piątek, 7 marca 2014

Jednorazówka od Sagiego van Cahear aep Reuel

NIEZNANE SĄ WYROKI LOSU


Szedłem przez szkołę, popijając napój z puszki. Przechodziłem właśnie obok ławki, na której siedziało kilku chłopaków, z gatunku debili, cieszących się z cudzego nieszczęścia. Z początku nie zwracałem na nich większej uwagi, będąc zbyt zajętym filozoficznymi rozmyślaniami na różne tematy (na przykład: „Po co Bóg stworzył takich ludzi jak Żubru?” [oczywiście chodzi o jednego z tych idiotów, obok których dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie przechodziłem]) żeby zajmować się swoim najbliższym otoczeniem. Wtem ktoś podłożył mi nogę i runąłem jak długi na podłogę, oblewając napojem siebie, podłogę i najbliższe otoczenie, przy wtórze ogólnego śmiechu i rozbawienia, tudzież złości wśród oblanych osobników.
     Z wściekłością spojrzałem za siebie. Byłem wściekły nie tyle o to, że ktoś podstawił mi nogę i wywróciłem się, rozlewając mój ulubiony napój – kto by się przejmował takimi bzdurami? No na pewno nie ja – a o to, że zostałem wyrwany z rozmyślań. Jest to jedna z tych przyczyn, które zawsze wytrącają mnie z równowagi i zamieniają w demona.
     Z wciąż wyprostowaną nogą siedział oczywiście sam Żubru, zaśmiewając się wniebogłosy, lecz gdy tylko przeszyłem go lodowatym, nienawistnym wręcz spojrzeniem, przeszła mu chęć do śmiechu, zastąpiona przez graniczące z paniką przerażenie. W ciągu kilku miesięcy, które spędziłem w tej szkole, wiele razy byłem wyprowadzany z równowagi, jednak tak rozwścieczonego mnie tu jeszcze nie widziano. Krew wręcz gotowała mi się w żyłach.    
     Chociaż może lepiej powiedzieć: zmroziła.
     Ale może zanim przejdę dalej, powiem coś o sobie. Nazywam się August. Tak, dobrze myślicie, jestem nadnaturalny, lecz potrafię kontrolować swoją moc; kontrola nigdy nie stanowiła dla mnie problemu. Moja moc związana jest oczywiście z wodą w każdej postaci i stanie skupienia oraz innymi cieczami.
     Biorąc pod uwagę, że ciało przeciętnego człowieka składa się w około 60 procentach z wody, niebezpiecznie jest mieć we mnie wroga.
     Naturalnie mam ciemnoblond włosy, teraz jednak przefarbowałem je na kolor czarny, bo ten kolor o wiele bardziej mi się podoba. Na oczach noszę soczewki w kratkę. Tak, w kratkę. A co, nie wolno mi?
     W ludziach nie lubię kilku rzeczy, między innymi nadmiernej pewności siebie; to można jeszcze wyleczyć. Kolejną rzeczą, której po prostu nie znoszę, która doprowadza mnie do szału i którą staram się za wszelką cenę wyplewić jest skurwysyństwo. Na to niestety nie ma lekarstwa. To trzeba niszczyć żelazem i wypalać ogniem. Chyba właśnie dlatego tak bardzo lubię cytat z Wiedźmina „Na pohybel skurwysynom”. Kto wie, może będzie to moim celem, ideą przyświecającą mi przez całe życie? Kto wie…
            Żubru głośno przełknął ślinę; jak dotąd tylko on zauważył, że coś jest nie tak. Oczy zaczęły mu powoli wysychać, bez skutku mrugał powiekami i robił wszystko, by je choć trochę zwilżyć. Później zaschło mu w gardle, a skóra na twarzy momentalnie mu wyschła. Dopiero wtedy reszta tłumu zajarzyła, że dzieje się coś dziwnego, coś, co w normalnych warunkach nie powinno mieć miejsca.
     Ale właśnie wtedy wstałem, odrywając wzrok od chłopaka i zatrzymując przepływ mocy. Oddaliłem się powoli korytarzem, zostawiając zdezorientowanych uczniów i niezwykle szybko parującą kałużę.
*
     Tego dnia po szkole wybrałem się na spacer uliczkami najpaskudniejszej dzielnicy tego miasta, w której mieszkam, nawiasem mówiąc. Tutaj gwałty, pobicia, kradzieże i napady są na porządku dziennym i nikt, oprócz siedzących za biurkami urzędników, nie jest nimi zaskoczony. Przeważnie nawet ja nie zwracam na takie rzeczy uwagi, często przechodzę obojętnie. Rzadko zdarza się, żebym mieszał się do takich wypadków – zbyt często są to zwykłe porachunki miejscowych gangów – oni pobili naszych chłopaków, to my zgwałcimy dziewczynę ich bossa, oni zgwałcili dziewczynę naszego bossa, to my pobijemy ich chłopaków…
     Ale tym razem było inaczej. Tym razem znałem i chłopaków, i dziewczynę. Tym razem było to pobicie, które mogło mieć skutek śmiertelny, nie jakiś tam zwykły gwałt.
     Kiedy zobaczyłem swojego przyjaciela uderzającego w twarz moją koleżankę – która była w zasadzie naszą wspólną koleżanką, którą znaliśmy już od dłuższego czasu, a do tego mój przyjaciel wiedział, że nie jest dla mnie kimś zwykłym – doznałem szoku, a kiedy jego towarzysz, a mój serdeczny kolega kopnął ją kolanem w brzuch, to był już koniec tego, co mogłem przyjąć jednego dnia. To było dla mnie jak nóż wbity w plecy przez rodzoną matkę – której nigdy nie znałem.
     Krew zamarzła mi w żyłach na ułamek sekundy, by choć trochę schłodzić trawione gorączką wściekłości ciało. To się dopiero nazywa zachować zimną krew…
      Ruszyłem w ich kierunku. Znajdująca się w powietrzu para wodna zaczęła się skraplać, spadając na ziemię i od razu zamarzając, to znów topiąc się i parując – pierwszy raz w życiu straciłem kontrolę nad mocą.
     Ale wraz z mocą wymknęło się spod kontroli ciało.
     Działałem instynktownie; być może w inny dzień bym tak nie zareagował, dzisiaj jednak moja równowaga psychiczna była poważnie naruszona. Wbiłem koledze pięść w brzuch, jego koszulka pokryła się lodem w miejscu uderzenia. Drugą ręką chwyciłem go za nogi w kolanach i uniosłem w górę, po czym rzuciłem nim w przyjaciela. Żaden z nich nie zdążył nawet krzyknąć.
     Przyjaciel upadł na ziemię, przywalony ciężarem ciała kolegi. Patrzył na mnie ze zdziwieniem, nie mogąc wydobyć z siebie nawet jednego słowa.
     - Jak mogłeś mi to zrobić? – spytałem, nie oczekując odpowiedzi. Odwróciłem się do niego plecami i spojrzałem na dziewczynę. Pomogłem jej wstać i bez słowa odeszliśmy stamtąd.
     Chwilę później, kolega odzyskał świadomość. Od przyjaciela dowiedział się, co właściwie zaszło. I przeraził się, a chwilę później także przyjaciel. Zrozumieli bowiem, że teraz prędzej zostaną moimi wrogami niż przyjaciółmi.
     I straciłem przyjaciela. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Nie chciałem, żeby to się w ogóle skończyło.
     Ale nieznane są wyroki losu. I nikt nie wie, jaka ścieżka została mu przeznaczona, dopóki nie dojdzie do końca drogi.
     Bo nikt nie może przewidzieć przyszłości.   


6 komentarzy:

  1. Fajne :D Zabrakło mi chyba jedynie rozmowy między głównym bohaterem, a ofiarą jego kolegów... Nie podziękowała mu nawet?
    I nie wiem czemu, ale to opowiadanie przywiodło mi na myśl naszą poniedziałkową rozmowę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Nie byłem wczoraj w nastroju do dialogów :/
      Poniedziałkową rozmowę? No tak, faktycznie... Ale nie pisałem tego z myślą o niej ;)

      Usuń
    2. Ale i tak mi się tak skojarzyło.
      I bez tej rozmowy jest fajne, choć pierwsze wrażenia było wybrakowane, rozumiesz mnie, takie urwane... Ale mną się nie sugeruj :)

      Usuń
    3. Rozumiem... No cóż, mówiłem, że jest słabe ;)

      Usuń
    4. Nie jest słabe! Jest ciekawe, krótkie, ale treściwe :)
      Poza tym mi nie mówiłeś, że jest słabe...

      Usuń
    5. Więc teraz ci mówię ;)
      W każdym razie dziękuję :)

      Usuń