poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 31 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Witajcie, wróciłam, jestem cała i wstawiam. Rozdział może wydawać się przydługi (i zapewne też taki jest), ale powinno się go wam szybko czytać. Wydarzenia w nim zawarte wymagały opisu, więc licze na zrozumienie i komentarze :)
_______________________

   Nadal nie mogę uwierzyć jaka byłam naiwna, jacy my wszyscy byliśmy naiwni! Wszystkich wykorzystali. Tak użyłam liczby mnogiej, bo Will też gdzieś wsiąknął, mniej więcej w tym samym czasie co Devid. Moje podejrzenia były jak najbardziej słuszne, w końcu potwierdziła je i Esper.
   Will już nie wrócił. Proste, zdradził. Widać było po mojej siostrze, że to przeżywała. Ale Pablo dał jej ukojenie, rozgadał jej to w głowie, pocieszył. Uspokoił i przywrócił dawną Esper. Zajęło mu to niewiele czasu, wbrew pozorom była ona podatna na słowa Pabla. Ze mną było gorzej. W mojej psychice pozostaną zbyt wielkie bruzdy, które próbował łatać Tony. Byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Zaopiekował się mną, był przy mnie dzień i noc. Tulił , gdy dręczyły mnie koszmary i gdy budziłam się z krzykiem w środku nocy. Był przy mnie bez przerwy, rozmawiał, zagadywał, przymuszając mnie do mówienia, do nawiązywania rozmowy i kontaktu z otoczeniem. Wróciłam do normalności z przekonaniem, że mam przy sobie osobę, która szczerze mnie kocha i mnie nie opuści. Co prawda wszyscy się już pogodzili ze zdradą, lecz mi i Esper było z tym najciężej. Tylko my dwie byłyśmy związane ze zdrajcami.
      
   Minęły już dwa tygodnie od ich zdrady. Wszystko mogło się zdarzyć. Pablo obliczył dokładną datę napaści na Szkołę. Było to trzy dni temu. A Lyx nie zaatakował, co jeszcze bardziej wszystkich zdenerwowało. W minionym czasie poczyniliśmy wszelkie działania zabezpieczające. Byliśmy przygotowani na odparcie ataku, jednak siedzieliśmy jak na szpilkach. Zajęcia się nie odbywały, musieliśmy być przygotowani i gotowi w każdej chwili. Gotowi na wszystko. Na atak. Szykowałam się właśnie na swoją wartę. Obserwowaliśmy okolice i gdyby któreś z nas zauważyło coś niepokojącego miało dać sygnał- zagrać na rogu specyficzną melodię, której każde z nas wyuczyło się w ciągu tych dwóch tygodni. Nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Codziennie budziłam się z poczuciem przerażenia w sercu. Strach paraliżował mnie z każdą minutą mojego życia. Zegar tykał mi w głowie bez przerwy, odliczał sekundy zbliżające nas do nieuniknionego.
   Otworzyłam szafę, by wyciągnąć adidasy i bluzę, gdyż miałam stanowisko niedaleko jeziorka w lesie, a jest tam dosyć podmokło i idiotycznie byłoby się tam wybrać w trampkach. Lexi podniosła się z legowiska i szykowała do wyjścia ze mną. Zanurkowałam w szafie.
    Wtem dotarł do mnie stłumiony dźwięk. Bardzo charakterystyczny dźwięk. Dźwięk rogu. Momentalnie zaschło mi w gardle. Trzepnęłam głową myśląc, że się przesłyszałam, że majaczę. To było niemożliwe, a za razem racjonalne i jak najbardziej możliwe! Czułam jak moje ciało ogarnia panika. Zawładnął mną strach, gdy melodia została wygrana do końca. Nie poruszałam się jeszcze przez kilka sekund, wstrzymałam oddech, miałam wrażenie, że zaraz zemdleje. Czekałam aż to okaże się tylko snem na jawie. Z otępienia wyrwał mnie ryk Lexi, który utwierdził mnie w przekonaniu, że nadeszło nieuniknione:
- Rusz się, Lyx zadaje tylko śmiertelne ciosy!

* * * DEVID
   
  Spróbowałem się ruszyć. Powoli odzyskiwałem przytomność, a wraz z nią odczuwałem z powrotem tępy ból. Zacząłem mrugać, z ust wyrwał mi się cichy jęk. Ręce miałem związane na plecach. Zaraz… na nadgarstkach poczułem zimny metal… Szybko domyśliłem się, że skuto mnie w kajdanki niwelujące nadnaturalność, nogi również mi spętano. Odzyskiwałem jasność umysłu i przypominałem sobie co mnie spotkało. Zacisnąłem szczęki na wspomnienie jak łatwo dałem się złapać. Leżałem na twardym podłożu. Otworzyłem szerzej oczy i zamrugałem nimi niepewnie szykując się na kolejny cios w nos. Otaczała mnie ciemność, lecz dało się dostrzec charakterystyczne elementy, jak dla wnętrza śmierdzącego busa dostawczego. Powtórnie spróbowałem się poruszyć, przed czym powstrzymał mnie przeszywający ból w żebrach. Dobra, mam złamany nos i żebra… co jeszcze?
  Nie mogłem poświecić więcej czasu na zdefiniowanie kolejnych obrażeń, gdyż drzwi busa otworzyły się znienacka, a  ja zastygłem w bezruchu i instynktownie chciałem zmienić się w cień, lecz nie udało mi się posłużyć nadnaturalnością, przez kajdanki. Byłem kompletnie bezbronny- zbity, spętany i pozbawiony mocy.
   Do środka wszedł Lyx. Trzewia przewracają mi się na sam jego widok. Wilkołak wlepił we mnie swoje zimne, dwubarwne oczy i wyszczerzył się w rekinim uśmiechu, pełnym wzgardy.
- Zachciało się co?- warknął do mnie. Milczałem, zaciskając zęby.- Zachciało się zdrady. Wiem, że jej nie zabiłeś. I wiem dlaczego- obnażył kły, a w jego oczach szalała krwista furia.- Nie zabiłeś jej, nie wywiązałeś się z zadania, nie wykorzystałeś swojej szansy! Już wcześniej mi podpadłeś!- te słowa wywrzeszczał mi prosto w twarz, zbliżając się do mnie gwałtownie i pochylając nade mną, nisko nad ziemią. Wilkołak przysunął się do mojej twarzy zaledwie na odległość kilku centymetrów i wpił we mnie swoje świdrujące spojrzenie, przeszywające mnie na wylot. Tym razem nie wytrzymałem jego naporu i odwróciłem głowę. Lyx złapał mnie na brodę i zwrócił z powrotem ku sobie. Wyjął z kieszeni małą karteczkę. Była to fotografia. Zdjęcie Lorren. Uśmiechała się na nim prześlicznie, jej włosy lśniły, była szczęśliwa, zdjęcia nie wykonał amator, coś o tym wiem. Wilkołak trzymał mnie, zmuszając do spoglądania na dziewczynę.
- Ty jej nie zabiłeś- syknął mi w twarz.- Więc ja ją wykończę. Pamiętaj, że tylko dzięki tobie będzie ginąć w katuszach i męczarniach. Zniszczę ją, zadręczę, będzie umierać powoli i boleśnie, a to twoja zasługa. Ach, i proszę spójrz na nią po raz ostatni, bo przy waszym kolejnym spotkaniu, o ile do niego dojdzie, będziesz spoglądał już na gnijącego trupa!- Jego słowa wywarły na mnie ogromne wrażenie. Jeszcze większe zrobił jego kolejny ruch. Lyx puścił mnie, uderzając moją głowa o podłogę busa, po czym wyciągnął zapalniczkę i w mroku podpalił zdjęcie. W świetle ogników liżących fotografię Lorren oczy Lyxa lśniły zabójczą żądzą mordu i zemsty. Dał mi wtedy do zrozumienia, że nie cofnie się przed niczym.
   Rzucił tlące się, zwęglone zdjęcie na ziemię i pstryknął w palce dwa razy, po czym szybko wyszedł na zewnątrz.
- Ciebie czeka ten sam los- dodał wychodząc.- Mogę zgładzić cię na miejscu, ale dopilnuję byś ginął w torturach, patrząc jak Lorren cierpi.
  Trzasnął drzwiczkami, zapadła cisza. Nie wiedziałem co ma teraz nastąpić. Nie miałem pojęcia co oznaczało pstryknięcie, dopóki nie poczułem przeszywającego bólu między łopatkami. Sekundę później ciężka podeszwa glana miażdżyła mi dłoń. Z płuc wyrwał mi się urwany krzyk bólu, gdy łamano mi kostki. Nawet nie miałem się jak bronić. Mogłem jedynie poddać się kopniakom i czekać aż się skończą.
    Nie wiem ile to trwało. Powoli nie czułem już bólu, ciało mi drętwiało. Coraz ciężej było mi oddychać, ostrość spojrzenia malała, kiedy nadszedł mój wybawca! Drzwiczki busa otworzyły się po raz drugi. Usłyszałem jak skrzypią i jak bus się kołysze, gdy ktoś do niego wsiada.
- Dosyć! Stop! To rozkaz!- dotarł do mnie czyjś władczy ton. Rozpoznałem głos swojego przełożonego. Wypuściłem sycząco powietrze, kiedy mój oprawca, którego nawet nie widziałem przestał mnie bić.
- Co to ma być?!- ryknął karcąco Charlie.- Chce z nim porozmawiać, zanim Lyx mi go zakatuje! To mój kadet i zabraniam robienia mu krzywdy!
     W odpowiedzi uzyskał niechętny pomruk, kryjących się w mroku wilkołaków, które mnie pilnowały.
   Uchyliłem powieki i rozluźniłem szczękę. Ciężko łapałem oddech, gdy ujrzałem przed sobą oblicze swojego opiekuna. Spoglądał na mnie poważnie, lecz gdzieś w jego oczach kryło się współczucie i żal.
- Dlaczego?- zadał mi krótkie pytanie, patrząc mi prosto w oczy. Charlie był czasem dla mnie jak ojciec, co prawda brutalny i bezwzględny jak wszyscy Czarni, ale jednak, traktował mnie jak równego sobie, tymczasem Lyx mną gardził.
- Czemu jej nie zabiłeś?- ponowił pytanie, bardziej szorstkim i ostrym tonem niż wcześniej.
- Bo nikt mi nie powiedział, że to Lorren FrostyBlast- wykrztusiłem z trudem.
  Słysząc to Charlie dziwnie zareagował. Wyprostował się raptownie na dźwięk własnego nazwiska. Właśnie! Teraz do mnie dotarło, że mój przełożony najprawdopodobniej jest spokrewniony z Lorren. Chwila… nie myślałem teraz tak biegle jak zazwyczaj, ale dostatecznie szybko łączyłem fakty. Kilka miesięcy temu Lyx wziął mnie na tajną akcje, akurat jak Charlie był w Hiszpanii w Madrycie… Przeprowadziliśmy wtedy zamach na…
- To twoja bratanica, tak?- te słowa wypowiedziałem już na głos, ledwo słyszalnym głosem.- Jak mógłbym ją zabić?- Charlie przerzucił swój wzrok z powrotem na mnie.- Już wystarczy mi, że brałem udział w zamachu na jej ojca! Na twojego brata!
- Tom- mruknął mój przełożony, jakby sam do siebie, lecz w jego głosie zawirowała nutka, która przyprawiła mnie o dreszcze, niebezpieczna nutka… kata.- Tom FrostyBlast musiał zginąć.
    Zaszokowała mnie jego odpowiedź. Trafiłem w sedno, lecz taka reakcja kompletnie mnie zamurowała. Jeszcze większym szokiem było to, co później zrobił Charlie… Odwrócił się na pięcie, a wyskakując z busa pstryknął dwa razy palcami.
      Pamiętam jeszcze zaskoczenie i szok wywarty rozkazem mojego przełożonego.
      Następnie znowu skopano mnie do nieprzytomności.

*  *  *
    Biegłam ile sił w nogach. Lexi wyprzedziła mnie, lecz ja nie miałam tyle siły by ją dogonić. Zmierzałam do miejsca, z którego nadano sygnał, czyli na łąkę leżąco równolegle do Uczniowskiego Domu. W lasach na jej granicach był jeden z portali. Tak jak przypuszczaliśmy Lyx zechce zaatakować napuszczając na nas swój oddział przez portale.
    Przecięłam żwirowa dróżkę w poprzek. W mojej głowie był tylko strach. Kierowała mną adrenalina, bo niby jakie szanse ma pięciu Nadnaturalnych, Soah i Mistrz w podeszłym wieku, przeciwko wysportowanym i szkolonym zabójcą i wilkołakom. Byliśmy na straconej pozycji, każdy o tym wiedział, lecz nie mówił tego głośno. Pozostawała nam tylko idiotyczna wiara w nasze moce i siły, która dawała nam nad nimi przewagę jedyną przewagę. Na pewno Antaniasz zostanie najbardziej obarczony w tym starciu. Jego intelekt i umiejętności mogą robić za pięciu Nadnaturalnych, bo w kwest siły fizycznej… nasz Mędrzec jest raczej przez pół każdego z nas, co zmusza nas do wzmożenia ochrony Mistrza, gdy ten będzie częstował wroga swoimi magicznymi sztuczkami.
  Wpadłam na umówione miejsce. Zobaczyłam tam już Antaniasza, Esper i Pabla. Clov miała róg przewieszony przez ramię, to ona grała na sygnał. Wszyscy wpatrywali się mrużąc oczy w linię drzew. Wiedziałam, że na granicy lasu Antaniasz wzniósł pole siłowe, taką siatkę elektryczną, która przykrywa kopułą teren ośrodka. Jednak istniało prawdopodobieństwo, że Lyx zechce przedrzeć się przez naszą barierę. Wtedy będzie już krucho.
    Nagle do moich uszu wdarł się głuchy ryk i warkot. Docierał on do nas jak spod wody, za szyby- kopuła tłumiła dźwięki. Nasłuchiwaliśmy jeszcze chwilę przerażających dźwięków, łomotów, skowytów, kiedy na łąkę wpadł Tony i Elliot. Obydwaj byli zziajani i szybko łapali oddech. Każdy z nich uzbrojony był po zęby w noże różnej długości, przeznaczone specjalnie do rzucania. Ja także miałam swój łuk, podobnie jak Esper. Clov do paska przytroczyła kilka mniejszych sztyletów, przypominających płaskie kolce. A Antaniasz nie nosił broni.
- Wszyscy są?!- wrzasnął Mistrz, rozglądając się szybko po polanie.- Gotowi? Więc zaczynamy, tak jak się umówiliśmy!  
  Słysząc to rzuciliśmy się w stronę Mędrca łapiąc za dłonie. Skupiliśmy się w kręgu naokoło niego. Zacisnęłam zęby i przymknęłam powieki, gdy Antaniasz wypowiedział, a raczej wywrzeszczał zaklęcie, gdyż myślałam, że będzie to boleć, lecz nie poczułam nic… Zaś na polance stanęło w tym momencie po trzydzieści naszych kopii. Dubli, które wyglądały jak my, posiadały nasze umiejętności i samodzielnie je wykorzystywały. Otworzyłam szeroko oczy, widząc oprócz siebie jeszcze trzydzieści innych Lorren, innych Esper, Elliotów… Szok! Antaniasz mówił nam o efektach tego zaklęcia i rzeczywiście były one zadowalające. Jedynym haczykiem było to, że prawdziwa postać, nie mogła dać się rozproszyć, ani zranić, bo wtedy wszystkie jej hologramy znikały… I tym samym my gwarantowaliśmy sobie śmierć. Bez dubli, nie mieliśmy szans.
- Rozproszyć się!- wydał rozkaz Mistrz.- Między kopie, po całym terenie!
  Odbiegłam kawałek dalej. Każde z nas znajdowało się w innym miejscu, tymczasem na linii drzew dostrzegałam już mnóstwo czarnych, wściekłych kształtów. Wilkołaki. Miotały się między krzakami, warcząc zajadle, obijając się o pnie i próbując przedrzeć przez barierę. Chociaż tłumiła ona dźwięk, ryk był niesamowity. Czułam, jak kolana uginają się pode mną. Jestem tchórzem i tyle, to mnie przerastało.
    Nasze hologramy zdążyły już ustawić się w szyki bojowe i czekaliśmy. No, tak, na co? Na ruch ze strony Lyxa, jak na razie nie mógł się on przedrzeć przez naszą pierwszą przeszkodę. Jeśli nie zdoła tego zrobić, będziemy bezpieczni i wygramy bez walki.
    W momencie gdy o tym pomyślałam, nastało dziwne gruchnięcie, jakby gdzieś trzasnął piorun. Dostrzegła iskry, sypiące się z naszego pola magnetycznego i zrozumiałam, że wilkołaki, do których zdążyli już dotrzeć i Czarni, znaleźli sposób na unicestwienie kopuły. Serce podskoczyło mi aż do gardła, niemalże słyszałam jak łomocze mi w piersi. Rzuciłam rozbieganym wzrokiem na prawo i lewo, zobaczyłam swoich „oryginalnych” przyjaciół. Każdy skrzyżował ze mną spojrzenia. Wiedzieliśmy, że nasz koniec zbliża się nieuchronnie… ale będziemy walczyć do końca, nie poddamy się.
    ŁUP! Ogłuszył mnie przeszywający trzask. Uniosłam do góry głowę i zobaczyłam jak siatka magnetyczna, z której stworzona byłą kopuła zaczyna migotać i cofać się, po prostu się rozpadając. Na mojej twarzy widniał wyłącznie strach, lecz w oczach można by było dostrzec zimną determinację.
   Teraz wszystko działo się zbyt szybko niż to było możliwe.
   Zobaczyłam czarną masę wlewającą się na polankę.
   Krzyk.
  Wilkołaki szalały już wszędzie rzucając się na nasze sobowtóry i eliminując je skutecznie. Zmuszona byłam jednak zająć się samą sobą. Nacierały już na mnie wilki. Błyskawicznie sięgnęłam po pierwszą strzałę. Przeprowadziłam skuteczny ostrzał. Nie pozwalałam zbliżyć się wrogowie na odległość bliższą niż osiem metrów. Esper radziła sobie nie gorzej niż ja. Nie wiedziałam który to prawdziwy Pablo, ale wszystkie Soah’ y radziły sobie wyśmienicie. Między strzałami zdołałam jeszcze zerknąć na Elliota- on też dawał radę. Co prawda liczba jego noży zmalała gwałtownie - świetnie radził sobie z wilkołakami. Posługiwanie się nadnaturalnością przychodziło mu z łatwością. Wykrzykiwał zaklęcia, i strzelał podmuchami zimnego powietrza, prosto w pyski wilków. Stworzył nawet coś na kształt małej trąby powietrznej i stanął na jej szczycie zmiatając z drogi przeciwnika. Troszeczkę się zagapiłam i nie dostrzegłam, że banda Czarnych skrada się już do mnie. W przypływie paniki, machnęłam rękę impulsywnie i z ziemi, tuż przed moimi oprawcami, wystrzeliły ogromne sople lodu, stworzyły barierę ostrych jak brzytwa, grubych szpikulców. Czarni Ludzi cofnęli się zaskoczeni, a ja zyskałam pole do manewru.
   Myślałam, że jakoś to będzie, szło nam bardzo dobrze. Odpieraliśmy kolejne fale atakujących. Nie przychodziło nam to z łatwością, ale jednak. Clov systematycznie tworzyła zasieki z ognia, i z dziesiątek wilkołaków zrobiła już szaszłyki, wbijając im noże między oczy. Elliot wirował na swoim miniaturowym tornadzie i wciskał wroga z ziemię, za pomocą ostrych mas powietrza. Tony zasypywał odłamami ziemi i kamieniami nadchodzących Czarnych. Zrobił kilkanaście wyłomów w ziemi, do których powpadały skowyczące wilkołaki. Polanka wypełniona była już po brzegi kamiennymi posągami, byli to ludzie i wilki, zastygłe w dzikich pozach, przez Tony’ ego i jego dublerów. Esper i ja z dziesiątek wilków i członków stowarzyszenia zrobiłyśmy jeże. Nasze strzały były wszędzie i we wszystkich.
    Szala przechylała się widocznie na naszą stronę, wrogów napływało już coraz mniej… Wtem przestrzeń rozdarł dudniący warkot silnika. Spomiędzy drzew wyleciało kilkanaście czarnych kładów. Wśród niedobitków podniósł się triumfalny ryk… i wtedy drzewa pochyliły się od gwałtownego podmuchu i zza koron wyłonił się czarny helikopter.
- Antony, Tony di Terra!- dotarł do nas głos z megafonu, niesiony echem.- Jesteś otoczony! Zbiegłeś nam, ale my nie skończyliśmy eksperymentu!
   Szybko pojęłam, że wraz z Czarnymi Ludźmi i wilkołakami przybyli do nas włoscy naukowcy. Byli prześladowcy mojego chłopaka… Zdawałam sobie sprawę jakie wrażenie wywarło na nim zdanie sprzed lat, gdy  siostra go wydała. To było kolejne zagranie Lyxa… Dobrze wiem, że chodziło mu o mnie, Elliota i Esper. Tony był tylko dodatkiem, który miał nas zdruzgotać. Nikt nie myślał wcześniej, że będziemy musieli dodatkowo go chronić.
     Helikopter zatoczył koło nad polanką. Nie myślałam już o bronieniu się, utkwiłam wzrok w prawdziwym Tony’ m. Chłopak wściekle tupnął nogą, a na środku łąki w tym momencie powstał wielkie lej, do którego wpadli wszyscy- większość Czarnych, wilki… i Antaniasz. Mędrzec na nasze nieszczęście znalazł się w polu rażenie. Wytrzeszczyłam oczy widząc go, spadającego w dół z urywanym krzykiem. W tym momencie wszystkie jego kopie i część naszych hologramów zniknęła.
   Za swoimi plecami usłyszałam stłumiony warkot. Zobaczyłam coś jeszcze gorszego. Jeden z Czarnych wyszarpywał sztylet z ciała martwej Lexi… Moja towarzyszka musiała stanąć w mojej obronie, gdy ja byłam skupiona na helikopterze… Z mojego gardła wydobył się spazmatyczny krzyk. Był to urwany, stłamszony okrzyk, gdyż w momencie, w którym chciała rzucić się na Czarnego, który zabił moja towarzyszkę, ktoś podciął mi od tyłu nogi. Runęłam na ziemię jak długa, uderzając boleśnie głową o podłoże.
    Zobaczyłam nad sobą czarną sylwetkę, która nogą przygwoździła mnie do podłoża.
- Współpracuj, a będzie dobrze- warknął do mnie mężczyzna, po czym odrzucił kaptur zasłaniający mu głowę.
     Sycząco wciągnęłam powietrze widząc jego twarz. Znałam tą twarz. Znałam ją ze zdjęć.
     Mężczyzna był zastraszająco podobny do mojego, własnego, rodzonego ojca!
     Ale nie mógł to być Tom. Wcześniej, gdzie indziej widziałam to oblicze- na fotografii w domu mojej ciotki. Byłam niemal pewna, że stoi nade mną mój wujek Charlie. 

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 28 od Esper ,,Will nie jest jedyny''

Hej! Kolejny rozdział jest do waszej dyspozycji. Tuż po tym oddaję stery Freedom, która może znów zaszczycić was swoją notką. Nie przedłużam i zapraszam do czytania :)



- Zdrada.
- Zdradził.
- Zdradził was. Zdradził was wszystkich.
- Zdradził cię. Ciebie najbardziej.
- Zdradził was wszystkich.
Szepty dochodziły do mnie z każdej strony. Przenikały mój umysł, nie pozwalając skupić się na każdym z nich dłużej niż kilka sekund. Wszystko układało się w jedno słowo: zdrada. Złapałam się za głowę, chcąc w jakiś niepojęty sposób zatrzymać potok słów. Nie wytrzymywałam. Oddychałam coraz ciężej, nie potrafiłam znieść tego wszystkiego. Zdradził… zdradził nas wszystkich. Wszystkich adeptów. Samego Antaniasza. Wszystko było jedną wielką intrygą, by wkupić się w nasze łaski, a potem zdradził. Zdradzić nas wszystkich. Zamknęłam oczy; miałam nadzieję, że pomoże mi to się skupić. Jednak nic mi nie pomagało, wydawało mi się, że głosów z każdą chwilą przybywało. Stawały się coraz głośniejsze.
Po chwili przestrzeń wokół mnie wypełnił ryk tysiąca głosów, które wciąż skandowały te same słowa.
- Zdrada!
- Zdradził!
- Zdradził was! Zdradził was wszystkich!
- Zdradził cię! Ciebie najbardziej!
- Zdradził was wszystkich!
Byłam przerażona. Chciałam, by przestali mnie katować… Te słowa raniły mnie bardziej niż jakiekolwiek narzędzie tortur. Były cięższe niż bat, ostrzejsze niż nóż. Nie mogłam tego znieść, czułam, że słabnę.
- Przestańcie!
Mój krzyk zmieszał się z głosami wypełniającymi powietrze. Zniknął wśród nich, tracąc na znaczeniu i mocy.
Stał się jak te pozostałe okrzyki, z których nikt nie potrafił rozróżnić poszczególnych.
Opadłam na kolana, pochylając głowę w przód. To wyczerpywało mnie psychicznie.
- Zdrada!!!
- Zdradził!!!
- Zdradził was!!! Zdradził was wszystkich!!!
- Zdradził cię!!! Ciebie najbardziej!!!
- Zdradził was wszystkich!!!
Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie powstrzymywałam się, pozwalałam emocjom decydować za mnie. Straciłam nad sobą kontrolę, mój umysł wypełniało jedynie upiorne skandowanie. Zdradził… Zdradził nas wszystkich. Nie powinnam mu ufać; nie powinnam ufać nikomu. Ci, którzy zdobywają moje zaufanie szybko je tracą, nie poprzez moje kaprysy, ale własne czyny. Bo Will zdradził. I tym samym odsunął mnie od siebie, tak, że nie mam możliwości wrócić.
Podniosłam wzrok. Ujrzałam czarny, zwalisty kształt pędzący w moją stronę. W ciemności błyszczały żółte oczy- widziałam w nich gniew, agresję, głód. Tajemnicze monstrum rozwinęło zabójczą prędkość i wpadło na mnie z pełnym impetem.

* * *
Gwałtownie otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą białą powierzchnię, odbijającą promienie wschodzącego słońca, które wkradły się do mojego pokoju przez otwarte okno. Zauważyłam, że moja klatka piersiowa szybko wznosi się o opada. Spróbowałam uspokoić oddech, jednak bezskutecznie. Przechyliłam głowę w bok. Uniosłam wysoko brwi, widząc na krześle Pabla. Chłopak najwidoczniej spał, gdyż jego głowa spoczywała na ramieniu, a usta miał lekko otwarte, wciągając przez nie powietrze.
Uniosłam się do pozycji siedzącej i podparłam rękami. Nieświadomie kąciki moich ust powędrowały w górę, kiedy przyglądałam się śpiącemu Soah’owi. Wyglądał nad wyraz słodko. Uznałam, że nie będę go budzić. Najciszej jak umiałam wygrzebałam się z pościeli, wyjęłam ubrania z szafki i powędrowałam do łazienki.
Zamknąwszy drzwi na zamek, oparłam się o nie plecami. W odległej części mojego umysłu przetwarzałam koszmar, którym niedawno żyłam. Wydawał się taki realistyczny… CZUŁAM, jakby to naprawdę się działo.
Wiele snów, które kiedyś miałam, było niczym w porównaniu z tym. W tamtych czasach, gdy już się obudziłam, nawet nie rozważałam minionego snu, nie miał dla mnie większego znaczenia. Lecz ten… Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale mam niewyjaśnione przeczucie, że ten sen nie był tylko zwykłym snem. Dziwne uczucie na dnie mojego żołądka dawało mi znać, że powinnam skupić na tym swoja uwagę; że ten koszmar nie może zostać pominięty.
- Pomyślę nad tym później- mruknęłam pod nosem. Wyjęłam z kubka, stojącego na szafce, zieloną szczoteczkę do zębów. Zaklęłam pod nosem, gdy zauważyłam, że Will miał oczy w podobnym kolorze. Szybkim ruchem nałożyłam na nią pastę i zaczęłam szorować zęby. Można powiedzieć, że dawałam upust energii, która gromadziła się moim wnętrzu. Zerknęłam do lustra. Parsknęłam pianą, widząc znajomą postać za sobą. Średniej długości blond włosy, opadające na czoło, mnóstwo warkoczyków we włosach, kolczyk w kształcie klepsydry w uchu…
Odwróciłam się gwałtownie. Przestrzeń za mną była pusta. Nikogo poza mną w łazience nie było. Powróciłam do wykonywanej wcześniej czynności- wyplułam resztki piany do umywalki, przepłukałam usta czystą wodą. Otarłam twarz ręcznikiem. I wtedy dobiegł do mnie ledwo słyszalny szept.
- Esper…
Z bijącym mocno sercem obejrzałam się za siebie. Nie byłam zdziwiona, nie dostrzegając nikogo.
Wariuję, przeszło mi przez myśl, widzę duchy.
Duchy zdrajców, dopowiedziałam nieświadomie.
Przebrałam się w przyszykowane ubrania i powróciłam do pokoju. Pablo się już obudził; siedział z nogą założoną na nogę na tym samym krześle, które zajmował przez całą noc. Gdy weszłam, powitał mnie skinieniem głowy.
- Jak się spało?
- Nie najgorzej- skłamałam.- A tobie?
Na jego twarz wypłynął cierpki uśmiech.
- Wyśmienicie. Chyba nie ma takiej części ciała, która mi nie zdrętwiała.
I znów nieświadomie uniosłam kąciki ust. Pablo odganiał moje myśli od tajemniczego koszmaru.
- Antaniasz kazał nam do siebie przyjść- odezwał się po chwili.- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy z nim wczoraj.
- Ty rozmawiałeś- poprawiłam go od razu. Omawiali wspólnie przygotowania Ośrodka przed atakiem Lyxa, a ja jako że nie miałam zajęcia, uczestniczyłam w konwersacji. Pablo machnął ręką w odpowiedzi.
- Nieważne. Chodź, idziemy.
Rzuciłam piżamę, którą nadal trzymałam w rękach, na łóżko. Pablo nie miał ze sobą rzeczy, więc spał w ubraniu. Wyszliśmy na korytarz i podążyliśmy nim aż do drzwi wejściowych. Gdy chłopak uchylił jedno ze skrzydeł, twarz omiótł nam ciepły podmuch wiatru. Skierowaliśmy się do domku Mistrza.
Nie potrafiłam nie myśleć o Willu. Obiecałam sobie, że nie będę wspominać szczegółów naszej znajomości, żeby się nie rozkleić. To prawda, zdradził nas, lecz ja nie mogłam Myślec o nim obojętnie. Był dla mnie przyjacielem, a potem stał się kimś więcej… Tylko przez kilka chwil. Okazało się, że nie zależało mu na nikim. Wolał porzucić wszystko, sprzymierzyć się z Deivdem, niż pozostać w Szkole i walczyć w jej obronie. Tchórz i zdrajca.
Antaniasz stał na ganku. Kiedy zauważył, że się zbliżamy, lekkim krokiem zbiegł po schodkach i spotkał się z nami w połowie drogi.
- Nie będę owijał w bawełnę…- zaczął od razu.- Devid zniknął. Lorren potwierdziła, że zdradził.
Otworzyłam szerzej oczy. Myślałam, że się przesłyszałam. Devid… zdradził? Wprawdzie, wyglądał mi na takiego, któremu nie można ufać. A jeśli…
- Willa również nie ma- Mistrz przerwał moje rozmyślania.- Obawiam się, że ci dwaj mają ze sobą coś wspólnego. Zrozumiałem zdradę Deivda, ponieważ należał do Czarnych Ludzi i najwyraźniej w ogóle od nich nie odszedł. Martwi mnie jedynie Will. Był zdolnym chłopakiem. Dlatego właśnie poprosiłem was o rozmowę. Esper, spędzałaś z nim dużo czasu. Nie domyślasz się, czemu to zrobił?
Gula stanęła mi w gardle. Z trudem się opanowałam i wykrztusiłam:
- Nie wiem. Wbrew pozorom nie znałam go dobrze. Nie wiem, czemu odszedł. Ani czemu… zdradził.
Nie chciałam mówić im tego, co naprawdę wiem. Poprzez wzgląd na Willa. On zdradził nas wszystkich, całą Szkołę, ale ja nie będę taka jak on. Nie wyjawię Antaniaszowi prawdy o naturze Willa. Nic nie powiem.
Mistrz się zasmucił.
- Szkoda- rzekł po chwili.- Liczyłem… A zresztą, nieważne. Muszę powiadomić o tym jeszcze Elliota, lecz gdybyście się czegoś dowiedzieli, niezwłocznie mnie poinformujcie.
Ominął nas, nie oczekując nawet odpowiedzi, zmierzając w stronę Uczniowskiego Domu, by odnaleźć Elliota.
Pablo stanął przede mną na szeroko rozstawionych nogach. Uniósł wysoko brwi, jakby czekał, aż się odezwę.
- O co chodzi?- zapytałam, nic nie rozumiejąc.
- Wiesz coś- odparł.- Wiesz coś o Willu.
Moje serce przyspieszyło.
- Skąd takie przypuszczenia?- starałam się nie okazywać zdenerwowania.
- Gdy odpowiadałaś Antaniaszowi, że nic nie wiesz, twój głos lekko drżał- odrzekł.- Więc kłamałaś.
- Ale ja…- zająknęłam się.
- Och, nie udawaj!- wykrzyknął Pablo.- Myślałem, że mnie nie będziesz okłamywać. Myślałem, że jestem twoim przyjacielem.
- Will też był- odburknęłam, powoli tracąc nad sobą panowanie. Nie chciałam tylko wykrzyczeć Soah’owi w twarz całej prawdy.
- Pewnie, teraz broń się Willem! Szkoda tylko, że on cię ZDRADZIŁ. Nie zapomnij o tym.
- Przestań!- podniosłam głos. – Nawet nie wiesz, jak jest mi z tym ciężko! Bo myślałam, że znalazłam taką osobę, która mnie pokocha bez względu na moją naturę! Że nie będzie miała w tym udziału włoska grupa naukowców, którzy chcą mnie tylko i wyłącznie testować! Myślałam, że mu na mnie zależy! A on mnie tak po prostu wykorzystał i odszedł!
Ostatnie słowo zmieszało się z cichym łkaniem. Łzy spływały mi po policzkach. Po raz pierwszy wyznałam komuś, co czuje po tym wszystkim. I zostałam całkowicie bez emocji. Potrafiłam tylko płakać, a z tymi łzami wyciekały ze mnie wszystkie uczucia związane z Willem.
Poczułam, jak Pablo podszedł do mnie i objął ramionami. Skryłam twarz w jego koszulce. Po chwili doszedł mnie jego cichy szept.
- Will nie był jedynym, który potrafił cię zaakceptować, taką, jaką jesteś. Chciałbym, żebyś to dostrzegła.

wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział 27 od Willa ,,Samotny wilk''

Witajcie! Ten rozdział, który wstawiam, jest ostatnim rozdziałem od Willa, jaki udostępnię na blogu. Mam nadzieję, że wam się spodoba...Choć pełno w nim Devida ;) Pozostaje mi tylko życzyć wam miłej lektury i czekać na opinie! Do zobaczenia w kolejnym rozdziale, który najprawdopodobniej ukaże się w weekend :)


Nerwowo potarłem kark. Widziałem plecy odchodzącej Esper, miałem ochotę pobiec za nią, zatrzymać i zapewnić, że nie jest tak, jak ona myśli, że nie zdradzę, a pozostanę w Szkole i będę jej bronić razem z pozostałymi adeptami. 
Wahałem się. Wprawdzie argumenty Devida były dość przekonujące i byłbym skłonny przystać na jego propozycję, zważając na moje położenie, lecz wolałem jeszcze raz się z nim porozmawiać, by przedyskutować całą sprawę.
Spotkaliśmy się na niewielkiej polance, na którą podążyłem po kłótni z Esper. Znalazłem się tam akurat w tym samym czasie, kiedy Devid wyłaniał się z cienia rzucanego przez potężny pień dębu. Muszę przyznać, że ten chłopak czasami mnie przerażał. Choć w sumie podziwiałem jego pewność siebie i tą niezachwianą ironię w głosie, którą dawało się wyczuć prawie w każdej sytuacji. Jednak gdy wyłaniał się z mroku, a jego blada skóra połyskiwała w promieniach słońca, przypominał mi wampira, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Wolałem nie nawiązywać z nim bliższego kontaktu, o ile nie było to konieczne.
Tym razem nie miałem wyboru; starałem się zachować kamienną twarz, gdy brunet zbliżał się w moją stronę. Stanął naprzeciwko mnie, a nasze twarze dzieliły ledwie centymetry. Nie próbowałem się jednak odsunąć, lecz wytrzymałem natarczywe spojrzenie jego czarnych oczu, które zdawały się przewiercać mnie na wylot.
- Myślałem, że stchórzysz- wysyczał mi prosto w twarz. Nie zmienił pozycji, nasze spojrzenia nadal się krzyżowały.
- Byłem ciekaw, czego ode mnie chcesz- odparłem, również nie ruszając się z miejsca.
Devid postąpiwszy krok w tył, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Złożyłem ci pewną propozycję- przypomniał.- A teraz czekam na odpowiedź.
Potarłem dłonie i skrzyżowałem ręce na piersi. Tak, doskonale pamiętałem jego słowa, lecz pomimo dogłębnego przeanalizowania całej sprawy, nadal nie wydawałem się przekonany. Coś mnie powstrzymywało przed zrobieniem kolejnego kroku w przód, zostawieniem za sobą niemiłych wspomnień i porzuceniem starego życia.
Devid wyraźnie się niecierpliwił. Oczekiwał, że na wejściu wykrzyczę mu w twarz: ,,tak, przystaję na twoją propozycję. Co mam robić?’’. Mnie mimo wszystko nie tak łatwo było zgodzić się z brunetem.
- Posłuchaj, wszystko wytłumaczyłem ci już przed naradą- westchnął, zakładając ręce na piersi.- Chcę wiedzieć, co postanowiłeś.
- Zrozum, nie jest mi tak łatwo wybrać- odpadłem po krótkiej chwili. Devid wzniósł ręce ku niebu w geście kompletnego zniecierpliwienia.
- Co tu jest do wybierania?- Wydawałoby się, iż zadał to pytanie bogom, którzy jakoś nieszczególnie kwapili się, by mu odpowiedzieć. Opanował się jednak i zwrócił znów do mnie:- Posłuchaj, powtórzę to jeszcze raz. Ale tylko jeden jedyny raz, a potem oczekuję odpowiedzi. Zrozumiałeś?- spytał, aby mieć pewność. W odpowiedzi skinąłem tylko głową, więc kontynuował.- Jesteś wilkołakiem. Twoja natura prowadzi cię do Lyxa i Stowarzyszenia, pomimo tego, że będziesz się opierał, prędzej czy później zejdziesz na złą drogę. Czy nie lepiej zostawić niewinnych ludzi w spokoju i po prostu wstąpić do watahy teraz?
Ma rację, przyznałem w myślach. Nic nie poradzę na to, kim jestem. Ktoś zdecydował za mnie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Co więcej, o wszystkim dowiedziałem się zaledwie kilka godzin temu… Wciąż trawię tą informację, wciąż nie mogę jej do końca zaakceptować. Do tego czasu żyłem w strachu przed samym sobą, nie wiedząc, co się ze mną dzieje co miesiąc, podczas każdej pełni. Nie byłem świadomy szkód, które wyrządzałem, ani licznych morderstw, które wyznaczały za mną krwawy ślad. Teraz wszystko stało się jaśniejsze, lecz nie prostsze. Czasem prawda jest trudna do przyjęcia, lecz wydaje się lepszą alternatywą niż ciągnące się w nieskończoność kłamstwo.
- Powiedzmy, że nie chcesz wstępować na złą drogę- podjął Devid.- Załóżmy, że jesteś tylko zwykłym wilkołakiem. Tyle że bez stada, Will, jesteś omegą. Samotnym wilkiem, którego możliwości są ograniczone, właśnie przez brak watahy. Podejmując współpracę z Lyxem stałbyś się silniejszy, szybszy, miałbyś większe możliwości. Lyx nauczyłby cię panować nad przemianami, dostarczyłby nowych wrażeń, a ty dowiedziałbyś się czegoś więcej o sobie i swojej wilczej naturze, hmm?- Uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.- Przemyśl to. Swego czasu przebywałem wśród wilkołaków i wiem, że nawet z najsłabszego wilka potrafią zrobić mocne ogniwo. Byłbyś potrzebny. Miałbyś swoje zadania. Poznałbyś innych, podobnych tobie, przed którymi nie musiałbyś mieć tajemnic. Przemyśl to- dodał, postępując kilka kroków w tył. Wyciągnął przed siebie rękę, wskazując mnie palcem.- Jeśli się zdecydujesz, możemy się spotkać. Możesz szukać mnie w Chicago, choć nie obiecuję, że tam będę. Do zobaczenia.
Obrócił się na pięcie. Ruszył na skraj polany, a już po chwili wtopił się w cień. Zniknął. Zostałem sam jeden pośrodku lasu, w ciszy rozmyślając nad słowami Devida.
Miał rację. Całkiem sporą rację. Szczerze mówiąc, byłbym idiotą, gdybym odrzucił jego propozycję. I dobrze o tym wiedziałem. Założyłem ręce na karku i zerknąłem na niebo. Było niezwykle niebieskie, gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze strzępki chmur, układające się w przeróżne kształty.
Gdyby niebo przyrównać do moich myśli, to całkowita akceptacja pomysłu Devida to byłoby nieskazitelnie czyste niebo. Te obłoki to moje wątpliwości, które zmuszają do stania w miejscu. Potrzebny jest tylko wiatr, by je przegnać…
A najgorsze jest to, że z nikim nie mogę porozmawiać na ten temat. Zostałem sam ze swoim problemem, którego za nic nie mogę rozgryźć. Po prostu nie mogę! Nie wiem, co ze sobą zrobić!
Warknąłem ze zdenerwowania, opuszczając ręce. Krążyłem po polance, bijąc się z myślami, tocząc walkę z samym sobą. Odetchnąłem głęboko, by uspokoić oddech. Zamknąłem oczy, chcąc się lepiej skoncentrować. Wyobraziłem sobie siebie samego pośród innych wilkołaków, ćwicząc i szkoląc się wraz z nimi. Uśmiechnąłem się do tej wizji. Uświadomiłem sobie, że chciałbym tak żyć. Tutaj nie mam nikogo, jedynie Esper patrzy w moją stronę przychylnie… Patrzyła- poprawiłem się. Zanim to wszystko się wydało. A tam miałbym przyjaciół. Wilki ze stada, które nie opuściłyby tak łatwo jednego ze swoich. Zwierzęta trzymają się razem, ponieważ tak łatwiej jest im polować i bronić się przed nieprzyjaciółmi. Myślę, że byłoby mi lepiej niż z ojcem na statku, niż samotnie w Ośrodku.
Głośno zaczerpnąłem powietrza w płuca.
- Zgadzam się- rzuciłem w przestrzeń.
Na moją twarz wypłynął szeroki uśmiech. W jednej chwili mój nastrój diametralnie się zmienił, z nieco przestraszonego i niezdecydowanego zmieniłem się w szczęśliwego i pewnego siebie. Krzyknąłem, by dać upust radości, która się we mnie zgromadziła.
- Trzeba znaleźć Devida- mruknąłem.
* * *
Od ponad godziny krążyłem po mieście. Starałem się uruchomić wilcze zmysły i odnaleźć zapach Devida, który by mnie do niego poprowadził. Ten punkt planu zaliczyłem niemal od razu. Problemem było jednak to, iż Chicago pełne było zapachu Devida. Możliwe, że przybyłem zbyt późno i wiatr zdążył roznieść woń chłopaka po całym mieście. Nie mam innej możliwości niż kierować się nosem i liczyć, że w końcu znajdę Devida.
Zawędrowałem na jedną ze stacji metra. Nie wydawało mi się, by Devid przebywał tutaj więcej niż przez kilka minut, dlatego wsiadłem do pierwszego nadjeżdżającego pojazdu, by przemieścić się w głąb miasta. Minąłem dwie stacje, po czym zrezygnowałem z podróży. Wychodząc na peron, rozglądałem się wokoło, mając nadzieję ujrzeć Devida. Niestety go nie znalazłem, lecz zapach wyraźnie dawał mi znać, że chłopak był tutaj, a co więcej- pewne zdarzenie wywarło na nim tak mocny wpływ, bym w jego woni wychwycił dość dużą dawkę stresu. Podążyłem za tym konkretnym tropem, który wyprowadził mnie ze stacji metra i skierował w stronę parku. Zatrzymałem się, by rozeznać się w sytuacji. Kilkaset metrów przede mną zaczynał się park, po prawej stronie dostrzegłem parking, aktualnie pusty, jeśli nie liczyć dwóch samochodów osobowych i czarnego busa dostawczego. Wciągnąłem do płuc powietrze i wtedy to wyczułem. Innego wilkołaka. Znajdował się gdzieś w pobliżu.
Skierowałem swój wzrok na prawo, sondując krajobraz. Po chwili spomiędzy aut wychynął chłopak- na oko mógł mieć 19 lat, kruczoczarne włosy, sięgające mu do ramion, a ponadto czarną koszulkę i równie ciemne spodnie. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że ma dwubarwne oczy- jedno srebrne, drugie złote. Cofnąłem się odruchowo. Szatyn wykrzywił usta w imitacji uśmiechu.
- Proszę, proszę…- westchnął. Jego głos przywodził na myśl warkot psa, lecz jakby stłumiony.- Samotny wilk. Słodki, przerażony, samotny wilk. Co tu robisz, Willu?
Nie pytałem, skąd zna moje imię. Nie odpowiedziałem także na jego pytanie, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że zna na nie odpowiedź.
- Ach, oczywiście- odparł z udawanym roztargnieniem.- Szukasz Devida. Chętnie cię do niego zaprowadzę, jeśli chcesz. Jestem Lyx- przedstawił się. Skłonił głowę, parodiując dworski ukłon. Uśmiechnął się ironicznie; w blasku słońca błysnęły śnieżnobiałe kły.
Nie odezwałem się. Instynkt podpowiadał mi, bym zachował milczenie. Teraz już wiedziałem, kim był ten chłopak i nie miałem pewności, czy chcę nadal z nim rozmawiać.
W mgnieniu oka wilkołak znalazł się przy mnie. Chwycił mnie za rękę i mocno ścisnął. Czułem, jak jego pazury przebijają mi skórę, a w dół płynie strużka krwi. Zacisnąłem zęby, starałem się uspokoić oddech.
- Boisz się- powiedział.- To dobrze.
Ścisnął jeszcze mocniej, a wtedy poczułem się tak, jakbym zanurzył się w wodzie i nie wypływał przez dłuższy czas. Nie mogłem złapać oddechu, myślałem, że się uduszę. W ostatniej chwili zdołałem wyrwać rękę z uścisku Lyxa. Zatoczyłem się w tył, mrugając oczami, by wyostrzyć wzrok.
- Jeszcze lepiej- mruknął pod nosem.- Normalny wilk czekałby na mój ruch. Ty wolałeś działać sam. Idziesz ze mną- dodał głośniej, by mieć pewność, że go słyszę.
- Nie- odparłem od razu.
- Idziesz ze mną- powtórzył stanowczo. Dostrzegłem, jak jego oczy zmieniły barwę- teraz oba były krwistoczerwone.
Wiedziałem, że zrobił coś złego. I to, że już w następnej chwili podążałem za nim bez najmniejszych oporów, potwierdziło moje przypuszczenia. Robiłem to, co chciał. Byłem pod jego kontrolą.

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 30 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Hejka, wstawiam teraz rozdział, ponieważ w tygodniu tego nie zrobię, bo jak dobrze wiecie- wyjeżdżam. Kolejnej notki ode mnie możecie się spodziewać dopiero w okolicach 30- ego czerwca, o ile wrócę w jednym kawałku. Za wczasu życzę wszystkim miłego ostatniego tygodnia szkoły i świetnych wakacji :)
____________________

- Lorren! Lorren!- wrzeszczał na mnie Tony, potrząsając mnie za ramiona. Był bliski płaczu.- Błagam, odezwij się wreszcie! Lorren! 
       Podniosłam na niego swoje zmęczone oczy i spojrzałam na niego tępo i bez wyrazu. 
       Milczałam od trzech dni. Nie jadłam od trzech dni. Od trzech dni powinnam być już martwa. Ale nie jestem. Dlaczego? Bo ten przeklęty zdrajca był tak wspaniałomyślny, że darował mi życie. Ale najpierw musiał mnie uprzedzić, że robi mi łaskę i jednak mnie nie zabija! 
        Nie załamałam się tak nawet na wieść o śmierci ojca. Nie znałam go, więc cios choć bolesny, był lżejszy. Teraz to co innego. Dowiedziałam się, że osoba której rzekomo nie byłam obojętna, chce mnie zgładzić. W głowie miałam mętlik. Jeden wielki wir myśli, których nie potrafiłam poskładać. Czułam się tak jakby to Devid własnoręcznie wbił mi nóż w plecy. Zaraz... Przecież właśnie to chciał zrobić, tylko nie wiedząc czemu zrezygnował!!! Zgubiłam wątek własnego życia. Nic nie rozumiałam. Devid zawsze był jedną wielką żywą zagadką. Ale to? Zdecydowanie, przesada! To nie na moją psychikę! Popadłam w bezdenną katatonię. Nie rozmawiałam z nikim. Jadłam z przymusu lub w ogóle tego nie robiłam. Sprawiałam wrażenie otępiałej, jakby jakiś demon wtargnął do mojego umysłu i skradł świadomość, tożsamość. Jednak tak nie było. Walczyłam z własnymi uczuciami. Walczyłam z własnymi myślami i rozwiązaniami, które podsuwał mi rozsądek. Jednak nie potrafiłam sobie wyjaśnić jego przesłanek. Jeśli chciał mnie zabić, to nic nie stało mu na drodze! Mógł to zrobić! Dla mnie byłoby stokroć lepiej! Wolałabym nie żyć, niż żyć z świadomością tego, że chłopak, któremu tak ufałam, który był moim jedynym wsparciem w dzieciństwie, który ponoć mnie kochał i sam mi to wyznał mimo, że jestem w związku z innym... że dostał zlecenie pozbycia się mnie. I wywalił mi to bezceremonialnie, prosto w twarz, bez najmniejszego przejęcia się. I zniknął nawet nie czekając na moją reakcję. Nienawidzę go! Nienawidzę go za to! Za wszystko co mi zrobił! Namieszał mi w głowie, rozkochał i rzucił. Bez skrupułów i sentymentów! Okłamał mnie, oszukał, a na koniec wyznał, że robił to wszystko tylko po to by w finale mnie zabić! Ale nie doprowadził do finału! Czemu?! Pytam czemu?! Dlaczego musze tak cierpieć!!!
         Nikt nie był w stanie mi pomóc. Odtrącałam pomoc. Wsparcie. Później nigdy nikomu nie opowiedziałam o tym co właśnie przeżyłam. Nie rozumiałam tego. Czułam się koszmarnie. Bezradność i niewiedza mnie dobijały, jakby ktoś obdarł mnie ze wszystkich umiejętności. Działałam tylko impulsywnie, instynktownie.
- Lorren, proszę cię- szepnął Tony, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.- Co się stało?
          Nie powiedziałam nikomu o zdradzie Devida. Wszyscy zachodzili w głowę, czemu zniknął. Dokąd się udał. Tylko ja wiedziałam... i nie dzieliłam się tą informacją z nikim. Sama się z nią jeszcze nie pogodziłam, nie umiałam, nie chciałam. Najbardziej bolał fakt, że Devidowi się udało. Może nie zabił mnie fizycznie, ale psychicznie. Zabrał cząstkę mnie bezpowrotnie, dosłownie stłamsił moje wnętrze.  
           Usłyszałam skrzypnięcie na schodach i na stryszek w domku Antaniasza, gdzie mnie teraz trzymano, wszedł sam Mistrz. Otworzył powoli drzwi i zajrzał uważnie do środka. Zastał mnie, odrętwiałą, milczącą i oderwaną od rzeczywistości, kulącą się na wersalce. I Tony' ego, bezradnego, zdruzgotanego i przerażonego moim zachowaniem. W oczach mojego chłopaka dostrzegałam żal, gniew i bezsilność oraz strach. W moich oczach można było dostrzec jedynie pustkę, brak życia i emocji.
           Mędrzec przywołał na usta wymuszony uśmiech i podszedł powoli do Tony' ego.
- Odezwała się?- szepnął cicho kładąc mu dłoń na ramieniu. Tony tylko drętwo pokręcił głową.
- Idź już, daj sobie odpocząć - łagodnie przemawiał do niego Mistrz, a ja słuchałam wpatrując się w przestrzeń.- Odkąd znaleźliśmy ją nieprzytomną przy Lexi przesiadujesz z nią godzinami, daj wytchnąć jej i sobie. Może się odezwie. 
            Tony chciał zaoponować, lecz Antaniasz mu na to nie pozwolił i lekko wyprowadził z pokoju, zatrzaskując za nim drzwi.
- Martwi się o ciebie- mruknął do mnie odwracając się. Przeniosłam na niego swój smętny wzrok, reagując na jego głos, nie słowa.- Ja też się martwię. Wszyscy się martwimy, a zwłaszcza Tony i Elliot. Nie znane mi się twoje powody milczenia. Domyślam się, że to depresja... Powiedz mi, co ją spowodowało, straciłaś przytomność, podczas spaceru z wilczycą. Wybudziłaś się już w takim stanie. Dlaczego? Pozwól sobie pomóc. Proszę.
             Wpatrywałam się  w niego bez zrozumienia. Wiedziałam co chciał osiągnąć tą gadką, ale nie wiedziałam co mogę zmienić mówiąc mu to czego chciał. Mistrz milczał, czekając na jakikolwiek ruch z mojej strony. Miała nadzieję, że się odezwę, lecz ja tylko oderwałam od niego swoje beznamiętne spojrzenie i z powrotem utkwiłam je w nieokreślonym punkcie w przestrzeni.
              Antaniasz załamał ręce i skrył w nich pomarszczoną twarz pocierając skronie. Wstał z miejsca, widząc, że nic nie wskóra i ruszył do drzwi. Zaś ja widząc jego zrezygnowanie poczułam, że coś we mnie pęka. Bezsens znika. Przełknęłam ślinę, zbierając się na to, by powiedzieć mu o zdrajcy. Dotarło do mnie, że milcząc działam tylko na korzyść wroga.
- Devid - mruknęłam ochryple, nadal wpatrując się szeroko otwartymi oczami przed siebie. Kątem oka dojrzałam jak Antaniasz zastyga w bezruchu przy drzwiach słysząc mój głos.- To zdrajca. Był tu aby mnie zabić. I dopiął swego. 

* * * DEVID

- Idiota!- warknęła do mnie jedna z głów Cerbera- mojego towarzysza.- Powtarzam, jesteś  IDIOTĄ!
- Zamknij się!- odszczeknęła trzecia głowa.- Kierował się sumieniem- zaszczebiotała przymilnie.- Nie mógł wywiązać się z zadania, które powierzyły mu wilki, skoro powstrzymywały go uczucia. Zrobił słusznie, tylko moim zdaniem, kochany, mogłeś delikatniej jej powiedzieć o swoich motywach lub w ogóle jej nie wtajemniczać...
- Devid się zakochał, Lyxio będzie zły!- szczekała tępo druga głowa, kiwając się durnowato i zachodząc chrobotliwym śmiechem jak hiena. 
- Och, zamknijcie się już wszystkie!- krzyknąłem na Cerbera poirytowany. 
- Idiota...- szczeknęła jeszcze pierwsza głowa, posłałem jej nieprzychylne spojrzenie. 
       Lubię mojego towarzysza, nawet bardzo, ale tym razem już przeginał. Cerber jest wyjątkowy. Po pierwsze to wielki, trzygłowy dog niemiecki, po drugie każda głowa przedstawia inny charakter. Jedynka jest bezlitosną maszyną do zabijania, pozbawioną wyczucia i poczucia moralności. Dwójka, to tępy śmieszek, który nie ma zielonego pojęcia o świecie, jest niewyobrażalnie infantylny i gdyby nie fakt, że posiada wspólne ciało z pozostałymi głowami już dawno zginąłby przez swoją głupotę pod kółkami jakiegoś samochodu... Za to trójka... jest wrażliwa i troskliwa. Martwiąca się o wszystko i wszystkich, opiekuńcza i kochająca. Chyba ją lubię najbardziej.
     Ale teraz to nie istotne. Musiałem w pierwszej mierze znaleźć bezpieczną kryjówkę, do czasu, gdy Will zechce się ze mną spotkać i dać mi odpowiedź. Wcześniej, nie będę mógł wrócić do Lyxa. Nie wkupię się w jego łaski bez tego wilkołaka.
    Aktualnie siedziałem skryty w cieniu i jako cień, na stacji metra w Chicago. Postanowiłem w między czasie, oczekując na Nadnaturalnego, wyśledzić stowarzyszenie, które niedawno tu stacjonowało. Ciężko będzie mi tego dokonać, bo wszyscy członkowie są wyczuleni na szpiegów tak samo jak ja, ale skoro Soah' om udaje się nas podglądać, to dlaczego mnie miałoby to się nie udać?
     Czekałem akurat na metro, które nie wiedząc czemu się spóźniało, co było bardzo dziwnym zjawiskiem... Trochę mnie to zaniepokoiło, ale jak stwierdził Cerber- ostatnio jestem przewrażliwiony. Na przystanku zbierało się coraz więcej osób. Rozglądałem się po wszystkich uważnie. Po części robiłem to z przyzwyczajenia, po części z nudów.
   Wtem usłyszałem znajomy zgrzyt i szum nadjeżdżającego metra. Uśmiechnąłem się widząc już wyjeżdżający z tunelu pojazd. Przybrałem pełną postać, Cerber stał się kompletnie niewidzialny dla śmiertelników. Metro zatrzymało się, a ja podsunąłem się do drzwi, które za chwilę miały się otworzyć i wypuścić masy ludzi. Podniosłem głowę i zamarłem w bezruchu. Za szybą automatycznych drzwi zobaczyłem postawnego mężczyznę w czarnym podkoszulku, czarnych bojówkach i ciemnych okularach przeciwsłonecznych na nosie. Jego twarz wykrzywiała się w sztucznym uśmieszku przepełnionym ironią - Żniwiarz. Bez dwóch zdań. W popłochu, odwróciłem się na pięcie i zacząłem uciekać ku schodom. Usłyszałem za sobą dzwonek otwierających sie drzwi metra i nawoływanie zdezorientowanego Cerbera, który puścił sie biegiem za mną. Szybko rozwinąłem wampirzą szybkość i przemykałem ulicami miasta jako smuga, musiałem zgubić tego Czarnego, musiałem! Możliwe, że mnie nie zauważył, że mnie nie poznał. To było niepojęte abym miał takiego pecha i przedwcześnie natknął się akurat na niego! 
       Kiedy oddaliłem się już na sporą odległość od stacji metra, zwolniłem i przeszedłem do żwawego marszu. Próbowałem wyrównać oddech i tętno, kiedy Cerber zasypywał mnie bezsensowymi pytaniami. Odwróciłem się, żeby go uciszyć lub udzielić pośpiesznej odpowiedz, kiedy zobaczyłem, za sobą czarnego busa dostawczego, kierowanego przez równie mrocznych typów jak Żniwiarz. No to po mnie. Wpadłem! Dotarło do mnie, że wcale nie ja, a oni mnie obserwowali i śledzili. Zerwałem się w ostatnim odruchu do dalszej ucieczki, lecz wtedy jak spod ziemi wyrósł przede mną sam Lyx, we własnej ludzkiej osobie. 
- Doigrałeś się!- warknął na mnie, obnażając śmiercionośne kły.
      Zobaczyłem jeszcze jego pięść zbliżającą się do mojej twarzy w zastraszającym tempie.
      Poczułem tępy, przeszywający ból złamanego nosa.
      Śmiech Lyxa.
      Ciemność.

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 29 od Devida "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć wszystkim! Rozdział troszkę nietypowy, miało być inaczej, ale nie do końca dogadałyśmy się z Enough, więc jest jak jest. Jak wiecie chcemy skończyć to opko przed obozem letnim, więc wrzucamy często i na szybko. Dlatego z góry przepraszam za błędy i życzę miłego czytania. Aha- może uda mi się jeszcze coś wstawić przed poniedziałkiem i pierwszym wyjazdem... Ale nic nie obiecuje :P
P.S. Dedykuje tą notkę Enough, która po prostu tak uwielbia Devida, żę najchętniej dałaby mu w nos... :*
_____________________

*  *  * DEVID

    I znowu mam kłopoty. Kolejny problem. Świetnie. Ten Soah lekko pokrzyżował mi szyki. Nie powiem… Lyx też pokrzyżował mi szyki!
    Krążyłem nerwowo po pokoju, z rękoma wciśniętymi w kieszenie. Cały plan szlag trafił przez pośpiech Lyxa! Nie tak się z nim umawiałem! Zataczałem kolejne kółko, skubiąc wargę i szukając najlepszego wyjścia. Ale co bym teraz nie zrobił to byłoby źle. Kolejny raz to samo. Kolejny raz ten przeklęty wilkołak wszystko psuje. A wina i tak spadnie na mnie, bo nie dotrzymam umowy.
    Zaczynało mi się kręcić w głowie, więc ciężko opadłem na krzesło i dla odmiany zacząłem nerwowo tupać nogą. Zastanawiałem się jak to wszystko rozegrać, aby wyjść z tego cało. I nie wynalazłem takiego wyjścia. Jedyne co przyszło mi do głowy to… hm, Will. Podsłuchałem (zupełnie przez przypadek) jego rozmowę z Esper i dowiedziałem się, że jest wilkołakiem, co jak najbardziej było mi na rękę, więc tuż przed naradą postanowiłem z nim porozmawiać. Złożyłem mu pewną propozycję i dałem czas do namysłu. Ale w tej chwili i po takim obrocie spraw Will był mi niemal niezbędny - tylko dzięki niemu mogłem się z powrotem wkupić w łaski Lyxa. Może puściłby mi płazem niewywiązanie się z układu, gdybym dostarczył mu nowego wilkołaka?
     Ale i tak… po co ja się w to pakowałem…? Przecież do przewidzenia było, że znooowu się nie powiedzie. Od początku miałem wątpliwości. I jak się okazało- słuszne. Ehhh… Nie zapomnę tego dnia, raptem kilka tygodni temu, kiedy Lyx wynalazł mi kolejne zlecenie. W sekundzie przypomniałem sobie tą rozmowę słowo, do słowa.

     Pamiętam jak zawahałem się przed wejściem do jego… hm, jak on to nazywa…? Aha, „kancelarii”! Jako młody członek stowarzyszenia nie uczestniczyłem w wielkich zamachach. Ale tym razem sam miałem przeprowadzić podobny zamach.
     Oczami wyobraźni zobaczyłem samego siebie, wślizgującego się do pokoju. Lyx i mój przełożony- Charli już tam na mnie czekali.
- Usiądź- polecił mi wtedy starszy rangą zabójca i wskazał czarny skórzany fotel przed biurkiem, za którym zasiadał Lyx w swojej ludzkiej postaci. Nie żebym się bał tego wilkołaka, ale szczerze nie przepadałem za spojrzeniem jego dwubarwnych oczu. Wykonałem przychylnie polecenie i usiadłem milcząc. Przywódca wilkołaków przypatrywał mi się chwilę, mierząc mnie wzrokiem. Z trudem wytrzymałem napór jego świdrującego wzroku i nie spuściłem głowy.
- To jest ten twój wybitny kadet, Charli?- zapytał drwiąco mojego przełożonego, nawet na chwilę nie spuszczając mnie z oka. Ostatkiem sił powstrzymałem się przed zerknięciem z ukosa na mojego „opiekuna”. Charli ewidentnie chciał coś odpowiedzieć, ale Lyx go nie słuchał i zwrócił się do mnie:
- Więc… chłopcze, bo ciężko nazwać cię mężczyzną, dziecko- zaczął bezceremonialnie wilkołak.- Wszyscy wiemy, że ostatnio zaprzepaściłeś zadanie.
      Uniosłem w odpowiedzi brwi. Co prawda podczas ostatniej misji miałem kłopoty, ale tylko i wyłącznie przez Lyxa!!! Najpierw narzucił mi plan morderstwa, a potem wystawił do wiatru. Wszystko było inaczej! Szkolono mnie na skrytobójcę, więc nie przywykłem do ataków otwartych, w których dłużej trzeba było się zmagać. Uczono mnie jak zabijać, by ofiara nawet nie pisnęła. Uczono mnie jak szybko uderzyć i zniknąć. Ostatnie zadanie takie nie było, chociaż miało być. Lyx mnie oszukał, przez co omal sam nie przypłaciłem życiem, kilkoro śmiertelników zginęło (policjanci) bo akcja trwała - jak dla mnie - zbyt długo. Ofiara też prawie mi zbiegła, lecz i tak dopełniłem zadania i wyeliminowałem tego Nadnaturalnego.
- Podziękuj swojemu przełożonemu, bo to on skłonił mnie do dania ci drugiej szansy- kontynuował wilkołak, szczerząc do mnie kły.- Mam dla ciebie zadanie, będziesz miał okazję, żeby się wykazać- zawiesił głos i czekał na moją reakcję. Oczekiwał chyba, że wyrażę mu swą wdzięczność…
       Nie dałem odpowiedzi. Lyx otrzymał tylko moje milczenie i cisze.
- Chyba, że cię to nie interesuje…- dodał po chwili, obnażając kły. Był nieprzyzwoicie pewny siebie.
- Masz rację, nie interesuje- odparłem z poważną miną. Zaś w środku kipiałem ze złości. Nienawidzę tego, gdy ktoś mną manipuluje, gdy ktoś mnie wykorzystuje, gdy mam się podporządkować. Mina Lyxa wskazywała na to, że był zaskoczony… i nie mniej zezłoszczony ode mnie.
- Czy ty mi właśnie odmówiłeś?!- warknął wściekle. Wstając błyskawicznie z krzesła i przewracając je w tył. W jego dwubarwnych oczach błysła żądza krwi. Poprawiłem się tylko w krześle i z powrotem składając ręce spojrzałem beznamiętnie na dowódcę wilczków.
- Hm, na to wygląda- odrzekłem spokojnie.- Jeżeli ma być tak jak ostatnio…
- A co ci się ostatnio nie podobało, młokosie?!- ryknął na mnie wilkołak. Nie odpowiedziałem, uznałem, że w tej sytuacji najlepszą odpowiedzią będzie milczenie.
- Posłuchaj, Devid- rozmowę przejął Charli. Spojrzałem na niego pytająco.- Ustaliłem z Lyxem, że powierzymy ci tą sprawę, bo wymaga ona wyczucia. W związku z tym, że jesteś młody podejdziesz do niej bardziej skrupulatnie. A, że coś takiego jak skrupuły nie istnieje dla większości naszych morderców ty nadajesz się wyśmienicie, bo nie jesteś ich doszczętnie pozbawiony.
- Chcę mieć więcej swobody w działaniu- zażądałem stanowczo.- Ostatnio byłem ograniczony, dlatego nie wszystko się powiodło.
      Tym razem to ja w odpowiedzi zyskałem milczenie. Mój przełożony już się nie odezwał. Lyx wpatrywał się we mnie wściekle. Nienawiść aż od niego buchała. Wiedziałem, że gdybym był tu sam, bez Charliego, rzuciłby się na mnie z pazurami i rozszarpał na miejscu. Nie zdziwiłbym się, gdybym kiedyś (w skutek nieszczęśliwego wypadku) zginął zagryziony właśnie przez niego.
- Chyba tyle możemy mu zapewnić- zasugerował spontanicznie Charli, neutralnym tonem, lecz jego spojrzenie mówiło jasno, że nie przyjmie sprzeciwu Lyxa.
- Niech stracę- przecedził przez zęby tamten i warknął na mnie gardłowo.- Naszym celem jest młoda dziewczyna, dokładnie ma lat piętnaście- przedstawiał mi szczegóły, a ja mu bezczelnie przerwałem, co mogło okazać się błędem, ale w tym momencie coś przyszło i do głowy:
- Więc będę potrzebował więcej czasu. Nie przeprowadzę szybkiej akcji.
- Chcesz się zabawić kosztem ofiary?- zapytał ironicznie Lyx, a jego twarz wykrzywiła się w szelmowskim uśmieszku.
- Tajemnica zawodowa- odpowiedziałem i nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdyż wilkołak trafił w sedno. W mojej głowie kiełkował już plan zamachu, składający się z etapów. Skoro potrzeba w tej sytuacji wyczucia, wolę zapoznać się najpierw z ofiarą i zdobyć jej zaufanie. Jednak musiałem szczegóły pozostawić na później, bo Lyx właśnie opisywał mi tą dziewczynę. Kiedy otrzymałem wszystkie dane dotyczące jej wyglądu odniosłem wrażenie, że kogoś podobnego już kiedyś widziałem. Ale to było tylko pobieżne wrażenie.
- A jakieś konkretniejsze dane?- zapytałem niepewnie, marszcząc nos.- Jak się nazywa? Gdzie ją znajdę?
- To uczennica Antaniasza- rzucił krótko i wrogo Lyx.- Tyle powinno ci wystarczyć, w końcu sam chciałeś mieć więcej swobody w działaniu. Masz szanse, to ją wykorzystaj!
- O to niech cię głowa nie boli- zapewniłem szybko.- Ja już ją sobie wykorzystam.
- Szanse czy ofiarę?- chrapnął wilkołak i kłapnął kłami.
- Za kogo ty mnie masz, co?!- oburzyłem się, bo Lyx już nieźle działał mi na nerwy.
- Wolisz nie wiedzieć- warknął, a pogardliwy uśmiech wypłynął na jego twarz i już z niej nie znikał.
- Kiedy mam zacząć?- spytałem do rzeczy, bo nie miałem zamiaru nadal tu siedzieć i wgapiać się w kpiącego ze mnie i traktującego mnie poniżająco wilkołaka.
- Najlepiej od zaraz- uzyskałem odpowiedź od przełożonego.- Masz wolną rękę, bylebyś doprowadził tą akcje do końca. Dziewczyna ma być martwa za dwa, dwa i pół tygodnia.
- Macie to jak w banku.- Wstałem z miejsca, skinąłem na pożegnanie Charliemu, lecz na Lyxa nawet nie spojrzałem i odwróciwszy się na pięcie wyszedłem powolnym krokiem za drzwi.

      I tak się zaczęło. I teraz nie potrafię tego skończyć. Nie ma szans. Nie dam rady! A dobrze wiem, że trzeba zamknąć tą akcję. I to natychmiast. To już za długo trwa…
     Stoczyłem wewnętrzną bitwę z własnymi uczuciami i podjąłem decyzje.
     Teraz musiałem tylko odnaleźć Lorren. I skończyć z nią.

*  *  *
     Przemykałem między cieniami, w nienaturalnym dla śmiertelników tempie. Lubię poruszać się tempem wampira, lubię wykorzystywać ich zwinność. (Mało kto wie, że moją matką była wampirzyca… odziedziczyło się po niej to i owo!) Gdyby którykolwiek z adeptów teraz próbowałby mnie dostrzec, zobaczyłby tylko cienistą smugę.
      Nie dbałem o bezszelestne kroki, zależało mi na czasie. Musiałem jak najszybciej znaleźć Lorren. Problem polegał na tym, że zapewne nie zastanę jej samej. Będzie najprawdopodobniej z Tony’ m… lub swoim bratem, a w najgorszym wypadku z Esper. Brrr…!!! Esper jak ona mnie nie znosi! Już chyba Tony bardziej mnie toleruje. Eh, bo przecież wyczuwam ich uczucia, dobrze wiem, że najchętniej przywalili by mi pięścią w nos. I Esper, i Tony, i również ten Soah!
      Starałem się tym nie przejmować, bo mało kto w pełni mnie akceptuje (może dlatego, że jestem mordercą?) i powiem szczerze, że nie obchodzi mnie to co inni o mnie myślą…
       Minąłem domek Antaniasza, przemknąłem kilkoma kolejnymi ścieżkami. Zakręciłem przy altance, nad wodospadem. Byłem nawet pod Budynkiem Treningowym i na Placu Głównym, a Lorren nie znalazłem. Powoli zaczynało mnie to irytować, ale nie mógłbym się poddać, więc kontynuowałem poszukiwania.
       Aż w końcu ją znalazłem! Była na pastwiskach, za sadem i areną, gdzie razem ze swoją towarzyszką- Lexi bawiła się z magicznym wielbłądem. Uśmiechnąłem się na ten widok. (I na widok Lorren, ale to swoją drogą i na widok latającego wielbłąda…). Stwierdziłem, że wypadałoby przestać być cieniem i przybrać pełną postać, po czym ruszyłem w kierunku dziewczyny. Jej wzmocnionym zmysłem był wzrok (moim dotyk), więc szybko mnie dostrzegła na otwartej przestrzeni. Kiedy zbliżyłem się na odległość głosu rozejrzała się niepewnie dookoła i kąciki jej ust lekko się uniosły. Jej wilczyca nie poświęciła mi zbyt wiele uwagi, ale nastawiła uszu i chwilę mnie obserwowała.
- Cześć- przywitała się bez zbędnego entuzjazmu. Tja… ostatnio ciężko nam się rozmawia. O ile w ogóle rozmawiamy. Od naszej ostatniej rozmowy w Budynku Treningowym… powiedzmy, że wolałem jej unikać, nie pokazywać się jej.
- Hej- odpowiedziałem niepewnie i poczułem się tak jakby ktoś zdzielił mnie w brzuch.- Muszę z tobą pogadać. Tak na osobności.
- No dooobra…- zgodziła się cicho, uniosła jedną brew w geście niemego pytania, a następnie odgoniła Lexi na drugi koniec łąki wraz z wielbłądem.- Słucham.
- Pamiętasz jak powiedziałem ci, że długo tu nie zostanę?- zapytałem zawijając ręce na piersiach.
- Coś jakby kojarzę…?- odpowiedziała przeciągając sylaby i marszcząc słodko nosek. Normalnie uśmiechnąłbym się na widok takiej miny, ale nie tym razem…
- Więc…- zająknąłem się.- Odchodzę.
- Co?! Jak?! Kiedy?!- można powiedzieć, że Lorren wykrzyczała te pytania.
- Zaraz, dziś, natychmiast- mruknąłem i wzruszyłem ramionami. W jej oczach udało mi się dostrzec zaskoczenie i swego rodzaju zawód. Zrobiłem przepraszającą minę i pokręciłem tylko głową.
- Oszalałeś?!- wrzasnęła podenerwowana.- Zbliża się wojna, wilkołaki ponoć cię ścigają, a ty chcesz rzucić Szkołę i beztrosko wrócić do świata śmiertelników! Devid, to najmniej odpowiednia chwila, nie uważasz?! Lyx rozpętuje  W-O-J-N-Ę!!!
- Wiem!- odkrzyknąłem jej, dając się ponieś emocją, które mi się od niej udzieliły.- Tylko ja w tej wojnie stoję po stronie Lyxa, zrozum!
- Co takiego…?- wykrztusiła ledwo łapiąc oddech. Jej źrenice powiększyły się ze strachu i niedowierzania.
- Tak! Jestem po stronie Lyxa, po stronie Czarnych! Nie rzuciłem stowarzyszenia, nadal dla niego pracuje!- słowa wypływały ze mnie samoistnie, nie tak planowałem jej to powiedzieć, ale trudno. Dziewczyna mi nie przerywała, była zbyt zaszokowana i zbita z tropu, więc mówiłem bez przeszkód.- Lorren, zrozum, to wszystko to blef. Wszystko co ode mnie usłyszałaś to jedno wielkie kłamstwo!
- Wszystko…?- szepnęła ledwo słyszalnym głosem, w którym zawirowała nutka goryczy i rozczarowania. Zawahałem się słysząc to pytanie… no, nie wszystko, ale wolałem pominąć tą kwestie.
- Lorren!- jęknąłem rozpaczliwie. Myślałem, że te słowa nie przejdą mi przez gardło. Czułem, że coś we mnie pękło, ale powiedziałem to, wyrzuciłem jej to prosto w twarz. - Lyx kazał mi cię odnaleźć. I zabić.



środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 26 od Esper ,,Pomieszanie z poplątaniem''

A jednak jestem! Udało mi się napisać rozdział, który może nie należy do długich, lecz jest wstawiony. Chcemy z Freedom zakończyć całe opowiadanie przed pierwszym wyjazdem w wakacje, dlatego sprężyłam się z tą notką, ponieważ na długi weekend wyjeżdżam. Mam nadzieję, że nie będzie tu jakichś okropnych błędów bądź niedomówień. Miłej lektury! :)


Mogę już stąd wyjść?!- krzyczałam w myślach.
Ostatnie kilkanaście minut było dla mnie istną mordęgą. Z trudem siedziałam na miejscu, choć miałam ochotę zerwać się i wybiec z pomieszczenia na świeże powietrze. I prawdę mówiąc, miałam ochotę dać komuś w twarz. Najchętniej Devidowi, który zaczął mnie już porządnie denerwować tym swoim ironicznym uśmieszkiem.
Moja radość nie miała granic, gdy Antaniasz oznajmił, że możemy się rozejść, ponieważ chciał zamienić kilka słów z Pablem na osobności. Wstałam, przy okazji przewracając krzesło i szybkim krokiem skierowałam się do drzwi. Kątem oka zauważyłam Lorren, która zauważywszy mój ruch, chciała podążyć za mną. By uniknąć bezpośredniej konfrontacji z dziewczyną przyspieszyłam kroku. Podążyłam pochłoniętym w mroku korytarzem. Nie zastanawiałam się nad tym, gdzie idę, czy nie zabłądzę w tym istnym labiryncie- kierowałam się instynktem i właśnie dzięki niemu po kilku minutach wypadłam na ganek. Zbiegłam po schodkach i niewiele myśląc, puściłam się biegiem przed siebie.
Musiałam dać upust energii, która gromadziła się we mnie od czasu, gdy Pablo powiedział nam prosto w twarz, że jesteśmy rodzeństwem. Ja, Lorren i Elliot. Nie wiedziałam, co zrobić, jak zareagować na tą wiadomość. Udało mi się wykrztusić zwykłe ,,że jak?!’’, podczas gdy w moim wnętrzu toczyła się zażarta bitwa. Dodatkowo przybiły mnie słowa Antaniasza, który stwierdził, że ,,tak wyszło’’. Innego wytłumaczenie nie udało mu się znaleźć, a akurat to było najgorszym z możliwych. Mógł powiedzieć, że czekał na odpowiedni moment; że nie wiedział jak zareaguję na tą nowinę i nie chciał mnie nią obarczać… Ale ,,tak wyszło?!’’ Miałam ochotę rozerwać coś na strzępy, spożytkować energię, której nadmiar zgromadził się w moim organizmie.
Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno mną to wstrząsnęło. Nawet Lorren, która sama to przeżyła… Nie powiedziała mi! Uważałam ją za kogoś w rodzaju dobrej koleżanki… Można powiedzieć, że miałam z nią nieco lepsze relacje niż z pozostałymi adeptami. Nie licząc Willa, ponieważ wszystko, co jest z nim związane jest zupełnie inne. Nie podejrzewałabym, że akurat Lorren jest moją siostrą! Szczerze, to nie wiem, czy nie zniosłabym każdej innej osoby jako potencjalnego rodzeństwa… Oprócz Devida- jego nawet w dalszej rodzinie nie potrafiłabym zaakceptować. Wydaje się taki mroczny, jakby każdą jego myśl dogłębnie przenikała śmierć, a przy tym tak ironiczny i pewny siebie, że aż działa mi to na nerwy.
Zorientowałam się, iż biegnę już od kilkunastu minut. Zdziwiłam się, gdyż nic nie wskazywało na to, żebym miała jakąkolwiek zadyszkę. Zwolniłam do truchtu, a potem całkowicie stanęłam. Teraz już wyraźnie słyszałam głośny oddech dochodzący od strony drzew. Weszłam pomiędzy wysokie dęby. Po kilku krokach ujrzałam Willa, który siedział oparty o pień młodej wierzby. Najciszej jak umiałam, zaczęłam skradać się bliżej niego. Chłopak chyba nie był zbytnio pogrążony w rozmyślaniach, gdyż kiedy zrobiłam posunęłam się nieco do przodu, uniósł głowę, wypatrując źródła nikłego dźwięku. Gdy mnie zobaczył, znów wpatrzył się w ziemię.
Nie wiedziałam, że tak mnie zignoruje. Jeszcze bardziej wściekła podbiegłam do niego.
- Czemu tak mnie ignorujesz?- spytałam, stojąc przed nim na szeroko rozstawionych nogach. Will zerknął na mnie spod uniesionych brwi, po czym odparł bezbarwnym tonem:
- A czemu ty mnie ignorujesz?
Podniósł patyczek z ziemi i zaczął obracać go w palcach, nie spuszczając z niego wzroku.
W pierwszej chwili szok po usłyszanym pytaniu wziął górę i nie potrafiłam wydobyć głosu. Zastanawiałam się, jak można być takim kretynem, żeby uważać, iż go nie zauważam. Pomogłam mu odnaleźć prawdę, przyczyniłam się do tego, że wreszcie wie, kim jest naprawdę.
Potem jednak przypomniałam sobie, jak kompletnie go ZIGNOROWAŁAM, gdy Pablo przybył do Szkoły; jak pozostawiłam chłopaka w tyle, by przywitać się z dawnym przyjacielem. Fakt, miał racje- ignorowałam go, lecz zaledwie przez kilka minut. To nie powód, by teraz odpłacać mi się tym samym.
- Nie widziałam Pabla przez kilka miesięcy, chyba mam prawo cieszyć się z jego powrotu- oznajmiłam. Will nadal przypatrywał się patyczkowi, który złamał na pół; nic nie odpowiedział.- Wielkie dzięki za poświęconą mi uwagę!- warknęłam, nie panując nad emocjami.- Najpierw mnie całujesz, a potem olewasz, świetnie! Postępowałeś tak z każdą poprzednią dziewczyną?!
Blondyn wreszcie podniósł się z ziemi i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Mogę robić co chcę i kiedy chcę. Skąd wiesz, że naprawdę cię kocham? Przecież jeden pocałunek to jeszcze nie dowód. Może powinnaś skupić się teraz na FAKTACH, a nie tylko domysłach, jak na przykład zbliżająca się wojna.
Nie wierzyłam w to, co mówił. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógł tak mnie potraktować. Przecież widać było, że mu na mnie zależy… Lecz wszystko można zmyślić. Mógł tylko udawać, by zdobyć moje zaufanie, by dowiedzieć się czegoś ważnego, by… oddać mnie w ręce wroga.
- A więc z nimi współpracujesz, tak?- spytałam, roztrzęsiona.- To tłumaczy twoje zachowanie na naradzie. Byłeś taki milczący, nie zważałeś na słowa Antaniasza… Zupełnie jakbyś to wiedział. Wiesz, że Czarni Ludzie planują szturm na Szkołę, od początku to wiedziałeś. W końcu jesteś- zrobiłam krótką przerwę, by następne słowo wymówić z jak największą pogardą.- Wilkołakiem.
Twarz Willa nie wyrażała żadnych emocji. Nie wiedziałam, czy trafnie zinterpretowałam całą sytuację, czy było wręcz odwrotnie i moje zarzuty są bezpodstawne. Chłopak jednak nie miał zamiaru się bronić, nie odrzekł ani słowa, więc musiałam zdać się na własny osąd- musiałam zaliczyć go do wrogów.
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie. Znów. Czy ja zawszę muszę biec, gdy coś mnie trapi? Kiedyś widziałam to jako ucieczkę przed wspomnieniami i złymi doświadczeniami, by spróbować żyć na nowo. Teraz mam wrażenie, że nic to nie daje, tylko pozwala spożytkować niepotrzebną energię. Wybiegłam z lasu, nie kierując się do konkretnego celu. Przypomniało mi się, jak kilka lat temu również biegłam, tylko że nie przed kimś, a do kogoś. Do kogoś, kto potem mnie zdradził. Do Isaaca.
- Esper, wszystko w porządku?- do mojej podświadomości dotarł obcy głos. Stanęłam, rozglądając się wokoło. Dostrzegłam Pabla, który szybkim krokiem szedł w moją stronę.
- Jak tam rozmowa z Antaniaszem?- spytałam cicho.
- Dobrze- chłopak uśmiechnął się.- Omówiliśmy całą sprawę, Lyx może dotrzeć do Szkoły najwcześniej za dwa tygodnie, jeśli dobrze pójdzie.
Jego uśmiech zgasł, gdy zobaczył, w jakim jestem stanie. Ze wszystkich sił starałam się zamaskować ból, rozgoryczenie, złość, żałość i smutek, lecz ten chłopak zbyt dobrze mnie znał.
- O co chodzi?- zapytał, przybliżając się. Miałam ochotę opowiedzieć mu o wszystkim: o Willu, jego zdradzie, o tym, jak wstrząsnęła mną wiadomość o rodzeństwie…
- Przepraszam, naprawdę przepraszam- zaczął, jakby wiedział, jaki jest powód mojego nastroju.- Nie wiedziałem, że nie masz pojęcia o Lorren i Elliocie… gdybym zdawał sobie z tego sprawę, powiedziałbym to inaczej… może wcześniej pogadałbym z wami na osobności… Naprawdę, przepraszam. Myślałem, że Antaniasz wam to powiedział.
- Nie ma sprawy, już mi przeszło- skłamałam.
- Jakoś tego nie widzę- mruknął.- No chyba, że to przez tą nadchodzącą wojnę… Ale możecie się na to odpowiednio przygotować…
Uniosłam lekko kąciki ust, widząc z jaką pasją Pablo opowiada mi o sprawach, które ustalił z Antaniaszem. W towarzystwie bruneta czułam się o wiele lepiej niż z Willem, a teraz akurat nie chciałam myśleć o tym przeklętym zdrajcy. Może warto poprawić sobie nastrój i zapomnieć…? Choćby tą krótką pogawędką z Pablem mogę odsunąć od siebie na chwilę nieprzyjemnie myśli.
- Jakim sposobem dowiedziałeś się, że Lorren jest moją siostrą?- spytałam. Pablo widząc, że trochę się już rozchmurzyłam, uniósł wysoko głowę, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Wiąże się z tym pewna historia…- zaczął, niepewny, czy mówić dalej.- Jeśli chcesz, mogę ci ją opowiedzieć.
Wiedziałam, że szykuje się coś dłuższego, lecz w tamtej chwili naprawdę pragnęłam z kimś porozmawiać. O czymś ciekawym. I nie dołującym.
- Pewnie, czemu nie. W końcu sam mówiłeś, że Lyx dotrze tu najwcześniej za dwa tygodnie. Twoja opowieść nie trwa chyba tak długo, prawda?- dodałam.
Pablo roześmiał się, widząc, że mój humor się poprawił.
- Nie- odparł.- Zaczęło się od tego, że zostałem sam w tej wiosce Eskimosów. Zupełnie nie wiedziałem, co dalej ze sobą zrobić…

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 28 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Witam! Nie wiem jak wy, ale ja mam dziś dobry humorek, bo jutro ostatni raz idę do szkoły, a w przyszły poniedziałek wyjeeeeżdżam! W A K A C J E!  Ile ja na to czekałam! (Chociaż z drugiej strony troszeeeczkę mi smutnawo, że jutro już ostatni dzień...) W każdym raziem wstawiam rozdział, w którym mam nadzieję, chociaż częściowo odpowiedziałam na wasze pytania i coś się rozjaśniło.
Doszły mnie również słuchy, że Enough wyjeżdża gdzieś na długi weekend, więc za kilka dni możecie się spodziewać kolejnej notki ode mnie. A od 23- ego będzie o was dbała Enough, gdzyż mnie wtedy nie będzie jak juz wspominałam- wyjeżdżam :)
To by było na tyle. Aha- miłej lektury i pozdraiwam!!!
_________________________
*  *  *
     Kiedy wśliznęłam się do piwnicy w domku Antaniasza prawie wszyscy już byli obecni. Mistrz zwołał natychmiastową, tajną naradę… w swoich kolejnych zakamarkach, z pozoru malutkiej chatki. Ledwo trafiłam do dziwacznych pomieszczeń pod podłogą przedpokoju. Dziwił mnie sam fakt, że istniały, lecz ich wystrój był równie zaskakujący. W pokoju, gdzie miała odbyć się narada stał wielki stół, na około którego poustawiano krzesła. Na ścianach, które były z gołej cegły, wisiały małe kinkiety rzucające niewiele światła.  Podsunęłam się do jednego z wolnych krzeseł i omiotłam wzrokiem pozostałych. Dostrzegłam Tony’ ego, który siedział w najodleglejszym koncie stołu i wpatrywał się w podłogę z założonymi rękami. Obok niego siedział Will. Chłopak wydał mi się przygnębiony. W jego zielonych oczach zabrakło ponurej pewności siebie, spojrzenie wbite miał w sufit. Zaraz przy nim siedziała Esper. Postukiwała palcami o blat stolika i nerwowo przygryzała dolną wargę. Naprzeciwko niej miejsca zajął Elliot i Clov. Oboje pochłonięci byli w cichej rozmowie. Szeptali do siebie tak, że nie mogłam wychwycić słów, więc nie poświęciłam im zbyt wiele uwagi. Wszyscy milczeli, dlatego ja też milczałam i zachodziłam w głowę o co też chodzi. Antaniasz pierwszy raz odkąd tu jestem zachowywał się w taki sposób. Zresztą od dłuższego czasu zachowywał się nieswojo. A teraz nastąpił punkt kulminacyjny. Wiedziałam, że pojawił się tu jakiś Soah, domyśliłam się, że z nim związana będzie narada.
     Mędrzec zwołał nas tu wszystkich, lecz sam się jeszcze nie pojawił. Nie było też śladu Soah’ a. I jeszcze kogoś mi brakowało… Gdzie też podział się ten ludzki cień…? Rozejrzałam się raz jeszcze po piwniczce. Uważnie przeglądałam wszystkie cieniste kąty, do których nie docierało światło lamp aż w końcu spostrzegłam nikłą sylwetkę, opartą o róg ściany plecami. W sumie był to tylko ludzki kształt, przypominający jedynie zarysem człowieka, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że stoi tam Devid.
      Moją uwagę rozproszył tupot stóp na schodach. Po sekundzie do małej sali obrad wpadł Mistrz, a za nim młody chłopak. Mniej więcej w moim wieku. Miał kasztanowo- brązowe włosy i niesamowicie zielone tęczówki. Niemal świeciły w półmroku piwnicy. Myślałam, że to Will ma nienaturalnie jaskrawe oczy, ale ten Soah rozmył moje domysły. Ubrany był przeciętnie- w proste dżinsy, pomarańczową bluzę i trampki. Pospolity nastolatek, żaden tam tajny szpieg i wywiadowca, skądże znowu…
- Poznajcie Pabla- oznajmił Antaniasz dziwnym tonem.- Ma dla nas… ważne informacje.
     Soah został przywitany ogólnym pomrukiem ze strony adeptów. Po czym wraz z Mędrcem zasiadł do stołu. Wyciągnął z kieszeni kilka zmiętych kartek z notatkami i rozprasował je otwartą dłonią na blacie. Spojrzał na każdego z osobna, a kąciki jego ust mimowolnie się uniosły gdy zawiesił wzrok na Esper. Zastanowiło mnie to…
- Jak wiecie- odchrząknął, a wszyscy czekali w napięciu na jego kolejne słowa- pracuje dla Antaniasza. To ja pomogłem swego czasu Esper- niewinny uśmieszek- i to ja jestem jednym z głównych „dostarczycieli” adeptów.
- Jeden z moich najwytrwalszych szpiegów- wtrącił Antaniasz. Ktoś gwizdnął z udawanym podziwem. Wszyscy równocześnie zwróciliśmy się w kierunku dźwięku. Jego źródłem był Devid. Chłopka był już dobrze widoczny, odpychając się stopą od ściany i wysuwając się z cienia.
- Jeśli mam być szczery to mało obchodzi mnie kim jesteś- odparł oschle i utkwił swoje czarne oczy w młodym wywiadowcy.- Wszyscy czekamy na informacje, więc błagam nie gderaj tyle.
- Obawiam się, że te informacje nie są przeznaczone dla ciebie, kolego- odrzekł równie lodowato Pablo i spochmurniał mierząc Devida krytycznym wzrokiem.- Antaniaszu, kto to u licha jest?- zwracał się do Mędrca, ale nie spuszczał wzroku z chłopaka, który śmiał mu przerwać.
- Spokojnie, można mu ufać - zapewnił Mistrz i wykonał uspokajający gest ręką.
- Jesteś jednym z Czarnych Ludzi- nie odpuszczał Soah. W jego głosie słychać było wyraźnie oskarżycielską i nienawistna nutę.
- Nie?- skrzywił się tamten.- Już nie.
- Nie wierzę- przecedził przez zęby nasz informator.- Nazwisko, ranga, przełożony, funkcja, zainteresowania!!!- wywrzeszczał na jednym wdechu. Nie wiedział o co chodzi dopóki Devid nie udzielił równie szybkiej odpowiedzi, nawet nie mając chwili na zastanowienie się nad nią:
- Rouzier, kadet, Charlie, skrytobójca, fotografia!- wiązanka tych słów była dla mnie wielce niejasna, lecz Pabla ewidentnie zadowoliła. Jednak po chwili Soah zmarszczył brwi, jakby coś dotarło do niego z opóźnieniem.
- Powiedziałeś, że jakie masz zainteresowania?- jęknął cierpko, mrużąc oczy i mierząc nimi tamtego.
- Fo-to-gra-fia!- Devid wypowiedział każdą sylabę z namaszczeniem i obdarzył swego oskarżyciela kpiącą miną.- Coś jest niejasne?
- Tak, każdy pozbawiony skrupułów członek stowarzyszenia- zaczął Pablo.- W odpowiedzi na ostatnie bez zawahania powiedziałby, że para się mordowaniem. A ty powiedziałeś, że fotografowaniem…?
- Bo Devid rzucił stowarzyszenie! - przerwał to wreszcie Antaniasz i gniewnie pokręcił wąsem.- Skończcie to, bo obojgu się oberwie, czekamy na wieści, a wy tylko to bezsensownie przedłużacie!- zaczął zamaszyście gestykulować.- Devidowi, można ufać i koniec kropka!
- Ostrożności nigdy za wiele…- mruknął Pablo i pochylił się nad zapiskami.
- Do sedna, proszę- wtrącił się Tony z niepewną miną, nerwowo pocierając ramię.
- Dobra… nie będę owijał w bawełnę- zaczął Pablo i zrobił długą, napiętą przerwę.- Andy i Jassy… zostali porwani. Antaniasz wysłał mnie na pomoc wychowankom, gdyż zwrócili się do niego z taką prośbą.- Zmarszczyłam brwi w zdumieniu i spojrzałam pytająco na Mistrza, lecz ten zdawał się być nieobecny. Pogodziłam się z ta informacją z wielkim niesmakiem i poniekąd smutkiem…- Stowarzyszenie i wilkołaki uderzyli. Chicago i ta dwójka była ich pierwszym celem w rozpoczętej inwazji…
- W czyje ręce konkretnie wpadli?- przerwał mu z zaciekawieniem Devid. Pablo przeniósł na niego swoje zmęczone spojrzenie i milczał zanim udzielił krótkiej odpowiedzi:
- Żniwiarza.
       Devid słysząc ten przydomek syknął boleśnie i skrzywił się cierpko.
- Lepiej bym tego nie skwitował- westchnął Soah przygryzając wargę. Zerknęłam na Antaniasza, znosił to wszystko z kamiennym spokojem. Siedział na krześle niczym rzeźba wykuta z marmuru, jakby zupełnie nie ruszały go relacje Soah’ a, ale ja wiedziałam, że każde słowo zadaje Mistrzowi niewyobrażalny ból i cierpienie. Domyśliłam się także, że wspomniany Żniwiarz nie jest przyjemnym typem…
- Przynajmniej wiem, gdzie ich zabrano- ciągnął Pablo.- Śledziłem chwilę Czarnych. I opłaciło się. Andy i Jassy zostali pojmani do tajnej bazy stowarzyszenia, o której nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Dlaczego? Bo leży na środku Trójkąta Bermudzkiego…
- Nie, to akurat już wiedziałem…- wciął się niespodziewanie Antaniasz unosząc znad blatu oczy.
- Ale…- zająknął się zbity z tropu chłopak.- Na pewno nie wiesz, że wyłapują po kilku Nadnaturalnych z każdego kraju, gdyż mają tam laboratoria… Badają różne rodzaje mocy. Głównie interesują ich osoby w wieku 10 do 20 lat. Przetrzymują ich w lochach, które…
- Są podzielone na Bloki. Jeden Blok dla każdego kraju- skończył za niego Mędrzec.- Wyżej są siedziby przełożonych i dowódców, na parterze są sale treningowe dla kadetów i ich kwatery, jeszcze wyżej są już laboratoria i magazyny. W sumie jest tam jakieś dwadzieścia pięter, w tym prawie połowa to lochy pod ziemią. To też wiem…
- Ale… ale… Skąd?!- wytrzeszczył oczy zaskoczony Pablo. Chyba właśnie do niego dotarło, że niepotrzebnie się poświęcał i narażał życie, by się tego wszystkiego dowiedzieć, a Antaniasz właśnie kolokwialnie mu to uświadomił…
- Od niego!- Mistrz kiwnął głową na Devida, który odpowiedział lekkim skinieniem i tym swoim zawadiackim uśmieszkiem. Pablo spiorunował go wzrokiem.
- Ale na pewno nie wiesz, że jeden Blok jest pusty- fuknął obruszony Soah.
- Który?- zapytał beztrosko Devid z miną niewiniątka.
- Blok USA- odparł tamten i ciężko oparł się o krzesło.
- Yyy… a dlaczego, że tak spytam?- skrzywił się Tony.
- Czeka na swoich przyszłych lokatorów- rzekł z powagą informator.- Na obecną tu trójkę Amerykanów. Potężne rodzeństwo, wybrane przez Angelo- mówiąc to spojrzał kolejno na mnie, Elliota i… Esper. Poczułam jak po plecach przebiega mi lodowaty dreszcz. Ale nie zlękłam się tego, że Lyx na mnie poluje… bardziej obawiałam się reakcji Esper na to, że jest siostrą moją i Elliota…
- Przepraszam… ŻE JAK?!- wrzasnęła Esper z lekka nie panując nad emocjami.
- Antaniaszu, nie powiedziałeś im!- zaszokował się Pablo i podskoczył na krześle.
- Mi powiedział…- odezwałam się niepewnie i nagle sklepienie piwniczki wydało mi się niezmiernie ciekawe, więc utkwiłam w nim wzrok.
- A mnie nie... siostrzyczko, tak!- warknęła do mnie ze zdenerwowaniem.
- Tak wyszło…- Antaniasz wydął policzki i zatoczył małe kółka dłońmi, plącząc się we własnych myślach. Usłyszałam za sobą stłumiony chichot Devida. Ale innym nie było do śmiechu. Elliot oparł się łokciami o kolana i patrzył nerwowo to na mnie to na Esper. Clov marszczyła brwi ze zmartwieniem, a Tony unosił jedną brew wyrażając swoje zaintrygowanie. Tylko Will zdawał się pochłonięty we własnych rozmyślaniach i kompletnie odciął się od rozmowy, więc mogę się założyć, że nawet nie wiedział o czym w tej chwili tak rozprawialiśmy.
- Doprawdy? Tak wyszło?- zapytała ironicznie Esper.- To ciekawe!
- Proszę, czy możemy wrócić do tego później- Antaniasz wstał z miejsca i uniósł ręce w obronnym geście.- Pablo chyba jeszcze nie skończył.
- Owszem…- mruknął chłopak poprawiając się nieswojo w krześle.- Więc… nie zdziwię się, jeśli wiesz Antaniaszu, że Lyx planuje inwazje- Mędrzec potaknął. No to już wiem, o czym tyle godzin rozmawiał z Devidem…- Chce rozpętać III Wojnę Światową. Dwie poprzednie nie dały mu wszystkich profitów, w tą również zaangażuje, Bogu ducha winnych, śmiertelników. Nadnaturalni, Soah’ owie, Czarni, Wilkołaki, śmiertelnicy… Wszyscy na wszystkich, każdy na każdego. To będzie istna rzeź. To jest istna rzeź, bo już się zaczęło. To działa jak łańcuszek, domino, lawina. To co się teraz dzieje na świecie to jak zakaźna choroba. W niektórych krajach już dochodzi do rozruchów politycznych, inne udało się już skłócić. Lyx marzy by wilkołaki rządziły światem, lecz najpierw musi pozbyć się Nadnaturalnych, w tym pomagają mu naukowcy…
- A nie Czarni Ludzie?- zapytał Tony marszcząc brwi i pocierając brodę.
- Nie – zaprzeczył mu stanowczo.- Stowarzyszenie wyłapuje wszystkich Nadnaturalnych żywcem, zabijają tylko tych sprawiających kłopoty, stawiających się lub zbędnych i mało wartościowych. To naukowcy wykańczają ich do reszty. Niszczą swoimi badaniami, wielu ich nie przeżywa, wyciągają z nich moc i „ chowają w słoiku”. To sadyści.
- Coś o tym wiem…- odpowiedział Tony i pomasował odruchowo żebra.
- Dowiedziałem się czegoś jeszcze- zagaił Pablo.- Wilkołaki wzniosły o wiele mniejszą, niepozorną siedzibę na lądzie, gdyż nie odpowiada im ciągła podróż na wyspę. Lyx jest wygodnicki.
       Słysząc to Antaniasz spojrzał zgniewany, oskarżycielskim wzrokiem na Devida. Chłopak stojący w kącie wzruszył ramionami w obronnym geście.
- Jestem dezerterem! - zaczął się bronić.- Kiedy jeszcze czynnie brałem udział w życiu stowarzyszenia Lyx nie miał lądowej bazy! Nic o tym nie wiedziałem, dlatego nic też nie wspominałem!
- Ha!- prychnął Pablo z zadowoleniem.- Jednak na coś się ryzyko opłaciło.
- Dobrze, to co usłyszeliśmy jest bardzo ważne- zwrócił się do wszystkich obecnych Antaniasz.- Sytuacja jest poważna. Wiecie, że jeśli inwazja się powiedzie, nie będzie już tak jak dawniej. Nie będzie już tego świata, który każdy z was poznała, nie będzie już śmiertelników. Kiedy Lyx ich wykończy i będzie już po wszystkim będzie też po nas, nami też się zajmie…
- I to szybciej niż myślisz, Antaniaszu- szepnął z grobową miną Pablo.- Szturm na Szkołę to pierwszy z priorytetów na liście Czarnych i Lyxa. Jesteście jego kolejnym celem.