czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 29 od Devida "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć wszystkim! Rozdział troszkę nietypowy, miało być inaczej, ale nie do końca dogadałyśmy się z Enough, więc jest jak jest. Jak wiecie chcemy skończyć to opko przed obozem letnim, więc wrzucamy często i na szybko. Dlatego z góry przepraszam za błędy i życzę miłego czytania. Aha- może uda mi się jeszcze coś wstawić przed poniedziałkiem i pierwszym wyjazdem... Ale nic nie obiecuje :P
P.S. Dedykuje tą notkę Enough, która po prostu tak uwielbia Devida, żę najchętniej dałaby mu w nos... :*
_____________________

*  *  * DEVID

    I znowu mam kłopoty. Kolejny problem. Świetnie. Ten Soah lekko pokrzyżował mi szyki. Nie powiem… Lyx też pokrzyżował mi szyki!
    Krążyłem nerwowo po pokoju, z rękoma wciśniętymi w kieszenie. Cały plan szlag trafił przez pośpiech Lyxa! Nie tak się z nim umawiałem! Zataczałem kolejne kółko, skubiąc wargę i szukając najlepszego wyjścia. Ale co bym teraz nie zrobił to byłoby źle. Kolejny raz to samo. Kolejny raz ten przeklęty wilkołak wszystko psuje. A wina i tak spadnie na mnie, bo nie dotrzymam umowy.
    Zaczynało mi się kręcić w głowie, więc ciężko opadłem na krzesło i dla odmiany zacząłem nerwowo tupać nogą. Zastanawiałem się jak to wszystko rozegrać, aby wyjść z tego cało. I nie wynalazłem takiego wyjścia. Jedyne co przyszło mi do głowy to… hm, Will. Podsłuchałem (zupełnie przez przypadek) jego rozmowę z Esper i dowiedziałem się, że jest wilkołakiem, co jak najbardziej było mi na rękę, więc tuż przed naradą postanowiłem z nim porozmawiać. Złożyłem mu pewną propozycję i dałem czas do namysłu. Ale w tej chwili i po takim obrocie spraw Will był mi niemal niezbędny - tylko dzięki niemu mogłem się z powrotem wkupić w łaski Lyxa. Może puściłby mi płazem niewywiązanie się z układu, gdybym dostarczył mu nowego wilkołaka?
     Ale i tak… po co ja się w to pakowałem…? Przecież do przewidzenia było, że znooowu się nie powiedzie. Od początku miałem wątpliwości. I jak się okazało- słuszne. Ehhh… Nie zapomnę tego dnia, raptem kilka tygodni temu, kiedy Lyx wynalazł mi kolejne zlecenie. W sekundzie przypomniałem sobie tą rozmowę słowo, do słowa.

     Pamiętam jak zawahałem się przed wejściem do jego… hm, jak on to nazywa…? Aha, „kancelarii”! Jako młody członek stowarzyszenia nie uczestniczyłem w wielkich zamachach. Ale tym razem sam miałem przeprowadzić podobny zamach.
     Oczami wyobraźni zobaczyłem samego siebie, wślizgującego się do pokoju. Lyx i mój przełożony- Charli już tam na mnie czekali.
- Usiądź- polecił mi wtedy starszy rangą zabójca i wskazał czarny skórzany fotel przed biurkiem, za którym zasiadał Lyx w swojej ludzkiej postaci. Nie żebym się bał tego wilkołaka, ale szczerze nie przepadałem za spojrzeniem jego dwubarwnych oczu. Wykonałem przychylnie polecenie i usiadłem milcząc. Przywódca wilkołaków przypatrywał mi się chwilę, mierząc mnie wzrokiem. Z trudem wytrzymałem napór jego świdrującego wzroku i nie spuściłem głowy.
- To jest ten twój wybitny kadet, Charli?- zapytał drwiąco mojego przełożonego, nawet na chwilę nie spuszczając mnie z oka. Ostatkiem sił powstrzymałem się przed zerknięciem z ukosa na mojego „opiekuna”. Charli ewidentnie chciał coś odpowiedzieć, ale Lyx go nie słuchał i zwrócił się do mnie:
- Więc… chłopcze, bo ciężko nazwać cię mężczyzną, dziecko- zaczął bezceremonialnie wilkołak.- Wszyscy wiemy, że ostatnio zaprzepaściłeś zadanie.
      Uniosłem w odpowiedzi brwi. Co prawda podczas ostatniej misji miałem kłopoty, ale tylko i wyłącznie przez Lyxa!!! Najpierw narzucił mi plan morderstwa, a potem wystawił do wiatru. Wszystko było inaczej! Szkolono mnie na skrytobójcę, więc nie przywykłem do ataków otwartych, w których dłużej trzeba było się zmagać. Uczono mnie jak zabijać, by ofiara nawet nie pisnęła. Uczono mnie jak szybko uderzyć i zniknąć. Ostatnie zadanie takie nie było, chociaż miało być. Lyx mnie oszukał, przez co omal sam nie przypłaciłem życiem, kilkoro śmiertelników zginęło (policjanci) bo akcja trwała - jak dla mnie - zbyt długo. Ofiara też prawie mi zbiegła, lecz i tak dopełniłem zadania i wyeliminowałem tego Nadnaturalnego.
- Podziękuj swojemu przełożonemu, bo to on skłonił mnie do dania ci drugiej szansy- kontynuował wilkołak, szczerząc do mnie kły.- Mam dla ciebie zadanie, będziesz miał okazję, żeby się wykazać- zawiesił głos i czekał na moją reakcję. Oczekiwał chyba, że wyrażę mu swą wdzięczność…
       Nie dałem odpowiedzi. Lyx otrzymał tylko moje milczenie i cisze.
- Chyba, że cię to nie interesuje…- dodał po chwili, obnażając kły. Był nieprzyzwoicie pewny siebie.
- Masz rację, nie interesuje- odparłem z poważną miną. Zaś w środku kipiałem ze złości. Nienawidzę tego, gdy ktoś mną manipuluje, gdy ktoś mnie wykorzystuje, gdy mam się podporządkować. Mina Lyxa wskazywała na to, że był zaskoczony… i nie mniej zezłoszczony ode mnie.
- Czy ty mi właśnie odmówiłeś?!- warknął wściekle. Wstając błyskawicznie z krzesła i przewracając je w tył. W jego dwubarwnych oczach błysła żądza krwi. Poprawiłem się tylko w krześle i z powrotem składając ręce spojrzałem beznamiętnie na dowódcę wilczków.
- Hm, na to wygląda- odrzekłem spokojnie.- Jeżeli ma być tak jak ostatnio…
- A co ci się ostatnio nie podobało, młokosie?!- ryknął na mnie wilkołak. Nie odpowiedziałem, uznałem, że w tej sytuacji najlepszą odpowiedzią będzie milczenie.
- Posłuchaj, Devid- rozmowę przejął Charli. Spojrzałem na niego pytająco.- Ustaliłem z Lyxem, że powierzymy ci tą sprawę, bo wymaga ona wyczucia. W związku z tym, że jesteś młody podejdziesz do niej bardziej skrupulatnie. A, że coś takiego jak skrupuły nie istnieje dla większości naszych morderców ty nadajesz się wyśmienicie, bo nie jesteś ich doszczętnie pozbawiony.
- Chcę mieć więcej swobody w działaniu- zażądałem stanowczo.- Ostatnio byłem ograniczony, dlatego nie wszystko się powiodło.
      Tym razem to ja w odpowiedzi zyskałem milczenie. Mój przełożony już się nie odezwał. Lyx wpatrywał się we mnie wściekle. Nienawiść aż od niego buchała. Wiedziałem, że gdybym był tu sam, bez Charliego, rzuciłby się na mnie z pazurami i rozszarpał na miejscu. Nie zdziwiłbym się, gdybym kiedyś (w skutek nieszczęśliwego wypadku) zginął zagryziony właśnie przez niego.
- Chyba tyle możemy mu zapewnić- zasugerował spontanicznie Charli, neutralnym tonem, lecz jego spojrzenie mówiło jasno, że nie przyjmie sprzeciwu Lyxa.
- Niech stracę- przecedził przez zęby tamten i warknął na mnie gardłowo.- Naszym celem jest młoda dziewczyna, dokładnie ma lat piętnaście- przedstawiał mi szczegóły, a ja mu bezczelnie przerwałem, co mogło okazać się błędem, ale w tym momencie coś przyszło i do głowy:
- Więc będę potrzebował więcej czasu. Nie przeprowadzę szybkiej akcji.
- Chcesz się zabawić kosztem ofiary?- zapytał ironicznie Lyx, a jego twarz wykrzywiła się w szelmowskim uśmieszku.
- Tajemnica zawodowa- odpowiedziałem i nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdyż wilkołak trafił w sedno. W mojej głowie kiełkował już plan zamachu, składający się z etapów. Skoro potrzeba w tej sytuacji wyczucia, wolę zapoznać się najpierw z ofiarą i zdobyć jej zaufanie. Jednak musiałem szczegóły pozostawić na później, bo Lyx właśnie opisywał mi tą dziewczynę. Kiedy otrzymałem wszystkie dane dotyczące jej wyglądu odniosłem wrażenie, że kogoś podobnego już kiedyś widziałem. Ale to było tylko pobieżne wrażenie.
- A jakieś konkretniejsze dane?- zapytałem niepewnie, marszcząc nos.- Jak się nazywa? Gdzie ją znajdę?
- To uczennica Antaniasza- rzucił krótko i wrogo Lyx.- Tyle powinno ci wystarczyć, w końcu sam chciałeś mieć więcej swobody w działaniu. Masz szanse, to ją wykorzystaj!
- O to niech cię głowa nie boli- zapewniłem szybko.- Ja już ją sobie wykorzystam.
- Szanse czy ofiarę?- chrapnął wilkołak i kłapnął kłami.
- Za kogo ty mnie masz, co?!- oburzyłem się, bo Lyx już nieźle działał mi na nerwy.
- Wolisz nie wiedzieć- warknął, a pogardliwy uśmiech wypłynął na jego twarz i już z niej nie znikał.
- Kiedy mam zacząć?- spytałem do rzeczy, bo nie miałem zamiaru nadal tu siedzieć i wgapiać się w kpiącego ze mnie i traktującego mnie poniżająco wilkołaka.
- Najlepiej od zaraz- uzyskałem odpowiedź od przełożonego.- Masz wolną rękę, bylebyś doprowadził tą akcje do końca. Dziewczyna ma być martwa za dwa, dwa i pół tygodnia.
- Macie to jak w banku.- Wstałem z miejsca, skinąłem na pożegnanie Charliemu, lecz na Lyxa nawet nie spojrzałem i odwróciwszy się na pięcie wyszedłem powolnym krokiem za drzwi.

      I tak się zaczęło. I teraz nie potrafię tego skończyć. Nie ma szans. Nie dam rady! A dobrze wiem, że trzeba zamknąć tą akcję. I to natychmiast. To już za długo trwa…
     Stoczyłem wewnętrzną bitwę z własnymi uczuciami i podjąłem decyzje.
     Teraz musiałem tylko odnaleźć Lorren. I skończyć z nią.

*  *  *
     Przemykałem między cieniami, w nienaturalnym dla śmiertelników tempie. Lubię poruszać się tempem wampira, lubię wykorzystywać ich zwinność. (Mało kto wie, że moją matką była wampirzyca… odziedziczyło się po niej to i owo!) Gdyby którykolwiek z adeptów teraz próbowałby mnie dostrzec, zobaczyłby tylko cienistą smugę.
      Nie dbałem o bezszelestne kroki, zależało mi na czasie. Musiałem jak najszybciej znaleźć Lorren. Problem polegał na tym, że zapewne nie zastanę jej samej. Będzie najprawdopodobniej z Tony’ m… lub swoim bratem, a w najgorszym wypadku z Esper. Brrr…!!! Esper jak ona mnie nie znosi! Już chyba Tony bardziej mnie toleruje. Eh, bo przecież wyczuwam ich uczucia, dobrze wiem, że najchętniej przywalili by mi pięścią w nos. I Esper, i Tony, i również ten Soah!
      Starałem się tym nie przejmować, bo mało kto w pełni mnie akceptuje (może dlatego, że jestem mordercą?) i powiem szczerze, że nie obchodzi mnie to co inni o mnie myślą…
       Minąłem domek Antaniasza, przemknąłem kilkoma kolejnymi ścieżkami. Zakręciłem przy altance, nad wodospadem. Byłem nawet pod Budynkiem Treningowym i na Placu Głównym, a Lorren nie znalazłem. Powoli zaczynało mnie to irytować, ale nie mógłbym się poddać, więc kontynuowałem poszukiwania.
       Aż w końcu ją znalazłem! Była na pastwiskach, za sadem i areną, gdzie razem ze swoją towarzyszką- Lexi bawiła się z magicznym wielbłądem. Uśmiechnąłem się na ten widok. (I na widok Lorren, ale to swoją drogą i na widok latającego wielbłąda…). Stwierdziłem, że wypadałoby przestać być cieniem i przybrać pełną postać, po czym ruszyłem w kierunku dziewczyny. Jej wzmocnionym zmysłem był wzrok (moim dotyk), więc szybko mnie dostrzegła na otwartej przestrzeni. Kiedy zbliżyłem się na odległość głosu rozejrzała się niepewnie dookoła i kąciki jej ust lekko się uniosły. Jej wilczyca nie poświęciła mi zbyt wiele uwagi, ale nastawiła uszu i chwilę mnie obserwowała.
- Cześć- przywitała się bez zbędnego entuzjazmu. Tja… ostatnio ciężko nam się rozmawia. O ile w ogóle rozmawiamy. Od naszej ostatniej rozmowy w Budynku Treningowym… powiedzmy, że wolałem jej unikać, nie pokazywać się jej.
- Hej- odpowiedziałem niepewnie i poczułem się tak jakby ktoś zdzielił mnie w brzuch.- Muszę z tobą pogadać. Tak na osobności.
- No dooobra…- zgodziła się cicho, uniosła jedną brew w geście niemego pytania, a następnie odgoniła Lexi na drugi koniec łąki wraz z wielbłądem.- Słucham.
- Pamiętasz jak powiedziałem ci, że długo tu nie zostanę?- zapytałem zawijając ręce na piersiach.
- Coś jakby kojarzę…?- odpowiedziała przeciągając sylaby i marszcząc słodko nosek. Normalnie uśmiechnąłbym się na widok takiej miny, ale nie tym razem…
- Więc…- zająknąłem się.- Odchodzę.
- Co?! Jak?! Kiedy?!- można powiedzieć, że Lorren wykrzyczała te pytania.
- Zaraz, dziś, natychmiast- mruknąłem i wzruszyłem ramionami. W jej oczach udało mi się dostrzec zaskoczenie i swego rodzaju zawód. Zrobiłem przepraszającą minę i pokręciłem tylko głową.
- Oszalałeś?!- wrzasnęła podenerwowana.- Zbliża się wojna, wilkołaki ponoć cię ścigają, a ty chcesz rzucić Szkołę i beztrosko wrócić do świata śmiertelników! Devid, to najmniej odpowiednia chwila, nie uważasz?! Lyx rozpętuje  W-O-J-N-Ę!!!
- Wiem!- odkrzyknąłem jej, dając się ponieś emocją, które mi się od niej udzieliły.- Tylko ja w tej wojnie stoję po stronie Lyxa, zrozum!
- Co takiego…?- wykrztusiła ledwo łapiąc oddech. Jej źrenice powiększyły się ze strachu i niedowierzania.
- Tak! Jestem po stronie Lyxa, po stronie Czarnych! Nie rzuciłem stowarzyszenia, nadal dla niego pracuje!- słowa wypływały ze mnie samoistnie, nie tak planowałem jej to powiedzieć, ale trudno. Dziewczyna mi nie przerywała, była zbyt zaszokowana i zbita z tropu, więc mówiłem bez przeszkód.- Lorren, zrozum, to wszystko to blef. Wszystko co ode mnie usłyszałaś to jedno wielkie kłamstwo!
- Wszystko…?- szepnęła ledwo słyszalnym głosem, w którym zawirowała nutka goryczy i rozczarowania. Zawahałem się słysząc to pytanie… no, nie wszystko, ale wolałem pominąć tą kwestie.
- Lorren!- jęknąłem rozpaczliwie. Myślałem, że te słowa nie przejdą mi przez gardło. Czułem, że coś we mnie pękło, ale powiedziałem to, wyrzuciłem jej to prosto w twarz. - Lyx kazał mi cię odnaleźć. I zabić.



5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny rozdział! Na prawdę ten był bardzo udany! Czekam na rozwinięcie tej akcji! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ją zabije to ja cię znajdę i zabiję. Nie ukryjesz się przede mną. :P Ale serio weź tego nie rób...
    A rozdział zajebisty :)
    P.S. mam nadzieję że nie pisałaś do mnie na stary numer... prosiłem Enough żeby ci podała ten którego teraz używam... zrobiła to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była groźba? O.O I spokojnie, wiem, że to 29 rozdział, a ty myślisz, że skończę na 30... ale nie, jednak pociągnę akcję jeszcze jakoś... z sześć notek (?), więc Lorren mi się jeszcze przyda, zważywszy na to, że piszę zazwyczaj z jej perspektywy :)
      P.S. Dwa razy NIE.

      Usuń
    2. To dobrze ;)
      Nie podała ci? To troszkę się na niej zawiodłem...

      Usuń
  3. och Devid ty draniu... rozdział bardzo ciekawy :)

    OdpowiedzUsuń