poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 31 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Witajcie, wróciłam, jestem cała i wstawiam. Rozdział może wydawać się przydługi (i zapewne też taki jest), ale powinno się go wam szybko czytać. Wydarzenia w nim zawarte wymagały opisu, więc licze na zrozumienie i komentarze :)
_______________________

   Nadal nie mogę uwierzyć jaka byłam naiwna, jacy my wszyscy byliśmy naiwni! Wszystkich wykorzystali. Tak użyłam liczby mnogiej, bo Will też gdzieś wsiąknął, mniej więcej w tym samym czasie co Devid. Moje podejrzenia były jak najbardziej słuszne, w końcu potwierdziła je i Esper.
   Will już nie wrócił. Proste, zdradził. Widać było po mojej siostrze, że to przeżywała. Ale Pablo dał jej ukojenie, rozgadał jej to w głowie, pocieszył. Uspokoił i przywrócił dawną Esper. Zajęło mu to niewiele czasu, wbrew pozorom była ona podatna na słowa Pabla. Ze mną było gorzej. W mojej psychice pozostaną zbyt wielkie bruzdy, które próbował łatać Tony. Byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Zaopiekował się mną, był przy mnie dzień i noc. Tulił , gdy dręczyły mnie koszmary i gdy budziłam się z krzykiem w środku nocy. Był przy mnie bez przerwy, rozmawiał, zagadywał, przymuszając mnie do mówienia, do nawiązywania rozmowy i kontaktu z otoczeniem. Wróciłam do normalności z przekonaniem, że mam przy sobie osobę, która szczerze mnie kocha i mnie nie opuści. Co prawda wszyscy się już pogodzili ze zdradą, lecz mi i Esper było z tym najciężej. Tylko my dwie byłyśmy związane ze zdrajcami.
      
   Minęły już dwa tygodnie od ich zdrady. Wszystko mogło się zdarzyć. Pablo obliczył dokładną datę napaści na Szkołę. Było to trzy dni temu. A Lyx nie zaatakował, co jeszcze bardziej wszystkich zdenerwowało. W minionym czasie poczyniliśmy wszelkie działania zabezpieczające. Byliśmy przygotowani na odparcie ataku, jednak siedzieliśmy jak na szpilkach. Zajęcia się nie odbywały, musieliśmy być przygotowani i gotowi w każdej chwili. Gotowi na wszystko. Na atak. Szykowałam się właśnie na swoją wartę. Obserwowaliśmy okolice i gdyby któreś z nas zauważyło coś niepokojącego miało dać sygnał- zagrać na rogu specyficzną melodię, której każde z nas wyuczyło się w ciągu tych dwóch tygodni. Nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Codziennie budziłam się z poczuciem przerażenia w sercu. Strach paraliżował mnie z każdą minutą mojego życia. Zegar tykał mi w głowie bez przerwy, odliczał sekundy zbliżające nas do nieuniknionego.
   Otworzyłam szafę, by wyciągnąć adidasy i bluzę, gdyż miałam stanowisko niedaleko jeziorka w lesie, a jest tam dosyć podmokło i idiotycznie byłoby się tam wybrać w trampkach. Lexi podniosła się z legowiska i szykowała do wyjścia ze mną. Zanurkowałam w szafie.
    Wtem dotarł do mnie stłumiony dźwięk. Bardzo charakterystyczny dźwięk. Dźwięk rogu. Momentalnie zaschło mi w gardle. Trzepnęłam głową myśląc, że się przesłyszałam, że majaczę. To było niemożliwe, a za razem racjonalne i jak najbardziej możliwe! Czułam jak moje ciało ogarnia panika. Zawładnął mną strach, gdy melodia została wygrana do końca. Nie poruszałam się jeszcze przez kilka sekund, wstrzymałam oddech, miałam wrażenie, że zaraz zemdleje. Czekałam aż to okaże się tylko snem na jawie. Z otępienia wyrwał mnie ryk Lexi, który utwierdził mnie w przekonaniu, że nadeszło nieuniknione:
- Rusz się, Lyx zadaje tylko śmiertelne ciosy!

* * * DEVID
   
  Spróbowałem się ruszyć. Powoli odzyskiwałem przytomność, a wraz z nią odczuwałem z powrotem tępy ból. Zacząłem mrugać, z ust wyrwał mi się cichy jęk. Ręce miałem związane na plecach. Zaraz… na nadgarstkach poczułem zimny metal… Szybko domyśliłem się, że skuto mnie w kajdanki niwelujące nadnaturalność, nogi również mi spętano. Odzyskiwałem jasność umysłu i przypominałem sobie co mnie spotkało. Zacisnąłem szczęki na wspomnienie jak łatwo dałem się złapać. Leżałem na twardym podłożu. Otworzyłem szerzej oczy i zamrugałem nimi niepewnie szykując się na kolejny cios w nos. Otaczała mnie ciemność, lecz dało się dostrzec charakterystyczne elementy, jak dla wnętrza śmierdzącego busa dostawczego. Powtórnie spróbowałem się poruszyć, przed czym powstrzymał mnie przeszywający ból w żebrach. Dobra, mam złamany nos i żebra… co jeszcze?
  Nie mogłem poświecić więcej czasu na zdefiniowanie kolejnych obrażeń, gdyż drzwi busa otworzyły się znienacka, a  ja zastygłem w bezruchu i instynktownie chciałem zmienić się w cień, lecz nie udało mi się posłużyć nadnaturalnością, przez kajdanki. Byłem kompletnie bezbronny- zbity, spętany i pozbawiony mocy.
   Do środka wszedł Lyx. Trzewia przewracają mi się na sam jego widok. Wilkołak wlepił we mnie swoje zimne, dwubarwne oczy i wyszczerzył się w rekinim uśmiechu, pełnym wzgardy.
- Zachciało się co?- warknął do mnie. Milczałem, zaciskając zęby.- Zachciało się zdrady. Wiem, że jej nie zabiłeś. I wiem dlaczego- obnażył kły, a w jego oczach szalała krwista furia.- Nie zabiłeś jej, nie wywiązałeś się z zadania, nie wykorzystałeś swojej szansy! Już wcześniej mi podpadłeś!- te słowa wywrzeszczał mi prosto w twarz, zbliżając się do mnie gwałtownie i pochylając nade mną, nisko nad ziemią. Wilkołak przysunął się do mojej twarzy zaledwie na odległość kilku centymetrów i wpił we mnie swoje świdrujące spojrzenie, przeszywające mnie na wylot. Tym razem nie wytrzymałem jego naporu i odwróciłem głowę. Lyx złapał mnie na brodę i zwrócił z powrotem ku sobie. Wyjął z kieszeni małą karteczkę. Była to fotografia. Zdjęcie Lorren. Uśmiechała się na nim prześlicznie, jej włosy lśniły, była szczęśliwa, zdjęcia nie wykonał amator, coś o tym wiem. Wilkołak trzymał mnie, zmuszając do spoglądania na dziewczynę.
- Ty jej nie zabiłeś- syknął mi w twarz.- Więc ja ją wykończę. Pamiętaj, że tylko dzięki tobie będzie ginąć w katuszach i męczarniach. Zniszczę ją, zadręczę, będzie umierać powoli i boleśnie, a to twoja zasługa. Ach, i proszę spójrz na nią po raz ostatni, bo przy waszym kolejnym spotkaniu, o ile do niego dojdzie, będziesz spoglądał już na gnijącego trupa!- Jego słowa wywarły na mnie ogromne wrażenie. Jeszcze większe zrobił jego kolejny ruch. Lyx puścił mnie, uderzając moją głowa o podłogę busa, po czym wyciągnął zapalniczkę i w mroku podpalił zdjęcie. W świetle ogników liżących fotografię Lorren oczy Lyxa lśniły zabójczą żądzą mordu i zemsty. Dał mi wtedy do zrozumienia, że nie cofnie się przed niczym.
   Rzucił tlące się, zwęglone zdjęcie na ziemię i pstryknął w palce dwa razy, po czym szybko wyszedł na zewnątrz.
- Ciebie czeka ten sam los- dodał wychodząc.- Mogę zgładzić cię na miejscu, ale dopilnuję byś ginął w torturach, patrząc jak Lorren cierpi.
  Trzasnął drzwiczkami, zapadła cisza. Nie wiedziałem co ma teraz nastąpić. Nie miałem pojęcia co oznaczało pstryknięcie, dopóki nie poczułem przeszywającego bólu między łopatkami. Sekundę później ciężka podeszwa glana miażdżyła mi dłoń. Z płuc wyrwał mi się urwany krzyk bólu, gdy łamano mi kostki. Nawet nie miałem się jak bronić. Mogłem jedynie poddać się kopniakom i czekać aż się skończą.
    Nie wiem ile to trwało. Powoli nie czułem już bólu, ciało mi drętwiało. Coraz ciężej było mi oddychać, ostrość spojrzenia malała, kiedy nadszedł mój wybawca! Drzwiczki busa otworzyły się po raz drugi. Usłyszałem jak skrzypią i jak bus się kołysze, gdy ktoś do niego wsiada.
- Dosyć! Stop! To rozkaz!- dotarł do mnie czyjś władczy ton. Rozpoznałem głos swojego przełożonego. Wypuściłem sycząco powietrze, kiedy mój oprawca, którego nawet nie widziałem przestał mnie bić.
- Co to ma być?!- ryknął karcąco Charlie.- Chce z nim porozmawiać, zanim Lyx mi go zakatuje! To mój kadet i zabraniam robienia mu krzywdy!
     W odpowiedzi uzyskał niechętny pomruk, kryjących się w mroku wilkołaków, które mnie pilnowały.
   Uchyliłem powieki i rozluźniłem szczękę. Ciężko łapałem oddech, gdy ujrzałem przed sobą oblicze swojego opiekuna. Spoglądał na mnie poważnie, lecz gdzieś w jego oczach kryło się współczucie i żal.
- Dlaczego?- zadał mi krótkie pytanie, patrząc mi prosto w oczy. Charlie był czasem dla mnie jak ojciec, co prawda brutalny i bezwzględny jak wszyscy Czarni, ale jednak, traktował mnie jak równego sobie, tymczasem Lyx mną gardził.
- Czemu jej nie zabiłeś?- ponowił pytanie, bardziej szorstkim i ostrym tonem niż wcześniej.
- Bo nikt mi nie powiedział, że to Lorren FrostyBlast- wykrztusiłem z trudem.
  Słysząc to Charlie dziwnie zareagował. Wyprostował się raptownie na dźwięk własnego nazwiska. Właśnie! Teraz do mnie dotarło, że mój przełożony najprawdopodobniej jest spokrewniony z Lorren. Chwila… nie myślałem teraz tak biegle jak zazwyczaj, ale dostatecznie szybko łączyłem fakty. Kilka miesięcy temu Lyx wziął mnie na tajną akcje, akurat jak Charlie był w Hiszpanii w Madrycie… Przeprowadziliśmy wtedy zamach na…
- To twoja bratanica, tak?- te słowa wypowiedziałem już na głos, ledwo słyszalnym głosem.- Jak mógłbym ją zabić?- Charlie przerzucił swój wzrok z powrotem na mnie.- Już wystarczy mi, że brałem udział w zamachu na jej ojca! Na twojego brata!
- Tom- mruknął mój przełożony, jakby sam do siebie, lecz w jego głosie zawirowała nutka, która przyprawiła mnie o dreszcze, niebezpieczna nutka… kata.- Tom FrostyBlast musiał zginąć.
    Zaszokowała mnie jego odpowiedź. Trafiłem w sedno, lecz taka reakcja kompletnie mnie zamurowała. Jeszcze większym szokiem było to, co później zrobił Charlie… Odwrócił się na pięcie, a wyskakując z busa pstryknął dwa razy palcami.
      Pamiętam jeszcze zaskoczenie i szok wywarty rozkazem mojego przełożonego.
      Następnie znowu skopano mnie do nieprzytomności.

*  *  *
    Biegłam ile sił w nogach. Lexi wyprzedziła mnie, lecz ja nie miałam tyle siły by ją dogonić. Zmierzałam do miejsca, z którego nadano sygnał, czyli na łąkę leżąco równolegle do Uczniowskiego Domu. W lasach na jej granicach był jeden z portali. Tak jak przypuszczaliśmy Lyx zechce zaatakować napuszczając na nas swój oddział przez portale.
    Przecięłam żwirowa dróżkę w poprzek. W mojej głowie był tylko strach. Kierowała mną adrenalina, bo niby jakie szanse ma pięciu Nadnaturalnych, Soah i Mistrz w podeszłym wieku, przeciwko wysportowanym i szkolonym zabójcą i wilkołakom. Byliśmy na straconej pozycji, każdy o tym wiedział, lecz nie mówił tego głośno. Pozostawała nam tylko idiotyczna wiara w nasze moce i siły, która dawała nam nad nimi przewagę jedyną przewagę. Na pewno Antaniasz zostanie najbardziej obarczony w tym starciu. Jego intelekt i umiejętności mogą robić za pięciu Nadnaturalnych, bo w kwest siły fizycznej… nasz Mędrzec jest raczej przez pół każdego z nas, co zmusza nas do wzmożenia ochrony Mistrza, gdy ten będzie częstował wroga swoimi magicznymi sztuczkami.
  Wpadłam na umówione miejsce. Zobaczyłam tam już Antaniasza, Esper i Pabla. Clov miała róg przewieszony przez ramię, to ona grała na sygnał. Wszyscy wpatrywali się mrużąc oczy w linię drzew. Wiedziałam, że na granicy lasu Antaniasz wzniósł pole siłowe, taką siatkę elektryczną, która przykrywa kopułą teren ośrodka. Jednak istniało prawdopodobieństwo, że Lyx zechce przedrzeć się przez naszą barierę. Wtedy będzie już krucho.
    Nagle do moich uszu wdarł się głuchy ryk i warkot. Docierał on do nas jak spod wody, za szyby- kopuła tłumiła dźwięki. Nasłuchiwaliśmy jeszcze chwilę przerażających dźwięków, łomotów, skowytów, kiedy na łąkę wpadł Tony i Elliot. Obydwaj byli zziajani i szybko łapali oddech. Każdy z nich uzbrojony był po zęby w noże różnej długości, przeznaczone specjalnie do rzucania. Ja także miałam swój łuk, podobnie jak Esper. Clov do paska przytroczyła kilka mniejszych sztyletów, przypominających płaskie kolce. A Antaniasz nie nosił broni.
- Wszyscy są?!- wrzasnął Mistrz, rozglądając się szybko po polanie.- Gotowi? Więc zaczynamy, tak jak się umówiliśmy!  
  Słysząc to rzuciliśmy się w stronę Mędrca łapiąc za dłonie. Skupiliśmy się w kręgu naokoło niego. Zacisnęłam zęby i przymknęłam powieki, gdy Antaniasz wypowiedział, a raczej wywrzeszczał zaklęcie, gdyż myślałam, że będzie to boleć, lecz nie poczułam nic… Zaś na polance stanęło w tym momencie po trzydzieści naszych kopii. Dubli, które wyglądały jak my, posiadały nasze umiejętności i samodzielnie je wykorzystywały. Otworzyłam szeroko oczy, widząc oprócz siebie jeszcze trzydzieści innych Lorren, innych Esper, Elliotów… Szok! Antaniasz mówił nam o efektach tego zaklęcia i rzeczywiście były one zadowalające. Jedynym haczykiem było to, że prawdziwa postać, nie mogła dać się rozproszyć, ani zranić, bo wtedy wszystkie jej hologramy znikały… I tym samym my gwarantowaliśmy sobie śmierć. Bez dubli, nie mieliśmy szans.
- Rozproszyć się!- wydał rozkaz Mistrz.- Między kopie, po całym terenie!
  Odbiegłam kawałek dalej. Każde z nas znajdowało się w innym miejscu, tymczasem na linii drzew dostrzegałam już mnóstwo czarnych, wściekłych kształtów. Wilkołaki. Miotały się między krzakami, warcząc zajadle, obijając się o pnie i próbując przedrzeć przez barierę. Chociaż tłumiła ona dźwięk, ryk był niesamowity. Czułam, jak kolana uginają się pode mną. Jestem tchórzem i tyle, to mnie przerastało.
    Nasze hologramy zdążyły już ustawić się w szyki bojowe i czekaliśmy. No, tak, na co? Na ruch ze strony Lyxa, jak na razie nie mógł się on przedrzeć przez naszą pierwszą przeszkodę. Jeśli nie zdoła tego zrobić, będziemy bezpieczni i wygramy bez walki.
    W momencie gdy o tym pomyślałam, nastało dziwne gruchnięcie, jakby gdzieś trzasnął piorun. Dostrzegła iskry, sypiące się z naszego pola magnetycznego i zrozumiałam, że wilkołaki, do których zdążyli już dotrzeć i Czarni, znaleźli sposób na unicestwienie kopuły. Serce podskoczyło mi aż do gardła, niemalże słyszałam jak łomocze mi w piersi. Rzuciłam rozbieganym wzrokiem na prawo i lewo, zobaczyłam swoich „oryginalnych” przyjaciół. Każdy skrzyżował ze mną spojrzenia. Wiedzieliśmy, że nasz koniec zbliża się nieuchronnie… ale będziemy walczyć do końca, nie poddamy się.
    ŁUP! Ogłuszył mnie przeszywający trzask. Uniosłam do góry głowę i zobaczyłam jak siatka magnetyczna, z której stworzona byłą kopuła zaczyna migotać i cofać się, po prostu się rozpadając. Na mojej twarzy widniał wyłącznie strach, lecz w oczach można by było dostrzec zimną determinację.
   Teraz wszystko działo się zbyt szybko niż to było możliwe.
   Zobaczyłam czarną masę wlewającą się na polankę.
   Krzyk.
  Wilkołaki szalały już wszędzie rzucając się na nasze sobowtóry i eliminując je skutecznie. Zmuszona byłam jednak zająć się samą sobą. Nacierały już na mnie wilki. Błyskawicznie sięgnęłam po pierwszą strzałę. Przeprowadziłam skuteczny ostrzał. Nie pozwalałam zbliżyć się wrogowie na odległość bliższą niż osiem metrów. Esper radziła sobie nie gorzej niż ja. Nie wiedziałam który to prawdziwy Pablo, ale wszystkie Soah’ y radziły sobie wyśmienicie. Między strzałami zdołałam jeszcze zerknąć na Elliota- on też dawał radę. Co prawda liczba jego noży zmalała gwałtownie - świetnie radził sobie z wilkołakami. Posługiwanie się nadnaturalnością przychodziło mu z łatwością. Wykrzykiwał zaklęcia, i strzelał podmuchami zimnego powietrza, prosto w pyski wilków. Stworzył nawet coś na kształt małej trąby powietrznej i stanął na jej szczycie zmiatając z drogi przeciwnika. Troszeczkę się zagapiłam i nie dostrzegłam, że banda Czarnych skrada się już do mnie. W przypływie paniki, machnęłam rękę impulsywnie i z ziemi, tuż przed moimi oprawcami, wystrzeliły ogromne sople lodu, stworzyły barierę ostrych jak brzytwa, grubych szpikulców. Czarni Ludzi cofnęli się zaskoczeni, a ja zyskałam pole do manewru.
   Myślałam, że jakoś to będzie, szło nam bardzo dobrze. Odpieraliśmy kolejne fale atakujących. Nie przychodziło nam to z łatwością, ale jednak. Clov systematycznie tworzyła zasieki z ognia, i z dziesiątek wilkołaków zrobiła już szaszłyki, wbijając im noże między oczy. Elliot wirował na swoim miniaturowym tornadzie i wciskał wroga z ziemię, za pomocą ostrych mas powietrza. Tony zasypywał odłamami ziemi i kamieniami nadchodzących Czarnych. Zrobił kilkanaście wyłomów w ziemi, do których powpadały skowyczące wilkołaki. Polanka wypełniona była już po brzegi kamiennymi posągami, byli to ludzie i wilki, zastygłe w dzikich pozach, przez Tony’ ego i jego dublerów. Esper i ja z dziesiątek wilków i członków stowarzyszenia zrobiłyśmy jeże. Nasze strzały były wszędzie i we wszystkich.
    Szala przechylała się widocznie na naszą stronę, wrogów napływało już coraz mniej… Wtem przestrzeń rozdarł dudniący warkot silnika. Spomiędzy drzew wyleciało kilkanaście czarnych kładów. Wśród niedobitków podniósł się triumfalny ryk… i wtedy drzewa pochyliły się od gwałtownego podmuchu i zza koron wyłonił się czarny helikopter.
- Antony, Tony di Terra!- dotarł do nas głos z megafonu, niesiony echem.- Jesteś otoczony! Zbiegłeś nam, ale my nie skończyliśmy eksperymentu!
   Szybko pojęłam, że wraz z Czarnymi Ludźmi i wilkołakami przybyli do nas włoscy naukowcy. Byli prześladowcy mojego chłopaka… Zdawałam sobie sprawę jakie wrażenie wywarło na nim zdanie sprzed lat, gdy  siostra go wydała. To było kolejne zagranie Lyxa… Dobrze wiem, że chodziło mu o mnie, Elliota i Esper. Tony był tylko dodatkiem, który miał nas zdruzgotać. Nikt nie myślał wcześniej, że będziemy musieli dodatkowo go chronić.
     Helikopter zatoczył koło nad polanką. Nie myślałam już o bronieniu się, utkwiłam wzrok w prawdziwym Tony’ m. Chłopak wściekle tupnął nogą, a na środku łąki w tym momencie powstał wielkie lej, do którego wpadli wszyscy- większość Czarnych, wilki… i Antaniasz. Mędrzec na nasze nieszczęście znalazł się w polu rażenie. Wytrzeszczyłam oczy widząc go, spadającego w dół z urywanym krzykiem. W tym momencie wszystkie jego kopie i część naszych hologramów zniknęła.
   Za swoimi plecami usłyszałam stłumiony warkot. Zobaczyłam coś jeszcze gorszego. Jeden z Czarnych wyszarpywał sztylet z ciała martwej Lexi… Moja towarzyszka musiała stanąć w mojej obronie, gdy ja byłam skupiona na helikopterze… Z mojego gardła wydobył się spazmatyczny krzyk. Był to urwany, stłamszony okrzyk, gdyż w momencie, w którym chciała rzucić się na Czarnego, który zabił moja towarzyszkę, ktoś podciął mi od tyłu nogi. Runęłam na ziemię jak długa, uderzając boleśnie głową o podłoże.
    Zobaczyłam nad sobą czarną sylwetkę, która nogą przygwoździła mnie do podłoża.
- Współpracuj, a będzie dobrze- warknął do mnie mężczyzna, po czym odrzucił kaptur zasłaniający mu głowę.
     Sycząco wciągnęłam powietrze widząc jego twarz. Znałam tą twarz. Znałam ją ze zdjęć.
     Mężczyzna był zastraszająco podobny do mojego, własnego, rodzonego ojca!
     Ale nie mógł to być Tom. Wcześniej, gdzie indziej widziałam to oblicze- na fotografii w domu mojej ciotki. Byłam niemal pewna, że stoi nade mną mój wujek Charlie. 

3 komentarze:

  1. "So come bring on all that you've got
    Come hell, come high water, never stop
    Unless you are 40 to 1
    your lives will soon be undone" - masz Freedom, ty też męcz się z cytatem i jego związkiem z opowiadaniem :P
    Jak to powiedział Geralt z Rivii (tak, kolejny cytat ;)) - "Pięknie, kurwa, pięknie." Długo to oni tam nie pożyją, jak sądzę. No ale cóż, opowiadanie fajne.
    P.S.
    Jestem pierwszy! Znowu! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Akcja na całego! Że tak napiszę : Lubię to ;)

    OdpowiedzUsuń