czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 7 od Esper ,,Krótki pobyt na pokładzie Boeing'a 737''

Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Leżałam na łóżku. Rozejrzałam się wokoło. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, wyglądało jak samolot. Niewielkie okna, białe ściany...
- Gdzie ja jestem...?- rzuciłam pytanie w przestrzeń.
- Na pokładzie samolotu Boeing 737- usłyszałam łagodny głos gdzieś po mojej prawej stronie.
- Ale co...
- Nic nie mów.
Dosłyszałam odgłos kroków, a potem cichy szept:
- Obudziła się, panie.
- Słyszę, durniu- rozległ się drugi głos; jednak ten był inny: bardziej władczy, stanowczy i chrapliwy.- Nie jestem śmiertelnie chory. To tylko ugryzienie.
A więc to musi był przywódca, zaatakowany przez tego wilka- pomyślałam. Spróbowałam lekko odwrócić głowę, aby widzieć tych ludzi; udało się.
Jeden z nich, ten, który siedział przy moim łóżku, kiedy się obudziłam, był zaledwie młodym chłopcem. Obaj siedzieli niedaleko, dlatego widziałam niektóre szczegóły. Szatyn miał niebieskie oczy i przestraszone spojrzenie. Ubrany był w prostą, szarą koszulkę i jeansy. Natomiast jego pan leżał na łóżku. Jego ręka, ta bliżej mnie, była poszarpana, zakrwawiona i owinięta prowizorycznym bandażem. Sam człowiek nie wyglądał lepiej. Miał również brązowe, lecz potargane włosy, brunatnozieloną koszulkę i czarne spodnie, a nogi obute miał w czarne glany.
- Ale za to ugryzienie Czarnego Wilka, panie- powiedział chłopiec.- Ono jest jadowite. A tak poza tym tą dziewczynę też ugryzł.
- Zamknij się- warknął mężczyzna. Usiadł na łóżku, opierając się na zdrowiej ręce.- Ta dziewczyna nic mnie nie obchodzi. Mamy ją tylko dostarczyć, nic więcej.
Wstał.
- Cholerne psy- mruknął.- Trzeba było załatwić to po swojemu.
Po chwili zniknął w kolejnej części samolotu.
Chłopiec podbiegł do mnie.
- Mój pan jest zły- powiedział przerażony.- Nie denerwuj go i staraj się robić to, co ci każe.
U mnie to raczej niemożliwe-pomyślałam sobie.
- Ale dlaczego mi to mówisz?- zapytałam.
Ale on już zniknął. Usiadłam i spojrzałam w miejsce ugryzienia przez wilka. Noga, od kolana w dół, obwiązana była bandażem, znacznie lepiej i dokładniej niż u tego mężczyzny, który leżał obok. Spróbowałam wstać. Już po pierwszym kroku o mało co nie upadłam. Ból rozsadzał mi łydkę i, co zauważyłam z przerażeniem, z każdym kolejnym stawianiem stopy na podłodze, rozprzestrzeniał się dalej w głąb ciała. Ból na niedługą chwilę odwrócił moje myśli od pierwszych i podstawowych pytań: dlaczego się tu znalazłam? Po co?
- Czemu wstałaś z łóżka?
O mało co się nie przewróciłam. Za mną stał ten facet z zakrwawioną ręką i w glanach.
- Idziesz ze mną.
Chwycił mnie za ramię i pociągnął do drugiej części samolotu, nie zważając na to, że chwilę temu pogryzł mnie jakiś ogromny wilk, a moja noga nie jest w najlepszym stanie. Ja jednak twardo się trzymałam, bo wiedziałam, że ci ludzie nie będą się ze mną cackać. Mieszkałam już w różnych rodzinach; w jednych ,,rodzice'' pili, spędzali dnie i noce na mieście, a ja musiałam sama radzić sobie w domu, żywić się. Kiedy wracali do domu byli okropnie pijani i przede wszystkim wkurzeni na mnie, przez co zazwyczaj obrywałam. W końcu opieka społeczna dowiadywała się o wszystkim, ale i tak zawsze musiało minąć trochę czasu.
Mężczyzna wprowadził mnie do dużego pomieszczenia, na środku którego stał długi prostokątny stół, pomalowany na dwa kolory- jedna połówka stołu była krwistoczerwona, a druga czarna. Pchnął mnie na krzesło, z którego jakimś szczęśliwym trafem nie spadłam.
Człowiek stanął u szczytu stołu, oparł się o niego rękami i czekał. Po chwili z drugiego pomieszczenia dobiegły jakieś warkoty i skomlenia. Przy stole stłoczyło się chyba z tuzin chłopaków i dziewczyn, a wszyscy ubrani byli w czarne koszulki, spodnie i buty. Nawet włosy mieli w takim samym kolorze. Na przód wyszedł wyższy od wszystkich mężczyzna. Na szyi zwisał mu identyczny talizman, który miał wilk i człowiek, którzy mnie zaatakowali, a oczy miał w dwóch kolorach- złotym i srebrnym. Odepchnął trzymającego go ,,strażnika'' i spojrzał z wściekłością na postać po drugiej stronie stołu.
- Mówiłem ci, nie możesz nas tu wzywać jak jakichś więźniów!- krzyknął. Tłum stojący za nim poparł go, głośno wygrażając mężczyźnie.- Jestem tak jak ty również przywódcą, czy ci się to podoba czy nie!
Drugi stał i ze stoickim spokojem słuchał. W końcu powiedział:
- O ile wiem, Lyx, to dla mnie cię wynajęli, więc siedź cicho i słuchaj.
Mężczyzna warknął, ukazując białe kły. Czekajcie, czekajcie...białe kły? Oczy, kły, myślałam gorączkowo. No nie...o ile dobrze wnioskuję to ten facet to właśnie ten wilk, który ugryzł mnie w nogę. Ale jakim cudem...? Nawiedziła mnie przerażająca myśl: wilkołak...a ci ludzie za nim...to pewnie te wszystkie inne wilki.
Extra!, warknęłam w myślach.
- Ta dziewczyna tutaj- Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że wskazał na mnie.- To ją ugryzłeś, zgadza się?
- A co mnie to obchodzi- powiedział z uśmiechem Lyx. Oblizał się, pewnie na samą myśl o mojej soczystej nodze.- Mógłbym ją ugryźć jeszcze raz, jeśli chcesz.
- Zamknij się i słuchaj. Twoje ugryzienie jest śmiertelne, zrób coś z tym, bo mam ją dostarczyć żywą.
- Powiedziałem ci coś: co mnie to obchodzi?- Lyx wyszczerzył zęby.- Ja miałem tylko pomóc w porwaniu, nic więcej.- Już miał usiąść na krześle, lecz nagle jakby sobie coś uświadomił.- A...a może to nie o nią ci chodzi, co?
Mężczyzna zmarszczył czoło.
- Ciebie też ugryzłem, czyż nie?- W mgnieniu oka wilkołak stanął obok niego. Podniósł obandażowaną rękę.- Ach, nie wygląda to najlepiej. Trucizna rozprzestrzenia się po twoim ciele, ale ty wciąż się trzymasz.- Uniósł brwi z zaskoczenia, potem jednak po jego twarzy rozlał się uśmiech triumfu.- Niewiele tak wytrzymasz. A wtedy ja przejmę wyprawę.
Mężczyzna odepchnął od siebie wilkołaka i poprawił bandaż na ręce.
Zdziwiło mnie to, z jaką łatwością przyszło Lux'owi manipulowanie ludźmi i ich uczuciami. On sam był zmienny jak pogoda, z jednego stanu w sekundzie potrafił przejść do drugiego. Nie sposób bylo go nie podziwiać.
- Chcę tylko antidotum przeciwko truciźnie, Lyx- powiedział mężczyzna.- Potem wyleję cię na zbity pysk i będziesz mógł sobie rządzić swoją własną wyprawą.
- Wiesz, że skoro wasz pan powołał nas...
- Mam w nosie, co powiedział- warknął.- Ty wkurzasz mnie tak bardzo, że jeśli nie odpowiesz na moje pytanie, to za kilka minut, a może nawet teraz, wylecisz z tego samolotu.
- Oj, oj, oj- mówił Lyx powoli, uśmiechając się szyderczo.- Po co te nerwy. Zaraz dostaniesz to swoje antidotum, pod warunkiem, że dostarczysz mi to.- Wyciągnął z kieszeni świstek papieru i położył na stole.
Człowiek zbliżył się i prześledził wzrokiem to, co było narysowane bądź napisane na kartce.
- W takim razie musimy lądować- oznajmił.- Ray, jakie mamy najbliżej miejsce do lądowania?
Mężczyzna stojący w kącie, Ray, odpowiedział, spoglądając na mapę wiszącą na ścianie:
- Najbliższe...niedaleko Phoenix, panie. Jest tam zapomniany pas startowy dla samolotów, w sam raz dla nas.
- Świetnie. A teraz zaprowadźcie tą dziewczynę do kabiny mieszkalnej, dajcie jej te leki co wcześniej i niech czeka.
Ludzie stojący po obu stronach mojego krzesła, chwycili mnie pod ramiona i powlokli na moje kochane łóżeczko. Kiedy tylko drzwi się zasunęły i zostałam ponownie odcięta od świata, do mojego łóżka podbiegł ten chłopczyk, który czuwał przy mnie, kiedy spałam.
- Szybko!- krzyknał szpetem.- Musisz stąd uciekać jak tylko wyjądujemy. Podobno jest tutaj twój przyjaciel i chce ci pomóc się stąd wydostać.
Nie wiedziałam, o jakiego przyjaciela mu chodzi, bo nigdy ich nie miałam. Jedyną osobą, która mogła do tego pasować, był Pablo, ale...on nie poświęciłby się tak dla mnie, nie przemyciłby na pokład samolotu, nie leciał ze mną tylko dlatego, aby mnie uwolnić.
Nagle poczułam, jakby żołądek miał mi za chwilę wylecieć przez usta. Opadaliśmy i to dość szybko. Kiedy już wydawało mi się, że od kilku minut stoimy w miejscu, że samolot ustabilizował swoją pozycję na ziemi, chłopczyk wepchnął mi do ręki plecak i zaprowadził do drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Otworzył je i powietrze omiotło mi twarz. Patrzyłam na skrawek ziemi w dole, gdzie majaczyła mała sylwetka jakiejś postaci.
- Powodzenia.- Chłopczyk się uśmiechnął.- On ma dla ciebie broń. Obronisz się.
I wypchnął mnie z samolotu.
________________
Za niedługo zaczyna się szkoła;/ Dla mnie dokładnie 7 stycznia. Tak więc oznajmiam, że wtedy raczej rozdziały będą ODE MNIE dodawane w piątki, soboty bądź niedziele. Nauka to niepodważalne wytłumaczenie, a poza tym nauczyciele kończą wystawiać oceny, a ja nie chcę spalić pierwszego semestru ^-^
To tyle, pozdrawiam ;)

15 komentarzy:

  1. U Ciebie, Enough, nie mam się do czego przyczepić... czemu nie robisz błędów? :P I czemu akurat 737? On jest taki troszkę duży...

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawde??? Nie wierze...ja i błędy zawsze szliśmy ze sobą w parze ;D
    737 bo...tylko taki znalazlam ;) Szukalam jakiegokolwiek samolotu, ktory by sie nadawal (lata produkcji itp itd) i akurat znalazlam ten ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. WOW! Gratuluje, Enough! Jak Sagi nie znajduje błędów, to jest dopiero coś. Nie ma co! ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko chwilowe ;) W następnym będzie błędów 2x ;D

      Usuń
    2. Znaczy wiesz... błędów rzeczowych to tu trochę jest (choćby ten 737 który jest TROSZKĘ duży i z pewnością nikt nie zauważy jak ląduje na "zapomnianym pasie startowym dla samolotów" [cessna citation x chyba by wystarczyła...] i na pewno nic jej się nie stanie jak spadnie z takiej wysokości...)

      Usuń
    3. Nie znam się na samolotach...
      Obiła się trochę, poza tym nogę miała w stanie krytycznym, więc reszty obrażeń nie odczuła...(żartuję ;D)

      Usuń
    4. Obiła się rozumiem przy upadku? (ja też żartuję :P)

      Usuń
    5. Nie, jak już leżała :D

      Usuń
    6. Nie ma co, widzę rozmowa na poziomie... ;D

      Usuń
    7. Normalnie konwersacja z fb rodem... ;)

      Usuń
  4. "- Obudziła się, panie.
    - Słyszę, durniu" hahah, to ja, jak mi ktoś takie oczywiste rzeczy oznajmia :D
    "Za mną stał ten facet z zakrwawioną ręką i w glanach." a to przedziwna konstrukcja ;_; zakrwawiona ręka, a tu nagle glany! Gdzie on je miał, na głowie? :D Btw. Glaaany <3 moja miłość *w*
    Ajj, Lyx jest fajny :3 gościu jest genialny haha ;D Nie wiem czemu, lubię takich popaprańców >< nawet jego sierść nieszczególnie przeszkadza ;p haha
    Dobra, lecę! Bo mnie zaraz z kompa zrzucą i przez okno razem ze sprzętem :C Postaram się doczytać jeszcze w nocy, ale kto mnie tam wie, więc nie obiecuję ;c
    Pozdrawiam c;
    Ps. Do Freedom: w wolnym czasie Twoje opowiadanie także przeczytam ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoczko :) Będę czekać. A tak swoją drogą... Kwas, masz zajeb*stego bloga! ;)

      Usuń