THOR SIĘ NIE LICZY
Na świecie panował półmrok, z nieba lały
się strugi deszczu. Ulica, na której stałem, była paskudna o każdej porze dnia
i nocy, ale w takich chwilach, kiedy deszcz ograniczał widoczność do zaledwie
kilkunastu metrów, była jeszcze gorsza. Cała dzielnica była paskudna. Nie
ukrywam, była to najpaskudniejsza dzielnica w tym mieście. Mieszkały tu i
spotykały się największe męty tego miasta, a kradzieże, gwałty i napady były tu
na porządku dziennym, i nikogo – no, może poza zgrają urzędasów – nie dziwiła
ani ich liczba, ani tym bardziej sam fakt występowania.
Oczywiście, ja widziałem o wiele więcej. O
wiele więcej paskudnych dzielnic, z czego większość była jeszcze gorsza od tej.
Widziałem o wiele więcej wśród deszczu. Mi nie przeszkadzał on zbytnio. W ciągu
swojego życia widziałem o wiele gorsze ulewy.
W ogóle dużo widziałem w ciągu swojego
życia.
Myślicie, że życie przez cztery tysiąclecia
jest łatwe? Że wieczna młodość jest fajna, wygodna i w ogóle? Że to takie
genialne: patrzeć, jak rozwija się świat? Jak kształtują się kultury? Brać
udział w historycznych wydarzeniach?
Otóż tak nie jest.
Zaufajcie mi, bo doświadczyłem tego na
własnej skórze. Urodziłem się w Egipcie w drugim tysiącleciu przed Chrystusem.
Jako syn jednego z ważniejszych urzędników zostałem nienajgorzej wykształcony.
Pewnego dnia spotkałem kapłana. Kapłan polubił mnie i wziął do siebie na
wychowanie. Okazało się, że nie był on zwykłym kapłanem. Nauczył mnie wielu
rzeczy, w tym i magii – później okazało się, że są to tylko podstawy, wtedy jednak
była to duża wiedza.
Jako młody czarodziej, miałem wtedy bowiem
szesnaście lat, zapragnąłem zdobyć nieśmiertelność, sposób na zostanie młodym.
Wiecznie młodym.
Wyruszyłem więc w dół Nilu. Dotarłem do
ujścia wielkiej rzeki, jednak okazało się, że mój statek nie jest w stanie
przemierzyć morza, nad którym się znalazłem, co nieco pokrzyżowało mi plany.
Postanowiłem więc udać się na zachód. Było to dobre posunięcie, bowiem idąc
cały czas wzdłuż wybrzeża, dotarłem do Fenicji. W jednym z portów mieszkał
znający się na roślinach i ich właściwościach mężczyzna. Z jego pomocą
opracowałem napój sprawiający, że ciało ani umysł się nie starzały, a podawany
starcom odmładzał ich o kilka lat, a im więcej wypili – tym młodsi byli.
Szczęśliwy, że osiągnąłem swój cel,
wyruszyłem dalej na północny zachód. Osiadłem w Grecji. Spędziłem tam dobrych
kilkaset lat. Kiedy Dorowie zaczynali podbój Grecji, przemieściłem się dalej na
północ i w jakiejś krainie – której nazwy nie znam do dzisiaj – spędziłem
kolejne kilka wieków. Następnie, a było to około roku pięćsetnego przed
Chrystusem, przeniosłem się do Rzymu, gdzie w spokoju rozwijałem swoją praktykę
aż do czterdziestego czwartego roku przed Jezusem z Nazaretu opuściłem granice
Cesarstwa (czy tam Republiki, kto by się tym przejmował?), gdyż wojna domowa,
która wtedy miała miejsce zagrażała zarówno mi, jak i mojej pierwszej
uczennicy. Wywędrowaliśmy na północ, przez Galię i przeprawiliśmy się do
Brytanii.
W Brytanii spędziliśmy wiele czasu. Tam też
pierwszy raz zetknąłem się z wilkołakami. I wiecie co? Prawie wszystko, co o
nich mówią, to bzdury. Na przykład, mogą zmieniać swoją postać kiedy tylko
chcą. I wbrew pozorom, w postaci wilka są świadome swoich czynów. W Brytanii
także pierwszy w życiu raz spotkałem wampira. Co wiecie o wampirach? Śmiało,
mówcie. Chętnie obalę kilka mitów.
Gdy na wyspy przybyli pierwsi wikingowie,
wraz z uczennicą, która po kilkuset latach wreszcie kończyła szkolenie,
przenieśliśmy się do Skandynawii, gdzie wśród wikingów spędziliśmy około stu
lat. Tyle czasu wystarczyło, abyśmy zostali jednymi z nich. Kultura wikingów, w
odróżnieniu od tych, z którymi się do tej pory zetknąłem, spodobała mi się.
Polubiłem ich bogów… i tak oto stałem się wyznawcą Odyna i spółki. Oczywiście,
nie zapomniałem o Ra, Ozyrysie i reszcie egipskich bogów. Stworzyłem coś w
rodzaju nowej religii z panteonem składającym się z bogów egipskich i
nordyckich. Ciekawy zestaw. Ale najlepsze jest patrzenie, jak nasi kochani
bogowie się kłócą, któremu bardziej podlegam. A już najlepsze są kłótnie nordyckiej
Hel, egipskiego Ozyrysa i celtyckiej Morrigan (kiedy w dziesiątym wieku
przeniosłem się, już bez uczennicy, do Irlandii, zostałem także Celtem).
Przeważnie spory wygrywa Ozyrys, jako że jemu najdłużej podlegam. Ale na
szczęście mnie w te swoje kłótnie nie wciągają.
Jak już wspomniałem, w dziesiątym wieku
przybyłem do Irlandii, gdzie jednak nie spędziłem zbyt wiele czasu. W dwunastym
wieku przeniosłem się do Bizancjum, które wtedy już powoli chyliło się ku upadkowi.
Spędziłem tak tylko kilkadziesiąt lat, z powodu prześladowania, które mnie tam
dotykało. A raczej szturchało pod żebra. I to głęboko.
Na dłuższy czas wyniosłem się z Europy i
okolic i osiadłem na zachodzie Azji, w szybko powiększającym się państwie
Czyngis-chana. Przez dłuższy czas żyłem tam spokojnie, zbyt zajęty własnymi
sprawami, żeby interesować się upływem czasu czy sytuacją polityczną w kraju, w
którym zamieszkałem. Znalazłem nowego ucznia, który okazał się o wiele bardziej
pojętny, niż moja poprzednia uczennica. I, choć byłem starszy i moja wiedza
znacznie przewyższała tą, którą posiadałem kształcąc poprzednią uczennicę, więc
nowy uczeń miał więcej materiału do opanowania, już po dwustu latach zakończył
naukę i wyruszył w świat… A ja zdałem sobie sprawę z tego, ile czasu spędziłem
w Mongolii. Spakowałem swój dobytek i ruszyłem dalej na wschód, do Japonii. Tam
również spędziłem trochę czasu, jednak, kiedy poznałem pewną wiedźmę,
stwierdziłem, że mój czas w Kraju Kwitnącej Wiśni dobiegł końca i tak, w
szesnastym wieku przeniosłem się do Indii. Tam jednak zabawiłem jedynie kilka
lat i wróciłem do Egiptu, przez dawną Asyrię, Fenicję i Palestynę. Tak oto moja
historia zatoczyła krąg: znów byłem w swojej ojczyźnie. Spędziłem tam sporo
czasu, bowiem dopiero w dwudziestym wieku przeniosłem się do Ameryki i
zamieszkałem w okolicy gór Sierra Nevada.
I tak oto teraz stoję w deszczu w
niewielkim amerykańskim miasteczku. Ja, człowiek urodzony na przełomie epok.
Człowiek, który początek swojego życia spędził w epoce brązu – tak na
marginesie, ta epoka chyba była lepsza od tej, którą mamy teraz.
Ujrzałem parę idącą szybko ulicą.
Przynajmniej mi się wydaje, że to była para. Równie dobrze mógł to być
przyjaciel z przyjaciółką. Ale nieważne. Nie mieli ze sobą parasola, co
sugerowało, że wyszli już jakiś czas temu – deszcz lunął przed godziną. Zdołałem
usłyszeć urywek ich rozmowy.
- Jeszcze raz ci dziękuję, August… – mówiła dziewczyna.
- To naprawdę nic takiego – bronił się chłopak, zapewne
noszący imię August. Skojarzył mi się ze starym znajomym, Oktawianem Augustem…
Chłopak miał silną aurę magiczną, trzeba to
przyznać. Nie był jednak klasycznym przedstawicielem czarowników, wiedźm ani
niczego w tym stylu… Nie mogłem rozpoznać tej aury. Zetknąłem się z taką już
wiele razy w życiu, nigdy jednak nie zastanawiałem się nad nią…
I wtedy przypomniałem sobie jednego z moich
dawnych uczniów, Abdula Gaffara, zwanego Husamem. On miał bardzo podobną aurę,
kiedy spotkałem go po raz pierwszy. Nie ukończył szkolenia, nie dał rady.
Poddał się po dwudziestu latach. Brakowało mu cierpliwości i wytrwałości,
chociaż predyspozycje miał dobre. Odszedł ode mnie z prawie identyczną aurą, z
jaką przyszedł. No cóż, szkolenie u faceta, liczącego sobie kilka tysięcy lat,
nie może być krótkie.
Ciekawe, gdzie podział się Husam. Dawno go
nie widziałem, z trzysta lat jak nic - on opracował własną metodę pozyskania
nieśmiertelności, jednak nie podzielił się nią ze mną.
Jako jedna z najstarszych, a za razem
najpotężniejszych istot chodzących po tej ziemi, bez problemu łamię wszystkie
blokady, zapory i inne magiczne metody ukrywania siebie lub innych przedmiotów,
bez problemu więc wyśledziłem byłego ucznia. Znajdował się w tak zwanej Szkole
Antaniasza. Chyba jeszcze tam nie byłem.
Ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, nie? W
sumie ciekawe, jak to wygląda. Ma dość silne bariery i zabezpieczenia. Jest w
ciągłym ruchu, co może mi nieco utrudnić dostanie się tam.
Ale co z tego? Przeżyłem jedne cztery
tysiąclecia, przeżyję i następne. Czemu by nie sprawdzić, co to jest ta cała
Szkoła, póki jeszcze istnieje? I tak ją przeżyję.
W sensie, że będę żyć jeszcze długo po tym,
jak ona upadnie.
A może przy okazji znajdę jakiegoś nowego
ucznia? Od dawna nikogo nie szkoliłem.
Thor się nie liczy.
Nacieszcie się, bo to prawdopodobnie moje ostatnie...
OdpowiedzUsuńCzemu ostatnie?! No, weź! Nie rób nam tego, jesteś jedynym czytelnikiem, który pisze jednorazówki...
UsuńI oczywiście podobała mi się powyższa jednorazówka, jak wszystkie pozostałe. Fajnie powiązałeś te swoje opowiadania ze sobą ;)
P.S. Przepraszam cię, że jeszcze nie zerknęłam na te opoka, które mi wysłałeś... Ale obiecuję, że je przeczytam, tylko nie wiem kiedy... :/
Ostatnie, bo założyłem się z Enough że mnie nie przekona, żebym coś jeszcze napisał (ty też mnie nie przekonasz! nikt mnie nie przekona dopóki Enough nie zrobi tego co ma zrobić jeśli przegra! :P)
UsuńDziękuję :) To z Augustem jest specjalnie dla ciebie bo brakowało ci podziękowania ;)
Spoko, nie ma się co spieszyć ;)
A skąd wiesz, że ja cię nie przekonam! Wbrew pozorom mogę być bardzo wpływowa... :P
UsuńA co ma zrobić Enough??? Nie chwaliła się, że weszła z tobą w zakład. A to ciekawe, bo ona tak fajnie się wkurza jak przegrywa <3
Dzięki, że pomyślałeś o tej mojej uwadze a propos Augusta w tym opku ;)
Freedom, uparłem się, że nic nie napiszę, dopóki Enough nie zrobi tego co ma zrobić... A co ma zrobić? No nie wiem, czy mogę ci powiedzieć :P
UsuńTak, wziąłem ją sobie do serca ;)
Mi nie powiesz...??? :'(
UsuńDobra, jak chcesz, teraz będę nękać o to Enough. Błahahaha!!! W końcu pęknie i sama mi powie, co ma zrobić. I niech najlepiej zrobi to jak najszybciej.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń