poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 13 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "


Hejka, sprężyłam się przez weekend i napisałam dla was kolejny rozdział. Mam nadzieje, że ta trzynastka nie będzie dla mnie pechowa i spodoba się wam choć ociupinkę :) Choć ten rozdział jest dość dramatyczny, pod wieloma względami, nie tylko fabuły. Dosłownie, dramat, pewnie będzie się wam płakać chciało, jak będziecie czytać te wypociny. A może jednak... nie? To się okaże.
_____________________________          

     Poczułam się tak, jakby to ojciec własnoręcznie wbił mi nóź w plecy. Wnętrzności skurczyły mi się do rozmiarów pięści, gdy tylko usłyszałam odpowiedź Shona. Przyswajałam tą wiadomość wstrzymując oddech, robiłam to nieświadomie. Przełknęłam ślinę i ruszyłam prosto przed siebie z nieobecnym wzrokiem wbitym w drogę.
- Lorren- zawołała mnie szeptem Tony, który poszedł za mną.- Lorren!
      Ale ja nie reagowałam. Nie wiem dlaczego tak dotknęła i zdruzgotała mnie ta informacja, przecież nawet nie znałam taty… Lecz chciałam go poznać. Miałam nadzieję odnaleźć go, po ukończeniu szkolenia. Porozmawiać. Wyjaśnić pewne sprawy. A teraz straciłam tą możliwość. Straciłam go.
    Dopiero po chwili do oczu zaczęły napływać mi łzy. Mniejsza ze moimi uczuciami. Poradzę sobie. Porozpaczam, a w końcu mi przejdzie...chyba. Pomyślałam o Elliocie. Jak on to przyjmie? Ojciec go wychowywał. Elliot go znał, kochał, możliwe, że tęsknił. A teraz stracił wszystko. Ma tylko mnie, więc nie mogę popaść w katatonię, czy pogrążyć się w milczącym smutku. Odrętwienie ogarnęło mnie całą. Nagle wszystkie myśli zmieniły się w strzępy. Zupełnie jakby niebo roztrzaskało się w drobny mak na mojej głowie.
    Mimowolnie zaczęłam biec, chciałam się gdzieś schować, odciąć od rzeczywistości. Zapomnieć. Wyłączyć się. Poukładać te przeklęte puzzle. Ale brakowało mi elementów do tej układanki. Dlaczego ojciec zginął? Czy został zamordowany? Jeśli tak, to przez kogo? Nie rozumiałam tego i zaczęłam się zastanawiać, czy chciałabym to zrozumieć.
         Nagle ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął do tyłu.
- Czekaj! Lorren, uspokój się!- krzyknął na mnie Tony z bezradnością. Zapomniałam, że za mną szedł. Zapomniała, że gdy zaczęłam biec zapewne zaczął mnie gonić. Nie myślałam teraz racjonalnie, nie zastanawiałam się nad tym co robię, działałam impulsywnie. Jednak jego głos i dotyk dłoni na moim ramieniu ściągnął mnie na ziemię.
- Wiem, że to co przed chwilą usłyszeliśmy jest dla ciebie…- odezwał się do mnie cicho, ale nie skończył zdania. Urwał ze zmieszaną miną. Nawet on nie potrafił mnie pocieszyć. Z resztą nie chciałam pocieszenia, bo co, usłyszę drętwe zdania typu: Taki mi przykro lub Strasznie ci współczuję. To nijak nie może podnieść na duchu. Zamiast tego przytulił mnie, a ja schowałam twarz w jego bluzie, nie odwzajemniając uścisku. Cieszyłam się, że mam kogoś takiego, jak on.
       Tony gładził moje włosy, a ja zamknęłam oczy próbując stłumić szloch. Uspokoić się. Czułam, jak lód ogarnia moje serce, przepływa żyłami po całym ciele. Nie próbowałam tępić nadnaturalności. Dałam jej upust, a moje paznokcie pokrył szron. Zdawałam sobie sprawę, że właśnie wyziębiam się i pozwalam uciec całemu ciepłu ze swojego ciała, w konsekwencji czego mogę stracić kontrolę, ale są czasem takie chwilę, że człowiek nie przejmuje się takimi rzeczami.
       Dłonie i usta nadal mi drżały, ale powoli zaczęłam się uspokajać. Wzięłam kilka głębokich wdechów i nadnaturalność zaczęła się wycofywać. Odsunęłam się od Tony’ ego i spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Porozmawiasz później z Antaniaszem, on wszystko ci wyjaśni- mruknął ledwo słyszalnym głosem, po czym obejmując mnie poprowadził, nadal lekko nieprzytomną, do Uczniowskiego Domu. Kiedy szłam przed siebie, prowadzona przez Tony’ ego, myśli krążyły mi bezsensu po głowie, obijając się o siebie. Starałam się skupić na czymś odległym, przyjemnym, ale wszystko sprowadzało się do jednego. Myśli o ojcu. Myśli o Elliocie. W mojej głowie z powrotem odbiło się echem zdanie wypowiedziane przez Shona: Antaniaszu…Tom FrostyBlast nie żyje…Chociaż nigdy nie znałam taty, taka wiadomość jest niszcząca.
       Dotarliśmy do Uczniowskiego Domu. W głowie mi szumiało, nie wiedziałam, czy mówić o czymkolwiek bratu. Może lepiej byłoby poczekać aż Antaniasz sam się na to zdecyduje. Poza tym jak mam mu to przekazać. Z pewnością zareagowałby gorzej ode mnie. Weszliśmy do korytarza. Pierwsze co to oderwałam się od boku Tony’ ego (ku własnemu zdumieniu robiłam to z niechęcią) i podsunęłam się do drzwi Elliota. Zapukałam z zawahaniem.
- Jesteś pewna?- usłyszałam za sobą głos chłopaka.
- Ale czego?- odparłam pytaniem, nie odwracając się twarzą do niego.
- Chcesz to tak od razu powiedzieć Elliotowi?- sprecyzował z dziwną nutą zwątpienia w głosie.
- Nie… jeszcze nie. Nie wiem jak…- mówiąc to spojrzałam na niego przez ramię. Wtem drzwi przede mną się otworzyły.
Pierwsza wypadła za nich Lexi i rzuciła się prosto na Tony’ ego. To wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam nijak zareagować. Byłam w szoku. Chłopak stracił z siebie warczącą wilczycę i przylgnął do ściany. Zamurowało mnie. Za dużo zdarzeń jak na jeden dzień!
- Lorren!- ryknęła Lexi w mojej głowie, tak głośno, że zabolały mnie skronie.- Jak mogłaś?! On śmierdzi wilkołakiem!
- Lorren, pomóż!- wrzasnął do mnie Tony. Byłam rozdarta. Nie mogłam zwlekać, więc przyskoczyłam do wilczycy i złapałam ją za obrożę na karku, przytrzymując ją. Lexi zaczęła się rzucać, ujadając.
- Lorren?- tym razem odezwał się Elliot. Stał przestraszony w drzwiach, opierając się o futrynę.- Co się dzieję?
- On śmierdzi wilkołakiem!- warczał mi w myślach moja towarzyszka.- Oszukałaś mnie! Poszłaś do lasu, tak?! Nie pojawiłaś się na zajęciach! Oszukałaś mnie!
- Lorren?- ponowił pytanie mój braciszek, przybliżać się nieznacznie. Ledwo utrzymywałam Lexi w ryzach, okrutnie wierzgała i szczekała wniebogłosy.
- Powiedz jej coś…- naciskał na mnie Tony, obserwując rozjuszonego wilka, którego za wszelką cenę chciałam od niego odciągnąć.
- Dosyć!- krzyknęłam rozpaczliwie.- Dosyć, słyszycie! Wszyscy macie się zamknąć!
- Ej, śnieżynko, nie irytuj się tak- za moich pleców dobiegł kolejny głos. Andy! Jeszcze jago zgryźliwych uwag mi teraz brakowało!- Co tu się dzieje, ludziska?
- Ty, też się zamknij!- syknęłam do niego.
- Ale, po co te nerwy, nie bulwersuj się tak, śnie…
- Nie nazywaj mnie śnieżynką!- wydarłam się na niego. Nie potrafiłam zapanować teraz nad uczuciami. Za dużo rzeczy nakładało się na siebie. Kumulując się tak kompletnie wytrąciły mnie z równowagi. Tym razem nie zachowałam zimnej krwi. Jedynie Lexi częściowo się uspokoiła.
- Dobra, dobra, przepraszam, było mówić, że cię to wkurza, śnieżynko…
- Andy, idź stąd do cholery…- wtrącił się Tony przenosząc niemiły wzrok na blondyna.
- A ty co się wpieprzasz, z Lorren rozmawiam!- żachnął się groteskowo tamten.
- Spadaj, Andy! Nie wtrącaj się - warknęłam do blondyna. Ten się tylko skrzywił pobłażliwie i kręcąc głową wrócił z powrotem do swojego pokoju, chyba chichocąc pod nosem.
- Elliot, możemy porozmawiać?- zwróciłam się do brata, ignorując roznoszące mnie emocje i nadnaturalność. Puściłam wilczyce, która warczała jeszcze trochę na Tony’ ego.
- Teraz? Jejku, Lorren, nie moglibyśmy trochę później?- uśmiechnął się przepraszająco. Musiałam mieć bardzo ciekawą minę, skoro się tak na mnie popatrzył.- Przepraszam, ale umówiłem się z Clov w stajni…
- Yyy… Okej, jasne to nic pilnego- skłamałam zaskoczona.  Potraktował mnie, tak jak ja go ostatnio traktowałam. Zrzucałam na drugi plan. Byłam podła, jak ja mogłam się tak zachowywać. W stosunku do niego, do Lexi. Czemu to robiłam? Nasunęła mi się szybka odpowiedź: Tony... Jemu poświęcałam najwięcej czasu. Musiałam to zmienić. Problem w tym, że nie chciałam...
- Mogę iść? Nie masz nic przeciwko?- zapytał z zawahaniem, przechylając głowę.
- Nie ma sprawy. Czemu pytasz? Jasne.- Zatoczyłam małe kółka dłońmi. Nie będę mu bronić. Dlaczego miałabym to robić? Umówił się, to jego sprawa, nie? Zwłaszcza, że to była szansa dla mnie, która zapewniała mi więcej czasu na przemyślenia. Będę mogła wcześniej obmyślić sobie, jakąś przemowę, czy coś…
- Super- uśmiechnął się do mnie i wcisnął na głowę swoją ukochaną czapkę… Czapkę od ojca. Żal wezbrał we mnie na nowo. Tak mi było szkoda Elliota! Ledwo powstrzymałam łzy, zanim sobie poszedł. Udało mi się jednak wytrzymać tyle, by zatrzasnął drzwi i radośnie wybiegł z Uczniowskiego Domu, potem wybuchłam płaczem, zakrywając twarz dłońmi. Przebywając w domach dziecka obmyślałam plany odnalezienia ojca i wygarnięcia mu. Wiele razy nieżyczliwie myślałam o nim i o matce. Teraz odbierałam to inaczej. Już nie mam rodziców, jestem sierotą. Nawet nie wiem, jak nazywał się moja matka. Świadomość tego, że jest gdzieś tam w świecie, a tata już przepadł, była dobijająca.
- Lorren, co się stało?- zawyła żałośnie Lexi w mojej głowie. Nie doczekała się odpowiedzi.
- Skalna półka? Co ty na to?- wtrącił się Tony, masując moje ramię. Wilczyca zaczęła na  niego warczeć, zaś ja tylko skinęłam głową, i otarłam łzy.

*  *  *

    Siedzieliśmy na skalnej półce w milczeniu. Nie miałam pojęcia, która już była godzina. Z pewnością późna, bo na niebie już dobrze było widać gwiazdy, a ściemniło się już dawno. Cisza wydała mi się kojąca. Spuściłam nogi, tak jak zawsze i oparłam się na łokciach o kolana. Lexi przycupnęłam między mną a Tony’ m i nie odzywała się odkąd powiedziałam jej w czym rzecz. Ośrodek wyglądał imponująco z tej perspektywy, skąpany w świetle księżyca, ale nie potrafiłam cieszyć się tym widokiem. Patrzyłam beznamiętnie na dachówki opływające błękitno- srebrną poświatą i liście drzew kołyszące się lekko na wietrze. Nagle przyszło mi coś do głowy.
- Wilkołaki…- szepnęłam niepewnie.- Zostały w lesie? Co ty z nimi zrobiłeś?
 Tony chwilę nie odpowiadał, więc przeniosłam na niego swój wzrok. Jego włosy w tym świetle zdawały się być białe, a twarz niewiarygodnie i nienaturalnie blada. Wpatrywał się w odległy, nieokreślony punkt, gdzieś na horyzoncie.
- Tak- odezwał się w końcu, dziwnie ochrypłym głosem.- Zostały w lesie.
- Pocieszające- przesłała mi telepatycznie i sarkastycznie Lexi.
- Ta…- odesłałam jej.- Wyczujesz ich, czy może nie powinniśmy siedzieć tak blisko lasu?
- Wyczuję- stwierdziła przychylnie nie poruszając się.
- Ciekawe co z Soah’ ami?- zamyślił się Tony, odchylając głowę do tyłu.
- Antaniasz na pewno im pomoże- starałam się odpowiedzieć spontanicznym tonem.
- Myślę, że Shasha się z tego wyliże- odpalił szybko. Zaczęłam się zastanawiać, czy chciał wyładować atmosferę i zając czymś moje myśli. Nie udawało mu się to, niestety.
- I pomyśleć, że dzieciaki w naszym wieku, są tajnymi wywiadowcami- dodał po chwili.
- Widać nie tylko Nadnaturalni moją ciężkie życie…- urwałam, bo moją uwagę przykuł jakiś ruch na pastwisku. Przyjrzałam się lepiej oświetlanej przez księżyc polance za stajnią i dostrzegłam pięć…sześć! Dużych, czarnych kształtów. W tym też momencie Lexi się poderwała i zaczęła węszyć. Lekki wietrzyk nadal szeptał w koronach drzew, wszystko zdawało się błogo uśpione. Tony również zaczął wpatrywać się w łąkę idąc za moim wzrokiem. Liczba ciemnych sylwetek się powiększyła. Nie potrafiłam ich rozpoznać, nawet mój wyostrzony wzrok nie działał najlepiej w nocy. Nagle dotarło do nas przeszywające wycie. Wilcze wycie. Spojrzałam zaniepokojona na Lexi, choć zdawałam sobie sprawę, że nie mogła być to ona, bo zawodzenia były odleglejsze. Wtedy zrozumiałam na jakie stworzenia patrzyłam.
- Wilkołaki- bąknął Tony z niedowierzaniem, drętwym głosem.
        Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale usta zamknął mi ogłuszający dziewczęcy pisk. Potem jeszcze jeden spazmatyczny, rozpaczliwy urywany krzyk. Znieruchomieliśmy przerażeni. Skamieniała jak słup soli wytrzeszczając oczy w przestrzeń, powiodłam nieprzytomnie wzrokiem za sylwetkami wilkołaków, które rzuciły się w stronę lasu wyprężając swoje ciała. Lexi dreptała w miejscu nerwowo. Próbowałam pojąć to co się właśnie stało. Kto piszczał? Chyba wolałam nie wiedzieć.
       Właśnie wtedy zobaczyłam coś, co zmiażdżyło mnie doszczętnie. Ze stajni zaczął ulatniać się dym. Po chwili usłyszałam jeszcze jeden wrzask, potem chrzęst, a czarnego dymu wydobywało się coraz więcej. Nie zdążyłam mrugnąć, a z budynku wystrzeliła żarząca się łuna. Płomienie. Ogień. Mój lęk. Trzewia ścisnęły mi się do wielkości łupinki orzecha i zamarzły moim wewnętrznym lodem. Kiedy pożar rozprzestrzenił się po całej stajni, wzmagany wiatrem. Moją odrętwiałą świadomość dotknęła makabryczna myśl: Elliot!

*  *  *

       Gdy dobiegłam na miejsce katastrofy myślałam, że wypluję płuca. Adrenalina powstrzymywała mnie w tym momencie przed omdleniem, inaczej już dawno straciłabym przytomność. Antaniasz był już na miejscu. Z początku myślałam, że nic nie robił. Rzuciłam się do niego pyskując, lecz on zgasił mnie szybko machnięciem dłoni. 
- Nie wtrącaj się! Ja tu pracuję!- wrzasnął na mnie spod wąsa nadal zaciskając powieki. Na jego czole perlił się pot. Nie wiedziałam co robił. Wiedziałam za to, że w płonącym budynku jest mój brat i Clov!
       Spojrzałam na płomienie, które odejmowały już całą konstrukcje. Gorąco i żar biły od stajni, a ja nie potrafiłam nic zrobić. Palące jęzory lizały w całości dach i obejmowały ściany. Trzask trawionych belek wdzierał się do mojej podświadomości niczym szyderczy śmiech. Zaczęłam tracić świadomość wpatrując się w ogień, który siał w moim sercu spustoszenie. Przeszedł mnie dreszcz i napadły mnie mdłości. Nogi miałam jak z waty, czułam się jak więdnąca roślina. Jedyna myśl trzymała mnie jeszcze w ryzach: tam jest Elliot. Lexi skakała mi pod nogami, skowycząc. Antaniasz wypowiadał dziwaczne zaklęcia. Nie mogłam zrozumieć czemu to służyło. Musiałam ratować brata. Nie wiedziałm, w jaki sposób, lecz musiałam. Nie mogę stracić jeszcze jego! Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nic nie zrobiła.
       Mój wzrok powędrował do miejsca, gdzie niegdyś było wejście do stajni. Dym, który buchał za wszystkich stron sprawiał, że oczy zaczęły mi łzawić, zupełnie jakbym natarła je cebulą. W powietrzu unosił się smród płonącego drewna…i spalonego mięsa? Nie dopuszczałam do siebie tak tragicznych myśli, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli nic nie zrobię, Elliot zginie. Przemyślałam wszystkie za i przeciw i po stoczonej ze swoją psychiką walce, stwierdziłam, że nie ma już nic do stracenia, na czym by mi zależało i skoczyłam do płonących drzwi. Resztka odwagi opuściła mnie, gdy byłam zaledwie kilka kroków od wejścia, z którego buchnęły nowe płomienie. Stanęłam w miejscu, jak wryta i odwróciłam twarz w drugą stronę.
       Nagle ktoś złapał mnie w pół i pociągną w tył. Uścisk mocnych, smukłych dłoni długo nie  poluźnił się na mojej tali. Szarpałam się, kopałam i wierzgałam. Wszystko na nic. Zaczęłam wrzeszczeć. To za dużo jak na jeden dzień! Już nie wytrzymałam. Jeszcze chwila, a popadłabym w jakąś bezdenną depresję! Bezsensu próbowałam się wyrwać z odjęć, które uniemożliwiły mi próbę pomocy bratu. Krzyczałam tak aż ochrypłam, mało co nie uszkadzając sobie trwale strun głosowych. Mój pisk było słychać chyba w każdym najodleglejszym zakątku lasu. Piekące łzy ściekały mi po policzkach, rozmywając obraz. Dopiero, gdy byłam w bezpiecznej odległości od budynku Tony osadził mnie na ziemi.
- Nie puszczaj jej!- dotarł do mnie ostry rozkaz Antaniasza.
- I nie zamierzam!- odkrzyknął mu chłopak nadal mnie przytrzymujac. Po czym zaczął szeptać mi uspokajająco do ucha. Nie słuchałam go. Elliot! Elliot! Elliot tam jest! To jedynie kołatało mi w głowie.
- Nie używajcie żadnej magii!- instruował nas Mistrz.- Stłumienie niekontrolowanego wybuchu mocy jest praktycznie niewykonalne, nawet dla mnie! Jeżeli dojdą do tego wasze zaklęcia nic z tego nie wyjdzie!
        Przestałam wrzeszczeć tylko dlatego, że zaczęłam dławić się własnymi łzami.
- Nie wytrzymają tam długo!- ryknął ktoś z tyłu. Głos należał chyba do mojego „ulubionego” sąsiada. No, tak Andy też już dotarł na miejsce. Nie zwróciłam na niego uwagi. Chyba tylko młodzi Soah' owie tu nie dotarli. Lexi kręciła się cały czas koło mnie skomląc, co w pewnym sensie mnie rozdrażniało i rozpraszało.
- Nie wierzę w to, ale tym razem zgadzam się z Andy’ m!- huknął Tony w przestrzeń. Na jego policzki wystąpiły rumieńce. Ja zapewne też była cała czerwona. Od stajni biło gorącem aż skóra zaczynała piec, gdy podeszło się bliżej. Co teraz musiał przeżywać Elliot! Jaki ból?! Jak on musiała cierpieć! Nie miałam pojęcia w jakim stanie jest wnętrze budynku, możliwe, że niektóre kondygnacje się zawaliły! Nie wytrzymam! Zwarjuję! Nie, już zwariowałam...
       Jakby tego było mi mało, Tony złożył oświadczenie, które całą mnie sparaliżowało.
- Idę, po nich!- krzyknął do Andy’ ego.
- Idę z tobą!- poderwał się blondyn i podbiegł do nas.
- Nie, Andy, zostań, nie możesz się narażać!- zaoponował, wstając z klęczek i puszczając moje barki.
- A ty możesz!- zawyłam zdruzgotana, uderzając dłońmi o bruk. Przed chwilą sama chciałam rzucić się w ogień, by ratować brata, lecz nie mogłam pozwolić na to Tony’ emu.
- Jakoś nie zależy mi na życiu, Lorren- odrzekł mi, a jego twarz skamieniała, zupełnie tak, jak pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy.- A jeśli mogę pomóc twojemu bratu…zaryzykuję.
- Nie możesz tego zrobić!
- Racja…Trzymaj to!- odparł zdejmując bluzę, którą rzucił mi na kolana.- Mój testament jest w prawej kieszeni.
    I nie czekając na moją odpowiedź, reakcję, cokolwiek(!!!) poderwał się i przyskoczył do Antaniasza. Powiedział mu coś, na co Mędrzec skinął z aprobatą. Chłopak błyskawicznie pognał do uginającej się futryny, trawionej przez ogniki, i nie patrząc za siebie zniknął w środku, ginąc mi z pola widzenia, między śmiercionośnymi słupami ognia.
    Ocknęłam się i zerwałam z ziemi. Bez zawahania puściłam się prosto do płonącej stajni. Moja fobia nie mogła mnie teraz powstrzymać. Udało mi się ją stłamsić, liczył się teraz tylko Elliot i Tony. Znowu mnie powstrzymano, ale tym razem złapał mnie Andy.
- A ty, śnieżynko, dokąd!- syknął mi do ucha, odciągając z powrotem jak najdalej od miejsca katastrofy. Wierzgałam i wiłam się jeszcze bardziej niż poprzednio. Ostatkiem sił zaczęłam krzyczeć, żeby mnie puścił, a gdy chłopak zatkał mi usta dłonią, ugryzłam go.
- Tony!- wrzasnęłam spazmatycznie, mało co nie osuwając się na klęczki. Popadłam w makabryczną histerię. Łzy same ciekły mi z oczu, zalewajac twarz.
     Kiedy ugryzłam Andy’ ego, puścił mnie, co dało mi szansę rzucenia się z pretensją na Antaniasza. Tak, stałam się desperatką. Cała się trzęsłam i kończyłam nerwowo, lecz pomiędzy dławiącymi mnie potokami płaczu udało mi się wykrztusić:
- Dlaczego go nie powstrzymałeś?!
- Gdybym mu nie pozwolił losy tamtej dwójki byłyby przesądzone!- odkrzyknął mi Mistrz.- Tak, maja minimalne szanse, że Tony ich odnajdzie i wyprowadzi.
- O ile sam się wcześniej nie zaczadzi!- odpaliłam buńczucznie. Na to nie uzyskałam odpowiedzi. Patrzyłam przez zasłonę szczypiących łez na płonący budynek. Nie wiem, czy zaczynałam majaczyć, czy naprawdę ogień zaczął się cofać. Kilkakrotnie przemknęło mi przez myśl, że mogłabym posłużyć się nadnaturalnością i spróbować ugasić pożogę, ale Antaniasz zabronił używać zaklęć, a nie chciałam pogorszyć sprawy. Bezczynność mnie wykańczała. Nie zwracałam uwagi już na Andy’ ego, który profilaktycznie mnie przytrzymywał. Patrzyłam prosto w rażący ogień, który rozświetlał mroki nocy. Widok był przerażający, a świadomość tego, że w środku są dwie bliskie mi osoby była jeszcze gorsza. Dławiłam w sobie emocje nie odrywając oczu od ognia…, którego blask zaczął słabnąć? Zamrugałam z niedowierzaniem będąc pewną, że mam zwidy, ale płomienie ustąpiły już z dachu, trzaski były coraz rzadsze, a dym przestał ulatniać się z wnętrza stajni. Antaniasz wykrzykiwał zaklęcia coraz głośniej i z każdą chwilą udawało mu się coraz bardziej stłamsić parzące języki. W końcu wrzasnął coś po raz ostatni i padł na kolana ciężko łapiąc oddechy. Ogień tlił się tylko gdzieniegdzie. Pożar został ugaszony. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
      Jednak nerwy mnie nie opuściły. Nadal nie było przy mnie ani Elliota, ani Tony’ ego, ani Clov! Andy już mnie puścił i oboje stojąc koło siebie ramię w ramię wypatrywaliśmy ich w wyjściu.
    Kiedy traciłam już nadzieję zobaczyłam ciemniejszą sylwetkę, na tle osmolonych desek i dymu. Wstrzymałam oddech. Pod spalonym łukiem, który kiedyś stanowił wejście zobaczyłam osmoloną postać. Chciałam skoczyć gwałtownie do przodu, ale nieokreślona siła nie pozwalała mi się poruszyć. Ze stajni, po której ostał się teraz tylko szkielet, wypadł Tony z Clov na rękach. Chłopka krztusząc się położył nieprzytomną dziewczynkę na ziemi. Był w opłakanym stanie. Ciuchy miał spalone, był cały w sadzy, gdzieniegdzie dostrzegłam poparzone placki na jego skórze, a czoło rozcinała mu długa szrama, z której sączyła się struga krwi. W sekundzie się opamiętałam i zaczęłam wyglądać Elliota. Podbiegłam do nieprzytomnej Clov wraz z wszystkimi. Ośmiolatka nie wyglądała na poszkodowaną. Nic dziwnego, była odporna na ogień…Antaniasz przyklęknął przy niej i zaczął sprawdzać jej puls. Tymczasem Tony rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie i bez słowa wrócił pośpiesznie do środka, z powrotem znikając w pogorzelisku. Kucnęłam przy dziewczynce, ale tak naprawdę cały czas wyglądałam brata. Wtem zobaczyłam niska sylwetkę przeciskającą się między połamanymi belami kondygnacji. Elliot! Tak, szedł o własnych siłach! Radość jaka mnie teraz ogarnęła była nie do opisania. Znowu miałam ochotę krzyczeć, lecz tym razem ze szczęścia. Nieograniczone wzruszenie ogarnęło mnie całą. Dźwignęłam się z ziemi i ruszyłam w stronę resztek wejścia. Już dobrze widziałam brata.
- Lorren!- pisnął zmienionym głosem i zaczął kaszleć. Również był cały osmolony, miała lekko przypalone włosy i poparzone ręce. Jego ubranie było w strzępach, a na głowie brakowało mu ukochanej czepeczki od ojca. Chwilę nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, jednak udało mi się wyszeptać jego imię.
    Stanęłam w miejscu zasłaniając usta dłońmi. Zajrzałam do środka i nie dostrzegłam nigdzie nawet najmniejszego płomyczka. Stajnia była zrujnowana i nie do odzyskania, ale fakt, że mój braciszek przeżył był najważniejszy! Elliot przekraczał już ostatnią przeszkodę, za nim szedł Tony i trzymał coś na rękach. Jakąś kudłatą kulkę. Haru?
     Brat przypadł do mnie i oboje nie mogliśy się nacieszyć swoim widokiem. Ściskałam Elliota jak najmocniej potrafiłam. Chłopiec przylgnął do mnie z mocą i szeptał bez przerwy moje imię. Nie wierzyłam, że wszystko skończyło się tak pięknie.
            I rzeczywiście… całkiem pięknie się nie skończyło.
      Podniosłam wzrok na przeciskajacego się między balami Tony’ ego. Coś chrupnęło. Haru zeskoczyła spłoszona z jego rąk, a chłopak zdążył tylko spojrzeć w górę, odchylając głowę. Zaraz po tym strop całkowicie się zawalił. Widziałam jeszcze tylko jak masywna, zbutwiała decha przygniata Tony’ ego do ziemi i masa desek zasypuję go całkowicie.


26 komentarzy:

  1. Super, super super! Naprawdę bardzo dramatyczny. Trzymał mnie w napięciu aż do końca. Świetny rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, dziękuję ci :D Nawet nie wiesz, jak miło jest przeczytać taki pozytywny komentarz. Myślałam, że moje opowiadania czyta tylko Enough i Sagi, a tu taka niespodzianka ;P Jestem ci niezmiernie wdzięczna za ten koment i cieszę się, że rozdział ci się spodobał :)))

      Usuń
    2. Nie ma za co. Za równo ty i Enough piszecie świetnie! Uważam, że wasz blog powinien być bardziej rozsławiony, bo naprawdę jest dobry! Serio! :D

      Usuń
    3. Myślałyśmy o np. udostępnieniu go na Faceboooku, ale obydwie znamy mnóstwo osób, które z zazdrości, że mamy bloga itp, zaczęły by nas negować i rozpowiadać wszystkim "jakie to jesteśmy beznadziejne"... Więc chwilowo się z tym powstrzymałyśmy, z obawy by nie stracić już i taki niewielkiej liczby czytelników :/ Nie mniej, mamy plany co do reklamowania bloga, a ty, Szalona romantyczna, jeżeli chcesz możesz zrobić nam przysługę i polecić Nadnaturalnych swoim znajomym :) ;D

      Usuń
    4. Macie rację facebook to zły pomysł. Niestety nikt z moich znajomych jeszcze nie wie, że prowadzę bloga, więc nie mogę go wam rozreklamować. Możecie na przykład czytać inne blogi i na nich wstawiać komentarze. Dużo ludzi się odwdzięcza! :D

      Usuń
    5. Tja...probowalam. Ludzie ignoruja te komentarze albo je spamuja...

      Usuń
    6. Jednak cały czas kombinujemy ;)

      Usuń
    7. Dokładnie Freedom :) Nie tracimy nadziei xD

      Usuń
    8. Nadzieja kona ostatnia...

      Usuń
  2. Freedom! Fajny rozdział. Nawet bardzo. Ale może skupię się na tym, co robię tylko ja - czyli na wytykaniu błędów - bo w wychwalaniu i wysławianiu lepsza ode mnie jest Szalona romantyczna ;)
    Faktycznie, dramatyczne opowiadanie (w sensie pozytywnym). Ale błędów też dużo było. Tych co zwykle - ze zmianą rodzaju, ale zdarzyły się też przestawione litery, dające całemu zdaniu komiczne brzmienie (a nie dramatyczne, jak to było w założeniu). "W mojej głowie z powrotem odbiło się echem zadnie wypowiedziane przez Shona: Antaniaszu…Tom FrostyBlast nie żyje…" - i chodzi tu o zadnie wypowiedziane przez Shona. Myślałem że litery mi się w oczach poprzestawiały ale chyba jednak nie xD Troszkę zepsuło to ten dramatyczny klimat.
    Moim zdaniem powinnaś się bardziej skupiać w trakcie pisania. Ja wiem, że czasem ciężko. Sam tak czasem mam że chcę pisać szybko bo jestem ciekawy, co się dalej stanie, chociaż jestem autorem i przecież wiem to doskonale! Jednak czasem się zdarza że w zapamiętaniu puszczam się na żywioł i piszę to co tusz na długopis przyniesie.
    Znowu się rozpisałem -,-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, Sagi, to chyba twój najdłuższy komentarz... i odniosłam wrażenie, że jest on chyba twoją najszczerszą i najdokładniejszą wypowiedzią.
      I oczywiście, znowu masz rację... Hmmm (?)
      Dzięki za wyrozumiałość :)

      Usuń
    2. Co masz na myśli pisząc "najszczerszą"? Ja zawsze jestem szczery! A przynajmniej tutaj :P
      I tak, to chyba faktycznie jest mój najdłuższy komentarz. Chociaż gonią go te spod 12 rozdziału Enough i jej jednorazówki.
      Nie przeszkadza Wam to że ciągle się czegoś czepiam?

      Usuń
    3. Po prostu: najszczersza :P Taka dokładna. Odniosłeś się do konkretów, a nie tak "pobieżnie" - fajne, były błędy, jak zawsze, to nie nowość, pracuj itp, itp. (Zauważyłam, że zawsze jesteś szczery, ciężko to przeoczyć :D)
      I nie przeszkadza mi to, że się czepiasz. Krytyka ważna rzecz! (a, że hejterem nie jesteś...)
      No i dzięki tobie nie mogę zapomnieć, że jeszcze nigdy nic nie wyszło mi idealnie :*

      Usuń
    4. A skąd wiesz? Może wyszło ale tego nie wrzuciłaś? ;) Albo to coś nie było opowiadaniem, wypracowaniem albo czymś w tym stylu.
      Ale to dobrze, że Ci nie przeszkadza.

      Usuń
    5. Hmmm... Wiesz, chyba jest jedna rzecz, która wychodzi mi nawet nieźle... :)

      Usuń
    6. Hmmm... Pisanie jeśli dobrze rozumiem? ;)

      Usuń
    7. Nie... Oprócz pisania mam jeszcze jedną pasję, której się oddaje i cholernie w niej zatracam :) Zajmowałam się tym jeszcze zanim pokochałam literaturę. Robię to w sumie odkąd pamiętam... Ehh...
      (wspominam o tym zajęciu w walentynkowej jednorazówce)
      P.S. Uważasz, że pisanie wychodzi mi nawet nieźle??? o,O

      Usuń
    8. Uważam, że wychodzi dobrze :) Jak rozumiem, lubisz też rysować?

      Usuń
    9. Dzięki :)
      Sagi, nie lubię rysować, ja to po prostu kocham! I nie tylko rysować - babram się w farbach, praktykuję rzeźbę i ogółem wszystko co się da! Ale fakt, uwielbiam rysować, najbardziej szkice ołówkiem... choć węglem też niczego sobie. Sztuka jest częścią mnie, od zawsze we mnie siedzi, najlepiej wyraża mi się prze nią uczucia i samą siebie. To coś w czym nic mnie nie ogranicza. Freedom w swojej całej okazałości!

      Usuń
    10. Coś jak dla mnie pisanie ;) Bez ograniczeń, tylko ja, długopis i zeszyt (ewentualnie komputer i klawiatura ;) ). No i muzyka... Całkiem lubię śpiewać, powiem Ci. Piosenka którą najbardziej lubię śpiewać to "Love me tender" Presleya, a ostatnio też "Ballad of the witcher Geralt". Kiedyś grałem też na pianinie ^^ ale później wywalili mojego nauczyciela i uczyła mnie taka gupia baba... To przestałem grać. Bo samemu to mi się nie chce. Jeszcze od czasu do czasu, raz na miesiąc czy dwa coś tam zagram...

      Usuń
    11. Muzyka. Tak, to mój nałóg... Jeśli piszę lub coś rysuję itd., to tylko i wyłącznie w słuchawkach! I powiem ci, że kiedyś też coś tam śpiewałam, zawsze mnie do tego ciągnęło, ale jakoś tak wyszło... że teraz to najczęściej śpiewam po prysznicem XD
      Grałeś na pianinie??? I jeszcze bardziej cię teraz lubię ;D

      Usuń
    12. Czemu akurat przez pianino? :D
      Ja nie przepadam za słuchawkami. Dźwięk wydaje mi się taki... płytki. Do tego nie mogę głośno słuchać na słuchawkach przez długi czas bo mnie uszy bolą :/ a do tego teraz mam subwoofer i tak trochę mi bez niego gupio słuchać...

      Usuń
    13. A to zależy od słuchawek :) Mi tam nie przeszkadza ból uszu. Przyzwyczaiłam się do różnego rodzaju bólu :) Zawsze słucham na pełen regulator, tak oto odcinam się od reszty świata i zamykam w sobie na jakąś chwilkę.
      Czemu przez pianino? Mam dobre skojarzenia z tym instrumentem i pewne do niego sentymenty ;)

      Usuń
    14. Ja jestem w pewnym sensie odporny na ból, ale nie na ból uszu :P
      Jakie te skojarzenia? I jakie sentymenty? Śmiało, przyznaj się ;)

      Usuń
    15. Haha, nie przyznam się! Za nic w świecie! :P

      Usuń
    16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń