piątek, 31 stycznia 2014

Przepraszam za opóźnienie...

Cześć, wszystkim, chciałam przeprosić, że w ten piątek nie ukazał się mój kolejny rozdział, ale szykuję dla Was pewną niespodziankę, która dosyć mnie zaabsorbowała...;)
Rozdział trzynasty dodam w najlepszym wypadku gdzieś po weekendzie, w okolicach poniedziałku lub wtorku. Choć są ferie, parę moich spraw się pokomplikowało, a niektóre plany legły w gruzach. Postaram się jak najszybciej połapać koniec z końcem i napisać coś dla Was.
W najbliższych dniach możecie liczyć na Enough, która będzie uzupełniać zaległości.
A i bloga urozmaicił również nasz Sagi, swoją jednorazówką :)

Pozdrawiam i przepraszam 
Freedom

New One Part by Sagi van Cahear aep Reuel

Prezentujemy pierwszą jednorazówkę autorstwa użytkownika Sagi van Cahear aep Reuel ;)


Abdul Gaffar, znany również jako Husam, siedział na ławce, garbiąc się lekko. Wzrok miał utkwiony w nieokreślonym punkcie korony jednego z rosnących w parku drzew. Nie był ubrany jakoś specjalnie – szara bluza z kapturem, granatowe bojówki, stare, nieco zniszczone trampki… Wyglądem nie wyróżniał się spośród wszystkich ludzi znajdujących się w parku. Coś jednak sprawiało, że wszyscy unikali zbliżania się do niego. Może były to zwierzęce rysy jego twarzy; może był to przenikliwy wzrok, potrafiący przeszyć na wylot każdego, kto stanął w jego zasięgu; może była to towarzysząca mu aura tajemniczości…
          Miał on proste, długie, ciemne włosy. Jego oczy były dość małe, czarne tęczówki otoczone były cienką, żółtą obwódką. Usta miał blade i wąskie, tak że prawie nie było ich widać. Zbyt duże ubranie maskowało jego posturę, można jednak było wnioskować, że jest chudy i wysoki.
          Coś w koronie drzewa poruszyło się i spomiędzy liści wystawił głowę sęp. Rozejrzał się po okolicy, najwyraźniej szukając czegoś.
          Albo kogoś.
          Husam wstał, przyglądając się uważnie ptakowi. Wystawił rękę, jak sokolnicy, przywołujący swego ptaka. Sęp wydał z siebie syczący odgłos, po czym wygrzebał się z gałęzi i wystartował. Zatoczył w powietrzu szerokie koło, po czym usiadł posłusznie na ramieniu człowieka.
          Jesteś, Mahmud – rzekł Husam w myślach. Nie doczekał się odpowiedzi, ptak jedynie spojrzał na niego swym nieprzeniknionym wzrokiem. – Obraziłeś się – stwierdził mężczyzna. – Jak chcesz.
          Husam ruszył ścieżką prowadzącą przez park, a temperatura w jego ciele rosła.
*
- Kim on jest? – spytała Nicole, wskazując głową siedzącego pod drzewem człowieka, którego widziała po raz pierwszy w życiu.
- Nie mam pojęcia – odparł Hans, kręcąc głową. Pomiędzy jego palcami przemykały się drobne płomyczki, kiedy obserwował nieznajomego.
- Pójdę go zapytać – zdecydowała nagle dziewczyna, co było u niej wcześniej niespotykane: taka nagła decyzja.
- Nie, Nicole! – syknął Hans. – Czekaj...!
Ale dziewczyny już nie było. W kilku susach dopadła nieznajomego i stanęła przed nim, nieco bezczelnie przekazując tym działaniem, że chce z nim porozmawiać.
- Hej – zagadnęła wesoło. – Nazywam się Nicole. Jesteś tu nowy, prawda? Jak się nazywasz?
Mężczyzna powoli przeniósł na nią swoje spojrzenie, nieco zaskoczony tak nagłym wyrwaniem z zamyślenia.
- Nie – odparł niespiesznie. – Byłem tu na długo przed tobą, Nicole, i opuściłem to miejsce, zanim się urodziłaś. Wróciłem po latach, by odwiedzić starego druha, Antaniasza. Nazywam się Abdul Gaffar, ale możesz mi mówić Husam. Tak jest krócej.
- Jesteś Arabem? – spytała zaskoczona dziewczyna.
- Nie. Nie wiem, skąd pochodzę. Imię nadałem sobie sam, na cześć Beduina, który mnie znalazł… A raczej, którego ja znalazłem…
*
Abdul Gaffar prowadził swego dromadera wąskim wąwozem wśród skał; zwierze objuczone było całym dobytkiem starego mężczyzny. Arab ubrany był w długą, białą szatę, na głowie miał turban związany z beżowej chusty.
Nagle, ciszę wciąż jeszcze skwarnego wieczoru przerwał przeciągły, straszny ryk. Wielbłąd wierzgnął dziko – co w jego podeszłym wieku zdarzało się bardzo rzadko – tak, że mężczyźnie ledwo udało się go uspokoić.
Zza zakrętu, znajdującego się przed wędrowcem, wyłonił się sporych rozmiarów lew, niespiesznie kierując się w stronę łatwej zdobyczy. Gdy mężczyzna spojrzał za siebie, ujrzał drugie zwierzę, również zmierzające w jego stronę. Zrozumiał, że dla niego nie ma wyjścia z tego wąwozu.
Pierwszy z lwów przyspieszył i skoczył, wyciągając w tym skoku całe swe imponującej długości ciało. Jego wysunięte łapy o obnażonych pazurach już sięgały mężczyzny, w którego oczach nie było widać strachu – bez słowa skargi przyjmował swój smutny los, którego koniec właśnie miał nastąpić. I właśnie wtedy, kiedy pogodził się już z perspektywą śmierci, coś wystrzeliło zza skały i zderzyło się z lwem w locie. Oba stworzenia uderzyły w ścianę wąwozu i upadły na ziemię. Lew wydał z siebie wściekłe warknięcie, zamachując się łapą na drugą istotę. Lecz ta wydała z siebie dziwny, nieokreślony dźwięk, osadzając lwa na miejscu. Widząc, że zwierzę już się nie rzuca, istota odwróciła się do mężczyzny…
Był to kilkuletni chłopiec.
*
- Czy dobrze rozumiem – przerwała mu Nicole – że wychowałeś się na pustyni?
Husam przeniósł na nią swój nieobecny wzrok, który powoli wracał do obecności.
- Tak naprawdę to nie… Na sawannie.
- Aha…
Zapadła cisza, która trwała dłuższą chwilę. Nicole patrzyła z zafascynowaniem na Husama, który z kolei zapatrzony był w odległy punkt na horyzoncie. Dało się słyszeć skrzek krążącego po niebie Mahmuda, który wciąż obrażony na przyjaciela, nie miał zamiaru powrócić na ziemię.
- Interesuje cię to w ogóle? – spytał Hussam, przerywając milczenie. – Moja historia…
- Tak – zapewniła prędko Nicole. – Powiedz, masz żonę?
Na to pytanie Abdul Gaffar spochmurniał. Próbował ukryć swój smutek. Nieudolnie. Jego twarz wyraźnie wykrzywiła się z bólu, zmieniając prawie nie do poznania; oczy, zaszedłszy łzami, stały się szkliste i nienaturalnie wilgotne.
Dziewczyna zrozumiała, że był to temat bolesny dla nowopoznanego mężczyzny, jednak było już za późno i nie zdążyła zmienić tematu, nim padła odpowiedź.
- Nie, ale miałem… Kiedyś, dawno temu.
- Jakim żywiołem władasz? – Nicole starała się jak najszybciej odejść od poruszonego przed chwilą tematu.
- Ogniem – odparł Husam, a jego twarz powoli powracała do stanu sprzed pytania o żonę. – A ty?
- Ziemią… - dziewczyna zamyśliła się na chwilę. –Opowiesz mi coś jeszcze o sobie? – poprosiła.
Mężczyzna zamyślił się, przymykając lekko oczy. Siedział tak dłuższą chwilę, Nicole pomyślała więc, że zasnął. Kiedy już miała wstać i odejść, Husam odezwał się.
- Przypominasz sobie może historię z polowaniem na czarownice? Byłem tam w centrum zawieruchy… Byłem jedyną prawdziwą czarownicą. Mogę ci o tym opowiedzieć, ale nie będzie to zbyt porywająca opowieść…
*
Husam przylgnął do ściany domu. Ulicą przebiegł tłumek wściekłych wieśniaków z widłami i pochodniami, wykrzykując coś w niebogłosy. Polowali na niego. Polowali na Nadnaturalnych. I na tych, których za Nadnaturalnych uważali.
Oddech miał przyspieszony, poziom adrenaliny we krwi podwyższony. Musiał uciekać. Ale dokąd? Nie było żadnej drogi, żadnego wyjścia. Mógłby użyć zaklęć – zatrzymać czas, teleportować się gdzieś. Mógłby, gdyby miał się i równowagę. W tej chwili był zmęczony kilkugodzinną ucieczką i wytrącony z równowagi przez ścigające go psy i wieśniaków.
Przez chwilę opierał się plecami o ścianę, głowę odchylił w tył. Próbował uspokoić oddech, opanować rozbiegane myśli. Nie przyszło mu to łatwo; krzyki posądzonych o Nadnaturalność w żaden sposób nie pomagały mu w tym.
Kropla potu spłynęła mu po czole. Całe ciało miał rozgrzane, ogień płonął w nim, trawiąc trzewia, a jednocześnie pobudzając do działania, jednak w tej chwili nie był gotów by wybuchnąć i spalić tych wszystkich, czyhających nań ludzi; dokonać zemsty za siebie, za ojca, za… Za nią. Nienawiść eksplodowała w jego wnętrzu, w oczach zapaliły się groźne iskierki, na twarzy zagościła chęć mordu. To przez nich, przez takich jak oni, ona… A on nie mógł jej pomóc. Chciał krzyczeć, wyć, dać upust zżerającemu go uczuciu.
Ale powstrzymał się. W tym mieście są też niewinne kobiety, dzieci, starcy… Niewinni ludzie, którzy nie powinni płacić za zbrodnie innych. Husam nie był złym człowiekiem. Był postrzegany jako zły człowiek, ścigany. Polowano na niego za to...
Za to, że był inny.
Takich jak on tępiono. Tępiono skutecznie. Wyplewiano. Mordowano. Torturowano i przeprowa-dzano na nich eksperymenty. Dlatego, że byli inni. Ludzie każdych czasów nie tolerują inności. Odmienności. Nie rozumieją i boją się jej. Nie dostrzegają jej dobrych stron, widzą tylko złe. Chcą, by wszystko było takie samo, do bólu przewidywalne. Żeby nie było żadnych różnic. Jedni niszczą fizycznie – zabijają. Inni psychicznie, odrzucając od siebie wyróżniających się czymś albo innych; odcinają się od nich, dążąc do tego, by sami się wykończyli.
Husam zacisnął pięści, paznokcie boleśnie wbiły mu się w skórę dłoni. Przez chwilę stał tak walcząc ze sobą, po czym uspokoił się, wyciszył płonącą w nim nienawiść. Wiedział, że zabicie choćby i tysięcy ludzi nie przywróci mu ani ojca, ani jej.
Gdy tak stał, tłumiąc w sobie chęć mordu, po dłoniach przebiegały mu cienkie płomyczki, liżąc rękawy koszuli i włosy na rękach. Oddychał powoli, łagodząc gniew i uspokajając nerwy.
Gdy był już wystarczająco spokojny, powoli wyprostował się i rozejrzał dookoła, gdyż myślał już dość jasno, by wymyślić jakiś plan opuszczenia miasta. Ujrzał oparte o ścianę domu widły. Podniósł je i wybiegł zza węgła, wykrzykując różne niezrozumiałe, a groźnie brzmiące rzeczy. Przeszedł ulicami miasta, wokół biegali chaotycznie inni mieszkańcy; co chwilę rozbrzmiewał się nowy krzyk.
Ale Husam już tego nie słyszał. Pogrążył się we własnych myślach, uciekł od tego wszystkiego, co działo się dookoła. Skrył się w sobie, z dala od wszystkich pragnących jego śmierci ludzi. Myślał o swoim ojcu. Bardzo mu go brakowało i bardzo za nim tęsknił, chociaż minęło już wiele wieków… I myślał też o niej. Bez niej jego życie straciło sens, było puste, niepełne; nie było tym, czym powinno. Było niczym okręt bez steru lub żaglowiec bez żagli… Kiedy jej zabrakło, zgubił drogę. Zatrzymał się w miejscu, bez nadziei na to, że życie może mu jeszcze coś zaoferować. Zrozumiał, że to, co kiedyś wydało mu się hojnym darem, w rzeczywistości było przekleństwem.
Od tego czasu minęło już jednak dużo czasu i zdążył otrząsnąć się po tym na tyle, na ile mógł; pozbierać swoje życie do kupy, na nowo złożyć rozsypane części układanki, jaką jest życie. Pozbierał się, wstał.
Chociaż już nigdy do końca się nie wyprostuje.
Wyszedł za miasto, uciekł przed rozjuszonym tłumem. Wszedł na niewysokie, porośnięte lasem wzgórze. Uszedłszy kilkanaście metrów w górę, spojrzał za siebie. Widział łunę ognia, pożaru, trawiącego miasto. Widział płomienie pochodni, które rozwścieczeni ludzie targali ze sobą; widział ognie pochodzące z płonących stosów. Słyszał wrzaski porywanych z domów kobiet i dzieci, krzyki mężczyzn, stających w obronie mordowanych rodzin.
I zrozumiał, że dla tego miasta nie ma już ratunku.
Stosy płonęły, niewinni ludzie smażyli się w płomieniach, pochodnie świeciły w ciemności złowrogim, żółtym światłem… Ten obraz pozostał mu w pamięci do końca życia.
Płomienie strzeliły w górę, ogniem zajęły się chaty, chałupy, domy… Spichlerze, składy, stajnie, obory… Pałac gubernatora… Wszystko płonęło.
*
Husam przerwał opowieść, znów ogarnięty melancholijnym nastrojem. Patrzył w przestrzeń, oczy błyszczały w południowym słońcu.
- I co dalej? – spytała Nicole, nie mogąc wytrzymać milczenia.
- Co dalej? – powtórzył niczym echo. – Dalej… Zamieszkałem w innym mieście i na nowo ułożyłem sobie życie – zamilkł, obserwując uważnie zachowanie sępa. Po chwili wstał, przeciągnął się. – Mahmud mówi, że Antaniasz wrócił, a więc pora na mnie. Do zobaczenia – Husam uśmiechnął się do dziewczyny, po czym odwrócił się i odszedł.
Nicole długo patrzyła za nim, aż zniknął jej z oczu.
- Pa – odparła w końcu smutno, chociaż mężczyzna nie mógł już jej usłyszeć.

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdziału nie będzie...

Niestety w ten weekend tak wiem, wcześnie was informuje nie dodam rozdziału. Pojawi się on za to w następny weekend na 1.000.000 %, a to dlatego, że zaczynamy z Freedom ferie C: A teraz tak klimatowo pożyczę wszystkim czytelnikom naszego bloga (nie mam pojęcia, ile was jest, może jedna osoba?) tym którzy mają ferie, aby spędzili je jak najlepiej!
A tu taki obrazeczek:

Echhh, góry<3

Pozdrawiam
Enough

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 12 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "


Dziwnym trafem nie mam nastroju na pisanie długiej mówki. 
Jednak wrzucam ten rozdział na prośbę Sagi' ego. 
Więc analogiczny dedyk chyba jest jednoznaczny. 
_________________________

 - Sugerujesz coś?- zapytałam przerywając niezręczną ciszę, która zapadła po jego ostatnim zdaniu.
- Owszem- odparł spontanicznie bez przerwy wpatrując się w różowe obłoczki.
- A konkretniej…- ciągnęłam go uporczywie za język, próbując nawiązać kontakt wzrokowy. Tony skutecznie unikał mojego wzroku, co pobudzało we mnie niezrozumiałą irytację.
- Byłaś w Naszym Świecie?- zapytał spoglądając na mnie dziwnie. W jego oczach czaił się cień szaleństwa. Poczułam się nieswojo.
- Nie- zaprzeczyłam jąkając się.- Ale zawsze chciałam się tam udać.
- Czyli byłabyś skora wybrać się dziś ze mną do lasu?- mówiąc to uniósł jedną brew.- Ja też nigdy tam nie byłem, ale udało mi się kiedyś odnaleźć portal. Niestety, nie jestem w stanie teraz powiedzieć, czy nie prowadził on do świata śmiertelników. Ufam, ci na tyle, by składać taką propozycję, więc…
- Wiesz…- Stoczyłam wewnętrzną bitwę. Złamać zasady i wybrać się z nim do lasu, czy odmówić? Z drugiej strony, jeśli Tony się nie mylił, to miałam szansę na zobaczenie Naszego Świata. Ale zawsze chciałam się tam wybrać z Lexi, którą niewdzięcznie dzisiaj wystawiłam. Miałam za to żal, do siebie, czy do Tony’ ego? Rozważyłam wszystkie za i przeciw…i podjęłam decyzję. Czy trafną? To się miało jeszcze okazać.
- Dobra- odpowiedziałam.- Pójdę z tobą. Ale co będzie jeśli Antaniasz się dowie?
- Nic.- Tony wzruszył ramionami.- Na pewno nie będzie się długo gniewać. Nie potrafi. Jesteśmy dla niego jak dzieci. To co idziemy?
            Wstał i podał mi rękę. Podciągnęłam się do góry chwytając jego dłoń.
     Chłopak poprowadził mnie świetnie zamaskowaną ścieżką miedzy rozłożystymi bukami. Nie odzywaliśmy się do siebie, żeby nie zmącić leśnej ciszy. Od czasu do czasu w konarach drzew ćwierkał jakiś ptaszek. Podniosłam głowę i chłonęłam widok liści, które podświetlały ostatnie promyki dnia. Im dalej zapuszczaliśmy się w las tajemniczą ścieżką tym robił się on gęstszy. Drzewa różnego rodzaju rosły tu w skośnych kolumnadach. Niektóre pnie pokrywały mchy i porosty. Najwyższe dęby miały splątane ze sobą gałęzie, jak sznurowadła. Musiałam uważać na wystające co kawałek korzenie. Nie widziałam po drodze żadnych zwierząt. Mijaliśmy jedynie więcej wapiennych, skalnych półek przypominających niedosunięte szuflady. Były bardzo podobne do mojej. Tony poprowadził mnie drogą pod górę, po kilkudziesięciu metrach przekroczyliśmy szczyt i zaczęliśmy schodzić do jaru odbijając w prawo.
- Daleko jeszcze?- zapytałam, w końcu niepokojąc się tym, że zaczyna się ściemniać. Z doświadczenia wiedziałam, że eksplorowanie lasów po nocach nie jest wskazane.
- Nie, jeszcze tylko kawałek- odparł zasuwając z powrotem kaptur na głowę. Nie spojrzał na moją reakcję przez całą drogę, choć szliśmy ramię w ramię.
            Zaczęłam się więc rozglądać w poszukiwaniu czegoś co przypominałoby portal. Nie wiem czemu, ale zawsze wyobrażałam go sobie, jako wielkie drzwi z mosiężnymi zasuwami. Przyglądałam się wszystkiemu uważnie. Starałam się zwracać uwagę na każdy najmniejszy szczegół. Szukałam jakichś wskazówek, ale bezskutecznie. Nie udało mi się natrafić na żadną poszlakę, żaden znak. Nic. Nie miałam pojęcia, jak Tony orientował się w terenie. Dla mnie wszystkie drzewa w półmroku, który zapadł, wyglądały tak samo.
          Nieoczekiwanie powiódł mnie w stronę ogromnego głazu. Pomyślałam, że to jedno z oznaczeń, ale okazało się, że za kamieniem, jest lejowata wnęka, a w niej (tu uwaga) schody. Tak, najprawdziwsze kamienne schody. Były strome i wiodły kręto w dół pod ziemię. Tony wskoczył na kilka pierwszych stopni, ale ja się zawahałam.
- No, co nie idziesz?- zwrócił się do mnie marszcząc nos.- Rozmyśliłaś się?
- Nie, nie- zaoponowałam niepewnie. Chyba słychać było zwątpienie i tchórzostwo w moim głosie. Po prostu chodziło o to, że ma klaustrofobię. Panikuję i tracę rozum w ciasnych i małych pomieszczeniach, dlatego też nie cierpię jeździć windą. A perspektywa wąskiej klatki schodowej prowadzącej pod powierzchnię ziemi, zdecydowanie nie była kusząca. No, dobra, przerażało mnie to. Od dawna próbowałam się przełamać, ale moje fobie, przez to, że jestem Nadnaturalna są wyostrzone i ciężkie w pohamowaniu, czy stłamszeniu. To samo jest z ogniem. Mam arsonofobię. Okazuję nieufność do Clov, bo ta dziewczynka budzi we mnie niepewność i lęk, ponieważ boję się ognia. Mam też ofidofobię, lęk przed wężami. Kiedyś ciotka zabrała mnie do zoo i na widok pytona zemdlałam, a potem wymiotowałam przez dobę. Nienawidzę tych oślizłych gadów. Ale wstręt do tych zwierząt udało mi się zminimalizować. Już nie odlatuję na widok jednego węża, nie wiem, jednak jak bym zareagowała na widok kilkudziesięciu.
- Lorren?- zaniepokoił się Tony.- Dlaczego jesteś taka blada?
- Nie, nie, to nic- odpaliłam szybko.- Wydaje ci się w półmroku.
          Wstąpiłam na kilka pierwszych schodków i poczułam ucisk w żołądku. Musiała minąć chwila zanim się go pozbyłam. Tony poprowadził mnie w dół krętymi schodami do średniej wielkości pieczary. Sięgała daleko w przód, ale nie byłam w stanie dostrzec jej przeciwnej ściany, bo ciemności były za gęste. Strop, na moje szczęście, nie wisiał tak nisko, jak sobie wyobrażałam w swoich urojeniach. Po ścianach płynęły pojedyncze kropelki wody, ścigając się ze sobą nawzajem. Podsunęłam się do jednej i dmuchnęłam w nią, a kropla przybrała kształt śnieżynki. Zaśmiałam się do siebie w duchu. Jak ja lubię to robić.
- Całkiem fajne- skomentował Tony stając za mną i przyglądając się płatkowi śniegu na ścianie.
- Dzięki- odpowiedziałam uśmiechając się i zapominając o wszystkich swoich lękach.
- Witam w moim świecie. Ziemia- Chłopak wciągnął powietrze nosem i wypuścił je ustami.- Moja nieodłączna towarzyszka! – po czym dodał półgębkiem- Cholerstwo siedzi we mnie od zawsze, ale i tak kocham zapach gleby. Wiem jestem dziwny.
- Wcale nie- zachichotałam pod nosem, patrząc na jego kwaśną minę, którą chował pod kapturem.- Więc… tutaj miał być ten portal.
- Poprawka- odrzekł szybko kiwając palcem.- Tu jest ten portal. Trzeba tylko poczekać aż się otworzy.
- Serio? A kiedy to nastąpi?- zadałam mu pytanie z niechcianym sarkazmem.
- O bliżej nieokreślonej godzinie- powiedział siadając po turecku w miejscu, w którym stał. Odchylił się do tyłu i podparł na wyprostowanych rękach.
- Żartujesz?- prychnęłam z irytacją.
- A czy wyglądam tak jakbym żartował?- odpowiedział mi całkiem poważnym tonem. Odzywała się w nim ta ponura cząsteczka.
- Może ociupinkę- odparłam unosząc brwi. Faktycznie, siedząc tak na ziemi wyglądał dosyć infantylnie i naiwnie. Jak zagubione, zakapturzone niewiniątko w potarganych spodniach.- Czyli czekamy?
- Mhm- mruknął w odpowiedzi, kiwając głową.
            Super! Będę siedzieć w jakiejś jaskini odtrącając od siebie natarczywe klaustrofobiczne myśli i wizje. Po co ja się zgodziłam żeby w ogóle z nim tu przyjść?! To mógł być mój największy błąd w życiu. Musiałam się czymś zając żeby nie myśleć o tonach ziemi, które wisiały mi nad głową. Rozejrzałam się raz jeszcze i postanowiłam pobawić się w zamienianie kropelek w śnieżynki. Podeszłam do ściany, gdzie stworzyłam już pierwszy płatek śniegu i dmuchając robiłam kolejne.  
Czas mijał, nie wiedziałam, która jest godzina. Może powinniśmy już wracać? A co jeżeli już jesteśmy spóźnieni na wieczorek mocy. Ciekawe jak ja się wytłumaczę przed Antaniaszem!
Tony wyciągnął z tylnej kieszeni spodni pałeczki i zaczął wystukiwać rytm na skalnej ścianie. Po chwili nucił już jakaś obcą mi melodię. Była dosyć chwytliwa, z resztą jak wszystkie jego utwory. Przypadła mi do gustu i wyryła się w pamięci. Dmuchnęłam po raz ostatni i odsunęłam się od ściany. Nieświadomie stworzyłam na skalnej powierzchni trochę chaotyczny wzór. Dopiero po tym jak przyjrzałam się swojemu dziełu dopatrzyłam się w nim kształtu. Mikroskopijne śnieżynki układały się małymi okręgami w jeden wielki płatek śniegu. Tony przestał nucić urywając melodię.
- Co to było?- zapytałam go przyglądając się swojemu zimowemu malowidłu.- To co nuciłeś.
- Sama zobacz- odparł. Odwróciłam się do niego zaskoczona. Wyciągał do mnie rękę podając kolejną zmiętą karteczkę. Wzięłam od niego papier zaintrygowana. Porozginałam rogi i rozwinęłam skrawek. A na wewnętrznej kratkowanej stronie było napisane:
So, now I’m crying
Tears are falling like a rain
For all the lies.
You told me
The hurt. This is my blame.
And we well weep
To be so alone
We are lost
We can never go home.
Jejku. Przestudiowałam tekst kilkakrotnie. Ostatni wers odtwarzał się w kółko szeptem w mojej podświadomości. Dlaczego chciał odwiedzić świat śmiertelników? Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież stamtąd wywodziły się jego wszystkie lęki, paranoje, ból, upokorzenie i cierpienie. Przecież my, Nadnaturalni…Nigdy nie możemy wrócić do domu…
- Bo go nie mamy- wyrwało mi się na głos. Tony spojrzał mi smętnie w oczy.
- Bo nieuchronnie go tracimy- dodał nie spuszczając ze mnie wzroku. Jeszcze chwila i nie wytrzymałabym pod naporem jego tkliwego wzroku. Ale miał rację. Nie znałam nigdy rodziców. Nawet jeśli udało mi się zaaklimatyzować w jakimś domu dziecka, zaraz przenoszono mnie do kolejnego, a kiedy odnalazła mnie ciotka, to w końcu wykończył ją komornik i musiałyśmy się rozstać. Czyli po raz kolejny straciłam dom i byłam zmuszona włóczyć się po świecie z Lexi.
- Więc czemu chcesz wrócić do świata śmie…- zaczęłam z zastanowieniem, kiedy usta w pół zdania przerwał mi dziwaczny zgrzyt. Coś chrupnęło, a pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy: strop się zawala! Na nasze szczęście nie! Tony zerwał się z ziemi i zaczął wpatrywać w ciemność.
- Zaczęło się. Nareszcie- szepnął cicho, a przez jego twarz przeleciał cień uśmiechu i figlarnego wyrazu prowokacji.
            Chroboty i chrzęsty powtórzyły się kilkakrotnie. Odniosłam wrażenie, że tafla mroku przede mną zafalowała, kiedy poraził mnie słup jasnego światła i rozległ się głos donośnego pyknięcia, jakbym wyłączyła telewizor. Stałam przed falującym kołem podobnym do hologramu. Jego kolory, kształt i wzory zmieniały się jak w zabawkowym kalejdoskopie. Raz portal był czerwono-zielony, niebiesko-żółty, czy śnieżno biały, jaskrawy albo pastelowy- praktycznie wszystko na raz! Zjawisko przypominało zorzę polarną.
- Na trzy?- zapytał mnie Tony spoglądając z ukosa. Nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć, bo zwalił nas na ziemie potężny podmuch lodowatego wiatru. Spróbowałam wstać, ale wiatr mnie ograniczał i przyklejał do podłoża. Chłodne zrywy ryczały mi w uszach. Nagle między nimi usłyszałam krzyki. Przerażone ludzkie krzyki. Jakby dwie osoby wrzeszczące do siebie, ale nie mogłam zrozumieć słów. Między tymi odgłosami dotarło do mnie również złowieszcze wycie. Wtem ktoś złapał mnie za ramiona i podniósł stawiając na nogi. Uf, był to Tony, który pierwszy zdołał się podnieść o własnych siłach.
- Wynośmy się stąd!- wrzasnęłam do niego próbując przedrzeć się przez wichurę.
- Przepraszam cię!- huknął w dalszym ciągu mnie nie puszczając, za co byłam mu wdzięczna, bo sama nie ustałabym w miejscu.- Nie wiedziałem, że to takie niebezpieczne!
- To nie najlepsza chwila na przeprosiny!- wydarłam się mu do ucha.
            I miałam rację. To zdecydowanie nie była odpowiednia chwila na sielankową pogawędkę.
         Pchana szaleńczymi podmuchami powietrza pognałam do schodów nie puszczając dłoni Tony’ ego. Kiedy od klatki schodowej dzieliło nas raptem kilka kroków za nami rozniósł się najgłośniejszy wrzask i ujadanie dzikich zwierząt. Nie omieszkałam tego nie sprawdzić. Spoglądając przez ramię zobaczyłam jak portal się zachwiał i zamigotał najjaśniej, tak, że byłam zmuszona przymknąć oczy. Gdy zdecydowałam się z powrotem je uchylić dostrzegłam kotłowaninę postaci na zimnej, kamiennej posadzce. Po sekundzie albo dwóch ze ziemi zerwała się obca mi dwójka. Wgapiałam się w dziewczynkę mniej więcej w moim wieku i w chłopaka zdecydowanie ode mnie starszego, wyglądał nawet na starszego od Andy’ ego. Nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. Tony też stał koło mnie zamurowany, lekko rozchylając ust. Nieoczekiwani przybysze byli bardzo do siebie podobni, oboje mieli jasne włosy, podobne rysy twarzy. Ubrania mieli na sobie całkiem przeciętne, byli w spodniach bojówkach i ciemnozielonych podkoszulkach, lecz przy tych wszystkich iluminacjach świetlnych nie byłam w stanie przyjrzeć się im dokładnie. Ja wytrzeszczałam jeszcze na nich oczy, kiedy spostrzegli mnie i Tony’ ego z dziwacznym okrzykiem na ustach. Ich entuzjastyczna reakcja mnie przestraszyła, więc puściłam się biegiem po schodach nie zważając na nic, nawet na to, że nie wiedziałam jak wrócić do Ośrodka. Usłyszałam jak Tony nawołuje moje imię i również biegnie za mną na powierzchnię, jednak między jego okrzykami wyróżniałam także wrzaski tych obcych intruzów, brzmiały dziwacznie i niezrozumiale. Chłopak i dziewczyna, który nasz gonili chyba się kłócili. Wypadłam na zewnątrz i znalazłam się w lesie. Ciemnym i wrogim, jak mi się teraz wydawało. Chciałam biec w każdym kierunku jednocześnie. Strach był dla mnie rutyną, ale tym razem lęk, jaki odczuwałam był mi obcy. Brakowało mi Lexi. Stałam w miejscu rozglądając się w około, kiedy wpadł na mnie z całym impetem Tony.
- Uspokój się!- wrzeszczał do mnie potrząsając mnie za ramiona.- Czemu zaczęłaś uciekać?
- Bo oni!- pisnęłam bezsensu, jak mysz, widząc goniącą nas dwójkę wypadającą z jaru za skałą. Instynkt brał teraz górę nad rozsądkiem. Szarpnęłam się i chciałam biec… sama nie wiem gdzie. Jednak Tony za mocno mnie trzymał i przyciągnął z powrotem na miejsce.
- Puść mnie, co ty robisz!- wydarłam się mu prosto w twarz. Patrzył na mnie złowrogo spod kaptura. Marszczył brwi z irytacją i świdrował mnie swoim zimnym spojrzeniem brązowych oczu, jednak spękane usta się mu trzęsły. Miałam wrażenie, że przez jego twarz przeleciał dziwny wyraz bólu, który w jego oczach maskowała teraz determinacja. Jeszcze nigdy, jak długo się znamy, nie widziałam u niego takiej miny. Paraliżował spojrzeniem, nie miałam pojęcia, o czym teraz myślał, co sobie przypomniał, ale mogę przysiądź, że właśnie tak spoglądał na siostrę trzy lata temu, gdy ta powstrzymywała go przed ucieczką. Skąd taka hipoteza w mojej głowie? Skąd jego upartość? Jego chora determinacja? Dlaczego? Dlaczego chciał mnie za wszelka cenę zatrzymać? No, czemu?!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6PKIxMd7nxRfFDKAh576V2WfzxopcgZj6JJNG7WYKl5BODOeoJrj5y4twHsPivV8_ahkvB44-ZpcpLAIVoU_hAda9f2jQv7uv5a5D14T5ziw1xAu8KzdnBfr3dvX5PsDblrlyTDdv-w/s1600/%255BCommie%255D+Guilty+Crown+-+19+%255B77E06975%255D.mkv_snapshot_03.10_%255B2012.03.01_20.06.45%255D.jpg Chociaż… to ja się zachowałam irracjonalnie. Zaczęłam uciekać przed jakimiś nieszczęśnikami, którzy przenieśli się ty najprawdopodobniej przez przypadek i nie mają zielonego pojęcia gdzie są. Ale ze mnie egoistka. Ani przez chwilę nie zastanowiłam się nad nimi. Spłoszyła mnie ich reakcja na mój widok. A może po prostu się cieszyli, że widzą człowieka.
Udało mi się ochłonąć. Nieznajomi podsunęli się do nas z rękami podniesionymi w pojednawczym geście. Mogłam się im lepiej przyjrzeć. Oboje mieli błękitne oczy, które zdawały się świecić w mrokach lasu. (Ciekawe, która godzina, na pewno już jesteśmy spóźnieni na wieczorek mocy…czyli mam przekichane…). Wysoki chłopak, z którym chowała się szczupła dziewczynka zaczął do nas coś mówić. Nie rozumiałam nic. Kompletnie nic. Chwile próbowałam ogarnąć ten język, ale w końcu się poddałam. Tony odrzucił kaptur i zrobił kwaśną minę wpatrując się w obcą dwójkę. Nagle nieznajomy urwał w pół zdania i wypuścił powietrze ustami pojmując, że go nie rozumiemy. Nachylił się do dziewczyny i szepnął jej coś do ucha, ona zaprzeczyła kręcąc głową.
- Mam pomysł- szepnął do mnie Tony, po czym wymówił jedną z fraz łamiących język, których uczył nas Antaniasz. Niespodziewanie na wysokości klatek piersiowych naszych nieznajomych pojawiły się napisy tłumaczące to co oni mówią. Normalnie jak na filmach! Nie znałam tego zaklęcia lub też go jeszcze nie opanowałam, ale jak widać było bardzo przydatne.
Shon, my nie jesteśmy w domu! To nie jest tajga! Jest za ciepło, a oni nas nie rozumieją!- przeczytałam tekst pod mostkiem dziewczyny.
Więc co to za kraj, hę?! Po jakiemu mamy się z nimi dogadać? Choćby po to, żeby się dowiedzieć gdzie jesteśmy- odparł jej na to chłopak, Shon, jak wywnioskowałam z napisów.
Nie mam pojęcia, nie wiem gdzie prowadził ten portal. Ale powrót do domu to też nie jest najlepsze wyjście! A co z informacjami dla An…- słowa wyświetlające się pod jasnowłosą przybyszką niespodziewanie się urwały.
Cicho! Może oni tylko udają, co? Skąd wiesz?- zganił ją jej towarzysz. Za jego napisami ciągnął się szyk wykrzykników.
- Hej, stop, stop!- odezwał się Tony unosząc dłonie uciszająco.- Jesteście w Ameryce Północnej, Kalifornia. Rozumiecie, mnie?
           Nieznajomi, których rozmowę właśnie podsłuchałam, czy może lepszym określeniem byłoby podejrzałam, spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Miałam wrażenie, że odbyli właśnie milczącą konwersację. Tak jak ja to robiłam z Elliotem.
- Witajcie, mamy pokojowe zamiary- powiedział Shon przechodząc błyskawicznie na angielski. Zaskoczyła mnie jego odmiana, co zrodziło w moim sercu nowy niepokój. Czułam jak przeszedł mnie lodowaty dreszcz, dosłownie, lód przepłynął mi w żyłach. Chłopak mówił z dziwacznym akcentem, którego w żaden sposób nie potrafiłam rozpoznać.
- Co tu robicie? Jak odnaleźliście portal?- zadał mu podejrzliwe pytania Tony.
- Jesteśmy ścigani- odpowiedział mu jasnowłosy przybysz.- Nazywam się Shon Dragovit, a to jest moja kuzynka Shasha. – I oboje wyciągnęli do nas dłonie. Uściskałam je bez zbędnego entuzjazmu, niechętnie się przedstawiając… A kiedy złączyłam palce z Shonem, a Tony z Shashą, oczy obcokrajowców zaświeciły błękitnym blaskiem. Poczułam ucisk w żołądku na ten widok. Kiedy puściłam jak oparzona dłoń nieznajomego przez jego twarz przeleciał cień przerażenia i ulgi za razem.
- Nadnaturalni!- krzyknęła Shasha.- Shon, to Nadnaturalni!
- Soah’ owie!- wrzasnął Tony ze zdumieniem.- Lorren, oni są z rodu Soah!
           Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. Nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się, że nigdy nie spotkam przedstawiciela tego tajemniczego rodu. A jednak. Spotkałam nawet dwóch. Coś zaczęło świtać mi w głowie: a jeśli to szpiedzy Antaniasza? Portal, przez który się tu dostali kryje po drugiej stronie świat śmiertelników. W takim wypadku, gdzie jest przejście do Naszego Świata...?
           Shon i Shasha cieszyli się jeszcze bardziej odkrywając naszą nadnaturalność. Dziewczyna skakał wesoło na palcach. Oboje krzyczeli coś w tym swoim języku, a jedyne słowo, które udało mi się wychwycić to Antaniasz...
- Cicho!- niespodziewanie przerwał im Tony.- Słyszycie to?
- O czym ty…- zaczęłam krzywiąc się w grymasie i dotarło do mnie, że jedną z jego nadprzyrodzonych zdolności jest niesamowity słuch. Każdy Nadnaturalny ma wyostrzony jakiś zmysł. U mnie jest to wzrok, widzę bardzo szczegółowo na wielkie odległości. U Elliota to pamięć, a u Tony’ ego słuch.
- Nie ruszajcie się- szepnął ledwo słyszalnym głosem.
         Oczywiście, jak to ja, nie posłuchałam i odwróciłam się zaniepokojona. Tak, to był błąd…i to wielki. Zobaczyłam za sobą parę lodowatych ślepi wpatrzoną we mnie. Przełknęłam z trudem ślinę uświadamiając sobie co to za zwierzę. Wilk. Ogromny czarny, jak smoła wilk, obnażający kontrastujące białe kły. Wspomnienia z przed lat, ze stacji benzynowej powróciły. W gardła zwierza wydobył się wściekły warkot. Nie potrafiłam się ruszyć, choć zwierzę szykowało się do skoku napinając mięśnie. Miało na mnie niezrozumiały hipnotyzujący wpływ. Te jego oczy. Nie były czarne i głębokie, jak u Lexi, zdawały się być…ludzkie. W momencie kiedy pojęłam, że nie jest to zwyczajny przedstawiciel tej drapieżnej rasy, Shon wrzasnął w niebogłosy:
- Wilkołaki!
          Moje nogi automatycznie wykonały zwrot i rzuciłam się do ucieczki prosto przed siebie. Pozostali poszli w moje ślady. Usłyszałam przeszywające wycie i ujadanie sfory, która deptała nam po piętach. Tony mnie wyminął i złapał za rękę, obejmując prowadzenie i zmuszając do jeszcze szybszego pędu między drzewami, obcierałam się o krzaki i gałęzi odrapując sobie ręce i nogi. Wataha szczekała za nami wściekle i co gorsza była co raz bliżej. Między chrzęstem wilczych kłów dosłyszałam ludzki ryk bólu. Odwróciłam się przez ramię i zobaczyłam przerażający widok. Jeden z wilkołaków zwalił się na Shashę rozdzierając jej plecy, a Shon desperacko próbował jej pomóc, ciągnąc ją za rękę.
- Uciekaj, natychmiast!- krzyknął do mnie Tony i popchał dalej w stronę Ośrodka.- Ja się tym zajmę!
         Pchnął mnie jeszcze raz i wyciągnął krótki sztylet z buta, który sięgał mu ponad kostkę i świetnie maskował ostrze. Nie potrafiłam biec dalej. Nie mogłam zostawić tej trójki! Ale nie mogłam też im pomóc. Gdybym tylko miała przy sobie łuk...
         Tymczasem Tony cisnął nożem prosto między oczy wilka. Klinga po trzonek zatopiła się z głowie mutanta rozłupując mu czaszkę. Skrzywiłam się mimowolnie, a na widok rozszarpanych pleców dziewczyny zrobiło mi się niedobrze. Nie przepadam za widokiem cudzej krwi, już mniej odrażają mnie moje własne rany. Tony wyrwał sztylet z truchła zwierzęcia, do którego zbliżali się już pozostali członkowie stada.
- Biegiem!- huknął na mnie Shon podnosząc z ziemi ranną Shashę. Tym razem posłuchałam i zawróciłam wyciągając nogi jak najdalej przed siebie.
         Nie mam pojęcia, jak to zrobiłam, ale pod presją trafiłam na krętą ścieżkę wyprowadzającą z lasu. Ujadanie sfory było odleglejsze, a może tylko tak mi się wydawało.
- Skąd one się tu wzięły?!- zapytałam pozostałych, nie zwalniając.
- Goniły nas! Wilkołaki nas ścigały!- odkrzyknął Shon między sapnięciami. Jestem okropna, zmuszałam go do biegu z dziewczyna na rękach. Ale wilki nastawały nam po piętach, nie!
Postanowiłam zwolnić skoro sfora wydawał mi się już nie przybliżać.
Po chwili nie wychwytywałam już żadnych złowrogich dźwięków. Zwolniłam do truchtu i po paru zakrętach między drzewami wpadłam w krzaki na obrzeżach lasu. Udało mi się wyprowadzić przybyszy. Nadzieja urosła w moim sercu, gdy zobaczyłam dobrze mi znany strumyk. Przeprowadziłam Shona i Shashę prze brud i dopiero teraz zauważyłam, że nie ma z nami Tony’ ego. Byłam święcie przekonana, że biegł cały czas za nami! Jak mogłam go zgubić! Jeżeli coś mu by się stało przez moją głupotę nie wybaczyłabym sobie tego. Rozkazałam Soah’ om by nigdzie się nie ruszali i wróciłam się do lasu, przeskakując po kamieniach w rzeczce.
- Tony!- wrzasnęłam ile sił w płucach. Echo poniosło mój głos między omszałymi pniami. Zawołałam go po raz wtórny. Nic. Żadnego odzewu. Zaczęłam powoli panikować, ale miałam niewyjaśnione opory, by zapuścić się z powrotem w gąszcz. Zawołałam trzeci raz, a głos mi się załamał. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Bezradność i wyrzuty sumienia zdawały się mnie rozedrzeć na strzępy. Po raz ostatni powtórzyłam jego imię w pustą przestrzeń i poczułam ucisk na ramieniu. Podskoczyłam przestraszona i wpadłam prosto na Tony’ ego.Miał rozcięty policzek i bluzę zaplamioną krwią. spodnie wisiały na nim w jeszcze większych strzępach. W ręce trzymał wyszczerbiony uwalany krwią wilkołaków nóż.
- Jestem...- wysapał ciężko.- Wilki… odpuściły. Zostały... głęboko... w lesie. 
Nie potrafiłam powstrzymać ataku euforii na jego widok. Rzuciłam się do niego przytulając mocno. Chyba zaskoczyła go moja reakcja, bo odwzajemnił uścisk dopiero po chwili.
- Musimy zaprowadzić tych dwoje do Antaniasza- powiedział odchylając się do tyłu , gdy go w końcu puściłam.- Dziewczyna jest ranna.
- Właśnie! A ty? Nic ci nie jest?- zapytałam troskliwie. Zaprzeczył kiwnięciem głowy.
- Lorren, Soah' owie!- krzyknął wyrównując powoli oddech.
- Jasne, jasne!- oprzytomniałam i przypomniałam sobie o kuzynostwie, które pozostawiłam na brzegu. Za dużo rzeczy działo się na raz. Nie łapałam końca z końcem, każda sprawa umykał mi w innym kierunku, a obce mi rozkojarzenie zaczęło mnie ostatnim czasem napastować z niewiarygodna mocą.
          Wróciliśmy pośpiesznie nad strumień i przepraszając kilkakrotnie Soah’ ów powiedliśmy ich w stronę domku Antaniasz. Nikt się nie odzywał. No, może Shasha jęczała z bólu co jakiś czas. I tak uważałam, że jest bardzo wytrzymała. Musiała niemiłosiernie cierpieć. Już wyobrażałam sobie ten ból. Gdy dochodziliśmy już do czerwonego mostku i zagonek Mędrca zastanowiłam się nad konsekwencjami, które teraz miałam ponieść. Na pewno spotka mnie jakaś kara, choć miałam nadzieję, że uda mi się udobruchać Mistrza.
         Wskoczyliśmy na ganek. Tony załomotał do drzwi, które po sekundzie otworzył Antaniasz.
- Nie było was na wieczorku mocy!- wyskoczył z oskarżającym oświadczeniem Mędrzec.- Oczekuję wyjaśnień!
          Tony nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo Antaniasz przeniósł już swój wzrok na dwójkę Soah’ ów.
- Dragovit!- zdumiał się Mistrz.- Macie informacje?
           Shon na to kiwnął głową potakująco i dodał, że byli ścigani przez watahę wilkołaków oraz, że jego kuzynka jest ranna, na co Antaniasz wciągnął go do swojego domku bez zwłoki i słowa wyjaśnienia, po czym zatrzasnął mi i Tony’ emu drzwi przed nosem mówiąc:
- Z wami policzę się później!
           Stałam przez chwilę jak oniemiała wpatrując się w drzwi i trawiąc scenkę, której byłam świadkiem. W końcu Tony odciągnął mnie od fikuśnie zdobionych drzwi, ale gdy tylko odwróciłam się do nich tyłem zatrzymał mnie przyciszony głos naszego Mędrca dobiegający z wnętrza:
- Odnaleźliście go? Potwierdził te informacje? Przyznał się?
Wtedy nastawiłam uszu i doczekałam się odpowiedzi Shona:
- Antaniaszu… Tom FrostyBlast nie żyje.

niedziela, 19 stycznia 2014

Z okazji ,,miesięcznicy'' bloga ;)

Z tej strony Enough:
Jak już pewnie zauważyliście, zamiast tytułu i opisu jest jakże piękny obrazek (mojego autorstwa, rzecz jasna), który zastępuje tamte rzeczy. Podoba się?
Chyba resztę przemowy z okazji ,,miesięcznicy'' zostawię Freedom, gdyż ona jest lepsza w tego typu rzeczach ;)
________________

Oj, Enough, Enough, nie ma to jak zwalić przemowę na mnie, nie? Ale fakt, lubuję się w pisaniu takich tekstów, o czym chyba przekonaliście się czytając mówki przed moimi rozdziałami. 

A więc, obydwie jesteśmy Wam wdzięczne, za to, że już od miesiąca jesteście tu z nami. Rzetelną działalność rozpoczęłyśmy 20.12. 2013r. i od tego czasu wszystko zaczęło się powoli rozkręcać, dzięki Wam, oczywiście! Z każdym dniem przybywa nam czytelników, nie tylko w Polsce, z czego niezmiernie się cieszymy. Pisanie opowiadań jest naszą wspólną pasją, a ten blog (przynajmniej dla mnie) jest furtką na świat. 
Dziękuję ci Enough, że namówiłaś mnie do pisania dla tych wszystkich osób. Bez Was, moi drodzy, istnienie tej strony nie miałoby sensu. Codziennie sprawdzamy liczbę wyświetleń, a gdy widzimy jak bijemy w tym rekordy dzień staje się dla nas weselszy. 
Więc odwiedzajcie nas i czytajcie opka przeżywając z nami przygody!

Pozdrowienia 
Freedom i Enough <3



Rozdział 11 od Esper ,,Podróż do Szkoły Antaniasza''

A jednak, rozdział został dodany!
Za to możecie podziękować mojemu dobremu sercu i motywacji, bo stwierdziłam, że  bez rozdziału jednak się nie obędzie ;) Tak więc, zapraszam do czytania (z wielką nadzieją, że pojawią się jakieś komentarze- pozytywne czy negatywne) i myślę, że za bardzo was nie przynudzam moimi wypocinami ;)
______________


* * *
Odkąd jesteśmy w Naszym Świecie minęło dobre kilka miesięcy. W sumie tak naprawdę nie mam pojęcia jaki jest dzień tygodnia, miesiąc...W tej krainie naprawdę można się zatracić. Jest tutaj wszystko, czego Nadnaturalny, a nawet zwykły śmiertelnik, potrzebuje do życia. Wielkie jeziora, rzeki, w których można się wykąpać w miarę słonecznego dnia, lasy, po których można pospacerować z przyjaciółmi, łąki, wrzosowiska...Kalina (bo tak miała na imię owa kobieta, która jakże miło nas przywitała) poprowadziła nas ścieżką do wielkiej willi. Nasz Świat jest bardzo zróżnicowany- w jednym miejscu można znaleźć mini plaże, jeziora, lasy, a w drugim drogi, domy, kawiarnie. Wygląda to tak jakby zwykły świat śmiertelników upchać pod ziemię i zgromadzić w jedynym miejscu. Kiedy drugi dzień spędzony z Nadnaturalnymi dobiegał końca myślałam, że już za kilka godzin mnie tu nie będzie i znów pogrążę się w szarą rzeczywistość ponad nami. Po raz kolejny Kalina mnie zaskoczyła (tym razem pozytywnie) i zdradziła nam swoją tajemnicę. Mianowicie, razem z kilkoma innymi Nadnaturalnymi, znalazła jedno możliwe miejsce, w którym da się przetrwać więcej niż dwa dni; możesz przeżyć miesiące, a nawet lata w bezpiecznym świecie, z dala od ucieczek, wytykania palcami przez innych...Ta perspektywa bardzo mi się spodobała i, pomimo tego że Pablo cały czas naciskał, że musimy dalej podróżować do Szkoły Antaniasza, od razu zgodziłam się zostać w Naszym Świecie jeszcze kilka dni, z czego zrobiły się potem miesiące...
Było mi dobrze; dobrze jak nigdy dotąd. Miałam ochotę przeżyć tak całe swoje życie, ale jednak los znowu wszystko zepsuł i znów musieliśmy uciekać.
Wszystko zaczęło się od pewnego słonecznego poranka, kiedy to leżałam na trawie i przyglądałam się chmurom, które płynęły nade mną. Miałam na sobie wtedy bluzkę na szerokich ramiączkach, dżinsowe spodnie do kolan oraz czarne trampki. Dzień zapowiadał się jak każdy inny w poprzednich miesiącach: chwilę posiedziałabym tu, potem tam, poszłabym po coś do picia, może popływała w jeziorze... Zapomniałam dodać, że aby przerwać musieliśmy znajdować się w tym ,,bezpiecznym miejscu'' tylko w noc, kiedy mijały dwa dni pobytu w Naszym Świecie. Resztę mogliśmy spędzać, gdzie chcemy.
Podbiegła do mnie Kalina z wściekłością wypisaną na twarzy. Zdziwiłam się, bo zazwyczaj kobieta była łagodna i rzadko kiedy się złościła; chyba że miała do tego naprawdę dobry powód.
- Masz się stąd wynosić jak najszybciej!- krzyknęła.- Ty i twoi przyjaciele!
- Ale, o co chodzi?- Podniosłam się z ziemi i wbiłam pytający wzrok w kobietę.
- O to, że nas odkryli!- warknęła, omal nie wybuchając z wściekłości.- Odkryli nas i to przez was! Teraz Nasz Świat pustoszą wilki, wojownicy i to wszystko przez was! Wynoście się, sprowadzacie na nas same kłopoty!
Odeszłam kilka kroków do tyłu, lecz Kalina nadal piorunowała mnie wzrokiem.
- To powiedz mi przynajmniej, gdzie są Kayal i Pablo- powiedziałam. Jeśli...jeśli mi powiesz, odejdziemy stąd szybciej.
Przewróciła oczami i odparła:
- W domu.
,,Krótka i szczera odpowiedź.''- pomyślałam. Nawet nie fatygowałam się, by jej podziękować. Pobiegłam w stronę willi. Z daleka dobiegały do mnie nikłe dźwięki walki i wycia. ,,Oni zawsze nas odnajdą''- przemknęło mi przez myśl.- ,,W każdym miejscu. Jedynym wyjątkiem jest...Szkoła Antaniasza.''
- A niech to- mruknęłam pod nosem.- Pablo zawsze musi mieć racje.
Wpadłam jak burza do budynku, a tam w salonie zastałam Pabla i Kayal'a grających w jakieś gry na konsoli.
- Zbierajcie się, wyjeżdżamy.
Leniwie przenieśli wzrok z ekranu komputera na mnie; nie ruszyli się z miejsca.
- Nie słyszeliście? Idziemy- raz dwa. Spakujcie tylko potrzebne rzeczy.
- Em, Eser, przecież nie musimy nigdzie iść- odpowiedział Kayal.- Jesteśmy w Naszym Świecie, halo! Możemy tu spędzić całą wieczność.
- Czy perspektywa tego, że wilki jakimś cudem przedostały się tutaj i są w stanie nas dopaść, jakoś motywuje was do wyjazdu?- spytałam.- Pośpieszcie się!
Chłopcy przez chwilę siedzieli jeszcze z kamiennymi minami, po czym ze zgodną co do sekundy synchronizacją zerwali się z kanapy i pobiegli na górę po swoje rzeczy. Założyłam ręce na piersi i czekałam. Po kilku minutach byli już na dole.
- Idziemy- westchnęłam.
Wyszliśmy z domu (prowadziłam) i skierowaliśmy się do lasu. Kayal uparcie twierdził, że gdzieś w tej zielonej puszczy znajduje się portal, którym bezpiecznie możemy wrócić do świata śmiertelników. Oczywiście nie wiedział, do którego państwa ani nawet na który kontynent prowadzi owy portal, ale zapewniał, że nie wylądujemy na środku oceanu. Pocieszające.
Przedarliśmy się przez pierwszą linię krzaków i drzew. Spojrzałam za siebie i w oddali dostrzegłam płomienie i dym, unoszące się z kawiarenki, którą często odwiedzałam. Niestety, jeśli następnym razem tu trafię (oby w bardziej sprzyjających okolicznościach) nie będę mogła napić się tego samego koktajlu truskawkowego...
,,Ciekawe, czy jeśli wejdzie się przez inne przejście, to trafi się w tą samą czy inną część Naszego Świata...''- zastanawiałam się. W sumie chciałabym to sprawdzić, chciałabym jeszcze raz trafić w to miejsce i choć na chwilę oderwać się od moich problemów. Zauważyłam, że w Naszym Świecie w ogóle nie miałam problemów z mocami i praktycznie o nich zapomniałam. Nie mogły mi się nasilać w czasie negatywnych emocji, gdyż to miejsce wytwarzało taką atmosferę, że po prostu nie dało się nie uśmiechać przez cały czas.
- To tutaj- oznajmił Kayal. Zatrzymaliśmy się pośrodku polany usianej stokrotkami. Z góry spoglądało na nas słońce, ogrzewając tę nieosłoniętą część lasu swoimi promieniami.
- Skąd wiesz?- zapytałam rozglądając się wokoło. Według mnie ta polana wyglądała jak każda inna, lecz może chłopak przeżywając swoje trzecie życie, postrzega magiczne miejsca trochę inaczej niż ja.
Wzruszył ramionami.
- Po prostu wiem.
- W takim razie znajdź ten portal i przetransportuj nas do śmiertelników- poprosiłam.
- To nie będzie takie łatwe.- Uniósł wskazujący palec w górę.- Ale ja temu podołam.
Zaczął chodzić po trawie, ostentacyjnie tupiąc. Czołgał się, wąchając stokrotki. W sumie, spodziewałam się tego, mając na uwadze to, jak za pierwszym razem szukał przejścia. Usiadłam na trawie, opierając się plecami o drzewo.
- Mówisz, że wilki wdarły się tutaj?
Uniosłam wzrok. Nade mną stał Pablo. Zapomniałam, że on też bierze udział w tej wyprawie, bo...no cóż odkąd powiedział mi, co o mnie myśli, stał się taki milczący, pogrążony w swoich myślach...To zupełnie nie ten sam Pablo, którego znałam wcześniej. Kiedyś doczepiał się o wszystko, chciał wiedzieć wszystko, cały czas gadał i to czasami bez sensu, próbował pomóc...no właśnie, próbował pomóc. Ale teraz już nie próbuje, nie traci czasu na bezsensowne rzeczy. ,,A może ja też się zmieniłam?''- zadałam sobie pytanie. ,,Może teraz inaczej patrzę na świat i nie traktuję wszystkich tak zimno? Może czymś się przejmuję?''
- Tak powiedziała mi Kalina.- Wzruszyłam ramionami.- Wierzę jej, a poza tym była wściekła i kazała nam się wynosić.
Chłopak kiwnął głową i przeniósł spojrzenie na Kayal'a. Takie traktowanie przez Pabla jednocześnie mnie złościło, ale i smuciło; jednak go rozumiałam, bo wcześniej właśnie ja tak się zachowywałam i pewnie on czuł się podobnie jak ja.
- Długo będziesz jeszcze tak siedzieć?- zapytał Kayal. Chłopcy stali przed ogromnym kręgiem światła, który utworzył się pośrodku polany. Promieniował biało-niebieskim światłem, a blask unosił się ku górze.
- Już idę.
Podeszłam do nich i razem wkroczyliśmy w portal.
Na początku poczułam miłe łaskotanie w brzuchu i już myślałam, że ta podróż będzie przyjemniejsza. No cóż, na przyszłość muszę zapamiętać, żeby nie cieszyć się za wcześnie.
Wnętrzności jakby mi się skurczyły, a potem gwałtownie zwiększyły swoją objętość, prawie rozsadzając mnie od środka. Zgięłam się wpół, a w tym samym czasie nieznana siła porwała mnie do góry. Unosiłam się zaledwie kilka sekund, a potem poczułam grunt po stopami. Dziwne uczucie pomieszane z bólem, które wypełniało mnie od środka- zniknęło. Poczułam zimny, kąsający wiatr na mojej skórze. Rozejrzałam się wokoło. Staliśmy na równinie pokrytej gruba warstwą śniegu. W zasięgu wzroku widziałam tylko biały puch- nic więcej; żadnych budynków, dróg, miasta...
Pustkowie.
No i nie wylądowaliśmy na oceanie.
Śnieg wokół nas wirował, osiadając na skórze, ubraniach i włosach. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że stoję w środku zimy, w miejscu, gdzie nie ma żadnych sklepów, w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach. A co więcej, nie było mi zimno; czułam tylko lekkie mrowienie po teleportacji i nieznaczny chłód w okolicy kostek (stałam prawie po kolana w śniegu!).
Ogarnęłam jeszcze raz wzrokiem przestrzeń wokół siebie i dostrzegłam nikłą sylwetkę człowieka; ruszyłam w tamtą stronę, brnąc przez śnieg. Zastanawiałam się, co w ogóle zrobimy w takiej zamieci, nie wiedząc nawet w jakiej części świata jesteśmy. Miejmy nadzieję, że chłopcy coś wymyślą.
Kiedy wreszcie doszłam do nich, zawzięcie dyskutowali, krzycząc do siebie, co i tak nie dawało zamierzonego efektu. Pablo na migi pokazywał, abyśmy poszli na północ (południe, wschód lub zachód, kto by tam wiedział), jednak Kayal jakby nie bardzo ogarniał o co chodzi, cały czas tylko wzruszał ramionami i kręcił głową. W końcu jakimś cudem udało nam się obrać jakikolwiek kierunek i zaczęliśmy iść. Nie było to łatwe, gdyż po pierwsze: miałam niezbyt dobre buty do wędrówek po śniegu, po drugie: wiatr cały czas dmuchał nam w twarz i po trzecie: pod nową warstwą białego puchu znajdował się stary lód, który w najmniej odpowiednim momencie pękał i człowiek zapadał się po pas. Po kilku minutach uciążliwego marszu niedaleko przed nami zauważyłam średniej wielkości kształt. Pomyślałam wtedy:,,Może to jakiś krzak albo skała! Może to znak, że jesteśmy w pobliżu cywilizacji!''. Okazało się, że jest to coś zupełnie innego.
Kształt powoli nabierał ostrzejszych rysów. Podeszliśmy jeszcze bliżej i stwierdziłam, iż to był błąd. Zorientowałam się, co stoi przed nami.
Śnieżnobiały wilk wpatrywał się we mnie czarnymi jak węgiel oczami.
- Nie ruszajcie się, spokojnie.- Głos Pabla zabrzmiał wyjątkowo głośno. Tak jakby cała wichura umilkła, a świat składał się tylko ze mnie i tego wilka. Był niesamowity; zupełnie inny od watahy Lyx'a: dostojny, majestatyczny i łagodny, a to wszystko dało się wyczytać z jego oczu i postawy. Futro idealnie się układało i błyszczało w miejscach, gdzie docierały do niego nikłe promyki słońca. Uszy były postawione jakby czegoś nasłuchiwał, ale oczy...One wyróżniały to zwierzę spośród innych. Czarne niczym noc, niczym węgiel...wyglądały tak, jakby właśnie w nich skrywała się cała osobowość i charakter wilka. Nie wydawało mi się, że mógłby być naszym wrogiem, a wręcz byłam tego pewna. Kątem oka zauważyłam, że Pablo wyciąga sztylet i zbliża się ku zwierzęciu. Instynktownie wyciągnęłam rękę i powstrzymałam chłopaka; ten spojrzał na mnie pytająco, lecz nic nie powiedział. Dalej nie spuszczałam wzroku z wilka, a on ze mnie. Wpatrywaliśmy się w siebie, a ja czułam, że nie potrafię tego zakończyć, że mogłabym godzinami przyglądać się mu i nie robić nic poza tym. Zdawało mi się, że zwierzę swoim spojrzeniem chce przekazać mi:,,Chodźcie ze mną.''
I jakby na potwierdzenie tego urwał kontakt wzrokowy ze mną i przeszedł kilka kroków.
- Chodźmy za nim- zwróciłam się do chłopaków.
- Ee...jesteś pewna, że to dobry pomysł?- Kayal uniósł brwi. Szczękał zębami i trząsł się z zimna, ale jednak nie cieszyła go perspektywa pójścia za wilkiem i być może znalezienia jakiegoś schronienia.
- Jestem pewna- potwierdziłam.- Chodźcie.
Nadnaturalny wzruszył ramionami, jednak Pablo miał nietęgą minę. Rozumiem, że mógł mi ni zaufać, ale wkrótce możliwość uwolnienia się choć na chwilę od śnieżycy wzięła nad nim górę.
Ruszyliśmy- wilk, ja, Kayal i na końcu Pablo. Kiedy tak szliśmy czułam, że wiatr wokół nas jest mniejszy, a płatki śniegu omijają nas szerokim łukiem. Całą drogę skupiałam swoją uwagę na zwierzęciu kroczącym przede mną i ani się spostrzegłam, a staliśmy przed jaskinią. Wkroczyliśmy do środka i zastaliśmy tam tuż przy wejściu stosik suchych gałązek, jakby przygotowanych dla nas, żebyśmy rozpalili ognisko i się ogrzali. Weszłam w głąb groty i usiadłam na ziemi. Pablo i Kayal znieśli chrust dalej od wejścia i wzięli się za rozpalenie ogniska; jedynym problemem był tylko ogień.
- Mogę stworzyć iluzję- zaproponował Kayal.- Tylko wytrzyma ona zaledwie kilka godzin i nie będzie dawać tyle samo ciepła co zwykły ogień.
- Zawsze coś- mruknęłam.
Kilkadziesiąt następnych minut ogrzewaliśmy się przy iluzji ogniska. Wilk, po tym jak doprowadził nas do jaskini, zaszył się gdzieś na jej końcu i nie dawał znaków życia. Postanowiłam zapuścić się dalej w głąb groty i sprawdzić, co z nim.
Skrył się bardzo dobrze; leżał przy samej ścianie w zagłębieniu, który tworzył zakręt. Niepewnie podeszłam bliżej. Wilk schował głowę między łapami, oczy miał zamknięte. Zrobiłam krok w jego stronę, niechcący trącając kamyk, który potoczył się kilka centymetrów; dźwięk rozniósł się echem po jaskini.
W mgnieniu oka zwierzę podniosło głowę, nastawiło uszy i zauważyło mnie. Znów zatraciłam się tych czarnych oczach, które przewiercały mnie na wylot i zdawało się, że widziały wszystkie moje myśli. Miałam przeczucie, że wilk mówi:,, Po co tu przyszłaś?''Chyba, że to nie było przeczucie: ten głos naprawdę rozbrzmiewał gdzieś w zakamarkach mojego umysłu.
- Esper, idziesz?- dobiegł mnie głos Kayala, zwielokrotniony przez echo.- Masz ochotę na kanapkę, czy coś...?
- Jasne, idę- odpowiedziałam, wiedząc, że on raczej tego nie usłyszy.- Em...no to pa- zwróciłam się do wilka (czy ja wariuję? Słyszę głosy, gadam do zwierząt...).
Chłopcy siedzieli przy prowizorycznym ognisku, Pablo grzebał w plecaku. Kiedy mnie zauważył, wyciągnął do mnie rękę, w której trzymał kanapkę, opakowaną w biały papier. Odebrałam od niego jedzenie i usiadłam pod ścianą jaskini, opierając się o nią plecami.
- Wiesz, przydałoby się dowiedzieć skądś, gdzie jesteśmy- powiedział Pablo.
- Masz rację, tylko skąd?- zapytał Kayal z ustami pełnymi chleba.- Przecież jesteśmy na totalnym pustkowiu.
Przyszła mi do głowy pewna myśl:,,Może ten wilk nas poprowadzi? Skoro już znalazł nam tą przytulną jaskinię, może jest w stanie odnaleźć również Szkołę Antaniasza.''
- Słuchajcie, a może...- zaczęłam, chcąc przedstawić im swój pomysł, ale zamilkłam, gdyż chłopcy wpatrywali się we mnie z szeroko otwartymi oczami.- Co?
- Chciałaś żeby tu przyszedł?- spytał prawie bezgłośnie Pablo.
- Ale kto?- zdziwiłam się.
Chłopak poruszył lekko głową, wskazując coś na lewo ode mnie. Odwróciłam się. Na granicy blasku padającego od ogniska stał ten majestatyczny biały wilk. Przed nim, na leciutkiej warstwie piasku leżącego na ziemi, było wypisane słowo:,,Mogę''.
- O co chodzi?- Głos Kayal'a przerwał ciszę.
- M-myślę...- zająknęłam się.- Myślę, że on może zaprowadzić nas do Szkoły Antaniasza.
Spojrzałam w mroczne oczy zwierzęcia. Wydawało mi się, że jakby się uśmiecha, a w moim umyśle rozbrzmiał głos:,,Zgadza się.''