___________________________________
* * * TONY
Czułem się
makabrycznie. Byłem cały obolały. Wczoraj cały dzień przeleżałem na stole
operacyjnym… Najbardziej przeraża mnie to, że nie pamiętam części badań, od
chwili gdy wstrzyknęli mi coś dziwnego. Nie mam zielonego pojęcia co się później
ze mną działo. Nie wiem co mi robili. I chyba powinienem się z tego cieszyć. Wolałem
nie wiedzieć co ze mną robiono, co mi podawano… Brrr…!!!
Mógłbym uskarżać się na wiele rzeczy,
ale najbardziej doskwierały mi moje mięśnie. Wspominając czasy gdy przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę leżałem w laboratorium, przypomniałem sobie,
że wtedy też podobnie się czułem. Mięśnie dziwnie mnie piekły, były cały czas
napięte i nie mogłem ich rozluźnić. Przed laty miałem podobnie… Mogę się
założyć, że podali mi to samo chemikalium co ostatnio!
Ale mniejsza o mnie! Zamartwiałem się o
moją Lorren! Co z nią! Niemal odchodziłem od zmysłów, kiedy nawiedzały mnie
różne chore myśli… Czy była już na badaniach? Jeśli tak, to co jej zrobiono?
Czy pozytywnie przeszła testy? Czy naukowcy zbadali na wszystkie strony jej
DNA? Bogowie, żeby nie dało się go przekształcić jak mojego! Modliłem się o to,
by stała się dla nich nieciekawym łupem. Mojego kodu genetycznego znowu się uczepili…
Teraz także prześwietlają mnie pod kątem radioaktywności…
Właśnie
w tej sprawie wezwano mnie na rozmowę. Doktor Odar i jego wspólnicy zechcieli
ze mną rozmawiać na ten temat. Dlatego też teraz jestem przeprowadzany do
najwyższych partii bazy. Czarny, który zabrał mnie z celi nie odzywał się do
mnie przez całą drogę. Miałem czas na rozglądanie się po bazie. Nie różniła się
ona wiele od laboratoriów we Włoszech. Była stworzona na tą samą modłę. Dużo szkła,
mnóstwo korytarzy, labiryntów, co kawałek stalowe drzwi, otwierane na kod. Próbowałem
nie podchodzić do tej sprawy zbyt emocjonalnie, ale nie potrafiłem. Co innego
gdybym trafił tu sam. Ale jestem tu z najbliższymi, od których mnie odseparowano.
Jestem dosyć wytrzymały. Badania nie robią na mnie większego wrażenia,
doświadczenia z przeszłości pozwoliły mi podejść do nich obojętnie, co jednak
nie zmienia faktu, że mam ochotę wziąć nogi za pas, gdy tylko widzę gości w
białych kitlach. Ale mówię, nie martwię się swoim losem, niepokoje się o
Lorren, o jej psychikę. Pod tym kątem jest słaba. Wiem jak łatwo się załamuje,
a ostatnio przeszła najgorsze załamanie nerwowe, jakie u niej widziałem. Spotkało
ją zbyt wiele tragicznych rzeczy w życiu. A ja nawet nie mogę być przy niej. Dlatego
wariuję, siedząc w swoim bloku bezczynnie, nie mogąc jej przytulić, pocieszyć.
Czarny doprowadził mnie do setnych już
drzwi. Wstukał kod i stalowe skrzydła rozsunęły się przed nami. Wprowadził mnie
do dziwnego pomieszczenia. Przedzielone było ono na pół. Przypominało mi salę
przesłuchać. W jednej części stały trzy metalowe krzesełka, pomieszczenie było
całe białe, co stanowiło odmianę od czarnych, ciemnych lochów i symbolizowało
teren naukowców. Czarny, który mnie tu przyprowadził nakazał mi usiąść chwilowo
na jednym z krzeseł, naprzeciw ścianki działowej, w której środku była gruba
szyba, przez którą mogłem dostrzec stolik i dwa krzesła znajdujące się w
drugiej części pokoju.
Nie musiałem długo czekać na
laborantów. Kilka minut po mnie przybył doktor Odar i jego pięciu wspólników. Zastanawiałem
się po co ich tyle do rozmowy ze mną. Wraz z szalonym doktorem, sadystą
przyszedł młody, wysoki brunet, kolejny Czarny, z kapturem od bluzy mocno
nasuniętym na głowę, tak, że wystawał spod niego tylko krzywy nos i trzech
naukowców w bielutkich kitlach.
- Obiekt 508I proszę wejść do
środka- zwrócił się do mnie brunet i otworzył mi drzwi, do pokoju za szybą. Okrutnie
irytowało mnie to przedmiotowe traktowanie, ale nie miałem na nie wpływu. Po prostu
starałem się je ignorować.
Wstałem z miejsca i od niechcenia
ruszyłem do pokoju. Za mną podążyli doktorzy i dwóch Czarnych. Odar kazał mi
usiąść po jednej stronie stołu. Sam zajął miejsce naprzeciwko mnie, nadal
przeglądając papierzyska. Czekałem na ruch z jego strony. Kątem oka
spostrzegłem, że dwaj Czarni stoją po obydwu stronach drzwi, a reszta
naukowców, po rozkuciu mnie stanęła w pozostałych kątach pomieszczenia.
- Dobrze, Antony di Terra- w
końcu odezwał się Odar, unosząc wzrok znad kartek.- Zaraz pojawi się tu twoja
dziewczyna, z tego co mi wiadomo, niejaki obiekt 139USA…
- Lorren!- syknąłem głosem
truciciela.- Ma na imię Lorren.
- Czy to istotne?- skrzywił się w
roztargnieniu doktor.- Ważne, że się pojawi, a wtedy chce mieć rozmowę z tobą
już z głowy, jej będę inaczej wyjaśniał ten eksperyment o radioaktywności…
- A co ona ma do tego?- znowu mu
przerwałem wściekle.
- Właściwie to nic- stwierdził
tamten, zaskakując mnie tą odpowiedzią.- Wspomnę jej tylko o tym projekcie, bez
większego celu. W końcu ją badamy pod innym kątem…
- Miał się pan streszczać, doktorze-
bąknął brunet stojący pod ścianą.
- Racja, racja Isaacu!- przyznał
i zerwał się z powrotem do przeglądania papierów.- Tony mamy dla ciebie umowę. Propozycję
nie do odrzucenia.
- A co jeśli ją odrzucę?-
zapytałem od razu, unosząc jedną brew.
- Zapewne zginą wszyscy twoi
bliscy- odparł spontanicznym tonem doktor, jakby go to bawiło.
-Aha…?
- Machniesz dwa podpisy i po
sprawie- zarechotał Odar, wyciągając właściwy papier. Podsunął mi go pod nos. Pochyliłem
się nad kartką i już pierwsze słowa mi się nie spodobały…
„Wyrażam zgodę na wprowadzenie do mojego kodu DNA ciała obcego w postaci
odłamków atomów promieniotwórczych, w celach czysto naukowych…”
- O nie, nie wrażam!- wrzasnąłem
od razu po odczytaniu pierwszego zdania. Doktor spojrzał na mnie
nieprzychylnie, po czym wydął tylko swoje tłuste policzki i westchnął. Wedy jeden
z laborantów wyciągnął z kieszeni kitla malutkiego pilota i przycisnął jakiś
guzik. Z sufitu, nade mną wysunął się mały ekran. Najpierw coś zaszumiało,
potem zgrzytnęło, szare paski zniknęły a obraz się wykrystalizował. Ujrzałem pokój
laboratoryjny. Mnóstwo narzędzi tortur, którymi nas badano. Na środku ekranu znajdował
się stół operacyjny. A na nim leżał Elliot. Przełknąłem ślinę widząc brata moje
Lorren, przykutego do stołu i podpiętego do dziwnej aparatury. Chłopiec zdawał
się być nieprzytomny, miał zamknięte oczy i dziwne kable podpięte do potylicy. Ekran
nie obejmował naukowca, który włączył maszynę, lecz dało się to łatwo
wywnioskować, gdy Elliotem wstrząsnął dreszcz, a z jego ust wydobył się przeraźliwy
okrzyk bólu. Odwróciłem w tym momencie głowę, by nie spoglądać na cierpienie
chłopca, który wrzeszczał na filmie, niczym obdzierany ze skóry. Zanim zmuszono
mnie do ponownego spojrzenia w ekran zauważyłem, że ten niższy Czarny, o
skrzywionym nosie, z kapturem na głowie, również odwraca wzrok, spuszczając
głowę i nie wpatruje się w ekran, czerpiąc radość z patrzenia na cierpienie
dziecka. Przymuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran. Zobaczyłem jak
Elliotem wstrząsają konwulsyjne drgawki. Chłopiec rzucał się bezwładnie po
całym stole operacyjnym, z mocno zaciśniętymi powiekami, wrzeszcząc z bólu aż
do utraty sił.
- Co wy mu zrobiliście?-
zapytałem łamiącym się głosem i zmrużyłem oczy, by nie spoglądać już na brata
Lorren.
- Badaliśmy jego niesamowitą
pamięć- odrzekł spokojnie Odar, w ogóle nie poruszony filmem, który
obejrzeliśmy.- Skopiowaliśmy wszystkie jego wspomnienia wstecz aż po czasy gdy
był w brzuchu matki. Niestety, nie wytrzymał naporu tylu wspomnień przewijanych
na raz, tylu obrazów, tylu myśli i zmarł na stole od przesilenia.- Kiedy to
usłyszałem zaschło mi w gardle, otworzyłem usta by wrzasnąć coś okropnego, przekląć
naukowców, lecz głos gręzł mi w gardle.- Jeśli nie zgodzisz się na dalsze
prowadzenie eksperymentu na tobie, doprowadzimy do śmierci pozostałych. Możemy ich
oszczędzić, wyciągając jak najwięcej z ciebie.
- Co ma znaczyć dokończenie
eksperymentu?- zapytałem drżącym tonem. Nie potrafiłem się opanować. Te wieści
mnie zdruzgotały. Kątem oka dostrzegłem poruszenie za szybą. W pokoju czekała
już Lorren i jeszcze jeden Czarny, który właśnie zostawił ją tam samą i
wyszedł. O Boże, jak Lorren zareaguje na wieść o śmierci brat… Zrobiło mi się
jej okrutnie żal. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele emocji: gniew, zawiść,
strach, współczucie, złość. Jednak zdołałem się opanować i mówić dalej.- Chyba
jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy go. Przecież doktor chciał abym podpisał zgodę
na jego rozpoczęcie.
- Och, nie, nie!- zarechotał
chorobliwie Odar.- Nie doczytałeś do końca. W kolejnym punkcie zawarta jest
umowa, która mówi, że wystawimy cię na próbę jądrową, co może cie zabić, ale to
swoją drogą i przetestujemy cię pod kątem wytrzymałość i polepszenia się twoich
umiejętności, gdyż od wczoraj jesteś już radioaktywny. W oparciu o badania
sprzed lat i aktualne wyniki zdecydowaliśmy się wszczepić ci do DNA cząsteczki
rozszczepionych atomów. Nie pamiętasz wczorajszych badań, prawda? Właśnie wtedy
dokonaliśmy na tobie tej przełomowej operacji. Ależ jestem z tego dumny…
- Jestem radioaktywny!- huknąłem
wściekle. Opanowała mnie istna furia. Oj, doktorek na zbyt wiele sobie
pozwolił. Nie myślałem, że kiedykolwiek do tego dojdzie! A jeśli nawet miałoby
do tego dojść, to nie wyobrażałem sobie by przekazano mi to w tak kolokwialny
sposób! Nie panując nad emocjami, zerwałem się z miejsca przewracając stolik na
Odara. Ciężki mebel przytrzasnął zaskoczonego doktora, który gruchnął o ziemię
razem z krzesłem. Ku mnie ruszyli pozostali naukowcy. Pierwszy, który
obsługiwał wcześniej pilota, spróbował się nim na mnie zamachnąć, lecz ja,
nadal nad sobą nie panując, złapałem go za nadgarstek i wykręcając mu rękę, po
czym rzuciłem nim o podłogę… Nie miałem pojęcia skąd we mnie tyle siły. Nigdy wcześniej
nie potrafiłbym czegoś takiego zrobić z drugą osobą. Spięte mięśnie pozwalały
mi szybciej reagować. Kolejny laborant skoczył na mnie ze strzykawką w ręku,
lecz ja kopnąłem go z całej siły w brzuch, a gdy ten zgiął się w pół dołożyłem
mu pięścią prosto w szczękę, z pół obrotu. Zdecydowanie byłe silniejszy niż
zazwyczaj. Zastanowiłem się przez ułamek sekundy, czy to adrenalina, czy
radioaktywność, która miała mnie wzmocnić…? Zdawało by się, że nie mam szans w
pojedynkę przeciwko sześciu, lecz gdy się odwróciłem gotowy odeprzeć kolejny
atak, pozostali naukowcy leżeli już ogłuszeni z połamanymi nosami, z których ciekła
krew, na ziemi. Wytrzeszczyłem oczy widząc niższego Czarnego, w kapturze, który
trącił butem drugiego gościa w czerni i podciągnął nosem ocierając go dłonią. Zdezorientowany
stanąłem jak wryty przyglądając się mężczyźnie, który najwyraźniej stanął po
mojej stronie i wtłukł reszcie, stając w mojej obronie i pomagając mi. Kiedy odrzucił
kaptur wszystko stało się jasne. W pierwszej chwili go nie poznałem, przez ten
krzywo zrośnięty nos, podbite oko i szramy po pazurach ciągnące się od skroni
po policzek. Jednak kręcone ciemnobrązowe włosy, czarne jak smoła oczy i trupioblada
cera przekonały mnie, że znowu stałem twarzą w twarz z Devidem, który mi
pomógł.
- Zechciej mnie najpierw
wysłuchać, zanim rzucisz się na mnie z pięściami- odezwał się i uśmiechnął,
lecz w tym uśmiechu po raz pierwszy nie dostrzegłem ironii. Był to szczery,
przyjacielski uśmiech.
* * * LORREN
W głowie miałam pustkę. Ostatnie co
pamiętałam to moment, w którym naukowcy rzucili się na mnie i zaczęli zaciągać
mnie do stołu operacyjnego. Kompletnie nie pamiętam badań. Nie wiem, co się ze
mną działo, nie mam pojęcia jak długo mnie badano. Co mi robiono?! Nic, mam
pustą dziurę. Wymazali mi z pamięci kawałek życia. Wiem, że zaciągano mnie do
stołu, a następne co pamiętam to chwilę, w której rozpięto okowy, a ja nie
miałam nawet siły by wstać, wyzuta z wszelkiej energii.
Mimo, że głowa mi pękała po badaniach,
mimo, że mdliło mnie w żołądku, zaciągnięto mnie od razu na rozmowę z doktorem
Odarem. Chciał omówić ze mną wyniki i jakoś zgłębić swoją wiedzę na temat
naszego życia, sposobu bycia Nadnaturalnych.
Jakiś Czarny wprowadził mnie do kolejnego
sterylnego, białego pokoju z trzema metalowymi krzesłami. Kazał mi na jednym
usiąść i poczekać na swoją kolej. Tak też zrobiłam, a gdy spojrzałam za szybę
serce podskoczyło mi do gardła. Zobaczyłam Tony’ ego! Całego i zdrowego!
Rozmawiał z Odarem, myślałam, że spokojnie, dopóki nie dostrzegłam nagłej
zmiany na twarzy mojego chłopaka. Wrzasnął coś gwałtownie, lecz ja mogłam
obserwować tylko ruch jego warg, gdyż szyba była dźwiękoszczelna. Potem widziałam
jeszcze jak w furii przewraca stół.
* * *
Tony przytrzymywał mnie w pasie, gdy
wyrywałam się, by skoczyć z pazurami na Devida. Wrzeszczałam w niebogłosy, by
mnie puścił. Ręce mnie okrutnie
świerzbiły, by powiększyć kolekcję siniaków na twarzy tego zdrajcy.
- Posłuchaj, Lorren- prosił mnie
Tony, ale ja nie chciałam się uspokoić. Na widok Devida, tym razem mnie,
ogarnęła zimna furia.
- Nienawidzę go!- krzyczałam w
przestrzeń, wymachując rękami.- Słyszysz, nienawidzę cię! Nienawidzę! Tony,
postaw mnie na ziemi!
- Uspokój się, dziewczyno!-
krzyknął na mnie Tony, zaciskając jeszcze mocniej ręce wkoło mojej talii.-
Zrozum, sytuacja jest poważna!
Powoli się uspokajałam. Zawistne
spojrzenie nadal utkwione miałam w Devidzie. Chłopak spoglądał na mnie ze
smutkiem. Widać dotknęły go moje słowa. Wszystko co wywrzeszczałam mu w twarzy,
gdy Tony mnie przytrzymywał. Zmusiłam się jednak do opanowania, gdyż
przekonałam się, że mój chłopak mnie nie puści, dopóki się nie opanuje, więc
przestałam wierzgać, a on postawił mnie na ziemi. Na nasze szczęście moje
wrzaski nie ściągnęły tu Czarnych… Zachowałam się wielce nieroztropnie.
- Lorren- zaczął Tony, uważnie
dobierając słowa.- Poddano mnie eksperymentowi. Temu samemu co przed laty. Właśnie
powiedziano mi… Okazuje się… doktor Odar… ci wszyscy nieprzytomni, których
zamknęliśmy w tym pokoju… oni…
- Tony jest radioaktywny!-
wypalił niespodziewanie Devid. Rzuciłam mu spojrzenie, w którym kryła się mieszanka
złości, pogardy i zaskoczenia.
- Ale… ale… jak to?- zająknęłam
się z powrotem spoglądając w orzechowe oczy swojego chłopaka.
- Właśnie tak!- skrzywił się
cierpko. W jego oczach kryła się bezsilność, smutek i rozpacz. Nie wiedziałam
jak mogę mu pomóc. Również czułam się bezsilna, a za razem zdruzgotana tą
wiadomością.
- Naprawdę nie wiem co robić…-
szepnęłam cicho, chowając głowę w jego ramionach.
- Ale ja wiem…- wtrącił się
Devid, próbując nawiązać z nami kontakt wzrokowy.
- Tak, Devid wie, jak mi pomóc-
potwierdził Tony z goryczą.
* * *
- Oszaleliście?!-
zakrzyknęłam gdy Tony przedstawił mi plan działania, opracowany przez Devida.
- To jedyna szansa, abym się tego pozbył- argumentował chłopak,
łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną.
- Ale sabotaż!?- jęknęłam bezradnie.- Możesz zginąć!
- I tak istnieje tego duże prawdopodobieństwo!- krzyknął
wpatrując się we mnie z nadzieją i szukając we mnie wsparcia, którego nie
potrafiłam mu dać. Devid stał obok nas i z poważną miną przysłuchiwał się bez
słowa naszym gdybaniom.- Nie rozumiesz, stokroć wolę zginąć stojąc wyprostowany,
niż żyć do końca na klęczkach przed nimi! To jest jedyna szansa!
- Jesteś tego pewien?-
zapytałam besilnie, ręce mi już opadły.
- Tak! - odrzekł
mi stanowczo, a w jego głosie nie było choćby nutki zawahania.
- Jaką mamy
pewność, że się uda?- brnęłam dalej, próbując odciągnąć go od tego pomysłu.
- Żadną –
odpowiedział za niego Devid.
Jeszcze nie przeczytałem, ale pamiętasz co mi obiecałaś? Że mi dasz egzemplarz tej książki z dedykacją :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, pamiętam :)
UsuńTobie w sumie należą się podziękowania w tej sprawie, bo moim wydawcą jest Novae Res, które sam mi poleciłeś... Dzięki :*
Tak? Jednak Novae Res? No to się cieszę :)
UsuńA sprawdzasz czasem maila...?
Tym razem byłem przygotowany na taki koniec. Taki urwany. Mam tylko nadzieję, że nie wpadliśmy na ten sam pomysł co do zakończenia całej historii...
OdpowiedzUsuńA poza tym opowiadanie fajne.
Ciesze się, że się jednak podobało.
UsuńA co do zakończenia... to się okaże w mojej kolejnej notce.
No widzisz, ja już napisałem alternatywne zakończenie więc... moja nadzieja jest jak najbardziej uzasadniona ;)
UsuńWasza częstotliwość wrzucania rozdziałów zaskakuje mnie, to przez Was siedzę przykuta do monitora w taką piękną pogodę :P A co do tego fragmentu czytało się go bardzo dobrze. Gratuluję też wydania książki :)
OdpowiedzUsuńNom. Freedom - gj.
Usuń