czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 29 od Devida "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć wszystkim! Rozdział troszkę nietypowy, miało być inaczej, ale nie do końca dogadałyśmy się z Enough, więc jest jak jest. Jak wiecie chcemy skończyć to opko przed obozem letnim, więc wrzucamy często i na szybko. Dlatego z góry przepraszam za błędy i życzę miłego czytania. Aha- może uda mi się jeszcze coś wstawić przed poniedziałkiem i pierwszym wyjazdem... Ale nic nie obiecuje :P
P.S. Dedykuje tą notkę Enough, która po prostu tak uwielbia Devida, żę najchętniej dałaby mu w nos... :*
_____________________

*  *  * DEVID

    I znowu mam kłopoty. Kolejny problem. Świetnie. Ten Soah lekko pokrzyżował mi szyki. Nie powiem… Lyx też pokrzyżował mi szyki!
    Krążyłem nerwowo po pokoju, z rękoma wciśniętymi w kieszenie. Cały plan szlag trafił przez pośpiech Lyxa! Nie tak się z nim umawiałem! Zataczałem kolejne kółko, skubiąc wargę i szukając najlepszego wyjścia. Ale co bym teraz nie zrobił to byłoby źle. Kolejny raz to samo. Kolejny raz ten przeklęty wilkołak wszystko psuje. A wina i tak spadnie na mnie, bo nie dotrzymam umowy.
    Zaczynało mi się kręcić w głowie, więc ciężko opadłem na krzesło i dla odmiany zacząłem nerwowo tupać nogą. Zastanawiałem się jak to wszystko rozegrać, aby wyjść z tego cało. I nie wynalazłem takiego wyjścia. Jedyne co przyszło mi do głowy to… hm, Will. Podsłuchałem (zupełnie przez przypadek) jego rozmowę z Esper i dowiedziałem się, że jest wilkołakiem, co jak najbardziej było mi na rękę, więc tuż przed naradą postanowiłem z nim porozmawiać. Złożyłem mu pewną propozycję i dałem czas do namysłu. Ale w tej chwili i po takim obrocie spraw Will był mi niemal niezbędny - tylko dzięki niemu mogłem się z powrotem wkupić w łaski Lyxa. Może puściłby mi płazem niewywiązanie się z układu, gdybym dostarczył mu nowego wilkołaka?
     Ale i tak… po co ja się w to pakowałem…? Przecież do przewidzenia było, że znooowu się nie powiedzie. Od początku miałem wątpliwości. I jak się okazało- słuszne. Ehhh… Nie zapomnę tego dnia, raptem kilka tygodni temu, kiedy Lyx wynalazł mi kolejne zlecenie. W sekundzie przypomniałem sobie tą rozmowę słowo, do słowa.

     Pamiętam jak zawahałem się przed wejściem do jego… hm, jak on to nazywa…? Aha, „kancelarii”! Jako młody członek stowarzyszenia nie uczestniczyłem w wielkich zamachach. Ale tym razem sam miałem przeprowadzić podobny zamach.
     Oczami wyobraźni zobaczyłem samego siebie, wślizgującego się do pokoju. Lyx i mój przełożony- Charli już tam na mnie czekali.
- Usiądź- polecił mi wtedy starszy rangą zabójca i wskazał czarny skórzany fotel przed biurkiem, za którym zasiadał Lyx w swojej ludzkiej postaci. Nie żebym się bał tego wilkołaka, ale szczerze nie przepadałem za spojrzeniem jego dwubarwnych oczu. Wykonałem przychylnie polecenie i usiadłem milcząc. Przywódca wilkołaków przypatrywał mi się chwilę, mierząc mnie wzrokiem. Z trudem wytrzymałem napór jego świdrującego wzroku i nie spuściłem głowy.
- To jest ten twój wybitny kadet, Charli?- zapytał drwiąco mojego przełożonego, nawet na chwilę nie spuszczając mnie z oka. Ostatkiem sił powstrzymałem się przed zerknięciem z ukosa na mojego „opiekuna”. Charli ewidentnie chciał coś odpowiedzieć, ale Lyx go nie słuchał i zwrócił się do mnie:
- Więc… chłopcze, bo ciężko nazwać cię mężczyzną, dziecko- zaczął bezceremonialnie wilkołak.- Wszyscy wiemy, że ostatnio zaprzepaściłeś zadanie.
      Uniosłem w odpowiedzi brwi. Co prawda podczas ostatniej misji miałem kłopoty, ale tylko i wyłącznie przez Lyxa!!! Najpierw narzucił mi plan morderstwa, a potem wystawił do wiatru. Wszystko było inaczej! Szkolono mnie na skrytobójcę, więc nie przywykłem do ataków otwartych, w których dłużej trzeba było się zmagać. Uczono mnie jak zabijać, by ofiara nawet nie pisnęła. Uczono mnie jak szybko uderzyć i zniknąć. Ostatnie zadanie takie nie było, chociaż miało być. Lyx mnie oszukał, przez co omal sam nie przypłaciłem życiem, kilkoro śmiertelników zginęło (policjanci) bo akcja trwała - jak dla mnie - zbyt długo. Ofiara też prawie mi zbiegła, lecz i tak dopełniłem zadania i wyeliminowałem tego Nadnaturalnego.
- Podziękuj swojemu przełożonemu, bo to on skłonił mnie do dania ci drugiej szansy- kontynuował wilkołak, szczerząc do mnie kły.- Mam dla ciebie zadanie, będziesz miał okazję, żeby się wykazać- zawiesił głos i czekał na moją reakcję. Oczekiwał chyba, że wyrażę mu swą wdzięczność…
       Nie dałem odpowiedzi. Lyx otrzymał tylko moje milczenie i cisze.
- Chyba, że cię to nie interesuje…- dodał po chwili, obnażając kły. Był nieprzyzwoicie pewny siebie.
- Masz rację, nie interesuje- odparłem z poważną miną. Zaś w środku kipiałem ze złości. Nienawidzę tego, gdy ktoś mną manipuluje, gdy ktoś mnie wykorzystuje, gdy mam się podporządkować. Mina Lyxa wskazywała na to, że był zaskoczony… i nie mniej zezłoszczony ode mnie.
- Czy ty mi właśnie odmówiłeś?!- warknął wściekle. Wstając błyskawicznie z krzesła i przewracając je w tył. W jego dwubarwnych oczach błysła żądza krwi. Poprawiłem się tylko w krześle i z powrotem składając ręce spojrzałem beznamiętnie na dowódcę wilczków.
- Hm, na to wygląda- odrzekłem spokojnie.- Jeżeli ma być tak jak ostatnio…
- A co ci się ostatnio nie podobało, młokosie?!- ryknął na mnie wilkołak. Nie odpowiedziałem, uznałem, że w tej sytuacji najlepszą odpowiedzią będzie milczenie.
- Posłuchaj, Devid- rozmowę przejął Charli. Spojrzałem na niego pytająco.- Ustaliłem z Lyxem, że powierzymy ci tą sprawę, bo wymaga ona wyczucia. W związku z tym, że jesteś młody podejdziesz do niej bardziej skrupulatnie. A, że coś takiego jak skrupuły nie istnieje dla większości naszych morderców ty nadajesz się wyśmienicie, bo nie jesteś ich doszczętnie pozbawiony.
- Chcę mieć więcej swobody w działaniu- zażądałem stanowczo.- Ostatnio byłem ograniczony, dlatego nie wszystko się powiodło.
      Tym razem to ja w odpowiedzi zyskałem milczenie. Mój przełożony już się nie odezwał. Lyx wpatrywał się we mnie wściekle. Nienawiść aż od niego buchała. Wiedziałem, że gdybym był tu sam, bez Charliego, rzuciłby się na mnie z pazurami i rozszarpał na miejscu. Nie zdziwiłbym się, gdybym kiedyś (w skutek nieszczęśliwego wypadku) zginął zagryziony właśnie przez niego.
- Chyba tyle możemy mu zapewnić- zasugerował spontanicznie Charli, neutralnym tonem, lecz jego spojrzenie mówiło jasno, że nie przyjmie sprzeciwu Lyxa.
- Niech stracę- przecedził przez zęby tamten i warknął na mnie gardłowo.- Naszym celem jest młoda dziewczyna, dokładnie ma lat piętnaście- przedstawiał mi szczegóły, a ja mu bezczelnie przerwałem, co mogło okazać się błędem, ale w tym momencie coś przyszło i do głowy:
- Więc będę potrzebował więcej czasu. Nie przeprowadzę szybkiej akcji.
- Chcesz się zabawić kosztem ofiary?- zapytał ironicznie Lyx, a jego twarz wykrzywiła się w szelmowskim uśmieszku.
- Tajemnica zawodowa- odpowiedziałem i nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdyż wilkołak trafił w sedno. W mojej głowie kiełkował już plan zamachu, składający się z etapów. Skoro potrzeba w tej sytuacji wyczucia, wolę zapoznać się najpierw z ofiarą i zdobyć jej zaufanie. Jednak musiałem szczegóły pozostawić na później, bo Lyx właśnie opisywał mi tą dziewczynę. Kiedy otrzymałem wszystkie dane dotyczące jej wyglądu odniosłem wrażenie, że kogoś podobnego już kiedyś widziałem. Ale to było tylko pobieżne wrażenie.
- A jakieś konkretniejsze dane?- zapytałem niepewnie, marszcząc nos.- Jak się nazywa? Gdzie ją znajdę?
- To uczennica Antaniasza- rzucił krótko i wrogo Lyx.- Tyle powinno ci wystarczyć, w końcu sam chciałeś mieć więcej swobody w działaniu. Masz szanse, to ją wykorzystaj!
- O to niech cię głowa nie boli- zapewniłem szybko.- Ja już ją sobie wykorzystam.
- Szanse czy ofiarę?- chrapnął wilkołak i kłapnął kłami.
- Za kogo ty mnie masz, co?!- oburzyłem się, bo Lyx już nieźle działał mi na nerwy.
- Wolisz nie wiedzieć- warknął, a pogardliwy uśmiech wypłynął na jego twarz i już z niej nie znikał.
- Kiedy mam zacząć?- spytałem do rzeczy, bo nie miałem zamiaru nadal tu siedzieć i wgapiać się w kpiącego ze mnie i traktującego mnie poniżająco wilkołaka.
- Najlepiej od zaraz- uzyskałem odpowiedź od przełożonego.- Masz wolną rękę, bylebyś doprowadził tą akcje do końca. Dziewczyna ma być martwa za dwa, dwa i pół tygodnia.
- Macie to jak w banku.- Wstałem z miejsca, skinąłem na pożegnanie Charliemu, lecz na Lyxa nawet nie spojrzałem i odwróciwszy się na pięcie wyszedłem powolnym krokiem za drzwi.

      I tak się zaczęło. I teraz nie potrafię tego skończyć. Nie ma szans. Nie dam rady! A dobrze wiem, że trzeba zamknąć tą akcję. I to natychmiast. To już za długo trwa…
     Stoczyłem wewnętrzną bitwę z własnymi uczuciami i podjąłem decyzje.
     Teraz musiałem tylko odnaleźć Lorren. I skończyć z nią.

*  *  *
     Przemykałem między cieniami, w nienaturalnym dla śmiertelników tempie. Lubię poruszać się tempem wampira, lubię wykorzystywać ich zwinność. (Mało kto wie, że moją matką była wampirzyca… odziedziczyło się po niej to i owo!) Gdyby którykolwiek z adeptów teraz próbowałby mnie dostrzec, zobaczyłby tylko cienistą smugę.
      Nie dbałem o bezszelestne kroki, zależało mi na czasie. Musiałem jak najszybciej znaleźć Lorren. Problem polegał na tym, że zapewne nie zastanę jej samej. Będzie najprawdopodobniej z Tony’ m… lub swoim bratem, a w najgorszym wypadku z Esper. Brrr…!!! Esper jak ona mnie nie znosi! Już chyba Tony bardziej mnie toleruje. Eh, bo przecież wyczuwam ich uczucia, dobrze wiem, że najchętniej przywalili by mi pięścią w nos. I Esper, i Tony, i również ten Soah!
      Starałem się tym nie przejmować, bo mało kto w pełni mnie akceptuje (może dlatego, że jestem mordercą?) i powiem szczerze, że nie obchodzi mnie to co inni o mnie myślą…
       Minąłem domek Antaniasza, przemknąłem kilkoma kolejnymi ścieżkami. Zakręciłem przy altance, nad wodospadem. Byłem nawet pod Budynkiem Treningowym i na Placu Głównym, a Lorren nie znalazłem. Powoli zaczynało mnie to irytować, ale nie mógłbym się poddać, więc kontynuowałem poszukiwania.
       Aż w końcu ją znalazłem! Była na pastwiskach, za sadem i areną, gdzie razem ze swoją towarzyszką- Lexi bawiła się z magicznym wielbłądem. Uśmiechnąłem się na ten widok. (I na widok Lorren, ale to swoją drogą i na widok latającego wielbłąda…). Stwierdziłem, że wypadałoby przestać być cieniem i przybrać pełną postać, po czym ruszyłem w kierunku dziewczyny. Jej wzmocnionym zmysłem był wzrok (moim dotyk), więc szybko mnie dostrzegła na otwartej przestrzeni. Kiedy zbliżyłem się na odległość głosu rozejrzała się niepewnie dookoła i kąciki jej ust lekko się uniosły. Jej wilczyca nie poświęciła mi zbyt wiele uwagi, ale nastawiła uszu i chwilę mnie obserwowała.
- Cześć- przywitała się bez zbędnego entuzjazmu. Tja… ostatnio ciężko nam się rozmawia. O ile w ogóle rozmawiamy. Od naszej ostatniej rozmowy w Budynku Treningowym… powiedzmy, że wolałem jej unikać, nie pokazywać się jej.
- Hej- odpowiedziałem niepewnie i poczułem się tak jakby ktoś zdzielił mnie w brzuch.- Muszę z tobą pogadać. Tak na osobności.
- No dooobra…- zgodziła się cicho, uniosła jedną brew w geście niemego pytania, a następnie odgoniła Lexi na drugi koniec łąki wraz z wielbłądem.- Słucham.
- Pamiętasz jak powiedziałem ci, że długo tu nie zostanę?- zapytałem zawijając ręce na piersiach.
- Coś jakby kojarzę…?- odpowiedziała przeciągając sylaby i marszcząc słodko nosek. Normalnie uśmiechnąłbym się na widok takiej miny, ale nie tym razem…
- Więc…- zająknąłem się.- Odchodzę.
- Co?! Jak?! Kiedy?!- można powiedzieć, że Lorren wykrzyczała te pytania.
- Zaraz, dziś, natychmiast- mruknąłem i wzruszyłem ramionami. W jej oczach udało mi się dostrzec zaskoczenie i swego rodzaju zawód. Zrobiłem przepraszającą minę i pokręciłem tylko głową.
- Oszalałeś?!- wrzasnęła podenerwowana.- Zbliża się wojna, wilkołaki ponoć cię ścigają, a ty chcesz rzucić Szkołę i beztrosko wrócić do świata śmiertelników! Devid, to najmniej odpowiednia chwila, nie uważasz?! Lyx rozpętuje  W-O-J-N-Ę!!!
- Wiem!- odkrzyknąłem jej, dając się ponieś emocją, które mi się od niej udzieliły.- Tylko ja w tej wojnie stoję po stronie Lyxa, zrozum!
- Co takiego…?- wykrztusiła ledwo łapiąc oddech. Jej źrenice powiększyły się ze strachu i niedowierzania.
- Tak! Jestem po stronie Lyxa, po stronie Czarnych! Nie rzuciłem stowarzyszenia, nadal dla niego pracuje!- słowa wypływały ze mnie samoistnie, nie tak planowałem jej to powiedzieć, ale trudno. Dziewczyna mi nie przerywała, była zbyt zaszokowana i zbita z tropu, więc mówiłem bez przeszkód.- Lorren, zrozum, to wszystko to blef. Wszystko co ode mnie usłyszałaś to jedno wielkie kłamstwo!
- Wszystko…?- szepnęła ledwo słyszalnym głosem, w którym zawirowała nutka goryczy i rozczarowania. Zawahałem się słysząc to pytanie… no, nie wszystko, ale wolałem pominąć tą kwestie.
- Lorren!- jęknąłem rozpaczliwie. Myślałem, że te słowa nie przejdą mi przez gardło. Czułem, że coś we mnie pękło, ale powiedziałem to, wyrzuciłem jej to prosto w twarz. - Lyx kazał mi cię odnaleźć. I zabić.



środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 26 od Esper ,,Pomieszanie z poplątaniem''

A jednak jestem! Udało mi się napisać rozdział, który może nie należy do długich, lecz jest wstawiony. Chcemy z Freedom zakończyć całe opowiadanie przed pierwszym wyjazdem w wakacje, dlatego sprężyłam się z tą notką, ponieważ na długi weekend wyjeżdżam. Mam nadzieję, że nie będzie tu jakichś okropnych błędów bądź niedomówień. Miłej lektury! :)


Mogę już stąd wyjść?!- krzyczałam w myślach.
Ostatnie kilkanaście minut było dla mnie istną mordęgą. Z trudem siedziałam na miejscu, choć miałam ochotę zerwać się i wybiec z pomieszczenia na świeże powietrze. I prawdę mówiąc, miałam ochotę dać komuś w twarz. Najchętniej Devidowi, który zaczął mnie już porządnie denerwować tym swoim ironicznym uśmieszkiem.
Moja radość nie miała granic, gdy Antaniasz oznajmił, że możemy się rozejść, ponieważ chciał zamienić kilka słów z Pablem na osobności. Wstałam, przy okazji przewracając krzesło i szybkim krokiem skierowałam się do drzwi. Kątem oka zauważyłam Lorren, która zauważywszy mój ruch, chciała podążyć za mną. By uniknąć bezpośredniej konfrontacji z dziewczyną przyspieszyłam kroku. Podążyłam pochłoniętym w mroku korytarzem. Nie zastanawiałam się nad tym, gdzie idę, czy nie zabłądzę w tym istnym labiryncie- kierowałam się instynktem i właśnie dzięki niemu po kilku minutach wypadłam na ganek. Zbiegłam po schodkach i niewiele myśląc, puściłam się biegiem przed siebie.
Musiałam dać upust energii, która gromadziła się we mnie od czasu, gdy Pablo powiedział nam prosto w twarz, że jesteśmy rodzeństwem. Ja, Lorren i Elliot. Nie wiedziałam, co zrobić, jak zareagować na tą wiadomość. Udało mi się wykrztusić zwykłe ,,że jak?!’’, podczas gdy w moim wnętrzu toczyła się zażarta bitwa. Dodatkowo przybiły mnie słowa Antaniasza, który stwierdził, że ,,tak wyszło’’. Innego wytłumaczenie nie udało mu się znaleźć, a akurat to było najgorszym z możliwych. Mógł powiedzieć, że czekał na odpowiedni moment; że nie wiedział jak zareaguję na tą nowinę i nie chciał mnie nią obarczać… Ale ,,tak wyszło?!’’ Miałam ochotę rozerwać coś na strzępy, spożytkować energię, której nadmiar zgromadził się w moim organizmie.
Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno mną to wstrząsnęło. Nawet Lorren, która sama to przeżyła… Nie powiedziała mi! Uważałam ją za kogoś w rodzaju dobrej koleżanki… Można powiedzieć, że miałam z nią nieco lepsze relacje niż z pozostałymi adeptami. Nie licząc Willa, ponieważ wszystko, co jest z nim związane jest zupełnie inne. Nie podejrzewałabym, że akurat Lorren jest moją siostrą! Szczerze, to nie wiem, czy nie zniosłabym każdej innej osoby jako potencjalnego rodzeństwa… Oprócz Devida- jego nawet w dalszej rodzinie nie potrafiłabym zaakceptować. Wydaje się taki mroczny, jakby każdą jego myśl dogłębnie przenikała śmierć, a przy tym tak ironiczny i pewny siebie, że aż działa mi to na nerwy.
Zorientowałam się, iż biegnę już od kilkunastu minut. Zdziwiłam się, gdyż nic nie wskazywało na to, żebym miała jakąkolwiek zadyszkę. Zwolniłam do truchtu, a potem całkowicie stanęłam. Teraz już wyraźnie słyszałam głośny oddech dochodzący od strony drzew. Weszłam pomiędzy wysokie dęby. Po kilku krokach ujrzałam Willa, który siedział oparty o pień młodej wierzby. Najciszej jak umiałam, zaczęłam skradać się bliżej niego. Chłopak chyba nie był zbytnio pogrążony w rozmyślaniach, gdyż kiedy zrobiłam posunęłam się nieco do przodu, uniósł głowę, wypatrując źródła nikłego dźwięku. Gdy mnie zobaczył, znów wpatrzył się w ziemię.
Nie wiedziałam, że tak mnie zignoruje. Jeszcze bardziej wściekła podbiegłam do niego.
- Czemu tak mnie ignorujesz?- spytałam, stojąc przed nim na szeroko rozstawionych nogach. Will zerknął na mnie spod uniesionych brwi, po czym odparł bezbarwnym tonem:
- A czemu ty mnie ignorujesz?
Podniósł patyczek z ziemi i zaczął obracać go w palcach, nie spuszczając z niego wzroku.
W pierwszej chwili szok po usłyszanym pytaniu wziął górę i nie potrafiłam wydobyć głosu. Zastanawiałam się, jak można być takim kretynem, żeby uważać, iż go nie zauważam. Pomogłam mu odnaleźć prawdę, przyczyniłam się do tego, że wreszcie wie, kim jest naprawdę.
Potem jednak przypomniałam sobie, jak kompletnie go ZIGNOROWAŁAM, gdy Pablo przybył do Szkoły; jak pozostawiłam chłopaka w tyle, by przywitać się z dawnym przyjacielem. Fakt, miał racje- ignorowałam go, lecz zaledwie przez kilka minut. To nie powód, by teraz odpłacać mi się tym samym.
- Nie widziałam Pabla przez kilka miesięcy, chyba mam prawo cieszyć się z jego powrotu- oznajmiłam. Will nadal przypatrywał się patyczkowi, który złamał na pół; nic nie odpowiedział.- Wielkie dzięki za poświęconą mi uwagę!- warknęłam, nie panując nad emocjami.- Najpierw mnie całujesz, a potem olewasz, świetnie! Postępowałeś tak z każdą poprzednią dziewczyną?!
Blondyn wreszcie podniósł się z ziemi i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Mogę robić co chcę i kiedy chcę. Skąd wiesz, że naprawdę cię kocham? Przecież jeden pocałunek to jeszcze nie dowód. Może powinnaś skupić się teraz na FAKTACH, a nie tylko domysłach, jak na przykład zbliżająca się wojna.
Nie wierzyłam w to, co mówił. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógł tak mnie potraktować. Przecież widać było, że mu na mnie zależy… Lecz wszystko można zmyślić. Mógł tylko udawać, by zdobyć moje zaufanie, by dowiedzieć się czegoś ważnego, by… oddać mnie w ręce wroga.
- A więc z nimi współpracujesz, tak?- spytałam, roztrzęsiona.- To tłumaczy twoje zachowanie na naradzie. Byłeś taki milczący, nie zważałeś na słowa Antaniasza… Zupełnie jakbyś to wiedział. Wiesz, że Czarni Ludzie planują szturm na Szkołę, od początku to wiedziałeś. W końcu jesteś- zrobiłam krótką przerwę, by następne słowo wymówić z jak największą pogardą.- Wilkołakiem.
Twarz Willa nie wyrażała żadnych emocji. Nie wiedziałam, czy trafnie zinterpretowałam całą sytuację, czy było wręcz odwrotnie i moje zarzuty są bezpodstawne. Chłopak jednak nie miał zamiaru się bronić, nie odrzekł ani słowa, więc musiałam zdać się na własny osąd- musiałam zaliczyć go do wrogów.
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie. Znów. Czy ja zawszę muszę biec, gdy coś mnie trapi? Kiedyś widziałam to jako ucieczkę przed wspomnieniami i złymi doświadczeniami, by spróbować żyć na nowo. Teraz mam wrażenie, że nic to nie daje, tylko pozwala spożytkować niepotrzebną energię. Wybiegłam z lasu, nie kierując się do konkretnego celu. Przypomniało mi się, jak kilka lat temu również biegłam, tylko że nie przed kimś, a do kogoś. Do kogoś, kto potem mnie zdradził. Do Isaaca.
- Esper, wszystko w porządku?- do mojej podświadomości dotarł obcy głos. Stanęłam, rozglądając się wokoło. Dostrzegłam Pabla, który szybkim krokiem szedł w moją stronę.
- Jak tam rozmowa z Antaniaszem?- spytałam cicho.
- Dobrze- chłopak uśmiechnął się.- Omówiliśmy całą sprawę, Lyx może dotrzeć do Szkoły najwcześniej za dwa tygodnie, jeśli dobrze pójdzie.
Jego uśmiech zgasł, gdy zobaczył, w jakim jestem stanie. Ze wszystkich sił starałam się zamaskować ból, rozgoryczenie, złość, żałość i smutek, lecz ten chłopak zbyt dobrze mnie znał.
- O co chodzi?- zapytał, przybliżając się. Miałam ochotę opowiedzieć mu o wszystkim: o Willu, jego zdradzie, o tym, jak wstrząsnęła mną wiadomość o rodzeństwie…
- Przepraszam, naprawdę przepraszam- zaczął, jakby wiedział, jaki jest powód mojego nastroju.- Nie wiedziałem, że nie masz pojęcia o Lorren i Elliocie… gdybym zdawał sobie z tego sprawę, powiedziałbym to inaczej… może wcześniej pogadałbym z wami na osobności… Naprawdę, przepraszam. Myślałem, że Antaniasz wam to powiedział.
- Nie ma sprawy, już mi przeszło- skłamałam.
- Jakoś tego nie widzę- mruknął.- No chyba, że to przez tą nadchodzącą wojnę… Ale możecie się na to odpowiednio przygotować…
Uniosłam lekko kąciki ust, widząc z jaką pasją Pablo opowiada mi o sprawach, które ustalił z Antaniaszem. W towarzystwie bruneta czułam się o wiele lepiej niż z Willem, a teraz akurat nie chciałam myśleć o tym przeklętym zdrajcy. Może warto poprawić sobie nastrój i zapomnieć…? Choćby tą krótką pogawędką z Pablem mogę odsunąć od siebie na chwilę nieprzyjemnie myśli.
- Jakim sposobem dowiedziałeś się, że Lorren jest moją siostrą?- spytałam. Pablo widząc, że trochę się już rozchmurzyłam, uniósł wysoko głowę, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Wiąże się z tym pewna historia…- zaczął, niepewny, czy mówić dalej.- Jeśli chcesz, mogę ci ją opowiedzieć.
Wiedziałam, że szykuje się coś dłuższego, lecz w tamtej chwili naprawdę pragnęłam z kimś porozmawiać. O czymś ciekawym. I nie dołującym.
- Pewnie, czemu nie. W końcu sam mówiłeś, że Lyx dotrze tu najwcześniej za dwa tygodnie. Twoja opowieść nie trwa chyba tak długo, prawda?- dodałam.
Pablo roześmiał się, widząc, że mój humor się poprawił.
- Nie- odparł.- Zaczęło się od tego, że zostałem sam w tej wiosce Eskimosów. Zupełnie nie wiedziałem, co dalej ze sobą zrobić…

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 28 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Witam! Nie wiem jak wy, ale ja mam dziś dobry humorek, bo jutro ostatni raz idę do szkoły, a w przyszły poniedziałek wyjeeeeżdżam! W A K A C J E!  Ile ja na to czekałam! (Chociaż z drugiej strony troszeeeczkę mi smutnawo, że jutro już ostatni dzień...) W każdym raziem wstawiam rozdział, w którym mam nadzieję, chociaż częściowo odpowiedziałam na wasze pytania i coś się rozjaśniło.
Doszły mnie również słuchy, że Enough wyjeżdża gdzieś na długi weekend, więc za kilka dni możecie się spodziewać kolejnej notki ode mnie. A od 23- ego będzie o was dbała Enough, gdzyż mnie wtedy nie będzie jak juz wspominałam- wyjeżdżam :)
To by było na tyle. Aha- miłej lektury i pozdraiwam!!!
_________________________
*  *  *
     Kiedy wśliznęłam się do piwnicy w domku Antaniasza prawie wszyscy już byli obecni. Mistrz zwołał natychmiastową, tajną naradę… w swoich kolejnych zakamarkach, z pozoru malutkiej chatki. Ledwo trafiłam do dziwacznych pomieszczeń pod podłogą przedpokoju. Dziwił mnie sam fakt, że istniały, lecz ich wystrój był równie zaskakujący. W pokoju, gdzie miała odbyć się narada stał wielki stół, na około którego poustawiano krzesła. Na ścianach, które były z gołej cegły, wisiały małe kinkiety rzucające niewiele światła.  Podsunęłam się do jednego z wolnych krzeseł i omiotłam wzrokiem pozostałych. Dostrzegłam Tony’ ego, który siedział w najodleglejszym koncie stołu i wpatrywał się w podłogę z założonymi rękami. Obok niego siedział Will. Chłopak wydał mi się przygnębiony. W jego zielonych oczach zabrakło ponurej pewności siebie, spojrzenie wbite miał w sufit. Zaraz przy nim siedziała Esper. Postukiwała palcami o blat stolika i nerwowo przygryzała dolną wargę. Naprzeciwko niej miejsca zajął Elliot i Clov. Oboje pochłonięci byli w cichej rozmowie. Szeptali do siebie tak, że nie mogłam wychwycić słów, więc nie poświęciłam im zbyt wiele uwagi. Wszyscy milczeli, dlatego ja też milczałam i zachodziłam w głowę o co też chodzi. Antaniasz pierwszy raz odkąd tu jestem zachowywał się w taki sposób. Zresztą od dłuższego czasu zachowywał się nieswojo. A teraz nastąpił punkt kulminacyjny. Wiedziałam, że pojawił się tu jakiś Soah, domyśliłam się, że z nim związana będzie narada.
     Mędrzec zwołał nas tu wszystkich, lecz sam się jeszcze nie pojawił. Nie było też śladu Soah’ a. I jeszcze kogoś mi brakowało… Gdzie też podział się ten ludzki cień…? Rozejrzałam się raz jeszcze po piwniczce. Uważnie przeglądałam wszystkie cieniste kąty, do których nie docierało światło lamp aż w końcu spostrzegłam nikłą sylwetkę, opartą o róg ściany plecami. W sumie był to tylko ludzki kształt, przypominający jedynie zarysem człowieka, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że stoi tam Devid.
      Moją uwagę rozproszył tupot stóp na schodach. Po sekundzie do małej sali obrad wpadł Mistrz, a za nim młody chłopak. Mniej więcej w moim wieku. Miał kasztanowo- brązowe włosy i niesamowicie zielone tęczówki. Niemal świeciły w półmroku piwnicy. Myślałam, że to Will ma nienaturalnie jaskrawe oczy, ale ten Soah rozmył moje domysły. Ubrany był przeciętnie- w proste dżinsy, pomarańczową bluzę i trampki. Pospolity nastolatek, żaden tam tajny szpieg i wywiadowca, skądże znowu…
- Poznajcie Pabla- oznajmił Antaniasz dziwnym tonem.- Ma dla nas… ważne informacje.
     Soah został przywitany ogólnym pomrukiem ze strony adeptów. Po czym wraz z Mędrcem zasiadł do stołu. Wyciągnął z kieszeni kilka zmiętych kartek z notatkami i rozprasował je otwartą dłonią na blacie. Spojrzał na każdego z osobna, a kąciki jego ust mimowolnie się uniosły gdy zawiesił wzrok na Esper. Zastanowiło mnie to…
- Jak wiecie- odchrząknął, a wszyscy czekali w napięciu na jego kolejne słowa- pracuje dla Antaniasza. To ja pomogłem swego czasu Esper- niewinny uśmieszek- i to ja jestem jednym z głównych „dostarczycieli” adeptów.
- Jeden z moich najwytrwalszych szpiegów- wtrącił Antaniasz. Ktoś gwizdnął z udawanym podziwem. Wszyscy równocześnie zwróciliśmy się w kierunku dźwięku. Jego źródłem był Devid. Chłopka był już dobrze widoczny, odpychając się stopą od ściany i wysuwając się z cienia.
- Jeśli mam być szczery to mało obchodzi mnie kim jesteś- odparł oschle i utkwił swoje czarne oczy w młodym wywiadowcy.- Wszyscy czekamy na informacje, więc błagam nie gderaj tyle.
- Obawiam się, że te informacje nie są przeznaczone dla ciebie, kolego- odrzekł równie lodowato Pablo i spochmurniał mierząc Devida krytycznym wzrokiem.- Antaniaszu, kto to u licha jest?- zwracał się do Mędrca, ale nie spuszczał wzroku z chłopaka, który śmiał mu przerwać.
- Spokojnie, można mu ufać - zapewnił Mistrz i wykonał uspokajający gest ręką.
- Jesteś jednym z Czarnych Ludzi- nie odpuszczał Soah. W jego głosie słychać było wyraźnie oskarżycielską i nienawistna nutę.
- Nie?- skrzywił się tamten.- Już nie.
- Nie wierzę- przecedził przez zęby nasz informator.- Nazwisko, ranga, przełożony, funkcja, zainteresowania!!!- wywrzeszczał na jednym wdechu. Nie wiedział o co chodzi dopóki Devid nie udzielił równie szybkiej odpowiedzi, nawet nie mając chwili na zastanowienie się nad nią:
- Rouzier, kadet, Charlie, skrytobójca, fotografia!- wiązanka tych słów była dla mnie wielce niejasna, lecz Pabla ewidentnie zadowoliła. Jednak po chwili Soah zmarszczył brwi, jakby coś dotarło do niego z opóźnieniem.
- Powiedziałeś, że jakie masz zainteresowania?- jęknął cierpko, mrużąc oczy i mierząc nimi tamtego.
- Fo-to-gra-fia!- Devid wypowiedział każdą sylabę z namaszczeniem i obdarzył swego oskarżyciela kpiącą miną.- Coś jest niejasne?
- Tak, każdy pozbawiony skrupułów członek stowarzyszenia- zaczął Pablo.- W odpowiedzi na ostatnie bez zawahania powiedziałby, że para się mordowaniem. A ty powiedziałeś, że fotografowaniem…?
- Bo Devid rzucił stowarzyszenie! - przerwał to wreszcie Antaniasz i gniewnie pokręcił wąsem.- Skończcie to, bo obojgu się oberwie, czekamy na wieści, a wy tylko to bezsensownie przedłużacie!- zaczął zamaszyście gestykulować.- Devidowi, można ufać i koniec kropka!
- Ostrożności nigdy za wiele…- mruknął Pablo i pochylił się nad zapiskami.
- Do sedna, proszę- wtrącił się Tony z niepewną miną, nerwowo pocierając ramię.
- Dobra… nie będę owijał w bawełnę- zaczął Pablo i zrobił długą, napiętą przerwę.- Andy i Jassy… zostali porwani. Antaniasz wysłał mnie na pomoc wychowankom, gdyż zwrócili się do niego z taką prośbą.- Zmarszczyłam brwi w zdumieniu i spojrzałam pytająco na Mistrza, lecz ten zdawał się być nieobecny. Pogodziłam się z ta informacją z wielkim niesmakiem i poniekąd smutkiem…- Stowarzyszenie i wilkołaki uderzyli. Chicago i ta dwójka była ich pierwszym celem w rozpoczętej inwazji…
- W czyje ręce konkretnie wpadli?- przerwał mu z zaciekawieniem Devid. Pablo przeniósł na niego swoje zmęczone spojrzenie i milczał zanim udzielił krótkiej odpowiedzi:
- Żniwiarza.
       Devid słysząc ten przydomek syknął boleśnie i skrzywił się cierpko.
- Lepiej bym tego nie skwitował- westchnął Soah przygryzając wargę. Zerknęłam na Antaniasza, znosił to wszystko z kamiennym spokojem. Siedział na krześle niczym rzeźba wykuta z marmuru, jakby zupełnie nie ruszały go relacje Soah’ a, ale ja wiedziałam, że każde słowo zadaje Mistrzowi niewyobrażalny ból i cierpienie. Domyśliłam się także, że wspomniany Żniwiarz nie jest przyjemnym typem…
- Przynajmniej wiem, gdzie ich zabrano- ciągnął Pablo.- Śledziłem chwilę Czarnych. I opłaciło się. Andy i Jassy zostali pojmani do tajnej bazy stowarzyszenia, o której nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Dlaczego? Bo leży na środku Trójkąta Bermudzkiego…
- Nie, to akurat już wiedziałem…- wciął się niespodziewanie Antaniasz unosząc znad blatu oczy.
- Ale…- zająknął się zbity z tropu chłopak.- Na pewno nie wiesz, że wyłapują po kilku Nadnaturalnych z każdego kraju, gdyż mają tam laboratoria… Badają różne rodzaje mocy. Głównie interesują ich osoby w wieku 10 do 20 lat. Przetrzymują ich w lochach, które…
- Są podzielone na Bloki. Jeden Blok dla każdego kraju- skończył za niego Mędrzec.- Wyżej są siedziby przełożonych i dowódców, na parterze są sale treningowe dla kadetów i ich kwatery, jeszcze wyżej są już laboratoria i magazyny. W sumie jest tam jakieś dwadzieścia pięter, w tym prawie połowa to lochy pod ziemią. To też wiem…
- Ale… ale… Skąd?!- wytrzeszczył oczy zaskoczony Pablo. Chyba właśnie do niego dotarło, że niepotrzebnie się poświęcał i narażał życie, by się tego wszystkiego dowiedzieć, a Antaniasz właśnie kolokwialnie mu to uświadomił…
- Od niego!- Mistrz kiwnął głową na Devida, który odpowiedział lekkim skinieniem i tym swoim zawadiackim uśmieszkiem. Pablo spiorunował go wzrokiem.
- Ale na pewno nie wiesz, że jeden Blok jest pusty- fuknął obruszony Soah.
- Który?- zapytał beztrosko Devid z miną niewiniątka.
- Blok USA- odparł tamten i ciężko oparł się o krzesło.
- Yyy… a dlaczego, że tak spytam?- skrzywił się Tony.
- Czeka na swoich przyszłych lokatorów- rzekł z powagą informator.- Na obecną tu trójkę Amerykanów. Potężne rodzeństwo, wybrane przez Angelo- mówiąc to spojrzał kolejno na mnie, Elliota i… Esper. Poczułam jak po plecach przebiega mi lodowaty dreszcz. Ale nie zlękłam się tego, że Lyx na mnie poluje… bardziej obawiałam się reakcji Esper na to, że jest siostrą moją i Elliota…
- Przepraszam… ŻE JAK?!- wrzasnęła Esper z lekka nie panując nad emocjami.
- Antaniaszu, nie powiedziałeś im!- zaszokował się Pablo i podskoczył na krześle.
- Mi powiedział…- odezwałam się niepewnie i nagle sklepienie piwniczki wydało mi się niezmiernie ciekawe, więc utkwiłam w nim wzrok.
- A mnie nie... siostrzyczko, tak!- warknęła do mnie ze zdenerwowaniem.
- Tak wyszło…- Antaniasz wydął policzki i zatoczył małe kółka dłońmi, plącząc się we własnych myślach. Usłyszałam za sobą stłumiony chichot Devida. Ale innym nie było do śmiechu. Elliot oparł się łokciami o kolana i patrzył nerwowo to na mnie to na Esper. Clov marszczyła brwi ze zmartwieniem, a Tony unosił jedną brew wyrażając swoje zaintrygowanie. Tylko Will zdawał się pochłonięty we własnych rozmyślaniach i kompletnie odciął się od rozmowy, więc mogę się założyć, że nawet nie wiedział o czym w tej chwili tak rozprawialiśmy.
- Doprawdy? Tak wyszło?- zapytała ironicznie Esper.- To ciekawe!
- Proszę, czy możemy wrócić do tego później- Antaniasz wstał z miejsca i uniósł ręce w obronnym geście.- Pablo chyba jeszcze nie skończył.
- Owszem…- mruknął chłopak poprawiając się nieswojo w krześle.- Więc… nie zdziwię się, jeśli wiesz Antaniaszu, że Lyx planuje inwazje- Mędrzec potaknął. No to już wiem, o czym tyle godzin rozmawiał z Devidem…- Chce rozpętać III Wojnę Światową. Dwie poprzednie nie dały mu wszystkich profitów, w tą również zaangażuje, Bogu ducha winnych, śmiertelników. Nadnaturalni, Soah’ owie, Czarni, Wilkołaki, śmiertelnicy… Wszyscy na wszystkich, każdy na każdego. To będzie istna rzeź. To jest istna rzeź, bo już się zaczęło. To działa jak łańcuszek, domino, lawina. To co się teraz dzieje na świecie to jak zakaźna choroba. W niektórych krajach już dochodzi do rozruchów politycznych, inne udało się już skłócić. Lyx marzy by wilkołaki rządziły światem, lecz najpierw musi pozbyć się Nadnaturalnych, w tym pomagają mu naukowcy…
- A nie Czarni Ludzie?- zapytał Tony marszcząc brwi i pocierając brodę.
- Nie – zaprzeczył mu stanowczo.- Stowarzyszenie wyłapuje wszystkich Nadnaturalnych żywcem, zabijają tylko tych sprawiających kłopoty, stawiających się lub zbędnych i mało wartościowych. To naukowcy wykańczają ich do reszty. Niszczą swoimi badaniami, wielu ich nie przeżywa, wyciągają z nich moc i „ chowają w słoiku”. To sadyści.
- Coś o tym wiem…- odpowiedział Tony i pomasował odruchowo żebra.
- Dowiedziałem się czegoś jeszcze- zagaił Pablo.- Wilkołaki wzniosły o wiele mniejszą, niepozorną siedzibę na lądzie, gdyż nie odpowiada im ciągła podróż na wyspę. Lyx jest wygodnicki.
       Słysząc to Antaniasz spojrzał zgniewany, oskarżycielskim wzrokiem na Devida. Chłopak stojący w kącie wzruszył ramionami w obronnym geście.
- Jestem dezerterem! - zaczął się bronić.- Kiedy jeszcze czynnie brałem udział w życiu stowarzyszenia Lyx nie miał lądowej bazy! Nic o tym nie wiedziałem, dlatego nic też nie wspominałem!
- Ha!- prychnął Pablo z zadowoleniem.- Jednak na coś się ryzyko opłaciło.
- Dobrze, to co usłyszeliśmy jest bardzo ważne- zwrócił się do wszystkich obecnych Antaniasz.- Sytuacja jest poważna. Wiecie, że jeśli inwazja się powiedzie, nie będzie już tak jak dawniej. Nie będzie już tego świata, który każdy z was poznała, nie będzie już śmiertelników. Kiedy Lyx ich wykończy i będzie już po wszystkim będzie też po nas, nami też się zajmie…
- I to szybciej niż myślisz, Antaniaszu- szepnął z grobową miną Pablo.- Szturm na Szkołę to pierwszy z priorytetów na liście Czarnych i Lyxa. Jesteście jego kolejnym celem. 

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 25 od Esper ,,Stara przyjaźń''

Jak jedna część naszego ciała może powstrzymać drugą przed rzeczą, której się od dawna pragnęło? W tamtej chwili starałam się wybrać jedną drogę, tą najodpowiedniejszą i właściwą dla mnie i Willa. A jednak nie mogłam! Pocałunek chłopaka rozpraszał wszystkie dotychczasowe myśli i polegał tylko na jednym pragnieniu. Z kolei po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że przecież robię źle, że nie powinnam tak bardzo się do niego zbliżyć i oddać się uczuciom. Lecz pomimo usilnych zapewnień, gdzieś w mojej podświadomości od dawna kryło się przekonanie, że chcę go pocałować i tylko czekałam na ten moment! I właśnie się z tym zdradziłam. A ja nienawidzę się zdradzać z czymkolwiek.
Ułożyłam dłonie na barkach Willa i z całej siły odepchnęłam go w tył, gdyż sama nie mogłam się cofnąć z racji tego, że opierałam się o ścianę. Chłopak próbował skraść mi ostatnie pocałunki, aż wreszcie dał na wygraną i poddał się sile moich ramion. Myślałam, że się speszy, że wpatrzy się w swoje buty i będzie unikał rozmowy. Ten jednak stanął na szeroko rozstawionych nogach, uniósł dumnie głowę i spoglądał na mnie bez cienia zażenowania.
Na widok jego reakcji zaschło mi w ustach i w końcu z trudem zdołałam wykrztusić:
- Jeśli w taki sposób chcesz mnie przekonać do zmiany zdania, to grubo się mylisz.
Will uniósł wyżej brwi, co nadało mu zabawny wygląd. Serce nadal łomotało mi głośno w piersi po bliższym spotkaniu z jasnowłosym chłopakiem.
- Naprawdę, chciałabym ci pomóc, ale…nie potrafię. Nie umiem- dopowiedziałam. Chciałam, by wiedział, czemu odmawiam.
Will przeniósł spojrzenie na niebo, gładząc się po brodzie.
- Masz może jeszcze swój laptop…?
* * *
- Nie jestem pewna, czy cokolwiek znajdziesz- wyraziłam swoje wątpliwości.
Will przeniósł wzrok znad ekranu laptopa, posyłając mi spojrzenie dające mi jednoznacznie do zrozumienia:, ,powtarzasz to po raz setny’’. Wzruszyłam ramionami. Blondyn znów pogrążył się w lekturze pewnej strony, ja natomiast potwornie się nudziłam. Westchnęłam, wpatrując się w sufit. Pomalować, pomalować- chodziło mi po głowie.
- Mam!- Ciszę przerwał triumfalny okrzyk Willa. Zerknęłam mu przez ramię, wczytując się w pierwszy akapit.
- To statek, którym pływałem- wyjaśnił.- Znalazłem stronę, na której nagłośnili moje zniknięcie, podali telefon i miejsce, gdzie ktokolwiek, kto mnie widział, ma się zgłosić. Zaprezentowali porty, w których statek będzie się zatrzymywał przez najbliższy miesiąc.
- Umiem czytać- sprostowałam.- I obrazki też widzę.
Chłopak znów postał mi mordercze spojrzenie. Po chwili jednak złagodniał.
- Odkryłem też coś jeszcze. I muszę to z tobą skonsultować, gdyż nie wiem, czy dobrze rozumuję…Zgadasz się?- spytał.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie.
- Czyli pocałunek zadziałał.- Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
W odpowiedzi pchnęłam go lekko, dając mu do zrozumienia, że mam zamiar obrazić się za to stwierdzenie. Dziwnie się poczułam, gdy wysunął to stwierdzenie…lecz on zachowywał się tak swobodnie w tym temacie… Chyba nie wziął sobie do serca, iż odepchnęłam go, nie chcąc nadal kontynuować pocałunku. Choć z drugiej strony może jak dla niego trwał już wystarczająco długo…
- Mów- rzuciłam tylko.
Chłopak zatarł ręce, przełknął głośno ślinę.
- Słuchaj, tak naprawdę nie do końca wiem, co wydarzyło się tej nocy, gdy wypiłem ten eliksir, jak twierdzisz- zaczął.- Obudziłem się w lesie, strasznie bolała mnie głowa. Potem poszedłem na chybił trafił przez las no i trafiłem na ciebie.
- A potem mnie zignorowałeś- wtrąciłam.
- Mniejsza z tym- odparł szybko.- A więc…
- Jaka mniejsza z tym?!- oburzyłam się.- Najpierw mnie całujesz, a potem twierdzisz, że ignorowanie mnie to nic?
Chciałam zobaczyć reakcję Willa na moje wyolbrzymione oburzenie. Ten jednak nie zamierzał kontynuować słownej przepychanki, lecz przeszedł od razu do sedna.
- Masz rację, przepraszam. A więc- kontynuował.- Wyszukałem w Internecie, że mój ojciec… on kiedyś współpracował z Czarnymi Ludźmi. Wiesz, a w moim śnie…
- Wtedy, kiedy byłeś w lesie?- chciałam się upewnić. Will streścił mi tą historię, gdy szliśmy w stronę Uczniowskiego Domu. Zaintrygowała mnie, lecz i przestraszyła, a zwłaszcza fragment o dłoni zakończonej pazurami… Miałam nadzieję, że to był tylko sen i nic więcej. Żadnych sugestii do życia codziennego, żadnych przypuszczeń czy stwierdzeń na przyszłość. Tylko sen.
- Tak- potwierdził.- A widzisz jakieś powiązania pomiędzy Czarnymi a… pazurami?
Otworzyłam szeroko oczy. Nigdy w życiu nie pokusiłabym się na takie zestawienie… tyle że to miało sens. I dzięki tej informacji wiele rzeczy miałoby logiczne wytłumaczenie.
- Ale to przecież był tylko sen, prawda?- spytałam, zaniepokojona.- Nie możesz tego porównywać z życiem codziennym.
Will opuścił głowę i wpatrzył się w podłogę.
- Przekonamy się za kilka tygodni- szepnął, można by rzecz, do siebie.
- Co jes…- umilkłam. Poniewczasie zorientowałam się, co Will ma na myśli, jednak najwyraźniej chłopak chciał potwierdzić moje przypuszczenia.
- Pełnia- dodał, pozostawiając mnie bez najmniejszych wątpliwości. Instynktownie, moje serce przyspieszyło na samą myśl o tym, co może się stać podczas tej nocy za kilka tygodni. Przyrównałam siebie do dziewczyny we śnie Willa, która stanęła z nim oko w oko właśnie podczas jednej z tych ,,specjalnych’’ nocy. Potarłam przedramiona, czując, jak od środka paraliżuje mnie zimno. Od kilku tygodni mam wrażenie, iż moja moc coraz mniej daje o sobie znać. Ujawnia się tylko w sytuacjach, kiedy emocje biorą górę nad racjonalnym myśleniem. Co prawda, teraz tak nie było, lecz kiedy wyobraziłam sobie, co może się stać, kiedy Will… Wolałabym, żeby przypuszczenia chłopaka nie okazały się prawdą.
- A zamierzasz coś z tym… zrobić?- zapytałam. Blondyn uniósłszy głowę, spojrzał mi głęboko w oczy. Wiedziałam, że jest kompletnie przybity, ale te uczucia, które odbijały się w jego zielonych tęczówkach wyrażały bezdenną rozpacz i bezsilność. Gdybym znalazła się na jego miejscu, mogłabym się czuć nawet gorzej. Tak swoją drogą, to jestem niezmiernie ciekawa, jak został wilkołakiem. I kiedy. I czy w ogóle jego ojciec o tym wiedział? Musiał- odpowiedziałam sama sobie.
Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Will nawet nie drgnął, nadal obserwując niezmiernie ciekawy dywan w pomarańczowo-brązowe wzory. Poderwałam się z łóżka, lecz do pokoju już wparował rozgorączkowany Elliot, który nawet nie oczekiwał słowa ,,proszę’’ czy otworzenia mu drzwi. Zatrzymał się na środku pomieszczenia, próbował złapać oddech, gdyż najwyraźniej biegł przez dłuższą drogę.
- Ktoś przybył do Ośrodka- zdołał wykrztusić pomiędzy kolejnymi wdechami.- Jest na głównym placu i nie wiedziałem, co z nim zrobić, dlatego najpierw poszedłem szukać Lorren, ale jej nie znalazłem, więc poszedłem szukać ciebie no i cię znalazłem- mówił coraz szybciej, starając się przekazać jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie.- Pomyślałem sobie, że pewnie będziesz wiedziała, co robić, bo ten chłopak chce się niezwłocznie widzieć z Antaniaszem, a ja przecież nie mam pojęcia, gdzie on może się teraz znajdować…
- Spokojnie, Elliot- zdołałam dojść do głosu, gdy ten zaczerpnął powietrza, by wygłosić kolejny monolog.- Mam pomysł. Ty możesz poszukać Lorren… Albo nie, nie, idź lepiej poszukaj Antaniasza, a ja tymczasem przywitam naszego niezapowiedzianego gościa.
Chłopiec kiwnął głową w odpowiedzi i czym prędzej wyszedł z pokoju, by rozpocząć poszukiwania Mistrza. Zerknęłam na Willa, który nie zmienił pozycji od czasu wtargnięcia Elliota.
- Idziesz ze mną?- zaproponowałam.
Wstał, nie udzieliwszy żadnej odpowiedzi. Wyszliśmy na korytarz i podążyliśmy nim, aby za chwilę znaleźć się na świeżym powietrzu i podążyć w stronę głównego placu. Will wlókł się niespiesznie kilka kroków za mną. W pewnej chwili poczułam ochotę, by złapać go za rękę, pociągnąć i szybciej dotrzeć do celu. Wtedy na myśl przyszedł mi nasz pocałunek i odrzuciłam od siebie chęć ponownego bliższego kontaktu z blondynem. Minęło zbyt mało czasu.
Kamienista dróżka wkrótce przeistoczyła się w brukowany okrąg osłonięty od zachodu przez las. Na skraju zagajnika dostrzegłam osobę. Z tyłu oświetlał ją blask zachodzącego słońca, dlatego nie zauważyłam szczegółów w jej wyglądzie. Zostawiwszy Willa z tyłu, podeszłam kilka kroków do przodu.
- Kim jesteś?- spytałam. Na początku zawsze trzeba się dowiedzieć, z kim ma się do czynienia, a wtedy na pewno będzie łatwiej się porozumieć. Postać drgnęła na dźwięk mojego głosu.
- Esper?
Uniosłam wysoko brwi, kiedy usłyszałam moje imię. Poza tym ten głos… Miałam wrażenie, że skądś go kojarzę. Czułam, że gdybym się postarała, potrafiłabym przypisać go do jednej ze znanych mi osób. Nieznajomy uczynił krok w bok, pozostawiając słoneczny blask po swojej lewej stronie.
Nie uwierzyłam własnym oczom. Miałam wrażenie, że to sen, który nigdy nie powinien zrodzić się w mojej głowie. Stałam tam i patrzyłam na chłopaka, który znajdował się przede mną, choć wcale nie powinno go tam być, na chłopaka, którego kilka miesięcy temu nienawidziłam, potem bardzo lubiłam, a następnie zostawiłam go samego w wiosce Eskimosów na pastwę losu z dala od rodzinnego kraju. To on odkrył moją nadnaturalność w Madrycie, on podążył za mną, kiedy zostałam porwana, on podjął ryzyko podążania ze mną do miejsca, w którym teraz się uczę…
- Bogowie, to ty?!- spytałam cichym głosem. Miałam łzy w oczach. Myślałam, że już go nigdy więcej nie zobaczę, że tamto pożegnanie pozostanie na zawsze, że nie będzie kolejnego…
Los dał nam szansę kolejnego spotkania. I dlatego stał przede mną ten sam chłopak o brązowych, zmierzwionych włosach, którego zielone oczy wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem połączonym z wielkim szczęściem.
Pablo Rodriguez.
Kierowały mną uczucia. Rzuciłam się w ramiona chłopaka, a na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, który nie znikał z niej przez kilkanaście następnych minut. Naprawdę, nie wierzyłam, że mogę mieć takie szczęście, by zobaczyć Pabla ponownie.
- Też się cieszę, że cię widzę- wyszeptał mi do ucha, gładząc mnie po plecach. Nie odpowiedziałam, nadal zbyt zaskoczona niespodziewaną wizytą. Przez moment przyszło mi na myśl, jak może czuć się Will stojący gdzieś za mną i nie wiedzący o co chodzi, lecz szybko odrzuciłam to od siebie, oddając się chwili. Will był teraz nieważny, bo przecież z nim widuję się na co dzień. Pabla za to nie widziałam od miesięcy, a moje szczęście na jego widok nie miało granic. Nadal nie mogę uwierzyć, że znów się spotkaliśmy.
Pablo wypuścił mnie z uścisku i przyjrzał się mojej twarzy, co nieco mnie speszyło. Chcąc odwrócić uwagę ode mnie, spytałam:
- Dla… dlaczego tu jesteś?
Chłopak nadal się uśmiechał, lecz zauważyłam, że przez jego twarz przeleciał cień zaniepokojenia.
- To druga historia- stwierdził.- Chodzi o to, że muszę jak najszybciej zobaczyć się z Antaniaszem.
Kiedy już nieco ochłonęłam, dostrzegłam, że Pablo ściska w ręce zwinięty w rulon kawałek papieru obwiązany sznurkiem. Pewnie jakaś tajna wiadomość- myślałam. W końcu Pablo jest jednym z Soahów, a jak wiadomo, ci pomagają Mistrzowi. Poza tym chłopak nie spieszyłby się tak do Antaniasza, gdyby nie była to sprawa niecierpiąca zwłoki.
- Zaprowadzę cię do Antaniasza- zaoferowałam się.
- Nie ma takiej potrzeby- rozległ się głos za moimi plecami.- Tak się składa, że już tu jestem.