To mój ostatni rozdział. Nie martwcie się, nie ma tak drastycznego zakończenia jak notka Enough, myślę, że moje zakończenie jest w pewnym sensie nawet pozytywne. Zapewne rozdział pozostawi po sobie wiele pytań, lecz wszystko powinno się wyjaśnić w epilogu, który pojawi się jutro.
Miłej lektury :)
___________________________
Nie miałam już siły, aby
krzyczeć. Nie czułam już nic prócz bólu. Żyły pulsowały mi nadwyrężone. Głowę
miałam jak cebrzyk. Obraz przed oczami rozmywał mi się irytująco. Nie mogłam
się ruszyć. Wydać z siebie choćby jęku. Nic. Czułam jeszcze fale energii
przepływające przez moje ciało.
Naukowcy odpięli mnie od aparatury i
zdjęli mi z nóg okowy. Któryś warknął coś do mnie, lecz nie mogłam rozróżnić
słów. Każde badania są tak wyczerpujące. Każde, bez wyjątku.
Ale dzisiaj to skończymy.
Dzisiaj utrzemy nosa Stowarzyszeniu.
* * * DEVID
Przeklinałem w duchu, przemykając się korytarzami
na coraz wyższe piętra budynku. Oczywiście, przybrałem postać cienia. Teraz
liczył się tylko czas. Czas. Czas. Udało mi się wyprowadzić Uczniów Antaniasza.
Tak, pomogłem im. I mam wielką nadzieję, że się im powiodło. Mieli duże szanse
i modlę się o to, by je wykorzystali. I pomogę Lorren i Tony’ emu. Chcę jakoś
naprawić błędy z przeszłości. Wiem, że to niewykonalne, ale jednak chcę
spróbować. Byłem przywiązany do Stowarzyszenia. Byłem jego częścią. Ale to się
zmieniło. Zmieniła to Lorren. Nie mógłbym jej zabić. Ona wzbudza we mnie zbyt
wiele uczuć. Pozytywnych uczuć, których wcześniej nie znałem. Nie mogłem
patrzeć jak cierpi. Jak cierpią jej bliscy.
Jednak jeżeli teraz się spóźnię wszyscy
będziemy cierpieć. Ja także. Hm, to nie ja zdradziłem Stowarzyszenie, to ono
zdradziło mnie. Nie mam już do niego sentymentów, a nawet chętnie przyczynię
się do jego upadku. Więc biegnę do laboratoriów. Nie mogę się spóźnić. Dzisiaj
Tony’ ego zabierano na badania jądrowe. A Lorren na testy psychologiczne.
Musiałem odebrać Lorren z badań fizycznych, inaczej cały nasz plan szlag trafi.
Jeżeli odbierze ją stamtąd inny, uprawniony do tego Czarny, nie mamy szansy powodzenia.
Bez Lorren nie wejdę na testy psychologiczne, a wtedy wykończą i ją i Tony’
ego.
Z przerażeniem stwierdziłem, że nasz
sukces zależy teraz wyłącznie ode mnie.
* *
*
Laboranci krzątali
się wkoło mnie, gadając głośno. Ich głosy wdzierały się do mojej głowy i
wierciły mi dziurę w umyśle. Im dłużej leżałam na stole, tym szybciej
zaczynałam kontaktować. Dziś nie zepchnięto mnie z niego zaraz po badaniach, co
było zaskakujące. Wiedziałam, że mam dziś przejść jeszcze testy psychologiczne,
ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nastąpią jeden po drugim.
Czekałam, w sumie sama nie wiem na co.
Leżałam bez ruchu i łapałam pełniejsze oddechy. Czułam, że mięśnie mi się
powoli rozluźniają, jednak przeszywający na wskroś ból pozostał i nie zelżał
ani trochę.
Rozmytym wzrokiem ujrzałam nad sobą
białą świetlistą postać. Doktor Odar? Tak, to był on. Wetknął mi jakąś rureczkę
do ust, a na język ściekł mi gorzki płyn, o metalicznym posmaku. Z chwilą
napłynęło go więcej.
- Połknij- usłyszałam polecenie.
Z trudem, przełknęłam płyn, którzy niczym miód zalał mi zdarte gardło. Przez
głowę przemknęła mi straszna myśl, że jeśli się już stąd wyrwę, nie będę mogła
śpiewać przez tak torturowane struny głosowe…
Szybko odrzuciłam poboczne myśli, gdy
tylko moje ciało ogarnęło błogie ciepło. Płyn wlewał mi się powoli do żołądka i
uśmierzał ból. Wraz z napływem ciepła cierpienie ustępowało. W końcu ból został
całkowicie zniwelowany. Odzyskałam ostrość wzroku i głos. Jęknęłam cicho, gdy
spróbowałam się poruszyć. Mięśnie mnie zapiekły niemiłosiernie. Lek jeszcze
nimi nie zawładnął. Chciałam go więcej. Czułam, że go potrzebuje. Wiedziałam,
że mi pomoże.
Nie zdążyłam jednak poprosić o więcej,
gdyż do drzwi laboratorium otworzyły się gwałtownie. Ujrzałam w nich mocną,
ciemną postać.
- W samą porę- skomentował Odar.-
Przenieś obiekt 139USA na ósme piętro, pokój numer 15.
Czarny tylko skinął głową i bez słowa
podszedł do stołu operacyjnego.
Zadziwiająco delikatnie wsunął dłonie
pod moje ciało, nie zdolne jeszcze do samodzielnego ruchu i uniósł mnie w górę,
po czym troskliwie przycisnął do swojego torsu i już mnie nie puszczał.
Laboranci nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Spróbowałam zajrzeć pod
jego kaptur, lecz nie mogłam dostrzec twarzy, co mnie zaniepokoiło, bo Devid
obiecał, że po mnie przyjdzie. Tymczasem niedorzeczne było, by traktował mnie
jak lalkę z porcelany, po tym jak zamierzał mnie zabić, to zdawało się
niemożliwe. Byłam więc ciekawa jaki Czarny jest tak uczuciowy…
- Nie nieś jej całą drogę. Na
szóstym piętrze, będzie mogła się już poruszać- dodał doktor Odar, z nosem
nadal wetkniętym w swoje notatki. Czarny nie odpowiedział i wyniósł mnie z
laboratorium. Dopiero gdy zatrzasnął drzwi nogą i przeniósł mnie dalej w głąb
korytarza odezwał się szeptem:
- Gotowa?
Zaskoczona rozpoznałam głos Devida.
Mruknęłam zgrzytliwie, co miało oznaczać „tak” i bezsilnie oddałam się w jego
ramiona, kiedy poniósł mnie dalej.
* *
*
- Pamiętasz nasz plan?- szepnął mi
na ucho Devid, kiedy dochodziliśmy już do pokoju numer 15. Dopiero teraz
postawił mnie na ziemi. Wcześniej, pomimo, że odzyskałam siły i mogłam poruszać
się sama dzięki lekom, nie chciał tego zrobić, przez co wkurzył mnie jeszcze
mocniej.
- Oczywiście- syknęłam ze
złością. Byłam podenerwowane wieloma czynnikami. Po pierwsze: obecnością
Devida. Po drugie: testami, które zaraz miałam rozpocząć. Po trzecie: całym tym
chorym planem z sabotażem. Oj, miałam prawo do stresu! I to duże!
- A więc do dzieła- odparł,
naciągając palce i strzelając kostkami.
Otworzył niepozorne drzwi opatrzone w
numerek 15. Wsunęłam się do środka. Moim oczom ukazał się pokój pełen ekranów.
Byłam zaskoczona tym widokiem. Przed jednym z komputerów siedział już jakiś
naukowiec. Spojrzała na mnie i Devida pytająco, po czym jego twarz się
rozjaśniła.
- Obiekt 139USA?- zwrócił się do
mnie.- Zaraz pojawi się doktor Odar. Usiądź.
Kusiło mnie by spojrzeć na Devida i
upewnić się, czy stoi przy drzwiach, ale nie chciałam wzbudzać pozorów, więc
posłusznie zajęłam wolne miejsce przy stole. Odsunęłam ze zgrzytem krzesło i
przysiadłam niepewnie na kraju.
- Nie jest skuta?- to pytanie
laborant kierował do Devida. Chłopak zaprzeczył kiwnięciem głowy.- A ty co,
niemowa?! Stawaj za nią i jej pilnuj!
Ten bez słowa zrobił kilka ospałych
kroków, od niechcenia powłócząc nogami i stanął za oparciem mojego krzesła.
Wtem drzwi skrzypnęły znowu i do pokoju wszedł… wtoczył się doktor Odar. Za nim
weszło jeszcze dwóch gości w białych kitlach. Odar rzuciła papierami na stół i
zasiadł na krześle obok mnie. Pozostali naukowcy rozsiedli się po kątach.
- Włączaj, włączaj, bo przegapimy
najlepsze!- ponaglił obecnego wcześniej w pokoju naukowca Odar.
- Rozpoczynamy test- odezwał się
tamten, przyciskając coś na wielkiej konsoli. Wszystkie ekrany zaszumiały i
zazgrzytały. Przeleciały przez nie szare paski.- Obiekt 139USA gotowy?
- Tak…?- odrzekłam niepewnie,
drżącym głosem. Cała ta sytuacja była bardzo dziwna. Skrzywiłam się lekko
patrząc na tą sztuczną scenkę. Nie wiedziałam czego się mam spodziewać dopóki,
największy ekran przede mną złapał zasięg, a obraz się wykrystalizował.
Wtedy serce skoczyło mi go gardła.
Zobaczyłam Tony’ ego ubranego w czarne ciuchy, podobne do tych jakie noszą
członkowie stowarzyszenia.
-Próbę jądrową czas zacząć-
mruknął zadowolony szalony doktor.
Obraz oddalił się, a Tony zmalał. Stał
w pyle, na jakimś stepie. Rzucałam rozbieganym wzrokiem po wszystkich ekranach,
wyświetlających ten sam obraz. Nie potrafiłam skupić wzroku na jednym
konkretnym telewizorze. Tony wgapiał się prosto w kamerę. Nastąpiło kolejne
zbliżenie na niego. Wtedy chłopak uniósł otwartą dłoń i uderzył się
nią w lewą pierś, po czym wyprostował łokieć wyciągając dłoń i pokazując cztery
palce. Otwarta ręka na sercu oznaczała
nadnaturalność drzemiącą w duszy, zaś cztery palce cztery podstawowe żywioły. Oczy zaszły mi łzami,
kiedy zobaczyłam ten gest. Instynktownie powtórzyłam gest, mimo, że Tony nie
mógł o tym wiedzieć i tego zobaczyć. Zdumiałam się, gdy uchwyciłam kątem oka
szybki ruch Devida- ona także odwzajemnił gest, utwierdzając mnie w
przekonaniu, że jest z nami. To wzruszyło mnie jeszcze bardziej. Naukowcy nawet
tego nie zauważyli. Wgapiali się nieprzytomnie w ekrany. W ich oczach
dostrzegłam dziki błysk, kiedy patrzyli na mojego chłopaka odzianego w czerń,
na środku pustyni. Poruszenie między nimi zapanowało dopiero wtedy, gdy Tony
ukląkł na ziemi i schował głowę w rękach. Odar poderwał się wtedy, przewracając
krzesło w tył.
-
Co on wyrabia!- wrzasnął, poprawiając okulary.- Co on robi! Nie tak, nie tak!
Słyszałam poruszenie jakie zapanowało
w pokoju, lecz jak zaczarowana wpatrywałam się w największy ekran.
Tony zwinął się na klęczkach, a ziemia
pod nim zaczęła drżeć.
Oślepił mnie rażący blask, zmuszając
tym samym do odwrócenia głowy. Domyśliłam się, że Tony wyzwolił całą moc.
Huk. Na ekranie wyświetlił się
grzybek z tumanów dymu po wybuchu. A ja zamarłam. Zaklinałam się w duchu, by
wszystko się powiodło. Zakładaliśmy, że jeżeli Tony sprawi, że utarci kontrolę
nad nadnaturalnością i doprowadzi do „wybuchu” samego siebie, jak przed laty,
kiedy desperacko próbował uciec przed naukowcami, kiedy zginęła cała jego
rodzina… Raz na zawsze pozbędzie się z organizmu ładunków radioaktywnych. Błagałam,
aby przeżył! Aby się udało!
Naukowcy poderwali się z miejsc
widząc, że testy nie idą po ich myśli. Zaczęli krzyczeć i nie mogli wyjść z
podziwu, że się im nie powiodło. Nie rozumieli też poczynania Tony’ ego.
Nagle wszystko wokoło zamarło, a ja
uświadomiłam sobie, że nie zrealizowaliśmy najważniejszego punktu w naszym
planie- mojej ucieczki i odnalezienia Tony’ ego. Na szczęście Devid trzeźwo
myślał i tak jak się umówiliśmy zatrzymał czas. Naukowcy zastygli w bezruchu, w
dzikich pozach. Na ich twarzach zastygł grymas zaskoczenia i złości, a na
ekranie wyświetlał się bez przerwy obraz wybuchu.
Chłopak pociągnął mnie za ramię i
wytargał z pokoju na korytarz.
-
Wiesz co dalej robić?- rzucił mi pytanie w biegu. Gnałam za nim ile sił w
nogach, a on nie puszczał mojej dłoni. Wpadliśmy na schody.
-
Tak, pamiętam!- potwierdziłam i spróbowałam dorównać mu kroku.
-
Tony będzie na ciebie czekał razem z Antaniaszem!
-
Antaniaszem?!- pisnęłam zaszokowana.- Ale…
-
Antaniasz żyje, nawet nie trafił do niewoli- wytłumaczył mi szybko, półgłosem. Echo
niosło korytarzem tupot moich stóp. Devid stawiał bezszelestnie kroki, a gdy ja
próbowałam tej sztuki hałasowałam jeszcze bardziej.- Miał odebrać z promu
pozostałych, których już wcześniej wyprowadziłem. Teraz kolej na ciebie.
Przyjęłam tą wiadomość z radością. Jak
na razie wszystko szło gładko… O ile Tony przeżył… Na tą myśl gula stanęła mi w
gardle, ale nie zwalniałam kroku i zbiegałam dalej w dół po schodach. Przemykaliśmy
korytarzami bez większych przeszkód. Ale nie mogło być idealnie. Wypadliśmy za
zakrętu prosto na Czarnego strażnika. Ten stanął jak wryty na nasz widok. Devid
zrobił kilka niepewnych kroków w tył, po czym złapał mnie za rękę i zawróciwszy
na pięcie rzucił się w tył, z powrotem na schody. Dobiegliśmy na piętro wyżej.
Czarny zaczął nas ścigać, krzycząc byśmy się zatrzymali. Działałam instynktownie
i nie zastanawiałam się nad tym co robie. Tymczasem Devid wepchał mnie już do
windy i wciskał pośpiesznie pierwsze lepsze piętro. Zanim drzwi się zamknęły
zobaczyłam Czarnego dobiegającego na koniec schodów. Miał w ręce pistolet,
błyskawicznie przycisnął spust, a kula zdołała przemknąć w szparze
zatrzaskujących się drzwi i roztrzaskała lustro, za nami, wewnątrz windy. Coś
drgnęło i winda ruszyła do góry. Devid oparł się plecami o ścianę i wypuścił
świergocząco powietrze.
-
A było tak pięknie- syknął wściekle.
-
Co teraz zrobimy?- zapytałam, łapiąc szybkie, urywane oddechy, po wyczerpującej
przebieżce.
-
Włączą alarm- stwierdził marszcząc brwi. Gdzieś w głębi duszy cieszyłam się, że
Devid jest tu ze mną i zaczęłam żałować wszystkich wczorajszych słów i obelg,
którymi w niego rzucałam. Znowu mi pomagał, za co byłam mu wdzięczna. Chciał dla
mnie dobrze, tak jak przed laty. Zrozumiałam teraz, że od początku nie chciał
mojej krzywdy. W końcu sprzeciwił się Lyxowi, nie zgładził mnie i… hm, uczciwie
się do tego przyznał. Zawsze był szczery do bólu.
-
Dobra, mam- podjął znowu po chwili namysłu.- Jest szybsza droga ucieczki i
dostania się na prom.
-
Jaka?
-
Cień.
-
Co takiego?!- skrzywiłam się, słysząc tą niedorzeczną odpowiedź. Chłopak już mi
nie odpowiedział. Wbrew mojej woli objął mnie niespodziewanie, zakrywając
całą samym sobą i wypowiadając dziwaczny frazes wycofał się w cień w kącie.
Zobaczyłam jeszcze, jak drzwi windy otwierają się na kolejnym piętrze, a w
oddali słychać było jęk alarmu i krzyki Czarnych. Potem otoczyła mnie ciemność.
Lodowaty powiew zawirował wkoło nas, a szczypiące zimno trochę mnie otrzeźwiło.
Zamknęłam oczy, bo nie widziałam różnicy, w tym czy mam je otwarte czy nie. W
sekundzie przemarzłam do kości i wyziębłam tak, że nie czułam już nawet dotyku
lodowatych dłoni Devida, byłam tak samo zimna jak on. To było paranormalne
zjawisko, gdyż jako lód nigdy nie marzłam! Tym razem pierwszy raz doświadczyłam
tak dotkliwie tego uczucia. Krew szumiała mi w uszach, nie mogłam odnaleźć
oparcia dla nóg. Starałam się nie panikować. Gdzieś w głębi duszy cieszyłam się
tym, że chłopak mnie trzyma. Przynajmniej wiedziałam, że nie puści. Nagle po
raz ostatni powiało chłodem i upadliśmy na coś twardego. Przetoczyliśmy się
dobre kilkadziesiąt metrów obijając o siebie nawzajem.
- To zawsze działa- rzucił
półgębkiem, pomagając mi wstać. Rozejrzałam się pośpiesznie. Dostrzegłam zarys
całego kompleksu budynków. Słońce wisiało jeszcze nisko nad ziemię, był ranek. Zmrużyłam
oczy, nie przyzwyczajona do takich jasności.
- Co… co to było? To przed
chwilą?- zaczęłam się jąkać, kiedy ciągnął mnie w stronę portu, gdzie czekał
prom.- Jak ty… jak to zrobiłeś?
- Miałaś okazję pobyć przez
chwilę cieniem- odparł przyśpieszając kroku.- Zmieniłem nas w cień. Tak można
przenosić się z miejsca na miejsce, w bardzo krótkim czasie, to jak
teleportacja.
- Aha?- zdołałam wykrztusić. Za nami
słychać było słaby jęk alarmu. Oddalaliśmy się coraz bardziej od bazy, wtem
usłyszałam za sobą wściekłe warknięcie. Obejrzeliśmy się błyskawicznie przez
ramię i oboje ujrzeliśmy szarżującego na nas Lyxa. Nie mam pojęcia skąd
wilkołak się tam wziął. Chociaż łatwo było przewidzieć, że jeśli ktoś już ucieka
to prosto do promu, a my straciliśmy trochę czasu w windzie, więc miał czas by
tu dotrzeć. Devid pośpiesznie wyciągnął pistolet zza paska i popchał mnie
nakazując bym biegłą dalej. Zobaczyłam jak Lyx napręża całe ciało i skacze na
chłopaka z głuchym warknięciem. Puściłam się dale biegiem, lecz szybko
zatrzymał mnie przeraźliwy okrzyk Devida. Zawróciłam i zobaczyłam chłopaka
leżącego na bruku, pod cielskiem wilkołaka, którzy wgryzał się mu w rękę i
wytrącił broń, która potoczyła się kawałek dalej. Bez zastanowienia rzuciłam
się w stronę pistoletu, by nie tracić czasu. Dotarł do mnie kolejny przerażający
krzyk. Wyczerpując wszelkie pokłady energii dopadłam do broni. Wyciągnęłam ją
przed siebie i chciałam wycelować w wilkołaka, lecz to nie było takie proste. Spoglądałam
na plątaninę kończyć, dwa kłębiące i szamoczące się ciała, w coraz większej
kałuży krwi. Nie mogłam tak ryzykować. Co jeśli trafię w Devida?! Chłopak
krzyknął znowu. Nie miałam czasu. Albo zginie Lyx. Albo zginie Devid. I ja za
razem. Wymierzyłam jak najcelniej umiałam i wystrzeliłam.
Gdyby nie to, że wilkołak się szarpnął… trafiłabym w Devida. Lecz Lyx idealnie podstawił się pod kulę, która roztrzaskała mu czaszkę.
O tak. Wreszcie coś się im udało. Rozdział jak dla mnie bomba. Dziękuję ci Lyx, żeś się tak ładnie pod kulkę ustawił :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! A to się Lorren udało nie powiem! :)
OdpowiedzUsuńMi jak coś się pod lufę wystawia to tylko jakiś idiota z mojego teamu...
OdpowiedzUsuńA rozdział fajny