* * * ANDY
Skręciłem w jedną z najbardziej ruchliwych uliczek parku. Miałem dziś
wybitnie dobry humor. Mniej więcej dlatego cały dzień świeciło słońce, a skala
na termometrach w całym Chicago się kończyła.
Tęsknie
za Szkołą i Antaniaszem, za przekomarzaniem się z Tony’ m, za docinaniem
Lorren. Brakuje mi ich wszystkich, mówię to jak najbardziej szczerze. Lata,
które spędziłem w Ośrodku wspominam wyśmienicie! Z początku bałem się zmiany,
ale zaaklimatyzowałem się w wielkim mieście bardzo szybko. Studia nie są takie
straszne, wystarczy się przykładać i od czasu do czasu mocniej wysilić, zerwać
jakąś nockę. Na uczelni bardzo mi się podoba… A co jest w tym najlepsze? Uczęszcza
też tam moja Jassy!
Ehh… to było spotkanie. Okazało się, że Antaniasz
wcześniej się z nią skontaktował i czekała już na mnie w miejscu, w którym
pojawiłem się z Mistrzem!!! To co wtedy działo się w moim wnętrzu jest nie do
opisania. Moja mina musiała być bezcenna! Byłem w szoku. Nie spodziewałem się tego
ani trochę! Rozłączono nas na rok, bez pożegnania. To były katusze, co wieczór,
dzień w dzień, nie mogłem zasnąć przez co najmniej dwie, trzy godziny…
Dlaczego? Bo myślałem o Jassy. W kółko odtwarzałem w myślach jej śmiech, głos,
gracje i wdzięk. Przez pewien czas trzymałem pod poduszką list od niej i co
wieczór czytałem go przed snem. Wiem, to może wydać się dziecinne i tak dalej,
i tak dalej… Ale cóż, serce nie sługa. Właśnie… odkąd przyprowadziłem do Szkoły
Lorren, a moja Jass zniknęła… w moim sercu zagościła pustka, dziura bez dna.
Tęsknota. Żal. Smutek. Marzyłem tylko o tym, by najbliższy rok minął mi jak
najszybciej, to był kawał czasu, a jednak zleciało dość wartko… I teraz jestem
jednym z tych szczęśliwców łażących po świecie!
Jeszcze
nigdy nie cieszyłem się tak na widok jakiejkolwiek osoby. Rok bez Jassy to jak
rok bez… bez słońca. Ona jest dla mnie właśnie takim słońcem, najjaśniejszym,
najcudowniejszym. Oj, długo nie wypuszczałem jej ze swojego uścisku…
A zaraz
po wylewnym powitaniu Mędrzec oświadczył, że mamy wynajęte mieszkania, które
sąsiadują ze sobą. No wtedy to byłem już w niebo wzięty!
Dlatego
też mówię, że tęsknię za Szkoła, ale nie jest to taka sama tęsknota jak za
ukochaną.
A teraz
idę do parku gdzie byliśmy umówieni, na „trening”. Chociaż nasze treningi
polegają głównie na tym, że spacerujemy wkoło parku. Ale nie, dziś miało być
inaczej! Musieliśmy ułożyć choreografię, do nowego talent show, do którego się
zakwalifikowaliśmy! To też jest kolejny powód przez który jestem szczęśliwy jak
dzieciak obdarowany cukierkami! W każdym razie, stanowczym krokiem przecinałem
uliczki i ścieżki rowerowe pełne przechodniów. Zatrzęsienie ludzi było dziś
niewiarygodne! Jeszcze nigdy dotychczas w tym mieście nie spotkałem się z takim
natłokiem w parku. To mnie niepokoiło, bo odkąd wsiadłem do metra mam wrażenie,
że ktoś mnie śledzi, ale co się obrócę widzę za sobą masę osób. Nie jestem więc
w stanie zdefiniować, czy którakolwiek z nich mnie obserwuje, czy za mną
natrętnie lezie. Czuję się nieswojo w otoczeniu tak licznej grupy pieszych. Co
innego na wykładach, na uczelni, w akademiku, w autobusie- nie, oni mnie nie
stresują, ale dziś…? Dziś było coś nie tak. Czułem to w kościach. Coś miało się
zdarzyć.
Odgoniłem od siebie wszystkie chore myśli i przyśpieszyłem kroku, nadal
stąpając twardo po ziemi. Skręciłem jeszcze kilkakrotnie, minąłem setki osób,
niektóre się śpieszyły, inne biegały rekreacyjnie, jeszcze inne spacerowały
powolnym krokiem, kolejne wyprowadzały psy… i długo by jeszcze wymieniać, co
robiły poszczególne osoby… Ale ja nadal miałem nieodparte wrażenie, że ktoś
mnie śledzi. Wręcz czułem na sobie wzrok tej osoby. Wszystkie te impulsy
zostały stłumione, gdy tylko dostrzegłem Jassy. Siedziała z podciągniętymi pod
brzuch nogami, na ławce. Kasztanowe włosy spięła w koński ogon luźno opadający
przez bark. Grzywka opadała jej uroczo na czoło, przysłaniając jej przenikliwe,
inteligentne błękitne oczy. Za to spod czupryny wystawał zgrabny, lekko zadarty
do góry nosek, delikatnie obsypany piegami. Jassy miała na sobie zwiewną
sukienkę w kolorze swoich oczu. Fałdy materiału układały się idealnie,
przykrywając jej uda i kolana. Jeszcze mnie nie dostrzegła, bo głowę miała
spuszczoną i czytała jakąś książkę. Zapewne jeden z podręczników, bo ja na
przykład na lekturę innych książek czasu nie mam…
Przyśpieszyłem i już po chwili siedziałem koło niej
na ławce.
- Hej, kotku!- przywitałem się odrywając ją od
czytania. Uniosła głowę i gdy mnie tylko zobaczyła z jej twarzy zniknęło
skoncentrowanie, a zastąpił je ogromny uśmiech różowych ust.
- Cześć, kochany- powitała mnie i odcisnęła na moim
policzku długi pocałunek.- Spóźniłeś się.
- Nie?- zaprzeczyłem zdziwiony.- To ty przyszłaś
wcześniej. Ja jestem punktualnie!
- Jasne, jasne…
- Dobra, nich ci będzie- przyznałem ucinając temat. Jassy
uśmiechnęła się do mnie usatysfakcjonowana.
- Myślałeś już nad choreografią?- zapytała, z
powrotem przenosząc wzrok na stronice książki i przewracając kartkę.
- W sumie to mam kilka pomysłów, ale nie wiem czy
będą ci odpowiadać- odparłem wodząc wzrokiem za przechodniami i maniacko
sprawdzając czy któryś z nich nie jest potencjalnym typem, który mógłby mnie
śledzić.
- No to pokaż- zaproponowała moja dziewczyna i
przewróciła kolejną stronę.
- Tutaj?- skrzywiłem się z powątpiewaniem.- W środku
parku?
- A co ci szkodzi?- zapytała się, spoglądając na mnie
z ukosa.- Tańczysz w programie telewizyjnym, oglądają cię miliony, a w zwykłym
parku nie możesz pokazać mi kilku kroków?
- No tak, masz rację…- zgodziłem się niechętnie i
wstałem z ławki. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, przeszukałem moje multimedia i
puściłem utwór do którego ułożone były kroki. Pogłośniłem na fula, by było
cokolwiek słychać, po czym odłożyłem telefon na ławkę, koło Jassy. Zawahałem
się jeszcze chwilę i zacząłem tańczyć, na trawniku za ławką. Stwierdziłem, że
nie jest to jakieś dziwaczne, bo to miast jest dosyć pokręcone, nie mówię tu o
ulicznych artystach, którzy tańczą dla zarobku… Normalni ludzie też nie są… hm,
przeciętni… Nie przejmując się już niczym, dodałem jeszcze kilka spontanicznych
ruchów i skończyłem. Spojrzałem na Jassy, uśmiechała się i kiwała głową w rytm
muzyki. Stwierdziłem, że się jej podobało. I jak się okazało, nie tylko jej mój układ przypadł do gustu. Kilkunastu przechodniów zatrzymało się by na mnie
popatrzeć i bili mi teraz brawo. Uniosłem brwi, gdyż nie byłem przyzwyczajony
do tego typu sytuacji, niemniej przypodobało mi się to. Ukłoniłem się
kilkakrotnie i wróciłem na miejsce koło Jassy. Ku mojemu zdziwieniu
towarzyszyły temu zawiedzione pomruki, co jeszcze milej mnie zaskoczyło. Ludzie
niechętnie się rozchodzili, prosili bym wraz z Jassy pokazał coś jeszcze. Jakaś
dziewczynka rozpoznała nas nawet z telewizji i wtedy się zaczęło… Ludzie nie
chcieli dać nam spokoju. To mnie już krępowało, jako Nadnaturalny nie
przepadałem za znajdowaniem się w centrum uwagi… No ale cóż…
Wkoło nas
powstał gwar i szum. Byliśmy lekko zdezorientowani. Za dużo działo się na raz. Niektóre
pytania, czy prośby na umykały. I nie tylko one nam umknęły.
Kątem oka,
po swojej lewej dostrzegłem faceta całego ubranego na czarno. Na nosie miał
ciemne okulary. Wydał mi się podejrzany, a poza tym osoby ubrane całe na czarno
kojarzą mi się jednoznacznie. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy straciłem tego
gościa z pola widzenia. Zacząłem przepychać się do Jassy, by przekazać jej swe
wątpliwości, kiedy przestrzeń rozdarł huk wystrzału.
Ludzie w
panice rzucili się do ucieczki. Wszyscy zaczęli piszczeć i krzyczeć, niektórzy
padli błyskawicznie na ziemię chowając głowę
pod siebie. Dotarłem do Jassy i pociągnąłem ją szybko do siebie. Bez słowa
wyjaśnienia puściłem się biegiem jedną z uliczek, ciągnąc ja za sobą. Nie protestowała,
chyba doszła do tych samych wniosków co ja. Nie obracałem się za siebie, ale już
słyszałem pisk opon i ryk motocykli. Piski przechodniów było coraz bardziej
przeraźliwsze. Panika jaka wszystkimi zawładnęła była niewyobrażalna. Harmider był
niewiarygodny. Do czego są zdolni ludzie, którymi kierują impulsy?!
Spojrzałem
w bok i dostrzegłem coraz więcej czarnych postaci, przemykających między
drzewami. Zaraz po tym usłyszałem ujadanie sfory. Wilki. Ach, nie poprawka-
wilkołaki, rzecz jasna! Przyśpieszyłem jeszcze bardziej i starałem się jak
najprędzej wydostać z parku, by wpaść do jakiegoś autobusu, czy zgubić ich
między uliczkami. Usłyszałem kolejny wystrzał i wycie mutantów. Jassy jęczała
coś za mną, nie rozumiałem jej słów, po prostu skupiłem się na ucieczce.
W końcu
wypadłem na ruchliwą ulicę, o mało co nie wpadając pod busa kurierskiego. Spojrzałem
w stroną, z której przybiegliśmy. Zobaczyłem co najmniej dziesięć czarnych sylwetek,
a pośród nich ogromne czworonogi. Serce skoczyło mi już do gardła. Wtem usłyszałem
syreny policyjne i trzy radiowozy wypadły za przecznicy, hamując przed parkiem.
Z aut wypadło kilku funkcjonariuszy i puściło się w pogoń za Czarnymi. Światło
na przejściu zmieniło się na zielone, więc pociągnąłem Jassy do przejścia
podziemnego, na stację metra. Kiedy wbiegliśmy na przystanek, okazało się, że
metro uciekło nam sprzed nosa. Jednak nie słyszałem za nami zgiełku. Moją pierwszą
myślą było skontaktowanie się z Antaniaszem. Wyciągnąłem z kieszeni magiczne
szkiełko, wypowiedziałem zaklęcie i podałem miejsce i osobę, z którą chciałem
się skontaktować. Bez zwłoki, nie czekając na reakcję Mistrza przekazałem mu
prośbę, by przysłał mi Soah’ ów, musiałem się śpieszyć, bo znowu dotarło do
mnie ujadanie stada i ludzkie okrzyki oraz piski. Szybko i bez zastanowienia
zerwałem łącze, po czym wraz z Jassy postanowiliśmy się wydostać z podziemi,
skoro nie mieliśmy tutaj szans na ucieczkę. Wybiegliśmy na ulicę i z
przerażeniem stwierdziliśmy, że po jej drugiej stronie stoją członkowie
stowarzyszenia i usiłują przedostać się na tą stronę. Wilki biegały między autami,
kierowcy na nie trąbili. Dwa samochody już się przez to zderzyły. Przybywało radiowozów.
Korzystając z zamieszania, przemknąłem wraz z Jassy boczną uliczką, by dostać
się z powrotem do parku, lecz w jego całkiem inną część, ponieważ poprosiłem
Antaniasza, by wysłał mi tam Soah’ ów. To było jedyne odpowiednie miejsce na
przysłanie posiłków, blisko centrum wydarzeń, bardzo orientacyjny punkt. Wpadliśmy
na powrót do parku. Zwolniłem ciesząc się, że zgiełk pozostawiłem za sobą. Spojrzałem
przez ramię, nadal idąc przed siebie.
- Andy…- pisnęła Jassy. W tym samym momencie wpadłem
na gościa wyższego ode mnie o głowę. Tak, była ubrany cały na czarno, na nosie
miał ciemne okulary, a w ręce… pistolet.
- Śpieszycie się gdzieś?- zapytał szyderczo.
Rozdział naprawdę świetny!
OdpowiedzUsuńJest akcja, trochę romantyzmu i Andy, oczywiście XD
Bardzo mi się podobało - było parę błędów, ale to nic. Zdaje się, że wytykanie niedociągnieć czy usterek to robota kogoś innego ;)
Tak więc, ja tylko was chwalę, bo i nie ma za co karcić :D
Pozdrawiam gorąco i życzę mnóstwa weny <3
P. S: Czekam niecierpliwie na next ^.^
A czyją robotą jest teraz wytykanie błędów? Bo dawno mnie tu nie było i jestem nie na bieżąco ;)
UsuńZgadzam się z powyższym komentarzem :)
OdpowiedzUsuń