niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 6 od Esper ,,Porwanie''

- Esper, gdzie byłaś?- To było pierwsze pytanie, które usłyszałam od Vanessy po przyjściu do domu.
- Byłam...na spacerze.
- Z tym chłopakiem?- Macocha spojrzała na mnie wymownie.- Jak on w ogóle ma na imię?
- Nie, nie z nim. I ma na imię Pablo. To cześć, idę do siebie.- Wspięłam się na górę po schodach, unikając reszty pytań.
Kiedy weszłam do pokoju z nikłym uśmiechem stwierdziłam, iż Pablo miał racje: łóżko i okno całkowicie odmarzło. Stop!-krzyknęłam w myślach.
- Nie wracajmy do jego tematu- dokończyłam na głos.
Usiadłam przy komputerze i włączyłam na cały regulator jakąś metalową piosenkę. Nagle do moich uszu dobiegło jakby...wycie. Wycie wilków. Podbiegłam do okna. Spojrzałam w dół i moje myśli totalnie stanęły.
Pod domem kręciła się wataha czarnych wilków. Miały czerwone, niekiedy żółte, ślepia i ogromne kły, ociekające śliną. Nie rozumiem, jak cała zgraja WILKÓW mogła stać sobie spokojnie koło domu w biały dzień! Nagle rozległo się kolejne wycie i przez stado przepchał się jeden większy zwierz.

Miał dłuższe łapy od pozostałych i prostszy grzbiet. Na szyi zwisał mu, połyskujący w słońcu, złoto-srebrny amulet. Oczy miał w dwóch kolorach- takich samych jak medalion.
Wilk ponownie zawył, a członkowie watahy dołączyli do niego. Usłyszałam szelest liści i trzask gałązek koło sąsiedniej posiadłości, a po chwili wychynęli stamtąd ludzie ubrani na czarno, zwabieni wyciem stada. Przewodnik grupy zatrzymał się koło samca alfa, a reszta rozpierzchła się pomiędzy wilki.
Na szyi przywódcy zauważyłam taki sam amulet jak u wilka. Jednak nie zdążyłam się mu dłużej przyjrzeć, gdyż człowiek zaczął wdrapywać się po ścianie domu, chyba z zamiarem wejścia przez moje okno. Zbyt późno zareagowałam, był już prawie u celu.
Zatrzasnęłam okno, zasłoniłam firanki. Przywarłam plecami do szafy naprzeciwko okna i czekałam...
Mężczyzna wpadł z głośnym hukiem do pomieszczenia. Zaplątał się w firankę i runął na ziemię, gdzie dodatkowo stało krzesło, z którego również się stoczył. Posłałam na ziemię nieco lodu, aby potem miał trudności ze wstaniem. Po uwolnieniu mocy zdziwiłam się, gdyż w normalnych warunkach by mi się to nie udało; najwyraźniej stres działa na moją korzyść. Stałam sparaliżowana, patrząc, jak człowiek wyplątuje się z firanki, a potem ślizga na lodzie, żeby do mnie dotrzeć. Nie wiedziałam, czemu nie uciekłam. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Po chwili przez okno wskoczył basior ze złotym amuletem. Na niego nie zadziałały ani lód, ani nic innego. Stanął koło mężczyzny z triumfem widocznym w oczach.
Ten drugi wyciągnął zza pasa nóż- klinga pokryta była dziwnymi zawijasami, słowami w różnych językach. Zauważyłam tam jedno po hiszpańsku- sangre- krew. W tej chwili podjęłam desperacki krok- kopnęłam z całej siły faceta nogą w brzuch. Zgiął się wpół, a ja chwyciłam spadający nóż. Rękojeść była zadziwiająco ciepła i jakby skądś znajoma. Uniosłam narzędzie przeciw napastnikom.
Basior skoczył- cięłam nożem w stronę jego pyska, jednak zwinny wilk zrobił unik i ostrze przecięło powietrze. Mężczyzna próbował odzyskać swoją własność, złapać mnie i przy okazji uniknąć ostrych zębów swojego pomocnika wilka. Na jego nieszczęście jego ręka ugrzęzła w pysku zwierzęcia, a człowiek wrzasnął z ból i wyrwał się z uścisku szczęk. Skorzystałam z okazji i skoczyłam na łóżko, aby otworzyć drzwi i wybiec. Nacisnęłam klamkę, a moją nogę przeszył ostry ból. Upadłam na łóżko, a następnie stoczyłam się na podłogę, ciągnięta przez wilka, który uczepił się mojej nogi. Jedyne, co teraz czułam, to był okropny ból i poczucie bezradności. Zwierzę puściło mnie i zeszło z mojego pola widzenia. Zwinęłam się w kłębek, prawie dotykając czołem kolana. Z rany sączyła się krew i zbierała na podłodze wokół mnie. Mężczyzna w czerni zbliżył się do mnie. Całą twarz miał okrytą kominiarką, lecz widziałam jego oczy. Duże błękitne oczy, które wydawały mi się znajome.
Straciłam przytomność.
* * *
- Nie bój się, nic ci nie zrobię. 
Młody mężczyzna pochylał się nad łóżeczkiem, w którym leżała mała blond włosa dziewczynka. Wyciągnął rękę i zawiesił ją w powietrzu nad mebelkiem.
- Gdzie twoja siostrzyczka, co?- spytał z uśmiechem.
W odpowiedzi usłyszał tylko mruknięcie.
- Chodź tu do mnie- powiedział, podnosząc dziecko. Z pierwszym dotykiem poczuł dotkliwe zimno pochodzące z ciała dziecka. Zadrżał.- Czemu jesteś taka zimna?- zapytał ledwie dosłyszalnym szeptem.
Podszedł do kominka, znajdującego się po drugiej w stronie pokoju. Usiadł w fotelu najbliżej buchających płomieni i zaczął kołysać dziewczynkę. Ta, utulona w objęciach mężczyzny, już po chwili zasnęła. Jej ciało pod wpływem bliskości ognia z każdą minutą robiło się coraz bardziej ciepłe.
- Będzie dobrze- szeptał człowiek co jakiś czas, jakby do siebie, przekonując się co do słuszności tego zdania.
Rozległo się stanowcze i natarczywe pukanie do drzwi, po czym do pokoju wszedł mężczyzna, lecz wyraźnie starszy od tego, który był już w środku. 
- O co chodzi?- zapytał człowiek, siedzący w fotelu.
- Przyjechali. Zbieraj się- odparł drugi.
- Nie ma innego wyboru?
- Wybrali cię. W tej sprawie nigdy nie było wyboru.
Malutka dziewczynka została położona do łóżeczka. Mężczyźni wyszli z pokoju. Po kilku minutach ogień w kominku zaczął maleć, a po pokoju rozniósł się głośny płacz dziecka.
* * *
PABLO
Wróciłem do domu. Już z przekroczeniem progu naskoczyła na mnie Childa.
- I co? I co? Gdzie Esper?
- Wróciła do domu. Powiedziałem jej, że czytam jej w myślach.- Ruszyłem do pokoju.
- Myślałam, że wie- powiedziała zdziwiona.
- Ja też.
- Może idź do niej i sprawdź, co u niej- zasugerowała kobieta.
Biłem się z myślami. Z jednej strony co ona mnie obchodzi; w końcu mną wzgardziła i jak gdyby nigdy nic odeszła. Ale z drugiej strony miałem nieodparte wrażenie, że coś może jej grozić i beze mnie sobie nie poradzi.
- Niech ci będzie- powiedziałem obojętnie, chociaż w duszy, po podjęciu decyzji, szarpałem się i chciałem wybiec z domu, pognać do Esper i sprawdzić, co u niej.
Moje myśli szalały mi w głowie, kiedy przemierzałem miasto. Coś czuję...coś czuję...i to nie jest wcale dobre.
- Uważaj jak łazisz, idioto!- Upadłem na ziemię.
Spojrzałem w górę i w porę uchyliłem się przed ciosem dwumetrowego dresa. Przeturlałem się po chodniku i wstałem.
- Nie wiesz, jak się traktuje starszych i silniejszych, co?- Zaczął się do mnie zbliżać.- Zaraz ci pokażę.
Zamachnął się na mnie pięścią- odskoczyłem do tyłu i kopnąłem go w brzuch. Dres zatoczył się, potrząsnął głową i natarł na mnie z dzikim okrzykiem: ,,Aaaaaa!''
Jedynym pytaniem, które zdążyłem sobie zadać to: ,,Czego ten facet ode mnie chce?''
I zwaliło się na mnie 95 kg cielska. 
Facet podniósł się i zdzielił mnie pięścią po twarzy. Odwdzięczyłem mu się tym samym. Złapałem go za głowę i przeturlałem się: teraz ja leżałem na nim. Szybko z niego zszedłem. Tamten zgiął się wpół.
- Kur**, kiedyś cię jeszcze dorwę, szczylu- warknął w moją stronę.
- Powodzenia -odparłem.
Pobiegłem do domu Esper. Zapukałem, a drzwi otworzyła mi macocha dziewczyny.
- Przepraszam, jest Esper?- zapytałem.
- Tak, pewnie jest w swoim pokoju- odpowiedziałam.- Proszę, wchodź.
Przeleciałem przez jej dom jak burza. Otworzyłem drzwi jej pokoju.
- E...- zamilkłem. W pokoju widoczne były ślady walki. Podłoga i łóżko uwalane było krwią oraz pokryte lodem, firanka zerwana. Podszedłem do okna, które również nie było w najlepszym stanie. Na ramie znajdowały się ślady pazurów- psich, wilczych,niedźwiedzich- kto by tam wiedział. Ale co najgorsze- brak Esper. Jedyną oznaką na jej pobyt tutaj, była krew na podłodze i kurtka, zwisająca z biurka. Nagle coś zalśniło pod zmiętą firanką na podłodze. Schyliłem się i podniosłem ową rzecz- okrągły, błyszczący złoto-srebrny talizman. Do głowy napłynęła mi przerażająca myśl.
- O nie...

_______________
Sceny walki w rozdziale, a to oznacza, że...naoglądałam się Piratów z Karaibów i Hobbita xD
Esper porwana- co z tego wyniknie? Odpowiedź w kolejnych rozdziałach ;)
Pozdrawiam z nadzieją, że macie ochotę na czytanie CD :)

Rozdział 6 "Nic nie dzieje się przypadkiem" od Lorren


- Lorren, proszę! – jęczał Elliot.
-Chyba mu nie odmówisz?- przesłała mi w myślach Lexi.- Ten lisek jest taki słodki, wiesz, ma na imię Haru.
- Lexi, proszę cię, bądź poważna! – odesłałam jej.
- Lorren, ja cię tak ładnie proszę, ona się nadaje, to lisiczka!- wył Elliot. Ludzie zaczęli się obracać i patrzeć na nas marszcząc brwi.
- Elliot towarzysz to odpowiedzialność…
- Prrrrrrooooossszzzzeeeee!!!- zawył, wbijając we mnie to swoje rozbrajające spojrzenie. No, nie mogłam! Nie chciałam mu sprawiać przykrości, ale nie byłam przekonana do tego zwierzaka.
- Na pewno magiczny? – zapytałam moją wilczycę.
- Niczego innego nie jestem pewniejsza – szczeknęła w odpowiedzi, szczerząc kły.
- Dobrze, weźmiemy Haru – podesłałam bratu. – Upewnij się, że lisica słyszy twoje myśli. Prześlij je jakiś prosty tekścik.
- Już to zrobiłem – odparł triumfalnie, cały czas gładząc białą lisiczkę.
- To chodźmy do tej kawiarni, musisz się ogrzać.- Uśmiechnęłam się do niego, niepewnie otaczając go ramieniem.
- Dzięki – powiedział mi telepatycznie. – Haru też ci dziękuję. Spróbuję dowiedzieć się o niej więcej, o jej pochodzeniu mocach itp. i od razu ci powtórzę, dobrze?
- Dobra, dobra - odparłam półgębkiem, na głos. Martwiłam się innymi rzeczami. Mniejsza z towarzyszem, ja też poznałam Lexi w jeszcze bardziej nieoczekiwanych okolicznościach i od razu stałyśmy się przyjaciółkami, nie będę zabraniać czegoś takiego Elliotowi, skoro sama tak zrobiłam i na dobre mi wyszło.
Dobra, więc jak mam znaleźć szkołę Antaniasza? Przyślą kogoś po nas? Angelo nie zdradził żadnych szczegółów! Kalifornia! I szukaj igły w stogu siana!
         Weszliśmy do budynku przy dworcu. W poczekalni siedziały tabuny ludzi zacierających z zimna ręce. Może i nadnaturalność komplikuje życie, ale tak naprawdę ją lubię. Używanie zaklęć jest nie tylko przydatne, ale i przyjemne. Przepadam za wykręcaniem ludziom kawałów, takich jak opad śniegu w lecie. Może i jestem małomówna i zamknięta w sobie, to przez to, że wszyscy uważają mnie za dziwadło, jednak to nie znaczy, że nie mogę mieć specyficznego poczucia humoru i, że nie mogę czerpać radości z pewnego rodzaju odgrywania się na ludziach, za pomocą tego, przez co uważają mnie za dziwaka, nieprawdaż? Przeszliśmy przez poczekalnie. Ludzie wytrzeszczali oczy na mój widok, a może na widok tego, że mam na sobie tylko podkoszulek na ramiączkach i nie zamarzam? Minęłam ich z uniesioną głową, prowadząc Elliota prosto do kawiarenki, po drugiej stronie budynku, za szklaną ściana. Otworzyłam drzwi i uderzył mnie zapach świeżych pączków. Szybko wybraliśmy stolik i usiedliśmy przy nim. Spytałam Elliota co by zjadł i wybrał bezwzględnie to co ja: Pączki i gorącą czekoladę! Wstałam, podchodząc do baru i złożyłam zamówienie. Oprócz nas w kawiarni siedziała jakaś pani, trzymając nos w laptopie i popijając kawę oraz jakiś chłopak w podobnym do mnie wieku, może trochę starszy. Tak, on mnie zaniepokoił. Siedział przy stoliku naprzeciwko z założonymi rękami. Na blacie przed sobą nie miał nic, prócz zmiętej serwetki. Ubrany był dosyć przeciętnie, choć widać, że nie przygotował się na taką pogodę; miał na sobie czarne dżinsy, czerwony prosty podkoszulek i szarą bluzę z kapturem. Blond włosy, średniej długości opadały mu na czoło, przysłaniając bystre, zielone czy, które cały czas mnie obserwowały. Poczułam lekki niepokój. Kiedy kelnerka wywołała nasze zamówienie, wstałam szybko, szurając krzesłem. Widziałam kątem oka, jak chłopka odprowadza mnie wzrokiem. Instynktownie chciałam uciekać, ale jak to powiedzieć Elliotowi, najlepiej było teraz nie okazywać żadnych emocji. Wzięłam tackę i wróciłam do stolika.
- Widzisz tego kolesia, naprzeciwko?- zapytałam bezgłośnie Lexi.
- Tego jasnowłosego? – odpowiedział mi pytaniem. Odparłam kiwnięciem, tak żeby chłopak nie połapał się o co chodzi i rzuciłam Lexi, kawałek pączka. – Patrzy bez przerwy na ciebie. Może wpadłaś mu w oko…
- Lexi! – krzyknęłam na nią oskarżycielsko w myślach. – To na pewno nie to! Uspokój się! Mówię poważnie. On… on jest jakiś podejrzany, mogłabyś mieć go na uwadze? Przecież ja nie mogę się też na niego gapić!
- Nie ma problemu – odesłała mi uspokajająco.- Nie wzbudzajmy pozorów, bądź naturalna.
         Łatwo mówić coś takiego do osoby, która jest nadnaturalna! Zjadłam spokojnie pączka i popiłam czekoladą, inicjując przeciętną rozmowę o niczym z Elliotem, na którego kolanach siedziała Haru.
- Właśnie! Miałaś powiedzieć mi o sobie coś więcej – zażądał ode mnie braciszek. Pomimo, że moim żywiołem jest lód autentycznie mnie zmroziło. Nie mogłam przeoczyć poruszenia jakie okazał blondyn, słysząc pytanie Elliota.
- Wiesz, to skomplikowane opowieści – odparłam wymijająco.
- Lorren, obiecałaś! – przerwał mi oskarżycielsko. Chłopak przysłuchiwał się ostentacyjnie. Co miałam zrobić? No, co?!
-  Dobra, to opowiem ci w drodze, chodźmy już – odpaliłam nerwowo. Miałam nadzieję, że nie było słychać emocji w moim głosie.
         Elliot wzruszył ramionami i przystał na moją propozycję. Zaczęliśmy się zbierać, odniosłam tackę, zapłaciłam za rachunek i z żalem stwierdziłam, że znów kończą nam się środki, nie stać mnie będzie na taksówki.
          Skierowaliśmy się do wyjścia, ale żeby opuścić kafejkę musieliśmy przejść obok stolika, przy którym siedział ów blondyn. Starałam się nie zwracać na niego uwagi, ale cały czas czułam na sobie jago świdrujące spojrzenie. Minęliśmy go spontanicznie i kiedy już miałam nacisnąć na klamkę usłyszałam za swoimi plecami:
- Masz bardzo ładnego wilka, Lorren.
           UGH! On widzi prawdziwą postać Lexi, choć ma ona na sobie magiczną obrożę!? Czyżby był Nad… Nie! To niedorzeczne! Może po prostu widzi w niej wielkiego owczarka niemieckiego! Ale co robić, co robić?!!! Ten koleś mnie zaczepiał i na dodatek podsłuchał jak mam na imię! Zignorować, uciec? CO?! Otworzyłam pośpiesznie drzwi, kiedy złapał mnie za nadgarstek.
- Skąd ten pośpiech?- zapytał z kamienną miną. Lexi warknęła, obnażając kły. – Aż tak ci zależy, żeby wyjść, na śnieg, na taką wstrętną aurę? NIE będzie ci zimno? – zadawał kolejne błyskawiczne pytania, a przy ostatnim dał duży nacisk na słowo: nie!
- Proszę, mnie puścić – zażądałam, cedząc przez zęby. Jednak on mnie nie słuchał. Wyszczerzył się tylko łobuzersko i jeszcze mocniej zacisnął dłoń na moich przegubach. Przez moją głowę, przeleciało mnóstwo czarnych scenariuszy. Zaczęłam szarpać dłonią– Puść mnie, słyszysz!
- Lorren! – pisnął roztrzęsiony Elliot, przyskakując do mnie, zaczął ciągnąć mnie za nogawkę spodni, panikując. Ja z resztą też panikowałam. Lexi zaczęła szczekać zajadle, ale blondyn nic sobie z tego nie robił.
- Nic ci nie zrobię – odezwał się chłopka poluźniając uchwyt, jednak jego ton na to nie wskazywał. – Tylko spokojnie, chcę porozmawiać, jestem tu żeby ci pomóc. Usiądź i nie próbuj wzywać pomocy, bo i tak nie przyjdzie. Powinnaś coś wiedzieć o takich sztuczkach.
- Zostaw mnie! – krzyknęłam na niego. Rozejrzałam się nerwowo, kobieta z laptopem zastygła w bezruchu... Czy on wstrzymał czas, tak, jak ja to robiłam? Dobra, było bardzo niebezpiecznie. Czyżby on mi groził? Jakiś głos w mojej głowie wydzierała się: tak! Instynkt coraz mocniej się odzywał. Elliot zaniósł się łzami. Postanowiłam rozprawić się z tym natrętem logicznie, pokonam go jego własna bronią.
A żeby wiedział, że znam parę sztuczek!
         Skupiłam się, nie spuszczając z niego wzroku. Chciałam zapanować nad jego uczuciami. Zazwyczaj się udawało, z pewnym wysiłkiem, ale odnosiłam sukces, to było jedyne zaklęcie, które nie przychodziło mi z łatwością. Patrzyłam bacznie, prosto w jego oczy i starałam się przelać w to spojrzenie tyle dobrych i pozytywnych emocji ile wlezie. Narzucanie komuś swojej woli, wcale nie jest proste. Chłopak patrzył teraz na nas rozbieganym wzrokiem, jakby kompletnie nie wiedział kim jest. Gdy poczułam lekkie rozluźnienie, które zawsze towarzyszyło przy wstępnym powodzeniu, napotkałam nagły opór. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego! Zakręciło mi się w głowie, a gdy nieodparta siła zmusiła mnie do przerwania zaklęcia, zapiekły mnie zatoki, a z oczu popłynęły łzy.
- A i nie próbuj ze mną tych sztuczek – syknął przeciągle blondyn. Matko! On stłamsił moją moc. Nie miałam wątpliwości, że jest nadnaturalny. A jeżeli to Antaniasz? Nie, wygląda za młodo. Chociaż nikt nie powiedział, że trzeba być starym, aby być mędrcem…
- Będziesz odpowiadać na moje pytania po dobroci, czy mam użyć bardziej radykalnych środków?- cedził przez zęby. Lexi bez przerwy szczekała. Jednak nie atakowała, pewnie wyczuła, że nie jest on zwykłym śmiertelnikiem i nie ryzykowała. Byłam zdana na siebie.
- Zostaw moją siostrę – szlochał Elliot. – Proszę, daj nam odejść.
- To twój brat?- kiwnął na niego, odniosłam wrażenie, ze jego spojrzenie złagodniało.
- Tak, jesteśmy rodzeństwem – odparłam niepewnie. Chyba nie miałam innej opcji, jak robić to czego chciał. Był silniejszy, o tym się już przekonałam. Słyszałam od ciotki, że magii można używać przeciwko innemu nadnaturalnemu dopiero po wieloletnich praktykach, a i tak przeciwnik musi być niedoświadczony.
- Więc jak? – zapytał.- Siadasz grzecznie i słuchasz, czy może…
- Słucham – odrzekłam za bardzo arogancko, wyrywając dłoń z jego uścisku i siadając przy stoliku naprzeciwko niego.Może jakoś jeszcze uciekniemy...
- Jak dobrze, że zmądrzałaś. – Ewidentnie się rozluźnił i wypuścił powietrze ustami, opierając się z powrotem o plecy krzesła.
- Słucham? – powtórzyłam, tym razem w charakterze pytanie. Chłopak dziwnie się skrzywił i uniósł jedną brew.
- Proszę?
- Słucham – powtórzyłam. – Chyba mam prawo wiedzieć, chociaż jak ci na imię.
- Andy... – odrzekł zmieszany lub bardziej trafnym określeniem byłoby zaskoczony. – Jestem Andy Stormbreaker, miło mi.
- A mi nie…- burknął Elliot. Tak, to zdecydowanie mój brat -to idealne wyczucie riposty.
- Coś mówiłeś? – zwrócił się do niego Andy.
- Odczep się od mojego brata!
- Spokojnie. – Chłopak uniósł ręce w górę, w obronnym geście. – Wiem, że ty to Lorren, a twój brat to…
- Elliot – przedstawiłam go. Zrobiło mi się go żal, gdy zobaczyłam jak przyciska do siebie Haru.
- Pytam, bo Angelo mówił bardzo ogólnikowo, „przybędą mroźne wiatry”, dużo to dało Antaniaszowi… - zaczął Andy zataczając niewielkie kółko dłonią.
- Powiedziałeś... Antaniaszowi?- Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
- Tak. Szukasz go, prawda?- Mówiąc to pochylił się do przodu, opierając na łokciach o blat stolika.
- Prawda- odparłam podejrzliwie. Skąd on o mnie tyle wie? To mnie przerażało, ale musiałam zachować zimną krew, choćby ze względu na Elliota.
- A ja szukam ciebie – zazgrzytał zębami. – Angelo bąknął coś naszemu Mistrzowi i od razu zostałem oddelegowany na poszukiwanie dziewczyny zupełnie takiej jak ty, która targa za sobą dzieciaka, takiego jak Elliot i wilka. I wiesz, jakoś dziwnym trafem zaczęło mnie to irytować, bo przeszukuję całą Kalifornię z powodu dwójki Nadnaturalnych, od pięciu dni.
           Jakiż on jest milutki, nieprawdaż? Tak, odzywał się we mnie instynkt, nie dam się tak besztać, więc co robię? Próbuję się odgryźć.
- A twoje ego nie pozwala ci zniżać się do mojego poziomu- warknęłam.- Czyżby reputacja, biednego Andy’ ego spadła?
           Najpierw zmroził mnie spojrzeniem, potem na jego twarzy zagościł ironiczny uśmieszek.
- Jesteś… bardzo ciekawa. Twój charakter jest nietypowy, w pozytywnym sensie- stwierdził przyglądając się mi z uwagą.- Masz temperament.
            Robił to specjalnie? Kompletnie zbił mnie z tropu! Najpierw w dosadny sposób uświadamia mi, że jestem jego kulą u nogi, a teraz komplementuje. Co za dwulicowy zwodziciel!
- Dziękuję- burknęłam niewzruszona. – Mam rozumieć, że Antaniasz wysłał cię po mnie, żebyś sprowadził nas do jego szkoły? A ty? Co, jesteś jego uczniem?
- Coś w ten deseń- wzruszył ramionami.
- Pupilek Mędrca – warknęła sarkastycznie Lexi w mojej głowie. Ledwo stłumiłam uśmiech. Dobra, to moja szansa, wszystko (chyba po raz pierwszy) układa się po mojej myśli. A jednak Angelo zadbał o mój los. Jednak nie chciałam ujawniać swoich wszystkich umiejętności przed Andy’ m. Nie ufałam mu ani trochę, podczas podróży będę musiał być bardzo czujna. Obiecałam sobie, że będę traktować go na dystans. To zawsze może być podstęp. Spojrzałam na Elliota, wpatrywał się to we mnie to w Andy’ ego.
- Co o tym sądzisz?- posłałam mu pośpiesznie.
- Nie wiem. Raczej nas nie wypuści. Nie potrafię podjąć takiej decyzji, przepraszam. Zdaję się wyłącznie na ciebie- odparł telepatycznie. Super. Ale w sumie czego można oczekiwać od ośmiolatka, nie? Polega na mnie, a ja jestem odpowiedzialna za nas oboje.
- Lorren, a twój żywioł?- zapytał mnie Andy, najłagodniejszym dotychczas głosem. To było bardzo spontanicznie, czyżby chciał mnie lepiej poznać?
- Lód i woda. A Elliot to powietrze – dodałam eliminując jego kolejne pytanie.- A ty?
- Dlatego mroźne wiatry. Sprytne- zastanowił się, mówiąc sam do siebie.- Ja? Jakby to określić… Spójrz przez okno.
            Niechętnie oderwałam od niego wzrok, wolałam mieć go pod kontrolą, ale spojrzałam przez okno. W jednej sekundzie mój śnieg stopniał, na niebie pojawiło się ogromne słońce, które momentalnie zasłoniły chmury, w tej samej sekundzie pociemniało na zewnątrz, niebo rozcięła błyskawica i poraził mnie niewiarygodnie głośny trzask gromu, w ciągu kolejnej minuty spadł przelotny deszczyk, a resztę obłoków przepędził wiatr.
- Można by to nazwać kontrolą zjawisk atmosferycznych- Chłopak zmarszczył czoło.
- Jesteś zmorą meteorologów na całym świecie- prychnęłam. Słyszałam o różnych rodzajach mocy, ale o takim nigdy. Andy musi być strasznie humorzasty i zmienny jak pogoda.- Wiesz, co teraz się zacznie? Za niecałą godzinę media będą trąbić o niezrozumiałych załamaniach pogodowych w północnej Kalifornii.
- I to jest w tym najlepsze- odpowiedział i po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze.- Antaniasz ciągle próbuje to ze mnie wyplewić, ale nic nie poradzę na to, że uwielbiam robić z ludzi idiotów. To fajny sposób, na zemszczenie się za wszystkie upokorzenia, których mi przysporzyli.
         Może on nie jest taki zły? Lubi nadnaturalność i lubi wykorzystywać ją do rzeczy takich jak ja. Czyżbyśmy mieli podobne poglądy?
- Dlaczego chcesz przystąpić do szkoły Antaniasza?- zapytał mnie z powrotem opierając się na krześle. Okej, niech będzie, pogadajmy spokojnie, dowiedzmy się o sobie więcej, potem działajmy.- Szkolenie jest trudne i rzetelne. Sam tkwię tam już od… odkąd pamiętam...
- Angelo wskazał mi tą drogę. Od niego dowiedziałam się o Elliocie – zaczęłam objaśniać. Może i miałam jakieś opory, ale on też jest Nadnaturalny i ma mi pomóc, nie?
- Lorren, wyciągnęła mnie z domu dziecka w Kansas- dokończył za mnie Elliot, gładząc pyszczek Haru. Ciekawe, czy się z nią komunikował? Prawie cały czas milczał.
- Właśnie- potwierdziłam uśmiechając się do brata. Lexi od dłuższej chwili nie wydała ze siebie żadnego warkotu, czyli wszystko toczy się z korzyścią dla nas.- Jest was więcej…w tej szkole?
- Tak, oprócz mnie jeszcze trójka- odrzekł w zamyśleniu. – Niewiele, ale ogółem rzecz biorąc na świecie jest nas mało. A wy skąd jesteście?
- Stąd- odparłam prosto.- Znaczy się, ja pochodzę z Denver, Elliot wychowywał się w Kansas. A ty?- Wiem, zadaje mu to pytanie już po raz kolejny.
- Wiesz, ciężko określić moje korzenie, ale pochodzę chyba z Taurangi, to miasto leżące na Nowej Zelandii- odpowiedział mi, a ja przekonałam się, że wstąpiłam na niepewny grunt. Wnioskując z jego miny, sprawiłam mu ból, tym pytaniem. Ma usposobienie takie jak ja, lubi Nadnaturalność, widzi jej plusy, ale też cierpi z powodu stylu życia, jaki ona narzuca.- Możemy kontynuować rozmowę po drodze?- zaproponował mi chłopak, przełykając ślinę.- Chciałbym już mieć to za sobą. Odstawię was do szkoły i spokój.
- A gdzie konkretnie znajduje się szkoła Antaniasza?- spytał Elliot.
- Na wzgórzach Barkly- odpowiedział mu Andy, z powrotem z tą swoja zimną miną.- Ale jej konkretna lokalizacja jest nieosiągalna, przenosi się z miejsca na miejsce krążąc po wzgórzach. Nie ma stamtąd ucieczki, trzeba ukończyć szkolenie inaczej nie da się wydostać poza mury Ja aktualnie jestem poza nimi dzięki zaklęciu Antaniasza i otrzymałem kolejną frazę, która pozwoli mi tam wrócić z wami, jest jednokrotnego użytku.
- Przeteleportujesz nas?- zapytałam z niedowierzaniem. Hm, perspektywa zostania tam bez możliwości uzasadnionego powrotu, nie była zbyt kusząca, za bardzo przypominała dom dziecka, ale skoro Angelo mi to narzucił i dopilnował, by wszystko się powiodło…
- Jakoś tak to działa.- Wstał odsuwając się od stołu.- Więc jak? Teraz, czy wolisz zwlekać jeszcze parę minut?
- Lorren, miejmy to już za sobą- szczeknęła Lexi w moim umyśle.
- Teraz – podjęłam decyzję.
- Podaj mi rękę – powiedział Andy, wyciągając do mnie dłoń. Skrzywiłam się automatyczni odchylając do tyłu. Chłopak przewrócił oczami.
- Inaczej to się nie uda- dodał znudzony. Lexi owinęła się wokół mojej nogi, a Elliot wcisnął swoją rączkę między moje palce, Haru siedział pod moją bluzą, którą Elliot miał na sobie, wystawiając tylko łebek. Andy potrząsnął dłonią i spojrzał na mnie spod blond czupryny wyczekująco.
         Zaryzykowałam.
         Zacisnęłam palce na jego dłoni.
 ________________________
To chyba mój najdłuższy rozdział. Mam nadzieję, że jak dotąd opowiadanie się wam podoba ;)Nie przynudzam???

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 5 " Nic nie dzieje się przypadkiem " od Lorren i Elliota



Nie chciałam robić tego przy Elliocie, ale musiałam. To tylko pięćdziesiąt dolarów, tak na dobry początek, byłam bez grosza! Wstyd mi za siebie. Wcześniej dwa razy w życiu zmusiłam się do kradzieży, ale wtedy chodziło tylko o moje potrzeby, a teraz mam pod opieką młodszego brata. Muszę zagwarantować mu choć minimalny standard podróży, prawda? Mam nadzieję, że nie zraziłam go tym tak na samym początku. Okradać bezbronnych, niewinnych ludzi, którzy zastygli w czasie… to nie jest fair, dobrze o tym wiem. Ale co lepszego mogłam zrobić, jak nie zwinąć po dyszce kilku osobom? Makabrycznie źle się z tym czuje, okrutne wyrzuty sumienie, nie dają mi spokoju aż do teraz, gdy jedziemy spokojnie we trójkę autokarem, oddaleni od Domu Dziecka o całe mile. A zadbałam o to, by nikt nie pamiętał, że dzieciak o jego imieniu kiedykolwiek tam mieszkał. Nadnaturalność się czasem przydaje, nieprawdaż?
      Spojrzałam na Elliota siedzącego koło mnie. Miętosił swoją czarną czapeczkę z daszkiem, która dostał parę lat temu od ojca. Widziałem, że był niespokojny, jednak miał tak sceptyczny i nieobecny wyraz twarzy… Coś go musiało gryźć. Na pewno się zastanawiał nad tym co będzie, pewnie układał sobie wszystko w głowie od nowa. Nie dziwie się mu, a nawet ogromnie współczuję. Kiedy nerwowo rzucił na mnie okiem, zorientowałam się, że gapię się tak na niego od paru minut. Szkoda, że mi jeszcze do końca nie ufa, mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

*  *  ELLIOT
     
      Lorren, Lorren, Lorren… Tak, nie rozumiem tego. Tak, nie mogę pojąć, co właściwie robię. Tak, jestem nienormalny. Tak zwariowałem. Tak, odbija mi. Nie… po prostu jestem nadnaturalny. Jak ona. Jak moja siostra? STOP! Dlaczego muszę mieć takie życie? Dlaczego ja? Mam osiem lat i wszystko musi się komplikować, nie mogę sobie tego racjonalnie wytłumaczyć!!!- Te wszystkie myśli przetaczały się przez moją obolałą głowę. Chciało mi się krzyczeć, ledwo oparłem się pokusie wycia w niebogłosy, ale starałem się nie okazywać tego. Czułem na sobie jej spojrzenie. Jej szare oczy, zupełnie takie jak moje, prześwietlały mnie na wylot. Naprawdę, jesteśmy tacy podobni, czuję się jak jej sobowtór: włosy, oczy, uroda, ubrania, styl= rodzeństwo. Takie proste równanie. Jednak nadal odnoszę wrażenie, że ona to ogień, a ja to woda, co jest niedorzeczne. Nie znam jej, rzekomo jest moja siostrą i wierzę w to najmocniej jak potrafię, ale wydaje mi się taka obca i nieprzewidywalna, nawet teraz, gdy jedziemy razem autokarem do Portland. Spojrzałem na nią chyłkiem. Spostrzegła to i odwróciła wzrok. Chciał mnie o coś zapytać? A może to ja miałem taką potrzebę?
-LORREN- powtórzyłem jej imię w myślach i zamknąłem oczy.
- Elliot?- wdarł się jej głos do mojej głowy, ale brzmiał bardziej jak za ściany lub spod wody. Zwróciłem się do niej podejrzliwie. Ona właśnie gada w moich myślach! Niemożliwe! Chociaż… oboje jesteśmy Nadnaturalni... więc…
- Słyszysz mnie?- zapytałem już na głos. Bawiła się, chyba nieświadomie, czarnym kosmykiem włosów. Ja sam przyłapałem się na tym, że mnę bezustannie czapeczkę. Odwróciła się do mnie leciutko uśmiechając. Wyglądała na zmieszaną, lecz ciężko było to stwierdzić, świetnie maskuje emocje.
- Przepraszam- odparła mi w myślach. Nie poruszała ustami, a jednak jej słowa do mnie docierały! Teraz zyskałam potwierdzenie swoich podejrzeń.- Zaskakujesz mnie, z każdą chwilą. Nie zdawałam sobie sprawy ile refleksji może wysnuć umysł ośmiolatka…
-Od kiedy mnie podsłuchujesz?!- zapytałem oskarżycielsko. Jakaś paniusia siedząca naprzeciwko popatrzyła na mnie jak na świra. Speszyło mnie to.
- Cicho!- zganiła mnie Lorren, nadal używając telepatii.- Słucham odkąd ułożyłeś to równanie o nas… o rodzeństwie. To było… urocze. Myślałam, że wiesz, że cię słyszę, to da się wyczuć, a przy twoich zdolnościach…uważałam to za oczywiste.
-Twierdzisz, że jestem zdolny…pod względem nadnaturalnych mocy?- W przesłanie tych zdań włożyłem całą siłę woli, co okazało się niepotrzebne, jak się po chwili przekonałem.
- Masz ogromny potencjał, braciszku- odpowiedział mi szeptem, już na głos. To wyznanie było przepełnione taką szczerością, poczułem jak ciepło rozlewa się po moim ciele. Zdecydowanie, teraz mogę przyznać się do tego, że JESTEM jej młodszym braciszkiem. Czyżbym potrzebował na to pozwolenia od niej? W sumie ojciec mi mówił, że w końcu się spotkamy, Lorren dowiedziała się o tym zaledwie kilka tygodni temu, a ja wpycham się nieudolnie do jej, już pokręconego, życia. Ale teraz chyba pierwszy raz w życiu poczułem, że mogę na kimś polegać, zaufać, co mi się rzadko zdarzało. Jedno zdanie sprawiło, że pękły wszystkie bariery między nami. Nie wiem jak to możliwe, ale myślę, że to przez… nie wiem… tęsknotę za normalnością, za wsparciem. Prze nadnaturalność pamiętam wszystkie sytuacje z mojego życia, wszystkie upokorzenia z przedszkola, ze szkoły z domu dziecka, ból, żal, smutek i bezradność. Wszystko minęło, kiedy spojrzała mi w oczy. Zyskałem pewność, że ona jedyna jest osobą, która może mnie zrozumieć, która również nie miała normalnego, upragnionego dzieciństwa.
- Brakowało mi rozmów- wyznała nieoczekiwanie. Uśmiech spełzł z jej twarzy, odwróciła wzrok i spojrzała w dal prze okno.- Cieszę się, że jesteś, że jesteśmy w tym razem. Wiesz, za godzinę będziemy w Portland.
- Mam się cieszyć, czy płakać, bo mówisz to takim tonem…- odpowiedziałem niepewnie. Zobaczyłem jak kąciki jej ust mimowolnie się unoszą. Przynajmniej potrafię ja rozweselić.
- Chce, żebyś mi ufał, chcę, żebyśmy współpracowali. Wiesz, gdy już odnajdziemy szkołę Antaniasza, będziemy musieli przejść próbę zanim nas przyjmą. Mam nadzieję, że nie złapałeś dystansu przez… Moją kradzież.- Ostatnie dwa słowa wypowiedział w mojej głowie. No, tak słuchała moich rozmyślań o tym, że jest mi obca, nieprzewidywalna…Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, nigdy nie działałem impulsywnie, to kompletnie wbrew mojej naturze, to nie było zależne od mnie. Przytuliłem się mocno do jej ramienia, co zaskoczyło i ją i mnie. Odwzajemniła uścisk i zatopiła dłoń w mich szorstkich, rozczochranych włosach. Poczułem się jak w święta, a raczej w święta, o których zazwyczaj marzyłem, brakowało tylko śniegu, choinki i prezentów.
- Prześpij się, co? Oboje przeszliśmy ciężkie dni, a od wczoraj nie zmrużyliśmy oka- przesłała mi telepatycznie. Fakt, byłem wykończony, ale starałem się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na Lexi, która cały czas nas obserwowała. Mogę przysiąc, że wilczyca się uśmiechnęła.
- Dobrze- szepnąłem cicho.- Porozmawiamy sobie w Portland, obiecaj mi, że opowiesz mi o sobie coś więcej.
- Masz to jak w banku.
         Przekręciłem się na bok i oparłem o jej ramię. Nie zaprotestowała. Wsunąłem rękę pod jej pachę i wtuliłem w miękką pluszową, czarną bluzę, którą akurat miała na sobie. Poczułem jeszcze jak mnie pogłaskała i pozwoliłem by sen ukołysał mnie w swoich ramionach. Po raz pierwszy czułem się bezpieczny… i szczęśliwy.

*  *  *
         Obudziłam Elliota delikatnie potrząsając jego drobnym ramieniem.
- Wysiadamy za kilka minut- oznajmiłam łagodnie. Przetarł oczy ziewając. Był taki słodki i o wiele mniej poważny. Naprawdę cieszyłam się z jego towarzystwa. On mi naprawdę ufa! Sukces! Zamrugał zdezorientowany.
- Portland?- zapytał nieprzytomnie. Stwierdziłam, iż miał na kącie więcej niż jedną nieprzespana noc. Musiał nie sypiać zbyt dobrze w Domu Dziecka, chociaż wcale się mu nie dziwię, też nie mogłam spać w tych „więzieniach”, zawsze miewałam koszmary. Lexi uważnie nam się przypatrywała. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest zazdrosna.
- Nie jestem!- warknęła buńczucznie w mojej głowie, zapomniałam, zablokować przed nią umysł. ( A nie była przyzwyczajona by to robić, bo dotychczas tylko z nią rozmawiałam)- Po prostu jestem z ciebie dumna, Lorren. Angelo powierzył ci ważne zadanie i stajesz na najwyższym poziomie jego wykonania, gratuluję.
- Dziękuję?- przesłałam jej niepewnie. Wilczyca prychnęła radośni, w jej wydaniu był to śmiech.
       Czekałam aż Elliot wyjrzy przez okno. Miałam dla niego małą niespodziankę, w sumie nie potrwa ona długo, zapewne zaraz zniknie, a była dosyć wyczerpująca. Nawet po tym, jak już wiedział, że słyszę jego myśli nie blokował umysłu, strzelam, że nie wiedział jak to zrobić albo po prostu nie chciał. W każdym razie usłyszałam jak pomyślał o tym, że czuje się przy mnie jak w święta, których nigdy nie miał i, że brakuje mu tylko śniegu. To akurat mogę zrobić, nie?! Co tam, śnieg w Kalifornii w środku czerwca, w obrębie jednego miasta, dla mnie błahostka! Dla mediów i meteorologów zagadka! Tak! Wyjrzał! Matko, jaką ma zdziwioną minę.
- L- Lorren- zająknął się.- Mam zwidy, czy na zewnątrz sypie śnieg?
-Aha- odparłam zadowolona z siebie. Dodałam też w myślach.- Specjalnie dla ciebie, słyszałam jak pomyślałeś o świętach, a że mogę sprawić by zaczęło sypać… proszę.
- Dziękuję, ci. Nie musiałaś- Spojrzał na mnie mrugając, chyba z zaspania. Był jeszcze bardziej rozczochrany niż zazwyczaj. Na policzku odcisnął się mu materiał mojej bluzy. Wyglądał rozbrajająco. Nie skupiałam się na jego myślach, jednak wyczuwałam jego emocje. Był podekscytowany, rozbawiony… wdzięczny? Tak to chyba to uczucie.
- Jesteś dobrą siostrą- zaszczekała do mnie Lexi.
       Nie musiałam jej odpowiadać. Wystarczyło, że na siebie spojrzałyśmy.
Po chwili autokar wjechał na dworzec w Portland. Zaczęłam się martwić o nocleg, bo powoli się ściemniało. Wysiedliśmy z autobusu zabierając swój skromny bagaż.
       Śmialiśmy się z Elliotem ze zdumionych min innych pasażerów. Właśnie. Śmiech. To coś, czego oboje nie doświadczyliśmy od bardzo dawna. Zauważyłam, że Elliot zaczyna dygotać, no tak ja nie odczuwałam zimna, on zaczynał marznąć. Idiotka ze mnie! Zdjęłam bluzę i dałam mu ją. Ubrał ją niepewnie. Ruszyliśmy w stronę baru dworcowego, po drugiej stronie ulicy zauważyłam schronisko, powinno nam wystarczyć na jeden nocleg, a raczej musi nam na niego starczyć. Ludzie gapili się na mnie jak na wariatkę, w podkoszulku na ramiączkach, miedzy wirującymi płatkami śniegu, wieczorem. Zignorowałam to. Już tyle razy widziałam te miny dezaprobaty…Nagle Elliot zaczął ciągnąć mnie za rękę.
- Patrz, patrz!- zaczął wydzierać się w mojej głowie, telepatycznie. Wskazał jakiś wychudzony kształt pod siatką, otaczająca dworzec. Próbowałam rozszyfrować co to za zwierzątko, czemu Elliot zwrócił na nie uwagę? Wyrwał mi się i pobiegł w jego stronę. Popędziłam za nim, ale nie zdążyłam go powstrzymać, ściskał już białego kudłatego… chyba liska w swoich objęciach.
- Jest mój- uparł się spoglądając na mnie ze sztucznym naburmuszeniem.- Będzie moim towarzyszem.
- Elliot, to nie jest tak, że pierwszy lepszy zwierzak, którego znajdziesz staje się twoim towarzyszem. To nie takie proste. To nie może być zwykły pupilek. Musi być przynajmniej magiczny- nie wiedziałam jak mam mu wyperswadować pomysł z przygarnięciem tego włóczęgi.
- Ten nie jest zwykłym pupilkiem, Lorren. Czuję to - przesłała mi Lexi nagląco.- Magiczny.
       Zatkało mnie. Jakbym dostała śnieżką w twarz.
  http://img526.imageshack.us/img526/2072/bleakdownbyryushay.png

_________________________
Wiem, że ten rozdział nie wnosi nic ważnego, ale bez niego ta historia nie miałaby sensu. 

Rozdział 5 od Esper ,,Skończony idiota''

- Pablito!- Złapała go za policzek.- Wydoroślałeś! Kiedy ty w ogóle ostatni raz u mnie byłeś?
- E..wczoraj- odparł z zakłopotaniem.
- E tam- Machnęła ręką.- I tak sobie nie przypomnę. A tak apropos, to po co sprowadziłeś tutaj tę uroczą młodą damę?- Wskazała na mnie.
Uroczą damę? Ona sobie robi żarty?
- Mówiłem ci już wczoraj- westchnął Pablo.- Nie radzi sobie z mocą i...
- A tak, tak! Już sobie wszystko przypomniałam! Siadaj tu, kochanieńka.- Wskazała na pokryty kurzem taboret, ukryty pod stolikiem.
- To jest twoja matka?- szepnęłam do Pabla.
- Och nie!- Zaśmiała się kobieta. Jakim cudem usłyszała...?- Dziękuję, ale jestem o wiele starsza niż na to wyglądam! Jestem jego prababcią- Uśmiech rozlał się po jej twarzy.- Mam na imię Childa. Siadajcie!
Kiedy już wykonaliśmy jej polecenie, rozkazała:
- Podaj mi swoją dłoń.
Serio?
Childa oglądała ją przez parę dobrych minut. Nadal nie podnosząc wzroku znad mojej dłoni, powiedziała:
- Nie kontrolujesz swojej mocy- oznajmiła.
Westchnęłam. Pablo spojrzał na mnie pytająco. Ups, chyba trochę za głośno westchnęłam.
- Co?- odpowiedziałam mu zdziwionym spojrzeniem.- To samo powiedziałeś mi zaledwie godzinę temu.
Kiwnął głową, ale nic więcej nie powiedział. Chyba czuł wielki respekt do swojej prababci, pomimo tego, że ona zdążyła zapomnieć jego imię, wczorajszą wizytę i...resztę rzeczy.
- Twierdzisz, że twoja moc jest w pewnym sensie przekleństwem.- Głos Childy zabrzmiał niezwykle głośno w pustym, zakurzonym pokoju.- Twierdzisz, że nie potrafisz jej kontrolować, że nic dobrego nie może wyniknąć z jej użytku. Mylisz się.
Na ostatnie słowa kobiety podniosłam głowę.
-Ja się mylę?- zapytałam.- Przecież to prawda. Od urodzenia próbuję powstrzymać tę moc, i nic.
- Powstrzymać!- Childa uniosła ostrzegawczo palec w górę.- A nie kontrolować! To dwie różne rzeczy- oznajmiła z uśmiechem na ustach.
- Powiedzmy, że się z panią zgadzam.
- Dziękuję! Chociaż mi nikt nie jest w stanie odmówić.A teraz- Podniosła się z krzesła.- Dam ci coś, co być może będzie w stanie ci pomóc, pod warunkiem, że zaakceptujesz wszelkie za i przeciw.
- Okey- odparłam przeciągając pierwszą sylabę.
Childa podeszła do efektywnie zakamuflowanego kredensu, otworzyła niemiłosiernie skrzypiące drzwi i wyjęła stamtąd małą fiolkę z błyszczącym, błękitnym płynem w środku. Zbliżyła się do mnie.
- ,,Skutki- przeczytała.- Wymioty, biegunka, grypa, miażdżyca, w najgorszych przypadkach paraliż i śmierć.'' Akceptujesz?
Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na Pablo. Kiwnął głową uspokajająco.
- Okey. Chociaż do tego ostatniego wolałabym nie dopuścić.
- ,,Przeciwwskazania...''- zaczęła.- Nie...to raczej nie będzie konieczne...,,w wypadku nie przestrzegania instrukcji grozi natychmiastowa i bezbolesna śmierć''...no w to nie wątpię- mruczała pod nosem.- Dobra!- Klasnęła w dłonie tak, że o mało co nie upuściła buteleczki.- Dajcie mi tu jakiś pucharek!
Pomyślałam sobie, że totalnie zwariowała. Mogłaby poprosić mnie albo Pabla o kubek czy szklankę, a zamiast tego wyskakuje z jakimś ,,pucharkiem''. Lecz po chwili  powietrze nad stołem zamigotało i kilka sekund później stał tak niewielki srebrny pucharek. Kobieta odkorkowała fiolkę i wlała połyskującą zawartość do naczynia. Zamieszała wziętą (dosłownie!) z powietrza łyżeczką i postawiła go przede mną.
- Pij-rozkazała.
Nie mając ci przeciwko płynowi, powodującemu ,,w najgorszych przypadkach paraliż i bolesną śmierć'', chwyciłam puchar i przyłożyłam do ust.
- Zaczekaj!- krzyknęła Childa tak niespodziewanie, że o mało co nie rozlałam mikstury.- Zapomniało mi się! Musisz jeszcze coś zjeść!
I nie czekając na moją odpowiedź, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła okropnie długim korytarzem prawie do samych drzwi wejściowych, bo tuż obok znajdowała się kuchnia.
Pewnie nic nie mają w lodówce, bo to taki duży dom i wszyscy wszystko wyjadają- pomyślałam. Ale kiedy prababcia Pabla otworzyła lodówkę...zatkało mnie.
Wszystkie półki wypełnione były po brzegi wszelkim możliwym jedzeniem. Jogurty, surówki, sery, mleko, dżemy...everything. Kobieta chwyciła wszystkiego po trochu, zrobiła masę kanapek, kakao, spostrzegłam tam nawet pojedyncze kawałki ciasta, i zapakowała to do gigantycznego kosza piknikowego. Wcisnęła mi go do ręki jak gdyby nigdy nic, a następnie razem z Pablem zostałam wypchnięta na dwór.
- Idźcie sobie na jakąś romantyczną przechadzkę, gołąbeczki!- krzyknęłam zza drzwi.- Tylko wrócić mi tu przed zachodem słońca, jasne?
Pablo stał i z zażenowaniem wpatrywał się w podłogę. Parsknęłam śmiechem, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Chłopak podniósł wzrok.
- Nie wierzę- powiedział.- Śmiejesz się?
- Twoja prababcia jest taka zabawna- odparłam.- To co mamy teraz robić?
- Ona mówiła poważnie.
- O. To chyba niedobrze.
- Daj spokój.- Pablo wziął ode mnie kosz piknikowy i położył przed wejściem.- Przejdziemy się do parku?
- Ty mówisz poważnie?
- Jak najbardziej.- Uśmiechnął się.
Westchnęłam z rezygnacją. Pablo dalej wpatrywał się we mnie tymi swoimi zielonymi oczkami.
- Niech ci będzie! Ale nie myśl sobie, idę tam tylko dlatego, że Childa mi tak powiedziała.
- Jak chcesz.
No i poszliśmy. Z grubsza tak to wyglądało: przeszliśmy do parku- w milczeniu. Przeszliśmy po parku- w milczeniu. W sumie czułam się trochę niezręcznie, bo niby czemu się do siebie nie odzywamy? Tak, mogę już przyznać, to nie jest całkiem obcy mi facet. Jednak nie łączy mnie z nim nic, co moglibyśmy odwlekać milczeniem.
Wzięłam oddech, żeby się odezwać, ale rozmyśliłam się.
- Siądziemy na tej ławce?- Pierwsze zdanie wypowiedziane przez Pablo odkąd powzięliśmy decyzję o pójściu do parku.
- Pewnie.
Znowu cisza.
Pogrążyłam się w myślach. Co mnie obchodzi, że Pablo się nie odzywa? Powinno mi to nie przeszkadzać. Chciałabym wrócić do mojego dawnego życia, robić codziennie to samo, starać się ukrywać moc przed wszystkimi. Było mi z tym dobrze, a teraz wszystko się popsuło przez jedno głupie wydarzenie. Teraz jakaś stuknięta babcia, a właściwie to prababcia, próbuje MI POMÓC, podając mi jakiś napój, a potem kazać mi iść na ,,romantyczną przechadzkę'' z jej ...prawnuczkiem. No i jest jeszcze Pablo, który kompletnie wszystko mąci.
- Przestań- Głos Pabla przerwał tą piękną ciszę.- Jak nie chcesz pomocy wystarczy powiedzieć.
- Co...ty...?!- Nie wierzyłam własnym uszom.Nie potrafiłam nawet wypowiedzieć słowa.- Czytasz mi w myślach?!
- Tak- powiedział prosto z mostu.- Nie wiedziałaś?
- Nie!- Aż się we mnie zagotowało.- Wyobraź sobie, że nie wiedziałam!
Wzruszył ramionami.
- Teraz wiesz.
- Wielkie dzięki!- krzyknęłam.-I przez ten cały czas mnie podsłuchiwałeś?! Od tak po prostu?! Wiedziałeś, co w każdej chwili myślę i czuję?!
- Tak.
- Jesteś...jesteś...- Brakowało mi słów, żeby go opisać.- Nienawidzę cię! Wiesz, co?! Powoli się do ciebie przekonywałam, powoli zaczynałam ci ufać, że możesz mi pomóc! Ale teraz to zniszczyłeś! Właśnie w tej chwili!
Podniosłam się z ławki, która w stu procentach pokryta była grubym lodem, ale nie zdobyłam się na odwagę, by tam spojrzeć.
- Nie przychodź do mnie więcej- powiedziałam, niezdolna nawet do krzyku.- Nie odzywaj się do mnie. A i powiedz swojej prababci, że rezygnuję z napoju i całej tej sprawy. Do widzenia.
Odeszłam. Nawet nie spojrzałam na jego twarz, na jego emocje. Może udało mu się je zamaskować lepiej ode mnie, bo w tej chwili byłam na niego tak wściekła, że nie panowałam nad sobą. Po kilkunastu krokach obejrzałam się za siebie. Od ławki aż do mnie prowadziły owalne ślady z lodu, przypominające ślady stóp.
Zaklęłam.

______________________
Wiadomo- rozdział krótki, bez ładu i składu, ale mam nadzieję, że jakoś  go przeżyliście ;)

czwartek, 26 grudnia 2013

Nowinka muzyczna by Enough

Ode mnie kolejny utwór do zakładki ,,Muzyka'' :)
Jest to piosenka:

  P!nk - F**kin' Perfect

Teledysk jak już wejdziecie, radzę oglądać od 0.16 min ;) Ogólnie teledysk jest jak większość: trochę zboczony, jednak piosenka jest przecuuudna ;***
Polecam! :D

Rozdział 4 od Esper ,,Niechciana lecz zaakceptowana pomoc''

Cantori.
- Nic z tego nie rozumiem.- Padłam na łóżko z rezygnacją. Tyle pytań cisnęło mi się na myśl. Po co pokazał mi ten list, te rysunki? Czy to nazwisko, moje nazwisko, napisane nad ramieniem tej dziewczyny coś znaczy? A ten sztylet? Dałabym sobie rękę uciąć, że wygląda tak jak mój, przechowywany pod łóżkiem.
Zapatrzyłam się w linie wymalowane na suficie. Krążyły po całej powierzchni, przeplatały się, tworzyły wiry, spirale, kształty...to wszystko zmieszało mi się w głowie z informacjami z kartek od Pablo. Sufit zaczął powoli opadać...na mnie. Był już blisko...
Zasnęłam.
* * *
- Aaaaa!- Obudziłam się z krzykiem. Właściwie to nie śniłam o niczym strasznym, przynajmniej nie przypominam sobie, żeby tak było. Chciałam się ruszyć, ale...nie mogłam. Spojrzałam tam, gdzie pod pościelą powinny znajdować się moje nogi. Teraz wszystko było pokryte lodem. Zaklęłam. Spróbowałam się ruszyć, lecz przez całą noc tworzyły się kolejne warstwy lodu tak, że teraz było ich chyba ze sto. Poruszałam palcami- uff, już myślałam, że ciało także mam zamrożone. 
- Esper!- dobiegł mnie z dołu głos Vanessy.- Śniadanie!
Ponownie zaklęłam. Jeśli nie zejdę na czas na posiłek, to macocha przyjdzie tutaj, do mojego pokoju i...zobaczy, co narobiłam. Niedobrze.
Uderzyłam ręką w zamrożoną powierzchnię. Powstały na niej ledwie widoczne pęknięcia. Uderzyłam obiema rękami. Szpary się powiękrzyły.
Przez następne kilka minut waliłam rękami w skute lodem łóżko. Wreszcie (po wielkich trudach, nie myślcie sobie, że to przyszło tak od razu) zdołałam wygrzebać się z pościeli. Jako że wciąż miałam na sobie ubrania z wczoraj, zmieniłam tylko koszulkę, założyłam najciemniejszą bluzę z kapturem, jaką tylko znalazłam w szafie, i zeszłam na dół.
- Esper!- wykrzyknęła na mój widok macocha.- Już myślałam, że będę musiała po ciebie wyjść! Pospałaś dzisiaj dłużej, co? To pewnie po twoim wczorajszym spacerze? O której wróciłaś?
Vanessa zadała tak dużo pytań na raz, że nie wiedziałam, na które odpowiedzieć.
- Tak, byłam trochę zmęczona- odparłam, siląc się na spokojny ton.- Gdzie śniadanie?
- Tutaj, już zara...
Przerwał jej dzwonek do drzwi. Powlokłam się do drzwi, ponieważ Vanessa miała ręce w jakimś okropnym sosie, który miał za chwilę znaleźć się na mojej kanapce. Przesunęłam zasuwkę,a przede mną stał...Pablo.
- Po co tu przylazłeś?- warknęłam.
- Spokojnie.- Uniósł ręce w geście niewinności.- Przyszedłem tylko po te rzeczy, które ci wczoraj dałem.
- Jasne, czekaj tu, zaraz ci je przyniosę- powiedziałam, zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
- Czekaj.- Przytrzymał dłonią drzwi, powstrzymując je przed zamknięciem.- Może wpuściłabyś mnie do środka; poszedłbym z tobą do twojego pokoju i tam dałabyś mi to, co jest moje?
- Niech ci będzie- mruknęłam  i Pablo wszedł do środka.
Odwróciłam się i dopiero teraz zauważyłam, że całej scenie przyglądała się moja macocha.
Bez zbędnych odpowiedzi, pytań, komentarzy zaprowadziłam chłopaka na górę. Kiedy już miałam pchnąć drzwi, przypomniałam sobie o zamarzniętym łóżku.
- To może poczekaj tu, zaraz wrócę.
Uchyliłam drzwi, ale Pablo oszczędził mi zakradania się do pokoju- po prosty wepchnął się do środka i stanął jak wryty.
- Co tu się stało?
Popchnęłam go, aby wyszedł, ale on nie miał zamiaru. Zrezygnowana zamknęłam drzwi i oparłam się o nie.
- To twoja moc, tak?- spytał, wciąż wgapiając się w łóżko?- Lód?
Zamierzałam pocisnąć mu jakąś ripostą, ale zrezygnowałam- i tak by się mnie czepiał o to Bóg wie ile. Poza tym może kiedy mu powiem to się odczepi.
- Tak.
- A nie możesz tego jakoś powstrzymać, co?
- Słuchaj, nie mam zamiaru gadać z tobą na tego typu tematy; dam ci te twoje karteczki i wychodź- odpowiedziałam.
Zgarnąłam z ziemi rzeczy Pabla i wepchnęłam mu je do ręki. Spojrzał na mnie pytająco.
- Nie czytałaś listu?
- Czytałam, resztę również- odparłam bez wachania.- Do wiedzenia. 
- Więc nie chcesz mnie wysłuchać?- zapytał z ledwie słyszalnym żalem w głosie.- Nie domyśliłaś się, że mogę pomóc?
- Okey, panie Pomocny- Usiadłam na zmrożonym łóżku.- Proszę, pomagaj.
Uniósł brwi, ale nic nie odpowiedział. Usiadł na obrotowym krześle, po czym podjechał na nim, aż znalazł się koło mnie.
- Pokaż dłoń.
- Po co?- zawachałam się. Jeszcze jakiś obcy facet będzie mnie prosił o to, żebym go złapała za rękę? Jasne!
- Chcesz pomocy czy nie?
- Niech ci będzie.- Z niechęcią spełniłam jego prośbę. 
Pablo chwycił jąl; obejrzał z dwóch stron, a potem przesuwał palcem po liniach papilarnych. Przy którejś z kolei linii poczułam mrożące zimno w koniuszkach palców zupełnie jak w momentach, kiedy kierują mną emocje. Dłoń zaczęła pokrywać się szronem, a następnie lodem.
- Jak ty niby możesz pomóc?- Chciałam odwrócić swoją i jego uwagę od ręki.
- Jestem z rodu Soah. My od lat pomagamy Nadnaturalnym- wyjaśnił.- Ten list, który czytałaś, dostałem w wielku 8 lat. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, kim jestem. Wiesz jak się wtedy czułem?- Po raz pierwszy oderwał wzrok od mojej dłoni i spojrzał mi w oczy.- Tak jak ty przez całe swoje życie. Tyle że ja to powstrzymałem i staram się żyć ja każdy, a ty jedynie to rozwijasz.
Minęło kilka minut spędzonych w całkowitym milczeniu.
- Nie kontrolujesz swojej mocy- oznajmił w końcu.
- Serio?- Wyrwałam rękę z jego uścisku.- Tyle udało ci się wywnioskować z kilkunastu minut wpatrywania się w moją dłoń?
- Nie. Wiem też w czasie jakich emocji twoja moc gwałtownie wzrasta.
- Hmmm...?- Wpatrywałam się w niego z wyczekiwaniem.
- Negatywne emocje. Strach, złość, smutek.
- Aha- odpowiedziałam tylko.
- Nawet najmniejsza dawka tych emocji podnosi jakąś zastawkę w dopływie twojej mocy i wtedy moc się uwalnia- mówił dalej.- Nie umiesz jej kontrolować?
- Nie, wyobraź sobie, że nie umiem!- krzyknęłam, podnosząc się z łóżka i podchodząc do okna. Stałam teraz tyłem do Pablo.- Przez piętnaście lat tak mam, myślisz, że to jest łatwe?!
Po wypowiedzeniu tego zdania uderzyła we mnie fala sprzecznych emocji, z których wybijało się wyraźnie jedno pytanie: dlaczego?! Dlaczego mu to powiedziałam?! Dlaczego mu się zwierzyłam?! Jakiemuś obcemy facetowi z parku, który w ogóle nie może mieć pojęcia co ja teraz czuję?!
- Uspokój się- usłyszałam za sobą opanowany głos chłopaka.- Powstrzymaj moc.
Nie mogę, wyszeptałam w myślach. Parapet okna, na którym opierałam ręce, pokrył się lodem. Po chwili zamarzło już prawie całe okno. Byłam tak zatopiona w myślach, że ledwo odkryłam to, że ktoś trzyma rękę na moim ramieniu. Pablo. Co dziwne oprócz okropnej wściekłości na jego zuchwałość, poczułam także spokój, który powoli ogarniał całe moje ciało. Zmysły i emocje powróciły do pierwotnego stanu.
Odwróciłam się i odepchnęłam Pabla. Ten bardzo się zdziwił, ale nic nie powiedział. Widać było, że jest zadowolony z tego, iż już się uspokoiłam. Jednak gdzieś głęboko w jego oczach dostrzegłam jeszcze zupełnie inne emocje: strach. Wiedziałam, czemu tak się czuł; po prostu się mnie bał. Bał się mojej mocy, tego co mogę mu zrobić.
- Dzięki za pomoc, ale ze mną raczej nic się nie da zrobić- powiedziałam.- Weź te kartki i zejdź mi z oczu.
- Może...może ktoś z mojej rodziny mógłby ci pomóc.- Chłopak zamyślił się.- Są dużo bardziej doświadczeni ode mnie.
- To ty nie mieszkasz w rodzinie zastępczej?- zdziwiłam się.
- Nie. Od zawsze mieszkałem z biologicznymi rodzicami, jednak to nie oni uświadomili mnie o mojej inności.- Uśmiechnął się krzywo.- Chcieli mnie chronić; ale i tak ktoś pokrzyżował im plany.
 - Domyśliłeś się, kto to było?
- Nie- odparł któtko.- To co: idziesz ze mną?
Wzruszyłam ramionami.
- Niech ci będzie. I tak nie mam szczególnych planów na dzisiaj. Tylko co będzie jak Vanessa zobaczy...no wiesz, to?- Wskazałam na łóżko i okno.
- Założę się, że jak wyjdziemy wszystko się rozmrozi- powiedział.
- Obyś miał rację.
Po chwili szliśmy już zaśnieżoną ulicą w stronę domu Pabla. Płatki śniegu wirowały wokół nas, a ja myślałam o spotkaniu z rodziną Pabla. Założę się, że i tak mi nie pomogą, tak samo jak on. Nikt mi nigdy nie pomoże; moja moc jest po prostu nie do ogarnięcia, nic się z nią nie da zrobić.
Tak jak poprzednio Pablo uchylił przede mną furtkę, a ja zignorowałam jego gest. Weszliśmy po czarnych, marmurowych schodach,a potem przez hebanowe drzwi do wnętrza budynku. Przemierzyliśmy długi hall, minęliśmy mnóstwo pokoi, skąd dochodziły najróżniejsze i bardzo dziwne dźwięki; coś na kształt tłuczenia szklanek i talerzy, pianie kogutów i skrzeki kur (nie, nie można było nazwać tego gdakaniem) oraz piski, ale mam nadzieję, że nie ludzkie. Pablo skomentował to tylko jednym krótkim zdaniem:
- Mieszka tu cała moja rodzina.
i ono właśnie wszystko wyjaśniło. Wielka pokręcona rodzina Soah'ów.
Na samiutkim końcu korytarza dostrzegłam lekko uchylone drzwi; przez szparę sączyło się błękitne światło. Pablo chyba zauważył, że się w nie wpatruję, bo powiedział:
- Tam właśnie zmierzamy.
Chłopak głośno i stanowczo zapukał.
- Wchodźcie, wchodźcie!
Wsunęłam się za Pablo do pokoju. Pierwszym wrażeniem było szok. Pomieszczenie wyglądało jakby mieszkała w nim sama profesor wróżbiarstwa z książek Harry'ego Pottera. Sciany zasnute były przeróżnymi szalami, prześcieradłami i szmatami w najróżniejszych kolorach tak, że ledwo przenikało przez nie światło słoneczne z, również zasłoniętych, okien. W kącie pokoju znajdowało się pianino pokryte warstwą kurzu, najwyraźniej od dawna nieużywane; a przy przeciwległej ścianie stał brązowy, okrągły stół. Siedziała przy nim pulchna, również poowijana apaszkami, kobieta ubrana w długą, powłóczystą suknię, która wyglądała jak utkana z tęczy i zawierała chyba wszystkie możliwe kolory świata. Uniosła wzrok znad książki i uważnie przyjrzała się Pablo i mnie. Znad tych gigantycznych szkieł nie można było nic wyczytać z jej wzroku.
- Ekhem..- chrząknął z zakłopotaniem chłopak, gdyż od dłuższej chwili kobieta przyglądała się właśnie jemu.- Przyprowadziłem Esper.
- A ty jesteś...?- spytała. Jej głos brzmiał tak, jakby od dłuższego czasu nie miała w ustach nic oprócz zaschnętego chleba.
- Pablo- odpowiedział, przeciągając ostatnią sylabę.
- Aaa! No tak!- krzyknęła głośno. Podniosła się ze stołka z zadziwiającą gracją i podeszła chwiejnym krokiem do nas.- Pablito!

Rozdział 4 " Nic nie dzieje się przypadkiem" od Lorren


- Idź sobie!- wrzasnął do mnie roztrzęsiony. Wyglądał tak jakby zaraz miał się rozpłakać. Coraz bardziej się wycofywał.
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy- odparłam, miałam nadzieję, że uspokajającym tonem. Nie wiedziałam co robić. Jak  się zachować. Nigdy nie obcowałam z małymi dziećmi.
- Delikatnie- odezwała się Lexi w mojej głowie.
- Nie pomagasz!- przesłałam jej zestresowana.- On się chyba ciebie boi. Zostań., proszę.
- Mam poczekać tu, czy za murami?
- Wiesz, wolałabym, żebyś jednak była tutaj…
- Zostaw mnie! Słyszysz!- znowu zaczął się wydzierać.
- Posłuchaj, chcę tylko porozmawiać…
- Co ty zrobiłaś z tymi ludźmi?!- przerwał mi i schował się za drzewem. Objął mocno pień i wychylił za niego tylko głowę. Rozejrzałam się szybko dookoła. Wszyscy śmiertelnicy stali zastygli w dziwacznych pozach, jak posągi.
- Nic im nie będzie- zapewniłam. Przez moją głowę przetaczało się mnóstwo gorączkowych myśli. Desperacko szukałam wyjścia z tej sytuacji. Długo przygotowywałam się do tej rozmowy, ale tak naprawdę dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie wiem co mam mu powiedzieć! Przecież nie wyskoczę z tekstem: „Hejka, jestem twoją siostrą! Nie przejmuj się, masz nienaturalne moce, ale to standard!”
- Czego chcesz?!- jęknął cicho. Zobaczyłam jak wyciera oczy. Rozpłakała się? Przeze mnie? Przecież nie chciałam go przestraszyć! Najgorsze jest to, że wiedziałam co mógł teraz czuć…
- Proszę, wysłuchaj mnie. Chciałam tylko z tobą porozmawiać, jestem tu, żeby ci pomóc. Mamy… dużo wspólnego.
- To kim ty w ogóle jesteś, co?- zuchwalej odezwał się wychodząc za drzewa. Taka nagła odmiana zbiła mnie z tropu. Na jego twarzy nie było ani śladu łez. Poczułam ucisk w żołądku. No to jedziemy. Teraz albo nigdy.
- Jestem Lorren…
- Lorren?- szepnął z niedowierzaniem.- Tata mówił prawdę…
- Proszę?- wykrztusiłam. Nasz tata mu o mnie mówił?! Odniosłam wrażenie, że byłam w większym szoku niż on sam!
- Jak masz na nazwisko?- zadał błyskawicznie kolejne pytanie spoglądając na mnie uważnie.
- FrostyBlast- odpowiedziałam niepewnie. Gdy to usłyszał osunął się na ziemię pod drzewem i podparł się o skronie. Może to głupie, ale zapytałam.- Elliot, czy to ty?
- Skąd znasz moje imię?!
-Domyślasz się kim dla ciebie jestem?- Słowa same ze mnie wypływały. Zaczynałam iść na całość. To nie było kompletnie w moim stylu, ale postawiłam wszystko na jedną kartę.
- Ty nie możesz być nią.- Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Spojrzał mi prosto w oczy. Byłam już na tyle blisko niego, żeby wychwycić wszystkie emocje, które szalały mu w tych wielkich przerażonych oczkach… O, matko!
- Mogę usiąść?- zapytałam kucając dwa metry przed nim. Kiwnął trochę nieufnie. Podsunęłam się bliżej i usadowiłam się na trawi po jego prawej stronie. Lexi obserwowała nas przez cały czas uważnie. Wilczyca położyła się między parą dzieciaków grających w piłkę. Jedno z nich wisiało nad ziemię, chwytając piłkę, drugie śmiało się zakrywając usta. Nie wyobrażałam sobie, żeby Elliot choć raz się tak zachowywał.
- A ten wilk?- zapytał po chwili milczenia, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nie bój jej się. To moja towarzyszka. Nazywa się Lexi.
- Nie ugryzie mnie?
- Nie. Nie masz się czego obawiać, jest łagodna, kiedyś mnie uratowała. Zawołać ją?- Kiwnął nieznacznie głową po raz drugi. Powoli się rozluźniałam. Rozmowa zapowiadała się pomyślnie.
- Zawsze chciałam mieć pieska- przyznał niespodziewanie.
- Lexi, chodź tu- posłałam wilczycy. Wstała bez odpowiedzi i przytruchtała do nas. Usiadła posłusznie koło Elliota. Chłopiec wyciągnął dłoń. Dobrze, że Lexi załapała i dała się pogłaskać.
- Jak ty ją zawołałaś, Lorren? A może powinienem powiedzieć…
- Siostro?- Nie mam pojęcia dlaczego dokończyłam zdanie za niego, tak wprost. To było bezczelne z mojej strony. Skrzywił się lekko i poprawił się w miejscu nerwowo.
- Naprawdę nią jesteś?- Jak na ośmiolatka myślał zadziwiająco logicznie i roztropnie.
- Zapytałeś jak ja przywołałam- zaczęłam trochę okrężną drogą- Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale porozumiewamy się w myślach… To tylko jeden z moich talentów. Takie umiejętności nazywamy nadnaturalnością… Tobie też się to zdarzało? Wpadałeś czasem w nieokreślone tarapaty, dokonywałeś przedziwnych rzeczy, nie mylę się, prawda?
      Nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Przyjął to z takim opanowaniem, jakby całkowicie się tego spodziewał. Zaskakiwał mnie z każdą chwilą coraz bardziej!
- Tata, zanim nas opuścił, powiedział mi, że jestem wyjątkowym dzieckiem. Niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju i powinienem być z tego dumny. Kazał mi czekać do dnia, w którym odnajdzie mnie dziewczyna o imieniu Lorren i o moim nazwisku. Powiedział, że od tego dnia mam nie odpuszczać jej na krok. Twierdził, że nie muszę tego rozumieć i pojmę wszystko w odpowiednim czasie. „Taka jest wola Angelo, dziewczyna będzie wiedziała co robić. Czekaj cierpliwie.” To było ostatnie zdania jakie od niego usłyszałem.
       Milczałam. Elliot został uprzedzony? Pamiętał, co powiedział mu tata, a ja… nawet nie wiem jak on wyglądał. Poczułam żal i smętny smutek z tego powodu. Elliota przynajmniej wychowywał przez jakiś czas, mnie nie… Nigdy nie znałam moich rodziców. Nie chcieli mnie? Z trudem powstrzymałam łzy, nie mogłam się teraz rozkleić.
- Pierwszym objawem było to, że widziałem w ciemnościach jak w dzień.- kontynuował z kamienną miną. Jego powaga i stateczność mnie dobijała. Jak można mieć takie patetyczne podejście do życia w tak młodym wieku?- Mieszkałem w Kansas od urodzenia, do skończenia sześciu lat z tatą, mamą i jej drugim, starszym ode mnie o rok synem… chyba z pierwszego małżeństwa. Nie wiem. W każdym razie chłopiec miał na imię Luke. Potem dwa lata spędziłem tutaj. Ten mój przyrodni brat bez przerwy mnie dręczył, bił, wyśmiewała się, bo byłem inny. Zapamiętałam go jako jedno wielkie cierpienie.- Gdy to powiedział przeszedł mnie dreszcz. Niby Elliot miał osiem lat? Mentalnie spokojnie mnie doganiał, jak nie przebijał… - Kiedyś postanowiłem się mu postawić. To było niechcący, ale tupnięciem wywołałem taki podmuch, że Luke wylądował na płocie sąsiada. Wtedy zaczęło się piekło. Po tym incydencie rodzice się skłócili. Nie rozumiałam tego co się tak naprawdę dzieję. Tata opuścił nas natychmiastowo, mama oddała mnie do Domu Dziecka i wyjechała wraz z Lukiem do Wenecji. Zostałem sam.
- Teraz masz mnie- wykrztusiłam po chwili milczenia. Musiałam dojść do siebie po tej opowieści.
- Mówisz, że te wszystkie zjawiska, który wywoływałem to… nadnaturalność? Na czym to w sumie polega?
- Wierzysz mi na słowo?- zapytałam zdumiona.- Nie jesteś w szoku? Nie dziwi cię to? Nie masz ochoty uciekać, krzyczeć? Nie śmiejesz się? Nie odbierasz tego jako kiepskiego żartu? Nie chce cię się płakać? Nie nabierasz podejrzeń?
- A powinienem?- Nie spojrzała w moją stronę. Wpatrywał się w małe okienko na czwartym piętrze. Czyżby to był jego pokój?
- Wiesz, ja tak zareagowałam, gdy się o tym dowiedziałam, a miałam wtedy dziesięć lat.
- Mam takie dziwne wrażenie, że gdzieś w głębi mojej świadomości, cały czas siedziało przekonanie, że nie jestem normalny. Na przykład pamiętam wszystko wstecz aż do dnia narodzin, zupełnie jakby to było wczoraj. Każda sytuacja, zdarzenie, rozmowa… wszystko.
- To zapewne jedna z twoich zdolności. Genialna pamięć- szacowałam.
- Możesz powiedzieć mi więcej o tych zdolnościach, ty też tak możesz?
- Każdy Nadnaturalny ma inny talent, ale może zacznę od początku.- Postanowiłam powiedzieć mu wszystko co wiem.- Może zacznę od starej legendy: Nikt tak naprawdę nie wie, skąd się wzięliśmy. Śmiertelnicy uważają nas za wybryk natury i próbują porwać na każdym kroku, dlatego nasze życie to ciągła ucieczka. Istnieje legenda, że podczas stworzenia świata powstała Iou- pierwsza Nadnaturalna. To podobno od niej pochodzi cała nasza rasa. Nadnaturalni powtarzają to sobie z pokolenia na pokolenia. Podobno jesteśmy nieliczni, ja osobiście nie spotkałam jeszcze nigdy innego Nadnaturalnego, prócz ciebie. Jesteśmy rozrzuceni po całym świecie. W jego różnych zakątkach znajdują się świątynie i portale do naszego, niezależnego, bezpiecznego świata. Jeszcze nigdy tam nie byłam… nie wiem jak tam jest, ale obiecałam sobie, ze kiedyś na pewno odwiedzę to miejsce…W sumie nie wszyscy śmiertelnicy są tacy nietolerancyjni. Moja ciotka nie była Nadnaturalna, a jednak mi pomogła. Dalej bym z nią mieszkała i się szkoliła, ale z przyczyn wyższych musiałam uciekać. Moce dziedziczymy po jednym z rodziców. Związane są one z jednym lub dwoma żywiołami. Ja jestem lodem… i wodą. Domyślasz się jaki jest twój żywioł?
       Elliot chwilę milczał. Chyba się zastanawiał. Miała taką minę, jakby przeleciał swoje całe życie w pamięci i wyłowił z niego wszystkie nieprawdopodobne zdarzenia.
- Nie wiem. Powietrze?
- Dokładnie. Ty odziedziczyłeś jedną stronę zdolności taty, ja drugą.
- Ale skąd o mnie wiedziałaś? Skąd wiedziałaś gdzie mnie szukać?
- Spokojnie, wszystko po kolei. Mamy wyrocznie- Angelo. On mi o tobie powiedział. Objawia się raz w życiu każdego Nadnaturalnego. Ma niby wskazywać drogę, pomagać, chociaż trochę się rozleniwił. Szukałam go dwa lata temu, ale się nie objawił. Teraz pojawiła się ze względu na ciebie. To chyba wszystko, w dużym skróci.
- Nie wiem co mam powiedzieć.- Elliot wbił we mnie te swoje wielkie szare oczka.- Ten Angelo, o którym mówił tata, on kazał ci mnie stąd wyrwać? Zabierzesz mnie z tego Domu Dziecka. Nienawidzę tego miejsca…
- Angelo wyznaczył już cel naszej podróży- odparłam.- Pytanie, czy chcesz ruszyć w ta podróż razem ze mną. Uprzedzam, jeśli wyjdziesz poza te mury, już nic nie będzie takie jak dawniej.
- W takim razie… już nie mogę się doczekać aż za nie wyjdę.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 3 od Esper ,,Symbole''

Dzisiaj rozdział wcześniej niż zwykle, tuż po 12.00 ;) Zapraszam do czytania:)


- Tak po prostu się do tego przyznajesz?
- Tak- odparł.- Podobno chciałaś rozmawiać?- Uśmiechnął się.
- Ale już nie chcę- odparowałam.- Pa.
- Czekaj!- Stanął przede mną. Aż za często próbował mnie zatrzymywać.- Czemu taka jesteś wobec mnie?
- Jaka?- spytałam nic nie rozumiejąc.
- Taka...zimna.
Pf. Parsknęłam śmiechem. Ten chłopak był czasami naprawdę taki głupi, że aż zabawny.
- Dla wszystkich taka jestem- odparłam.- Nie myśl sobie, że dla ciebie zrobię wyjątek.
- Ale czemu?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Kolejne jego pytanie zbiło mnie z tropu. Czy on nie za często nie robi czegoś, o czym zwykli ludzie by nie pomyśleli? Nie odzywałam się przez kilka minut prowadząc rozległe rozmyślania.
Właściwie czemu taka jestem? Kiedy byłam mała zawsze chciałam być jak te niektóre dziewczyny z filmów- twarde, stanowcze i nieugięte. Starałam się taka być i uparcie do tego dążyłam. Potem, kiedy dorastałam i kiedy coraz więcej rodzin zastępczych mnie porzucało i przechodziłam do kolejnych, czułam żal, ból. Ból, ponieważ nikt nie mógł zaakceptować mnie taką, jaką jestem i żal, bo ja nie potrafiłam stać się taka, jaką oni by chcieli. Nie mogłam dopasować się do nikogo, nawet dzieci z tych rodzin mnie unikały; a kiedy próbowałam się zmieniać było jeszcze gorzej. To dlatego. Dlatego taka jestem. By ukryć wszystkie prawdziwe emocje, które we mnie drzemią i zastąpić je obojętnością, by nikt nie wiedział jak jest i się nie czepiał. Tak każdy potrafił jakoś to zrozumieć: że jestem dzieckiem stale przenoszonym z kraju do kraju, od rodziny do rodziny i po prostu jestem zamknięta w sobie. Nie próbowali się ze mną zaprzyjaźniać, zawsze sprytnie odpychałam ich od siebie, a oni to rozumieli i nie ingerowali więcej w moje życie.
- Więc...?- przerwał moje rozmyślania Pablo.
- Nieważne...- odparłam. Wszystkie te niechciane emocje zalały mnie. Nie potrafiłam wymówić słowa, czułam, że jeśli to zrobię, rozpłaczę się.
- Słuchaj...- zaczęłam niepewnie.- Jak dowiedziałeś się, że...jestem inna?
- Po prostu. Dotknąłem cię i...wtedy już wiedziałem.- Wzruszył ramionami.- My, ludzie z rodu Soah, tak mamy.
- Że kto?
- S...Nieważne. I tak nie chciałaś gadać.
Przewróciłam oczami.
- Powiedz tylko, kto to ci...- Przeszukiwałam myśli w poszukiwaniu nazwy tego rodu.
- Soah- podpowiedział. Kiwnęłam głową i wsadziłam ręce do kieszeni po raz kolejny tego dnia.- Wiesz, jest trochę dużo do wytłumaczania, dlatego- masz.- Wcisnął mi do kieszeni kilka zmiętych kartek.- Z nich dowiesz się o wszystkim. Jakbyś chciała pogadać, ale tak na serio, to przyjdź. Wiesz, gdzie mieszkam.
Minął mnie. Wzruszyłam ramionami.
Dopiero teraz zauważyłam, że na dworze było już zupełnie ciemno; lampy po obu stronach ulic świeciły żółtym blaskiem. Zastanawiałam się, czy mogę bezpiecznie wrócić do domu, bez pytań ze strony Vanessy i reszty rodziny. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, jeden z nowszych modeli, który kupiła mi macocha, abym nie czuła się zbytnio odizolowana od dzisiejszego świata nastolatków, było przed 24.
* * *
Wspięłam się po drzewie rosnącym koło mojego domu i zwinnie wskoczyłam przez otwarte okno do pokoju. Dopiero teraz, kiedy znalazłam się w ciepłym pomieszczeniu, zdałam sobie sprawę, jak zimno było na polu, a moja kurtka nie należała do najcieplejszych. Zdjęłam ją, tak samo jak buty, i wszystko wylądowało w kącie pokoju. Po chwili leżałam już na łóżku; w ręku trzymałam pomięte kartki od Pablo.
Przeczytać czy nie przeczytać- biłam się z myślami.
- Przeczytam- postanowiłam.
Rozwinęłam pierwszą z kilku kartek. Już po wyglądzie tekstu domyśliłam się, że to list.
Drogi Pablo!
Ten list jest po to, abyś wszystko zrozumiał. 
Pewnie zastanawiasz się, kto do Ciebie pisze, ale tego raczej Ci nie wytłumaczę; mam nadzieję, że kiedyś się tego domyślisz.
Twoje życie jest inne niż pozostałych; jak już zapewne wiesz. Należysz do dawnego plemienia Soah, przetrwałego od czasów starożytnych. Są to ludzie, którzy widzą przyszłość oraz przewodniczą Nadnaturalnym, od czasu złączenia obu ras. Ty musisz wiedzieć jedno- nic ci nie grozi, żaden atak, porwanie ani nic z tych rzeczy. Jesteś trochę inny od zwyczajnych ludzi, ale z wiekiem uda ci się maskować swoje moce i nie dopuszczać do częstych ich wycieków. 
Niestety w ostatnich czasach Soah'ów jest coraz mniej. Tępieni tak jak Nadnaturalni, w krótce całkiem znikną z powierzchni Ziemi. Dlatego musicie trzymać się razem- Ty i pewnego dnia także Nadnaturalny. Kiedyś poczujesz, że to jest ta jedyna osoba i wtedy musisz zaprowadzić ją w to miejsce, które nawiedzi twoje sny i wizje. Nie bój się- bogowie będą mieć pieczę mad tobą, jednak nie zabraknie w twojej wyprawie zdrad, ucieczek od niemożliwego i co najważniesze strachu. Trzymaj się- wiedz, że jeden z Soah jest zawsze przy tobie i nigdy w siebie nie wątp!


Twój wierny przyjaciel
Odwróciłam kartkę. Na drugiej stronie wypisane były koślawym pismem:
strach, ból, smutek, wściekłość, złość, pustka
I data:
2005 r.
Czemu Pablo mi to dał? Przecież ten list jest zaadresowany do niego i najwyraźniej dostarczony został już kilka lat temu. Po co?- to jedno pytanie obijało mi się po głowie przez cały czas. Rozwinęłam kolejną kartkę- widniało tam tylko słowo- pustka. Oraz daty: 2005- 2010 r.
Kolejna kartka była pokryta różnymi symbolami i rysunkami. Nachodziły na siebie, niektóre były niedokończone, a na brzegach kartki dostrzegłam słowa. Jednak jeden obrazek przykuł moją uwagę- postać może trzynastoletniej dziewczyny, trzymającej w ręku sztylet. Wyglądał zwyczajnie gdyby nie to, że skądś go kojarzyłam. Nagle otworzyła mi się klapka w mózgu. Rzuciłam kartkę na ziemię, padłam na kolana na podłodze i spojrzałam pod łóżko. Sięgnęłam ręką jak najdalej mogłam i wyciągnęłam przedmiot- sztylet, który no cóż...miałam od zawsze. Wyjęłam go z pochwy, metal zabłyszczał w świetle małej lampki, stojącej na biurku. Oparłam się plecami o łóżko i porównałam rysunek narzędzia z tym, które trzymałam w ręce. Kiedy tak przypatrywałam się obrazkowi, dostrzegłam niewielki napis nad prawym ramieniem narysowanej postaci. Przyjrzałam się temu bliżej i moje serce na moment stanęło. 
Pisało tam:
Cantori.

niedziela, 22 grudnia 2013

Prolog

     Tak wiem, spóźniony, ale zawsze coś, nie? Życzę miłego czytania;)
_______________

 Na świat przyszły nietypowe bliźniaczki, ich losy od początku były przesądzone, klamka nad ich życiem zapadła, odziedziczyły nadnaturalność...
     Wiele rzeczy je łączyło, jeszcze więcej dzieliło. Miały przeciwstawne charaktery, przeciwstawny wygląd, nic nie wskazywało na to, że są siostrami, więc zostały rozdzielone, nigdy nie dowiedziały się o swoim istnieniu. Ale taką decyzje podjęła Wyrocznia- Angelo, a z nim nie można się sprzeczać.

     Zawitał on pewnego dnia w domu nieszczęśnika, który był ich Nadnaturalnym ojcem...
Dziewczynki akurat spały, kiedy jedna obudziła się z płaczem ich ojciec poszedł ją uspokoić. Gdy wszedł do pokoju zobaczył młodego mężczyznę pochylonego nad kołyskami. Jego pierzaste skrzydła od razu zdradzały jego tożsamość. Wyrocznia.
- Masz śliczne córeczki, mój drogi- odezwał się Angelo nawet na niego nie patrząc.
- Czego chcesz?- syknął mężczyzna i nerwowo spojrzał za siebie, by sprawdzić, czy jego żona nie nadchodziła. Teraz obydwa niemowlaki płakały. Nie śmiał podejść do Wyroczni, by ten nie zniknął, porywając mu dzieci. Wiedział, że Angelo nie pojawiłby się bez powodu, a jest zdolny do wszystkiego.
- A czego ja od ciebie mogę chcieć?- zapytał go wyjmując jedną z dziewczynek z kołyski.- Esper Cantori, Lorren FrostyBlast, o tak, obydwie nie mogą nosić twojego nazwiska.
- Zostaw je w spokoju.
- Chciałbym. Ale nie mogę.- odparła Wyrocznia. Mała Esper przestała płakać kołysana w ramionach Angelo.- Ostrzegałem cię, gdy byłeś młody. Sam skazałeś je obydwie na taki los.
- Zostaw je w spokoju - powtórzył mężczyzna wyraźnie poirytowany.- Włóż ją z powrotem do kołyski.
- Wiesz, że nie mogą razem dorastać, to niebezpieczne. Jesteś silnym Nadnaturalnym, one też takie będą, mam dla nich zarezerwowany całkiem ciekawy scenariusz na przyszłość.
- Odczep się od mojej rodziny!
- Twardy jesteś, ale one muszą być jeszcze twardsze.- odparł Angelo, nadal kołysząc bobasa.- Pozwól, że naprawię to co zepsułeś. One nie mogą dowiedzieć się o swoim wzajemnym istnieniu, rozumiesz! Każda z nich będzie miała inną rolę do odegrania. Mogę powiedzieć, że Lorren w przyszłości uratuje skórę twojemu kolejnemu potomkowi. Nie próbuj usilnie prowadzić szczęśliwego życia ze śmiertelniczkami, to nie ma szansy powodzenia, tylko krzywdzisz swoje dzieci.
- Angelo- zawył mężczyzna.- Nie możesz mi tego zrobić, nie rozdzielaj ich! Nie niszcz mi życia!
           Wyrocznia wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Obiecuję ci, ich drogi się jeszcze skrzyżują, gdy ty przepadniesz.Przepraszam, ale to konieczne. Żegnaj.
            Angelo machnął skrzydłami, mężczyznę poraził szkarłatny blask.
- NIE!!!- wrzasnął spazmatycznie, ale Wyrocznia już zniknęła z jedną z jego córek. Mała Lorren znowu zaczęła krzyczeć, płacząc.
            Tak rodzina się rozpadła.

Rozdział 3 - " Nic nie dzieje się przypadkiem " od Lorren

*  *  *
- Prześlicznego masz tego pudelka! Aż by się go chciało schrupać!- Kobieta puściła kierownicę i wyciągnęła się do Lexi. Samochód zjechał na przeciwny pas ruchu!
- Niech pani trzyma kierownice!- wrzasnęłam przerażona. To była najgorsza przejażdżka w moim pokręconym życiu! Jechałyśmy do Kansas City w rozklekotanym maluchu, jakiejś starej kobiety i jej siedmiu kotów, które schowały się przed Lexi w bagażniku.
- Mogę ją wreszcie ugryźć?- warknęła wilczyca w mojej głowie.
- Wytrzymaj. Jeszcze tylko dwadzieścia kilometrów do centrum miasta- przesłałam jej w odpowiedzi.
         Ja też z trudem pohamowywałam chęć wyskoczenia z tego auta. Obroża od Angelo działała genialnie. Śmiertelnicy faktycznie postrzegali Lexi jako zwykłego pieska, to w znacznym stopniu ułatwiło sprawę podróżowania. Spod starej stacji zapałałyśmy stopa do najbliższej miejscowości. Potem wyszukując resztki oszczędności, kupiłam bilet na autobus do St. Louis, bo tylko na taką trasę wystarczyło mi pieniędzy. A stamtąd jedziemy już z tą starą wariatką od kotów!!!
- Co ty, taka cicha skarbie?- zwróciła się do mnie kobieta.- Może pośpiewamy?
- Nie, nie… wie pani, bo ja nie potrafię śpiewać- chciałam się jakoś wykręcić. Nie miałam najmniejszej ochoty na zwykłą rozmowę, a co dopiero na śpiewanie.
- E, tam, każdy może śpiewać trochę lepiej lub trochę gorzej- zaczęła wyć niemiłosiernie.- No, dalej, śpiewamy. Koła autobusu kręcą się, kręcą się, kręcą się, koła autobusu kręcą się, a autobus mknie!
- Niech ona się zamknie- piszczała Lexi chowając głowę pod moją pachę.
         Ledwo wytrzymałyśmy te dwadzieścia kilometrów aż w końcu wysiadłyśmy w centrum Kansas. Głowa mi pękała od tych śpiewów. Przeszłyśmy na drugą stronę ulicy i przysiadłam na ławeczce. Co teraz? Kansas nie jest malutką mieścinką! Jak mam tu znaleźć Elliota?! Gdzie jest ten dom dziecka?! W głębi ogarnęła mnie panika. Zaczęłam myśleć gorączkowo.
- Zapytaj o drogę- zaproponowała Lexi.
- Jasne- prychnęłam.- Dobrze wiesz ile mnie nerwów kosztuje złapanie stopa. Ja nie potrafię normalnie rozmawiać z ludźmi.
- Pomyśl, że robisz to dla brata.
- Ja go nawet nie znam. Trzy dni temu dowiedziałam się, że go w ogóle mama!
- Dramatyzujesz…
- Proszę cię, Lexi. To jest poważna sprawa! Jesteśmy bez środków w obcym mieście!
- Fakt, zaczynam robić się głodna.
- Ja, też. Czekaj…- Sięgnęłam do kieszeni, znalazłam ostatni pomięty banknot i jakieś grosze.- Może wystarczy na jakieś bułki.
         Lexi kłapnęła szczęką. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Na końcu ulicy była piekarnia. Postanowiłyśmy się do niej udać. Idąc chodnikiem uważnie obserwowałam otoczenie. Musiałam być czujna. Mijałyśmy pojedyncze bloki, domy wielorodzinne. Pomyślałam o swoim życiu. Ja nie mam stałego domu, nigdy nie miałam. Błąkam się po kraju ze swoim wilkiem. Dopóki ciotki nie wykończył komornik, miałam jeszcze gdzie się zatrzymać. Teraz nie mam. Odczułam w sercu pewną pustkę. Popatrzyłam na beztrosko bawiące się dziewczynki. Skakały na skakance recytując wierszyki. Ja nigdy tak nie robiłam. Nie miałam przyjaciół. Nie obcowałam z rówieśnikami. Trwałam w wiecznym odosobnieni. Zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym mogła zamienić nadnaturalność na zwykłe życie, zrobiłabym to. I doszłam do wniosku, który każdy uważałby za niedorzeczny: NIGDY bym tego nie zrobiła. Czemu? Nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić.
         Lexi szturchnęła mnie nosem. Wyczuwała moje emocje. Smutek musiała aż tak ze mnie emanować, że nastrój udzielił się wilczycy.
- Chodź- przesłałam je szeptem.
         Dotarłyśmy do piekarni. Wystarczyło mi na dwie bułki i butelkę wody. Rzuciłam jedną bułeczkę Lexi, drugą zjadłam sama i popiłam mineralną. Jaka szkoda, że nie mam więcej pieniędzy. Spojrzałam przez ramię na drzwi piekarni. Mój wzrok przyciągnął plakat, zawieszony na szybie nad klamkę. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?! Byłam za bardzo pogrążona w użalaniu się nad sobą, żeby spostrzec tak oczywistą wskazówkę! Na plakacie widniał ogromny czerwony napis: DOM DZIECKA <NADZIEJA> ZAPRASZA NA DZIEŃ OTWARTY! 28- 30 LIPCA. Spraw by dzieci poczuły, że są potrzebne! Zapraszamy! ” Poniżej był jeszcze adres i dokładna mapka. Dzisiaj mamy 29 lipca! Co za szczęście! Wyciągnęłam komórkę i włączyłam kieszonkowego GPS’a. Wprowadziłam adres i już przecinałam uliczki miasta we wskazanym kierunku. Okazało się, że dom dziecka nie znajdował się wcale daleko od piekarni. Po chwili stanęłam przy tylnej furtce ogromnego, szarego budynku. Miała cztery piętra usiane mnóstwem pustych okienek. Za płotem było słychać śmiechy biegających dzieci w ogrodzie. Jeżeli Elliot tam mieszka to ogromnie mu współczuję. Dom dziecka, w którym ja się wychowywałam przynajmniej nie odstraszał samym wyglądem.
          Teraz trzeba było się tam jeszcze dostać. Wątpię, żeby udało mi się tam bezkarnie wemknąć. Chciałam też spokojnie porozmawiać z Elliotem. Nie lubię tego robić, ale postanowiłam, że posunę się do tej alternatywy. Wypowiedziałam zaklęcie. Auta zatrzymały się na ulicy, ptaszek na drzewie przestał ćwierkać. Nie było już słychać odgłosów dobiegających z ogrodu. W promieniu 700 metrów zapadła głucha cisza. Wstrzymałam czas. Wypowiedzenie każdego zaklęcia zawsze sprawiało mi przyjemność, posługiwałam się nimi z łatwością, ale uważałam też, ze nie do końca uczciwe jest ich używanie na większą skalę, dla własnych korzyści.
         Obeszłam z Lexi budynek dookoła. Przekroczyłyśmy główną bramę. Wszyscy ludzie znajdujący się na terenie Domu dziecka zastygli w dziwacznych pozach. Jak zawsze przy użyciu tego zaklęcia miała lekkie wyrzuty sumienia. Rozejrzałam się dokładnie.
          Zauważyłam, że pod drzewem kulił się mały chłopiec. Miał maksymalnie osiem lat, średniej długości, bazaltowe włosy opadające w nieładzie na czoło. Ubrany była dosyć przeciętnie, tyle, że cały na szaro, jak ja. Kołysał się obejmując kolana, jakby ktoś zabrał mu przed chwilą lizaka. Nasze spojrzenia się spotkały. Patrzył na mnie dzikim wzrokiem. Mój czar nie ograniczał mu swobody ruchów. Na mój widok poderwał się z ziemi przerażony. A może to Lexi budziła w nim taki lęk. Nie miałam wątpliwości co do jego nadnaturalności. Nie miałam też wątpliwości, że to mój brat- Elliot.