Hejka, wstawiam teraz rozdział, ponieważ w tygodniu tego nie zrobię, bo jak dobrze wiecie- wyjeżdżam. Kolejnej notki ode mnie możecie się spodziewać dopiero w okolicach 30- ego czerwca, o ile wrócę w jednym kawałku. Za wczasu życzę wszystkim miłego ostatniego tygodnia szkoły i świetnych wakacji :)
____________________
____________________
- Lorren! Lorren!- wrzeszczał na mnie Tony, potrząsając mnie za
ramiona. Był bliski płaczu.- Błagam, odezwij się wreszcie! Lorren!
Podniosłam na niego swoje zmęczone oczy
i spojrzałam na niego tępo i bez wyrazu.
Milczałam od trzech dni. Nie jadłam od
trzech dni. Od trzech dni powinnam być już martwa. Ale nie jestem. Dlaczego? Bo
ten przeklęty zdrajca był tak wspaniałomyślny, że darował mi życie. Ale
najpierw musiał mnie uprzedzić, że robi mi łaskę i jednak mnie nie
zabija!
Nie załamałam się tak nawet na wieść o
śmierci ojca. Nie znałam go, więc cios choć bolesny, był lżejszy. Teraz to co
innego. Dowiedziałam się, że osoba której rzekomo nie byłam obojętna, chce mnie
zgładzić. W głowie miałam mętlik. Jeden wielki wir myśli, których nie
potrafiłam poskładać. Czułam się tak jakby to Devid własnoręcznie wbił mi nóż w
plecy. Zaraz... Przecież właśnie to chciał zrobić, tylko nie wiedząc czemu
zrezygnował!!! Zgubiłam wątek własnego życia. Nic nie rozumiałam. Devid zawsze
był jedną wielką żywą zagadką. Ale to? Zdecydowanie, przesada! To nie na moją
psychikę! Popadłam w bezdenną katatonię. Nie rozmawiałam z nikim. Jadłam z
przymusu lub w ogóle tego nie robiłam. Sprawiałam wrażenie otępiałej,
jakby jakiś demon wtargnął do mojego umysłu i skradł świadomość, tożsamość.
Jednak tak nie było. Walczyłam z własnymi uczuciami. Walczyłam z własnymi
myślami i rozwiązaniami, które podsuwał mi rozsądek. Jednak nie potrafiłam
sobie wyjaśnić jego przesłanek. Jeśli chciał mnie zabić, to nic nie stało mu na
drodze! Mógł to zrobić! Dla mnie byłoby stokroć lepiej! Wolałabym nie żyć, niż
żyć z świadomością tego, że chłopak, któremu tak ufałam, który był moim jedynym
wsparciem w dzieciństwie, który ponoć mnie kochał i sam mi to wyznał mimo, że
jestem w związku z innym... że dostał zlecenie pozbycia się mnie. I wywalił mi
to bezceremonialnie, prosto w twarz, bez najmniejszego przejęcia się. I zniknął
nawet nie czekając na moją reakcję. Nienawidzę go! Nienawidzę go za to! Za
wszystko co mi zrobił! Namieszał mi w głowie, rozkochał i rzucił. Bez skrupułów
i sentymentów! Okłamał mnie, oszukał, a na koniec wyznał, że robił to wszystko
tylko po to by w finale mnie zabić! Ale nie doprowadził do finału! Czemu?!
Pytam czemu?! Dlaczego musze tak cierpieć!!!
Nikt nie był w stanie mi pomóc. Odtrącałam pomoc. Wsparcie. Później nigdy
nikomu nie opowiedziałam o tym co właśnie przeżyłam. Nie rozumiałam tego.
Czułam się koszmarnie. Bezradność i niewiedza mnie dobijały, jakby ktoś obdarł
mnie ze wszystkich umiejętności. Działałam tylko impulsywnie, instynktownie.
- Lorren, proszę
cię- szepnął Tony, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.- Co się stało?
Nie powiedziałam nikomu o zdradzie Devida. Wszyscy
zachodzili w głowę, czemu zniknął. Dokąd się udał. Tylko ja wiedziałam... i nie
dzieliłam się tą informacją z nikim. Sama się z nią jeszcze nie pogodziłam, nie
umiałam, nie chciałam. Najbardziej bolał fakt, że Devidowi się udało. Może nie
zabił mnie fizycznie, ale psychicznie. Zabrał cząstkę mnie bezpowrotnie,
dosłownie stłamsił moje wnętrze.
Usłyszałam skrzypnięcie na schodach i na stryszek w
domku Antaniasza, gdzie mnie teraz trzymano, wszedł sam Mistrz. Otworzył powoli
drzwi i zajrzał uważnie do środka. Zastał mnie, odrętwiałą, milczącą i oderwaną
od rzeczywistości, kulącą się na wersalce. I Tony' ego, bezradnego,
zdruzgotanego i przerażonego moim zachowaniem. W oczach mojego chłopaka dostrzegałam
żal, gniew i bezsilność oraz strach. W moich oczach można było dostrzec jedynie
pustkę, brak życia i emocji.
Mędrzec przywołał na usta wymuszony uśmiech i
podszedł powoli do Tony' ego.
- Odezwała się?-
szepnął cicho kładąc mu dłoń na ramieniu. Tony tylko drętwo pokręcił głową.
- Idź już, daj
sobie odpocząć - łagodnie przemawiał do niego Mistrz, a ja słuchałam wpatrując
się w przestrzeń.- Odkąd znaleźliśmy ją nieprzytomną przy Lexi przesiadujesz z
nią godzinami, daj wytchnąć jej i sobie. Może się odezwie.
Tony chciał zaoponować, lecz Antaniasz mu na to nie
pozwolił i lekko wyprowadził z pokoju, zatrzaskując za nim drzwi.
- Martwi się o
ciebie- mruknął do mnie odwracając się. Przeniosłam na niego swój smętny wzrok,
reagując na jego głos, nie słowa.- Ja też się martwię. Wszyscy się martwimy, a
zwłaszcza Tony i Elliot. Nie znane mi się twoje powody milczenia. Domyślam się,
że to depresja... Powiedz mi, co ją spowodowało, straciłaś przytomność, podczas
spaceru z wilczycą. Wybudziłaś się już w takim stanie. Dlaczego? Pozwól sobie
pomóc. Proszę.
Wpatrywałam się w niego bez zrozumienia.
Wiedziałam co chciał osiągnąć tą gadką, ale nie wiedziałam co mogę zmienić
mówiąc mu to czego chciał. Mistrz milczał, czekając na jakikolwiek ruch z mojej
strony. Miała nadzieję, że się odezwę, lecz ja tylko oderwałam od niego swoje
beznamiętne spojrzenie i z powrotem utkwiłam je w nieokreślonym punkcie w
przestrzeni.
Antaniasz załamał ręce i skrył w nich pomarszczoną
twarz pocierając skronie. Wstał z miejsca, widząc, że nic nie wskóra i ruszył
do drzwi. Zaś ja widząc jego zrezygnowanie poczułam, że coś we mnie pęka.
Bezsens znika. Przełknęłam ślinę, zbierając się na to, by powiedzieć mu o
zdrajcy. Dotarło do mnie, że milcząc działam tylko na korzyść wroga.
- Devid - mruknęłam
ochryple, nadal wpatrując się szeroko otwartymi oczami przed siebie. Kątem oka
dojrzałam jak Antaniasz zastyga w bezruchu przy drzwiach słysząc mój głos.- To
zdrajca. Był tu aby mnie zabić. I dopiął swego.
* * * DEVID
- Idiota!- warknęła
do mnie jedna z głów Cerbera- mojego towarzysza.- Powtarzam, jesteś
IDIOTĄ!
- Zamknij się!-
odszczeknęła trzecia głowa.- Kierował się sumieniem- zaszczebiotała
przymilnie.- Nie mógł wywiązać się z zadania, które powierzyły mu wilki, skoro
powstrzymywały go uczucia. Zrobił słusznie, tylko moim zdaniem, kochany, mogłeś
delikatniej jej powiedzieć o swoich motywach lub w ogóle jej nie
wtajemniczać...
- Devid się
zakochał, Lyxio będzie zły!- szczekała tępo druga głowa, kiwając się durnowato
i zachodząc chrobotliwym śmiechem jak hiena.
- Och, zamknijcie
się już wszystkie!- krzyknąłem na Cerbera poirytowany.
- Idiota...-
szczeknęła jeszcze pierwsza głowa, posłałem jej nieprzychylne spojrzenie.
Lubię mojego towarzysza, nawet bardzo, ale tym razem już
przeginał. Cerber jest wyjątkowy. Po pierwsze to wielki, trzygłowy dog
niemiecki, po drugie każda głowa przedstawia inny charakter. Jedynka jest
bezlitosną maszyną do zabijania, pozbawioną wyczucia i poczucia moralności.
Dwójka, to tępy śmieszek, który nie ma zielonego pojęcia o świecie, jest
niewyobrażalnie infantylny i gdyby nie fakt, że posiada wspólne ciało z
pozostałymi głowami już dawno zginąłby przez swoją głupotę pod kółkami jakiegoś
samochodu... Za to trójka... jest wrażliwa i troskliwa. Martwiąca się o
wszystko i wszystkich, opiekuńcza i kochająca. Chyba ją lubię najbardziej.
Ale teraz to nie istotne. Musiałem w pierwszej mierze znaleźć bezpieczną
kryjówkę, do czasu, gdy Will zechce się ze mną spotkać i dać mi odpowiedź.
Wcześniej, nie będę mógł wrócić do Lyxa. Nie wkupię się w jego łaski bez tego wilkołaka.
Aktualnie siedziałem skryty w cieniu i jako cień, na stacji metra w Chicago.
Postanowiłem w między czasie, oczekując na Nadnaturalnego, wyśledzić
stowarzyszenie, które niedawno tu stacjonowało. Ciężko będzie mi tego dokonać,
bo wszyscy członkowie są wyczuleni na szpiegów tak samo jak ja, ale skoro Soah'
om udaje się nas podglądać, to dlaczego mnie miałoby to się nie udać?
Czekałem akurat na metro, które nie wiedząc czemu się spóźniało, co było
bardzo dziwnym zjawiskiem... Trochę mnie to zaniepokoiło, ale jak stwierdził
Cerber- ostatnio jestem przewrażliwiony. Na przystanku zbierało się coraz
więcej osób. Rozglądałem się po wszystkich uważnie. Po części robiłem to z
przyzwyczajenia, po części z nudów.
Wtem
usłyszałem znajomy zgrzyt i szum nadjeżdżającego metra. Uśmiechnąłem się widząc
już wyjeżdżający z tunelu pojazd. Przybrałem pełną postać, Cerber stał się
kompletnie niewidzialny dla śmiertelników. Metro zatrzymało się, a ja
podsunąłem się do drzwi, które za chwilę miały się otworzyć i wypuścić masy
ludzi. Podniosłem głowę i zamarłem w bezruchu. Za szybą automatycznych drzwi
zobaczyłem postawnego mężczyznę w czarnym podkoszulku, czarnych bojówkach i
ciemnych okularach przeciwsłonecznych na nosie. Jego twarz wykrzywiała się w
sztucznym uśmieszku przepełnionym ironią - Żniwiarz. Bez dwóch zdań. W
popłochu, odwróciłem się na pięcie i zacząłem uciekać ku schodom. Usłyszałem za
sobą dzwonek otwierających sie drzwi metra i nawoływanie zdezorientowanego Cerbera,
który puścił sie biegiem za mną. Szybko rozwinąłem wampirzą szybkość i
przemykałem ulicami miasta jako smuga, musiałem zgubić tego Czarnego, musiałem!
Możliwe, że mnie nie zauważył, że mnie nie poznał. To było niepojęte abym miał
takiego pecha i przedwcześnie natknął się akurat na niego!
Kiedy oddaliłem się już na sporą odległość od stacji metra,
zwolniłem i przeszedłem do żwawego marszu. Próbowałem wyrównać oddech i tętno,
kiedy Cerber zasypywał mnie bezsensowymi pytaniami. Odwróciłem się, żeby go
uciszyć lub udzielić pośpiesznej odpowiedz, kiedy zobaczyłem, za sobą czarnego
busa dostawczego, kierowanego przez równie mrocznych typów jak Żniwiarz. No to
po mnie. Wpadłem! Dotarło do mnie, że wcale nie ja, a oni mnie obserwowali i
śledzili. Zerwałem się w ostatnim odruchu do dalszej ucieczki, lecz wtedy jak
spod ziemi wyrósł przede mną sam Lyx, we własnej ludzkiej osobie.
- Doigrałeś się!-
warknął na mnie, obnażając śmiercionośne kły.
Zobaczyłem jeszcze jego pięść zbliżającą się do mojej twarzy w
zastraszającym tempie.
Poczułem tępy, przeszywający ból złamanego nosa.
Śmiech Lyxa.
Ciemność.
och i znów Devid :) biedaczek ma pecha... i przyznam trochę mnie rozczarowałaś takim załatwieniem sprawy między nim i Lorren, liczyłam na jakąś walkę choćby słowną, heh może przy następnym ich spotkaniu się doczekam... Pozdrawiam - miłego wyjazdu.
OdpowiedzUsuńCerber - kolejna fajna postać ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się tam z górą. Mogłaś walnąć jakąś walkę. No ale cóż. Mówi się trudno. Poza tym fajnie ;)