sobota, 5 lipca 2014

Epilog

Mam zaszczyt przywitać się z Wami po raz ostatni... Z żalem wrzucam końcową notkę na tym blogu. Ciężko będzie mi się rozstać z Nadnaturalnymi, ale nic nie trwa wiecznie. Wszystko ma swój początek i koniec. Na nas też nadszedł już czas. Jeszcze raz, ostatni, chciałabym Wam wszystkim serdecznie podziękować, że wytrwaliście z nami przez te kilka miesięcy, że z zapałem dzieliliście się z nami swoimi opiniami, że wspieraliście Nadnaturalnych, odwiedzajac nas i czytając nasze opowiadania. Dzięki Wam nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy. Nigdy nie zapomnę tej przygody, jaką było pisanie dla Was. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zetkniemy się w tym blogerskim świecie.
Pozdrawiam :*
Freedom
_______________________

    Wiatr szumiał w koronach drzew, zrzucając z nich wielobarwne liście. W jesienne popołudnie przemierzałam powolnym krokiem cmentarne alejki. Tony ściskał moją dłoń dodając mi otuchy. Wzięłam głęboki wdech, by wyrównać puls i spojrzałam na niego z wdzięcznością.
      Mijał rok od czasu gdy zabiłam Lyxa, przywódcę wilkołaków. Odkąd go zabrakło Stowarzyszenie zaczęło się rozpadać. Wilkołaki nie znalazły nowej alfy. Zaczęły toczyć bitwy między sobą, nie potrafiąc się dogadać. Wśród nich zapanowała mała wojna domowa, stali się nieszkodliwi. Zabrakło im powodera, który podjudzałby ich i zmuszał do działania. Manipulacje wojenne zostały zaniechane. Śmiertelnicy odkryli istnienie Nadnaturalnych, a co najciekawsze stanęli po ich stronie. Nie zaczęli ich tępić, za to zaczęli ścigać naukowców. Role się odwróciły, nareszcie zapanowała sprawiedliwość. Wszyscy Nadnaturalni zostali zaakceptowani. Możemy żyć normalnie. Nie musimy się ukrywać. Współpracujemy ze śmiertelnikami. Jesteśmy normalną rasą, jak ciemnoskórzy, czy jasnoskórzy albo skośnoocy.
       Do mnie też uśmiechnął się los. Tony przeżył!!! Wyszedł bez szwanku z eksperymentu, który sabotował! Kiedy się z nim po tym spotkałam moja radość była nie do opisana. To co wtedy czułam było niewiarygodne. Nie dość, że udało mi się uciec, to uciekłam do ukochanego. Plan się powiódł, mój chłopak pozbył się radioaktywności, lecz tym samym pozbył się części mocy. Nie dysponuje już pełną gamą nadnaturalnych umiejętności. Ale najważniejsze jest to, że żyje i jest ze mną. Wiem, że mnie nie opuści, zawsze będzie stał przy mnie.
       Tak jak w tej chwili. Kiedy weszliśmy na cmentarz poległych podczas wojennych rozgrywek Lyxa. Ja się uratowałam. Nie wiedziałam, że Esper i Elliotowi się nie udało. Dowiedziałam się tego dopiero gdy wysiadłam z promu i stanęłam przed Antaniaszem i pozostałymi. To była druzgocąca wiadomość. Długo przeżywałam żałobę. Stowarzyszeniu jednak udało się odebrać mi moją rodzinę. Najpierw straciłam ojca, potem towarzyszkę, brata, siostrę i przyjaciela. Dziś w rocznicę tego wydarzenia, przyszłam uczcić ich pamięć.
       W ciszy pomiędzy podmuchami wiatru przechodziliśmy między nagrobkami. Widziała dużo nazwisk, które nie były mi znane, lecz ja miałam na celu odwiedzić cztery miejsca pochówku. W pierwszej mierze udałam się na grób ojca. Spędziłam tam chwilę, trwając w cichej modlitwie. Tony rozpalił znicze i złożyliśmy kwiaty.
       Potem udałam się do Devida Rouziera. To on pomógł mi uciec, to on pomógł wyzwolić się Tony’ emu od radioaktywności. To on poświęciła dla mnie swoje życie. To jemu jestem niezmiernie wdzięczna i to za nim tęsknię. Był dobrym przyjacielem, wybaczyłam mu wszystkie błędy, ale zrobiłam to chyba zbyt późno. Nie udało się go uratować. Lyx zadał mu zbyt wiele, głębokich ran, chłopka stracił zbyt wiele krwi. Można powiedzieć, że skonał mi na rękach. Pamiętam, że zapytał mnie jeszcze wtedy jak bardzo go znienawidziłam. Pamiętam, że wybuchłam wtedy płaczem i zrobiłam coś czego nie potrafię dzisiaj wytłumaczyć. To był impuls, coś wewnątrz zmusiło mnie do przebaczenia mu wszystkiego, a jedyną formą podziękowania i okazania wdzięczności na jaką mnie było stać, był całus jaki mu dałam. Pamiętam, jakby to było wczoraj, że odwzajemnił pocałunek. I to była ostatnia rzecz jaką zrobił w życiu.
       Na końcu odwiedziłam malutki nagrobek Elliota. Nie potrafiłam nad sobą zapanować i zaszlochałam spazmatycznie stając przed kamienną płytą. Elliot był zbyt młody. Szczególnie on nie zasługiwał na taką śmierć. Na takie cierpienie. Na odejście w katuszach. Tony pocieszyła mnie bezgłośnie i objął dodając mi otuchy. Miałam niewiarygodne szczęście, że był przy mnie.
       Później poszłam do Esper. Wieść o jej nieudanej ucieczce zwaliła mnie z nóg. Była jak cios młotem. Nie chciałam wierzyć, że się jej nie udało… bo pomogła Clov, która do dziś ma wielkie wyrzuty sumienia. Dziewczynka nie jest w stanie przeboleć, że gdyby nie Esper skończyłaby w paszczy wilkołaka. Clov zawdzięczała jej życie, to fakt, ale nie mogła się z tym pogodzić. Pablo także się załamał, długo przeżywał jej śmierć, nie przyjmował przez długie miesiące do wiadomości tego, że Esper nie ma już z nami. Andy, który widział to na własne oczy, również pogrążył się w żałobie. Jego żal i smutek spotęgowany był także utratą Jassy, z którą tyle go łączyło. Po części go rozumiałam, zdawałam sobie sprawę co czuł. Wszystkim brakowało Esper. Wbrew pozorom byłam do niej wielce przywiązana i wieść o jej nagłej i drastycznej śmierci przybiła mnie tak samo jak wiadomość o zmarłym Elliocie. Tak, kochałam ją. Kochałam jak siostrę.
      Czułam, że dłużej nie wytrzymam w tym miejscu, więc poprosiłam w myślach Esper o wybaczenie, że dłużej przy niej nie pozostanę, i zwróciłam się do Tony’ ego, byśmy wracali. Chłopak przystał na moją propozycję i po chwili, w ciszy, wracaliśmy brukowaną alejką, między bukami, w stronę bramy. Szłam przed siebie rozmyślając o poległych bliskich. Wpatrywałam się w czubki własnych butów, i rozmoknięte liście, które deptałam. Poczułam jak Tony otacza mnie swoim ramieniem, a po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego wdzięcznie. Pocałował mnie czule w czoło.
      Cmentarz pozostawiliśmy już za sobą i wyszliśmy poza jego bramy. Jesienny wietrzy szumiał lekko między konarami, śpiewając swoją żałobną piosenkę.
- Lorren FrostyBlast!- zawołał ktoś za mną, jedwabistym głosem. Zwolniłam zdezorientowana i posłałam Tony’ emu zdziwione spojrzenie. Kiedy odwróciłam się niepewnie, by sprawdzić kto mnie woła ujrzałam za sobą młodego mężczyznę, którego otaczała świetlista aura. Miał idealną cerę, blond włosy. Ubrany była jak przeciętny człowiek- na nogach nosił białe adidasy, miał białą koszulę oraz czarną marynarkę i spodnie. Jedyną różnice stanowił, który dzierżył w jednej dłoni i piękne, pierzaste skrzydła wyrastające z pleców. Poznałam go od razu, lecz nadal niedowierzałam, że stał on przed nami.
- A-angelo?- zająknęłam się z zawahaniem. Słyszałam jak Tony wciąga powietrze nosem, na widok Wyroczni, by równie zaskoczony jak ja.
- Witaj ponownie- uśmiechnął się do mnie słysząc własne imię.
- Nie rozumiem…- ciągnęłam dalej oszołomiona.- Przecież objawiasz się każdemu Nadnaturalnemu tylko raz w życiu. Czemu więc zaszczycasz mnie po raz drugi swoją obecnością?
      Angelo zaśmiał się beztrosko i zrobił kilka kroków w przód.
- Chciałem ci pogratulować- odpowiedział poważniejąc.- Świetnie poradziłaś sobie z zadaniem, jakie dla ciebie przewidziałem, gdy się urodziłaś. Nieświadomie, dzięki twoim czynom i decyzją jakie podejmowałaś wraz z Antaniaszem i jego uczniami zapanował pokój. Wszyscy Nadnaturalni powinni być wam wdzięczni, lecz to właśnie ciebie postanowiłem cię wynagrodzić, bo ty ucierpiałaś najbardziej.
- Słucham.
- Wskrzeszę - kontynuował patetycznym tonem- jednego z twoich bliskich, którzy polegli podczas wojennych działań. Wybierz osobę ci najbliższą, masz tylko jedną szanse. Podaj mi jedno imię.
      Zawahałam się słysząc jego propozycję. Przysłoniłam usta dłonią, jednak nie zastanawiałam się długo. Po chwili wszystkie wątpliwości minęły i dałam mu prostą odpowiedź. Spoglądając Angelo w oczy rzekłam:
- Esper.

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 34 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć... mi też jest smutno z powodu zakończenia bloga :'(
 To mój ostatni rozdział. Nie martwcie się, nie ma tak drastycznego zakończenia jak notka Enough, myślę, że moje zakończenie jest w pewnym sensie nawet pozytywne. Zapewne rozdział pozostawi po sobie wiele pytań, lecz wszystko powinno się wyjaśnić w epilogu, który pojawi się jutro.
Miłej lektury :)
___________________________

    Nie miałam już siły, aby krzyczeć. Nie czułam już nic prócz bólu. Żyły pulsowały mi nadwyrężone. Głowę miałam jak cebrzyk. Obraz przed oczami rozmywał mi się irytująco. Nie mogłam się ruszyć. Wydać z siebie choćby jęku. Nic. Czułam jeszcze fale energii przepływające przez moje ciało.
      Naukowcy odpięli mnie od aparatury i zdjęli mi z nóg okowy. Któryś warknął coś do mnie, lecz nie mogłam rozróżnić słów. Każde badania są tak wyczerpujące. Każde, bez wyjątku.
     Ale dzisiaj to skończymy.
     Dzisiaj utrzemy nosa Stowarzyszeniu.

* * * DEVID
      Przeklinałem w duchu, przemykając się korytarzami na coraz wyższe piętra budynku. Oczywiście, przybrałem postać cienia. Teraz liczył się tylko czas. Czas. Czas. Udało mi się wyprowadzić Uczniów Antaniasza. Tak, pomogłem im. I mam wielką nadzieję, że się im powiodło. Mieli duże szanse i modlę się o to, by je wykorzystali. I pomogę Lorren i Tony’ emu. Chcę jakoś naprawić błędy z przeszłości. Wiem, że to niewykonalne, ale jednak chcę spróbować. Byłem przywiązany do Stowarzyszenia. Byłem jego częścią. Ale to się zmieniło. Zmieniła to Lorren. Nie mógłbym jej zabić. Ona wzbudza we mnie zbyt wiele uczuć. Pozytywnych uczuć, których wcześniej nie znałem. Nie mogłem patrzeć jak cierpi. Jak cierpią jej bliscy.
       Jednak jeżeli teraz się spóźnię wszyscy będziemy cierpieć. Ja także. Hm, to nie ja zdradziłem Stowarzyszenie, to ono zdradziło mnie. Nie mam już do niego sentymentów, a nawet chętnie przyczynię się do jego upadku. Więc biegnę do laboratoriów. Nie mogę się spóźnić. Dzisiaj Tony’ ego zabierano na badania jądrowe. A Lorren na testy psychologiczne. Musiałem odebrać Lorren z badań fizycznych, inaczej cały nasz plan szlag trafi. Jeżeli odbierze ją stamtąd inny, uprawniony do tego Czarny, nie mamy szansy powodzenia. Bez Lorren nie wejdę na testy psychologiczne, a wtedy wykończą i ją i Tony’ ego.
        Z przerażeniem stwierdziłem, że nasz sukces zależy teraz wyłącznie ode mnie.

*  *  *
         Laboranci krzątali się wkoło mnie, gadając głośno. Ich głosy wdzierały się do mojej głowy i wierciły mi dziurę w umyśle. Im dłużej leżałam na stole, tym szybciej zaczynałam kontaktować. Dziś nie zepchnięto mnie z niego zaraz po badaniach, co było zaskakujące. Wiedziałam, że mam dziś przejść jeszcze testy psychologiczne, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nastąpią jeden po drugim.
        Czekałam, w sumie sama nie wiem na co. Leżałam bez ruchu i łapałam pełniejsze oddechy. Czułam, że mięśnie mi się powoli rozluźniają, jednak przeszywający na wskroś ból pozostał i nie zelżał ani trochę.
        Rozmytym wzrokiem ujrzałam nad sobą białą świetlistą postać. Doktor Odar? Tak, to był on. Wetknął mi jakąś rureczkę do ust, a na język ściekł mi gorzki płyn, o metalicznym posmaku. Z chwilą napłynęło go więcej.
- Połknij- usłyszałam polecenie. Z trudem, przełknęłam płyn, którzy niczym miód zalał mi zdarte gardło. Przez głowę przemknęła mi straszna myśl, że jeśli się już stąd wyrwę, nie będę mogła śpiewać przez tak torturowane struny głosowe…
       Szybko odrzuciłam poboczne myśli, gdy tylko moje ciało ogarnęło błogie ciepło. Płyn wlewał mi się powoli do żołądka i uśmierzał ból. Wraz z napływem ciepła cierpienie ustępowało. W końcu ból został całkowicie zniwelowany. Odzyskałam ostrość wzroku i głos. Jęknęłam cicho, gdy spróbowałam się poruszyć. Mięśnie mnie zapiekły niemiłosiernie. Lek jeszcze nimi nie zawładnął. Chciałam go więcej. Czułam, że go potrzebuje. Wiedziałam, że mi pomoże.
        Nie zdążyłam jednak poprosić o więcej, gdyż do drzwi laboratorium otworzyły się gwałtownie. Ujrzałam w nich mocną, ciemną postać.
- W samą porę- skomentował Odar.- Przenieś obiekt 139USA na ósme piętro, pokój numer 15.
        Czarny tylko skinął głową i bez słowa podszedł do stołu operacyjnego.
         Zadziwiająco delikatnie wsunął dłonie pod moje ciało, nie zdolne jeszcze do samodzielnego ruchu i uniósł mnie w górę, po czym troskliwie przycisnął do swojego torsu i już mnie nie puszczał. Laboranci nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Spróbowałam zajrzeć pod jego kaptur, lecz nie mogłam dostrzec twarzy, co mnie zaniepokoiło, bo Devid obiecał, że po mnie przyjdzie. Tymczasem niedorzeczne było, by traktował mnie jak lalkę z porcelany, po tym jak zamierzał mnie zabić, to zdawało się niemożliwe. Byłam więc ciekawa jaki Czarny jest tak uczuciowy…
- Nie nieś jej całą drogę. Na szóstym piętrze, będzie mogła się już poruszać- dodał doktor Odar, z nosem nadal wetkniętym w swoje notatki. Czarny nie odpowiedział i wyniósł mnie z laboratorium. Dopiero gdy zatrzasnął drzwi nogą i przeniósł mnie dalej w głąb korytarza odezwał się szeptem:
- Gotowa?
         Zaskoczona rozpoznałam głos Devida. Mruknęłam zgrzytliwie, co miało oznaczać „tak” i bezsilnie oddałam się w jego ramiona, kiedy poniósł mnie dalej.

*  *  *
- Pamiętasz nasz plan?- szepnął mi na ucho Devid, kiedy dochodziliśmy już do pokoju numer 15. Dopiero teraz postawił mnie na ziemi. Wcześniej, pomimo, że odzyskałam siły i mogłam poruszać się sama dzięki lekom, nie chciał tego zrobić, przez co wkurzył mnie jeszcze mocniej.
- Oczywiście- syknęłam ze złością. Byłam podenerwowane wieloma czynnikami. Po pierwsze: obecnością Devida. Po drugie: testami, które zaraz miałam rozpocząć. Po trzecie: całym tym chorym planem z sabotażem. Oj, miałam prawo do stresu! I to duże!
- A więc do dzieła- odparł, naciągając palce i strzelając kostkami.
        Otworzył niepozorne drzwi opatrzone w numerek 15. Wsunęłam się do środka. Moim oczom ukazał się pokój pełen ekranów. Byłam zaskoczona tym widokiem. Przed jednym z komputerów siedział już jakiś naukowiec. Spojrzała na mnie i Devida pytająco, po czym jego twarz się rozjaśniła.
- Obiekt 139USA?- zwrócił się do mnie.- Zaraz pojawi się doktor Odar. Usiądź.
        Kusiło mnie by spojrzeć na Devida i upewnić się, czy stoi przy drzwiach, ale nie chciałam wzbudzać pozorów, więc posłusznie zajęłam wolne miejsce przy stole. Odsunęłam ze zgrzytem krzesło i przysiadłam niepewnie na kraju.
- Nie jest skuta?- to pytanie laborant kierował do Devida. Chłopak zaprzeczył kiwnięciem głowy.- A ty co, niemowa?! Stawaj za nią i jej pilnuj!
        Ten bez słowa zrobił kilka ospałych kroków, od niechcenia powłócząc nogami i stanął za oparciem mojego krzesła. Wtem drzwi skrzypnęły znowu i do pokoju wszedł… wtoczył się doktor Odar. Za nim weszło jeszcze dwóch gości w białych kitlach. Odar rzuciła papierami na stół i zasiadł na krześle obok mnie. Pozostali naukowcy rozsiedli się po kątach.
- Włączaj, włączaj, bo przegapimy najlepsze!- ponaglił obecnego wcześniej w pokoju naukowca Odar.
- Rozpoczynamy test- odezwał się tamten, przyciskając coś na wielkiej konsoli. Wszystkie ekrany zaszumiały i zazgrzytały. Przeleciały przez nie szare paski.- Obiekt 139USA gotowy?
- Tak…?- odrzekłam niepewnie, drżącym głosem. Cała ta sytuacja była bardzo dziwna. Skrzywiłam się lekko patrząc na tą sztuczną scenkę. Nie wiedziałam czego się mam spodziewać dopóki, największy ekran przede mną złapał zasięg, a obraz się wykrystalizował.
         Wtedy serce skoczyło mi go gardła. Zobaczyłam Tony’ ego ubranego w czarne ciuchy, podobne do tych jakie noszą członkowie stowarzyszenia.
-Próbę jądrową czas zacząć- mruknął zadowolony szalony doktor.
         Obraz oddalił się, a Tony zmalał. Stał w pyle, na jakimś stepie. Rzucałam rozbieganym wzrokiem po wszystkich ekranach, wyświetlających ten sam obraz. Nie potrafiłam skupić wzroku na jednym konkretnym telewizorze. Tony wgapiał się prosto w kamerę. Nastąpiło kolejne zbliżenie na niego. Wtedy chłopak uniósł otwartą dłoń i uderzył się nią w lewą pierś, po czym wyprostował łokieć wyciągając dłoń i pokazując cztery palce. Otwarta ręka na sercu oznaczała nadnaturalność drzemiącą w duszy, zaś cztery palce cztery podstawowe żywioły. Oczy zaszły mi łzami, kiedy zobaczyłam ten gest. Instynktownie powtórzyłam gest, mimo, że Tony nie mógł o tym wiedzieć i tego zobaczyć. Zdumiałam się, gdy uchwyciłam kątem oka szybki ruch Devida- ona także odwzajemnił gest, utwierdzając mnie w przekonaniu, że jest z nami. To wzruszyło mnie jeszcze bardziej. Naukowcy nawet tego nie zauważyli. Wgapiali się nieprzytomnie w ekrany. W ich oczach dostrzegłam dziki błysk, kiedy patrzyli na mojego chłopaka odzianego w czerń, na środku pustyni. Poruszenie między nimi zapanowało dopiero wtedy, gdy Tony ukląkł na ziemi i schował głowę w rękach. Odar poderwał się wtedy, przewracając krzesło w tył.
- Co on wyrabia!- wrzasnął, poprawiając okulary.- Co on robi! Nie tak, nie tak!
          Słyszałam poruszenie jakie zapanowało w pokoju, lecz jak zaczarowana wpatrywałam się w największy ekran.
         Tony zwinął się na klęczkach, a ziemia pod nim zaczęła drżeć.
          Oślepił mnie rażący blask, zmuszając tym samym do odwrócenia głowy. Domyśliłam się, że Tony wyzwolił całą moc.
          Huk. Na ekranie wyświetlił się grzybek z tumanów dymu po wybuchu. A ja zamarłam. Zaklinałam się w duchu, by wszystko się powiodło. Zakładaliśmy, że jeżeli Tony sprawi, że utarci kontrolę nad nadnaturalnością i doprowadzi do „wybuchu” samego siebie, jak przed laty, kiedy desperacko próbował uciec przed naukowcami, kiedy zginęła cała jego rodzina… Raz na zawsze pozbędzie się z organizmu ładunków radioaktywnych. Błagałam, aby przeżył! Aby się udało!
          Naukowcy poderwali się z miejsc widząc, że testy nie idą po ich myśli. Zaczęli krzyczeć i nie mogli wyjść z podziwu, że się im nie powiodło. Nie rozumieli też poczynania Tony’ ego.
         Nagle wszystko wokoło zamarło, a ja uświadomiłam sobie, że nie zrealizowaliśmy najważniejszego punktu w naszym planie- mojej ucieczki i odnalezienia Tony’ ego. Na szczęście Devid trzeźwo myślał i tak jak się umówiliśmy zatrzymał czas. Naukowcy zastygli w bezruchu, w dzikich pozach. Na ich twarzach zastygł grymas zaskoczenia i złości, a na ekranie wyświetlał się bez przerwy obraz wybuchu.
        Chłopak pociągnął mnie za ramię i wytargał z pokoju na korytarz.
- Wiesz co dalej robić?- rzucił mi pytanie w biegu. Gnałam za nim ile sił w nogach, a on nie puszczał mojej dłoni. Wpadliśmy na schody.
- Tak, pamiętam!- potwierdziłam i spróbowałam dorównać mu kroku.
- Tony będzie na ciebie czekał razem z Antaniaszem!
- Antaniaszem?!- pisnęłam zaszokowana.- Ale…
- Antaniasz żyje, nawet nie trafił do niewoli- wytłumaczył mi szybko, półgłosem. Echo niosło korytarzem tupot moich stóp. Devid stawiał bezszelestnie kroki, a gdy ja próbowałam tej sztuki hałasowałam jeszcze bardziej.- Miał odebrać z promu pozostałych, których już wcześniej wyprowadziłem. Teraz kolej na ciebie.
          Przyjęłam tą wiadomość z radością. Jak na razie wszystko szło gładko… O ile Tony przeżył… Na tą myśl gula stanęła mi w gardle, ale nie zwalniałam kroku i zbiegałam dalej w dół po schodach. Przemykaliśmy korytarzami bez większych przeszkód. Ale nie mogło być idealnie. Wypadliśmy za zakrętu prosto na Czarnego strażnika. Ten stanął jak wryty na nasz widok. Devid zrobił kilka niepewnych kroków w tył, po czym złapał mnie za rękę i zawróciwszy na pięcie rzucił się w tył, z powrotem na schody. Dobiegliśmy na piętro wyżej. Czarny zaczął nas ścigać, krzycząc byśmy się zatrzymali. Działałam instynktownie i nie zastanawiałam się nad tym co robie. Tymczasem Devid wepchał mnie już do windy i wciskał pośpiesznie pierwsze lepsze piętro. Zanim drzwi się zamknęły zobaczyłam Czarnego dobiegającego na koniec schodów. Miał w ręce pistolet, błyskawicznie przycisnął spust, a kula zdołała przemknąć w szparze zatrzaskujących się drzwi i roztrzaskała lustro, za nami, wewnątrz windy. Coś drgnęło i winda ruszyła do góry. Devid oparł się plecami o ścianę i wypuścił świergocząco powietrze.
- A było tak pięknie- syknął wściekle.
- Co teraz zrobimy?- zapytałam, łapiąc szybkie, urywane oddechy, po wyczerpującej przebieżce.
- Włączą alarm- stwierdził marszcząc brwi. Gdzieś w głębi duszy cieszyłam się, że Devid jest tu ze mną i zaczęłam żałować wszystkich wczorajszych słów i obelg, którymi w niego rzucałam. Znowu mi pomagał, za co byłam mu wdzięczna. Chciał dla mnie dobrze, tak jak przed laty. Zrozumiałam teraz, że od początku nie chciał mojej krzywdy. W końcu sprzeciwił się Lyxowi, nie zgładził mnie i… hm, uczciwie się do tego przyznał. Zawsze był szczery do bólu.
- Dobra, mam- podjął znowu po chwili namysłu.- Jest szybsza droga ucieczki i dostania się na prom.
- Jaka?
- Cień.
- Co takiego?!- skrzywiłam się, słysząc tą niedorzeczną odpowiedź. Chłopak już mi nie odpowiedział. Wbrew mojej woli objął mnie niespodziewanie, zakrywając całą samym sobą i wypowiadając dziwaczny frazes wycofał się w cień w kącie. Zobaczyłam jeszcze, jak drzwi windy otwierają się na kolejnym piętrze, a w oddali słychać było jęk alarmu i krzyki Czarnych. Potem otoczyła mnie ciemność. Lodowaty powiew zawirował wkoło nas, a szczypiące zimno trochę mnie otrzeźwiło. Zamknęłam oczy, bo nie widziałam różnicy, w tym czy mam je otwarte czy nie. W sekundzie przemarzłam do kości i wyziębłam tak, że nie czułam już nawet dotyku lodowatych dłoni Devida, byłam tak samo zimna jak on. To było paranormalne zjawisko, gdyż jako lód nigdy nie marzłam! Tym razem pierwszy raz doświadczyłam tak dotkliwie tego uczucia. Krew szumiała mi w uszach, nie mogłam odnaleźć oparcia dla nóg. Starałam się nie panikować. Gdzieś w głębi duszy cieszyłam się tym, że chłopak mnie trzyma. Przynajmniej wiedziałam, że nie puści. Nagle po raz ostatni powiało chłodem i upadliśmy na coś twardego. Przetoczyliśmy się dobre kilkadziesiąt metrów obijając o siebie nawzajem.
- To zawsze działa- rzucił półgębkiem, pomagając mi wstać. Rozejrzałam się pośpiesznie. Dostrzegłam zarys całego kompleksu budynków. Słońce wisiało jeszcze nisko nad ziemię, był ranek. Zmrużyłam oczy, nie przyzwyczajona do takich jasności.
- Co… co to było? To przed chwilą?- zaczęłam się jąkać, kiedy ciągnął mnie w stronę portu, gdzie czekał prom.- Jak ty… jak to zrobiłeś?
- Miałaś okazję pobyć przez chwilę cieniem- odparł przyśpieszając kroku.- Zmieniłem nas w cień. Tak można przenosić się z miejsca na miejsce, w bardzo krótkim czasie, to jak teleportacja.
- Aha?- zdołałam wykrztusić. Za nami słychać było słaby jęk alarmu. Oddalaliśmy się coraz bardziej od bazy, wtem usłyszałam za sobą wściekłe warknięcie. Obejrzeliśmy się błyskawicznie przez ramię i oboje ujrzeliśmy szarżującego na nas Lyxa. Nie mam pojęcia skąd wilkołak się tam wziął. Chociaż łatwo było przewidzieć, że jeśli ktoś już ucieka to prosto do promu, a my straciliśmy trochę czasu w windzie, więc miał czas by tu dotrzeć. Devid pośpiesznie wyciągnął pistolet zza paska i popchał mnie nakazując bym biegłą dalej. Zobaczyłam jak Lyx napręża całe ciało i skacze na chłopaka z głuchym warknięciem. Puściłam się dale biegiem, lecz szybko zatrzymał mnie przeraźliwy okrzyk Devida. Zawróciłam i zobaczyłam chłopaka leżącego na bruku, pod cielskiem wilkołaka, którzy wgryzał się mu w rękę i wytrącił broń, która potoczyła się kawałek dalej. Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę pistoletu, by nie tracić czasu. Dotarł do mnie kolejny przerażający krzyk. Wyczerpując wszelkie pokłady energii dopadłam do broni. Wyciągnęłam ją przed siebie i chciałam wycelować w wilkołaka, lecz to nie było takie proste. Spoglądałam na plątaninę kończyć, dwa kłębiące i szamoczące się ciała, w coraz większej kałuży krwi. Nie mogłam tak ryzykować. Co jeśli trafię w Devida?! Chłopak krzyknął znowu. Nie miałam czasu. Albo zginie Lyx. Albo zginie Devid. I ja za razem. 
          Wymierzyłam jak najcelniej umiałam i wystrzeliłam. 
          Gdyby nie to, że wilkołak się szarpnął… trafiłabym w Devida. Lecz Lyx idealnie podstawił się pod kulę, która roztrzaskała mu czaszkę.

Rozdział 31 od Esper ,,Koniec''

Boże, jak mi smutno, że to już mój ostatni rozdział...:( Mam nadzieję, że chociaż wam się podobały te moje wypociny ;)
Chciałabym wam bardzo podziękować za wszystkie komentarze, opinie, jakie daliście mi podczas trwania tego bloga. Wiele się dzięki Wam nauczyłam ;) Na pewno nie zapomnę tego w przyszłości.
Pozostaje mi (po raz ostatni) życzyć Wam miłej lektury. Mam nadzieję, że będzie mnie miło wspominać :)




* * *
Nigdy nie podejrzewałabym, że można tak skatować człowieka. Nie wpadłabym na to, że ktokolwiek jest do tego zdolny.
I nie mówię tego tylko o sobie. Nie rozpamiętuję prądu przenikającego moje ciało, podczas gdy ja wiłam się w konwulsjach na podłodze. Nie rozpamiętuję tego, jak potem wsadzili mnie na stół operacyjny, nie zważając na wcześniejsze tortury, podpięli tonę kabelków i rozpoczęli badania. Nie rozpamiętuję również faktu, że gdyby trzymali mnie tam dłużej, mogłabym nie przeżyć. Przy ostatnim teście niemal czułam, jak uchodzi ze mnie życie. Oddech zwalniał, z trudem łapałam powietrze, byle wytrwać o kilka sekund dłużej. I wtedy mnie uwolnili. Brutalnie zrzucili mnie ze stołu, a ja spadłam na podłogę, niezdolna, by się podnieść. Słyszałam ich rechot nad sobą, lecz nie potrafiłam odpowiedzieć; nie mogłam wykonać żadnego, nawet najdrobniejszego ruchu. Mężczyźni podnieśli mnie i zanieśli do celi. Kilka razy w czasie wędrówki boleśnie uderzyłam głową w ścianę bądź drzwi. Dobrą stroną tego był fakt, iż ból dokładał się do ogólnej boleści i nie odczuwałam go w konkretnej części ciała.
Czarni donieśli mnie do celi, rzucili na pryczę, gdzie leżałam potem przez długie godziny. Głucha na pytania Lorren, na jej zawodzenia i wściekłe okrzyki. Bezmyślnie wgapiałam się w sufit, mój wzrok wciąż skierowany był w tą samą stronę.


* * *
- Uciekliście beze mnie, tak?- upewniała się po raz kolejny Lorren.
Czułam się lepiej. Byłam w stanie przekrzywić się na pryczy, posłać siostrze zrezygnowane spojrzenie. Zadawała to pytanie któryś raz z rzędu.
- Nie- podałam wciąż niezmienną odpowiedź.- Ucieklibyśmy, gdyby nas nie złapali.
Kątem oka dostrzegłam jak Lorren wywraca oczami. Pewnie myślała sobie, że byliśmy bandą idiotów, skoro daliśmy się złapać.
Rozważając to, stwierdziłam, że gdyby nie postrzelili Jassy, moglibyśmy uciec. Gdyby nie postrzelili żadnego z nas, dalibyśmy radę. Szkoda tylko, że Czarni ćwiczą się w sztuce zabijania. Strzał z pistoletu w kilku biegnących nastolatków to dla nich nie problem. Moli nawet nie celować, tylko posłać kulę w naszą stronę, a pocisk na pewno by kogoś trafił.
Przypomniałam sobie, jak metalowa kula musnęła mój łokieć. Gdyby przeciwnik celował we mnie, prawdopodobnie już bym nie żyła. Nie cieszyła mnie myśl o ciągłych badaniach i torturach. Bo naukowcy zapowiedzieli, że taki zestaw będą nam serwować codziennie. Przez miesiąc. ,,Kara za ucieczkę musi być surowa.’’
Chwilami nawiedzała mnie myśl o tym, że śmierć rozwiązałaby wszystko. Porzuciłabym wtedy to przeklęte laboratorium, uwolniła się od doktorków i ich maszyn. Lecz oprócz ich są tu jeszcze inny ludzie, których nie chcę zostawiać. Lorren, Tony, Elliot, Andy, Pablo. Swoją drogą, ciekawiło mnie, co się dzieje z Elliotem. Długo nie było go w celi, nie wiedziałam, czy wciąż jest na badaniach, czy przywiedli go do lochów w czasie naszej ucieczki, a potem znów zaciągnęli na testy. Biedny Elliot.
Chwilę później w drzwiach naszego więzienia pojawił się mężczyzna. Warknął na Lorren, by się zbierała, a następnie zatrzasnął wrota i zabezpieczył je niezliczoną ilością zamków. Znów zostałam sama.


* * *
Zgrzytnęły zawiasy. Leniwie uniosłam głowę, obawiając się najgorszego. Czy to już następny dzień? Przyszedł czas na nową dawkę prądu?
W niewielkim szparze, która utworzyła się pomiędzy drzwiami a ścianą, ujrzałam bladą twarz i blond czuprynę. Andy.
- Chodź- szepnął. Z trudem podniosłam się z pryczy i powlokłam w stronę chłopaka.- Gdzie Lorren i Elliot?- spytał.
- Lorren zabrali- odparłam od razu.- A Elliota nie widziałam już od dawna. Pewnie nadal ślęczy w laboratorium.
Andy kiwnął głową, otwierając przede mną drzwi na oścież. Za nim dostrzegłam jeszcze kilka innych osób. Wysokiego bruneta o ślicznych, zielonych oczach, dziewczynę w różowej, podartej sukience oraz postać w czarnej bluzie z kapturem naciągniętym na twarz.
- Devid załatwił nam klucze do celi- wyjaśnił pospiesznie Andy, zamykając moją niedawną kwaterę.- A także szybką i bezpieczną drogę do wyjścia. Niestety Tony’ego nie odnaleźliśmy. Pewnie jest w laboratorium, jak Lorren i Elliot. Jeśli już się uwolnimy, będziemy musieli po nich wrócić. Nie możemy ryzykować, idąc po nich.
Zgodziłam się. Jeśli będziemy mieć wsparcie i przy odrobinie szczęścia, następna akcja, by uratować Elliota, Tony’ego i Lorren się powiedzie.

Zerknęłam nieufnie na czarną postać, stojącą przy ścianie. Spod kaptura wystawał tylko krzywy nos, pod którym dostrzegłam ten niezmienny, ironiczny uśmieszek. Stary Devid. A może nowy, skoro chce pomóc…?
- Chodźcie- mruknął.- Im szybciej dotrzecie do schodów, tym lepiej. Postawili strażników przy głównym wejściu, ale zapomnieli o drugim, mniej znanym.
Ruszyliśmy za chłopakiem w głąb korytarza. Devid co rusz sprawdzał znaki na ścianach, podążał za wysuniętymi cegłami. Przy jednym ze skrzyżowań zawahał się przez chwilę, lecz podjął wędrówkę, gdy dostrzegł ledwo widoczny zielony krzyżyk na ścianie korytarza, prowadzącego prosto.
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Monotonny krajobraz nie pozwalał stwierdzić, jak daleko zaszliśmy, poza tym, że nie miałam pojęcia, gdzie idziemy. Ważne było tylko tyle, by się stąd wydostać. Andy wspominał, że po torturach i badaniach spotkał się z Devidem i wtedy omówili plan kolejnej ucieczki. Skoro i tak mamy zapewniony plan dnia na następny miesiąc, czemu by nie spróbować go zmienić? Już i tak chyba nic gorszego nie mogą nam zrobić.
Devid się zatrzymał, podobnie Clov i Pablo, którzy szli przede mną.
- Tędy wyjdziecie- zwrócił się do nas, wskazując stalową drabinę w ścianie. Zerknęłam w górę i dostrzegłam metalową klapę, zabezpieczoną kłódką. Devid wspiął się po kilku pierwszych szczeblach, pogmerał przy zamku i otworzył przejście.- Ta drabina prowadzi na dach. Ciągnie się aż do samej góry, bez żadnych przerw, dlatego rozplanujcie sobie drogę. Jest zabezpieczona z dwóch stron ścianą, więc nikt was nie dojrzy, ani wy nikogo nie zobaczycie. Gdy już dojdziecie na dach, powinniście zauważyć kolejną drabinę, tym razem nieosłoniętą. Zejdziecie nią na ziemię, a stamtąd tylko promem na ląd. INie pójdę z wami, nie chcę, żeby mnie złapali. Mogę pomóc wydostać stąd Lorren i pozostałych.
Andy, jako przewodnik grupy, skinął głową.
- Pójdę pierwszy- stwierdził.- Pablo, będziesz zabezpieczał tyły. Clov idzie za mną.
Chwycił pierwsze pręty i podciągnął się, stawiając stopy na szczeblach. Po chwili jego głowa, a potem całe ciało zniknęły w ciemnym szybie.
- Co jakiś czas są lampki- dorzucił Devid.- Poza tym jest dość ciemno.
Gdy Clov poszła za Andy’m, przyszła kolej na mnie. Pomimo tego, że prawie trzęsłam się ze zdenerwowania, wspięłam się po drabinie. Wkrótce otoczyła mnie całkowita ciemność.
Musiałam po omacku wynajdywać kolejne pręty. Raz czy dwa o mało co nie spadłam, błędnie postrzegając wystające cegły lub nie zauważając wygiętych szczebli. Serce waliło mi w piersi, tym bardziej nie pozwalając się skupić na wspinaczce.
Dotarliśmy do pierwszej lampki. Dawała słabe światło, które ledwie rozproszyło mrok, panujący w szybie. Wystarczyło jednak, bym zobaczyła uniesiony do góry kciuk Andy’ego, jakby dawał nam znak, że wszystko w porządku.
Nie potrafiłam określić, ile już idziemy. Nie mogłabym stwierdzić, jak duży dystans pokonaliśmy. Wszystko zlewało się w jedną czerń.
Clov zaczęła zwalniać. Zdziwiłam się, dlaczego. Może się zmęczyła? Albo nie może odszukać szczebla? Po chwili całkowicie się zatrzymała, a kilka sekund później znów ruszyła.
I oto doznałam całkowitego szoku. Szub się skończył. Wyczołgałam się z zatęchłego korytarza na świeże powietrze, z uśmiechem wciągając je w nozdrza. Była noc. Księżyc świecił sierpem na granatowym niebie, dając stosunkowo mało światła. Z dachu, na którym staliśmy, rozciągał się przepiękny widok na cały kompleks budynków, pogrążonych teraz w ciemności.
- Tędy- Andy przerwał ciszę, wskazując kolejną drabinę przy krawędzi budynku.- Nie ma co zwlekać. Pewnie i tak zauważyli naszą nieobecność i dociekają, którędy uciekliśmy.
Jako pierwszy zaczął schodzić. Okazało się, że jest to o wiele trudniejsze niż wspinaczka. Pomimo księżycowego światła, szczeble trzeba było wynajdywać stopą, co mogło się równać temu, iż niechcący można było nadepnąć komuś na rękę. Clov kilka razu syknęła z bólu, gdy zamiast stalowego pręta, ułożyłam nogę na jej dłoni.
Tutaj przynajmniej mogliśmy kontrolować, gdzie się znajdujemy i ile już przebyliśmy. Andy schodził niebywale szybko, lecz Clov radziła sobie trochę gorzej, przez co opóźniała wędrówkę. Pablo trzymał się z tyłu, uważając, by na mnie nie wpaść.
Usłyszałam, jak Andy zeskakuje na ziemię. To oznaczało, że ja niedługo również się tam znajdę. Byłam taka szczęśliwa! Udało się! Byliśmy wolni! Najgorszy etap za nami, pozostała tylko podróż promem.
Ale nie mogło obejść się bez kilku Czarnych, którzy wybiegli z budynku z pistoletami w ręce.
Gdy nas zauważyli, wpadli w szał. Rzuciliśmy się do ucieczki, byle dalej od niedawnych oprawców. Moglibyśmy uciec, mieliśmy znacząca przewagę. Problemem były jednak wilkołaki, które wyłoniły się z wnętrza za członkami Stowarzyszenia. Wilcza postać dodawała im szybkości. Ponadto miały kły.
Biegliśmy przed siebie. Widziałam, że Clov jest ostatnia. Nie mogłam pozwolić, by ją złapali. Ona z nas wszystkich miała największe prawo, żeby przeżyć.
Zwolniłam i popchnęłam ją do przodu. Zdawała się być zaskoczona, lecz przyspieszyła tylko, rozumiejąc aluzję.
I wtedy poczułam kły na swojej nodze. Rozdzierający ból przeszył mi łydkę, a ja padłam na ziemię, ryjąc twarzą w ziemię. Spróbowałam wstać, lecz wilk nadal zaciskał swoje szczęki, coraz mocniej i mocniej wpijając mi się w nogę.
Krzyknęłam z bólu. Pomimo trzymającego mnie wilkołaka, nadal walczyłam, by biec dalej. Czołgałam się, pomimo okropnego bólu. Poczułam, że przeciwnik też zaczyna ciągnąć. Z gardła wyrwał mi się kolejny krzyk, gdy poczułam rozrywaną skórę i mięśnie. Wilk nadal ciągnął, aż w końcu nie czułam już nic. Odwróciłam się na plecy i usiadłam. I wtedy wybuchłam niekontrolowanym płaczem, widząc moją nogę. A raczej jej brak .Poszarpana skóra, ścięgna i mięśnie zwisały bezwładnie. Krew wciąż wypływała z okrutnej rany. Opadłam na plecy.
Usłyszałam nad sobą wściekły warkot i dostrzegłam pysk wilka. Znalazł się tuż nade mną, piana spływała mu z usta, a w oczach widziałam jedynie żądzę mordu.
Zamknęłam oczy, łzy ciekły mi spod zamkniętych powiek. Nie chciałam, by wszystko skończyło się w taki sposób.
Uchyliłam jedno oko, chcąc sprawdzić, czy wilkołak nadal jest nade mną. Był tam, gapił się na mnie bezczelnie. Lecz dostrzegłam zmianę w jego wyglądzie. Jedno oko zmieniło barwę z żółtego na delikatną zieleń. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc tę zmianę. Te różnobarwne tęczówki coś mi mówiły, lecz nie byłam pewna, co… Były jakieś dziwnie znajome. Ale przecież nigdy nie stanęłam twarzą w twarz z wilkiem.
Z trudem łapałam powietrze w płuca. Każdy oddech był krótki i urywany. Ręce mi drżały, nie dałam rady się podnieść. Całe moje ciało przeszywał ból, ból tak mocny, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Wilkołak zdążył już ze mnie zejść. Widziałam, że wokół mnie gromadzą się inni, lecz nie dostrzegałam twarzy. Domyślałam się, że są to Czarni i pozostałe wilki.
Zerknęłam jeszcze raz w stronę zwierzęcia o dwubarwnych tęczówkach. I kolejne zaskoczenie- teraz oba jego oczy były zielone. Ta przyjemna zieleń wypełniła mój umysł, dając poczucie spokoju.
I to była moja ostatnia myśl.

Rozdział 33 od Tony' ego i Lorren + zapowiedź

Hejka, wstawiam przedostatni rozdział i chciałbym wszystkim serdecznie podziękować, gdyż dobijamy właśnie do 10 000 wyświetleń! Dziękuje wam za wytrwałość i znoszenie moich tragicznych zakończeń. Ten rozdział nie jest aż tak przełomowy, więc się nie martwcie.
___________________________________

*  *  * TONY
      Czułem się makabrycznie. Byłem cały obolały. Wczoraj cały dzień przeleżałem na stole operacyjnym… Najbardziej przeraża mnie to, że nie pamiętam części badań, od chwili gdy wstrzyknęli mi coś dziwnego. Nie mam zielonego pojęcia co się później ze mną działo. Nie wiem co mi robili. I chyba powinienem się z tego cieszyć. Wolałem nie wiedzieć co ze mną robiono, co mi podawano… Brrr…!!!
       Mógłbym uskarżać się na wiele rzeczy, ale najbardziej doskwierały mi moje mięśnie. Wspominając czasy gdy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę leżałem w laboratorium, przypomniałem sobie, że wtedy też podobnie się czułem. Mięśnie dziwnie mnie piekły, były cały czas napięte i nie mogłem ich rozluźnić. Przed laty miałem podobnie… Mogę się założyć, że podali mi to samo chemikalium co ostatnio!
        Ale mniejsza o mnie! Zamartwiałem się o moją Lorren! Co z nią! Niemal odchodziłem od zmysłów, kiedy nawiedzały mnie różne chore myśli… Czy była już na badaniach? Jeśli tak, to co jej zrobiono? Czy pozytywnie przeszła testy? Czy naukowcy zbadali na wszystkie strony jej DNA? Bogowie, żeby nie dało się go przekształcić jak mojego! Modliłem się o to, by stała się dla nich nieciekawym łupem. Mojego kodu genetycznego znowu się uczepili… Teraz także prześwietlają mnie pod kątem radioaktywności…
     Właśnie w tej sprawie wezwano mnie na rozmowę. Doktor Odar i jego wspólnicy zechcieli ze mną rozmawiać na ten temat. Dlatego też teraz jestem przeprowadzany do najwyższych partii bazy. Czarny, który zabrał mnie z celi nie odzywał się do mnie przez całą drogę. Miałem czas na rozglądanie się po bazie. Nie różniła się ona wiele od laboratoriów we Włoszech. Była stworzona na tą samą modłę. Dużo szkła, mnóstwo korytarzy, labiryntów, co kawałek stalowe drzwi, otwierane na kod. Próbowałem nie podchodzić do tej sprawy zbyt emocjonalnie, ale nie potrafiłem. Co innego gdybym trafił tu sam. Ale jestem tu z najbliższymi, od których mnie odseparowano. Jestem dosyć wytrzymały. Badania nie robią na mnie większego wrażenia, doświadczenia z przeszłości pozwoliły mi podejść do nich obojętnie, co jednak nie zmienia faktu, że mam ochotę wziąć nogi za pas, gdy tylko widzę gości w białych kitlach. Ale mówię, nie martwię się swoim losem, niepokoje się o Lorren, o jej psychikę. Pod tym kątem jest słaba. Wiem jak łatwo się załamuje, a ostatnio przeszła najgorsze załamanie nerwowe, jakie u niej widziałem. Spotkało ją zbyt wiele tragicznych rzeczy w życiu. A ja nawet nie mogę być przy niej. Dlatego wariuję, siedząc w swoim bloku bezczynnie, nie mogąc jej przytulić, pocieszyć.
         Czarny doprowadził mnie do setnych już drzwi. Wstukał kod i stalowe skrzydła rozsunęły się przed nami. Wprowadził mnie do dziwnego pomieszczenia. Przedzielone było ono na pół. Przypominało mi salę przesłuchać. W jednej części stały trzy metalowe krzesełka, pomieszczenie było całe białe, co stanowiło odmianę od czarnych, ciemnych lochów i symbolizowało teren naukowców. Czarny, który mnie tu przyprowadził nakazał mi usiąść chwilowo na jednym z krzeseł, naprzeciw ścianki działowej, w której środku była gruba szyba, przez którą mogłem dostrzec stolik i dwa krzesła znajdujące się w drugiej części pokoju.
        Nie musiałem długo czekać na laborantów. Kilka minut po mnie przybył doktor Odar i jego pięciu wspólników. Zastanawiałem się po co ich tyle do rozmowy ze mną. Wraz z szalonym doktorem, sadystą przyszedł młody, wysoki brunet, kolejny Czarny, z kapturem od bluzy mocno nasuniętym na głowę, tak, że wystawał spod niego tylko krzywy nos i trzech naukowców w bielutkich kitlach.
- Obiekt 508I proszę wejść do środka- zwrócił się do mnie brunet i otworzył mi drzwi, do pokoju za szybą. Okrutnie irytowało mnie to przedmiotowe traktowanie, ale nie miałem na nie wpływu. Po prostu starałem się je ignorować.
       Wstałem z miejsca i od niechcenia ruszyłem do pokoju. Za mną podążyli doktorzy i dwóch Czarnych. Odar kazał mi usiąść po jednej stronie stołu. Sam zajął miejsce naprzeciwko mnie, nadal przeglądając papierzyska. Czekałem na ruch z jego strony. Kątem oka spostrzegłem, że dwaj Czarni stoją po obydwu stronach drzwi, a reszta naukowców, po rozkuciu mnie stanęła w pozostałych kątach pomieszczenia.
- Dobrze, Antony di Terra- w końcu odezwał się Odar, unosząc wzrok znad kartek.- Zaraz pojawi się tu twoja dziewczyna, z tego co mi wiadomo, niejaki obiekt 139USA…
- Lorren!- syknąłem głosem truciciela.- Ma na imię Lorren.
- Czy to istotne?- skrzywił się w roztargnieniu doktor.- Ważne, że się pojawi, a wtedy chce mieć rozmowę z tobą już z głowy, jej będę inaczej wyjaśniał ten eksperyment o radioaktywności…
- A co ona ma do tego?- znowu mu przerwałem wściekle.
- Właściwie to nic- stwierdził tamten, zaskakując mnie tą odpowiedzią.- Wspomnę jej tylko o tym projekcie, bez większego celu. W końcu ją badamy pod innym kątem…
- Miał się pan streszczać, doktorze- bąknął brunet stojący pod ścianą.
- Racja, racja Isaacu!- przyznał i zerwał się z powrotem do przeglądania papierów.- Tony mamy dla ciebie umowę. Propozycję nie do odrzucenia.
- A co jeśli ją odrzucę?- zapytałem od razu, unosząc jedną brew.
- Zapewne zginą wszyscy twoi bliscy- odparł spontanicznym tonem doktor, jakby go to bawiło.
-Aha…?
- Machniesz dwa podpisy i po sprawie- zarechotał Odar, wyciągając właściwy papier. Podsunął mi go pod nos. Pochyliłem się nad kartką i już pierwsze słowa mi się nie spodobały…
Wyrażam zgodę na wprowadzenie do mojego kodu DNA ciała obcego w postaci odłamków atomów promieniotwórczych, w celach czysto naukowych…”
- O nie, nie wrażam!- wrzasnąłem od razu po odczytaniu pierwszego zdania. Doktor spojrzał na mnie nieprzychylnie, po czym wydął tylko swoje tłuste policzki i westchnął. Wedy jeden z laborantów wyciągnął z kieszeni kitla malutkiego pilota i przycisnął jakiś guzik. Z sufitu, nade mną wysunął się mały ekran. Najpierw coś zaszumiało, potem zgrzytnęło, szare paski zniknęły a obraz się wykrystalizował. Ujrzałem pokój laboratoryjny. Mnóstwo narzędzi tortur, którymi nas badano. Na środku ekranu znajdował się stół operacyjny. A na nim leżał Elliot. Przełknąłem ślinę widząc brata moje Lorren, przykutego do stołu i podpiętego do dziwnej aparatury. Chłopiec zdawał się być nieprzytomny, miał zamknięte oczy i dziwne kable podpięte do potylicy. Ekran nie obejmował naukowca, który włączył maszynę, lecz dało się to łatwo wywnioskować, gdy Elliotem wstrząsnął dreszcz, a z jego ust wydobył się przeraźliwy okrzyk bólu. Odwróciłem w tym momencie głowę, by nie spoglądać na cierpienie chłopca, który wrzeszczał na filmie, niczym obdzierany ze skóry. Zanim zmuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran zauważyłem, że ten niższy Czarny, o skrzywionym nosie, z kapturem na głowie, również odwraca wzrok, spuszczając głowę i nie wpatruje się w ekran, czerpiąc radość z patrzenia na cierpienie dziecka. Przymuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran. Zobaczyłem jak Elliotem wstrząsają konwulsyjne drgawki. Chłopiec rzucał się bezwładnie po całym stole operacyjnym, z mocno zaciśniętymi powiekami, wrzeszcząc z bólu aż do utraty sił.
- Co wy mu zrobiliście?- zapytałem łamiącym się głosem i zmrużyłem oczy, by nie spoglądać już na brata Lorren.
- Badaliśmy jego niesamowitą pamięć- odrzekł spokojnie Odar, w ogóle nie poruszony filmem, który obejrzeliśmy.- Skopiowaliśmy wszystkie jego wspomnienia wstecz aż po czasy gdy był w brzuchu matki. Niestety, nie wytrzymał naporu tylu wspomnień przewijanych na raz, tylu obrazów, tylu myśli i zmarł na stole od przesilenia.- Kiedy to usłyszałem zaschło mi w gardle, otworzyłem usta by wrzasnąć coś okropnego, przekląć naukowców, lecz głos gręzł mi w gardle.- Jeśli nie zgodzisz się na dalsze prowadzenie eksperymentu na tobie, doprowadzimy do śmierci pozostałych. Możemy ich oszczędzić, wyciągając jak najwięcej z ciebie.
- Co ma znaczyć dokończenie eksperymentu?- zapytałem drżącym tonem. Nie potrafiłem się opanować. Te wieści mnie zdruzgotały. Kątem oka dostrzegłem poruszenie za szybą. W pokoju czekała już Lorren i jeszcze jeden Czarny, który właśnie zostawił ją tam samą i wyszedł. O Boże, jak Lorren zareaguje na wieść o śmierci brat… Zrobiło mi się jej okrutnie żal. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele emocji: gniew, zawiść, strach, współczucie, złość. Jednak zdołałem się opanować i mówić dalej.- Chyba jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy go. Przecież doktor chciał abym podpisał zgodę na jego rozpoczęcie.
- Och, nie, nie!- zarechotał chorobliwie Odar.- Nie doczytałeś do końca. W kolejnym punkcie zawarta jest umowa, która mówi, że wystawimy cię na próbę jądrową, co może cie zabić, ale to swoją drogą i przetestujemy cię pod kątem wytrzymałość i polepszenia się twoich umiejętności, gdyż od wczoraj jesteś już radioaktywny. W oparciu o badania sprzed lat i aktualne wyniki zdecydowaliśmy się wszczepić ci do DNA cząsteczki rozszczepionych atomów. Nie pamiętasz wczorajszych badań, prawda? Właśnie wtedy dokonaliśmy na tobie tej przełomowej operacji. Ależ jestem z tego dumny…
- Jestem radioaktywny!- huknąłem wściekle. Opanowała mnie istna furia. Oj, doktorek na zbyt wiele sobie pozwolił. Nie myślałem, że kiedykolwiek do tego dojdzie! A jeśli nawet miałoby do tego dojść, to nie wyobrażałem sobie by przekazano mi to w tak kolokwialny sposób! Nie panując nad emocjami, zerwałem się z miejsca przewracając stolik na Odara. Ciężki mebel przytrzasnął zaskoczonego doktora, który gruchnął o ziemię razem z krzesłem. Ku mnie ruszyli pozostali naukowcy. Pierwszy, który obsługiwał wcześniej pilota, spróbował się nim na mnie zamachnąć, lecz ja, nadal nad sobą nie panując, złapałem go za nadgarstek i wykręcając mu rękę, po czym rzuciłem nim o podłogę… Nie miałem pojęcia skąd we mnie tyle siły. Nigdy wcześniej nie potrafiłbym czegoś takiego zrobić z drugą osobą. Spięte mięśnie pozwalały mi szybciej reagować. Kolejny laborant skoczył na mnie ze strzykawką w ręku, lecz ja kopnąłem go z całej siły w brzuch, a gdy ten zgiął się w pół dołożyłem mu pięścią prosto w szczękę, z pół obrotu. Zdecydowanie byłe silniejszy niż zazwyczaj. Zastanowiłem się przez ułamek sekundy, czy to adrenalina, czy radioaktywność, która miała mnie wzmocnić…? Zdawało by się, że nie mam szans w pojedynkę przeciwko sześciu, lecz gdy się odwróciłem gotowy odeprzeć kolejny atak, pozostali naukowcy leżeli już ogłuszeni z połamanymi nosami, z których ciekła krew, na ziemi. Wytrzeszczyłem oczy widząc niższego Czarnego, w kapturze, który trącił butem drugiego gościa w czerni i podciągnął nosem ocierając go dłonią. Zdezorientowany stanąłem jak wryty przyglądając się mężczyźnie, który najwyraźniej stanął po mojej stronie i wtłukł reszcie, stając w mojej obronie i pomagając mi. Kiedy odrzucił kaptur wszystko stało się jasne. W pierwszej chwili go nie poznałem, przez ten krzywo zrośnięty nos, podbite oko i szramy po pazurach ciągnące się od skroni po policzek. Jednak kręcone ciemnobrązowe włosy, czarne jak smoła oczy i trupioblada cera przekonały mnie, że znowu stałem twarzą w twarz z Devidem, który mi pomógł.
- Zechciej mnie najpierw wysłuchać, zanim rzucisz się na mnie z pięściami- odezwał się i uśmiechnął, lecz w tym uśmiechu po raz pierwszy nie dostrzegłem ironii. Był to szczery, przyjacielski uśmiech.  

*  *  * LORREN
      W głowie miałam pustkę. Ostatnie co pamiętałam to moment, w którym naukowcy rzucili się na mnie i zaczęli zaciągać mnie do stołu operacyjnego. Kompletnie nie pamiętam badań. Nie wiem, co się ze mną działo, nie mam pojęcia jak długo mnie badano. Co mi robiono?! Nic, mam pustą dziurę. Wymazali mi z pamięci kawałek życia. Wiem, że zaciągano mnie do stołu, a następne co pamiętam to chwilę, w której rozpięto okowy, a ja nie miałam nawet siły by wstać, wyzuta z wszelkiej energii.
       Mimo, że głowa mi pękała po badaniach, mimo, że mdliło mnie w żołądku, zaciągnięto mnie od razu na rozmowę z doktorem Odarem. Chciał omówić ze mną wyniki i jakoś zgłębić swoją wiedzę na temat naszego życia, sposobu bycia Nadnaturalnych.

       Jakiś Czarny wprowadził mnie do kolejnego sterylnego, białego pokoju z trzema metalowymi krzesłami. Kazał mi na jednym usiąść i poczekać na swoją kolej. Tak też zrobiłam, a gdy spojrzałam za szybę serce podskoczyło mi do gardła. Zobaczyłam Tony’ ego! Całego i zdrowego! Rozmawiał z Odarem, myślałam, że spokojnie, dopóki nie dostrzegłam nagłej zmiany na twarzy mojego chłopaka. Wrzasnął coś gwałtownie, lecz ja mogłam obserwować tylko ruch jego warg, gdyż szyba była dźwiękoszczelna. Potem widziałam jeszcze jak w furii przewraca stół.

*  *  *
        Tony przytrzymywał mnie w pasie, gdy wyrywałam się, by skoczyć z pazurami na Devida. Wrzeszczałam w niebogłosy, by mnie  puścił. Ręce mnie okrutnie świerzbiły, by powiększyć kolekcję siniaków na twarzy tego zdrajcy.
- Posłuchaj, Lorren- prosił mnie Tony, ale ja nie chciałam się uspokoić. Na widok Devida, tym razem mnie, ogarnęła zimna furia.
- Nienawidzę go!- krzyczałam w przestrzeń, wymachując rękami.- Słyszysz, nienawidzę cię! Nienawidzę! Tony, postaw mnie na ziemi!
- Uspokój się, dziewczyno!- krzyknął na mnie Tony, zaciskając jeszcze mocniej ręce wkoło mojej talii.- Zrozum, sytuacja jest poważna!
      Powoli się uspokajałam. Zawistne spojrzenie nadal utkwione miałam w Devidzie. Chłopak spoglądał na mnie ze smutkiem. Widać dotknęły go moje słowa. Wszystko co wywrzeszczałam mu w twarzy, gdy Tony mnie przytrzymywał. Zmusiłam się jednak do opanowania, gdyż przekonałam się, że mój chłopak mnie nie puści, dopóki się nie opanuje, więc przestałam wierzgać, a on postawił mnie na ziemi. Na nasze szczęście moje wrzaski nie ściągnęły tu Czarnych… Zachowałam się wielce nieroztropnie.
- Lorren- zaczął Tony, uważnie dobierając słowa.- Poddano mnie eksperymentowi. Temu samemu co przed laty. Właśnie powiedziano mi… Okazuje się… doktor Odar… ci wszyscy nieprzytomni, których zamknęliśmy w tym pokoju… oni…
- Tony jest radioaktywny!- wypalił niespodziewanie Devid. Rzuciłam mu spojrzenie, w którym kryła się mieszanka złości, pogardy i zaskoczenia.
- Ale… ale… jak to?- zająknęłam się z powrotem spoglądając w orzechowe oczy swojego chłopaka.
- Właśnie tak!- skrzywił się cierpko. W jego oczach kryła się bezsilność, smutek i rozpacz. Nie wiedziałam jak mogę mu pomóc. Również czułam się bezsilna, a za razem zdruzgotana tą wiadomością.
- Naprawdę nie wiem co robić…- szepnęłam cicho, chowając głowę w jego ramionach.
- Ale ja wiem…- wtrącił się Devid, próbując nawiązać z nami kontakt wzrokowy.
- Tak, Devid wie, jak mi pomóc- potwierdził Tony z goryczą.

*  *  *
- Oszaleliście?!- zakrzyknęłam gdy Tony przedstawił mi plan działania, opracowany przez Devida.
- To jedyna szansa, abym się tego pozbył- argumentował chłopak, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną.
- Ale sabotaż!?- jęknęłam bezradnie.- Możesz zginąć!
- I tak istnieje tego duże prawdopodobieństwo!- krzyknął wpatrując się we mnie z nadzieją i szukając we mnie wsparcia, którego nie potrafiłam mu dać. Devid stał obok nas i z poważną miną przysłuchiwał się bez słowa naszym gdybaniom.- Nie rozumiesz, stokroć wolę zginąć stojąc wyprostowany, niż żyć do końca na klęczkach przed nimi! To jest jedyna szansa!
- Jesteś tego pewien?- zapytałam besilnie, ręce mi już opadły.
- Tak! - odrzekł mi stanowczo, a w jego głosie nie było choćby nutki zawahania.
- Jaką mamy pewność, że się uda?- brnęłam dalej, próbując odciągnąć go od tego pomysłu.
- Żadną – odpowiedział za niego Devid.