pytań nigdy dość. Przyjemnie byłoby się czegoś dowiedzieć o Willu. Bądź co bądź, mamy wspólnie zrobić razem projekt, a to oznacza, że będziemy spędzać ze sobą więcej czasu. To do czegoś zobowiązuje.
Ponadto w pokoju znajdowało się łóżko, podobne jak u mnie, biurko zawalone kartkami, ołówkami i gazetami, szafa, niewielki stolik oraz krzesło, na którym w obecnej chwili siedziałam.
- Możesz się chociaż odezwać?- spróbowałam zagadnąć.- Albo odkleić się od tego cholernego biurka i zająć się na przykład osobą, z którą miałeś robić projekt?
Zauważyłam, że chłopak poruszył się nieznacznie, jakby próbując znaleźć wygodniejszą pozycję do siedzenia, po czym odpowiedział, nadal ze wzrokiem wlepionym w szkic:
- Nie.
Westchnęłam, głośno wypuszczając powietrze. Kiedyś przez niego zwariuję, warknęłam w myślach. A przecież spędziłam z nim zaledwie godzinę.
- Czasami zastanawiam się, jak twoja rodzina z tobą wytrzymywała. Z pewnością nie mieli łatwo- dodałam zgryźliwie.
Will odwrócił się w moją stronę, a w jego oczach dostrzegłam mieszaninę złości i smutku. Pokręcił przecząco głową, mówiąc:
- Nigdy nie miałem pełnej rodziny. Od lat znam tylko ojca.
Nieco szerzej otworzyłam oczy. Zaskoczyło mnie wyznanie chłopaka. Rozchyliłam usta, gotowa wyrazić swoje współczucie w związku z powyższą sytuacją, lecz prędko je zamknęłam. Stwierdziłam, że żadne słowa nie pomogą, a co więcej- mogą tylko bardziej rozeźlić. Wiedziałam to z własnego doświadczenia. To ciekawe, jak własne przeżycia znajdują odpowiedniki w życiu innych- stwierdziłam w duchu. Odezwałam się po chwili, chcąc przerwać panujące milczenie.
- Przepraszam, nie powinnam poruszać tego tematu.
Will potrząsnął głową, jakby chcąc wyrzucić konkretne wspomnienia, które akurat cisnęły mu się na myśl.
- To nie twoja wina- powiedział.- Nie wiedziałaś.
Zarzuciłam nogę na nogę, pochylając się lekko do przodu.
- Zawsze to lepiej, jeśli się komuś wygadasz- mruknęłam, siląc się na uśmiech. Pomimo wszystkiego, co do tej pory dał mi poznać o sobie Will, chciałam mu pomóc. Złe wspomnienia z przeszłości to niekiedy powód do zamknięcia się w sobie i totalnego odizolowania od świata. Jak w moim przypadku- uświadomiłam sobie z goryczą. Tyle że ze mną już raczej nic nie da się zrobić.- Jak coś, to możesz mi, no wiesz...powiedzieć, co cię gryzie. Możesz mieć pewność, że nikomu nic nie wygadam.
Chłopak nie odpowiedział. Wzrok miał utkwiony na jakimś niewidocznym dla innych punkcie w przestrzeni. Zapadła cisza. Nie miałam śmiałości przerwać mu rozmyślań. Przeniosłam spojrzenie na okno, znajdujące się nieco ponad głową Willa. Słońce najwyraźniej osiągało swój najwyższy punkt na niebie- promienie oświetlały drzewa i krzewy na zewnątrz z wielką mocą; do moich uszu doszedł śpiew ptaków, ukrytych przed skwarem w koronach wysokich dębów i buków. Tam świat cieszy się każdą minioną chwilą, przeżywa wszystko na nowo- każdy odgłos, każdy widok, każde nowe stworzenie, które wyłania się z cienia. A tutaj? Ja i Will. Siedzimy razem w pokoju, przywodzącym na myśl afrykańską ciemnię, panuje dojmująca cisza. Jak można porównywać te dwa kompletnie inne miejsca? Radość- smutek. Światło- mrok. A jednak coś podpowiadało mi, że znalazłam się we właściwym miejscu, że to właśnie w tym mroku i ciszy powinnam teraz siedzieć. Mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę Nadnaturalnego, siedzącego naprzeciwko mnie. Wyczułam, że zbierał się do wyznania mi czegoś. Podciągnęłam wyżej rękawy czarno-brązowej bluzki i czekałam.
- Przez całe życie pływałem z ojcem po morzu. Na statku- zaczął niepewnie, nadal wpatrując się w lakierowane panele podłogi swojego pokoju.- Tak naprawdę nie wychodziłem na ląd od...zawsze. Wciąż liczyło się tylko spanie w kajutach, dnie spędzone na pokładzie. Szczerze mówiąc, nie wytrzymywałem już- parsknął śmiechem i spojrzał na mnie.- Bo jak można trzymać człowieka przez siedemnaście lat w tym samym miejscu, nie dając mu swobody ruchu? - Pokiwałam głową i zachęciłam go gestem ręki, by mówił dalej.- W końcu, kiedy przybiliśmy do jakiegoś portu, po prostu uciekłem. Naprawdę chce ci się tego wszystkiego wysłuchiwać?- spytał z niedowierzaniem.- Może tylko niepotrzebnie się wysilam i tak masz to wszystko gdzieś.
Wstał i odwrócił się w stronę okna. Nie poznawałam Willa. Zdziwiło mnie to, że z aroganckiego, ponurego chłopaka w jednej chwili przemienił się w pokorną, skruszoną osobę, która bez problemu opowiada innym o swojej przeszłości. Zastanawiałam się nad tym, czy rzeczywiście mam ochotę dalej słuchać wywodów Willa. Serce podpowiadało mi, abym dała mu wolną rękę i niech się dzieje, co chce. Wygada się- będzie mu o wiele lepiej przeżyć tamte wydarzenia; nie będzie się już zamartwiał ani źle wspominał. Może warto zaryzykować?- spytałam samą siebie w myślach. Will ma prawo zrobić krok w stronę szczęścia.
- Mów- powiedziałam krótko. Chłopak odwrócił się w moją stronę z szeroko otwartymi oczami. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. ,,Zmieniasz się w zastraszającym tempie''- mruknął pod nosem, co usłyszałam dzięki mojemu nadnaturalnemu słuchowi. Doprawdy? Spójrz na siebie- miałam na końcu języka, lecz powstrzymałam się od kąśliwego komentarza. Nie zrażaj go do siebie, pamiętaj.
- Więc jak mówiłem: uciekłem- podjął opowieść.- Mój ojciec zawinął do pewnego portu w...chyba gdzieś u wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej. Jak zwykle wystawił dwójkę swoich najbardziej zaufanych ludzi, aby pilnowali mnie, żebym nie robił głupstw- zaśmiał się krótko, niewesoło. Nie dziwiłam się, w końcu, kto nie ufa własnemu dziecku? Nie wypuszcza go spod swojej opieki, nie daje możliwości...rozwoju?- Wtedy miałem już serdecznie dosyć tego jego...pilnowania mnie, szpiegowania, łażenia za mną krok w krok. Dzień wcześniej zgarnąłem ze stołu w czasie kolacji nóż. Domyślasz się, po co mi on był?- skierował pytanie bezpośrednio do mnie. Otworzyłam szeroko oczy, bo dopiero kilka sekund później zdałam sobie sprawę z ówczesnych zamiarów Willa.
- Ty naprawdę chciałeś...?- ostatnie słowo zamarło mi w gardle. Pomimo całej mojej oziębłości i oschłości wobec świata zewnętrznego, nie wyobrażałam sobie nic gorszego niż zabicie kogoś. Niewinnego człowieka, który...może wcale nie chciał nic zrobić. Otrzymał tylko polecenie i starał się je dobrze wypełnić...
- Owszem, chciałem. I nawet to drobiłem- rzekł po chwili.- Myślisz, że nie jest mi wstyd? Wiesz, wobec własnej zachcianki zabiłem dwóch niewinnych ludzi, tu nie ma powodu do dumy.- Usiadł na krawędzi i oparł głowę na przedramionach.- Raczej nie ma wytłumaczenia dla moich czynów. Chociaż myślę, że nie zrobiłbym tego, gdyby nie mój ojciec. To przez niego wszystko się zawaliło, cały mój świat. Nie wiem, czy bym żałował, gdyby to on stał wtedy na miejscu swoich ludzi i pilnował mnie przed ucieczką. Przepraszam, że mówię ci to wszystko- westchnął i podniósł wzrok na mnie.- Możemy dokończyć projekt jutro? Albo chociaż po obiedzie?
- Pewnie- odparłam bez wahania. Zaczęłam się dziwnie czuć w obecności Willa. Wcześniej dominował w naszych relacjach chłód i dystans...Teraz myślę, że czuję do niego respekt, jak i ogromną złość. On zabił dwójkę niewinnych ludzi! Przecież nie zrobiłby tego ktoś zdrowy psychicznie! Ale z drugiej strony- zastanawiałam się. Przecież nie miał wyjścia. Ojciec dusił go na statku...Zaraz! Czemu ja w ogóle go usprawiedliwiam?! Nie ma usprawiedliwienia dla takiego zachowania. Ale przecież nadnaturalność...
Dość!- krzyknęłam na siebie w myślach.Przestań roztrząsać tą sprawę!
- To może ja już pójdę- powiedziałam szybko, nie wiedząc, ile tak już stoję w milczeniu.- Przyjdę po przerwie poobiedniej.
Chwyciłam za klamkę i czym prędzej otworzyłam drzwi. Wysunęłam się na korytarz i skierowałam w stronę łazienki, która umiejscowiona była na samym końcu korytarza. Moją uwagę przykuł jednak ruch, który zarejestrowałam ledwie kątem oka. Ktoś poruszył się niedaleko mojego pokoju. Czym prędzej ruszyłam w tamtą stronę, aby sprawdzić zaistniałą sytuację. Zaglądnęłam do pomieszczenia- pusto; tylko firanka powiewała, wprawiana w ruch przez delikatny wiosenny wietrzyk. Wzruszyłam ramionami i wyszłam. W samą porę, żeby zobaczyć postać Elliota, który opuszczał pokój Lorren.
- Byłeś u Lorren?- spytałam prosto z mostu, choć przecież odpowiedź była oczywista. Chłopak spojrzał na mnie, po czym powiedział:
- Nie. Znaczy tak. To znaczy- plątał się.- Byłem w jej pokoju, ale jej samej tam nie było. Chciałem z nią pogadać w sprawie tego projektu...- zawiesił głos.
- Nie było jej też na śniadaniu- mruknęłam.- Ciekawe czy w ogóle spędziła noc w Ośrodku- dodałam po chwili namysłu.
- Sugerujesz coś?- zapytał, jak zawsze podejrzliwy i ciekawski, Elliot. Uniosłam brew, zastanawiając się, czy wyznać moje przypuszczenia ośmiolatkowi. Co tam- westchnęłam w myślach. W końcu to też Nadnaturalny. A Lorren to jego siostra.
- Myślę, że wybrała się gdzieś z Tony'm- powiedziałam.- Może znaleźli portal do świata śmiertelników...albo gdzieś indziej.
Mój młody rozmówca skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył czoło w geście zamyślenia. Uniosłam lekko kąciki ust, widząc jego zachowanie.
- W takim razie trzeba sprawdzić, czy Tony jest u siebie. Potem możemy zwerbować resztę adeptów i przeszukać Ośrodek. Co o tym myślisz?- zapytał.
- Myślę, że to świetny pomysł, Elliot.- Przywołałam na twarz cień uśmiechu, aby pokazać chłopakowi, że spodobał mi się jego pomysł.- Idziemy?
Elliot to naprawdę mądre dziecko- stwierdziłam w duchu. Jest prawie tak przenikliwy jak ja.
* * * 
- Chodźcie, chodźcie!- wołał Elliot, krocząc na czele czteroosobowej grupy, w której skład wchodził: Will, Clov, ja i on sam.- Idziemy szukać mojej siostry!
________________
Dotarliście aż do końca? Jesteście wielcy! Uwielbiam was! Cieszcie się końcem wolnego (kto miał, oczywiście) lub początkiem weekendu ;)
Pozdrawiam!

zasmucona końcem wolnego
Enough

środa, 23 kwietnia 2014

Prolog- Adrian Lamo- Sagi van Cahear aep Reuel

Zaaaaaległa (na mojej kochanej poczcie) jednorazówka od Sagiego. Przepraszam, Sagi, za tyle kłopotu! Na przyszłość wysyłaj swoje opka Freedom ;) Tak będzie bezpieczniej.
Enough
________________
Nobody can give you freedom. Nobody can give you equality or justice or anything. If you’re a man, you take it”.

Malcolm X
Najpierw się przedstawię, żeby mieć to już później z głowy. Nazywam się Robert Zalewski, ale używam pseudonimu Adrian Lamo. Tak jak on, jak opętany przemieszczam się po świecie. Dlaczego? Bo nikt mnie nie chce.
Ale po kolei.
Jestem Polakiem, urodziłem się w Krakowie i tam zaczynałem. Jak nazywał się sierociniec, w którym mieszkałem nie pytajcie, bo nie pamiętam. Rodzice zostawili mnie samemu sobie zaraz po tym, jak się urodziłem. Już od najmłodszych lat interesowałem się komputerami i wszystkim, co z nimi było związane. Nie miałem łatwo, bo komputerów do dyspozycji podopiecznych ośrodka nie było dużo – dwa albo trzy, a nas kilkaset – więc trzeba był sobie komputer wywalczyć. I tak nauczyłem się bić. Już po kilku miesiącach byłem najbardziej szanowanym ośmiolatkiem w sierocińcu – od kiedy pobiłem trzech piętnastoletnich chłopaków, bo nie chcieli mnie dopuścić do urządzenia, nikt nie stawał mi na drodze. Szacun na dzielni po prostu.
W wieku lat dziewięciu napisałem krótki i prosty programik, przez który padł cały system w naszym ośrodku, a w pół roku później – przejąłem kontrolę nad wszystkimi komputerami w sierocińcu i za ich pomocą przeprowadziłem atak typu DDoS na serwery NBP. Niestety, nie wystarczyły by przebić się przez zabezpieczenia i zostałem złapany. Oczywiście była z tego wielka afera, bo policja przyjechała do nas… no i mnie przenieśli. Do Szczecina.
W Szczecinie również dość mocno narozrabiałem, ale w nieco inny sposób. Pierwszego dnia wdałem się w kłótnię a w jej efekcie i bójkę z kilkoma starszymi podopiecznymi szczecińskiego ośrodka. Straciłem panowanie nad sobą… i nie wiem jak to się stało, ale z bezchmurnego przed dosłownie sekundą nieba lunął deszcz, strzelały pioruny… i jeden z nich trafił w jednego z chłopaków, z którymi się kłóciłem…
Przeżył cudem, a za całe to zajście winą obarczono (oczywiście, bo jakżeby inaczej) mnie. Tydzień później zostałem wysłany do rodziny zastępczej.
Do Pragi.
Ładne miasto, nawet bardzo ładne. Był to mój pierwszy wyjazd za granicę i nawet pomimo niezbyt przyjemnych okoliczności mu towarzyszących bardzo mi się podobał. A sama Praga… No cudowne miasto. I ten klimat! Nie każde miasto ma charakter. A charakter Pragi jest jednym z tych niepowtarzalnych. Hradczany, Most Karola…
Żyło mi się tam dobrze. Na kilku przekrętach, których dokonałem za pomocą komputera w szkolnej bibliotece, dorobiłem się niezłej sumki i kupiłem laptopa – mój pierwszy własny komputer. Może i nie był jakiś super mocny, nie miał genialnego procesora ani karty graficznej… Ale miał charakter. Tak jak Praga. Z resztą, mam go do dzisiaj.
Postanowiłem na chwilę odłożyć crackerskie rzemiosło i skupić się na tworzeniu – domenie (wbrew utartym poglądom) hakerów. Napisałem kilka prostych programów, które w zabawny sposób drwiły z użytkownika, jednocześnie nie wyrządzając żadnych szkód.
Był to krótki, acz szczęśliwy okres w moim życiu. Przez cały czas, który spędziłem w stolicy Czech, świeciło tam słońce, a temperatura przekraczała dwadzieścia stopni Celsjusza. Od czasu do czasu ziemię wilżył delikatny deszczyk, dający jej wytchnąć i orzeźwić się…
Lecz kiedy miałem dziesięć lat, a do Pragi zima nie zawitała jeszcze ani razu (i dobrze, bo nienawidzę tej pory roku) zdarzył mi się zły, wyjątkowo zły dzień.
I znowu narozrabiałem.
Stało się to, kiedy ktoś ukradł mojego laptopa. Wpadłem w prawdziwy szał. Rozpętała się trwająca kilka dni burza, ziemię stłukł niemiłosiernie grad, prze miasto przeszła trąba powietrzna. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ma to ścisły związek ze mną… Ale po kolei.
Szkody, które wyrządziły anomalie pogodowe, zostały wycenione na wiele milionów euro. A ja? Ja zostałem przeniesiony.
Do Niemiec.
Bogowie, jak ja nienawidzę Niemiec! Nienawidzę tego języka, kraju, twarzy… Brr! Na całe szczęście nie spędziłem tam dużo czasu. Włamałem się do sieci metra, wyłączając zasilanie, zgasiłem w całym Frankfurcie światła, w Berlinie przestał płynąć prąd, wichury zrywały linie energetyczne, grad niszczył uprawy rolne.
No co, jestem Polakiem, mam prawo nie znosić Niemców. Za trzydziesty dziewiąty. Za zabory. Mam prawo, prawda?
Ale mój pobyt w niemieckim sierocińcu miał też dobre strony. Wtedy to zrozumiałem, że mam władzę nie tylko nad komputerami, ale również nad pogodą. Kiedy miałem dobry humor, słoneczko przygrzewało, temperatura była wysoka… tak jak lubię. Ale kiedy byłem zły, coś mnie bolało albo miałem gorszy dzień, gradobicia niszczyły uprawy niemieckich rolników, szalały burze, padał deszcz, albo niebo osnute było ciemnymi chmurami tak, żeby na świecie panował półmrok.
No cóż, w końcu moje wybryki zostały zauważone i przeniesiono mnie do…
Chorwacji! Tam nawet nie musiałem ingerować w pogodę, sama z siebie była piękna. Kocham ten kraj, po prostu kocham! Ale niestety, z czegoś trzeba sobie nowy komputer kupić. Okradłem kilku miejscowych milionerów (żaden z nich pewnie tego nawet nie zauważył) i kupiłem sobie nowego laptopa. No i telefon. W końcu przecież wypadało zdobyć własnego smartfołna (w moim wypadku był to Sony Ericsson K770i, ale co tam, w zupełności wystarczył, żeby dzwonić i wysyłać smsy, a przy odpowiednich umiejętnościach od czasu do czasu włamać się do jakiejś sieci).
Ale co dobre, to się szybko kończy. W Chorwacji mieszkałem u rodziny zastępczej, która niestety zginęła w wypadku samochodowym po zaledwie kilku miesiącach mojego u nich pobytu.
Z Chorwacji trafiłem do Rzymu. To miasto również jest niebrzydkie, jednak zdecydowanie wolałem Pragę. W byłej stolicy ogromnego Imperium spędziłem rok. W wieku trzynastu lat dowiedziałem się o Adrianie Lamo, a poznawszy lepiej jego historię, postanowiłem przybrać jego imię i nazwisko za pseudonim.
Nie minął tydzień od mojego Adrianem zostania, a już stałem sobie przy drodze…
Chociaż w sumie powinienem już zacząć używać nieco innego typu opowiadania. W końcu, dla mnie to już teraźniejszość.
Ale oczywiście, żeby nie zanudzać, opisałem tylko część mojej historii. Może kiedyś opowiem resztę.
*
Stałem przy przejściu dla pieszych, wgapiony w ekran mojego, jakże genialnego, telefonu i czytałem najnowsze wiadomości ze świata techniki. Rozległ się sygnał, oznajmiający, że można przechodzić, więc, nie zważając na to, co dzieje się dookoła, ruszyłem przed siebie.
Byłem ubrany w wyblakłe bojówki, niegdyś koloru granatowego, szarą koszulkę z nadrukowanymi dwoma spadającymi bombami lotniczymi. Na głowie miałem czapkę z logiem Back Tracka (kiedy ją zamawiałem, ten system jeszcze był rozwijany – dla niewtajemniczonych, Linux Back Track został zastąpiony przez Kali Linux’ a, a starej wersji (czyli Backa) nie można już pobrać z oficjalnej strony, gdyż Kali – będący w rzeczywistości Back Trackiem 6.0 – przejął jego rolę).
Wszedłem do kafejki internetowej, w której pracował mój znajomy, Alberto.
- Cześć Rob… Adrian! – zawołał na mnie, machając mi spod przeciwległej ściany, przy której stał długa lada. Sprzedają tu części do komputerów, kable i tak dalej.
- Hej Alberto – odparłem entuzjastycznie, podchodząc do kolegi. – Macie może jakieś podzespoły do laptopów? Szukam lepszego procka.
- Niestety – pracownik kafejki pokręcił przecząco głową. – Ale mamy podstawki chłodzące, będziesz mógł sobie podkręcić starego.
- Wiem, że macie – odparłem, uśmiechając się lekko. – Nawet jedną kupiłem dwa tygodnie temu.
- Możliwe, możliwe. Nie wykluczam takiej ewentualności.
Naprawdę lubiłem Alberta. Był taki wesoły, rozgadany, cieszył się praktycznie każdą chwilą życia. Kiedy rzuciła go narzeczona, powiedział mi „Widzisz, brachu… Kobieta jest jak Mac. Tego nie ogarniesz” a po chwili milczenia dodał, śmiejąc się szczerze i wesoło „A zresztą, ani ona pierwsza, ani ostatnia!” Niepoprawny optymista. Nawet pomimo swoich niektórych tekstów dotyczących kobiet (takich jak na przykład to porównanie do Maca) miał z nimi dobry kontakt. Potrafił się z nimi dogadać.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak mu tego zazdroszczę.
- Można skorzystać…? – spytałem wskazując głową jeden z komputerów.
- Jasne, po to tu są, bracie – odparł rozmarzonym tonem.
Usiadłem przy maszynie i włączyłem monitor. Komputer szumiał cicho – najpiękniejsza muzyka, którą zna świat… Przez chwilę siedziałem tak bez ruchu, wsłuchując się w cichutki szum wiatraka (no cóż, do najnowszych to te komputery nie należą) po czym uruchomiłem przeglądarkę. Wszedłem na swoją stronę internetową, którą założyłem tydzień po przeprowadzce do rzymskiej rodziny zastępczej. Umieszczałem na niej programy, które pisałem, które każdy mógł pobrać, a jeśli chciał, złożyć później ich autorowi (czyli mi oczywiście) dowolną kwotę jako wolną darowiznę, coś w stylu zapłaty za dobrze napisany program. Jak już wspomniałem, jest to dobrowolne.
Sprawdziłem liczbę pobrań każdego z programów. No cóż, żaden nie osiągnął jeszcze magicznej liczby tysiąca, ale co tam. Piszę dla przyjemności, a później – również dla przyjemności – dzielę się swoją pracą z innymi. A przy okazji mogę nieco zarobić.
Stanu konta oczywiście nie sprawdziłem na komputerze w kafejce, wszedłem jednak na bloga, którego regularnie czytam (ze względu na to, że nikt mi nie zapłacił za reklamę, nie podam linka do tego bloga*). Ku mojemu zawodowi nie było jeszcze żadnego nowego wpisu.
Wylogowałem się i wyłączyłem monitor.
- Dobra, ja spadam, Alberto – rzuciłem do kolegi i ruszyłem do drzwi.
- Wróć kiedyś! – zawołał za mną Albert.
- Niewątpliwie jeszcze tu wrócę.
Kiedy zamknęły się za mną drzwi kafejki, poczułem wewnętrzny niepokój. Coś się zapowiadało, coś nadciągało… I nie chodzi mi o te ciemne chmury zbliżające się z północy (one akurat są rezultatem mojego niepokoju) ale o coś o wiele poważniejszego.
Stanąłem przy przejściu dla pieszych. Po chwili rozległ się dźwięk oznajmiający, że można przechodzić, a światło zmieniło się, dając również znak świetlny. Wszedłem na ulicę.
Usłyszałem pisk opon i coś wpadło na mnie z ogromną siłą. Zostałem wyrzucony wysoko w powietrze i opadłem ciężko na przednią szybę pojazdu.

*Ale zdradzę, że właśnie go czytacie.

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 21 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Witajcie!
Wróciłyśmy... Taaa...Przepraszamy za takie obsunięcie i te okropne zaniedbania- przyczyny odgórne :/ Mam nadzieje, że nas rozumiecie. A w związku z tym, że straciłyśmy teraz czytelników, czyli Was mamy nadzieję, że powoli będziecie do nas wracać i, że nie zwątpiliście w nas całkowicie :)
Więc wstawiam kolejny rozdział. Jak zawsze długi, ale krócej nie potrafię. Musicie się z tym chyba pogodzić. (Od zwięzłych i ciekawych notek jest tu Enough). Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam spodoba i powrócicie do naszych historii z nowym zapałem.

UWAGA!!! W pierwszej kolejności proszę o przeczytanie posta Enough poniżej tej notki, gdyż nasze rozdziały się łączą, a czytanie nie po kolei odbiera im sens. 
_______________________

- Więc co takiego chciałeś mi powiedzieć?- pytałam nagląco Tony’ ego, gdy już weszliśmy między sosny. Musiałam odreagować na koniec dnia. Przekazałam wiadomości od Antaniasza, część zadania już za mną. Starałam się teraz zapomnieć o obowiązkach. Dzień chylił się ku końcowi, miałam już wieczór tylko dla siebie. I Tony’ ego. Wkroczyliśmy na nie znaną mi ścieżkę. – No powiesz wreszcie gdzie idziemy?!
- No dobra, już mówię! Chciałem ci zrobić niespodziankę, ale chyba sam dłużej nie wytrzymałbym milcząc!- Tony obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Wziął głęboki wdech i kontynuował.- Dzisiaj… Andy… powiedział mi…- cedził słowa robiąc między nimi duże przerwy. Czułam, że tracę do niego cierpliwość. Gorzej niż z dzieckiem!- Nadal nie mogę pojąc jak on mógł trzymać to przede mną w tajemnicy…
- Ale co trzymał w tajemnicy?!- zwróciłam się do niego z irytacją w głosie.
- Andy odkrył miejsce, w którym znajduje się portal… - mówiąc to pochylił się do mnie i szepnął mi to na ucho- … do Naszego Świata.
- Żartujesz?- mruknęłam wytrzeszczając na niego oczy. Pokręcił przecząco głową.
- Mówię poważnie!- prychnął, a w jego oczach zamigotały iskierki radości.- Tylko… nie ogarniam, dlaczego Andy wcześniej mi tego nie powiedział! Dobrze, wiedział, jak mi zależało na odnalezieniu przejścia!
- Ważne, że w ogóle ci powiedział!- zawołałam entuzjastycznie. To była najlepsza wiadomość dnia dzisiejszego! Nie posiadałam się z radości. Poczułam jak nadnaturalność zawirowała w moich żyłach. 
- Ponoć odkrył go razem z Jassy.- odpowiedział mi już opanowanym głosem i dalej prowadził ledwo widoczną ścieżką miedzy krzakami. - Twierdził, że dziś powinien być otwarty, w końcu minął miesiąc odkąd przybyła Esper, czyli miesiąc odkąd ostatnio portale były dostępne. Przekazał mi jak tam trafić.
- Strzelam, że właśnie prowadzisz mnie do tego miejsca?- wtrąciłam nadal ciesząc się w duchu z zaistniałej sytuacji. Wiedziałam, że to nie będzie zwyczajny wieczór.
- Dokładnie- pokiwał głową.- Andy z Jassy oznaczyli szlak. Rozejrzyj się po pniach.
        Zaczęłam przypatrywać się mijanym sosną. W tej części lasu rosło więcej iglaków niż drzew liściastych, jak przy naszej skalnej półce, czy drugim portalu.
- Przypatruj się, a dostrzeżesz mikroskopijne kształty piorunów i półksiężycy skrzyżowanych razem- poinstruował mnie sam rozglądając się uważnie. Po chwili dostrzegłam na pniu wyryty ów znaczek. Tony go wskazał i stwierdził, że jesteśmy na dobrej drodze. Domyśliłam się, że piorun miał symbolizować moc Andy' ego, a księżyc...Zapewne żywioł Jassy. Nie mam pojęcia, jaką magią się parała, ale postanowiłam, że zapytam kiedyś o to Antaniasza. 
    Tony dalej prowadził mnie przez las. Słońce dawało coraz mniej blasku. Ale nie pierwszy raz będziemy chodzić nocą po lesie. No właśnie… teraz mi zaświtało, że skoro Andy wiedział gdzie jest portal to musiał go szukać… A żeby go odnaleźć musiał złamać zasady i wybrać się do lasu. Więc teoretycznie po co Antaniasz dał zakaz eksplorowania lasu skoro i tak wszyscy go bezkarnie łamią, a Mistrz świetnie o tym wiem. Czyżby chciał narzucić adeptom trochę rygoru? Raczej mu to nie wyszło.
    Jeszcze chwile szliśmy, gawędząc, przez las. Co jakiś czas mijaliśmy kolejne oznakowania. Skręciliśmy bardziej na zachód. Już się nie mogłam doczekać aż dotrzemy do celu! W mojej głowie kotłowało się multum myśli. Skoro portal będzie otwarty… to raczej bez wahania odwiedzimy jeszcze dziś Nasz Świat. Nie mogłam się doczekać. Prze sekundę miałam wyrzuty, że nie ma przy mnie Lexi, to z nią chciałam po raz pierwszy odwiedzić naszą krainę, ale… mówi się trudno. Wilczyca mi wybaczy, poza tym bawił się akurat z Haru, no i przywykła już do tego, że gdy wybieram się z Tony’ m do lasu, to nie zabieram jej ze sobą.
    Spojrzałam na swojego chłopaka, który z roztargnieniu szukał  kolejnego znaczka na pniu. Tak, MOJEGO chłopaka. To tak samo przyszło, bez zbędnych formalności. Po prostu, po tej nocy kiedy pocałował mnie po raz pierwszy… no, dla nas obojga było jasne, że będziemy razem. Ciepłe wspomnienie wróciło. Z powrotem poczułam na ustach dotyk jego czułych warg. Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś odwzajemni moje uczucia, dotychczas nigdy nie zakochałam się na poważnie, głupie zauroczenia się nie liczyły. Poza tym z śmiertelnikami wolałam się nie zadawać, więc nie miałam szans na szukanie pozytywnych uczuć wśród osób, które mnie otaczały… i znikały z mojego życia błyskawicznie. Teraz miałam Tony’ ego. Mojego, jedynego, na którym mogę polegać bezgranicznie. Odkryłam w sobie nowy rodzaj emocji. Miłość zmienia człowieka. Nawet wygadałam się Esper o nas. Przed ogniskiem powiedziałam jej co łączy mnie z Tony’ m, sama nie wiem czemu się jej zwierzyłam.
   Pogrążona w zamyśleniu dotrzymywałam kroku Tony’ emu. On również zdawał się być pogrążony w myślach. Po chwili znowu rozpoczęliśmy rozmowę. Słońce już chyba całkiem zaszło, w lesie panował półmrok. Coraz ciężej było nam odnaleźć oznaczenia, ale… w końcu…
     … wypadliśmy na polanę pełną świetlików.
   A w jej centralne część falował, dobrze mi znany, migotliwy krąg. Portal. Jest! Nie posiadałam się z radości! Miejsce było niezmiernie urokliwe. Świetliki krążyły po polance, naokoło przejścia. Czułam jak ciepło radości rozlewa się po moim ciele. Jednak w moim sercu zrodził się opór, zawahanie. Zostawimy tak po prostu Szkołę? Znikniemy bez uprzedzenia? A co jeśli portal zamknie się nim wrócimy?
- Ha, no i proszę, znalazł się!- zaśmiał się Tony.- Wiele miesięcy czekałem na tą chwilę. Zbyt wiele… Chodź! – mówiąc to pociągnął mnie na środek polany, między świetliki.
- Czekaj!- zatrzymałam go i podzieliłam się z nim swoimi wątpliwościami.
- Czy ty zawsze musisz wszystko przemyśleć?- spojrzał na mnie z pobłażaniem. Pokiwałam głową i przewróciłam oczami. – O jejku, jejku, Lorren- zaczął z groteskowym grymasem i przyciągnął mnie do siebie łapiąc w tali- ja wiem, że Antaniasz powierzył ci bardzooo ważneee zadanie… ale chyba nic nie stanie się adeptom jak na chwile znikniesz, tak? A poza tym może ja też chcę cię mieć na wyłączność, co? Dobrze wiem, że teraz całkowicie oddasz się pracy, by podołać zadaniu pod nieobecność Mistrza. A tymczasem powinniśmy korzystać z nieobecności Mędrca…
- Chciałabym czasem myśleć tak beztrosko jak ty- odparłam opierając dłonie o jego tors, gdy mnie obejmował. Podniosłam ku niemu głowę, by spojrzeć mu w oczy, sprawdzić, czy dalej szaleje w nich zawadiacka radość, niczym świetliki, które nas otaczały. Wtem Tony pochylił się i mnie pocałował. To działo się tak szybko i niespodziewanie, zupełnie jak ostatnio. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy nasze wargi się spotkały. Zalała mnie fala uczuć, które ciężko opisać. Korciło mnie by zatrzymać czas, ale nie potrafiłabym się skupić. Cieszyłam się jego bliskością, ciepłem jego ciała i dłoni, które w zgrabny sposób uwięziły mnie w uścisku. Jednak chłopak nie pozwolił mi zbyt długo rozkoszować się tą chwilą.  
- Wiesz, winien ci jestem naszą pierwszą randkę- powiedział odsuwając się nieznacznie, tylko tyle, by móc spojrzeć mi w oczy.- Bo z tego co kojarzę, jeszcze jej nie było… i tak sobie myślę, że Nasz Świat to miejsce na nią idealne.
- I to są przekonujące argumenty- zaśmiałam się cicho.

*  *  *
    Nasz Świat. Zaskoczyło mnie to miejsce. Wskoczyliśmy do portalu wieczorem, a w Naszym Świecie wylądowaliśmy w środku dnia. Portal, z którego wypadliśmy był na niewielkiej łące, porośniętej polnymi kwiatami. Na jej skraju znajdowała się niewielka wioska, postanowiliśmy się tam udać, by lepiej się rozejrzeć i zasięgnąć języka.
   Weszliśmy do knajpki, którą razem wybraliśmy. Budynek był przytulny i kameralny. Wnętrze było ustrojone trochę elegancko, trochę pospolicie, jednak w sam raz. Usiedliśmy nie przerywając rozmowy przy małym stoliczku w kącie, przy oknie. Fotele były bardzo wygodne. Tony złapał kartę dań i zaczął wykrzywiać się w różnych śmiesznych grymasach czytając po kolei, na głos, wszystkie propozycje dań. Kawiarenka była samoobsługowa, więc gdy zdecydowaliśmy się po prostu na kawę, Tony poszedł ją zamówić. Po chwili wrócił z dwoma parującymi kubkami i mnóstwem informacji, których zasięgnął u barmana. Napój był pyszny, jeszcze nigdy nie piłam tak dobrej kawy. I to z tak cudownym towarzyszem… Zaczęliśmy dalej dyskutować jak wielkie wrażenie zrobił na nas Nasz Świat. Tony nadal nie mógł uwierzyć, że Andy tyle lat chował przed nim tą tajemnicę. Podróż do Naszego Świata była nie tylko jego marzeniem- moim także. Tak jak myślałam było tu wszystko. Lasy, łąki, morza, jeziora, góry, jak i małe miasteczka, centra kulturowe. Zdziwiła mnie natomiast stała liczba tutejszych mieszkańców. Dowiedziałam się, że istnieją tu miejsca, w których można przetrwać okres, w którym portale są zamknięte. Podobno populacja Nadnaturalnych była tu jeszcze większa przed atakiem wilkołaków, które zdołały się tu przedostać jakieś półtorej miesiąca temu. Na nasze szczęście uporano się z nimi i wygnano z tego azylu. I tak to miejsce zrobiło na mnie kolosalne wrażenie, to był raj. Przypominało ono Szkołę Antaniasza, tylko że było z dwadzieścia, trzydzieści razy większe… Spacer jaki odbyliśmy przed zatrzymaniem się w kawiarnie był tak urokliwy… Kompletna sielanka, ale zawsze marzyłam o czymś takim- żeby móc przejść się w ciszy, po łące, trzymając za rękę tą ukochana osobę…
    Byliśmy w środku rozmarzonej gadaniny, kiedy wszystko zagłuszył dźwięk silnika na zewnątrz…Byłam święcie przekonana, że chociaż w Naszym Świecie są drogi, nie ma tu pojazdów spalinowych…Usłyszeliśmy pisk hamulców i przed kafejką zatrzymał się z poślizgiem czarny motor. Wyścigowy motor- powszechniej znany wśród ludzi pod nazwą ścigacza. Spojrzałam pytająco na Tony’ ego. Jego mina mnie przeraziła, na widok motocykla (i zapewne jego kierowcy, którego dobrze nie dostrzegałam) pobladł błyskawicznie. Zaczął bezgłośnie poruszać ustami, jakby się zaciął ze strachu. Nie wiedziałam jak mam się zachować, jego reakcja totalnie mnie zaskoczyła. I wtedy do kawiarenki wszedł kierowca... Mężczyzna był bardzo młody, może był o kilka lat starszy ode mnie, chyba jeszcze przed dwudziestką. Pod pachą trzymał czarny kask, na sobie miał zaś czarną kurtkę, a pod nią białą, kontrastującą koszulkę. Widać było, że miał wysportowana sylwetkę i mocne ręce. Ubrany był także w ciemne, wojskowe spodnie, których szerokie nogawki wepchał niedbale do wysokich, czarnych galnów, o słonecznie żółtych sznurówkach. Nie mogłam oderwać wzroku od tych butów. Znałam ten sposób wciskania do nich spodni, znałam te sznurówki… Tylko nie wiedziałam skąd. Coś mi świtało, miałam wrażenie, że już u kogoś widziałam coś podobnego. W końcu uniosłam głowę i przypatrywałam się mu dalej, a serce waliło mi z każdą chwilą mocniej. Nie wiem czemu, ale poczułam niedorzeczne skrępowanie na jego widok. Chłopka stał nieruchomo w progu, bo kiedy tylko otworzył drzwi w kanjpie zapadła głucha cisza, barman wpatrywał się w niego nieprzytomnie z przerażeniem w oczach. A ja wpatrywałam się w niego z zaciekawieniem… Mogłabym przysiądź, że już go kiedyś spotkałam. Im dłużej na niego patrzyłam tym dziwniej się czułam. Znałam go… Tylko, tylko nie wiedziałam skąd. Gdy patrzyłam na jego ciemne włosy, niewinnie opadające na czoło i lekko poskręcane na końcach, czułam dziwny ucisk w żołądku... I jeszcze te jego głębokie ciemne oczy, którymi lustrował wszystkich zgromadzonych- je także kojarzyłam. Jego cera była nienaturalne blada, co przykuło moją uwagę. Ogółem… miał dosyć specyficzna urodę, lecz trzeba przyznać, że był przystojny, tak na swój sposób. I było w nim coś niepokojącego… Całokształt jego osoby był dziwnie i niebezpiecznie pociągający…
   Chłopak drgnął i ruszył powolnym krokiem, rozglądając się po wszystkich niepewnie, zupełnie jakby opuściła go pewność siebie i przestraszyła go panująca w pomieszczeniu cisza, co było niedorzeczne. A może speszył go fakt, że ci ludzie ewidentnie się go bali, że budził wśród nich jakiś respekt? Wydawało mi się, że utykał na jedną nogę. Przystanął przy barze i szepnął coś cicho właścicielowi knajpki, który błyskawicznie wybiegł zza lady i pognał na zaplecze. Z powrotem zaczął się rozglądać, a ja nadal gapiłam się na niego próbując sobie przypomnieć kiedy i w jakich okolicznościach go już widziałam. Gdyby tak odjąć mu kilka lat… wyglądałby całkiem jak pewien śmiertelnik z jednego z obskurnych domów dziecka… chyba we Francji, w którym się... Zresztą nie ważne! Dopiero po chwili zorientowałam się, że zawiesił na mnie swój wzrok i również zaczął się mi przypatrywać. Spuściłam speszona głowę i utkwiłam swoje spojrzenie w kubku kawy. Modliłam się żeby się nie zarumienić.
- Lorren, nie gap się tak na tego gościa. Wiesz kto to jest?- wyszeptał Tony tak cicho, że ledwo wychwyciłam jego słowa. Podniosłam niepewnie głowę i spojrzałam na swojego chłopaka pytająco- Znam tylko jedno stowarzyszenie, którego członkowie wożą się takimi cackami.- Mówiąc to spojrzał przelotnie na czarny motor stojący na zewnątrz.
- Chyba nie myślisz, że to jeden z…-odszepnęłam drżącym głosem, bo zrozumiałam o co mu chodziło.
Z Czarnych Ludzi? Owszem, tak właśnie myślę. - przesłała mi telepatycznie.- Chociaż nie mam pewności, coś z nim nie tak. Nie wyglądaj jak typowy członek stowarzyszenia.
     Nie odpowiedziałam mu na to. Wiedziałam, że miał racje. Jeszcze raz spojrzałam na kolesia w glanach i z przerażeniem stwierdziłam, że on nadal na mnie patrzył. Kiedy skrzyżowałam z nim swoje przestraszone spojrzenie uśmiechnął się do mnie zawadiacko. I znowu to uczucie… Ja znałam ten uśmiech! To spojrzenie! Cholera! Powtórnie odwróciłam wzrok i przełknęłam ślinę.
Spadamy stąd- wysłałam Tony’ emu nagląco, nie w charakterze pytania. On tylko potwierdził kiwnięciem głowy. Zebraliśmy się z miejsca jak gdyby nigdy nic, by nie wzbudzać pozorów. Tony poszedł zapłacić za kawę, a gdy wracał do mnie spostrzegłam, że tajemniczy motocyklista odprowadził go wzrokiem, a potem zmierzył nim naszą dwójkę.
   Kiedy wyszliśmy z kawiarni nadal czułam się nieswojo. Mój mózg pracował na dwóch poziomach- pierwszy skupiał się na Tony’ m, drugi na chłopaku, przed którym właśnie „uciekliśmy”. Według planu udaliśmy się cienką dróżką, która wpadała do sosnowego lasu, prosto na plażę. Długo nie odzywaliśmy się do siebie, dopiero zaraz przed linią drzew Tony odezwał się rozpoczynając lekki temat. Wpełźliśmy w las, a do moich uszu dotarł delikatny szum fal. Już tutaj czuć było morską bryzę. Jak ja dawno nie byłam nad morzem... Kocham morze, bo jest ono (prawie) nieograniczoną połacią wody. Wody, czyli mnie. Zaczęłam wsłuchiwać się w subtelny szum- to mi pozwalało zając myśli i wyrzuciło z głowy kolesia w glanach, o którym cały czas po wyjściu z kafejki rozmyślałam. Szliśmy ledwo dostrzegalną ścieżką, którą zasypała iglasta ściółka. Morska bryza mieszała się z zapachem żywicy. W koronach drzew zaczęły ćwierkać ptaki. Popołudniowe słońce, przedzierało się przez rzadkie konary. Było cudownie, zapewne nigdy nie zapomnę tego wypadu. W końcu wydostaliśmy się na plaże. Moim oczom ukazała się falująca tafla morza, które ciągnęło się po horyzont. To ciekawe, czy Nasz Świat ma jakieś granice, czy jest kompletnie oderwanym od Ziemi równoległym wymiarem…? W końcu nawet pora dnia się tu nie zgadza!
Pośpiesznie zdjęłam trampki i zatopiłam bose stopy w czystym, cieplutkim piasku. Plaża była niewielka, z trzech stron otaczał ją las, a od przodu opływało ją morze. Nikogo prócz nas na niej nie było, a przynajmniej tak wtedy myślałam… Omiotłam wzrokiem piaszczysty brzeg i dostrzegłam małe molo wysunięte prosto w wodną toń. Idąc za propozycja Tony’ ego udaliśmy się na nie by usiąść. Chwilę przedzieraliśmy się przez piasek, którego ziarenka łaskocząc przesypywały mi się między palcami. W ciszy, delektując się szmerem fal przysiedliśmy na samym końcu pomostu. Spuściłam nogi i zamoczyłam stopy w wodzie.
- Powiedz mi, tylko szczerze…- zmienił nagle temat Tony.- Miałaś przede mną jakiegoś chłopaka?
- Nieee!- odpowiedziałam przeciągle z udawanym oburzeniem.- Jesteś pierwszy…Ale dlaczego pytasz?
- No bo tak dziwnie spoglądałaś na tego gościa w kawiarni…- odpowiedział mi wpatrując się w dal. Z początku myślałam, że robił sobie ze mnie jaja, ale po chwili uświadomiłam sobie, że był całkiem poważny. Co to w ogóle za stwierdzenie?! Czy serio się aż tak na niego gapiłam?
- Daj spokój- odpaliłam i posługując się nadanturalnością, by rozładować atmosferę, która się właśnie wytworzyła, stworzyłam fale, która zalała go całego. Ja nadal siedziałam obok sucha.- Po prostu mi kogoś przypominał.
- Tak się chcesz bawić?!- zerwał się Tony z podestu ocierając wodę z twarzy. Był cały mokry i miał trochę zszokowaną minę. Wybuchłam śmiechem na ten widok. Koszulka się do niego przylepiła, woda spływała po nim strumieniami, a włosy przylgnęły mu do czoła i wpadały do oczu.- Dobra, skoro tak!- zawołał i poderwał mnie na ręce. Złapałam się za jego szyję nadal chichocząc. Nie zważałam na to, że był cały mokry. Stanął na krawędzi podestu nadal trzymając mnie na rękach.- Jak mi nie powiesz kogo takiego ci przypominał ten facet to cię wrzucę!- zagroził mi z figlarnym uśmiechem.
- Co ci tak na tym zależy?! Jesteś zazdrosny, że patrzę też na innych, co!?- zapytałam tonąc w jego tęczówkach, w których dostrzegłam szczęśliwe iskierki.
- Jak nie to nie!- odparł i biorąc mały zamach, puścił mnie wyrzucając do przodu. Pisnęłam, ale zdążyłam nabrać powietrza w płuca, co było mi zbędne, bo teoretycznie mogłam oddychać pod wodą. Wpadłam między fale. Woda była przyjemnie zimna. Otworzyłam oczy, sól lekko mnie w nie szczypała. Nie rozglądałam się po dnie, a potem tego żałowałam bo mogłam lepiej przyjrzeć się rafie…Miałam ochotę zrobić Tony’ emu nieprzyjemny kawał i nie wynurzać się prze kilka minut, ale nie chciałam go aż tak denerwować, więc wypłynęłam na powierzchnię za pomocą kilku energicznych kopnięć. Chłopak czekał już na mnie na molo, wyciągnął do mnie dłoń i pomógł mi wdrapać się na suche deski. Oboje zaczęliśmy się śmiać do rozpuku. Takie beztroskie chwile na zawsze zapadają w pamięci.
Siedzieliśmy susząc się na pomoście aż słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać nad powrotem. W końcu zostawiliśmy Szkołę nie uprzedzając nikogo. A to ja miałam dbać o zasady pod nieobecność Antaniasza. Doszliśmy jednak do wniosku, że te kilka chwil nas nie zbawi i postanowiliśmy jeszcze obejrzeć zachód. Wreszcie nadeszła ta chwila, gdy słońce, barwiąc niebo na różowo pomarańczowo, styka się z wodą.
- Zaśpiewaj mi coś- poprosił mnie nagle Tony.- Tak jak pierwszego dnia w altance.
    Zgodziłam się z uśmiechem i w myślach odtworzyłam listę piosenek, które zwykła byłam śpiewać bez akompaniamentu. Wtedy przypomniałam sobie utwór, którego nie śpiewałam już bardzo długo, przez kilka lat… Pobieżnie przypomniałam sobie tekst i doszłam do wniosku, że poniekąd odnosi się do naszego związku… Tą piosenką było melancholijne Young and beautiful Lany Del Rey.
     Wydobyłam z siebie kilka pierwszych dźwięków. Tak jak zawsze, gdy śpiewałam zamknęłam oczy, więc nie wiem czy Tony patrzył na mnie w tym momencie. Przeszłam pierwszą zwrotkę, a gdy dotarłam do refrenu ścisnęło mnie w żołądku. Właśnie sobie przypomniałam dlaczego tak długo nie śpiewałam tego kawałka. Jednak wzięłam się w garść i śpiewałam dalej, niestety kiedy doszłam do kolejnego refrenu głos mi się załamał. Urwałam nagle, a gdy próbowałam skończyć słowa grzęzły mi w gardle. Już to kiedyś komuś śpiewałam. I nawet wiedziałam komu… W głowie zakołatał mi widok kolesia w glanach. No właśnie… Zobaczyłam jak przez mgłę dzień, w którym śpiewałam to chłopakowi, który wyglądał zupełnie jak ten dzisiejszy z kawiarni…
      Rozchyliłam niepewnie powieki. Tony spoglądał na mnie z zaniepokojeniem.
-Hej, co się stało?- zapytał troskliwie, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Jednak wolałam się teraz nie odzywać. Za dużo wspomnień do mnie wróciło. Pokręciłam tylko głową uspokajająco, dając mu do zrozumienia, że wszystko okej. Widziałam, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie miałam ochoty na tłumaczenia.
     Słońce już prawie całkowicie schowało się za horyzontem, rzucając ostatnią purpurowa łunę. Spojrzałam w przeciwnym kierunku, w kierunku lasu… i aż mnie zmroziło. Pod jedną sosną, kilkadziesiąt metrów od linii morza stał, opierając się o pień… No zgadnijcie kto? Chłopak w glanach. Przechwyciłam jego prowokacyjny uśmieszek i przed oczami mignęły mi jeszcze tylko żółte sznurówki jego butów, po czym zniknął rozpływając się w powietrzu.
*  *  *
    Było już ciemno. Przemierzaliśmy pośpiesznie łąkę przy świetle gwiazd i księżyca. Właśnie na niej był portal do Szkoły. Musieliśmy go tylko znaleźć, w końcu powinien być jeszcze otwarty. Tony nie odzywał się do mnie odkąd mu śpiewałam. Ogółem między nami panowało napięcie. Nie rozumiałam jego… hm, złości? Zaczęłam się zastanawiać, czy nie czytał mi w myślach, jak dotarło do mnie z kim mi się kojarzył dzisiejszy tajemniczy typek. Dobijała mnie taka cisza, ale… też nie miałam ochoty na rozmowę. Jego naburmuszona, smętna mina mnie przytłaczała. Obraził się na mnie? W tej chwili chciałam tylko jak najprędzej wrócić do Szkoły. Przyznam szczerze, że te trawy i kwiaty wyglądały przyjaźniej w dzień. Pośpiesznym krokiem przekraczałam wszystkie chwasty. W moim sercu zagnieździł się strach, dziwny, bezpodstawny… Było już późno, a łąka znajdowała się na odludziu. Niepokoiłam się o brata, siostrę i wszystkich pozostałych. Miałam ich nadzorować, wreszcie przekonałam się jak ważne zadanie przydzielane było Andy’ emu. Miałam nadzieję, że wszyscy zajęli się projektem i nie puścili Ośrodka z dymem. W końcu to ja ponoszę teraz za nich konsekwencje, a tymczasem beztrosko uciekłam z chłopakiem do Naszego Świata na randkę.
    W mroku spostrzegłam migoczącą taflę powietrza. Zachowała ona kształt okręgu. Portal. Uff… był jeszcze otwarty. Kiedy od przejścia dzieliło nas raptem kilkanaście kroków usłyszeliśmy za sobą nawoływanie.
- Zaczekajcie!- wychwyciłam męski głos o charakterystycznym akcencie. Od razu na jego dźwięk zesztywniałam. Znałam ten głos… Po raz już nie wiem który poczułam się tak jakby ktoś dał mi pięścią w brzuch. Zerknęłam gwałtownie przez ramie, lecz nie widziałam nikogo. Miałam bardzo dobry wzrok, ciemności mi nie przeszkadzały, a zobaczyłam tylko pustkę. Jednak nie miałam omamów, bo Tony także raptownie się zatrzymał słysząc to nawoływanie. Odruchowo, jak spłoszona, pociągnęłam go za rękę w stronę portalu, domyślając się kto był właścicielem głosu. Lecz kiedy zrobiłam pierwsze kilka pośpiesznych kroków wpadłam w coś… lub kogoś. Odskoczyłam w tył z głuchym piśnięciem. Wtem prosto przede mną zmaterializował się jak z cienia koleś (już chyba nie muszę dodawać, że na nogach miał glany…?) Jego widok mnie dzisiaj prześladował. Odniosłam wrażenie, że nas śledził. Miałam ochotę zawrócić na pięcie i uciec, ale nie potrafiłam, stopy miałam jak z ołowiu. Momentalnie zaschło mi w gardle. Czułam się zagrożona i osaczona, to trochę jak klaustrofobia. Zrobiło się niebezpiecznie. Gorączkowo szukałam wyjścia, drogi ucieczki, ale wtem…
- Słuchaj, przepraszam, że zawracam głowę- zaczął pośpiesznie chłopak na jednym wdechu, wpatrując się mi prosto w oczy. Tak, tak znałam jego głos. Znałam ten akcent. I już nawet wiedziałam skąd...
- Zostaw nas, okej!- przerwał mu buńczucznie Tony.- Śpieszymy się!- Mówiąc to pociągnął mnie za ramię w stronę portalu, wymijając tajemniczego, (nienaturalnie bladego w świetle księżyca), można powiedzieć, intruza. Chłopka błyskawicznym ruchem złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Próbowałam się wyrwać, ale jego uścisk był za mocny. Co gorsza znałam uścisk tych dłoni…
- Muszę wiedzieć, jak masz na imię…!!!- zwrócił się z powrotem do mnie, podchodząc jeszcze bliżej i nie puszczając moich przegubów. Tony był mocno poirytowany i zapewne trochę przestraszony, ciągnął mnie w przeciwną stronę z determinacją w oczach i wrzeszczał coś na drugiego chłopaka. Jednak w tej chwili nie liczyły się słowa Tony’ ego, nie docierały do mnie. Na kim innym skupiłam całą swoja uwagę. Strach mnie opuścił, zastąpiła go ciekawość. - Przypominasz mi moją byłą znajomą, a że to nie była zwykła znajoma…! Od razu gdy cię zobaczyłem pomyślałem o… - ciągnął dalej brunet, nie zważając na Tony’ ego.
- Devid…?- szepnęłam łamiącym się głosem, przerywając mu z niedowierzaniem i wpatrując się w niego rozbieganym wzrokiem. Miałam już pewność, że przede mną stoi moja miłość z dzieciństwa.

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 19 od Esper ,,Wspólne moce''

-,,I see fire...Inside the mountain...''- nuciłam pod nosem, wchodząc do swojego pokoju i zatrzaskując drzwi. Padłam na łóżko, a mój wzrok powędrował ku sufitowi. Po raz kolejny nawiedziła mnie myśl- ,,Przydałoby się przemalować ten sufit.''
Na twarz wypłynął mi szeroki uśmiech, kiedy przypomniałam sobie wydarzenia sprzed kilku chwil. Naprawdę cieszyłam się z przebycia minionego dnia. Udało mi się nawiązać pierwszy kontakt! To dla mnie duże osiągnięcie, zważywszy na moje wcześniejsze relacje z innymi ludźmi... Co z tego, że to Lorren pierwsza zagadała, wyszła z inicjatywą lepszego poznania się i rozmowy...Liczy się efekt końcowy. A w tym wypadku był to mile spędzony wieczór, przy ognisku, wśród adeptów Szkoły Antaniasza...Udało mi się nawet przeprowadzić krótką rozmowę z Andy'm...On wcale nie jest taki zły, jak mówią wszyscy. Kiedy się go lepiej pozna, można stwierdzić, iż to całkiem sympatyczny chłopak.
Jedynym, co nadal napawało mnie niezrozumiałym lękiem, był Will. Z nim nie dało się nawiązać kompletnie żadnej relacji. Zapytany, odpowiadał jednym słowem, dając rozmówcy do zrozumienia, że nie ma najmniejszego zamiaru kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Wiem, bo...kilkakrotnie próbowałam. 
Ułożyłam ręce pod głową i przymknęłam oczy. Czułam wszechogarniające mnie szczęście i radość, jakiej w życiu nie zaznałam. To było dla mnie zupełnie nowe wrażenie...Miałam ochotę powtórzyć to tyle razy, aż będę miała tego dość. Miałam ochotę krzyczeć, skakać! Oznajmić całemu światu, jak się czuję!
Pohamowałam się tylko dlatego, żeby nie zbudzić, śpiących już, Clov i Elliota.
Nie wierzyłam, że będąc w takim stanie, mogę zasnąć. 
Jednak po kilku minutach oddychałam już miarowo z zamkniętymi powiekami, pogrążona w wszechobecnej krainie snów..
* * *
Następny dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałam (oczywiście bez zbytniego entuzjazmu) i powędrowałam do łazienki w celu odświeżenia się. Następnie, już oporządzona, udałam się na obiad, gdzie zastałam, równie niemrawych jak ja, pozostałych adeptów Szkoły Antaniasza.
Zasiadłam przy stole, podpierając głowę ręką. Mój wzrok bez zbytniego zainteresowania przebiegł po wszystkich potrawach leżących na stole. Kiedy już kompletnie nie wiedziałam, co, i czy w ogóle, coś zjeść, zauważyłam talerz soczystych kiełbasek, prosto ściągniętych z grilla. I znów przypomniało mi się ognisko, lecz nie rozmowa z Lorren i podśpiewywane przez Tony'ego I See Fire, lecz pewne zabawne zdarzenie, które było związane właśnie z kiełbaskami. Już na samym początku imprezy, Antaniasz wykazywał sporą nerwowość i...odznaczał się swego rodzaju młodzieńczym zapałem. Kiedy tylko otworzyliśmy paczkę pianek z zamiarem podpieczenia ich na ognisku, Mistrz z głośnym okrzykiem rzucił się na nas i wyrwał nam słodycze z rąk, po czym beztrosko zaczął wpychać je sobie garściami do ust. Gotowa byłam przymknąć na to oko- w końcu każdy musi się kiedyś wyszaleć. Potem zamiast pianek (których Mistrz sobie nie szczędził, więc nam zostały ledwie resztki) postanowiliśmy upiec kiełbaski. Wydarzenie przebiegałoby w miarę spokojnie, gdyby nie pewna osoba...Ten ktoś aż nazbyt szybko pragnął zjeść kiełbaskę- wcisnął ją w największy ogień, w sam środek ogniska. To jeszcze nic. Później, kiedy już doszczętnie spalił swoją porcję, najspokojniej w świecie zdjął ją z patyka, wsadził pomiędzy dwie grube kromki chleba, ukrył pod masą ketchupu i musztardy i odgryzł wielki kawałek. Wyraz błogiego spokoju na twarzy Antaniasza został zakłócony, gdyż staruszek zaczął krztusić się gorącą i zwęgloną kiełbasą. Wypluł ją czym prędzej, opryskując sosami swoją brodę i kawałek ziemi wokoło.
Na samo wspomnienie tego wydarzenia, na moją twarz wypłynęło coś w rodzaju nieśmiałego uśmiechu. Zakryłam dłonią usta, chcąc ukryć uczucia i sięgnęłam po naleśnika z dżemem. Kiełbaski wolę sobie darować.
Po posiłku, spędzonym w grobowej atmosferze, ruszyliśmy tłumnie na główny plac. Dostrzegłam, siedzącego na dużej torbie, Andy'ego. Kiedy zobaczył, że się zbliżamy, wstał i zaczęło się pożegnanie.
Dla mnie zawsze było to coś...normalnego. Co roku zmieniałam rodziny, poznawałam nowych ludzi, więc z każdym z kolei musiałam się żegnać. Szczerze mówiąc, Andy'ego zdążyłam nawet polubić. Jednak naszą rozmowę można określić jako suchą. Zwyczajnie- podaliśmy sobie ręce, wymieniliśmy kilka słów zachęty na następny etap życia i już do chłopaka podszedł Tony. 
Antaniasz wkrótce zaszczycił nas swoim widokiem. Zdziwiłam się, bo pierwszy raz ujrzałam go w odświętnym stroju- czarny garnitur był chyba robiony na miarę, włosy świeżo umyte i uczesane, a ciemna walizka w dłoni zdecydowanie nie pasowała do postaci Mistrza. Ale cóż- wątpię, czy śmiertelnicy dobrze by przyjęli człowieka, który ma taki styl jak Antaniasz.
Kiedy już wszyscy pożegnali się z Andy'm, chłopak wydawał się...smutny. Choć i szczęśliwy; te emocje kulminowały się, mieszały. Zerknął na Mistrza, a ten kiwnął głową. Wykonał jakiś dziwaczny gest ręką i ich postacie zamigotały. Jakby wessał je jakiś lej- skurczyły się w sobie i jako miniaturki pochłonęła ciemność.
Zauważyłam, że Lorren miętosi w palcach niewielki skrawek papieru, zapisany ozdobnym pismem. Nie próbowałam nawet dociekać, co może zawierać ów świstek- w końcu dziewczynie została powierzona ,,opieka'' nad pozostałymi adeptami- pewnie Antaniasz zapisał jej tam wszystko, co powinna wiedzieć na czas jego nieobecności.
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić. Kątem oka zarejestrowałam postać Elliota, który kierował się w stronę Uczniowskiego Domu. Przeniosłam spojrzenie na Tony'ego, który stał, wgapiając się nieobecnym wzrokiem w ziemię. Obok niego Lorren wpatrzona była nadal w instrukcje Mistrza.
Stwierdziłam, że nic tu po mnie. Wolnym krokiem skierowałam się do mojego pokoju, gotowa przesiedzieć kolejne godziny w samotności. Teraz, kiedy nie ma Antaniasza, a obowiązki spoczywają na Lorren, wiedziałam, że to, co wytworzyło się miedzy nami- swego rodzaju więź, choć jeszcze ledwo dostrzegalna- zaniknie i będzie tak jak przed pożegnalnym ogniskiem Andy'ego. Znów będziemy sobie prawie obce. Z jakiegoś powodu czułam, że chciałabym dalej podtrzymywać tą znajomość, miałam dziwne wrażenie, że z Lorren rozumiem się jak z nikim innym. Takie przeczucie, że gdzieś wcześniej się już spotkałyśmy...
Ale nie miałam podstaw, żeby tak twierdzić. Chociaż jest opcja, iż natknęłyśmy się na siebie w jednym z miast, w których mieszkałam. Nie ukrywam, było ich sporo, ale myślę, że jeśli dziewczyna powiedziałaby mi, gdzie mieszkała, mogłabym stwierdzić, czy to miejsce jest mi obce czy wręcz przeciwnie.
Przemierzałam właśnie długi korytarz. Usłyszałam, jak ciężkie wejściowe drzwi się otwierają, a wąski pas światła rozświetla niewielki skrawek podłogi przede mną. Dobiegł mnie głos Lorren:
- Za dwadzieścia minut spotkamy się przed Uczniowskim Domem! Macie być punktualnie!
Uśmiechnęłam się. Już wyobrażałam sobie jak dziewczyna będzie zarządzać całą społecznością Szkoły. Musi to być nie lada wyzwanie i nie twierdzę, że ja zrobiłabym to lepiej. Po prostu zabawnie będzie widzieć, jak Lorren się z nami użera. 
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy minęły mi te minuty, dzielące mnie od spotkania z innymi przed budynkiem. Leniwie zwlekłam się z łóżka (nadal byłam niewyspana po ,,ogniskowej nocy''). Wychodząc z pokoju na wszelki wypadek zapukałam jeszcze do Willa, aby mieć pewność, że przyjdzie. W pewien sposób czułam się za niego odpowiedzialna...Może to przez to, że moim obowiązkiem było oprowadzić go po Szkole, pokazać wszystkie zajęcia i zadbać, żeby poczuł się tu jak w domu?
Poczłapałam korytarzem i wyszłam na świeże powietrze. Zdziwiłam się widząc, że słońce znajduje się już stosunkowo nisko nad horyzontem. ,,Jak ten czas szybko leci''- przeszło mi przez myśl.
Przycupnęłam na schodach, podkurczając nogi i opierając na nich przedramiona. 
- Przynajmniej mam gwarancję, że się nie spóźnię- westchnęłam.
Lorren dotarła na miejsce razem z Tony'm pięć minut później. Tłumaczyła się zadaniami, obowiązkami...Przyznam szczerze, że jej nie słuchałam. Moje ramiona mimowolnie uniosły się w górę, gdy uświadomiłam sobie, że mam gdzieś to, co powie. Chcę ponownie zaszyć się w pokoju. Sama ze sobą. 
- Antaniasz zostawił mi pewne instrukcje i zadania, jakie należy uczynić podczas jego nieobecności- zaczęłam dziewczyna. ,,Tego zdołaliśmy się już domyślić''- mruknęłam w myślach, niezadowolona z przeciągania sprawy.- W swoich notatkach zaznaczył pewną istotną informację...- zerknęła na kartkę, trzymaną w ręce.- Mianowicie mamy stworzyć swego rodzaju projekt. Będziemy pracować w parach i...
Drzwi otworzyły się i z budynku wytoczył się Will. Włosy miał zmierzwione, koszulę w nieładzie założoną na wymięty podkoszulek. 
- Idiota- warknęłam cicho.
Chłopak popatrzył na mnie, jakby dosłyszał moje słowa. Napotkałam spojrzenie jego zielonych oczu i z przerażeniem stwierdziłam, że MÓGŁ to usłyszeć. Nadnaturalny słuch czasami robi swoje. 
Will natomiast potraktować moją zgryźliwą uwagę bez emocji i po prostu dołączył do pozostałych adeptów.
- Będziemy pracować w parach- podjęła Lorren, ignorując spóźnienie Willa- Projekt nosi nazwę ,,Wspólne moce''. Mamy stworzyć połączenie mocy obu osób z pary- ma wyjść z tego jakiś przedmiot, zasób energii...coś materialnego. Musi to być odzwierciedleniem waszej natury, charakteru i trzeba wyczuwać w tym połączenie waszych mocy- to ważne. W ten sposób nauczycie się współpracować w kontekście Nadnaturalności.
Rozejrzałam się po pozostałych uczniach. Will traktował to wszystko obojętnie i już zaśmiewałam się z osoby, która będzie miała zaszczyt z nim pracować. Clov i Elliot patrzyli na siebie w niemym porozumieniu. Chyba przeczuwali, że będą razem w parze.
Lorren wyciągnęłam kolejną kartkę i rozwinęła ją. Tony przez cały czas zaglądał jej przez ramię.
- Teraz wyczytam pary- zapowiedziała dziewczyna.- Clov i Elliot- Wyczytani uśmiechnęli się do siebie.- Esper i Will oraz Lorren i Tony.
Zwinęła kartkę i schowała ją do kieszeni.
- To wszystko, możecie iść.- Uśmiechnęła się.- Macie tydzień na przygotowanie projektu. Chodź.- To ostatnie słowo skierowała do swojego chłopaka. Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę lasu.
Zaraz, to już wszystko? Kiedy byłam wyczytana, z kim jestem?
Przed budynkiem został tylko Will- Clov z Elliotem oddalili się już, aby realizować zadanie. 
Na twarzy blondwłosego chłopaka zatańczyło coś w rodzaju uśmiechu. Kąciki ust uniósł do góry i zerkał na mnie nieśmiało.
- Coś mi mówi, że nie będzie to łatwa współpraca- powiedział, wyczekując mojej reakcji.
Dopiero po chwili zorientowałam się, co znaczą jego słowa. Wytrzeszczyłam oczy, a otwarte usta zamarły mi w niewypowiedzianym pytaniu.
- Zgadza się- potwierdził Will.
__________________
Witajcie...chciałabym na wstępie ogromnie was przeprosić na moją okropnie długą przerwę. Ale szkoła nie sługa, a sprawdzianów miałam w ostatnich tygodniach na pęczki, także ani na wymyślanie fabuły, ani tym bardziej na pisanie nie miałam czasu :/
Wyrwałam się z tej monotonii (dzięki ci, przerwo wielkanocna) i myślę, że w następnym tygodniu możecie się spodziewać rozdziału ode mnie. Jeśli w ogóle chce wam się to jeszcze czytać...
No i chciałabym również przeprosić moją kochaną Freedom, która nie mogła rozwinąć skrzydeł właśnie przez moje lenistwo. 
Przepraszam! 
Obiecuję się poprawić i na powrót wdrążyć się w bloggerski świat.
Pozdrawiam

zawstydzona
Enough