Mam nadzieję, a raczej OCZEKUJĘ, iż te następne rozdziały (od Lorren i ode mnie, włącznie z tym) będą komentowane, ponieważ naprawdę chcemy znać waszą opinię na temat rozdziałów, bo takie pisanie ,,do ściany'' jest bezsensu; nie wiemy, co zmieniać, co zostawiać, czy się wam podoba czy nie. Tak więc prosimy (myślę, że mogę mówić również w imieniu Lorren) o komentowanie.
I jeszcze jedna sprawa: myślę i przewiduję, że za tydzień w weekend może nie pojawić się rozdział ode mnie, a jeśli tak, to pod wieczór w niedzielę. Jutro i pojutrze jestem na wycieczce w górach z rodzicami i nie będę mogła zacząć pisać kolejnego rozdziału, a w tygodniu ta opcja w ogóle odpada;(
Nacieszcie się tym rozdziałem:)
Zapraszam do czytania.
_________________
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie, raczej tak nie będzie- westchnęłam i wstałam.- Sorry, pójdę już.
Skierowałam się do kuchni. Otworzyłam lodówkę z myślą, że jest pełna i będę miała w czym wybierać, ale zastałam w niej tylko butelkę mleka.,,Lepsze to niż nic''. Powróciłam do salonu ze szklanką białego płynu w rękach. Usiadłam na kanapie i spostrzegłam, że Pablo nie ruszył się z miejsca. Moją szklankę pokrył szron. Pociągnęłam z niej jeden łyk.
- Wiesz, zawsze ciekawiło mnie to, jak to jest być Nadnaturalnym- powiedział Pablo, nawet na mnie nie patrząc.- Nigdy się tego nie dowiedziałem, bo...ty jesteś pierwszą Nadnaturalną, jaką kiedykolwiek spotkałem.
,,Czy to miała być jakaś aluzja?''- zastanawiałam się.
- Posłuchaj- zaczęłam.- Nie wiem jak to jest NAPRAWDĘ być Nadnaturalnym, takim, którym cieszy się ze swojego życia, mocy...i tak dalej. Kiedy dotrzemy do tej całej Szkoły Antaniasza, na pewno będziesz mógł zapytać kogoś o to. Na pewno będzie tam dużo osób...takich jak ja.
- O ile w ogóle mnie wpuszczą- westchnął chłopak.- W co wątpię. To szkoła dla was, a nie dla jakichś pomocników.
Nie odpowiedziałam. Pomyślałam sobie, że może Pablo chciałby teraz zostać sam, porozmyślać i w ogóle. Jednak zostałam tam. Moja szklanka mleka była już pusta, odłożyłam ją na szklany stoliczek. Nachyliłam się nad meblem i palcem narysowałam na nim płatek śniegu. Kreski pokrył lód, a końce śnieżynki sprószył śnieg. Westchnęłam. ,,To tylko jednorazowe szczęście, tylko ten jeden raz panuję nad emocjami.''
Wstałam i poszłam do swojego pokoju. Teraz naprawdę chciało mi się spać i miałam nadzieję, że obędzie się bez koszmarów. Położyłam głowę na miękkiej poduszce i wkrótce zmorzył mnie sen.
* * *
Promyk słońca połaskotał mnie po twarzy. Z niechęcią otworzyłam oczy i stwierdziłam, że już dawno powinna wstać. Usiadłam na łóżku i przy okazji zrzuciłam na podłogę coś, co leżało na samym jego krańcu. Okazało się, że było to kilka ubrań, które zapewne miałam włożyć. Błękitny T-shirt z nadrukiem ,,Snow'', czarne jeansy i moja kochana bluza z kapturem. Przebrałam się w to i poszłam do salonu.
Chłopcy już tam byli. Kayal leżał na łóżku i z uśmiechem na twarzy zmieniał kanały na telewizorze. Pablo siedział na fotelu i bawił się jakimś kawałkiem materiału.
- O, Esper!- krzyknął na mój widok chłopak.- Długo spałaś. A i Kayal przygotował dla ciebie śniadanie.- Wskazał na stolik. Leżał tam talerzyk, a na nim dwie kromki chleba z serem i pomidorem.
- Widzę, że założyłaś ubranie ode mnie.- Kayal uśmiechnął się szarmancko.- Ślicznie w nim wyglądasz, ślicz...
Zamilkł, kiedy zmroziłam go spojrzeniem. Wzięłam talerz i usiadłam na wolnym fotelu.
- Przyniosłem dla ciebie maść- ciągnął dalej Kayal.- Problem w tym, że nie wiem jak ją nakładać i tak dalej, ale to się coś wymyśli.
- Ja to zrobię- odezwał się Pablo.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, ale ten dalej wgapiał się w ten kawałem materiału.
- Daj tą maść- powiedział.
Kayal wyciągnął z kieszeni tubkę i rzucił Pablowi. Chłopak wstał, mówiąc:
-Chodź do mnie, zrobimy coś z tą twoją nogą.
- Nawet nie dasz mi dokończyć śniadania!- oburzyłam się, lecz tamten już zniknął w mroku korytarza. Zrezygnowana, pobiegłam na nim.
Sprawdzając każde drzwi (bo przecież Pablo nie raczył mnie poinformować, w którym pokoju będzie!) wreszcie trafiłam tam, gdzie trzeba. To właściwe pomieszczenie znajdowało się akurat naprzeciwko mojego. ,,Przypadek?''- przeszło mi przez myśl.
Wparowałam do pokoju i stanęłam twarzą w twarz z Pablem, który najwidoczniej był przygotowany na to, że w furii wejdę do pokoju.
- Siądź na łóżku- powiedział.
Wykonałam jego polecenie. Chłopak podciągnął nogawkę moich spodni i zaczął odwijać bandaż. Nie powiem, czułam się dziwnie, kiedy Pablo wykonywał te wszystkie ruchy, ale nie ruszyłam się z miejsca. Wiedziałam, że jeśli będę spokojnie czekać, on szybciej skończy.
Kiedy rzucił zużyty bandaż na podłogę, wzdrygnęłam się. Rana wyglądała jeszcze gorzej niż sobie wyobrażałam. Kilka dziur i szram po zębach wilka, a wszystko uwalane krwią i ropą. Pablo wziął wacik z szafki i delikatnie zaczął oczyszczać ranę. Zaciskałam zęby, jednak co jakiś czas wyrywało mi się ciche syknięcie. W pewnym momencie poczułam, jak palce u stopy mi zamarzają. Użyłam całej siły woli, aby lód się cofnął, ale niestety szczęście mi nie sprzyja. Cieniutka warstwa lodu pełzła w górę, aż sięgnęła dolnej granicy rany.
- Opanuj się- powiedział Pablo.
Warknęłam w myślach, jednak spróbowałam się uspokoić, poczynając od oddechu.
Chłopak zabrał się za wcieranie maści. Szczerze mówiąc nie przejmowałam się zbytnio, co on tam robi, bo moją głowę zaprzątały zupełnie inne myśli. ,,Jak dotrzemy do Szkoły Antaniasza?'', ,,Gdzie w ogóle ona się znajduje?'' Przydałoby się wyruszyć za kilka dni, żeby nie tracić cennego czasu i dać się złapać Lyx'owi, który pewnie już wydobrzał i nas tropi. Ale tak z drugiej strony to przecież tu jest dobrze, mamy wszystko pod ręką, a Kayal zawsze może coś wykombinować. ,,Może spędzimy tu jeszcze kilka tygodni, a może nawet miesięcy? Nie jestem przyzwyczajona do całodziennych wędrówek przez równinę w palącym słońcu albo mroźnym śniegu; bardzo odpowiada mi taki apartament na ostatnim piętrze wieżowca.''
- Skończone- oznajmił Pablo.
Spojrzałam na moją nogę i, rzeczywiście, bandaż był wymieniony, nogawka spuszczona. Chłopak zwinął rzeczy z szafki podrzebne mu do ,,zabiegu'' i skierował się do wyjścia bez słowa.
- Zaczekaj- Sama nie wierzyłam w to, co mówię. Z własnej woli chciałam, aby ktoś został ze mną, a przecież ja nienawidzę towarzystwa.- Czemu jesteś taki...no taki...- nie mogłam znaleźć słowa, aby to określić.- zimny i zdystansowany?
- Ja?- spytał, a zdziwienie ledwo malowało się na jego twarzy.- Zdaje ci się, jestem taki jak wcześniej.
- Nieprawda- Podeszłam do niego.- Wcześniej cały czas coś mówiłeś, zagadywałeś, a teraz...odzywasz się tylko, kiedy musisz i to wcale nie w najlepszy sposób.
- Nie zauważyłaś? Jestem taki, jak ty wcześniej- odparł, a odpowiedź bardzo mnie zaszokowała.- Zimny, nieczuły, dobrze ukrywający emocje. Nie podoba ci się? Nie musi.
- Ale ja...
- Wcześniej mnie odtrącałaś i czułem się właśnie tak jak ty. Z odrazą przyjmowałaś moją pomoc, cokolwiek robiłem DLA CIEBIE ty i tak to ignorowałaś. Teraz wreszcie przejrzałem na oczy!- wykrzyknął.
- N-nie rozumiem.- Włożyłam ręce do kieszeni bluzy.
- Nie obchodzi cię, co mówią inni, co chcą zrobić w stosunku do ciebie. Nie zauważasz podstawowych rzeczy, a kiedy wreszcie coś ujrzysz, czepiasz się każdego. Nawet nie spytałaś mnie, czemu poszedłem za tobą na samolot, czemu z tobą poleciałem, CZEMU chciałem cię odbić. Nie przyszło ci nawet do głowy podziękować za pomoc. Dopiero teraz to widzisz, tak?- zapytał, najwyraźniej wyczytując z mojej twarzy emocje.- Nie mam zamiaru dłużej się z tobą użerać, bo ty nie chcesz przebywać ze mną. Doprowadzę cię do tej przeklętej Szkoły, bo czuję, że to jest moje przeznaczenie, ale potem możesz o mnie raz na zawsze zapomnieć.
Wyszedł.
Nie powiem, doznałam swego rodzaju szoku. W sumie nie raz słyszałam od rówieśników obelgi, w szkole, w rodzinach zastępczych. Nigdy mnie to zbytnio nie obchodziło, bo po kilku takich wydarzeniach już się przyzwyczaiłam. Ale teraz...naprawdę się zdziwiłam. Pomimo tego, że na zewnątrz byłam dla Pabla zimna i oschła, to gdzieś w głębi duszy po cichu liczyłam na to, że on dla mnie taki nie będzie, że zaopiekuje się mną i będzie mnie wspierał. Ale jednak...nigdy nie mogło być tak, jak chciałam, wszystko potrafiłam zepsuć. Myślałam, że skoro on jest Soah'em, a ja Nadnaturalną to coś z tego wyjdzie, przynajmniej jakaś przyjemna znajomość.
Przeszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku naprzeciwko okna na całą ścianę, które były chyba modne w tym mieście.
Poczułam dziwną pustkę. Opuściła mnie jedyna osoba, z którą miałam w miarę dobre relacje. Zimno wypełniło mnie od środka. Okey, Pablo miał prawo być zły, ale mógł po prostu powiedzieć, a nie od razu tak...
- Odsuwać się ode mnie- wyszeptałam w przestrzeń. Duży pokój wpływał na mnie negatywnie, gdyż echo się tutaj odbijało i wyczuwało się jeszcze większą samotność. Zapiekły mnie oczy. ,,Czy ja płaczę?''- przemknęło mi przez myśl.- ,,To niemożliwe. Ja nigdy nie płaczę...nigdy...''
Ukryłam twarz w dłoniach. ,,Trzymaj się.''- To były słowa mojego ojczyma z Madrytu, w którym znalazłam kilkudniowe oparcie. Kiedy wyjeżdżał do innego miast pracować, powiedział mi właśnie te słowa: ,,Trzymaj się. - I dodał.- Bez względu na to co się stanie.''
Ale teraz już nie mogłam, bo właśnie straciłam kolejne oparcie w moim życiu, z którym miałam szansę nadal przebywać. Krople łez pociekły mi po twarzy, a potem spadając w powietrzu zamieniły się w małe śnieżynki, które osiadając na mojej bluzie, wtopiły się w nią. Nie dość, że twarz miałam od nich mokrą, to jeszcze ubranie.
Zsunęłam się na podłogę i oparłam plecami o łóżko. Zaniechałam bezsensownego powtarzania sobie ,,nie płacz'', bo to tylko wzmagało łzy. Położyłam ręce na podłodze, lecz jedna z nich natrafiła na coś twardego. Chwyciłam tę rzecz i wyciągnełam. Łuk zalśnił w świetle słońca. Przejechałam palcami po jego gładkiej powierzchi. Pod palcami wyczułam jakąś wypukłość. Przyjrzałam się temu z bliska i stwierdziłam, iż pisało tam: Charlie FrostyBlast.
Pewnie tak nazywał się jeden z tych ludzi, którzy mnie porwali. Może kiedy wreszcie Lyx nas odnajdzie, oddam mu to, aby przekazał swojemu wspólnikowi.
Ktoś zapukał do drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Szybkim ruchem ręki otarłam łzy z twarzy.
- Jak się czujesz?- zapytał Kayal siadając obok mnie.- W sensie jak tam twoja noga?
- Już dobrze- Spróbowałam przywołać na twarz choćby cień uśmiechu.- Pablo posmarował mi ranę maścią i ponownie opatrzył bandażem.
- Okey, to w porządku. Jakbyś czegoś potrzebowała, to mów.
- Właściwie...wybrałabym się teraz na miasto.
- Oh...- Kayal zdawał się zaskoczony moją prośbą.- Niech będzie. Ale wróć przed zachodem, śliczna.
Ignorując jego odpowiedź wyszłam z pokoju, kierując się do drzwi wejściowych. Ubrałam buty, przy okazji zerkając czy w salonie nie siedzi Pablo, ale było pusto. Wyszłam na korytarz, zjechałam na dół windą i stanęłam na chodniku. Pierwsza myśl: ,,Iść w prawo czy w lewo?''
- Zdecydowanie lewo- odpowiedziałam sobie.
Ruszyłam przed siebie. Po drodze mijałam mnóstwo przechodniów z najróżniejszymi zwierzętami. Niektórzy rozmawiali przez telefony komórkowe, inni zawzięcie gestykulowani do osoby, z którą szli, a jeszcze inni słuchali muzyki przez gigantyczne słuchawki.
Po kilkunastu minutach marszu na prawo ode mnie zobaczyłam park. Bez większego namysłu wkroczyłam na zieloną trawę. Tutaj też nie brakowało ludzi, jednak w takiej samej ilości było tu psów, z którymi spacerowali. Zauważyłam ławeczkę w drugim końcu parku, akurat w sam raz dla mnie.
Kierując się do mojego celu o nogi obijało mi się mnóstwo zwierzaków; jedne z patykami w pyskach, inne trzymając swoje zabawki. Pogłaskałam białego teriera, który szaleńczo przebiegł koło mnie, o mało co nie zabijając się na mnie.
Usiadłam na ławeczce i spojrzałam w niebo; niebieskie, bez ani jednej chmurki. Słońce górowało tuż nade mną. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Wyrwałam się z uścisku nieznajomego, wstając. Patrzyłam z czystą nienawiścią na chłopaka, który stał teraz przede mną.
- Najpierw się na mnie wyżywasz, a teraz jeszcze mnie śledzisz?- zapytałam, mrużąc oczy.
Pablo wzruszył ramionami.
- Kayal kazał mi po ciebie przyjść, więc jestem.
- A od kiedy tak posłusznie wykonujesz polecenia Kayala, co?- zapytałam.
- Posłuchaj, nie chcę się z tobą kłócić, po prostu chodź ze mną!- powiedział stanowczo.
- Oho, teraz to ,,nie chcę się z tobą kłócić'', a chwilę temu powiedziałes mi prosto w twarz, co o mnie myślisz!- krzyknęłam. Ten gość zaczął mnie wkurzać. Lód ,,zagotował'' mi się w żyłach.
- Eh, nieważne. Po prostu chodź!- Wyciągnął do mnie rękę. Odsunęłam się.
- Nigdzie z tobą nie pójdę.
- Musisz!- powiedział i zaczął się do mnie przybliżać, chcąc mnie złapać i zaciągnąć do hotelu.
- Nie!
Aby mu trochę pogrozić strzeliłam w jego stronę małym kawałkiem lodu. Nie zatrzymał się.
- Nie rozumiesz, że sprawa jest poważna? Chodź!
- To co się dzieje? Jeśli ,,sprawa jest poważna'' to mi powiedz i pójdę- postawiłam warunek.
Pablo westchnął i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami.
- Napadli na nasz pokój. Kayal próbuje ich trochę powstrzymać, aż będziesz bezpieczna i wtedy się stąd wyniesiemy.
Widać musiałam trochę stać z szeroko otwartymi oczami, bo Pablo tylko złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem do hotelu. W biegu zapytałam się go:
- To Lyx? Czy ktoś inny?
- Nie wiem- odparł zdyszany.- Kayal powiedział tylko, że mam cię jak najszybciej znaleźć i spotkamy się pod hotelem.
Na szczęście nie było do niego daleko, dlatego już po chwili stanęliśmy przed budynkiem. Ze środka nie słyszałam żadnych odgłosów walki.
- Są dalej w apartamencie?- zapytałam, spoglądając w górę na najwyższe piętra wieżowca.
- Nie. Podobno Kayal w jakiś sposób przeteleportował ich w inną część miasta- odpowiedział, wpatrując się w dal.- Powinien za chwilę tu być.
I rzeczywiście, po chwili usłyszałam głuchy warkot, ryk, a natępnie zobaczyłam nastolatka biegnącego w naszą stronę. Już będąc kilka metrów od nas zaczął dawać nam znaki, abśmy biegli. Zorientowaliśmy się akurat wtedy, kiedy był już przy nas.
- Co się tak guzdracie!- wrzasnął na nasz widok.- Oni są tuż za mną, a wy urządzacie sobie tutaj jakieś pogawędki!
- Kto cię goni?- spytałam.- I czy masz nasze rzeczy? Wiesz, jakieś jedzenie, ubrania...
- Nie ma teraz na to czasu! Ściga nas Lyx i jego wataha, a do tego jeszcze jakiś umięśniony zapaśnik. Rzeczy bezpiecznie siedzą sobie schowane w mojej magiczne torbie.
Pociągnął nas za ręce i pobiegliśmy chodnikiem przed siebie.
Przemierzyliśmy chyba całe miasto, co jakiś czas skręcając w boczne uliczki, aby potem natrafić na ślepy zaułek i zawrócić. Co dziwne, nie czułam się zbytnio zmęczona i nie powiem, taki bieg sprawił mi przyjemność. Oczywiście, nie myśląc o tym, że goni nas stado wściekłych wilków, gotowych dopaść nas za wszelką cenę i raczej mogących gonić nas bez końca.
- Tutaj!- ryknął nagle Kayal i pociągnął mnie brutalnie za rękę tak, że o mało co nie wpadłam twarzą w budynek. Cisnął mną na ścianę, a dokładniej na śmietnik, a sam popędził na koniec ślepej uliczki.
Warknęłam, pozbierałam się z ziemi i pognałam za nim.
Chłopak zatrzymał się za wielkim śmietnikiem, a tuż za nim przykucnął Pablo. Miałam nieodparte wrażenie, że Pablo robi wszystko, byle na mnie nie spojrzeć, na przykład przyglądał się z zaciekawieniem, co robi Kayal, a przecież wiem, że on go nie lubi. Stanęłam za nimi i z lekkim lękiem przyglądałam się wylotowi ulicy.
- Wiesz, że tutaj też nas mogą złapać, prawda? A przecież ze ŚLEPEJ uliczki, raczej im się nie wymkniemy.
- Cicho- warknął, obmacując ściankę śmietnika. Dobra, przyzwyczaiłam się, że Kayal jest trochę inny, biorąc pod uwagę to, że przeływa właśnie trzecie życie, miał trzy żywioły, był dilerem narkotyków tylko po to, żeby umrzeć...Ale tego, co robi w tej chwili, za nic nie mogę ogarnąć.
- Jeśli nas wreszcie dogonią, zatrzymajcie ich przez chwilę- mrunkął pod nosem, oczekując, że zrozumiemy i przyjmiemy jego wiadomość. Zaczął walić nogą w śmietnik, co jakiś czas krzycząc po cichu jakieś przekleństwa lub obelgi pod adresem kosza. Po kilku minutach usłyszałam warkoty, które należały do watahy Lyx'a. Z każdą sekundą coraz bardziej się do nas przybliżały.
- Nie możesz się pospieszyć?- zapytał Pablo z wyczuwalnym w głosie strachem.- Za chwilę tu będą.
- Przygotujmy sobie plan ataku- powiedziałam do siebie.- Może ich zaskoczymy.
Oczywiście nikt nie zareagował na moją wypowiedź, ale może to i dobrze. Miałam jakąś nadzieję, że wilki ominął uliczkę, w której się ,,skryliśmy'' i pobiegną dalej.
Kayal dalej napastował śmietnik. W końcu, kiedy za rogiem busynku, dostrzegłam żarzące się oczy, krzyknął tryumfalnie:
- Tak!!!
Po czym podłoga pod nami jakoś dziwnie uciekła i spadliśmy w ciemność.
Wylądowałam na kupie owoców i warzyw. Wyjątkowo kłujący ananas wbijał mi się w nogę. Jako że Kayal zleciał pierwszy, teraz Pablo leżał na nim, wciskając go w zdrową jedzeniową mieszankę. Rozejrzałam się wokoło, lecz wszędzie panowała ciemność. Jedynym światłem był leciutki poblask, który wytwarzały owoce i warzywa, jednak to w zupełności mi wystarczało. Nie miałam pewności, że gdzieś tam nie czają się potwory, wilkołaki, ludzie gotowi nas porwać albo zaciągnąć na śmierć, więc raczej wolałam nic nie widzieć.
- Co to jest do jasnej...?!- zaczął Pablo, lecz spod niego właśnie wygrzebał się Kayal i Soah spadł z owoco-warzywnej góry. Spojrzałam w dół z nadzieją, że do ziemi było blisko i Pablo nic sobie nie zrobił, ale tam też nic nie ujrzałam. Tylko ciemność.
Nagle wokół nas zapłonęły gigantyczne reflektory i lampy, oślepiając mnie. Odruchowo zasłoniłam oczy rękoma, chcąc uchronić je przed blaskiem. Ktoś złapał mnie za ręce, po czym związał mi je z tyłu grubym szorstkim sznurem. Oczy ponownie zostały wystawione na światło, lecz już za chwilę te same ręce przysłoniły je czarną opaską.
Poczułam, że jestem prowadzona w dół, schodząc z góry. Co jakiś czas na drodze pojawiał się wyjątkowo wysunięty owoc lub warzywo, o które się potykałam. ,,Co ci ludzie sobie o mnie pomyślą?''
Przeczuwałam, że to nie jest nikt zły. Pomimo wcześniejszych podejrzeń co do wszelkiego zła, czającego się w mroku, teraz byłam prawie pewna, że nikt nie chce nas porwać ani zabić. Może wzięli nas za intruzów (którymi po części byliśmy) w tym dziwnym miejscu, do którego wpakował nas Kayal. Chciałam mu powiedzieć, że jeśli nas w to wciągnął, to teraz będzie nas musiał jakoś uratować, ale powstrzymałam się. Będzie na to czas, jeśli nas zamkną w celach.
- Zdejmijcie im opaski- rozległ się gdzieś przede mną kobiecy głos. Zerwano mi szmatę z oczu i już po krótkim obrocie głowy zorientowałam się, że obok mnie po dwóch stronach, stoją Kayal i Pablo, prowadzeni podobnie jak ja przez dwóch mężczyzn. Staliśmy w równym rzędzie, jakbyśmy byli na audiencji u prezydenta. Przeniosłam wzrok na osobę przede mną. Była to kobieta o średniej długości włosach, opadających na ramiona i lzimnym spojrzeniu szarych oczu. Wyglądała mniej więcej na dwadzieścia lat, miała na sobie wąskie dżinsowe spodnie, buty na koturnie oraz lekką białą koszulę. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym spróbowała przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu.
- Nadnaturalni?- zadała pytanie. Któryś z chłopaków najwyraźniej kiwnął głową, bo kobieta powiedziała, teraz już z szczerym uśmiechem:
- W takim razie wybaczcie nam to ostre powitanie. Ostatnio miewamy tu wielu śmiertelnych intruzów. Nacieszcie się wolnością, Nadnaturalni, bo oto jesteście w Naszym Świecie.
_________________
Aj, i kolejne dramatyczne zakończenie;D Kocham dramatyczne zakończenia<3
_________________
Aj, i kolejne dramatyczne zakończenie;D Kocham dramatyczne zakończenia<3
Super rozdział! :D
OdpowiedzUsuńThx :) (wreszcie pierwszy komentarz!)
UsuńOj Enough, z błędami... Ale nie powiem gdzie :P i zgodzę się z Szaloną romantyczną
OdpowiedzUsuńDzięki Sagi ;)
UsuńAh te błędy...nieodłączna część mojego opowiadania ;D Powiedz, powiedz gdzie, chyba, że jest ich tak dużo, że nie zmieściłoby ci się w komentarzu xD
Zmieszczą się ale najpierw spróbuj znaleźć je sama ;)
UsuńOkey ^>^
UsuńI co, znalazłaś? :P
UsuńAh... no to już Pabla nie lubię... hahaha te moje zmiany nastrojów. Nie no, lubię. Ma rację. Esper zachowuje się samolubnie, nawet mu nie podziękowała, fakt. Ma chłopak powody by się złościć, ehh :c
OdpowiedzUsuń" Lód ,,zagotował'' mi się w żyłach." no i padłam! Leżę i kwikam :D
Ooo *w* trafiłaś mnie w samo serducho. Trochę się przekonywałam co do tego opowiadania i w sumie nie wiedziałam za bardzo, czy do mnie przemawia, czy jedynie głaszcze po głowie. A teraz zdecydowanie się do mnie uśmiecha i przytula! Kurdę, uwielbiam je c; Trafiłaś w moje gusta ;3
Nasz Świat, wohoho, pośród tych owocków? No to nieźle im się tam muszek musiało namnożyć hahah <3 Genialny! No świetny! Trzymał mnie w napięciu przy tym kontenerze, już myślałam, że ich dopadnie! Zwrot akcji mraww ;w;
dfghjklcvbnm
lecę dalej, bo nie wytrzymam!