Dziwnym trafem nie mam nastroju na pisanie długiej mówki.
Jednak wrzucam ten rozdział na prośbę Sagi' ego.
Więc analogiczny dedyk chyba jest jednoznaczny.
_________________________
- Sugerujesz coś?- zapytałam przerywając niezręczną ciszę, która zapadła
po jego ostatnim zdaniu.
- Owszem- odparł spontanicznie bez przerwy wpatrując się w różowe
obłoczki.
- A konkretniej…- ciągnęłam go uporczywie za język, próbując nawiązać
kontakt wzrokowy. Tony skutecznie unikał mojego wzroku, co pobudzało we mnie
niezrozumiałą irytację.
- Byłaś w Naszym Świecie?- zapytał spoglądając na mnie dziwnie. W
jego oczach czaił się cień szaleństwa. Poczułam się nieswojo.
- Nie- zaprzeczyłam jąkając się.- Ale zawsze chciałam się tam udać.
- Czyli byłabyś skora wybrać się dziś ze mną do lasu?- mówiąc to
uniósł jedną brew.- Ja też nigdy tam nie byłem, ale udało mi się kiedyś odnaleźć
portal. Niestety, nie jestem w stanie teraz powiedzieć, czy nie prowadził on do
świata śmiertelników. Ufam, ci na tyle, by składać taką propozycję, więc…
- Wiesz…- Stoczyłam wewnętrzną bitwę. Złamać zasady i wybrać się z nim do
lasu, czy odmówić? Z drugiej strony, jeśli Tony się nie mylił, to miałam szansę
na zobaczenie Naszego Świata. Ale zawsze chciałam się tam wybrać z Lexi, którą
niewdzięcznie dzisiaj wystawiłam. Miałam za to żal, do siebie, czy do Tony’
ego? Rozważyłam wszystkie za i przeciw…i podjęłam decyzję. Czy trafną? To się miało jeszcze
okazać.
- Dobra-
odpowiedziałam.- Pójdę z tobą. Ale co będzie jeśli Antaniasz się dowie?
- Nic.- Tony
wzruszył ramionami.- Na pewno nie będzie się długo gniewać. Nie potrafi.
Jesteśmy dla niego jak dzieci. To co idziemy?
Wstał i podał mi rękę. Podciągnęłam
się do góry chwytając jego dłoń.
Chłopak poprowadził
mnie świetnie zamaskowaną ścieżką miedzy rozłożystymi bukami. Nie odzywaliśmy
się do siebie, żeby nie zmącić leśnej ciszy. Od czasu do czasu w konarach drzew
ćwierkał jakiś ptaszek. Podniosłam głowę i chłonęłam widok liści, które
podświetlały ostatnie promyki dnia. Im dalej zapuszczaliśmy się w las
tajemniczą ścieżką tym robił się on gęstszy. Drzewa różnego rodzaju rosły tu w
skośnych kolumnadach. Niektóre pnie pokrywały mchy i porosty. Najwyższe dęby
miały splątane ze sobą gałęzie, jak sznurowadła. Musiałam uważać na wystające
co kawałek korzenie. Nie widziałam po drodze żadnych zwierząt. Mijaliśmy
jedynie więcej wapiennych, skalnych półek przypominających niedosunięte
szuflady. Były bardzo podobne do mojej. Tony poprowadził mnie drogą pod górę,
po kilkudziesięciu metrach przekroczyliśmy szczyt i zaczęliśmy schodzić do jaru
odbijając w prawo.
- Daleko jeszcze?- zapytałam, w końcu niepokojąc się tym, że zaczyna
się ściemniać. Z doświadczenia wiedziałam, że eksplorowanie lasów po nocach nie
jest wskazane.
- Nie, jeszcze tylko kawałek- odparł zasuwając z powrotem kaptur na
głowę. Nie spojrzał na moją reakcję przez całą drogę, choć szliśmy ramię w ramię.
Zaczęłam się więc
rozglądać w poszukiwaniu czegoś co przypominałoby portal. Nie wiem czemu, ale
zawsze wyobrażałam go sobie, jako wielkie drzwi z mosiężnymi zasuwami.
Przyglądałam się wszystkiemu uważnie. Starałam się zwracać uwagę na każdy
najmniejszy szczegół. Szukałam jakichś wskazówek, ale bezskutecznie. Nie udało
mi się natrafić na żadną poszlakę, żaden znak. Nic. Nie miałam pojęcia, jak
Tony orientował się w terenie. Dla mnie wszystkie drzewa w półmroku, który
zapadł, wyglądały tak samo.
Nieoczekiwanie
powiódł mnie w stronę ogromnego głazu. Pomyślałam, że to jedno z oznaczeń, ale
okazało się, że za kamieniem, jest lejowata wnęka, a w niej (tu uwaga) schody.
Tak, najprawdziwsze kamienne schody. Były strome i wiodły kręto w dół pod
ziemię. Tony wskoczył na kilka pierwszych stopni, ale ja się zawahałam.
- No, co nie idziesz?- zwrócił się do mnie marszcząc nos.-
Rozmyśliłaś się?
- Nie, nie- zaoponowałam niepewnie. Chyba słychać było zwątpienie i
tchórzostwo w moim głosie. Po prostu chodziło o to, że ma klaustrofobię.
Panikuję i tracę rozum w ciasnych i małych pomieszczeniach, dlatego też nie
cierpię jeździć windą. A perspektywa wąskiej klatki schodowej prowadzącej pod
powierzchnię ziemi, zdecydowanie nie była kusząca. No, dobra, przerażało mnie
to. Od dawna próbowałam się przełamać, ale moje fobie, przez to, że jestem
Nadnaturalna są wyostrzone i ciężkie w pohamowaniu, czy stłamszeniu. To samo
jest z ogniem. Mam arsonofobię. Okazuję nieufność do Clov, bo ta dziewczynka
budzi we mnie niepewność i lęk, ponieważ boję się ognia. Mam też ofidofobię,
lęk przed wężami. Kiedyś ciotka zabrała mnie do zoo i na widok pytona
zemdlałam, a potem wymiotowałam przez dobę. Nienawidzę tych oślizłych gadów.
Ale wstręt do tych zwierząt udało mi się zminimalizować. Już nie odlatuję na
widok jednego węża, nie wiem, jednak jak bym zareagowała na widok
kilkudziesięciu.
- Lorren?- zaniepokoił się Tony.- Dlaczego jesteś taka blada?
- Nie, nie, to nic- odpaliłam szybko.- Wydaje ci się w półmroku.
Wstąpiłam na kilka pierwszych schodków i
poczułam ucisk w żołądku. Musiała minąć chwila zanim się go pozbyłam. Tony
poprowadził mnie w dół krętymi schodami do średniej wielkości pieczary. Sięgała
daleko w przód, ale nie byłam w stanie dostrzec jej przeciwnej ściany, bo
ciemności były za gęste. Strop, na moje szczęście, nie wisiał tak nisko, jak
sobie wyobrażałam w swoich urojeniach. Po ścianach płynęły pojedyncze kropelki
wody, ścigając się ze sobą nawzajem. Podsunęłam się do jednej i dmuchnęłam w
nią, a kropla przybrała kształt śnieżynki. Zaśmiałam się do siebie w duchu. Jak
ja lubię to robić.
- Całkiem fajne- skomentował Tony stając za mną i przyglądając się
płatkowi śniegu na ścianie.
- Dzięki- odpowiedziałam uśmiechając się i zapominając o wszystkich
swoich lękach.
- Witam w moim świecie. Ziemia- Chłopak wciągnął powietrze nosem i
wypuścił je ustami.- Moja nieodłączna towarzyszka! – po czym dodał półgębkiem-
Cholerstwo siedzi we mnie od zawsze, ale i tak kocham zapach gleby. Wiem jestem
dziwny.
- Wcale nie- zachichotałam pod nosem, patrząc na jego kwaśną minę,
którą chował pod kapturem.- Więc… tutaj miał być ten portal.
- Poprawka- odrzekł szybko kiwając palcem.- Tu jest ten portal.
Trzeba tylko poczekać aż się otworzy.
- Serio? A
kiedy to nastąpi?- zadałam mu pytanie z niechcianym sarkazmem.
- O bliżej nieokreślonej godzinie- powiedział siadając po turecku w
miejscu, w którym stał. Odchylił się do tyłu i podparł na wyprostowanych
rękach.
- Żartujesz?- prychnęłam z irytacją.
- A czy wyglądam tak jakbym żartował?- odpowiedział mi całkiem
poważnym tonem. Odzywała się w nim ta ponura cząsteczka.
- Może ociupinkę- odparłam unosząc brwi. Faktycznie, siedząc tak na
ziemi wyglądał dosyć infantylnie i naiwnie. Jak zagubione, zakapturzone
niewiniątko w potarganych spodniach.- Czyli czekamy?
- Mhm- mruknął w odpowiedzi, kiwając głową.
Super! Będę siedzieć w
jakiejś jaskini odtrącając od siebie natarczywe klaustrofobiczne myśli i wizje.
Po co ja się zgodziłam żeby w ogóle z nim tu przyjść?! To mógł być mój
największy błąd w życiu. Musiałam się czymś zając żeby nie myśleć o tonach
ziemi, które wisiały mi nad głową. Rozejrzałam się raz jeszcze i postanowiłam
pobawić się w zamienianie kropelek w śnieżynki. Podeszłam do ściany, gdzie
stworzyłam już pierwszy płatek śniegu i dmuchając robiłam kolejne.
Czas mijał, nie
wiedziałam, która jest godzina. Może powinniśmy już wracać? A co jeżeli
już jesteśmy spóźnieni na wieczorek mocy. Ciekawe jak ja się wytłumaczę przed
Antaniaszem!
Tony wyciągnął z tylnej kieszeni spodni pałeczki i zaczął wystukiwać
rytm na skalnej ścianie. Po chwili nucił już jakaś obcą mi melodię. Była dosyć
chwytliwa, z resztą jak wszystkie jego utwory. Przypadła mi do gustu i wyryła
się w pamięci. Dmuchnęłam po raz ostatni i odsunęłam się od ściany. Nieświadomie
stworzyłam na skalnej powierzchni trochę chaotyczny wzór. Dopiero po tym jak
przyjrzałam się swojemu dziełu dopatrzyłam się w nim kształtu. Mikroskopijne
śnieżynki układały się małymi okręgami w jeden wielki płatek śniegu. Tony przestał
nucić urywając melodię.
- Co to było?- zapytałam go przyglądając się swojemu zimowemu
malowidłu.- To co nuciłeś.
- Sama zobacz-
odparł. Odwróciłam się do niego zaskoczona. Wyciągał do mnie rękę
podając kolejną zmiętą karteczkę. Wzięłam od niego papier zaintrygowana. Porozginałam
rogi i rozwinęłam skrawek. A na wewnętrznej kratkowanej stronie było napisane:
So, now I’m crying
Tears are falling like a rain
For all the lies.
You told me
The hurt. This is my blame.
And we well weep
To be so alone
We are lost
We can never go home.
Jejku. Przestudiowałam tekst
kilkakrotnie. Ostatni wers odtwarzał się w kółko szeptem w mojej
podświadomości. Dlaczego chciał odwiedzić świat śmiertelników? Nie mogłam tego
zrozumieć. Przecież stamtąd wywodziły się jego wszystkie lęki, paranoje, ból,
upokorzenie i cierpienie. Przecież my, Nadnaturalni…Nigdy nie możemy wrócić do
domu…
- Bo go nie
mamy- wyrwało mi się na głos. Tony spojrzał mi smętnie w oczy.
- Bo
nieuchronnie go tracimy- dodał nie spuszczając ze mnie wzroku. Jeszcze chwila i
nie wytrzymałabym pod naporem jego tkliwego wzroku. Ale miał rację. Nie znałam nigdy rodziców. Nawet
jeśli udało mi się zaaklimatyzować w jakimś domu dziecka, zaraz przenoszono
mnie do kolejnego, a kiedy odnalazła mnie ciotka, to w końcu wykończył ją komornik
i musiałyśmy się rozstać. Czyli po raz kolejny straciłam dom i byłam zmuszona
włóczyć się po świecie z Lexi.
- Więc czemu chcesz
wrócić do świata śmie…- zaczęłam z zastanowieniem, kiedy usta w pół zdania
przerwał mi dziwaczny zgrzyt. Coś chrupnęło, a pierwsza myśl, jaka przyszła mi
do głowy: strop się zawala! Na nasze szczęście nie! Tony zerwał się z ziemi i
zaczął wpatrywać w ciemność.
- Zaczęło się.
Nareszcie- szepnął cicho, a przez jego twarz przeleciał cień uśmiechu i
figlarnego wyrazu prowokacji.
Chroboty i chrzęsty powtórzyły się
kilkakrotnie. Odniosłam wrażenie, że tafla mroku przede mną zafalowała, kiedy
poraził mnie słup jasnego światła i rozległ się głos donośnego pyknięcia,
jakbym wyłączyła telewizor. Stałam przed falującym kołem podobnym do hologramu.
Jego kolory, kształt i wzory zmieniały się jak w zabawkowym kalejdoskopie. Raz
portal był czerwono-zielony, niebiesko-żółty, czy śnieżno biały, jaskrawy albo
pastelowy- praktycznie wszystko na raz! Zjawisko przypominało zorzę polarną.
- Na trzy?-
zapytał mnie Tony spoglądając z ukosa. Nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć, bo
zwalił nas na ziemie potężny podmuch lodowatego wiatru. Spróbowałam wstać, ale
wiatr mnie ograniczał i przyklejał do podłoża. Chłodne zrywy ryczały mi w
uszach. Nagle między nimi usłyszałam krzyki. Przerażone ludzkie krzyki. Jakby
dwie osoby wrzeszczące do siebie, ale nie mogłam zrozumieć słów. Między tymi
odgłosami dotarło do mnie również złowieszcze wycie. Wtem ktoś złapał mnie za
ramiona i podniósł stawiając na nogi. Uf, był to Tony, który pierwszy zdołał
się podnieść o własnych siłach.
- Wynośmy się
stąd!- wrzasnęłam do niego próbując przedrzeć się przez wichurę.
- Przepraszam
cię!- huknął w dalszym ciągu mnie nie puszczając, za co byłam mu wdzięczna, bo
sama nie ustałabym w miejscu.- Nie
wiedziałem, że to takie niebezpieczne!
- To nie
najlepsza chwila na przeprosiny!- wydarłam się mu do ucha.
I miałam rację. To zdecydowanie nie
była odpowiednia chwila na sielankową pogawędkę.
Pchana szaleńczymi podmuchami
powietrza pognałam do schodów nie puszczając dłoni Tony’ ego. Kiedy od klatki
schodowej dzieliło nas raptem kilka kroków za nami rozniósł się najgłośniejszy
wrzask i ujadanie dzikich zwierząt. Nie omieszkałam tego nie sprawdzić.
Spoglądając przez ramię zobaczyłam jak portal się zachwiał i zamigotał
najjaśniej, tak, że byłam zmuszona przymknąć oczy. Gdy zdecydowałam się z
powrotem je uchylić dostrzegłam kotłowaninę postaci na zimnej, kamiennej
posadzce. Po sekundzie albo dwóch ze ziemi zerwała się obca mi dwójka. Wgapiałam
się w dziewczynkę mniej więcej w moim wieku i w chłopaka zdecydowanie ode mnie
starszego, wyglądał nawet na starszego od Andy’ ego. Nie potrafiłam oderwać od
nich wzroku. Tony też stał koło mnie zamurowany, lekko rozchylając ust.
Nieoczekiwani przybysze byli bardzo do siebie podobni, oboje mieli jasne włosy,
podobne rysy twarzy. Ubrania mieli na sobie całkiem przeciętne, byli w
spodniach bojówkach i ciemnozielonych podkoszulkach, lecz przy tych wszystkich
iluminacjach świetlnych nie byłam w stanie przyjrzeć się im dokładnie. Ja
wytrzeszczałam jeszcze na nich oczy, kiedy spostrzegli mnie i Tony’ ego z
dziwacznym okrzykiem na ustach. Ich entuzjastyczna reakcja mnie przestraszyła,
więc puściłam się biegiem po schodach nie zważając na nic, nawet na to, że nie
wiedziałam jak wrócić do Ośrodka. Usłyszałam jak Tony nawołuje moje imię i
również biegnie za mną na powierzchnię, jednak między jego okrzykami
wyróżniałam także wrzaski tych obcych intruzów, brzmiały dziwacznie i
niezrozumiale. Chłopak i dziewczyna, który nasz gonili chyba się kłócili.
Wypadłam na zewnątrz i znalazłam się w lesie. Ciemnym i wrogim, jak mi się
teraz wydawało. Chciałam biec w każdym kierunku jednocześnie. Strach był dla
mnie rutyną, ale tym razem lęk, jaki odczuwałam był mi obcy. Brakowało mi Lexi.
Stałam w miejscu rozglądając się w około, kiedy wpadł na mnie z całym impetem
Tony.
- Uspokój się!-
wrzeszczał do mnie potrząsając mnie za ramiona.- Czemu zaczęłaś uciekać?
- Bo oni!-
pisnęłam bezsensu, jak mysz, widząc goniącą nas dwójkę wypadającą z jaru za
skałą. Instynkt brał teraz górę nad rozsądkiem. Szarpnęłam się i chciałam biec…
sama nie wiem gdzie. Jednak Tony za mocno mnie trzymał i przyciągnął z powrotem
na miejsce.
- Puść mnie, co
ty robisz!- wydarłam się mu prosto w twarz. Patrzył na mnie złowrogo spod
kaptura. Marszczył brwi z irytacją i świdrował mnie swoim zimnym spojrzeniem
brązowych oczu, jednak spękane usta się mu trzęsły. Miałam wrażenie, że przez
jego twarz przeleciał dziwny wyraz bólu, który w jego oczach maskowała teraz
determinacja. Jeszcze nigdy, jak długo się znamy, nie widziałam u niego takiej
miny. Paraliżował spojrzeniem, nie miałam pojęcia, o czym teraz myślał, co
sobie przypomniał, ale mogę przysiądź, że właśnie tak spoglądał na siostrę trzy
lata temu, gdy ta powstrzymywała go przed ucieczką. Skąd taka hipoteza w mojej
głowie? Skąd jego upartość? Jego chora determinacja? Dlaczego? Dlaczego chciał
mnie za wszelka cenę zatrzymać? No, czemu?!
Chociaż… to ja się zachowałam
irracjonalnie. Zaczęłam uciekać przed jakimiś nieszczęśnikami, którzy przenieśli
się ty najprawdopodobniej przez przypadek i nie mają zielonego pojęcia gdzie
są. Ale ze mnie egoistka. Ani przez chwilę nie zastanowiłam się nad nimi.
Spłoszyła mnie ich reakcja na mój widok. A może po prostu się cieszyli, że
widzą człowieka.
Udało mi się ochłonąć. Nieznajomi
podsunęli się do nas z rękami podniesionymi w pojednawczym geście. Mogłam się
im lepiej przyjrzeć. Oboje mieli błękitne oczy, które zdawały się świecić w
mrokach lasu. (Ciekawe, która godzina, na pewno już jesteśmy spóźnieni na
wieczorek mocy…czyli mam przekichane…). Wysoki chłopak, z którym chowała się
szczupła dziewczynka zaczął do nas coś mówić. Nie rozumiałam nic. Kompletnie nic. Chwile
próbowałam ogarnąć ten język, ale w końcu się poddałam. Tony odrzucił kaptur i
zrobił kwaśną minę wpatrując się w obcą dwójkę. Nagle nieznajomy urwał w pół
zdania i wypuścił powietrze ustami pojmując, że go nie rozumiemy. Nachylił się
do dziewczyny i szepnął jej coś do ucha, ona zaprzeczyła kręcąc głową.
- Mam pomysł-
szepnął do mnie Tony, po czym wymówił jedną z fraz łamiących język, których
uczył nas Antaniasz. Niespodziewanie na wysokości klatek piersiowych naszych
nieznajomych pojawiły się napisy tłumaczące to co oni mówią. Normalnie jak na
filmach! Nie znałam tego zaklęcia lub też go jeszcze nie opanowałam, ale jak
widać było bardzo przydatne.
Shon, my nie jesteśmy w domu! To nie jest
tajga! Jest za ciepło, a oni nas nie rozumieją!- przeczytałam tekst pod
mostkiem dziewczyny.
Więc co to za kraj, hę?! Po jakiemu mamy się
z nimi dogadać? Choćby po to, żeby się dowiedzieć gdzie jesteśmy- odparł
jej na to chłopak, Shon, jak wywnioskowałam z napisów.
Nie mam pojęcia, nie wiem gdzie prowadził
ten portal. Ale powrót do domu to też nie jest najlepsze wyjście! A co z
informacjami dla An…- słowa wyświetlające się pod jasnowłosą przybyszką
niespodziewanie się urwały.
Cicho! Może oni tylko udają, co? Skąd wiesz?- zganił ją jej
towarzysz. Za jego napisami ciągnął się szyk wykrzykników.
- Hej, stop,
stop!- odezwał się Tony unosząc dłonie uciszająco.- Jesteście w Ameryce
Północnej, Kalifornia. Rozumiecie, mnie?
Nieznajomi, których rozmowę właśnie
podsłuchałam, czy może lepszym określeniem byłoby podejrzałam, spojrzeli po
sobie porozumiewawczo. Miałam wrażenie, że odbyli właśnie milczącą konwersację.
Tak jak ja to robiłam z
Elliotem.
- Witajcie,
mamy pokojowe zamiary- powiedział Shon przechodząc błyskawicznie na angielski. Zaskoczyła
mnie jego odmiana, co zrodziło w moim sercu nowy niepokój. Czułam jak przeszedł
mnie lodowaty dreszcz, dosłownie, lód przepłynął mi w żyłach. Chłopak mówił z
dziwacznym akcentem, którego w żaden sposób nie potrafiłam rozpoznać.
- Co tu robicie? Jak
odnaleźliście portal?- zadał mu podejrzliwe pytania Tony.
- Jesteśmy
ścigani- odpowiedział mu jasnowłosy przybysz.- Nazywam się Shon Dragovit, a to
jest moja kuzynka Shasha. – I oboje wyciągnęli do nas dłonie. Uściskałam je bez
zbędnego entuzjazmu, niechętnie się przedstawiając… A kiedy złączyłam palce z
Shonem, a Tony z Shashą, oczy obcokrajowców zaświeciły błękitnym blaskiem.
Poczułam ucisk w żołądku na ten widok. Kiedy puściłam jak oparzona dłoń
nieznajomego przez jego twarz przeleciał cień przerażenia i ulgi za razem.
-
Nadnaturalni!- krzyknęła Shasha.- Shon, to Nadnaturalni!
- Soah’ owie!- wrzasnął
Tony ze zdumieniem.- Lorren, oni są z rodu Soah!
Wytrzeszczyłam oczy ze
zdumienia. Nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się, że nigdy nie spotkam
przedstawiciela tego tajemniczego rodu. A jednak. Spotkałam nawet dwóch. Coś zaczęło
świtać mi w głowie: a jeśli to szpiedzy Antaniasza? Portal, przez który się tu
dostali kryje po drugiej stronie świat śmiertelników. W takim wypadku, gdzie
jest przejście do Naszego Świata...?
Shon i Shasha cieszyli się jeszcze
bardziej odkrywając naszą nadnaturalność. Dziewczyna skakał wesoło na palcach. Oboje
krzyczeli coś w tym swoim języku, a jedyne słowo, które udało mi się wychwycić
to Antaniasz...
- Cicho!-
niespodziewanie przerwał im Tony.- Słyszycie to?
- O czym ty…-
zaczęłam krzywiąc się w grymasie i dotarło do mnie, że jedną z jego nadprzyrodzonych
zdolności jest niesamowity słuch. Każdy Nadnaturalny ma wyostrzony jakiś zmysł.
U mnie jest to wzrok, widzę bardzo szczegółowo na wielkie odległości. U Elliota
to pamięć, a u Tony’ ego słuch.
- Nie ruszajcie
się- szepnął ledwo słyszalnym głosem.
Oczywiście, jak to ja, nie posłuchałam
i odwróciłam się zaniepokojona. Tak, to był błąd…i to wielki. Zobaczyłam za
sobą parę lodowatych ślepi wpatrzoną we mnie. Przełknęłam z trudem ślinę
uświadamiając sobie co to za zwierzę. Wilk. Ogromny czarny, jak smoła wilk,
obnażający kontrastujące białe kły. Wspomnienia z przed lat, ze stacji
benzynowej powróciły. W gardła zwierza wydobył się wściekły warkot. Nie potrafiłam
się ruszyć, choć zwierzę szykowało się do skoku napinając mięśnie. Miało na mnie niezrozumiały
hipnotyzujący wpływ. Te jego oczy. Nie były czarne i głębokie, jak u
Lexi, zdawały się być…ludzkie. W momencie kiedy pojęłam, że nie jest to
zwyczajny przedstawiciel tej drapieżnej rasy, Shon wrzasnął w niebogłosy:
- Wilkołaki!
Moje nogi automatycznie wykonały
zwrot i rzuciłam się do ucieczki prosto przed siebie. Pozostali poszli w moje
ślady. Usłyszałam przeszywające wycie i ujadanie sfory, która deptała nam po
piętach. Tony mnie wyminął i złapał za rękę, obejmując prowadzenie i zmuszając
do jeszcze szybszego pędu między drzewami, obcierałam się o krzaki i gałęzi odrapując sobie ręce i nogi. Wataha szczekała za nami wściekle i
co gorsza była co raz bliżej. Między chrzęstem wilczych kłów dosłyszałam ludzki
ryk bólu. Odwróciłam się przez ramię i zobaczyłam przerażający widok. Jeden z
wilkołaków zwalił się na Shashę rozdzierając jej plecy, a Shon desperacko
próbował jej pomóc, ciągnąc ją za rękę.
- Uciekaj, natychmiast!-
krzyknął do mnie Tony i popchał dalej w stronę Ośrodka.- Ja się tym zajmę!
Pchnął mnie jeszcze raz i wyciągnął
krótki sztylet z buta, który sięgał mu ponad kostkę i świetnie maskował ostrze.
Nie potrafiłam biec dalej. Nie
mogłam zostawić tej trójki! Ale nie mogłam też im pomóc. Gdybym tylko
miała przy sobie łuk...
Tymczasem Tony cisnął nożem prosto
między oczy wilka. Klinga po trzonek zatopiła się z głowie mutanta rozłupując
mu czaszkę. Skrzywiłam się mimowolnie, a na widok rozszarpanych pleców
dziewczyny zrobiło mi się niedobrze. Nie przepadam za widokiem cudzej krwi, już
mniej odrażają mnie moje własne rany. Tony wyrwał sztylet z truchła zwierzęcia,
do którego zbliżali się już pozostali członkowie stada.
- Biegiem!-
huknął na mnie Shon podnosząc z ziemi ranną Shashę. Tym razem posłuchałam i
zawróciłam wyciągając nogi jak najdalej przed siebie.
Nie mam pojęcia, jak to zrobiłam, ale
pod presją trafiłam na krętą ścieżkę wyprowadzającą z lasu. Ujadanie sfory było
odleglejsze, a może tylko tak mi się wydawało.
- Skąd one się tu
wzięły?!- zapytałam pozostałych, nie zwalniając.
- Goniły nas! Wilkołaki nas
ścigały!- odkrzyknął Shon między sapnięciami. Jestem okropna, zmuszałam go do
biegu z dziewczyna na rękach. Ale wilki nastawały nam po piętach, nie!
Postanowiłam
zwolnić skoro sfora wydawał mi się już nie przybliżać.
Po chwili nie wychwytywałam
już żadnych złowrogich dźwięków. Zwolniłam do truchtu i po paru zakrętach
między drzewami wpadłam w krzaki na obrzeżach lasu. Udało mi się wyprowadzić
przybyszy. Nadzieja urosła w moim sercu, gdy zobaczyłam dobrze mi znany
strumyk. Przeprowadziłam Shona i Shashę prze brud i dopiero teraz zauważyłam,
że nie ma z nami Tony’ ego. Byłam święcie przekonana, że biegł cały czas za
nami! Jak mogłam go zgubić! Jeżeli coś mu by się stało przez moją głupotę nie
wybaczyłabym sobie tego. Rozkazałam Soah’ om by nigdzie się nie ruszali i wróciłam
się do lasu, przeskakując po kamieniach w rzeczce.
- Tony!-
wrzasnęłam ile sił w płucach. Echo poniosło mój głos między omszałymi pniami. Zawołałam go po raz wtórny. Nic. Żadnego
odzewu. Zaczęłam powoli panikować, ale miałam niewyjaśnione opory, by
zapuścić się z powrotem w gąszcz. Zawołałam trzeci raz, a głos mi się załamał. Czułam,
jak łzy napływają mi do oczu. Bezradność i wyrzuty sumienia zdawały się mnie
rozedrzeć na strzępy. Po raz ostatni powtórzyłam jego imię w pustą przestrzeń i
poczułam ucisk na ramieniu. Podskoczyłam przestraszona i wpadłam prosto na Tony’
ego.Miał rozcięty policzek i bluzę zaplamioną krwią. spodnie wisiały na nim w jeszcze większych strzępach. W ręce trzymał wyszczerbiony uwalany krwią wilkołaków nóż.
- Jestem...-
wysapał ciężko.- Wilki… odpuściły. Zostały... głęboko... w lesie.
Nie potrafiłam
powstrzymać ataku euforii na jego widok. Rzuciłam się do niego przytulając
mocno. Chyba zaskoczyła go moja reakcja, bo odwzajemnił uścisk dopiero po
chwili.
- Musimy
zaprowadzić tych dwoje do Antaniasza- powiedział odchylając się do tyłu , gdy go w końcu puściłam.- Dziewczyna jest ranna.
- Właśnie! A ty? Nic ci nie jest?-
zapytałam troskliwie. Zaprzeczył kiwnięciem głowy.
- Lorren, Soah' owie!- krzyknął wyrównując powoli oddech.
- Jasne, jasne!- oprzytomniałam i przypomniałam sobie o kuzynostwie, które pozostawiłam na
brzegu. Za dużo rzeczy działo się na raz. Nie łapałam końca z końcem, każda sprawa
umykał mi w innym kierunku, a obce mi rozkojarzenie zaczęło mnie ostatnim czasem
napastować z niewiarygodna mocą.
Wróciliśmy pośpiesznie nad strumień i
przepraszając kilkakrotnie Soah’ ów powiedliśmy ich w stronę domku Antaniasz. Nikt
się nie odzywał. No, może Shasha jęczała z bólu co jakiś czas. I tak uważałam,
że jest bardzo wytrzymała. Musiała niemiłosiernie cierpieć. Już wyobrażałam
sobie ten ból. Gdy dochodziliśmy już do czerwonego mostku i zagonek Mędrca
zastanowiłam się nad konsekwencjami, które teraz miałam ponieść. Na pewno
spotka mnie jakaś kara, choć miałam nadzieję, że uda mi się udobruchać Mistrza.
Wskoczyliśmy na ganek. Tony załomotał
do drzwi, które po sekundzie otworzył Antaniasz.
- Nie było was
na wieczorku mocy!- wyskoczył z oskarżającym oświadczeniem Mędrzec.- Oczekuję
wyjaśnień!
Tony nie zdążył nawet odpowiedzieć,
bo Antaniasz przeniósł już swój wzrok na dwójkę Soah’ ów.
- Dragovit!-
zdumiał się Mistrz.- Macie informacje?
Shon na to kiwnął głową potakująco i
dodał, że byli ścigani przez watahę wilkołaków oraz, że jego kuzynka jest
ranna, na co Antaniasz wciągnął go do swojego domku bez zwłoki i słowa wyjaśnienia, po czym zatrzasnął mi i Tony’ emu
drzwi przed nosem mówiąc:
- Z wami
policzę się później!
Stałam przez chwilę jak oniemiała
wpatrując się w drzwi i trawiąc scenkę, której byłam świadkiem. W końcu Tony
odciągnął mnie od fikuśnie zdobionych drzwi, ale gdy tylko odwróciłam się do nich tyłem zatrzymał
mnie przyciszony głos naszego Mędrca dobiegający z wnętrza:
- Odnaleźliście go? Potwierdził te
informacje? Przyznał się?
Wtedy nastawiłam
uszu i doczekałam się odpowiedzi Shona:
- Antaniaszu…
Tom FrostyBlast nie żyje.
Freedom... Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńFajne :) "Nikt się nie odzywał. No, może Shasha jęczała z bólu co jakiś czas." - ten fragment mnie rozwalił xD
OdpowiedzUsuńMiło mi, że ci się podobało :) A te zdania rozwaliły cię w negatywnym sensie, czy tak po prostu zwyczajnie rozbawiły? (dla mnie wyrażenie "rozwaliło mnie" jest dosyć subiektywne, więc pytam dla własnego rozeznania) ;)
UsuńNiezwykle rozbawiły ;)
UsuńAha :) To ta lepsza opcja, w końcu opowiadania powinny bawić czytelnika, nie?! :D
Usuń