wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 27 od... WSZYSTKICH??? "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć! :) Mam dziś meeega dobry humor, napisałam ten rozdział w jedno popołudnie i postanowiłam dłuzej nie czekać i wstawić. (Enough, wybacz) Ten rozdział jest dosyć specyficzny. Nie wnosi kompletnie nic, ale miałam wielką potrzębę, aby go napisać. Coś w moim wnętrzu kazało mi zamieścić w nim wszystko to co zostało zamieszczone. Lektura powinna być szybka i lekka. Rozdzaił nie jest od konkretnego bohatera, gdyż jest... hmm, zbiorowy. Jak to określiła Enough: "Od każdego coś nowego". 
W każdym razie... miłego czytania, mam nadzieję, że te wypociny się spodobają i ktoś je jednak skomentuje, bo pod popzednią notką się zawiodłam, gdyż nikt nie zechciał napisa swojej opini... :/
______________________

*  *  * LORREN
   
     Wzięłam głęboki wdech nosem i wypuściła powietrze z głuchym westchnięciem. Leżałam na plecach na kocu piknikowym w głębi sadu. Za mną na brzuchu leżał Tony, opierał się na przedramionach i okręcając sobie kosmyki moich włosów na palcu. Odchyliłam głowę, widziałam go do góry nogami. Uśmiechał się lekko spoglądając na mnie z rozbawieniem.
- Już dawno nie mieliśmy chwili tylko dla siebie, co?- odezwał się, nie przestając bawić się moimi włosami.
- Faktycznie- przyznałam z powrotem zamykając oczy i rozkoszując się chwilą.- Ostatnio dużo się dzieje. Antaniasz ma co chwilę ważne sprawy…
- To mnie martwi- wtrącił się i przestał mnie głaskać. Miałam wrażenie, że się zastanawia.- Nie masz wrażenia, że te tajemnice Mędrca, te ważne sprawy… mają jakiś związek… Hmmm, z Devidem?
- M-możliwe…- mruknęłam cicho. Niestety, Tony miał jak najbardziej rację. Też to zauważyłam.- A jak już jesteśmy w jego temacie…
- Taaak…?- zapytał przeciągle, jakbyśmy prowadzili nudną gadkę na temat dzisiejszej, pięknej pogody… A ja i tak wiedziałam, że w środku się wkurzał, że zeszłam na ten temat.
- Powiedz mi- zaczęłam nieśpiesznie, zastanawiając się jakich słów użyć.- Hm, pokłóciliście się może ostatnio…? Może, no nie wiem, przed wczoraj…?
- Nie… No skąd…
- Tony?
- I wcale nie doszło do rękoczynów…
- Tony!- wrzasnęłam na niego z irytacją i usiadłam gwałtownie.- Co ci strzeliło, żeby wdawać się z nim w jakieś bójki!
- Dramatyzujesz, kochana. My tylko wyjaśniliśmy sobie parę spraw…
- Oho, jasne…- burknęłam i przewróciłam oczami. Lexi, która leżała pod kwitnąco wiśnią koło naszego koca, uniosła jedną powiekę w reakcji na gwałtowne poruszenie z naszej strony. Zawsze tak sprawdzała stan sytuacji, gdy ktoś wybudził ją z drzemki.
- No już się tak nie bocz- poprosił słodkim głosem. I również usiadł obok mnie. Spojrzałam na niego z ukosa i na mojej twarzy zagościł nieśmiały uśmieszek. Nie potrafiłam się nie uśmiechać na jego widok. Nie potrafiłam kryć emocji spoglądając w jego orzechowe tęczówki.
- Ej, proszę o szerszy uśmiech!- odparł i zaczął mnie łaskotać. A że miałam okropne łaskotki… i Tony dobrze o tym wiedział. Mimowolnie zaczęłam się śmieć do rozpuku. Aż łzy ciekły mi z oczu, gdy pod wpływem jego łaskotania wylądowałam na kocu zwijając się ze śmiechu i próbując go powstrzymać.
- Przestań!- zdołałam wykrztusić, ale on dalej mnie nie słuchał.- No, proszę cię!
- Nie ma nic za darmo! Buziak to przestanę!
- Dobra!- wykrztusiłam między chichotami. Poczułam, że przestał mnie już łaskotać, więc ostrożnie podniosłam się do klęczek i przysiadłam na piętach. Spojrzałam na swojego chłopaka z zatroskaniem. Tony wyglądał dziś wybitnie uroczo. Miał dziś na sobie tą brązową koszulę w kratę, w której pierwszy raz go zobaczyłam. Płowe włosy opadały mu luźno na czoło, a spod nich spoglądały na mnie głębokie oczy o tęczówkach, w kolorze kawy z kapką mleka. W sumie nic się w nim nie zmieniło odkąd się poznaliśmy. A jednak… zmieniło się dużo. Dowodem na to, były jego usta wykrzywione w uśmiechu. Pochyliłam się i pocałowałam właśnie te jego roześmiane usta.  I znowu, jak za każdym razem, zatraciłam się w nich. Dotyk jego słodkich warg działała na mnie wręcz hipnotyzująco. Im dłużej ich smakowałam, tym bardziej ich chciałam. Zamknęłam oczy, a Tony odwzajemnił pocałunek, „przejmując inicjatywę”. Delikatnie chwycił moją twarz w dłonie i nie wypuszczał cały czas całując. Jego usta błądziły po moich wargach. Przysunęłam się do niego bliżej, wychylając do przodu i lekko unosząc z klęczek. Podparłam się palcami, by nie stracić równowagi, a Tony odchylił się (specjalnie) do tyłu, nadal przyciągając mnie do siebie. Po chwili puścił moja twarz i przełożył dłonie na moje biodra. Jego palce błądziły po moich plecach, od łopatek, po talię. Nie protestowałam. Niby skromny muzyk, a całuje… Ehhh. Skwitowałam to cichym jęknięciem, roztapiając się w jego ramionach.
       Ktoś chrząknął sprowadzając mnie na ziemie. Zastygliśmy z Tony’ m, w bezruchu. Otworzyłam szeroko powieki, a na policzki wypłynęły mi rumieńce. Ze zmieszaniem odsunęłam się od swojego chłopaka i usiadłam na kocu. Spojrzałam nieśmiało na ścieżkę między wiśniami, oddaloną od nas o raptem kilkanaście metrów. I tak jak myślałam. Zobaczyłam Antaniasza. Mistrz nie potrafił ukryć wielkiego uśmiechu, pod wąsem. Poczułam, że jeszcze bardziej się czerwienię.
- Bo my… tego… ten…- zaczął jąkać się Tony, próbując wytłumaczyć się przed Mędrcem
- Och, widzę, widzę, co wy tego, ten… Ale moi drodzy, nie krępujcie się!- zawołał do nas pobłażliwym tonem.- Ale na przyszłość proszę, trochę więcej wstrzemięźliwości, dobrze…?- Zaśmiał się głośno i odwrócił przez ramię.- Mógłbyś kontynuować?- zwrócił się do kogoś za sobą. I dopiero wtedy zauważyłam bladą postać, która stała za Mistrzem jak cień i poruszała się bezszelestnie jak cień. Kiedy skrzyżowałam z Devidem spojrzenie ogarnęły mnie głupie wyrzuty, więc szybko spuściłam wzrok i spojrzałam na Tony’ ego, który również zmieszał się jeszcze bardziej na widok towarzysza Antaniasza.
- Yyy… aeeee…- zaciął się Devid, nadal na mnie spoglądając rozmytym wzrokiem. Potrząsnął lekko głową.- Proszę?- odwrócił się do Mistrza.
- Prosiłem byś opowiadał dalej…
- Tak, tak, oczywiście- poprawił się błyskawicznie i przestąpił z nogi na nogę.- Może chodźmy dalej…? 
- Tak, nie przeszkadzajmy już tym gołąbeczką!- zaśmiał się Antaniasz zabawnie gestykulując. Devid tylko smętnie potaknął głowa, przygryzając wargę.
        Po chwili obaj zniknęli za zakrętem, a Devid szeptem naświetlał coś Mistrzowi.
        Wymieniłam z Tony’ m nieśmiałe spojrzenie, po czym oboje równocześnie wzruszyliśmy ramionami.
       Jednak… czułam się bardzo nieswojo.

*  *  * CLOV
      
     Siedziałam z Elliotem na pastwisku. A raczej dawnym pastwisku. Skoro… koni już nie ma… Mojego towarzysza już nie ma… !!! Nie, obiecałam sobie, że nie będę się rozklejać, już kiedyś przez to prawie zabiłam siebie, Elliota, Tony’ ego i Mistrza... Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić i odrzucić wspomnienia. Nie ważne było to co dawniej, ważniejsza było to co teraz. A teraz Elliot ściskał moją dłoń w milczeniu. Nareszcie! Oj, on jest niewiarygodnie nieśmiały i podejrzliwy, naprawdę… Strasznie go lubię. I może nawet darzę czymś więcej, niż dziecięcą sympatią. Nie da się ukryć Elliot jest bardzo dojrzały.
       Westchnęłam cicho i przeniosłam wzrok na naszego skrzydlatego wielbłąda, który pasł się spokojnie na łące. Uśmiechnęłam się patrząc na zwierzę. Było rzeczywiście zabawne, zwłaszcza wtedy gdy ospale przeżuwało trawę. Nadal było ciepło, ale nie upalnie, w końcu dzień zmierzał ku końcowi.
      Antaniasz pozwolił nam zatrzymać wielbłąda. To jest pupilek nas wszystkich. Każdy adept zaakceptował naszego ulubieńca. Co prawda pokaz projektów był wczoraj, ale wszyscy zdążyli polubić Garbcia, gdyż tak daliśmy mu na imię.
       Ukradkiem zerknęłam na siedzącego obok mnie Elliota. Chłopiec wpatrywał się w dal, jakby sobie coś przypominał, lecz nadal mocno ściskał moją dłoń.
- Elliot?- zagadnęłam przymilnym tonem.
- Słucham?- odpowiedział i spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- A nic, nic…- mruknęłam, bo zdałam sobie sprawę, że nie wiem co chciałam mu powiedzieć. No, problem w tym, że nic nie chciałam mu powiedzieć.
- Nic?- zapytał ze zdziwieniem.- Szkoda.
- Dlaczego?- zdziwiłam się szczerze i tym razem to ja zmarszczyłam brwi.
        Elliot mocniej zacisnął palce na mojej dłoni…
        I pocałował mnie nieśmiało w policzek.
- A nic, nic…- dodał z rozbawieniem.

*  *  * ANTANIASZ
       
        Było już późno, kiedy wszedłem do swojej sypialni na piętrze.
      Uznaje miniony dzień za owocny. Zdecydowanie, robię postępy w swoim śledztwie. Co prawda nie mam kontaktu z Andy’ m. Ale ufam swoim Soah’ om i wierzę w ich umiejętności. Pewnie czekają aż sprawa ucichnie i nie wypuszczają Andy’ ego spod swojego nadzoru. Zresztą za niedługo powinien pojawić się jeden z moich szpiegów i wszystko stanie się jasne, a jak na razie moją skarbnica wiedzy jest Devid. Ten młodzieniec jest niewiarygodnie pomocny. Dzięki niemu rozgryzłem wiele zagrań i posunięć Lyxa! Więc teraz triumfuje po cichu w swoim skromnym, starczym wnętrzu.
         Na chwilę przestałem myśleć o strategiach i interesach. Pomyślałem, o moich adeptach. Każdego z nich traktuję jak własne dziecko. Dbam, martwię się, cieszę i płaczę z nimi. Uczę ich i jestem dumny z ich postępów. Zdawałoby się, że mam wszystko. Szkołę, kochających podopiecznych, zajęcia. Ale czasem, gdy widzę jak oni wszyscy rosną… czuję się samotny. Andy już mnie opuścił. I to był cios. Jednak na kolana powaliły mnie dopiero jego tarapaty. Wtedy zrozumiałem, że potrzebuje wsparcia. Mentalnego.
        I gdy widzę moich szczęśliwych adeptów, którzy łączą się w pary i cieszą się życiem, są razem i są dla siebie wsparciem… Tęsknię. Tęsknię za moją Margo. Nie ma jej ze mną już od lat. Mniej więcej dlatego, że jestem nieśmiertelny. Ona nie była. Ona nie była Nadnaturalną. Bo nie chciała być. Proponowałem jej ponad osiemdziesiąt lat temu, gdy byliśmy małżeństwem, że uczynię ją długowieczną. Odmówiła. A tydzień później zginęła w wypadku samochodowym.
       Los zabrał mi ją, szczęście i wsparcie. To była moja życiowa tragedia.
       Zostałem wtedy sam. I żeby nie pogrążać się w samotności założyłem Szkołę.
Rozmyślając tak leżałem już w swoim łóżku i wpatrywałem się w sufit gładząc wąsy. Przed oczami miałem twarz mojej Margo, czułem że oczy mi wilgotnieją. Jakim ja jestem dużym dzieckiem. Mędrzec, Mędrzec... jaki ze mnie Mędrzec!?
       Byłem zmęczony, więc nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
       Do dziś w snach prześladuje mnie rozpaczliwy pisk opon.
       I dziś także, zaraz po zamknięciu oczu w mojej głowie był tylko łomot zepsutych hamulców. 

5 komentarzy:

  1. Hahaha, rozwaliło mnie ,,Rozdział 27 od... WSZYSTKICH???,, XD
    Bardzo fajnie ci to wyszło. :) Przepraszam, że nie skomentowałam twojego poprzedniego rozdziału. Nie wiem jakoś tak... ominęłam. (~.^)
    PS: Mam pytanie. Piszesz rozdziały od razu na komputerze czy gdzieś tam w zeszycie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieki, nic nie szkodzi, ze poprzedniego nie skomentowalas, ale tak dziwnie sie poczulam bez czyjejs opini..
    P.S. Od razu na laptopie, ale inne opka i tym podobne pisze w zeszytach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja nie skomentowałam bo nie miałam jak :) Muszę teraz nadrabiać ^^ Baarzo mi się podoba ten rozdział. Jest przyjemny i nawet słodki. Clov i Elliot ♥ Tak, im się może ułożyć. Ach i ta scena pocałunku Lorren i Tone'go... Cud, miód i malina ^.^
    Jednak szkoda mi Antaniasza. Biedny mędrzec T.T
    Jednakże pomimo wszystko podobało mi się i dziękuję za porcję nowości. Pozdrawiam
    Luar Princesa ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za ten komentarz :) Nawet nie wiesz ile taka opinia dla mnie znaczy! Bardzo się cieszę, że ci się podobało, mam nadzieję, że dalsze notki też przypadną ci do gustu ;)

      Usuń
  4. Fajny rozdział. Jak go zobaczyłem to wydawał się długi ale faktycznie przyjemnie się go czytało ;)
    Nikt nie skomentował /*(skąd ja to znam)*/ ? :c Jak ja przeczytałem to już komentarz był...

    OdpowiedzUsuń