___________________________
* * * ELLIOT
W powietrzu nie było już czuć duszącego
dymu. Zgliszcza wyglądały jednak przerażająco. Spalone kikuty sterczały we
wszystkie strony, ostała się część konstrukcji, kawałek stelażu z desek. Tak to
wszystko pozostałe było jedną wielką kupą drewna, popiołu i nieodwracalnie
zniszczonych sprzętów jeździeckich. I pomyśleć, że ja mogłem być częścią tej
sterty, zmiażdżony gdzieś wewnątrz…
Siedziałem na ziemi kilkanaście minut
wpatrując się w pogorzelisko. Nie miałem zielonego pojęcia dlaczego to robiłem,
ale coś wewnątrz przyciągnęło mnie na miejsce katastrofy. Zamknąłem oczy, co
okazało się błędem, bo natychmiastowo zalała mnie fala obrazów. Poczułem ten
sam piekący i palący ból na skórze. Zobaczyłem przed sobą, oczyma wyobraźni, te
same płomienie, mdlejącą Clov, osuwające się belki. Trzask palącego się drewna,
konwulsyjne rżenie trzepiących się w agonii koni… Nawet gdybym nie miał
genialnej pamięci nigdy bym tego nie zapomniał. Takiego przeżycia nie da się
zapomnieć. Ten wypadek wrył się do mojej głowy nieodwracalnie. Wypełnia mnie
teraz strachem, obawami…
Zawsze mówiono mi, że jestem zbyt
poważny, że przez swój charakter nie będę miał dzieciństwa, że nie będę
potrafił znaleźć przyjaciół, którzy pomogą mi w potrzebie. Po pożarze mam
wrażenie, że stałem się jeszcze poważniejszy… Ale mam przyjaciół. I to
wspaniałych. Jednemu z nich zawdzięczam życie. Tony’ emu. Zawsze Lorren miała z
nim lepszy kontakt, więc nie spodziewałem się takiego poświęcenia z jego
strony. W sumie niczego się nie spodziewałem. Proste… spanikowałem, zacząłem
histeryzować…Ale jestem tylko dzieckiem. Małym i bojaźliwym, taka prawda.
Największy strach ogarnął mnie, gdy Clov odpłynęła a płomienie zaczęły pełznąć
po jej całym ciele. Nie ciężko było zgadnąć, że straciła kontrolę, ale ja nie
potrafiłem jej pomóc, nie mogłem. Nie wiedziałem jak pomóc samemu sobie. W
końcu mogliśmy się tam usmażyć oboje… Kiedy ogień ogarnął całą stajnie
próbowałem ją jeszcze stamtąd odciągnąć w stronę wyjścia. Nie mam pojęcia jak
chciałem to zrobić, bo kompletnie straciłem orientację gdzie ono jest, bo
wszystko wokół mnie było jedną wielką płonącą kupą. Kiedy nadzieja mnie
opuściła pojawił się Tony. Gdyby nie on już by mnie tu teraz nie było…
Z trudem otworzyłem oczy, zupełnie
jakbym nie mógł rozkleić powiek zanim przypomniałbym sobie wszystko to po
kolei. Wziąłem głęboki wdech i oparłem brodę na kolanach, obejmując nogi.
Właśnie sobie uświadomiłem, że jestem największym szczęściarzem na świecie!
Uczucie ulgi, spokoju i szczęścia powoli rozprzestrzeniały się po moim ciele.
Wkoło mnie zawirował lekki wiaterek, szepcząc mi do uszu niczym mama.
Usłyszałem kroki na żwirowej ścieżce za
swoimi plecami. Byłem ciekaw kto się do mnie zbliża i z jakiego powodu
przychodzi na miejsce katastrofy, ale zmusiłem się do pozostanie w bezruchu.
Nie odwróciłem się, nie spojrzałem za siebie, starałem się być obojętnym.
- Co ty tu
robisz, mały?- dotarło do mnie pytanie. Lekko zdezorientował mnie ton tego
zdania, bo nie mogłem od razu odgadnąć kto je wypowiedział. Było takie
troskliwe i łagodne, że aż dziwne… A głos był męski, czyli nie Lorren… Zresztą
ona nie mówiła nigdy do mnie mały.
W czasie gdy wszystkie te myśli
przeleciały mi przez głowę, zdążył koło mnie usiąść Andy… Co? Zaskoczyła mnie jego obecność. I to bardzo.
Od kiedy on jest taki miły? I po co tu przyszedł? Chwilowo nie mogłem
załapać co się dzieje. Dopóki blondyn nie odezwał się po raz kolejny:
- Dlaczego
siedzisz tu sam?- zapytał i wziął z ziemi mały kamyczek, który zaczął obracać w
palcach.- Szukałem cię, po
całej Szkole, bo… Lorren wróciła.
- Wróciła!? A gdzie była?!-
zerwałem się i spojrzałem na, wydawałoby się nieobecnego, chłopaka. Tak, jakby
tego wszystkiego było mało moja siostra przepadła bez śladu w wieczór po
pożarze. Bez słowa wyjaśnienia, bez ostrzeżenia. Okropnie mnie to zaniepokoiło,
bo z początku myślałem, że poszła do lasu, ale nie wracała dosyć długo, wiec
zacząłem się zastanawiać nad przyczyną jej odejścia. Pomyślałem, że uciekła, że
mnie porzuciła…Ale szybko odrzuciłem od siebie takie pomysły. Antaniasz mnie
uspokajał i zapewniał, że ma wszystko pod kontrolą, to mi trochę pomogło, bo
nasz Mistrz trzyma wiele rzeczy w tajemnicy. Choć nadal byłem lekko
zaniepokojony. Dlatego
przyszedłem tutaj. Żeby pomyśleć. Nigdy osobiście tego nie robiłem, ale
wiedziałem, że moja siostra tak robi, więc postanowiłem wziąć z niej przykład
- Stwierdziłem,
że pewnie się ucieszysz, że się odnalazła- kontynuował Andy, nadal bawiąc się
kamyczkiem.
- A znasz powód
dla jakiego zniknęła?- zapytałem z zaciekawieniem i podniosłem się z ziemi.-
Czemu sama do mnie nie przyszła? Wysłała ciebie?!
- Nie znam
dokładnie powodu, bo nie wnikałem- odparł wpatrując się w osmolone dechy.- Jest
pewnie zajęta, bo przyprowadziła jakąś nową Nadnaturalną. Była strasznie w złym
humorze. Albo po prostu wpada w taki humorek na mój widok…?
- Nowa
uczennica?!- wrzasnąłem z niedowierzaniem i wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Tak. Już
wiemy dlaczego Antaniasz się nie martwił- odpowiedział smętnie i chyba ze
złością rzucił kamyczek prosto między zawalone belki, które podtrzymywały strop
stajni.- Kończę ostatecznie szkolenie i odchodzę za niecały miesiąc a Mistrz
już znalazł sobie mojego następcę… Zawsze to ja byłem wtajemniczany w takie
plany!
- Nie mów mi,
że jesteś zazdrosny?- zapytałem cicho i przechyliłem głowę.
- Nie w tym
rzecz… Ale to jest trochę przykre. Biorąc pod uwagę to, że Antaniasz jest dla
mnie jak ojciec. To on mnie wychowywał, od początku- urwał na chwilę i wstał
kręcąc głowa.- A ja się martwiłem, że jak odejdę to sprawię mu przykrość. Widać,
nie będzie tęsknił za swoim wychowankiem... Ale co ja ci tu się wyżalam! Chyba mi odbija! Czemu ja mówię takie
rzeczy ośmiolatkowi!
Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się na
widok grymasu Andy’ ego. Nie znałem go od takiej strony. Wiedziałem, że jest
strasznie niestabilny i zmienny, jak jego żywioł. Ten chłopak jest idealnym
odzwierciedleniem pogody! Ale nie zdawałem sobie sprawy z tego jakie może mieć
zmartwienie, w naszej Szkole w końcu nie wszyscy za nim przepadają. Lorren i
Tony go nie cierpią. Ja w sumie jestem w stosunku do tego blondyna…hm,
neutralny. A Clov wszystkich lubi!
- Dobra, może
musiałeś się wygadać…- Uśmiechnąłem się do niego jeszcze serdeczniej.- Ej, a
gdzie znajdę Lorren?
- Powinna być w
domku Antaniasza- mruknął niechętnie Andy i machnął ręką na ścieżkę, jakbym nie
znał drogi.
- Dzięki, że o
mnie pomyślałeś!- Odwróciłem się tyłem do pogorzeliska i zrobiłem kilka kroków,
po czym zatrzymałem się i zwróciłem powtórnie do blondyna.- A ty nie idziesz?
- Wiesz… idę,
ale w innym kierunku. Pokrążę sobie po szkole- powiedział wzruszając ramionami
i nie odrywając wzroku od zgliszczy.
Przystałem na to i ruszyłem w swoją stronę.
*
* *
Zgasiłem światło i wskoczyłem pod
kołdrę.
Lorren zdecydowanie była dziś w złym
humorze. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wkurzonej i obrażonej na wszystko
dookoła. Nie wyciągnąłem z niej dużo informacji. Niechętnie odpowiadała na moje
pytania, więc szybko dałem sobie spokój i postanowiłem jeszcze kiedy indziej poruszyć
temat jej zniknięcia. Poza tym
zastał nas już wieczór. Ech... Dowiedziałem się od niej jedynie, że
przyprowadziła nową Nadnaturalną- Esper Cantorii. Dziewczyna nie radzi sobie z
mocą, którą wiąże z wodą i lodem… Może właśnie to irytowało moją siostrę? Że w
Szkole będzie ktoś z takim samym żywiołem jak ona? Nie wiem, nie chciałem być
wścibski. Bardzo prawdopodobne, że na jej złe usposobienie składały się jeszcze
przeżycia z poprzednich dni… To naprawdę był nie odpowiedni moment na takie
misje i znikanie bez słowa, więc to ją mogło tak nabuzować.
Ale trudno… Pogodziłem się z tym, że
Lorren ma jeszcze przede mną tajemnicę. No i zapewne woli teraz poświęcać
więcej czasu Tony’ emu niż mi. W końcu on jest najbardziej poszkodowany.
Leżałem długo w całkiem ciemnym pokoju
i wpatrywałem się w sufit nie mogąc zasnąć. Haru chwilę kręciła się w moich
stopach moszcząc sobie miejsce aż w końcu ułożyła się i złożyła swój aksamitny,
śnieżnobiały łebek pomiędzy przednim łapkami. Prze okno do środka wlewała się srebrzysta
poświata księżyca. Noc była jasna i przejrzysta. Zacząłem ziewać. Nie chciałem
zbudzić Haru, więc nie zmieniając pozycji dałem się ukołysać snom.
Ale dzisiejszej nocy nie miałem
zwyczajnego, błogiego snu, tylko… koszmar.
Mężczyzna
siedział za biurkiem zwrócony tyłem do mojej senne osobowości. Pisał coś przy
świetle małej lampki. Nie było widać jego twarzy. Miał na sobie codzienne
ubrania, jego włosy były w ciemnobrązowym, może nawet czarnym kolorze, lecz
półmrok panujący w pomieszczeniu zgłębiał wszystkie barwy. Niespodziewanie
rozległ się dzwonek do drzwi. Mężczyzna oderwany od swojego zajęcia uniósł
głowę. W świetle lampki rozpoznałem jego twarz. Tata. Tak, to
była na pewno on! Wstał od biurka i poszedł do przedpokoju, by otworzyć drzwi. Moja
senna świadomość podążyła mimowolnie za nim. Obaj dotarliśmy do drzwi i rozległ
się kolejny długi, ogłuszający dzwonek. Zaraz po nim pukanie. Tata szybko nacisnął klamkę i otworzył. A za progiem stał jakiś
facet cały ubrany na czarno. Za sobą miał kilku swoich sobowtórów. Wszyscy
mieli zasłonięte twarze, tylko nosy wystawały im spod czarnych jak smoła
kapturów. A obok pierwszego zakapturzonego gościa stał ogromny, czarny wilk.
Szczerzył złowieszczo kły, jego oczy były dwukolorowe, a na karku wisiał mu
złoto-srebrny medalion. Przez twarz mojego ojca przeleciał niepokój, a może
nawet strach. Chciał szybko zatrzasnąć drzwi, lecz wilk go ubiegł… Jednym
szybki susem rzucił się na tatę zwalając go na podłogę, tuż pod nogi sennego
mnie. Tata próbował go z siebie zrzucić, nie chciał dać się ugryźć. Chwilę się
szamotali, przewrócili kilka szafek aż zawzięty wilk zawył złowrogo i błyskawicznie
wierzgnął łbem zatapiając kły w krtani mojego taty. Gdybym mógł zacząłbym
krzyczeć i płakać. Chciałem zbudzić się jak najszybciej, ale nie mogłem. Mój
tatuś został zagryziony... Wilk uniósł umorusany w krwi pysk. Przechylił łeb i
utkwił swoje dwubarwne oczy prosto we mnie. A przynajmniej miałem takie
wrażenie. Zwierz napiął wszystkie mięśnie i skoczył na mnie z wyciągniętymi łapami.
Zerwałem się z krzykiem, cały zlany potem.
Wystrzeliłem z łóżka jak z procy i
bezmyślnie pognałem do pokoju Lorren nie zważając na godzinę. Przykleiłem się do
jej drzwi i zacząłem w nie nachalnie pukać, gdy okazało się, że są zamknięte. Otworzyła
mi je zaspana po chwili.
- Co się
dzieje, Elliot?- zapytała przecierając oczy.
- Miałem
koszmar!- odpowiedziałem i wepchnąłem się do jej pokoju bez zaproszenia.
- Co? Jaki koszmar? Robisz
takie zamieszanie z powodu snu?- zapytała już trzeźwiejszym tonem i zamknęłam
powoli drzwi drapiąc się w głowę.
- Tak! Bo to nie był zwykły
sen!- odpaliłem zamaszyście gestykulując.
Usiedliśmy na jej łóżku i
opowiedziałem jej wszystko od początku do końca. Z każdą chwilą robiła coraz
większe oczy. Przez jej twarz przelatywały różne emocje. Kiedy skończyłem
dłuższą chwilę milczała, jakby się zastanawiała.
- Elliot…-
odezwała się kręcąc głową.- Antaniasz prosił, żebym ci nie mówiła…
- Ale czego?- zapytałem
z zaciekawieniem i spojrzałem na nią wyczekująco.
Teraz żałuje, że się w ogóle
odezwałem.
Piątek, piąteczek... Sorry, że dopiero teraz, w końcu miałem napisać jak najszybciej...
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! I wmawiasz mi, że kiepsko piszesz... Naprawdę, wstydziłabyś się tak mnie oszukiwać :P
I dalej będę ci to wmawiać... :P
UsuńDziękuje. Fajnie, że ci się podobało :)
Ależ wmawiaj, nie krępuj się :P
UsuńZobaczysz, że tego mi nigdy nie przegadasz! Będę wiecznie obstawać przy swojej wersji :P
UsuńA ja przy swojej i tego nie zmienisz :P
UsuńSkąd wiesz?! Może kiedyś zmienię...!!! :D
UsuńPożyjemy zobaczymy ;) ale nie sądzę :P
Usuń