Nerwowo potarłem kark. Widziałem plecy odchodzącej Esper, miałem ochotę pobiec za nią, zatrzymać i zapewnić, że nie jest tak, jak ona myśli, że nie zdradzę, a pozostanę w Szkole i będę jej bronić razem z pozostałymi adeptami.
Wahałem się. Wprawdzie argumenty Devida były dość przekonujące i byłbym skłonny przystać na jego propozycję, zważając na moje położenie, lecz wolałem jeszcze raz się z nim porozmawiać, by przedyskutować całą sprawę.
Spotkaliśmy się na niewielkiej polance, na którą podążyłem po kłótni z Esper. Znalazłem się tam akurat w tym samym czasie, kiedy Devid wyłaniał się z cienia rzucanego przez potężny pień dębu. Muszę przyznać, że ten chłopak czasami mnie przerażał. Choć w sumie podziwiałem jego pewność siebie i tą niezachwianą ironię w głosie, którą dawało się wyczuć prawie w każdej sytuacji. Jednak gdy wyłaniał się z mroku, a jego blada skóra połyskiwała w promieniach słońca, przypominał mi wampira, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Wolałem nie nawiązywać z nim bliższego kontaktu, o ile nie było to konieczne.
Tym razem nie miałem wyboru; starałem się zachować kamienną twarz, gdy brunet zbliżał się w moją stronę. Stanął naprzeciwko mnie, a nasze twarze dzieliły ledwie centymetry. Nie próbowałem się jednak odsunąć, lecz wytrzymałem natarczywe spojrzenie jego czarnych oczu, które zdawały się przewiercać mnie na wylot.
- Myślałem, że stchórzysz- wysyczał mi prosto w twarz. Nie zmienił pozycji, nasze spojrzenia nadal się krzyżowały.
- Byłem ciekaw, czego ode mnie chcesz- odparłem, również nie ruszając się z miejsca.
Devid postąpiwszy krok w tył, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Złożyłem ci pewną propozycję- przypomniał.- A teraz czekam na odpowiedź.
Potarłem dłonie i skrzyżowałem ręce na piersi. Tak, doskonale pamiętałem jego słowa, lecz pomimo dogłębnego przeanalizowania całej sprawy, nadal nie wydawałem się przekonany. Coś mnie powstrzymywało przed zrobieniem kolejnego kroku w przód, zostawieniem za sobą niemiłych wspomnień i porzuceniem starego życia.
Devid wyraźnie się niecierpliwił. Oczekiwał, że na wejściu wykrzyczę mu w twarz: ,,tak, przystaję na twoją propozycję. Co mam robić?’’. Mnie mimo wszystko nie tak łatwo było zgodzić się z brunetem.
- Posłuchaj, wszystko wytłumaczyłem ci już przed naradą- westchnął, zakładając ręce na piersi.- Chcę wiedzieć, co postanowiłeś.
- Zrozum, nie jest mi tak łatwo wybrać- odpadłem po krótkiej chwili. Devid wzniósł ręce ku niebu w geście kompletnego zniecierpliwienia.
- Co tu jest do wybierania?- Wydawałoby się, iż zadał to pytanie bogom, którzy jakoś nieszczególnie kwapili się, by mu odpowiedzieć. Opanował się jednak i zwrócił znów do mnie:- Posłuchaj, powtórzę to jeszcze raz. Ale tylko jeden jedyny raz, a potem oczekuję odpowiedzi. Zrozumiałeś?- spytał, aby mieć pewność. W odpowiedzi skinąłem tylko głową, więc kontynuował.- Jesteś wilkołakiem. Twoja natura prowadzi cię do Lyxa i Stowarzyszenia, pomimo tego, że będziesz się opierał, prędzej czy później zejdziesz na złą drogę. Czy nie lepiej zostawić niewinnych ludzi w spokoju i po prostu wstąpić do watahy teraz?
Ma rację, przyznałem w myślach. Nic nie poradzę na to, kim jestem. Ktoś zdecydował za mnie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Co więcej, o wszystkim dowiedziałem się zaledwie kilka godzin temu… Wciąż trawię tą informację, wciąż nie mogę jej do końca zaakceptować. Do tego czasu żyłem w strachu przed samym sobą, nie wiedząc, co się ze mną dzieje co miesiąc, podczas każdej pełni. Nie byłem świadomy szkód, które wyrządzałem, ani licznych morderstw, które wyznaczały za mną krwawy ślad. Teraz wszystko stało się jaśniejsze, lecz nie prostsze. Czasem prawda jest trudna do przyjęcia, lecz wydaje się lepszą alternatywą niż ciągnące się w nieskończoność kłamstwo.
- Powiedzmy, że nie chcesz wstępować na złą drogę- podjął Devid.- Załóżmy, że jesteś tylko zwykłym wilkołakiem. Tyle że bez stada, Will, jesteś omegą. Samotnym wilkiem, którego możliwości są ograniczone, właśnie przez brak watahy. Podejmując współpracę z Lyxem stałbyś się silniejszy, szybszy, miałbyś większe możliwości. Lyx nauczyłby cię panować nad przemianami, dostarczyłby nowych wrażeń, a ty dowiedziałbyś się czegoś więcej o sobie i swojej wilczej naturze, hmm?- Uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.- Przemyśl to. Swego czasu przebywałem wśród wilkołaków i wiem, że nawet z najsłabszego wilka potrafią zrobić mocne ogniwo. Byłbyś potrzebny. Miałbyś swoje zadania. Poznałbyś innych, podobnych tobie, przed którymi nie musiałbyś mieć tajemnic. Przemyśl to- dodał, postępując kilka kroków w tył. Wyciągnął przed siebie rękę, wskazując mnie palcem.- Jeśli się zdecydujesz, możemy się spotkać. Możesz szukać mnie w Chicago, choć nie obiecuję, że tam będę. Do zobaczenia.
Obrócił się na pięcie. Ruszył na skraj polany, a już po chwili wtopił się w cień. Zniknął. Zostałem sam jeden pośrodku lasu, w ciszy rozmyślając nad słowami Devida.
Miał rację. Całkiem sporą rację. Szczerze mówiąc, byłbym idiotą, gdybym odrzucił jego propozycję. I dobrze o tym wiedziałem. Założyłem ręce na karku i zerknąłem na niebo. Było niezwykle niebieskie, gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze strzępki chmur, układające się w przeróżne kształty.
Gdyby niebo przyrównać do moich myśli, to całkowita akceptacja pomysłu Devida to byłoby nieskazitelnie czyste niebo. Te obłoki to moje wątpliwości, które zmuszają do stania w miejscu. Potrzebny jest tylko wiatr, by je przegnać…
A najgorsze jest to, że z nikim nie mogę porozmawiać na ten temat. Zostałem sam ze swoim problemem, którego za nic nie mogę rozgryźć. Po prostu nie mogę! Nie wiem, co ze sobą zrobić!
Warknąłem ze zdenerwowania, opuszczając ręce. Krążyłem po polance, bijąc się z myślami, tocząc walkę z samym sobą. Odetchnąłem głęboko, by uspokoić oddech. Zamknąłem oczy, chcąc się lepiej skoncentrować. Wyobraziłem sobie siebie samego pośród innych wilkołaków, ćwicząc i szkoląc się wraz z nimi. Uśmiechnąłem się do tej wizji. Uświadomiłem sobie, że chciałbym tak żyć. Tutaj nie mam nikogo, jedynie Esper patrzy w moją stronę przychylnie… Patrzyła- poprawiłem się. Zanim to wszystko się wydało. A tam miałbym przyjaciół. Wilki ze stada, które nie opuściłyby tak łatwo jednego ze swoich. Zwierzęta trzymają się razem, ponieważ tak łatwiej jest im polować i bronić się przed nieprzyjaciółmi. Myślę, że byłoby mi lepiej niż z ojcem na statku, niż samotnie w Ośrodku.
Głośno zaczerpnąłem powietrza w płuca.
- Zgadzam się- rzuciłem w przestrzeń.
Na moją twarz wypłynął szeroki uśmiech. W jednej chwili mój nastrój diametralnie się zmienił, z nieco przestraszonego i niezdecydowanego zmieniłem się w szczęśliwego i pewnego siebie. Krzyknąłem, by dać upust radości, która się we mnie zgromadziła.
- Trzeba znaleźć Devida- mruknąłem.
Zawędrowałem na jedną ze stacji metra. Nie wydawało mi się, by Devid przebywał tutaj więcej niż przez kilka minut, dlatego wsiadłem do pierwszego nadjeżdżającego pojazdu, by przemieścić się w głąb miasta. Minąłem dwie stacje, po czym zrezygnowałem z podróży. Wychodząc na peron, rozglądałem się wokoło, mając nadzieję ujrzeć Devida. Niestety go nie znalazłem, lecz zapach wyraźnie dawał mi znać, że chłopak był tutaj, a co więcej- pewne zdarzenie wywarło na nim tak mocny wpływ, bym w jego woni wychwycił dość dużą dawkę stresu. Podążyłem za tym konkretnym tropem, który wyprowadził mnie ze stacji metra i skierował w stronę parku. Zatrzymałem się, by rozeznać się w sytuacji. Kilkaset metrów przede mną zaczynał się park, po prawej stronie dostrzegłem parking, aktualnie pusty, jeśli nie liczyć dwóch samochodów osobowych i czarnego busa dostawczego. Wciągnąłem do płuc powietrze i wtedy to wyczułem. Innego wilkołaka. Znajdował się gdzieś w pobliżu.
Skierowałem swój wzrok na prawo, sondując krajobraz. Po chwili spomiędzy aut wychynął chłopak- na oko mógł mieć 19 lat, kruczoczarne włosy, sięgające mu do ramion, a ponadto czarną koszulkę i równie ciemne spodnie. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że ma dwubarwne oczy- jedno srebrne, drugie złote. Cofnąłem się odruchowo. Szatyn wykrzywił usta w imitacji uśmiechu.
- Proszę, proszę…- westchnął. Jego głos przywodził na myśl warkot psa, lecz jakby stłumiony.- Samotny wilk. Słodki, przerażony, samotny wilk. Co tu robisz, Willu?
Nie pytałem, skąd zna moje imię. Nie odpowiedziałem także na jego pytanie, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że zna na nie odpowiedź.
- Ach, oczywiście- odparł z udawanym roztargnieniem.- Szukasz Devida. Chętnie cię do niego zaprowadzę, jeśli chcesz. Jestem Lyx- przedstawił się. Skłonił głowę, parodiując dworski ukłon. Uśmiechnął się ironicznie; w blasku słońca błysnęły śnieżnobiałe kły.
Nie odezwałem się. Instynkt podpowiadał mi, bym zachował milczenie. Teraz już wiedziałem, kim był ten chłopak i nie miałem pewności, czy chcę nadal z nim rozmawiać.
W mgnieniu oka wilkołak znalazł się przy mnie. Chwycił mnie za rękę i mocno ścisnął. Czułem, jak jego pazury przebijają mi skórę, a w dół płynie strużka krwi. Zacisnąłem zęby, starałem się uspokoić oddech.
- Boisz się- powiedział.- To dobrze.
Ścisnął jeszcze mocniej, a wtedy poczułem się tak, jakbym zanurzył się w wodzie i nie wypływał przez dłuższy czas. Nie mogłem złapać oddechu, myślałem, że się uduszę. W ostatniej chwili zdołałem wyrwać rękę z uścisku Lyxa. Zatoczyłem się w tył, mrugając oczami, by wyostrzyć wzrok.
- Jeszcze lepiej- mruknął pod nosem.- Normalny wilk czekałby na mój ruch. Ty wolałeś działać sam. Idziesz ze mną- dodał głośniej, by mieć pewność, że go słyszę.
- Nie- odparłem od razu.
- Idziesz ze mną- powtórzył stanowczo. Dostrzegłem, jak jego oczy zmieniły barwę- teraz oba były krwistoczerwone.
Wiedziałem, że zrobił coś złego. I to, że już w następnej chwili podążałem za nim bez najmniejszych oporów, potwierdziło moje przypuszczenia. Robiłem to, co chciał. Byłem pod jego kontrolą.
Spotkaliśmy się na niewielkiej polance, na którą podążyłem po kłótni z Esper. Znalazłem się tam akurat w tym samym czasie, kiedy Devid wyłaniał się z cienia rzucanego przez potężny pień dębu. Muszę przyznać, że ten chłopak czasami mnie przerażał. Choć w sumie podziwiałem jego pewność siebie i tą niezachwianą ironię w głosie, którą dawało się wyczuć prawie w każdej sytuacji. Jednak gdy wyłaniał się z mroku, a jego blada skóra połyskiwała w promieniach słońca, przypominał mi wampira, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Wolałem nie nawiązywać z nim bliższego kontaktu, o ile nie było to konieczne.
Tym razem nie miałem wyboru; starałem się zachować kamienną twarz, gdy brunet zbliżał się w moją stronę. Stanął naprzeciwko mnie, a nasze twarze dzieliły ledwie centymetry. Nie próbowałem się jednak odsunąć, lecz wytrzymałem natarczywe spojrzenie jego czarnych oczu, które zdawały się przewiercać mnie na wylot.
- Myślałem, że stchórzysz- wysyczał mi prosto w twarz. Nie zmienił pozycji, nasze spojrzenia nadal się krzyżowały.
- Byłem ciekaw, czego ode mnie chcesz- odparłem, również nie ruszając się z miejsca.
Devid postąpiwszy krok w tył, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Złożyłem ci pewną propozycję- przypomniał.- A teraz czekam na odpowiedź.
Potarłem dłonie i skrzyżowałem ręce na piersi. Tak, doskonale pamiętałem jego słowa, lecz pomimo dogłębnego przeanalizowania całej sprawy, nadal nie wydawałem się przekonany. Coś mnie powstrzymywało przed zrobieniem kolejnego kroku w przód, zostawieniem za sobą niemiłych wspomnień i porzuceniem starego życia.
Devid wyraźnie się niecierpliwił. Oczekiwał, że na wejściu wykrzyczę mu w twarz: ,,tak, przystaję na twoją propozycję. Co mam robić?’’. Mnie mimo wszystko nie tak łatwo było zgodzić się z brunetem.
- Posłuchaj, wszystko wytłumaczyłem ci już przed naradą- westchnął, zakładając ręce na piersi.- Chcę wiedzieć, co postanowiłeś.
- Zrozum, nie jest mi tak łatwo wybrać- odpadłem po krótkiej chwili. Devid wzniósł ręce ku niebu w geście kompletnego zniecierpliwienia.
- Co tu jest do wybierania?- Wydawałoby się, iż zadał to pytanie bogom, którzy jakoś nieszczególnie kwapili się, by mu odpowiedzieć. Opanował się jednak i zwrócił znów do mnie:- Posłuchaj, powtórzę to jeszcze raz. Ale tylko jeden jedyny raz, a potem oczekuję odpowiedzi. Zrozumiałeś?- spytał, aby mieć pewność. W odpowiedzi skinąłem tylko głową, więc kontynuował.- Jesteś wilkołakiem. Twoja natura prowadzi cię do Lyxa i Stowarzyszenia, pomimo tego, że będziesz się opierał, prędzej czy później zejdziesz na złą drogę. Czy nie lepiej zostawić niewinnych ludzi w spokoju i po prostu wstąpić do watahy teraz?
Ma rację, przyznałem w myślach. Nic nie poradzę na to, kim jestem. Ktoś zdecydował za mnie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Co więcej, o wszystkim dowiedziałem się zaledwie kilka godzin temu… Wciąż trawię tą informację, wciąż nie mogę jej do końca zaakceptować. Do tego czasu żyłem w strachu przed samym sobą, nie wiedząc, co się ze mną dzieje co miesiąc, podczas każdej pełni. Nie byłem świadomy szkód, które wyrządzałem, ani licznych morderstw, które wyznaczały za mną krwawy ślad. Teraz wszystko stało się jaśniejsze, lecz nie prostsze. Czasem prawda jest trudna do przyjęcia, lecz wydaje się lepszą alternatywą niż ciągnące się w nieskończoność kłamstwo.
- Powiedzmy, że nie chcesz wstępować na złą drogę- podjął Devid.- Załóżmy, że jesteś tylko zwykłym wilkołakiem. Tyle że bez stada, Will, jesteś omegą. Samotnym wilkiem, którego możliwości są ograniczone, właśnie przez brak watahy. Podejmując współpracę z Lyxem stałbyś się silniejszy, szybszy, miałbyś większe możliwości. Lyx nauczyłby cię panować nad przemianami, dostarczyłby nowych wrażeń, a ty dowiedziałbyś się czegoś więcej o sobie i swojej wilczej naturze, hmm?- Uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.- Przemyśl to. Swego czasu przebywałem wśród wilkołaków i wiem, że nawet z najsłabszego wilka potrafią zrobić mocne ogniwo. Byłbyś potrzebny. Miałbyś swoje zadania. Poznałbyś innych, podobnych tobie, przed którymi nie musiałbyś mieć tajemnic. Przemyśl to- dodał, postępując kilka kroków w tył. Wyciągnął przed siebie rękę, wskazując mnie palcem.- Jeśli się zdecydujesz, możemy się spotkać. Możesz szukać mnie w Chicago, choć nie obiecuję, że tam będę. Do zobaczenia.
Obrócił się na pięcie. Ruszył na skraj polany, a już po chwili wtopił się w cień. Zniknął. Zostałem sam jeden pośrodku lasu, w ciszy rozmyślając nad słowami Devida.
Miał rację. Całkiem sporą rację. Szczerze mówiąc, byłbym idiotą, gdybym odrzucił jego propozycję. I dobrze o tym wiedziałem. Założyłem ręce na karku i zerknąłem na niebo. Było niezwykle niebieskie, gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze strzępki chmur, układające się w przeróżne kształty.
Gdyby niebo przyrównać do moich myśli, to całkowita akceptacja pomysłu Devida to byłoby nieskazitelnie czyste niebo. Te obłoki to moje wątpliwości, które zmuszają do stania w miejscu. Potrzebny jest tylko wiatr, by je przegnać…
A najgorsze jest to, że z nikim nie mogę porozmawiać na ten temat. Zostałem sam ze swoim problemem, którego za nic nie mogę rozgryźć. Po prostu nie mogę! Nie wiem, co ze sobą zrobić!
Warknąłem ze zdenerwowania, opuszczając ręce. Krążyłem po polance, bijąc się z myślami, tocząc walkę z samym sobą. Odetchnąłem głęboko, by uspokoić oddech. Zamknąłem oczy, chcąc się lepiej skoncentrować. Wyobraziłem sobie siebie samego pośród innych wilkołaków, ćwicząc i szkoląc się wraz z nimi. Uśmiechnąłem się do tej wizji. Uświadomiłem sobie, że chciałbym tak żyć. Tutaj nie mam nikogo, jedynie Esper patrzy w moją stronę przychylnie… Patrzyła- poprawiłem się. Zanim to wszystko się wydało. A tam miałbym przyjaciół. Wilki ze stada, które nie opuściłyby tak łatwo jednego ze swoich. Zwierzęta trzymają się razem, ponieważ tak łatwiej jest im polować i bronić się przed nieprzyjaciółmi. Myślę, że byłoby mi lepiej niż z ojcem na statku, niż samotnie w Ośrodku.
Głośno zaczerpnąłem powietrza w płuca.
- Zgadzam się- rzuciłem w przestrzeń.
Na moją twarz wypłynął szeroki uśmiech. W jednej chwili mój nastrój diametralnie się zmienił, z nieco przestraszonego i niezdecydowanego zmieniłem się w szczęśliwego i pewnego siebie. Krzyknąłem, by dać upust radości, która się we mnie zgromadziła.
- Trzeba znaleźć Devida- mruknąłem.
* * *
Od ponad godziny krążyłem po mieście. Starałem się uruchomić wilcze zmysły i odnaleźć zapach Devida, który by mnie do niego poprowadził. Ten punkt planu zaliczyłem niemal od razu. Problemem było jednak to, iż Chicago pełne było zapachu Devida. Możliwe, że przybyłem zbyt późno i wiatr zdążył roznieść woń chłopaka po całym mieście. Nie mam innej możliwości niż kierować się nosem i liczyć, że w końcu znajdę Devida.Zawędrowałem na jedną ze stacji metra. Nie wydawało mi się, by Devid przebywał tutaj więcej niż przez kilka minut, dlatego wsiadłem do pierwszego nadjeżdżającego pojazdu, by przemieścić się w głąb miasta. Minąłem dwie stacje, po czym zrezygnowałem z podróży. Wychodząc na peron, rozglądałem się wokoło, mając nadzieję ujrzeć Devida. Niestety go nie znalazłem, lecz zapach wyraźnie dawał mi znać, że chłopak był tutaj, a co więcej- pewne zdarzenie wywarło na nim tak mocny wpływ, bym w jego woni wychwycił dość dużą dawkę stresu. Podążyłem za tym konkretnym tropem, który wyprowadził mnie ze stacji metra i skierował w stronę parku. Zatrzymałem się, by rozeznać się w sytuacji. Kilkaset metrów przede mną zaczynał się park, po prawej stronie dostrzegłem parking, aktualnie pusty, jeśli nie liczyć dwóch samochodów osobowych i czarnego busa dostawczego. Wciągnąłem do płuc powietrze i wtedy to wyczułem. Innego wilkołaka. Znajdował się gdzieś w pobliżu.
Skierowałem swój wzrok na prawo, sondując krajobraz. Po chwili spomiędzy aut wychynął chłopak- na oko mógł mieć 19 lat, kruczoczarne włosy, sięgające mu do ramion, a ponadto czarną koszulkę i równie ciemne spodnie. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że ma dwubarwne oczy- jedno srebrne, drugie złote. Cofnąłem się odruchowo. Szatyn wykrzywił usta w imitacji uśmiechu.
- Proszę, proszę…- westchnął. Jego głos przywodził na myśl warkot psa, lecz jakby stłumiony.- Samotny wilk. Słodki, przerażony, samotny wilk. Co tu robisz, Willu?
Nie pytałem, skąd zna moje imię. Nie odpowiedziałem także na jego pytanie, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że zna na nie odpowiedź.
- Ach, oczywiście- odparł z udawanym roztargnieniem.- Szukasz Devida. Chętnie cię do niego zaprowadzę, jeśli chcesz. Jestem Lyx- przedstawił się. Skłonił głowę, parodiując dworski ukłon. Uśmiechnął się ironicznie; w blasku słońca błysnęły śnieżnobiałe kły.
Nie odezwałem się. Instynkt podpowiadał mi, bym zachował milczenie. Teraz już wiedziałem, kim był ten chłopak i nie miałem pewności, czy chcę nadal z nim rozmawiać.
W mgnieniu oka wilkołak znalazł się przy mnie. Chwycił mnie za rękę i mocno ścisnął. Czułem, jak jego pazury przebijają mi skórę, a w dół płynie strużka krwi. Zacisnąłem zęby, starałem się uspokoić oddech.
- Boisz się- powiedział.- To dobrze.
Ścisnął jeszcze mocniej, a wtedy poczułem się tak, jakbym zanurzył się w wodzie i nie wypływał przez dłuższy czas. Nie mogłem złapać oddechu, myślałem, że się uduszę. W ostatniej chwili zdołałem wyrwać rękę z uścisku Lyxa. Zatoczyłem się w tył, mrugając oczami, by wyostrzyć wzrok.
- Jeszcze lepiej- mruknął pod nosem.- Normalny wilk czekałby na mój ruch. Ty wolałeś działać sam. Idziesz ze mną- dodał głośniej, by mieć pewność, że go słyszę.
- Nie- odparłem od razu.
- Idziesz ze mną- powtórzył stanowczo. Dostrzegłem, jak jego oczy zmieniły barwę- teraz oba były krwistoczerwone.
Wiedziałem, że zrobił coś złego. I to, że już w następnej chwili podążałem za nim bez najmniejszych oporów, potwierdziło moje przypuszczenia. Robiłem to, co chciał. Byłem pod jego kontrolą.
No to Will wpadł po uszy... Rozdział bardzo mi się podobał, szczególnie rozterki Willa i w pozytywnym sensie zaskoczył mnie jego wybór. Obawiałam się, że będzie cukierkowo typu: " Zapanuję nad wilkiem we mnie byle być przy Esper", a tu szok gdy Will podążył za instynktem stadnym. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Byłam ciekawa waszej reakcji właśnie po wyborze Willa ;)
UsuńMoim zdaniem jest idealnie :)
UsuńJeszcze raz dziękuję ;)
UsuńOjć... To się porobiło... Biedny Will, czy on wie w co się wpakował? Szkoda mi Esper, bo jak się dowie co się stało to raczej nie będzie skakać z radości.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co stanie się z naszymi chłopakami jednak odpowiedź należy do was.
Pozdrawiam i weny i czasu życzę
Luar Princesa ♥
Masz rację, to dla Esper raczej nie powód do radości ;)
UsuńDziękuję! :D
Will ma przesrane. Chociaż z drugiej strony mógłby się cieszyć. Powinien się cieszyć... Cóż za niewdzięcznik :P
OdpowiedzUsuńI łapka w górę dla sziszak! Nie dla cukierków i tęczy!