piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 33 od Tony' ego i Lorren + zapowiedź

Hejka, wstawiam przedostatni rozdział i chciałbym wszystkim serdecznie podziękować, gdyż dobijamy właśnie do 10 000 wyświetleń! Dziękuje wam za wytrwałość i znoszenie moich tragicznych zakończeń. Ten rozdział nie jest aż tak przełomowy, więc się nie martwcie.
___________________________________

*  *  * TONY
      Czułem się makabrycznie. Byłem cały obolały. Wczoraj cały dzień przeleżałem na stole operacyjnym… Najbardziej przeraża mnie to, że nie pamiętam części badań, od chwili gdy wstrzyknęli mi coś dziwnego. Nie mam zielonego pojęcia co się później ze mną działo. Nie wiem co mi robili. I chyba powinienem się z tego cieszyć. Wolałem nie wiedzieć co ze mną robiono, co mi podawano… Brrr…!!!
       Mógłbym uskarżać się na wiele rzeczy, ale najbardziej doskwierały mi moje mięśnie. Wspominając czasy gdy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę leżałem w laboratorium, przypomniałem sobie, że wtedy też podobnie się czułem. Mięśnie dziwnie mnie piekły, były cały czas napięte i nie mogłem ich rozluźnić. Przed laty miałem podobnie… Mogę się założyć, że podali mi to samo chemikalium co ostatnio!
        Ale mniejsza o mnie! Zamartwiałem się o moją Lorren! Co z nią! Niemal odchodziłem od zmysłów, kiedy nawiedzały mnie różne chore myśli… Czy była już na badaniach? Jeśli tak, to co jej zrobiono? Czy pozytywnie przeszła testy? Czy naukowcy zbadali na wszystkie strony jej DNA? Bogowie, żeby nie dało się go przekształcić jak mojego! Modliłem się o to, by stała się dla nich nieciekawym łupem. Mojego kodu genetycznego znowu się uczepili… Teraz także prześwietlają mnie pod kątem radioaktywności…
     Właśnie w tej sprawie wezwano mnie na rozmowę. Doktor Odar i jego wspólnicy zechcieli ze mną rozmawiać na ten temat. Dlatego też teraz jestem przeprowadzany do najwyższych partii bazy. Czarny, który zabrał mnie z celi nie odzywał się do mnie przez całą drogę. Miałem czas na rozglądanie się po bazie. Nie różniła się ona wiele od laboratoriów we Włoszech. Była stworzona na tą samą modłę. Dużo szkła, mnóstwo korytarzy, labiryntów, co kawałek stalowe drzwi, otwierane na kod. Próbowałem nie podchodzić do tej sprawy zbyt emocjonalnie, ale nie potrafiłem. Co innego gdybym trafił tu sam. Ale jestem tu z najbliższymi, od których mnie odseparowano. Jestem dosyć wytrzymały. Badania nie robią na mnie większego wrażenia, doświadczenia z przeszłości pozwoliły mi podejść do nich obojętnie, co jednak nie zmienia faktu, że mam ochotę wziąć nogi za pas, gdy tylko widzę gości w białych kitlach. Ale mówię, nie martwię się swoim losem, niepokoje się o Lorren, o jej psychikę. Pod tym kątem jest słaba. Wiem jak łatwo się załamuje, a ostatnio przeszła najgorsze załamanie nerwowe, jakie u niej widziałem. Spotkało ją zbyt wiele tragicznych rzeczy w życiu. A ja nawet nie mogę być przy niej. Dlatego wariuję, siedząc w swoim bloku bezczynnie, nie mogąc jej przytulić, pocieszyć.
         Czarny doprowadził mnie do setnych już drzwi. Wstukał kod i stalowe skrzydła rozsunęły się przed nami. Wprowadził mnie do dziwnego pomieszczenia. Przedzielone było ono na pół. Przypominało mi salę przesłuchać. W jednej części stały trzy metalowe krzesełka, pomieszczenie było całe białe, co stanowiło odmianę od czarnych, ciemnych lochów i symbolizowało teren naukowców. Czarny, który mnie tu przyprowadził nakazał mi usiąść chwilowo na jednym z krzeseł, naprzeciw ścianki działowej, w której środku była gruba szyba, przez którą mogłem dostrzec stolik i dwa krzesła znajdujące się w drugiej części pokoju.
        Nie musiałem długo czekać na laborantów. Kilka minut po mnie przybył doktor Odar i jego pięciu wspólników. Zastanawiałem się po co ich tyle do rozmowy ze mną. Wraz z szalonym doktorem, sadystą przyszedł młody, wysoki brunet, kolejny Czarny, z kapturem od bluzy mocno nasuniętym na głowę, tak, że wystawał spod niego tylko krzywy nos i trzech naukowców w bielutkich kitlach.
- Obiekt 508I proszę wejść do środka- zwrócił się do mnie brunet i otworzył mi drzwi, do pokoju za szybą. Okrutnie irytowało mnie to przedmiotowe traktowanie, ale nie miałem na nie wpływu. Po prostu starałem się je ignorować.
       Wstałem z miejsca i od niechcenia ruszyłem do pokoju. Za mną podążyli doktorzy i dwóch Czarnych. Odar kazał mi usiąść po jednej stronie stołu. Sam zajął miejsce naprzeciwko mnie, nadal przeglądając papierzyska. Czekałem na ruch z jego strony. Kątem oka spostrzegłem, że dwaj Czarni stoją po obydwu stronach drzwi, a reszta naukowców, po rozkuciu mnie stanęła w pozostałych kątach pomieszczenia.
- Dobrze, Antony di Terra- w końcu odezwał się Odar, unosząc wzrok znad kartek.- Zaraz pojawi się tu twoja dziewczyna, z tego co mi wiadomo, niejaki obiekt 139USA…
- Lorren!- syknąłem głosem truciciela.- Ma na imię Lorren.
- Czy to istotne?- skrzywił się w roztargnieniu doktor.- Ważne, że się pojawi, a wtedy chce mieć rozmowę z tobą już z głowy, jej będę inaczej wyjaśniał ten eksperyment o radioaktywności…
- A co ona ma do tego?- znowu mu przerwałem wściekle.
- Właściwie to nic- stwierdził tamten, zaskakując mnie tą odpowiedzią.- Wspomnę jej tylko o tym projekcie, bez większego celu. W końcu ją badamy pod innym kątem…
- Miał się pan streszczać, doktorze- bąknął brunet stojący pod ścianą.
- Racja, racja Isaacu!- przyznał i zerwał się z powrotem do przeglądania papierów.- Tony mamy dla ciebie umowę. Propozycję nie do odrzucenia.
- A co jeśli ją odrzucę?- zapytałem od razu, unosząc jedną brew.
- Zapewne zginą wszyscy twoi bliscy- odparł spontanicznym tonem doktor, jakby go to bawiło.
-Aha…?
- Machniesz dwa podpisy i po sprawie- zarechotał Odar, wyciągając właściwy papier. Podsunął mi go pod nos. Pochyliłem się nad kartką i już pierwsze słowa mi się nie spodobały…
Wyrażam zgodę na wprowadzenie do mojego kodu DNA ciała obcego w postaci odłamków atomów promieniotwórczych, w celach czysto naukowych…”
- O nie, nie wrażam!- wrzasnąłem od razu po odczytaniu pierwszego zdania. Doktor spojrzał na mnie nieprzychylnie, po czym wydął tylko swoje tłuste policzki i westchnął. Wedy jeden z laborantów wyciągnął z kieszeni kitla malutkiego pilota i przycisnął jakiś guzik. Z sufitu, nade mną wysunął się mały ekran. Najpierw coś zaszumiało, potem zgrzytnęło, szare paski zniknęły a obraz się wykrystalizował. Ujrzałem pokój laboratoryjny. Mnóstwo narzędzi tortur, którymi nas badano. Na środku ekranu znajdował się stół operacyjny. A na nim leżał Elliot. Przełknąłem ślinę widząc brata moje Lorren, przykutego do stołu i podpiętego do dziwnej aparatury. Chłopiec zdawał się być nieprzytomny, miał zamknięte oczy i dziwne kable podpięte do potylicy. Ekran nie obejmował naukowca, który włączył maszynę, lecz dało się to łatwo wywnioskować, gdy Elliotem wstrząsnął dreszcz, a z jego ust wydobył się przeraźliwy okrzyk bólu. Odwróciłem w tym momencie głowę, by nie spoglądać na cierpienie chłopca, który wrzeszczał na filmie, niczym obdzierany ze skóry. Zanim zmuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran zauważyłem, że ten niższy Czarny, o skrzywionym nosie, z kapturem na głowie, również odwraca wzrok, spuszczając głowę i nie wpatruje się w ekran, czerpiąc radość z patrzenia na cierpienie dziecka. Przymuszono mnie do ponownego spojrzenia w ekran. Zobaczyłem jak Elliotem wstrząsają konwulsyjne drgawki. Chłopiec rzucał się bezwładnie po całym stole operacyjnym, z mocno zaciśniętymi powiekami, wrzeszcząc z bólu aż do utraty sił.
- Co wy mu zrobiliście?- zapytałem łamiącym się głosem i zmrużyłem oczy, by nie spoglądać już na brata Lorren.
- Badaliśmy jego niesamowitą pamięć- odrzekł spokojnie Odar, w ogóle nie poruszony filmem, który obejrzeliśmy.- Skopiowaliśmy wszystkie jego wspomnienia wstecz aż po czasy gdy był w brzuchu matki. Niestety, nie wytrzymał naporu tylu wspomnień przewijanych na raz, tylu obrazów, tylu myśli i zmarł na stole od przesilenia.- Kiedy to usłyszałem zaschło mi w gardle, otworzyłem usta by wrzasnąć coś okropnego, przekląć naukowców, lecz głos gręzł mi w gardle.- Jeśli nie zgodzisz się na dalsze prowadzenie eksperymentu na tobie, doprowadzimy do śmierci pozostałych. Możemy ich oszczędzić, wyciągając jak najwięcej z ciebie.
- Co ma znaczyć dokończenie eksperymentu?- zapytałem drżącym tonem. Nie potrafiłem się opanować. Te wieści mnie zdruzgotały. Kątem oka dostrzegłem poruszenie za szybą. W pokoju czekała już Lorren i jeszcze jeden Czarny, który właśnie zostawił ją tam samą i wyszedł. O Boże, jak Lorren zareaguje na wieść o śmierci brat… Zrobiło mi się jej okrutnie żal. Przemawiało przeze mnie zbyt wiele emocji: gniew, zawiść, strach, współczucie, złość. Jednak zdołałem się opanować i mówić dalej.- Chyba jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy go. Przecież doktor chciał abym podpisał zgodę na jego rozpoczęcie.
- Och, nie, nie!- zarechotał chorobliwie Odar.- Nie doczytałeś do końca. W kolejnym punkcie zawarta jest umowa, która mówi, że wystawimy cię na próbę jądrową, co może cie zabić, ale to swoją drogą i przetestujemy cię pod kątem wytrzymałość i polepszenia się twoich umiejętności, gdyż od wczoraj jesteś już radioaktywny. W oparciu o badania sprzed lat i aktualne wyniki zdecydowaliśmy się wszczepić ci do DNA cząsteczki rozszczepionych atomów. Nie pamiętasz wczorajszych badań, prawda? Właśnie wtedy dokonaliśmy na tobie tej przełomowej operacji. Ależ jestem z tego dumny…
- Jestem radioaktywny!- huknąłem wściekle. Opanowała mnie istna furia. Oj, doktorek na zbyt wiele sobie pozwolił. Nie myślałem, że kiedykolwiek do tego dojdzie! A jeśli nawet miałoby do tego dojść, to nie wyobrażałem sobie by przekazano mi to w tak kolokwialny sposób! Nie panując nad emocjami, zerwałem się z miejsca przewracając stolik na Odara. Ciężki mebel przytrzasnął zaskoczonego doktora, który gruchnął o ziemię razem z krzesłem. Ku mnie ruszyli pozostali naukowcy. Pierwszy, który obsługiwał wcześniej pilota, spróbował się nim na mnie zamachnąć, lecz ja, nadal nad sobą nie panując, złapałem go za nadgarstek i wykręcając mu rękę, po czym rzuciłem nim o podłogę… Nie miałem pojęcia skąd we mnie tyle siły. Nigdy wcześniej nie potrafiłbym czegoś takiego zrobić z drugą osobą. Spięte mięśnie pozwalały mi szybciej reagować. Kolejny laborant skoczył na mnie ze strzykawką w ręku, lecz ja kopnąłem go z całej siły w brzuch, a gdy ten zgiął się w pół dołożyłem mu pięścią prosto w szczękę, z pół obrotu. Zdecydowanie byłe silniejszy niż zazwyczaj. Zastanowiłem się przez ułamek sekundy, czy to adrenalina, czy radioaktywność, która miała mnie wzmocnić…? Zdawało by się, że nie mam szans w pojedynkę przeciwko sześciu, lecz gdy się odwróciłem gotowy odeprzeć kolejny atak, pozostali naukowcy leżeli już ogłuszeni z połamanymi nosami, z których ciekła krew, na ziemi. Wytrzeszczyłem oczy widząc niższego Czarnego, w kapturze, który trącił butem drugiego gościa w czerni i podciągnął nosem ocierając go dłonią. Zdezorientowany stanąłem jak wryty przyglądając się mężczyźnie, który najwyraźniej stanął po mojej stronie i wtłukł reszcie, stając w mojej obronie i pomagając mi. Kiedy odrzucił kaptur wszystko stało się jasne. W pierwszej chwili go nie poznałem, przez ten krzywo zrośnięty nos, podbite oko i szramy po pazurach ciągnące się od skroni po policzek. Jednak kręcone ciemnobrązowe włosy, czarne jak smoła oczy i trupioblada cera przekonały mnie, że znowu stałem twarzą w twarz z Devidem, który mi pomógł.
- Zechciej mnie najpierw wysłuchać, zanim rzucisz się na mnie z pięściami- odezwał się i uśmiechnął, lecz w tym uśmiechu po raz pierwszy nie dostrzegłem ironii. Był to szczery, przyjacielski uśmiech.  

*  *  * LORREN
      W głowie miałam pustkę. Ostatnie co pamiętałam to moment, w którym naukowcy rzucili się na mnie i zaczęli zaciągać mnie do stołu operacyjnego. Kompletnie nie pamiętam badań. Nie wiem, co się ze mną działo, nie mam pojęcia jak długo mnie badano. Co mi robiono?! Nic, mam pustą dziurę. Wymazali mi z pamięci kawałek życia. Wiem, że zaciągano mnie do stołu, a następne co pamiętam to chwilę, w której rozpięto okowy, a ja nie miałam nawet siły by wstać, wyzuta z wszelkiej energii.
       Mimo, że głowa mi pękała po badaniach, mimo, że mdliło mnie w żołądku, zaciągnięto mnie od razu na rozmowę z doktorem Odarem. Chciał omówić ze mną wyniki i jakoś zgłębić swoją wiedzę na temat naszego życia, sposobu bycia Nadnaturalnych.

       Jakiś Czarny wprowadził mnie do kolejnego sterylnego, białego pokoju z trzema metalowymi krzesłami. Kazał mi na jednym usiąść i poczekać na swoją kolej. Tak też zrobiłam, a gdy spojrzałam za szybę serce podskoczyło mi do gardła. Zobaczyłam Tony’ ego! Całego i zdrowego! Rozmawiał z Odarem, myślałam, że spokojnie, dopóki nie dostrzegłam nagłej zmiany na twarzy mojego chłopaka. Wrzasnął coś gwałtownie, lecz ja mogłam obserwować tylko ruch jego warg, gdyż szyba była dźwiękoszczelna. Potem widziałam jeszcze jak w furii przewraca stół.

*  *  *
        Tony przytrzymywał mnie w pasie, gdy wyrywałam się, by skoczyć z pazurami na Devida. Wrzeszczałam w niebogłosy, by mnie  puścił. Ręce mnie okrutnie świerzbiły, by powiększyć kolekcję siniaków na twarzy tego zdrajcy.
- Posłuchaj, Lorren- prosił mnie Tony, ale ja nie chciałam się uspokoić. Na widok Devida, tym razem mnie, ogarnęła zimna furia.
- Nienawidzę go!- krzyczałam w przestrzeń, wymachując rękami.- Słyszysz, nienawidzę cię! Nienawidzę! Tony, postaw mnie na ziemi!
- Uspokój się, dziewczyno!- krzyknął na mnie Tony, zaciskając jeszcze mocniej ręce wkoło mojej talii.- Zrozum, sytuacja jest poważna!
      Powoli się uspokajałam. Zawistne spojrzenie nadal utkwione miałam w Devidzie. Chłopak spoglądał na mnie ze smutkiem. Widać dotknęły go moje słowa. Wszystko co wywrzeszczałam mu w twarzy, gdy Tony mnie przytrzymywał. Zmusiłam się jednak do opanowania, gdyż przekonałam się, że mój chłopak mnie nie puści, dopóki się nie opanuje, więc przestałam wierzgać, a on postawił mnie na ziemi. Na nasze szczęście moje wrzaski nie ściągnęły tu Czarnych… Zachowałam się wielce nieroztropnie.
- Lorren- zaczął Tony, uważnie dobierając słowa.- Poddano mnie eksperymentowi. Temu samemu co przed laty. Właśnie powiedziano mi… Okazuje się… doktor Odar… ci wszyscy nieprzytomni, których zamknęliśmy w tym pokoju… oni…
- Tony jest radioaktywny!- wypalił niespodziewanie Devid. Rzuciłam mu spojrzenie, w którym kryła się mieszanka złości, pogardy i zaskoczenia.
- Ale… ale… jak to?- zająknęłam się z powrotem spoglądając w orzechowe oczy swojego chłopaka.
- Właśnie tak!- skrzywił się cierpko. W jego oczach kryła się bezsilność, smutek i rozpacz. Nie wiedziałam jak mogę mu pomóc. Również czułam się bezsilna, a za razem zdruzgotana tą wiadomością.
- Naprawdę nie wiem co robić…- szepnęłam cicho, chowając głowę w jego ramionach.
- Ale ja wiem…- wtrącił się Devid, próbując nawiązać z nami kontakt wzrokowy.
- Tak, Devid wie, jak mi pomóc- potwierdził Tony z goryczą.

*  *  *
- Oszaleliście?!- zakrzyknęłam gdy Tony przedstawił mi plan działania, opracowany przez Devida.
- To jedyna szansa, abym się tego pozbył- argumentował chłopak, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną.
- Ale sabotaż!?- jęknęłam bezradnie.- Możesz zginąć!
- I tak istnieje tego duże prawdopodobieństwo!- krzyknął wpatrując się we mnie z nadzieją i szukając we mnie wsparcia, którego nie potrafiłam mu dać. Devid stał obok nas i z poważną miną przysłuchiwał się bez słowa naszym gdybaniom.- Nie rozumiesz, stokroć wolę zginąć stojąc wyprostowany, niż żyć do końca na klęczkach przed nimi! To jest jedyna szansa!
- Jesteś tego pewien?- zapytałam besilnie, ręce mi już opadły.
- Tak! - odrzekł mi stanowczo, a w jego głosie nie było choćby nutki zawahania.
- Jaką mamy pewność, że się uda?- brnęłam dalej, próbując odciągnąć go od tego pomysłu.
- Żadną – odpowiedział za niego Devid.

8 komentarzy:

  1. Jeszcze nie przeczytałem, ale pamiętasz co mi obiecałaś? Że mi dasz egzemplarz tej książki z dedykacją :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, pamiętam :)
      Tobie w sumie należą się podziękowania w tej sprawie, bo moim wydawcą jest Novae Res, które sam mi poleciłeś... Dzięki :*

      Usuń
    2. Tak? Jednak Novae Res? No to się cieszę :)
      A sprawdzasz czasem maila...?

      Usuń
  2. Tym razem byłem przygotowany na taki koniec. Taki urwany. Mam tylko nadzieję, że nie wpadliśmy na ten sam pomysł co do zakończenia całej historii...
    A poza tym opowiadanie fajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że się jednak podobało.
      A co do zakończenia... to się okaże w mojej kolejnej notce.

      Usuń
    2. No widzisz, ja już napisałem alternatywne zakończenie więc... moja nadzieja jest jak najbardziej uzasadniona ;)

      Usuń
  3. Wasza częstotliwość wrzucania rozdziałów zaskakuje mnie, to przez Was siedzę przykuta do monitora w taką piękną pogodę :P A co do tego fragmentu czytało się go bardzo dobrze. Gratuluję też wydania książki :)

    OdpowiedzUsuń