czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 19 (2/2) od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem"

Hejooo! Tak jak wspominałam, druga połówka tego rozdziału pojawia się dzisiaj, czyli w czwartek. Mam nadzieję, że się spodoba. Przepraszam za ewentualne błędy... :/
P.S. Liczę, na komentarze od innych czytelników, nie tylko Sagiego i Lotki.Czytałam blogi, które reklamują się u nas w spamie, ale przestałam jej komentować, bo ich autorzy się nie odwdzięczali...Przepraszam :(
A i zapraszam do zakładki Muzyka, na naszych listach pojawiło się kilka nowych kawałków ;)
____________________

    Nie wierzyłam w to co przeczytałam. Nogi ugięły się pode mną. Czułam jak krew odpływa mi z twarzy i blednę. Dłonie jeszcze bardziej mi się roztrzęsły. Nigdy nie potrafiłabym zrobić mu takiej krzywdy, a tym bardziej nie potrafię tego zrobić po dzisiejszej nocy. Nie wiem jakim trzeba być bezdusznikiem, żeby sprawiać ból osobie, którą się kocha… Ale dla bezduszników nie istnieje miłość, więc…
     Z trudem powstrzymałam nadnaturalność i drżenie głosu i zaoponowałam stanowczo:
- Żądam powtórnego losowania!- zwróciłam się do Antaniasza z determinacją. Świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że Mistrz wychwycił wszystkie emocje tańczące na mojej twarzy. A w szczególności żałość i rozpacz.
- Niestety…- odpowiedział mi spokojnie Mędrzec i pokręcił przecząco głową.- Obezwładniasz tego, którego wylosowałaś, przykro mi.
- Ale…- zająknęłam się, lecz Antaniasz już zniknął pozostawiając po sobie tylko chmurkę iskierek. Spojrzałam bezradnie na Tony’ ego. On szybko przechwycił moje spojrzenie i z goryczą na twarzy wskazał palcem na siebie, w bezgłośnym pytaniu, czy to właśnie jego wylosowałam. Kiwnęłam głową ledwo powstrzymując łzy. Wszyscy odwrócili się do niego przodem. Prze oglądających przeszedł pomruk niedowierzania i współczucia.
- Spieprzaj stąd…- usłyszałam naglący szept Andy’ ego, który ponaglającym ruchem machał na Tony’ ego, który właśnie wstał i zachwiał się między ławkami. Ucieknie?
- Już za późno moi drodzy!- zagrzmiał głos mocno zdenerwowanego Antaniasza. Rozejrzałam się szybko dokoła. Nigdzie nie było Mistrza! Świetnie! Nie dość, że sobie lewitował w najlepsze, to teraz robi to będąc niewidzialnym. Na arenie wszczął się szum, który w sekundzie został zagłuszony czwartym i ostatnim uderzeniem gongu.
    To działo się tak szybko. Nie potrafię tego opisać. Byłam zbyt zdezorientowana. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele gniewu i strachu, żebym mogła racjonalnie myśleć. Niespodziewanie wraz z ostatecznym dźwiękiem otoczyła mnie ciemność. Nieprzenikniona. Wszystko ucichło…Chciałam wyciągnąć przed siebie dłonie, by sprawdzić czy widzę choć tyle. Nawet mój nadnaturalny wzrok nie radził sobie w takim mroku, a nawet „głupiał”, że tak powiem. Widziałam gorzej niż śmiertelnicy w ciemnościach nocy. Więc spróbowałam wyciągnąć przed siebie dłoń… nie dało się! Od razu napotkałam przed sobą przeszkodę. Zesztywniałam. Powierzchnia w dotyku przypominała skalną, ziemistą ścianę. Przejechałam dłonią w bok i trafiłam na róg. Okręciłam się wokół własnej osi i z trwogą doszłam do wniosku, że ze wszystkich stron otaczają mnie ściany. Byłam w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu, jak w trumnie. Natychmiast zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się duszno. Oparłam się o jedną ze ścian i próbowałam utrzymać na nogach. Moja klaustrofobia… właśnie dała się we znaki. Spotęgowana nadnaturalnością i masą uczuć, które towarzyszyły mi w tym momencie była praktycznie zabójcza. Czułam jak zaczynam odpływać. Zrobiło mi się niedobrze. Jeszcze chwila albo bym zwymiotowała, albo straciła przytomność… gdyby nie głos. Głos, który mnie otrzeźwił. Głos Tony’ ego.
- Lorren!- dotarł do mnie jego krzyk za ściany.- Słyszysz mnie! Lorren, gdzie jesteś! Nic nie widzę!
- Po drugiej stronie…- odparłam zbierając w sobie cała wolę. Doszłam do wniosku, że znajduję się w mniejszej klitce, która jest częścią jakiegoś większego pomieszczenia. Nie doczekałam się od razu odpowiedzi, najpierw usłyszałam kilka, rytmicznych, głuchych tąpnięć.
- Spróbuj się stamtąd wydostać, słyszysz!- wrzeszczał do mnie. Jego głos brzmiał zupełnie tak jakby dobiegał spod wody lub za szklanej szyby.- Moja magia nie wpływa na tą ziemię! Jestem bezradny  Podziękujmy Antaniaszowi!!! Musisz sama się z tym uporać, a wszystko będzie dobrze.
   Nie odpowiedziałam mu. Niby jak miałabym to zrobić?! Załamałam się. Coraz bardziej czułam, że odlatuję. Zacisnęłam mocno powieki, bo nie widziałam różnicy między tym, czy mam je otwarte, czy zamknięte. Ostatkiem sił powstrzymywałam mdłości i osunęłam się na ziemie. Ta sceneria do mojej próby „udała” się Antaniaszowi. Byłam pod ziemią, a przynajmniej tak myślałam, w jakiejś ziemnej trumnie i cierpiałam na bardzo dokuczliwy przypadek klaustrofobii…
- Zrób to dla mnie- usłyszałam Tony’ ego po drugiej stronie. Uniosłam głowę i spojrzałam w ciemność. Tak, zrobię to wyłącznie dla niego. Dam z siebie wszystko, żeby zdać. Dla niego. Inaczej mogę wylecieć, a rozstanie z Tony’ m byłoby większym cierpieniem niż przełamanie mojej fobii.
Podniosłam się z ziemi. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Wyrównałam oddech i opanowałam nadnaturalność, która szalała w moim sercu. Wyzbyłam się wszystkich emocji, tak jak już to robiłam nie raz. Pozostał we mnie tylko gniew. Pomyślałam o tym, że właśnie straciłam po części zaufanie do Antaniasza. Byłam na niego wściekłą. Miałam gdzieś to, że była naszym mentorem! Przelałam całą swoja złość w moc zaklęcia. Fraza, którą wybrałam powinna zadziałać i skruszyć ścianę lub też powiększyć pomieszczenie. Skupiłam się najmocniej jak potrafiłam i zwolniłam wszystkie granice, po czym wywrzeszczałam wściekle zaklęcie. Zatoki mnie lekko zapiekły, a wszystkie mięśnie zesztywniały jak zamarznięte. Powiodło się! Gdy tumany pyłu i magicznej mgiełki iskierek opadły zobaczyłam przed sobą Tony’ ego. W tym pomieszczeniu było jaśniej. Dosyć dobrze widziałam jego zatroskaną, bladą twarz. Padliśmy sobie w ramiona bez słowa. Cieszyłam się jego bliskością.
- Widzisz, udało się- szeptał mi do ucha.- Wiem, wiem, klaustrofobia, ale to nic dziwnego skoro to próba słabości.
- Nie zrobię tego- wykrztusiłam chowając twarz w jego koszuli.
- Rozumiem, że się obawiasz- odparł po chwili przyciszonym głosem i pocałował mnie w czoło.- Ale musisz, skoro taka jest wola…
- Nie obchodzi mnie to!- krzyknęłam desperacko odsuwając się od niego.- Nie zrobię ci krzywdy! Za nic w świecie! Nie zadam ci bólu!
- Lorren, spokojnie- przybliżył się z powrotem i położył mi dłonie na ramionach w uspokajającym geście.- Już nie taki ból mi zadawano. Przy tamtych rzeczach to jak ugryzienie komara…
- Nie zrobię tego!- wypaliłam już bez takiej mocy, ale nadal stanowczo. Spoglądaliśmy sobie w oczy. Widziałam w jego spojrzeniu błysk żalu i smutku. Wiedział, że to dla mnie trudne. I wiedział także, że nie uda mu się nakłonić mnie do obezwładnienia go.
- Nie pozwolę ci na to!- wyskoczył nagle ze złością.- Nie możesz zawalić testu tylko przeze mnie! Proszę, zrób to! No już, miejmy to z głowy!- Mówiąc to odsunął się kilka kroków w tył i rozłożył ręce na boki w geście bezbronności i oddania.
- Nie zrobię tego!- wrzasnęłam i głos mi się załamał.- Tak, nie zrobię tego! Słyszysz, Antaniaszu! Mam gdzieś tą twoją próbę! Nie będę potykać się z żadnym adeptem!
   Zaczęłam wymachiwać rękami na wszystkie strony i zwracałam się do wszystkich ścian i sufitu. Spojrzałam jeszcze raz na załamanego Tony’ ego. Patrzył na mnie z chyba wdzięcznością i uznaniem. Nagle naszą uwagę odciągnął mocny zapach siarki. To mi się źle kojarzyło. Rozglądaliśmy się oboje dookoła. Smród się nasilał. Ciężko oddychało się takim powietrzem. Odniosłam dziwne wrażenie, że zaczęło robić się coraz cieplej. A może to moja wyobraźnia płatała mi takie figle? Wtem niewielką przestrzeń w ziemnym pomieszczeniu rozdarł trzask podobny do wybuchu… bo to było coś na kształt wybuchu. W sekundzie wszystkie ściany, sufit i podłoże wkoło nas stanęło w ogniu. Płomienie oddzieliły mnie od Tony’ ego. Stałam w środku niewielkiego niepłonącego okręgu. Na widok ognia zemdliło mnie. Zupełnie tak jak przy klaustrofobii… Tak, ogień, moja kolejna fobia. Fobia, czyli lęk, słabość, jakiś uszczerbek psychiczny. Właśnie zrozumiałam na czym polega ta próba... Mam przełamywać wszystkie swoje lęki. Zamknęłam oczy i wsłuchując się w trzask jarzących się języków próbowałam zachować równowagę. Słyszałam uspokajający głos Tony’ ego. To poniekąd pomagało. Coraz dokładniej wsłuchiwałam się w jego słowa i zbierałam siły.
Z początku myślałam, że to jakiś omam, ale pomiędzy tym co mówił Tony wychwyciłam syk. Dokładniej to wężowy syk. Otworzyłam oczy z przestrachem i ujrzałam kilka ogromnych gadów pełznących w ogniu. Poczułam delikatne łaskotanie na nodze. Spojrzałam niepewnie na stopę… I zobaczyłam małą żmiję wchodzącą do mojej nogawki. Tego było już za wiele. Nie cierpię węży! Zaczęłam piszczeć jak opętana. Po chwili zorientowałam się, że kolejny łazi mi po plecach. Niespodziewanie tuż przed moja twarzą zawisł ogromny boa i wywalił swój rozcięty język. W panice wykrzyczałam pierwsze lepsze zaklęcie jakie przyszło mi do głowy. Teraz nie słuchałam Tony’ ego. Wrzeszczałam dziwaczne kombinacje fraz, które nigdy nie powinny odnieść żadnych rezultatów. Wtedy przyszło mi coś do głowy… połączyłam w parę dwie nie głupie sylaby. Wypowiedziałam je już z większym opanowaniem. Czar rzucony na węże zadziałał… Zamieniłam je w węże ogrodowe. Czemu nie? A co! Na mojej twarzy zatańczył uśmieszek. Znalazłam kolejne rozwiązanie. Miałam nadzieję, że Antaniasza liczył na właśnie taką kreatywność z mojej strony. Zebrałam wszystkie zasoby mocy z moim ciele i dosłownie przelałam je w węże. Wszystkie szlauchy wytrysnęły równocześnie strugami wody. Ich gumowe rury rzucały się na wszystkie strony pod wpływem ciśnienia wody w nich przepływającej. W mgnieniu oka masy wody ugasiły szalejące wkoło mnie płomienie. Kiedy stałam po kostki w wodzie zatrzymałam działanie swojej nadnaturalności uważając, że już po sprawie. Odwróciłam się do Tony’ ego. Był cały mokry, jak ja i uśmiechał się ponuro. No tak, jeszcze jeden problem… Mam stłamsić jego moc.
- Lorren, proszę zrób to szybko, żeby coś jeszcze nas nie zaatakowało- odezwał się półgłosem i pokręcił głową ze zrezygnowaniem, uderzając dłońmi o uda.
- Nie- wzruszyłam ramionami.- Nie i koniec. Nie zrobię tego.
- Ale dlaczego?!- skrzywił się cierpko i rozłożył na boki dłonie w geście niezrozumienia.
Bo cię kocham ciołku!- wysłałam mu telepatycznie z poirytowaniem.- Jeszcze o tym nie wiesz?! Nie domyśliłeś się tego nigdy wcześniej…?
- No… domyśliłem. Znaczy się… no, nie wiedziałem, że czujesz to co ja. Aż do zeszłej nocy- odpowiedział na głos i spuścił wzrok ze zmieszaniem.- Ale ty naprawdę...? Wiesz…Mówisz poważnie, czy zaraz stwierdzisz, że… już ci przeszło?
- Mówię serio- powiedziałam prawie, że szeptem.- Ale chciałam też z tobą o tym porozmawiać. Mam ci jeszcze dużo do powiedzenia.
- Ja też mam ci trochę rzeczy do powiedzenia- mówiąc to podniósł głowę i uśmiechnął się niepewnie.- Tylko to chyba nie jest odpowiednie miejsce i pora na jakiekolwiek wyznania…
   Już otworzyłam usta żeby mu odpowiedzieć, ale zamknął mi je słup wody, który wystrzelił z jednego z węży ogrodowych.
- Co jest?!- wrzasnęliśmy oboje równocześnie.
   Szlauchy po kolei wybuchały strugami wody. Skalne pomieszczenie, w którym byliśmy nienaturalnie szybko zapełniało się wodą. Po kilku sekundach stałam już w wodzie po kolana. Odniosłam też dziwaczne wrażenie, że węży było coraz więcej. Pojawiały się znikąd. Znowu byłam kompletnie rozkojarzona i próbowałam zorientować się w sytuacji. Woda ze szlauchów lała się pod niesamowicie mocnym ciśnieniem. Nim się obejrzałam woda sięgała mi do pasa i ograniczała ruchy, niczym galareta.
- Lorren, zatrzymaj to!- krzyknął do mnie Tony. Opierał się o jedną ze ścian, a w jego oczach malowało się przerażenie. Przykleił się do ziemnej ściany i bacznie obserwował wodę.- Zrób coś, ja nie potrafię pływać!
    No to super! Woda nie jest dla mnie straszna. Po części ja jestem wodą, tak. Ale ten nagły przypływ nie był spowodowany z mojej woli. I moje wola łatwo go nie powstrzyma.
    Wytężyłam się więc ze wszystkich sił i skupiłam na kilku szlauchach na raz. Zaczęło mi się kręcić w głowie i powoli traciłam czucie w palcach, jednak udało mi się zamrozić kilka węży. Z pozostałymi było jeszcze ciężej, przygryzałam dolna wargę w czasie tych wysiłków. Wody zbierało się coraz więcej. Po chwili sięgała mi już pod pachy. Musiałam powstrzymać to jak najszybciej! Żeby uratować Tony’ ego… i przy okazji samą siebie, bo jeśli całe pomieszczenie zaleje woda… to już po nas. Przelałam wszystkie emocje, które towarzyszyły mi w tym momencie: frustracje, złość, desperacje, strach, smutek, żałość, rozpacz i nadzieję… w ostatnie zaklęcia jakie wymówiłam. Wymagało ona wielkich zasobów mocy i nigdy wcześniej nie próbowałam zrobić czegoś podobnego, ale zaryzykowałam. Wywrzeszczałam frazes lekko podtapiana chlustami z węży ogrodowych. Masy wody rozstąpiły się wtedy wokoło mnie i Tony’ ego, przylegając do ścian podtrzymywane niezrozumiałą dla śmiertelnika siłą. Stworzyłam wkoło nas coś na rodzaj kopuły z ton płynu. Machnęłam rękami na boki, zacisnęłam powieki i przykucnęłam, bo nogi ugięły się już same pode mną, a całe zasoby cieczy zmieniły się w lód. Kiedy wypuściłam powietrze ustami zamarznięte ściany pękły z trzaskiem zasypując nas mikroskopijnymi odłamkami, podobnymi do szkła.
   Wtem odetchnęłam świeżym powietrzem. Wstałam z kucek, strzepałam z siebie odłamki lodu i otworzyłam niepewnie oczy. Chwilę mrugałam rażona ostrym słonecznym światłem. Kiedy mój wzrok już się przyzwyczaił zobaczyłam, że stoję z powrotem na arenie. Zerknęłam na Tony’ ego. Sterczał w bezruchu kilka kroków ode mnie. Otaczał nas skruszony lód, rozproszony po całej arenie. Na trybunach panowała cisza. Wszyscy wgapiali się we mnie z niedowierzaniem. Clov wytrzeszczała szeroko oczy. Elliot był blady jak papier, a Soah’ owie mieli otwarte usta z wrażenia. Nawet na twarzy Andy’ ego malowało się uznanie. Pokiwał głową z aprobatą, po czym poklepał się otwartą dłonią w lewą pierś i wyciągnął do mnie dłoń pokazując cztery palce. Nauczyli mnie tutaj tego gestu- otwarta ręka na sercu oznaczała nadnaturalność drzemiącą w duszy, zaś cztery palce cztery podstawowe żywioły. Dobrze wiedziałam co to oznacza. Andy właśnie dał mi do zrozumienia, że w jego domniemaniu jestem pełnoprawną adeptką, że moje dokonanie właśnie przewyższyło ich wszystkich... Potem długo do mnie nie docierało, że tak naprawdę stłamsiłam zaklęcie rzucane przez samego Antaniasza. W końcu ten powtórny wybuch szlauchów był intrygą Mistrza. Nie panowałam wtedy nad wężami, została użyta moc z zewnątrz... a ja ją zgasiłam. Nie mogłam w to uwierzyć... Byłam w szoku. Miałam zwiotczałe mięśnie, głowa mnie rozbolała, ale ze wszelką cenę utrzymywałam się na nogach. 
    Andy cofnął rękę i odchylając się do tyłu zaczął bić brawo. Po chwili dołączył się do niego Tony, który stał za mną. Zaraz po nim zawtórowali pozostali. Czułam jak ręce mi drżały. Te emocje były nie do opisania.Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy szczęścia.
    Niespodziewanie wszystkim przerwał dźwięk gongu. Oklaski ucichły. Przede mną, jak z pod ziemi, wyrósł Antaniasz w swoim odświętnym kimono. Uśmiechał się ironicznie pod wąsem.
- Gratuluję, Lorren FrostyBlast- powiedział dumnym i ciepłym tonem uśmiechając się już szeroko pod wąsem.- Zdałaś.
 

5 komentarzy:

  1. Jak ja kocham to siedzenie przed klawiaturą i zastanawianie się, co napisać... Ta... :/
    Rozdział fajny. Chwilami musiałem przerywać... z przyczyn osobistych, których nie zdradzę.
    Ale poza tym fajne. Że tak powiem, cóż za oddanie ze strony Lorren. No i jeszcze ten wręcz genialny moment na wyznanie miłości :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie wiesz co napisać to zacznij z powrotem wytykać błędy :P
      Na drugi raz nie wspominaj o jakichkolwiek przyczynach osobistych, przez które przerywasz, bo teraz jestem niezmiernie ciekawa jakie one były... ale może się powstrzymam i nie będę ci dręczyć o ich wyjawienie? Przynajmniej na blogu...?
      W każdym razie dziękuję :) Ciesze się, że ci się chociaż trochę podobało :)

      Usuń
    2. Może ci kiedyś powiem, ale na blogu na pewno nie ;)
      Jeślibym mógł to bym powytykał, ale nie mam pewności że sobie nie żartujesz ;)
      Zapamiętam i się dostosuję. Już nie będę wspominać o przyczynach osobistych.
      A i owszem, podobało :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Uważam to za pozytywny i motywujący koment... Więc dziękuję :*

      Usuń