sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 24 od Esper ,,Wielbłąd i pocałunek''


- Spóźnimy się- mruczałam pod nosem- spóźnimy się, spóźnimy się.
Usłyszałam za sobą ciche westchnienie Willa. Ciche, lecz słyszalne.
- Nie marudź-dodał.
Zagotowało się we mnie od jego bezczelności. Nie dość, że marnowałam czas, żeby łaskawie pójść po niego i dopilnować, aby nie spóźnił się na tą prezentację, to jego zupełnie to nie obchodzi, czy będzie dziesięć czy trzydzieści minut po czasie.
- Mogłam oszczędzić sobie fatygi- warknęłam. Zaczęło mi zależeć na zrobieniu dobrego wrażenia na Antaniaszu, chociaż nie miałam bladego pojęcia, czemu. Obudziła się we mnie pewna cząstka, która dotąd była uśpiona, ta odpowiadająca na punktualność i odpowiedzialność. Spróbowałam przykładać się bardziej do zajęć, nie włóczyć się całymi dniami po szkole bez określonego celu…Myślę, że niejaki wpływ wywarła na mnie wiadomość o Kayalu. Albo raczej o braku Kayala, gdyż jak się okazało, ten chłopak był tylko iluzją wytworzoną przez Mistrza, dzięki czemu mógł on śledzić moją wyprawę do Ośrodka i w razie czego nakierowywać nas na właściwą drogę, gdybyśmy przypadkiem zgubili ślad. W sumie od razu wiedziałam, że z tym Nadnaturalnym jest coś nie tak…Ale nie podejrzewałabym aż takiej rewelacji. Po rozmowie z Antaniaszem zastanawiałam się, czy może Mistrz przedstawił Kayala jako młodszą wersję siebie, lecz szybko odrzuciłam tę myśl. Te wszystkie słowa, które tamten chłopak wypowiedział…nie, Antaniasz jest przecież mędrcem, poważnym i skupionym. Nie rzucałby takich tekstów do jednej ze swoich przyszłych adeptek. Najlepiej przyjąć wersję, iż Kayal samodzielnie ,,myślał’’, jeśli można to tak nazwać i każde słowo pochodziło od samej iluzji, a nie wychodziło z ust Mistrza.
Prawie dotarliśmy do celu. Will nadal zdawał się nieco zamroczony, choć już mniej niż wtedy, gdy go obudziłam. Pomimo tego, iż w oczach Willa przestałam interesować się sprawą jego zniknięcia, gdzieś w podświadomości nadal rozważałam wszelkie możliwości i aspekty. Uciekł, z tym się zgodzę. Pytanie tylko- czemu? Z jedne strony ten płyn mógł wywołać u niego pewne potrzeby, uczucia, które w tamtej chwili nim zawładnęły i nie potrafił ich kontrolować. Wtedy nasuwa się kolejne pytanie- co to był za eliksir? Nie mógł go mieć od Antaniasza, ponieważ Mistrz wiedziałby cokolwiek na ten temat. Albo nawet przeprowadziłby z chłopakiem rozmowę na temat działania płynu. A obaj zachowywali się, jakby nic nie wiedzieli. Antaniasza jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale Will? Skoro to wypił, to chyba wiedział, po co to robi! I zdawałby sobie z tego sprawę!
Położyłam rękę na udzie i odetchnęłam z ulgą, czując pod palcami wybrzuszenie. W kieszeni spodni miałam schowany efekt naszej pracy; gdyby się okazało, że zostawiłam go w pokoju, musielibyśmy zawrócić i tym sposobem spóźnić się jeszcze bardziej. Przyspieszyłam, widząc z daleka pozostałych adeptów Szkoły skupionych w jednym punkcie. Ciekawe, czy zaczęli?
Poczułam, że Will mocniej ścisnął moją rękę. Zmarszczyłam brwi, bo przecież dostrzegł już pozostałych i bez trudu dotarłby do nich sam. W sumie był to drobny gest z jego strony, a jednak zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Jak miło, że wreszcie jesteście!- wykrzyknął na nasz widok Mistrz.- Chyba nie przeszkodziliście sobie w jakiejś ważnej sprawie, hmm?
Zerknął znacząco na nasze złączone dłonie. Spuściłam prędko wzrok, wyrywając się z uścisku Willa. Z pewnym niezrozumiałym oporem odsunęłam się od niego.
Antaniasz klasnął w dłonie.
- A więc zaczynajmy!
Spojrzał po naszych twarzach, uśmiechając się serdecznie. Wyglądał na naprawdę zadowolonego z życia staruszka, któremu radość sprawia widok swoich uczniów stojących obok siebie jak dobrzy przyjaciele.
- Nie będzie to nic formalnego- zapewnił.- Chciałbym po prostu, abyście zaprezentowali mi i pozostałym, co ciekawego udało wam się uczynić. Możecie też dodać, czemu stworzyliście akurat taki czy inny przedmiot. Jestem niezmiernie zaintrygowany, cóż to wyszło spod waszych rąk. Może zacznijmy od…Lorren i Tony’ego!- powiedział, wskazując parę stojącą obok niego.- Chodźcie, chodźcie.
Wyszli na środek. Chłopak zaprezentował nam niewielkich rozmiarów instrument strunowy. Pudło rezonansowe miało beczułkowaty kształt, a gryf był wygięty w tył pod kątem prostym.
- To lutnia- wyjaśnił Tony.- Stworzyliśmy ją, ponieważ…Muzyka jest tym, co nas łączy i dzięki czemu się zaprzyjaźniliśmy. A wybraliśmy akurat ten konkretny instrument, gdyż ma bardzo charakterystyczny element, którym jest zakrzywiony gryf. W naszym przypadku symbolizuje on pewne przeszkody, które stają nam na drodze, a zadaniem moim i Lorren jest je zwalczać. Tak jak na lutni możliwe jest granie dzięki wygiętemu gryfowi, tak nasza przyjaźń może przetrwać na wieki pomimo wszelkich trudności.
Rozległy się oklaski. Ja również włączyłam się w to, by pogratulować parze udanej pracy. Bo naprawdę było warto. Lorren i Tony włożyli w to serce, chcieli nam poprzez ten przedmiot przekazać poniekąd także ich historię, która zaczęła się właśnie od muzyki. Rozejrzałam się wokoło, patrząc na rozradowane twarze adeptów. Lecz dostrzegłam pośród nich jedną jedyną osobę, której twarz pozostawała niewzruszona, która nie klaskała. Devid stał za Antaniaszem, skryty w cieniu drzew.
- Mroczny i tajemniczy jak zwykle- mruknęłam cicho. Z zamyślenia wyrwał mnie donośny głos Mistrza, wypowiadający słowa: ,,Esper oraz Will!’’
Przeniosłam wzrok na mężczyznę, który teraz gestem ręki zachęcał nas do wyjścia na środek i zaprezentowania owocu naszej pracy. Postąpiłam naprzód, a Will podążył za mną jak cień. Stanęłam przed pozostałymi adeptami. Zerknęłam na Willa spojrzeniem mówiącym ,,ty tylko stój, a ja zajmę się resztą’’. Tamten kiwnął głową w odpowiedzi.
- Tak więc…- odchrząknęłam.- Tak więc, my stworzyliśmy ten oto flakonik- powiedziałam, wyjmując z kieszeni niewielką buteleczkę, w środku której połyskiwał bladoniebieski płyn.- Celem jest, by rzucić go na ziemię, lecz jest pewien haczyk. W zależności od tego, którą stroną upadnie na ziemię, jego działanie będzie zgoła inne. To symbolizuje współpracę moją i Willa. Może z niej wyjść coś dobrego lub zupełnie odwrotnego, to zależy jak się do niej podejdzie- zakończyłam z uśmiechem.
Antaniasz uśmiechnął się do nas z uznaniem. W głębi duszy poczułam, iż jest z nas dumny. Być może zastanawiał się, czy połączenie nas wyjdzie na dobre, lecz teraz chyba przekonał się o słuszności swojej decyzji. Skinął głową, a szeroki uśmiech nie znikał mu z twarzy. Po chwili zewsząd rozległy się oklaski. Przeniosłam wzrok na Lorren, która uniosła lekko kąciki ust. Widać było, że się na nas nie zawiedli, że są z nas dumni, iż pomimo wzajemnej niechęci podołaliśmy sprawie. Gdy się nad tym zastanowiłam, stwierdziłam, że nie jest do końca pewne to, że się z Willem nie lubimy. A może ta współpraca nas do siebie zbliżyła, sprawiła, że staliśmy się dobrymi kolegami…? Bo na przyjaciół chyba nie mogę liczyć.
Wróciliśmy na swoje poprzednie miejsce. Bezwiednie zacisnęłam palce na dłoni Willa. Chciałam mu w ten sposób podziękować za to, że ze mną wytrzymał. Odpowiedział mi uściskiem.
Na środek wkroczył Elliot. Sam. Bez Clov.
- Gdzie twoja partnerka, Elliot?- zdziwił się Antaniasz.
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo, po czym wskazał na niebo.
- Spójrzcie.
Głowy wszystkich uniosły się w górę, a z ust niektórych wydobyło się parsknięcie. Próbowałam się nie zaśmiać, lecz kiedy ujrzałam wielkiego dwugarbnego, rudawego wielbłąda ze skrzydłami, na grzbiecie którego siedziała Clov, myślałam, że padnę ze śmiechu.
- Jak na to wpadliście?- zdołałam wykrztusić.
- No wiecie…Żywioł Clov to ogień, a że ona bardzo lubi zwierzęta, to chcieliśmy wykorzystać jakieś zwierzę związane z ogniem. Pierwsze co nam przyszło na myśl to wielbłąd…I musieliśmy dodać coś ode mnie, czyli od powietrza, więc nasz wielbłąd lata.
Zerknęłam na Antaniasza, który zgiął się wpół, śmiejąc się głośno. Zdołał się powstrzymać przed kolejnym wybuchem, otarł tylko łzę spływającą mu po policzku i oznajmił:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze…A mógłbyś sprowadzić swoją przyjaciółkę na ziemię?
Chłopak skinąwszy głową, gwizdnął na latające zwierzę, które leniwie poruszając skrzydłami, wreszcie osiadło na ziemi. Clov zsunęła się z jego grzbietu i poklepała po szyi. Chwyciła za uzdę wielbłąda i przyprowadziła go bliżej Elliota, który ustawił się akurat koło Antaniasza. Mistrz zerknął lękliwie na zwierzę, odsuwając się na kilka kroków od niego. Chyba wolał nie ryzykować pogryzionym kimono.
- Gratuluję wam, bo wszyscy spisaliście się wyśmienicie- pochwalił nas Mistrz.- Zadanie zostaje zaliczone wszystkim, bez wyjątku. A teraz niestety muszę was przeprosić na chwilę, mam do załatwienia pilną sprawę…
Odszedł w stronę swojego domku. Skoro Antaniasz nie chciał spędzić w naszym towarzystwie choć kilku minut więcej, to naprawdę musiało stać się coś poważnego.
- Skąd wzięliście tego wielbłąda?- rzuciła pytanie Lorren.
 - Devid nam załatwił- odparł Elliot.- Powiedział, że ma jakieś kontakty czy coś…Podsłuchiwał naszą rozmowę i stąd się dowiedział.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu za tajemniczym chłopakiem, lecz już go nie było. Zniknął.
- Esper, mogę z tobą chwilę porozmawiać?- spytał niespodziewanie Will.- Na osobności- dodał ciszej.
Uniosłam wysoko brwi, lecz nie odrzekłam nic, tylko posłusznie podążyłam za chłopakiem. Poprowadził mnie wyłożoną kamieniami ścieżką za róg Budynku Treningowego. Stanęłam w cieniu, opierając się plecami o chłodną ścianę.
- O co chodzi? Chcesz mi wyjaśnić swoje zniknięcie, skoro nie chcesz przebywać w towarzystwie pozostałych adeptów?
Will nerwowo potarł dłonie.
- Niezupełnie. To znaczy, to też, ale….nie wiem, jak. To znaczy- plątał się.- sam tego nie rozumiem, po prostu…tak jakby potrzebuję twojej pomocy- szepnął, nachylając się ku mnie.
Poczułam jego przyspieszony oddech na swojej twarzy. Słyszałam szybkie bicie serca. Coś go trapiło i niby ja miałam mu w tym pomóc.
- Will, posłuchaj…nie chcę cię urazić, ale ja nie znam się na magicznych eliksirach i tak dalej. Więc raczej ci nie pomogę…poza tym, nie wiem, co ci jest.
- Proszę…- jęknął Will.- Proszę zgódź się, a ja ci wszystko wytłumaczę. Tylko zgódź się…
- Ja…
Spojrzałam mu w oczy. I to był błąd. Ujrzałam w nich ogromną rozpacz i bezsilność. Nie wiedziałam czemu, lecz również zaczęłam szybkiej oddychać. Zielone oczy Willa przewiercały mnie na wylot, czułam, jakby oglądał wszystkie moje myśli…
- Proszę…
Zbliżył się jeszcze bardziej.
A potem niespodziewanie pocałował.
Zaskoczył mnie, lecz odwzajemniłam pocałunek. Czułam jego gorące usta na swoich wargach. Dłonią dotykałam chłodnej ściany, do której zostałam przygwożdżona. Nic nie mogłam zrobić. Chciałam, by przestał, chciałam…by nadal mnie całował.
Zawiesiłam ręce na jego szyi, kompletnie nie panując nad tym, co robię. Przestań, przestań!- krzyczałam w myślach. Drugi głos podpowiadał mi, bym dała mu do zrozumienia, co czuję.
Zdawało się, że jestem rozdarta, ale tak naprawdę moja podświadomość doskonale wiedziała, czego chce.Tej chwili pragnęłam od dawna.

6 komentarzy:

  1. Bardzo fajny rozdział! Taki romantyczny... :) Bardzo dobrze mi się go czytało, nawet nie był taki długi. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;* Zastanawiałam się, czy taka romantyczna wstawka w historii Esper będzie dobrze przyjęta...Jeszcze raz dziękuję ;*
      P.S. Zauważyłam, że wznowiłaś swoją działalność na blogu...Postaram się wpaść i zadrobić zaległości w wolnej chwili :)

      Usuń
  2. Koniec najlepszy :3 fajny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi najbardziej podobał się wielbłąd xD tylko co ma wielbłąd do ognia?

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny rozdział ^_^
    Najbardziej podobało mi się zakończenie :3
    Ogólnie ciekawie i intrygująco ;*
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń