środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 26 od Andy' ego "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Tam, tam, tam! Wstawiam krótki rozdział, w zamian za Enough! Miałam chwilkę, więc zdążyłam coś wstawić, żebyście się nie nudzili. Pisałam to na szybko, więc z góry sory za ewentualny brak logiki, i mase literówek.
Jedank mam nadzieję, że się choć trooooszkę spodoba. Liczę na komenty, bo ostatnio jest ich coraz więcej.
Pozdrawiam!
________________

*  *  * ANDY
        Skręciłem w jedną z najbardziej ruchliwych uliczek parku. Miałem dziś wybitnie dobry humor. Mniej więcej dlatego cały dzień świeciło słońce, a skala na termometrach w całym Chicago się kończyła.
        Tęsknie za Szkołą i Antaniaszem, za przekomarzaniem się z Tony’ m, za docinaniem Lorren. Brakuje mi ich wszystkich, mówię to jak najbardziej szczerze. Lata, które spędziłem w Ośrodku wspominam wyśmienicie! Z początku bałem się zmiany, ale zaaklimatyzowałem się w wielkim mieście bardzo szybko. Studia nie są takie straszne, wystarczy się przykładać i od czasu do czasu mocniej wysilić, zerwać jakąś nockę. Na uczelni bardzo mi się podoba… A co jest w tym najlepsze? Uczęszcza też tam moja Jassy!
Ehh… to było spotkanie. Okazało się, że Antaniasz wcześniej się z nią skontaktował i czekała już na mnie w miejscu, w którym pojawiłem się z Mistrzem!!! To co wtedy działo się w moim wnętrzu jest nie do opisania. Moja mina musiała być bezcenna! Byłem w szoku. Nie spodziewałem się tego ani trochę! Rozłączono nas na rok, bez pożegnania. To były katusze, co wieczór, dzień w dzień, nie mogłem zasnąć przez co najmniej dwie, trzy godziny… Dlaczego? Bo myślałem o Jassy. W kółko odtwarzałem w myślach jej śmiech, głos, gracje i wdzięk. Przez pewien czas trzymałem pod poduszką list od niej i co wieczór czytałem go przed snem. Wiem, to może wydać się dziecinne i tak dalej, i tak dalej… Ale cóż, serce nie sługa. Właśnie… odkąd przyprowadziłem do Szkoły Lorren, a moja Jass zniknęła… w moim sercu zagościła pustka, dziura bez dna. Tęsknota. Żal. Smutek. Marzyłem tylko o tym, by najbliższy rok minął mi jak najszybciej, to był kawał czasu, a jednak zleciało dość wartko… I teraz jestem jednym z tych szczęśliwców łażących po świecie!
        Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na widok jakiejkolwiek osoby. Rok bez Jassy to jak rok bez… bez słońca. Ona jest dla mnie właśnie takim słońcem, najjaśniejszym, najcudowniejszym. Oj, długo nie wypuszczałem jej ze swojego uścisku…
        A zaraz po wylewnym powitaniu Mędrzec oświadczył, że mamy wynajęte mieszkania, które sąsiadują ze sobą. No wtedy to byłem już w niebo wzięty!
        Dlatego też mówię, że tęsknię za Szkoła, ale nie jest to taka sama tęsknota jak za ukochaną.

       A teraz idę do parku gdzie byliśmy umówieni, na „trening”. Chociaż nasze treningi polegają głównie na tym, że spacerujemy wkoło parku. Ale nie, dziś miało być inaczej! Musieliśmy ułożyć choreografię, do nowego talent show, do którego się zakwalifikowaliśmy! To też jest kolejny powód przez który jestem szczęśliwy jak dzieciak obdarowany cukierkami! W każdym razie, stanowczym krokiem przecinałem uliczki i ścieżki rowerowe pełne przechodniów. Zatrzęsienie ludzi było dziś niewiarygodne! Jeszcze nigdy dotychczas w tym mieście nie spotkałem się z takim natłokiem w parku. To mnie niepokoiło, bo odkąd wsiadłem do metra mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale co się obrócę widzę za sobą masę osób. Nie jestem więc w stanie zdefiniować, czy którakolwiek z nich mnie obserwuje, czy za mną natrętnie lezie. Czuję się nieswojo w otoczeniu tak licznej grupy pieszych. Co innego na wykładach, na uczelni, w akademiku, w autobusie- nie, oni mnie nie stresują, ale dziś…? Dziś było coś nie tak. Czułem to w kościach. Coś miało się zdarzyć.
       Odgoniłem od siebie wszystkie chore myśli i przyśpieszyłem kroku, nadal stąpając twardo po ziemi. Skręciłem jeszcze kilkakrotnie, minąłem setki osób, niektóre się śpieszyły, inne biegały rekreacyjnie, jeszcze inne spacerowały powolnym krokiem, kolejne wyprowadzały psy… i długo by jeszcze wymieniać, co robiły poszczególne osoby… Ale ja nadal miałem nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Wręcz czułem na sobie wzrok tej osoby. Wszystkie te impulsy zostały stłumione, gdy tylko dostrzegłem Jassy. Siedziała z podciągniętymi pod brzuch nogami, na ławce. Kasztanowe włosy spięła w koński ogon luźno opadający przez bark. Grzywka opadała jej uroczo na czoło, przysłaniając jej przenikliwe, inteligentne błękitne oczy. Za to spod czupryny wystawał zgrabny, lekko zadarty do góry nosek, delikatnie obsypany piegami. Jassy miała na sobie zwiewną sukienkę w kolorze swoich oczu. Fałdy materiału układały się idealnie, przykrywając jej uda i kolana. Jeszcze mnie nie dostrzegła, bo głowę miała spuszczoną i czytała jakąś książkę. Zapewne jeden z podręczników, bo ja na przykład na lekturę innych książek czasu nie mam…
Przyśpieszyłem i już po chwili siedziałem koło niej na ławce.
- Hej, kotku!- przywitałem się odrywając ją od czytania. Uniosła głowę i gdy mnie tylko zobaczyła z jej twarzy zniknęło skoncentrowanie, a zastąpił je ogromny uśmiech różowych ust.
- Cześć, kochany- powitała mnie i odcisnęła na moim policzku długi pocałunek.- Spóźniłeś się.
- Nie?- zaprzeczyłem zdziwiony.- To ty przyszłaś wcześniej. Ja jestem punktualnie!
- Jasne, jasne…
- Dobra, nich ci będzie- przyznałem ucinając temat. Jassy uśmiechnęła się do mnie usatysfakcjonowana.
- Myślałeś już nad choreografią?- zapytała, z powrotem przenosząc wzrok na stronice książki i przewracając kartkę.
- W sumie to mam kilka pomysłów, ale nie wiem czy będą ci odpowiadać- odparłem wodząc wzrokiem za przechodniami i maniacko sprawdzając czy któryś z nich nie jest potencjalnym typem, który mógłby mnie śledzić.
- No to pokaż- zaproponowała moja dziewczyna i przewróciła kolejną stronę.
- Tutaj?- skrzywiłem się z powątpiewaniem.- W środku parku?
- A co ci szkodzi?- zapytała się, spoglądając na mnie z ukosa.- Tańczysz w programie telewizyjnym, oglądają cię miliony, a w zwykłym parku nie możesz pokazać mi kilku kroków?
- No tak, masz rację…- zgodziłem się niechętnie i wstałem z ławki. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, przeszukałem moje multimedia i puściłem utwór do którego ułożone były kroki. Pogłośniłem na fula, by było cokolwiek słychać, po czym odłożyłem telefon na ławkę, koło Jassy. Zawahałem się jeszcze chwilę i zacząłem tańczyć, na trawniku za ławką. Stwierdziłem, że nie jest to jakieś dziwaczne, bo to miast jest dosyć pokręcone, nie mówię tu o ulicznych artystach, którzy tańczą dla zarobku… Normalni ludzie też nie są… hm, przeciętni… Nie przejmując się już niczym, dodałem jeszcze kilka spontanicznych ruchów i skończyłem. Spojrzałem na Jassy, uśmiechała się i kiwała głową w rytm muzyki. Stwierdziłem, że się jej podobało. I jak się okazało, nie tylko jej mój układ przypadł do gustu. Kilkunastu przechodniów zatrzymało się by na mnie popatrzeć i bili mi teraz brawo. Uniosłem brwi, gdyż nie byłem przyzwyczajony do tego typu sytuacji, niemniej przypodobało mi się to. Ukłoniłem się kilkakrotnie i wróciłem na miejsce koło Jassy. Ku mojemu zdziwieniu towarzyszyły temu zawiedzione pomruki, co jeszcze milej mnie zaskoczyło. Ludzie niechętnie się rozchodzili, prosili bym wraz z Jassy pokazał coś jeszcze. Jakaś dziewczynka rozpoznała nas nawet z telewizji i wtedy się zaczęło… Ludzie nie chcieli dać nam spokoju. To mnie już krępowało, jako Nadnaturalny nie przepadałem za znajdowaniem się w centrum uwagi… No ale cóż…
       Wkoło nas powstał gwar i szum. Byliśmy lekko zdezorientowani. Za dużo działo się na raz. Niektóre pytania, czy prośby na umykały. I nie tylko one nam umknęły.
       Kątem oka, po swojej lewej dostrzegłem faceta całego ubranego na czarno. Na nosie miał ciemne okulary. Wydał mi się podejrzany, a poza tym osoby ubrane całe na czarno kojarzą mi się jednoznacznie. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy straciłem tego gościa z pola widzenia. Zacząłem przepychać się do Jassy, by przekazać jej swe wątpliwości, kiedy przestrzeń rozdarł huk wystrzału.
        Ludzie w panice rzucili się do ucieczki. Wszyscy zaczęli piszczeć i krzyczeć, niektórzy padli błyskawicznie na ziemię chowając głowę  pod siebie. Dotarłem do Jassy i pociągnąłem ją szybko do siebie. Bez słowa wyjaśnienia puściłem się biegiem jedną z uliczek, ciągnąc ja za sobą. Nie protestowała, chyba doszła do tych samych wniosków co ja. Nie obracałem się za siebie, ale już słyszałem pisk opon i ryk motocykli. Piski przechodniów było coraz bardziej przeraźliwsze. Panika jaka wszystkimi zawładnęła była niewyobrażalna. Harmider był niewiarygodny. Do czego są zdolni ludzie, którymi kierują impulsy?!
     Spojrzałem w bok i dostrzegłem coraz więcej czarnych postaci, przemykających między drzewami. Zaraz po tym usłyszałem ujadanie sfory. Wilki. Ach, nie poprawka- wilkołaki, rzecz jasna! Przyśpieszyłem jeszcze bardziej i starałem się jak najprędzej wydostać z parku, by wpaść do jakiegoś autobusu, czy zgubić ich między uliczkami. Usłyszałem kolejny wystrzał i wycie mutantów. Jassy jęczała coś za mną, nie rozumiałem jej słów, po prostu skupiłem się na ucieczce.
        W końcu wypadłem na ruchliwą ulicę, o mało co nie wpadając pod busa kurierskiego. Spojrzałem w stroną, z której przybiegliśmy. Zobaczyłem co najmniej dziesięć czarnych sylwetek, a pośród nich ogromne czworonogi. Serce skoczyło mi już do gardła. Wtem usłyszałem syreny policyjne i trzy radiowozy wypadły za przecznicy, hamując przed parkiem. Z aut wypadło kilku funkcjonariuszy i puściło się w pogoń za Czarnymi. Światło na przejściu zmieniło się na zielone, więc pociągnąłem Jassy do przejścia podziemnego, na stację metra. Kiedy wbiegliśmy na przystanek, okazało się, że metro uciekło nam sprzed nosa. Jednak nie słyszałem za nami zgiełku. Moją pierwszą myślą było skontaktowanie się z Antaniaszem. Wyciągnąłem z kieszeni magiczne szkiełko, wypowiedziałem zaklęcie i podałem miejsce i osobę, z którą chciałem się skontaktować. Bez zwłoki, nie czekając na reakcję Mistrza przekazałem mu prośbę, by przysłał mi Soah’ ów, musiałem się śpieszyć, bo znowu dotarło do mnie ujadanie stada i ludzkie okrzyki oraz piski. Szybko i bez zastanowienia zerwałem łącze, po czym wraz z Jassy postanowiliśmy się wydostać z podziemi, skoro nie mieliśmy tutaj szans na ucieczkę. Wybiegliśmy na ulicę i z przerażeniem stwierdziliśmy, że po jej drugiej stronie stoją członkowie stowarzyszenia i usiłują przedostać się na tą stronę. Wilki biegały między autami, kierowcy na nie trąbili. Dwa samochody już się przez to zderzyły. Przybywało radiowozów. Korzystając z zamieszania, przemknąłem wraz z Jassy boczną uliczką, by dostać się z powrotem do parku, lecz w jego całkiem inną część, ponieważ poprosiłem Antaniasza, by wysłał mi tam Soah’ ów. To było jedyne odpowiednie miejsce na przysłanie posiłków, blisko centrum wydarzeń, bardzo orientacyjny punkt. Wpadliśmy na powrót do parku. Zwolniłem ciesząc się, że zgiełk pozostawiłem za sobą. Spojrzałem przez ramię, nadal idąc przed siebie.
- Andy…- pisnęła Jassy. W tym samym momencie wpadłem na gościa wyższego ode mnie o głowę. Tak, była ubrany cały na czarno, na nosie miał ciemne okulary, a w ręce… pistolet.
- Śpieszycie się gdzieś?- zapytał szyderczo. 

3 komentarze:

  1. Rozdział naprawdę świetny!
    Jest akcja, trochę romantyzmu i Andy, oczywiście XD
    Bardzo mi się podobało - było parę błędów, ale to nic. Zdaje się, że wytykanie niedociągnieć czy usterek to robota kogoś innego ;)
    Tak więc, ja tylko was chwalę, bo i nie ma za co karcić :D
    Pozdrawiam gorąco i życzę mnóstwa weny <3
    P. S: Czekam niecierpliwie na next ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czyją robotą jest teraz wytykanie błędów? Bo dawno mnie tu nie było i jestem nie na bieżąco ;)

      Usuń
  2. Zgadzam się z powyższym komentarzem :)

    OdpowiedzUsuń