P.S. Liczę, na komentarze od innych czytelników, nie tylko Sagiego i Lotki.Czytałam blogi, które reklamują się u nas w spamie, ale przestałam jej komentować, bo ich autorzy się nie odwdzięczali...Przepraszam :(
A i zapraszam do zakładki Muzyka, na naszych listach pojawiło się kilka nowych kawałków ;)
____________________
Nie wierzyłam w to co przeczytałam. Nogi ugięły się pode mną. Czułam jak krew odpływa mi z twarzy i blednę. Dłonie jeszcze bardziej mi się roztrzęsły. Nigdy nie potrafiłabym zrobić mu takiej krzywdy, a tym bardziej nie potrafię tego zrobić po dzisiejszej nocy. Nie wiem jakim trzeba być bezdusznikiem, żeby sprawiać ból osobie, którą się kocha… Ale dla bezduszników nie istnieje miłość, więc…
Z trudem powstrzymałam nadnaturalność
i drżenie głosu i zaoponowałam stanowczo:
- Żądam
powtórnego losowania!- zwróciłam się do Antaniasza z determinacją. Świetnie
zdawałam sobie sprawę z tego, że Mistrz wychwycił wszystkie emocje tańczące na
mojej twarzy. A w szczególności żałość i rozpacz.
- Niestety…-
odpowiedział mi spokojnie Mędrzec i pokręcił przecząco głową.- Obezwładniasz
tego, którego wylosowałaś, przykro mi.
- Ale…-
zająknęłam się, lecz Antaniasz już zniknął pozostawiając po sobie tylko chmurkę
iskierek. Spojrzałam bezradnie na Tony’ ego. On szybko przechwycił moje
spojrzenie i z goryczą na twarzy wskazał palcem na siebie, w bezgłośnym
pytaniu, czy to właśnie jego wylosowałam. Kiwnęłam głową ledwo powstrzymując
łzy. Wszyscy odwrócili się do niego przodem. Prze oglądających przeszedł pomruk
niedowierzania i współczucia.
- Spieprzaj
stąd…- usłyszałam naglący szept Andy’ ego, który ponaglającym ruchem machał na
Tony’ ego, który właśnie wstał i zachwiał się między ławkami. Ucieknie?
- Już za późno
moi drodzy!- zagrzmiał głos mocno zdenerwowanego Antaniasza. Rozejrzałam się
szybko dokoła. Nigdzie nie było Mistrza! Świetnie! Nie dość, że sobie lewitował
w najlepsze, to teraz robi to będąc niewidzialnym. Na arenie wszczął się szum,
który w sekundzie został zagłuszony czwartym i ostatnim uderzeniem gongu.
To działo się tak szybko. Nie potrafię
tego opisać. Byłam zbyt zdezorientowana. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele
gniewu i strachu, żebym mogła racjonalnie myśleć. Niespodziewanie wraz z
ostatecznym dźwiękiem otoczyła mnie ciemność. Nieprzenikniona. Wszystko
ucichło…Chciałam wyciągnąć przed siebie dłonie, by sprawdzić czy widzę choć
tyle. Nawet mój nadnaturalny wzrok nie radził sobie w takim mroku, a nawet
„głupiał”, że tak powiem. Widziałam gorzej niż śmiertelnicy w ciemnościach
nocy. Więc spróbowałam wyciągnąć przed siebie dłoń… nie dało się! Od razu
napotkałam przed sobą przeszkodę. Zesztywniałam. Powierzchnia w dotyku
przypominała skalną, ziemistą ścianę. Przejechałam dłonią w bok i trafiłam na
róg. Okręciłam się wokół własnej osi i z trwogą doszłam do wniosku, że ze
wszystkich stron otaczają mnie ściany. Byłam w ciasnym, zamkniętym
pomieszczeniu, jak w trumnie. Natychmiast zakręciło mi się w głowie i zrobiło
mi się duszno. Oparłam się o jedną ze ścian i próbowałam utrzymać na nogach. Moja
klaustrofobia… właśnie dała się we znaki. Spotęgowana nadnaturalnością i masą
uczuć, które towarzyszyły mi w tym momencie była praktycznie zabójcza. Czułam
jak zaczynam odpływać. Zrobiło mi się niedobrze. Jeszcze chwila albo bym
zwymiotowała, albo straciła przytomność… gdyby nie głos. Głos, który mnie
otrzeźwił. Głos Tony’ ego.
- Lorren!-
dotarł do mnie jego krzyk za ściany.- Słyszysz mnie! Lorren, gdzie jesteś! Nic
nie widzę!
- Po drugiej
stronie…- odparłam zbierając w sobie cała wolę. Doszłam do wniosku, że znajduję
się w mniejszej klitce, która jest częścią jakiegoś większego pomieszczenia.
Nie doczekałam się od razu odpowiedzi, najpierw usłyszałam kilka, rytmicznych,
głuchych tąpnięć.
- Spróbuj się
stamtąd wydostać, słyszysz!- wrzeszczał do mnie. Jego głos brzmiał zupełnie tak
jakby dobiegał spod wody lub za szklanej szyby.- Moja magia nie wpływa na tą
ziemię! Jestem bezradny Podziękujmy
Antaniaszowi!!! Musisz sama się z tym uporać, a wszystko będzie dobrze.
Nie odpowiedziałam mu. Niby jak miałabym
to zrobić?! Załamałam się. Coraz bardziej czułam, że odlatuję. Zacisnęłam mocno
powieki, bo nie widziałam różnicy między tym, czy mam je otwarte, czy
zamknięte. Ostatkiem sił powstrzymywałam mdłości i osunęłam się na ziemie. Ta
sceneria do mojej próby „udała” się Antaniaszowi. Byłam pod ziemią, a
przynajmniej tak myślałam, w jakiejś ziemnej trumnie i cierpiałam na bardzo
dokuczliwy przypadek klaustrofobii…
- Zrób to dla
mnie- usłyszałam Tony’ ego po drugiej stronie. Uniosłam głowę i spojrzałam w
ciemność. Tak, zrobię to wyłącznie dla niego. Dam z siebie wszystko, żeby zdać.
Dla niego. Inaczej mogę wylecieć, a rozstanie z Tony’ m byłoby większym
cierpieniem niż przełamanie mojej fobii.
Podniosłam się
z ziemi. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Wyrównałam oddech i opanowałam
nadnaturalność, która szalała w moim sercu. Wyzbyłam się wszystkich emocji, tak
jak już to robiłam nie raz. Pozostał we mnie tylko gniew. Pomyślałam o tym, że
właśnie straciłam po części zaufanie do Antaniasza. Byłam na niego wściekłą. Miałam
gdzieś to, że była naszym mentorem! Przelałam całą swoja złość w moc zaklęcia.
Fraza, którą wybrałam powinna zadziałać i skruszyć ścianę lub też powiększyć
pomieszczenie. Skupiłam się najmocniej jak potrafiłam i zwolniłam wszystkie
granice, po czym wywrzeszczałam wściekle zaklęcie. Zatoki mnie lekko zapiekły,
a wszystkie mięśnie zesztywniały jak zamarznięte. Powiodło się! Gdy tumany pyłu
i magicznej mgiełki iskierek opadły zobaczyłam przed sobą Tony’ ego. W tym
pomieszczeniu było jaśniej. Dosyć dobrze widziałam jego zatroskaną, bladą
twarz. Padliśmy sobie w ramiona bez słowa. Cieszyłam się jego bliskością.
- Widzisz,
udało się- szeptał mi do ucha.- Wiem, wiem, klaustrofobia, ale to nic dziwnego
skoro to próba słabości.
- Nie zrobię
tego- wykrztusiłam chowając twarz w jego koszuli.
- Rozumiem, że
się obawiasz- odparł po chwili przyciszonym głosem i pocałował mnie w czoło.-
Ale musisz, skoro taka jest wola…
- Nie obchodzi
mnie to!- krzyknęłam desperacko odsuwając się od niego.- Nie zrobię ci krzywdy!
Za nic w świecie! Nie zadam ci bólu!
- Lorren,
spokojnie- przybliżył się z powrotem i położył mi dłonie na ramionach w
uspokajającym geście.- Już nie taki ból mi zadawano. Przy tamtych rzeczach to
jak ugryzienie komara…
- Nie zrobię
tego!- wypaliłam już bez takiej mocy, ale nadal stanowczo. Spoglądaliśmy sobie
w oczy. Widziałam w jego spojrzeniu błysk żalu i smutku. Wiedział, że to dla
mnie trudne. I wiedział także, że nie uda mu się nakłonić mnie do
obezwładnienia go.
- Nie pozwolę
ci na to!- wyskoczył nagle ze złością.- Nie możesz zawalić testu tylko przeze
mnie! Proszę, zrób to! No już, miejmy to z głowy!- Mówiąc to odsunął się kilka
kroków w tył i rozłożył ręce na boki w geście bezbronności i oddania.
- Nie zrobię
tego!- wrzasnęłam i głos mi się załamał.- Tak, nie zrobię tego! Słyszysz,
Antaniaszu! Mam gdzieś tą twoją próbę! Nie będę potykać się z żadnym adeptem!
Zaczęłam wymachiwać rękami na wszystkie
strony i zwracałam się do wszystkich ścian i sufitu. Spojrzałam jeszcze raz na
załamanego Tony’ ego. Patrzył na mnie z chyba wdzięcznością i uznaniem. Nagle
naszą uwagę odciągnął mocny zapach siarki. To mi się źle kojarzyło.
Rozglądaliśmy się oboje dookoła. Smród się nasilał. Ciężko oddychało się takim
powietrzem. Odniosłam dziwne wrażenie, że zaczęło robić się coraz cieplej. A
może to moja wyobraźnia płatała mi takie figle? Wtem niewielką przestrzeń w
ziemnym pomieszczeniu rozdarł trzask podobny do wybuchu… bo to było coś na
kształt wybuchu. W sekundzie wszystkie ściany, sufit i podłoże wkoło nas stanęło
w ogniu. Płomienie oddzieliły mnie od Tony’ ego. Stałam w środku niewielkiego niepłonącego
okręgu. Na widok ognia zemdliło mnie. Zupełnie tak jak przy klaustrofobii… Tak,
ogień, moja kolejna fobia. Fobia, czyli lęk, słabość, jakiś uszczerbek
psychiczny. Właśnie zrozumiałam na czym polega ta próba... Mam przełamywać
wszystkie swoje lęki. Zamknęłam oczy i wsłuchując się w trzask jarzących się
języków próbowałam zachować równowagę. Słyszałam uspokajający głos Tony’ ego.
To poniekąd pomagało. Coraz dokładniej wsłuchiwałam się w jego słowa i
zbierałam siły.
Z początku
myślałam, że to jakiś omam, ale pomiędzy tym co mówił Tony wychwyciłam syk.
Dokładniej to wężowy syk. Otworzyłam oczy z przestrachem i ujrzałam kilka
ogromnych gadów pełznących w ogniu. Poczułam delikatne łaskotanie na nodze.
Spojrzałam niepewnie na stopę… I zobaczyłam małą żmiję wchodzącą do mojej
nogawki. Tego było już za wiele. Nie cierpię węży! Zaczęłam piszczeć jak
opętana. Po chwili zorientowałam się, że kolejny łazi mi po plecach. Niespodziewanie
tuż przed moja twarzą zawisł ogromny boa i wywalił swój rozcięty język. W
panice wykrzyczałam pierwsze lepsze zaklęcie jakie przyszło mi do głowy. Teraz
nie słuchałam Tony’ ego. Wrzeszczałam dziwaczne kombinacje fraz, które nigdy
nie powinny odnieść żadnych rezultatów. Wtedy przyszło mi coś do głowy… połączyłam
w parę dwie nie głupie sylaby. Wypowiedziałam je już z większym opanowaniem. Czar
rzucony na węże zadziałał… Zamieniłam je w węże ogrodowe. Czemu nie? A co! Na
mojej twarzy zatańczył uśmieszek. Znalazłam kolejne rozwiązanie. Miałam
nadzieję, że Antaniasza liczył na właśnie taką kreatywność z mojej strony. Zebrałam
wszystkie zasoby mocy z moim ciele i dosłownie przelałam je w węże. Wszystkie
szlauchy wytrysnęły równocześnie strugami wody. Ich gumowe rury rzucały się na
wszystkie strony pod wpływem ciśnienia wody w nich przepływającej. W mgnieniu
oka masy wody ugasiły szalejące wkoło mnie płomienie. Kiedy stałam po kostki w
wodzie zatrzymałam działanie swojej nadnaturalności uważając, że już po
sprawie. Odwróciłam się do Tony’ ego. Był cały mokry, jak ja i uśmiechał się
ponuro. No tak, jeszcze jeden problem… Mam stłamsić jego moc.
- Lorren, proszę
zrób to szybko, żeby coś jeszcze nas nie zaatakowało- odezwał się półgłosem i
pokręcił głową ze zrezygnowaniem, uderzając dłońmi o uda.
- Nie-
wzruszyłam ramionami.- Nie i koniec. Nie zrobię tego.
- Ale
dlaczego?!- skrzywił się cierpko i rozłożył na boki dłonie w geście
niezrozumienia.
Bo cię kocham ciołku!- wysłałam mu
telepatycznie z poirytowaniem.- Jeszcze o
tym nie wiesz?! Nie domyśliłeś się tego nigdy wcześniej…?
- No… domyśliłem. Znaczy się… no, nie wiedziałem,
że czujesz to co ja. Aż do zeszłej nocy- odpowiedział na głos i spuścił wzrok
ze zmieszaniem.- Ale ty naprawdę...? Wiesz…Mówisz poważnie, czy zaraz
stwierdzisz, że… już ci przeszło?
- Mówię serio-
powiedziałam prawie, że szeptem.- Ale chciałam też z tobą o tym porozmawiać.
Mam ci jeszcze dużo do powiedzenia.
- Ja też mam ci
trochę rzeczy do powiedzenia- mówiąc to podniósł głowę i uśmiechnął się niepewnie.-
Tylko to chyba nie jest odpowiednie miejsce i pora na jakiekolwiek wyznania…
Już otworzyłam usta żeby mu
odpowiedzieć, ale zamknął mi je słup wody, który wystrzelił z jednego z węży
ogrodowych.
- Co jest?!-
wrzasnęliśmy oboje równocześnie.
Szlauchy po kolei wybuchały strugami
wody. Skalne pomieszczenie, w którym byliśmy nienaturalnie szybko zapełniało się
wodą. Po kilku sekundach stałam już w wodzie po kolana. Odniosłam też dziwaczne
wrażenie, że węży było coraz więcej. Pojawiały się znikąd. Znowu byłam
kompletnie rozkojarzona i próbowałam zorientować się w sytuacji. Woda ze
szlauchów lała się pod niesamowicie mocnym ciśnieniem. Nim się obejrzałam woda sięgała
mi do pasa i ograniczała ruchy, niczym galareta.
- Lorren,
zatrzymaj to!- krzyknął do mnie Tony. Opierał się o jedną ze ścian, a w jego
oczach malowało się przerażenie. Przykleił się do ziemnej ściany i bacznie
obserwował wodę.- Zrób coś, ja nie potrafię pływać!
No to super! Woda nie jest dla mnie
straszna. Po części ja jestem wodą, tak. Ale ten nagły przypływ nie był
spowodowany z mojej woli. I moje wola łatwo go nie powstrzyma.
Wytężyłam się więc ze wszystkich sił
i skupiłam na kilku szlauchach na raz. Zaczęło mi się kręcić w głowie i powoli
traciłam czucie w palcach, jednak udało mi się zamrozić kilka węży. Z
pozostałymi było jeszcze ciężej, przygryzałam dolna wargę w czasie tych wysiłków.
Wody zbierało się coraz więcej. Po chwili sięgała mi już pod pachy. Musiałam powstrzymać
to jak najszybciej! Żeby uratować Tony’ ego… i przy okazji samą siebie, bo
jeśli całe pomieszczenie zaleje woda… to już po nas. Przelałam wszystkie
emocje, które towarzyszyły mi w tym momencie: frustracje, złość, desperacje,
strach, smutek, żałość, rozpacz i nadzieję… w ostatnie zaklęcia jakie wymówiłam. Wymagało
ona wielkich zasobów mocy i nigdy wcześniej nie próbowałam zrobić czegoś
podobnego, ale zaryzykowałam. Wywrzeszczałam frazes lekko podtapiana chlustami z węży ogrodowych. Masy wody
rozstąpiły się wtedy wokoło mnie i Tony’ ego, przylegając do ścian
podtrzymywane niezrozumiałą dla śmiertelnika siłą. Stworzyłam wkoło nas coś na rodzaj kopuły z ton płynu. Machnęłam rękami na boki,
zacisnęłam powieki i przykucnęłam, bo nogi ugięły się już same pode mną, a całe
zasoby cieczy zmieniły się w lód. Kiedy wypuściłam powietrze ustami zamarznięte
ściany pękły z trzaskiem zasypując nas mikroskopijnymi odłamkami, podobnymi do
szkła.
Wtem odetchnęłam świeżym powietrzem.
Wstałam z kucek, strzepałam z siebie odłamki lodu i otworzyłam niepewnie oczy. Chwilę mrugałam rażona ostrym
słonecznym światłem. Kiedy mój wzrok już się przyzwyczaił zobaczyłam, że stoję
z powrotem na arenie. Zerknęłam na Tony’ ego. Sterczał w bezruchu kilka kroków
ode mnie. Otaczał nas skruszony lód, rozproszony po całej arenie. Na trybunach panowała cisza. Wszyscy wgapiali się we mnie z
niedowierzaniem. Clov wytrzeszczała szeroko oczy. Elliot był blady jak papier,
a Soah’ owie mieli otwarte usta z wrażenia. Nawet na twarzy Andy’ ego malowało się
uznanie. Pokiwał głową z aprobatą, po czym poklepał się otwartą dłonią w lewą
pierś i wyciągnął do mnie dłoń pokazując cztery palce. Nauczyli mnie tutaj tego
gestu- otwarta ręka na sercu oznaczała nadnaturalność drzemiącą w duszy, zaś
cztery palce cztery podstawowe żywioły. Dobrze wiedziałam co to oznacza. Andy
właśnie dał mi do zrozumienia, że w jego domniemaniu jestem pełnoprawną
adeptką, że moje dokonanie właśnie przewyższyło ich wszystkich... Potem długo do
mnie nie docierało, że tak naprawdę stłamsiłam zaklęcie rzucane przez samego
Antaniasza. W końcu ten powtórny wybuch szlauchów był intrygą Mistrza. Nie
panowałam wtedy nad wężami, została użyta moc z zewnątrz... a ja ją zgasiłam. Nie mogłam w to uwierzyć... Byłam w szoku. Miałam zwiotczałe mięśnie, głowa mnie rozbolała, ale ze wszelką cenę utrzymywałam się na nogach.
Andy cofnął rękę i odchylając się do
tyłu zaczął bić brawo. Po chwili dołączył się do niego Tony, który stał za mną.
Zaraz po nim zawtórowali pozostali. Czułam jak ręce mi drżały. Te emocje były
nie do opisania.Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy szczęścia.
Niespodziewanie wszystkim przerwał dźwięk
gongu. Oklaski ucichły. Przede mną, jak z pod ziemi, wyrósł Antaniasz w swoim odświętnym kimono. Uśmiechał się ironicznie
pod wąsem.
- Gratuluję, Lorren FrostyBlast- powiedział dumnym i ciepłym tonem uśmiechając się już szeroko pod wąsem.- Zdałaś.
- Gratuluję, Lorren FrostyBlast- powiedział dumnym i ciepłym tonem uśmiechając się już szeroko pod wąsem.- Zdałaś.
Jak ja kocham to siedzenie przed klawiaturą i zastanawianie się, co napisać... Ta... :/
OdpowiedzUsuńRozdział fajny. Chwilami musiałem przerywać... z przyczyn osobistych, których nie zdradzę.
Ale poza tym fajne. Że tak powiem, cóż za oddanie ze strony Lorren. No i jeszcze ten wręcz genialny moment na wyznanie miłości :P
Jak nie wiesz co napisać to zacznij z powrotem wytykać błędy :P
UsuńNa drugi raz nie wspominaj o jakichkolwiek przyczynach osobistych, przez które przerywasz, bo teraz jestem niezmiernie ciekawa jakie one były... ale może się powstrzymam i nie będę ci dręczyć o ich wyjawienie? Przynajmniej na blogu...?
W każdym razie dziękuję :) Ciesze się, że ci się chociaż trochę podobało :)
Może ci kiedyś powiem, ale na blogu na pewno nie ;)
UsuńJeślibym mógł to bym powytykał, ale nie mam pewności że sobie nie żartujesz ;)
Zapamiętam i się dostosuję. Już nie będę wspominać o przyczynach osobistych.
A i owszem, podobało :)
*.* ♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńUważam to za pozytywny i motywujący koment... Więc dziękuję :*
Usuń