czwartek, 29 maja 2014

Rozdział 25 od Antaniasza "Nic nie dzieje się przypadkiem"

No to jestem! Tak jak obiecałam- jest czwartek jest rozdział. Co prawda spóźniony o ponad tydzień... Ale cóż, myślę, że mi wybaczycie. Więc teraz pozostało mi życzyć tylko miłej lektury! :)
A notkę dedykuję mojej Enough :*
_____________________

*  *  * ANTANIASZ
    
   Siedziałem w swoim gabinecie i gapiłem się w zegar na ścianie, bawiąc się przy tym długopisem jak dziecko. Myślałem. Owszem, nazywają mnie Mędrcem, ale nie pozjadałem wszystkich rozumów. A ostatnio pewien ktoś sprawił mi nie mały kłopot. Tym kimś był rzecz jasne Devid.
    Devid Rouzier. Ten dzieciak… no tak, teraz to już nie taki dzieciak… Od początku był dla mnie zagadką. Nadal nie mogę go rozgryźć. To dziwne, ale nawet ja nie pojmuję natury tego człowieka. Jest pełen sprzeczności. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale tak właśnie jest.
    Nie ufam mu. Nie wierzę, że oddzielił się od Czarnych Ludzi. A jednak… jednak pozwoliłem mu zostać. Dlaczego? Bo mam do niego sentyment. Dużo mnie łączy z tym dzie… z tym młodzieńcem. To nie to samo co wiązało mnie z Andy’ m. Nie, zdecydowanie. Andy to co innego. On jest dla mnie jak syn, w końcu go wychowywałem. Ale Devid… on mnie intryguje. Wiele aspektów przemawia za tym, że mi zaimponował. Charakterny jest, nie ma co. Swego czasu marzyłem o tym by go szkolić. Ale było już za późno. Kiedy odkryłem jego zdolności… był już wśród stowarzyszenia. Spóźniłem się. Starałem się jeszcze przeciągnąć go na swoją stronę, ale cóż… Narażałem się dla niego, omal nie przypłaciłem za to życiem, a on bezceremonialnie mi odmówił. Bez emocji, bez skrupułów, a gdy wcześniej obserwowali go moi Soah’ owie twierdzili, że jest wielce wrażliwy.
     Z ubolewaniem musiałem dać mu spokój. Wybrał już swoją ścieżkę. Czułem się przez niego poniżony. Automatycznie staliśmy się wrogami, nic dziwnego. I ten uraz pozostał gdzieś w głębi. Kiedy z nim porozmawiałem wzajemny gniew przygasł. Chłopak przedstawił mi swoją historię. Ja wytłumaczyłem mu co chciałem osiągnąć gdy miał czternaście lat i odrzucił moją propozycję. Poruszyliśmy kilka bardziej osobistych spraw… które wolałbym, by pozostały wyłącznie między nami. Widziałem, że żałował. Potrafię czytać w ludzkich emocjach. I zmiękłem. W końcu nawiązaliśmy jakąś nić porozumienia. Kiedy siedział u mnie w gabinecie tak pokornie i z taką skrucha zrobiło mi się go aż żal. Może mam zbyt miękkie serce, ale Devid przypomina mi mnie z młodzieńczych lat… Jakbym widział siebie. A raczej wcielenie swojego charakteru. Ten chłopak nawet milcząc wzbudzał we mnie współczucie. I nie posługiwał się przy tym nadnaturalnością. Nie próbował wpłynąć na mnie magią. Po prostu był i emanował zaraźliwą determinacją, bólem i spokojem.
    Nadal zastanawiając się czy dobrze uczyniłem zezwalając mu tu pozostać przypomniałem sobie o kolejnej ważnej sprawie… Will.
    Ehh… westchnąłem kręcąc głową i odrzucając długopis. Nim też trzeba będzie się zająć. Tak na dobrą sprawę jest uczniem o którym wiem najmniej. W nawyku mam już na początku zapoznawać się z adeptami, a tymczasem przy Willu zaniedbałem tą czynności. Dopiero po kilku tygodniach tknęło mnie, że ów Nadnaturalny pojawił się w mojej Szkole kompletnie niespodziewanie. Żaden z Soah’ ów nie dał mi znać, że ku Ośrodkowi podąża nowy uczeń. Przyprowadził go wilk, który przybył tu z Esper. A zaraz po tym zwierzak zniknął. Straciłem z nim mentalną łączność. To jest niemniej dziwne… i to bardzo.
   Intuicja podpowiada mi, że wszystkie te wydarzenia mają znaczenie. Są istotne, ale nie mam na razie zielonego pojęcia jaka rolę odegrają. I czy w ogóle jakąkolwiek odegrają!
     A może ja za dużo myślę? Zbytnio filozofuję? W końcu jestem Mędrcem, ale bez przesady. Mędrzec też człowiek, a że mam swoje lata… Jednak do analizowania wszystkiego zmusza mnie wewnętrzny impuls. Czuję, że coś się święci.

   Z powrotem wpatrywałem się w zegar. Wskazówka przesuwała się w równym rytmie. Tykanie mnie uspokajało. Ogółem kocham taką błogą ciszę, gdy słychać jedynie brzęk muchy… Harmonię tego układu zakłócił chrobotliwy dźwięk. Odwróciłem się szybko do jego źródła. W sekundzie odrzuciłem wszystkie myśli. Wsłuchałem się w szuranie, zbliżone do tarcia kamieniem o kamień. Nie musiałem długo myśleć, by pojąc, że ktoś dobija się do moje hologramowej poczty.
   Wstałem zza biurka i poczłapałem nieśpiesznie do lustra. Przycisnąłem wypukły, zamaskowany guziczek na krawędzi. Tafla szkła zaczęła falować, a ja czekałem aż się wykrystalizuje i złapie obraz. To działało jak rzutnik. Czekałem chwilkę, by zobaczyć po drugiej stronie…
      Andy’ ego.
      Zmarszczyłem brwi widząc mojego ukochanego wychowanka. Nie wyglądał najlepiej- blond włosy miał w kompletnym nieładzie, twarz brudną od pyłu, a kaptur od bluzy przeciągnięty przez ramię do przodu. Zmarszczyłem brwi jeszcze mocniej. To było wielkie zaskoczenie. Nie spodziewałem się wiadomości akurat od Andy’ ego! Przecież rozmawiałem z nim kilka dni wcześniej. A tym bardziej nie spodziewałem się zobaczyć go w lustrze w takim stanie. Jednak najbardziej zaniepokoiły mnie odgłosy, które dobiegały zza niego. To nie były normalne dźwięki miasta. Raczej charakteryzowały bitewny harmider i zgiełk.
- Antaniaszu!- wrzasnął chłopak, po czym pośpiesznie spojrzał przez ramię. W jego zielonych oczach dostrzegłem lęk i niepewność.- Potrzebuje Soah’ ów! Natychmiast!- przerwał mu czyjś krzyk i pisk opon. Potem chrapliwe rumowy i ujadanie. A ja nie potrafiłem bardziej zmarszczyć brwi, by okazać swe zdumienie i zdezorientowanie…  Nie mogłem zrozumieć co tam się dzieje. W moim sercu zrodził się strach i niepokój.- Chicago, Grant Park, Buckingham Fountain!- dokończył Andy, spojrzał jeszcze raz za ramie, przeklął szpetnie i sygnał się urwał.

*  *  *
    Usiadłem ciężko w swoim fotelu. Właśnie wysłałem odsiecz wywiadowców do Chicago. Jeden z Soah’ ów po rozeznaniu ma osobiście przynieść mi wiadomość. Teraz chciałem usłyszeć wieści na własne uszy, a nie przeczytać w liście, czy przez magiczne łącze… Nie. Nie tym razem. To było coś poważnego. Nerwy zżerały mnie od środka. Natrętnie okręcałem wąs na palcu. Stukałem palcami o blat. Emocje mnie roznosiły, choc próbowałem zachować zimną krew. Miałem ochotę zerwać się z miejsca i bez zastanowienia ruszyć na pomoc Andy’ emu. Co takiego się stało? W końcu nie prosiłby tak rozpaczliwie o pomoc bez powodu? Sytuacja wyglądała groźnie. Zgiełk i rumor to potwierdzały… i powodowały, że jeszcze bardziej się martwiłem. Już nie raz moi wychowankowie zmagali się z wieloma przeciwnościami i jakoś wychodzili z nich cało. Przygotowanie jakie im gwarantowałem najczęściej wystarczało, aby się wywinąć. Jednak tym razem miałem złe przeczucia. Ogromnie mierziło mnie to, że to właśnie Andy był w centrum wydarzeń. To Andy miał kłopoty. A ja nie mogłem mu osobiście dopomóc.
    Rozsyłając Soah’ ów myślałem gorączkowo i próbowałem łączyć fakty. Nic dobrego z tego nie wyszło… Zaczęły nawiedzać mnie najczarniejsze scenariusze.
     Z posiadanych przeze mnie informacji, biorąc pod uwagę wszystkie bodźce otaczające mojego, biednego wychowanka, sprawa sprowadzała się do jednego wyjaśnienia… intryga Lyxa.
     Moi ludzie rzetelnie śledzą jego poczynania i z ostatnich podsłuchów, wywiadów i śledztw wynikało, że wilkołaki nie tylko wznowiły współpracę z Czarnymi Ludźmi, ale także zaczęły wyłapywać i porywać Nadnaturalnych. Choćby Esper jest tego przykładem i dobrze o tym wiem. To nietypowe poczynania jak na tych zabójców. Nie mordują ofiar, tak jak zawsze. Nie pozbywają się ich od razu. O, nie. Biorą ich żywcem, nie wiem co mają na celu… Moi Soah’ owie też do tego nie doszli.
      Ale znam jedną osobę, która to wie. 

*  *  *
    Szybkim, energicznym krokiem przemierzałem żwirową ścieżkę. Ręce trzymałem za plecami, a głowę miałem spuszczoną. Tysiące myśli, rozwiązań, wyjaśnień przewaliło się przez mój sędziwy umysł. Kluczyłem już od pewnego czasu po własnym Ośrodku i nigdzie nie mogłem go znaleźć. To się robiło irytujące, zważając na żar lejący się z nieba. Jednak nie miałem teraz głowy do zmieniania pogody. (Andy zawsze sie tym zajmował… ) Natomiast w tej chwili miałem na celu jak najszybciej znaleźć Devida. Nic więcej się nie liczyło. Miałem prawie stu procentowa pewność, że on posiada wszelkie potrzebne mi informacje. Problem polegał na tym by je z niego umiejętnie wyciągnąć. Ten chłopak potrafi być niewiarygodnie uparty i złośliwy.
   Skręciłem w prawo na pierwszym rozstaju i podążałem w stronę sadu. Tamtych terenów jeszcze nie sprawdziłem. I jak po kilku minutach wartkiego marszu się okazało- wybrałem dobrze. Na lewym skraju ścieżki na ławce zauważyłem ciemną sylwetkę oddzielającą się od bieli krajobrazu. Przyśpieszyłem, by upewnić się, czy mam przed sobą Devida. Tak, to był on. Wyciągnął się beztrosko na ławce, nogi wystawił na jej oparcie, a ręce schował pod głową. Widziałem, że całe ciało ma napięte, wszystkie mięśnie, które dodatkowo uwydatniał niebieski podkoszulek. Ewidentnie próbował się zrelaksować, (chyba się mu nie udawało…) na uszach miał czarne słuchawki. (Powiem szczerze, zdziwiłem się, gdy je dostrzegłem, bo odniosłem wrażenie, że identyczne ma Tony…). Zamknął oczy, na które opadały niesforne kosmyki jego ciemnych, lekko kręconych włosów. Uśmiechnąłem się na ten widok. Gdy był jeszcze młodszy z tą fryzurą przypominał mi barokowego kupidynka. Gdyby tak mu dorobić pierzaste skrzydełka- istny amorek. Chociaż diabelskie różki chyba bardziej by do niego pasowały… Mhm, zdecydowanie lepsza jest ta druga opcja.
     Zwolniłem, by go ewentualnie nie przestraszyć. W końcu nie widział, że się zbliżam, nie słyszał mnie, bo w słuchawkach łupała mu strasznie jazgotliwa, ostra muzyka.
- Witaj, Antaniaszu – odezwał się nagle nie otwierając oczu. Stanąłem jak wryty. Udało mu się mnie zaskoczyć… zresztą nie pierwszy raz.
- Witaj- odparłem całkiem pewnym głosem.- Mogę?
- Ależ oczywiście…- uzyskałem nieśpieszną odpowiedź. Chłopak powolnie zdjął nogi z oparcia i dźwignął się do pozycji siedzącej. Strącił niedbałym ruchem słuchawki z uszu i spojrzał na mnie wyczekująco, wpijając we mnie swoje mroczne oczy.
- Hm… czegóż to słuchasz?- zapytałem przysiadając się obok. Jakoś rozmowę trzeba było zacząć, nie wzbudzając niepotrzebnie pozorów… Przecież nie mogłem na niego naskoczyć od razu: „Gadaj, co knuje Lyx!” To byłoby nie na miejscu…
- Eee… to raczej nie w twoim stylu- mówiąc to pokręcił głową, uśmiechając się ironicznie. A może tak mi się zdawało. Każdy jego uśmiech był przepełniony zadziorną ironią lub szczyptą kpiny, tym razem zapewne też tak było.
- W to nie wątpię…- odparłem gładząc wąsy.- Ale skąd wytrzasnąłeś słuchawki, jeśli wolno wiedzieć...?
- Były na wyposażeniu pokoju- fuknął opryskliwie. Nie dało się ukryć, co bym nie powiedział to było źle. Zdawałem sobie sprawę z tego, że może on nie chcieć ze mną rozmawiać. Może jeszcze chować urazę. Ale cóż, kiedyś trzeba podać sobie dłoń. I intuicja mi mówiła, że ja pierwszy będę musiał ją wyciągnąć.
- Na wyposażeniu twojego pokoju?- zapytałem z udawanym zdumieniem. Devid znowu się uśmiechnął.
- Nie, Tony’ ego. To jego słuchawki- powiedział całkiem miłym tonem, a w jego oczach dostrzegłem ten wesoły figlarny błysk.
- Jak mniemam on nie wie, że je pożyczyłeś?- dodałem ostrożnie. Od pierwszej chwili między tymi dwoma zgrzytało. Aż iskry się sypały. To niewiarygodne co zazdrość może zrobić z człowiekiem. Swoją drogą bardzo ciekawe było obserwowanie ich zachowań. Ich fochów, min i docinek. Robili wszystko, żeby się do siebie jeszcze bardziej zrazić. Nie bez powodu wysłałem z nim Tony’ ego do Uczniowskiego Domu. Byłem ciekaw co się stanie, gdy zostawi się ich sam na sam, bez Lorren. Och… no przecież wiem, że o nią chodzi. No, przecież wiem, co ją łączyło z Devidem, a co ją teraz łączy z Tony’ m… W sumie wolałbym, żeby się jakoś zaczęli… tolerować? Z doświadczenia wiem, że Nadnaturalni są bardzo emocjonalni i z reguły najpierw coś robią, a dopiero potem myślą. A nie chciałbym, żeby ci dwaj się zatłukli w końcu nawzajem.
- Oczywiście, że nie wie!- odezwał się po dłuższej chwili milczenia mój rozmówca.- I się nie dowie, jasne?!
- Oczywiście- zapewniłem pośpiesznie.- Tylko dlaczego wziąłeś je akurat od niego? Przecież wy się nawzajem nie znosicie!- wypaliłem nieuprzejmie. Devid machnął niedbale ręką.
- Nic mu się nie stanie jak chwile ich poszuka… Ale, Antaniaszu, to nie istotne- burknął wymijająco.- Ty coś kręcisz! Nie jestem idiotą, do cholery! Przecież nie przyszedłeś tu po to by ze mną rozprawiać o słuchawkach!
- Masz racje- odparłem poważnym tonem, z lekka zaskoczony jego przenikliwością.- Mam do ciebie całkiem inną sprawę.
- Słucham...- chłopak kiwnął przychylnie głową. Jego blade oblicze spochmurniało. Wyglądał okropnie z tą wyblakłą miną, zupełnie pozbawioną symptomów życia.
- Więc chodzi mi o…
- Lyxa- przerwał mi i kiwnął palcem.- Dobra, już mówię… Tylko od których spisków tu zacząć…
- Chwila!- zamknąłem mu usta w pół zdania. Mówiłem podenerwowanym głosem.- Skąd wiedziałeś, że o jego plany chce zapytać?! Czy na starość zrobiłem się aż tak przewidywalny? Chyba nie jest ze mną tak źle, co?
- Przemilczmy ten temat- nie udało mu się stłumić śmiechu i zachichotał.- I przejdźmy już do konkretów. 

wtorek, 20 maja 2014

Rozdziału nie będzie...

Chciałam bardzo przeprosić, ale w tym tygodniu nie dam rady wstawić rozdziału. Zresztą jak zauważyliście dziś nie pojawiła się nowa notka z rozdziałem ode mnie. Po prostu nie zdążyłam go napisać :( Mam początek... ale większość jest jeszcze tylko w mojej głowie. Aspektów które wyjaśniały by moje zaniedbanie jest wiele... Niemniej główną przyczyną jest mój wyjazd. Jutro. W sumie do dziś nie wiedziałam, czy to wypali, ale że wypaliło, od jutra Freedom jest poza zasięgiem :)
Jeszcze raz przepraszam, przykro mi z tego powodu, i z góry dziękuję za zrozumienie. Na rozdział ode mnie możecie liczyć w przyszłym tygodniu, lecz nie we wtorek, jak zawsze, ale troooszkę później, jakoś w okolicach czwartku, piątku... (Mam nadzieję, że do tego czasu będziecie za mną tęsknić :P)
Mam nadzieję również, że wrócę do Was w jednym kawałku (Co jest wątpliwe...) i z powrotem czynnie zajmę się blogiem. A teraz możecie liczyć na Enough i na to, że wstawi jakiś EXTRA rozdzialik, by zapchać tą dziurę po mnie.

Pozdrawiam!!!
Freedom

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 23 od Willa

Złapałem się za głowę, chcąc jakkolwiek złagodzić rozsadzający ją ból. Przetarłem oczy, lecz kiedy ledwie uchyliłem powieki, oślepił mnie blask słońca. Dziwne- stwierdziłem w duchu. Zazwyczaj nie budziłem się dzięki światłu. Podparłem się na łokciach, próbując wstać. Od razu jednak znów upadłem na wznak, a serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Poczułem pod palcami liście. Liście i gałązki, jakbym leżał w lesie. Mrużąc oczy, rozejrzałem się wokoło. Brązowe pnie drzew, obsypane liśćmi krzaki- to zdecydowanie jest jakiś zagajnik. Całkiem rozbudzony, poderwałem się na nogi. Natychmiast tego pożałowałem. Ogromny ból ponownie rozsadził mi głowę. Zakryłem rękami uszy, mając nadzieję, że w ten sposób zdołam cokolwiek zmienić. Oparłem się plecami o pobliskie drzewo.
- Co ja tu robię…?- rzuciłem pytanie w przestrzeń. Wiedziałem, iż nie uzyskam odpowiedzi. Czy ktoś oprócz mnie znajdował się w tej przeklętej głuszy?! Może jedynie zwierzęta, w końcu to jest ich dom. Tyle że ja powinienem teraz znajdować się w moim pokoju, otulony śnieżnobiałą kołdrą, a nie leżeć na mokrych, zgniłych liściach. Ponownie rozejrzałem się na boki, sondując wzrokiem okolicę. Las jak las- westchnąłem w myślach. Drzewa, krzaki, drzewa, krzaki… Żadnych znaków szczególnych, mogących stwierdzić, w jakiej części Szkoły Antaniasza się znajduję. Albo… czy w ogóle jestem na terenie Ośrodka? Nie miałem podstaw, by tak twierdzić.
Kluczyłem wokół jednej bezsensownej myśli- jestem w lesie. Ale w którym? Jak się tu znalazłem? Która jest godzina? Czu ktoś zauważył moje zniknięcie? No cóż, nie przekonam się, jeśli będę stał w miejscu i rozpaczał nad swoim położeniem. Trzeba się ruszyć.
Odepchnąłem się ręką od pnia drzewa i zacząłem iść na oślep przez zagajnik. Nie zastanawiałem się nad tym, w którą stronę pójść, czy jeśli skręcę w tą ścieżynkę to szybciej wyjdę na otwartą przestrzeń, ani nie wypatrywałem znaków szczególnych tej części lasu. Po prostu zdałem się na instynkt. I chyba ten jeden raz dzięki niemu udało mi się coś osiągnąć, gdyż po kilku minutach mozolnego marszu wyszedłem na wyłożoną kamieniami drogę. I znów pytanie- gdzie teraz? W prawo- brzmiała krótka odpowiedź. Nie zastanawiając się nawet, czy dobrze robię, ponownie ruszyłem przed siebie.
Wkrótce drzewa się skończyły, a ja wyszedłem na porośniętą trawą polankę. Od razu pożałowałem tego, iż ucieszyłem się z wyjścia na otwartą przestrzeń. Tutaj słońce świeciło pełną parą, nie zatrzymywane przez zbawcze działanie liści, które ochładzały przestrzeń pomiędzy drzewami. Ból głowy nasilił się, a ja ze wszystkich sił starałem się zapanować nad wszechogarniającym uczuciem. Powstrzymałem się od jęku i zrobiłem krok do przodu. Potem następny i następny. Aż w końcu znów parłem naprzód.
Monotonna wędrówka ciągnęła się w nieskończoność. Straciłem poczucie czasu, nie wiedziałem nadal, gdzie się znajduję, nie miałem siły spenetrować wzrokiem okolicy. Ledwo zauważyłem, gdy jakaś postać niespodziewanie wyrosła przede mną na drodze. Po chwili leżałem na ziemi, czując wbijające się w plecy ostre kamienie.
- Bogowie, Will, nic ci się nie stało?- dosłyszałem jakby przez mgłę. Głos wydawał się znajomy. Znajomy i niezwykle kojący, wyczuwało się w nim nutę zaniepokojenia i zawahania. Wymamrotałem odpowiedź, lecz wydawało mi się, że ta druga osoba nic z niej nie zrozumiała, bo spytała:
- Co mówisz?
Powtórzyłem- ,,wszystko dobrze’’ równie niewyraźnym tonem jak wcześniej. Poczułem delikatną dłoń ocierającą mi pot z twarzy. Odepchnąłem rękę, po czym spróbowałem wstać. W myślach krzyczałem z bólu, jednak na zewnątrz starałem się pozostać niewzruszony. Przetarłem oczy, obraz wyostrzył się i ujrzałem przed sobą oblicze Esper. Pełne zatroskania oczy lustrowały moją sylwetkę, a białe włosy falowały na delikatnym, gorącym i suchym wietrzyku. Spróbowałem się uśmiechnął, lecz wyszedł z tego raczej niewyraźny grymas. Mina dziewczyny i to, że chciała mi pomóc, sprawiły mi naprawdę wielką radość. Z początku nie lubiłem jej, to fakt. Lecz z czasem ludzie się zmieniają, a i ja mogę zmieniać zdanie o innych. W tamtej chwili poczułem miłe ciepło na sercu, widząc jej troskę.
- Co się stało?- pytała.- Pomóc ci jakoś?
- Nie trzeba- odpowiedziałem, pocierając tył głowy.- Chyba pójdę się przespać.
- Ale…- zaczęła.- Gdzie byłeś wczoraj?!- wykrzyknęła za mną. Nie odpowiedziałem. W tym czasie zdołałem oddalić się od niej na jakiś czas. Puściłem się biegiem w stronę Uczniowskiego Domu, gdyż w końcu rozeznałem się w terenie i wiedziałem, w która stronę pójść. Oddychałem głośno, myśląc, że zdołam tak załagodzić okropny ból. Wpadłem na drzwi budynku i drżącą dłonią nacisnąłem klamkę. Odetchnąłem głęboko, gdy znalazłem się w ciemnym korytarzu. Jakimś sposobem poczułem się lepiej. Tonący w mroku hall i panująca tu niska temperatura podziałały na mnie kojąco. Z nadal bijącym szybko sercem wszedłem do swojego pokoju i padłem na łóżko. Ułożyłem ręce po głową i wpatrywałem się w biały sufit nade mną.
- Od razu lepiej- mruknąłem do siebie. Uniosłem lekko kąciki ust. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w ciszę.
Niestety po kilku sekundach przerwało ją dziwaczne burczenie. Uniosłem brwi, rozglądając się wokół. Czyżby ktoś jeszcze prócz mnie był w pokoju?- zastanawiałem się. Usiadłem na łóżku nadal odczuwając ból głowy, choć już nieco lżejszy. I znów to burczenie. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wykonawcą owego dźwięku był mój brzuch. Innymi słowy- po prostu byłem głodny. Potarłem czoło, myśląc intensywnie. Mógłbym zakraść się do stołówki i zwędzić trochę resztek ze śniadania. Tylko czy jest sens? Na polu panuje taki skwar, że nie wiem, czy zdołałbym wytrzymać tam więcej niż kilka minut. W dodatku nie mam pewności, czy cokolwiek zostało po porannym posiłku. Głodni adepci Szkoły Antaniasza są pochłonąć mnóstwo jedzenia.
Zaryzykowałem- w końcu bez ryzyka nie ma zabawy. Poza tym głośne burczenie nie dawało mi spokoju.
Stanąłem przed głównym wejściem do Uczniowskiego Domu. Odetchnąłem głęboko- raz i drugi. Zamknąłem oczy, starając się wyrównać puls. A potem z całej siły pchnąłem drzwi i pędem wybiegłem z budynku.
W myślach odtwarzałem trasę do stołówki. Nie otwierałem oczy, biegnąc na oślep przed siebie. Uchyliłem powieki, orientując się w terenie. Jeszcze tylko kilka minut- uspokoiłem się w myślach. Serce biło mi jak oszalałe, puls zdecydowanie przyśpieszył. Lecz ja nadal parłem naprzód pomimo palącego słońca i rozdzierającego bólu głowy.
Wpadłem do niskiego budynku, cudem unikając uderzenia czołem o framugę drzwi. Gorączkowo rozejrzałem się wokoło. Pusto. Podbiegłem do pobliskiego stołu i zgarnąłem z blatu kilka kromek chleba, zmieszanych z plastrami szynki i pomidorami. Odrzuciłem warzywa, czując dziwną niechęć do tego typu jedzenia.
I wznowiłem mozolną wędrówkę, tym razem w stronę mojego pokoju, gdzie mógłbym w spokoju zjeść zyskane produkty.
Wchodząc do pomieszczenia, spałaszowałem już połowę nagromadzonego jedzenia. Poczułem się lepiej, ból głowy stopniowo ustępował, znów wyraźnie postrzegałem szczegóły. Wsunąłem do ust ostatnią kromkę chleba i stanąłem jak wryty. Podłogę koło mojego biurka pokrywały odłamki szkła. Przełknąłem jedzenie i zbliżyłem się do miejsca ,,wypadku’’. Pierwsze pytanie, jakie nasunęło mi się na myśl: Kto to zrobił?
Na pewno nie ja, tego byłem pewien. Przecież gdybym rozbił w swoim pokoju szklane naczynie, pamiętałbym. Chociaż… wszystko muszę wziąć pod uwagę. Zważywszy na ostatnie wydarzenia…
Opadłszy na łóżko, pogrążyłem się w myślach. Czemu ktoś był w moim pokoju? W jakim celu? I dlaczego pozostawił po sobie tak charakterystyczny ślad jak rozbite szkło?
Zbyt dużo pytań kumulowało się w mojej głowie. Stres i zmęczenie wzięły nade mną przewagę. Zasnąłem.
* * *
Las. Pełnia. Wiatr szalejący w koronach drzew. Słyszę. Czuję. Wszystko wydaje się o wiele wyraźniejsze niż powinno być. Gdzieś za mną mała mysz schowała się pośród liści, a wiewiórka wskoczyła do dziupli, w której znajdują się jej młode. W powietrzu roznosi się słodka woń, której nie potrafię rozpoznać. Wiem, że znam ten zapach, lecz sklasyfikowanie go przychodzi mi z większym trudem. Pociągnąłem nosem, chłonąc woń i próbując zlokalizować, skąd pochodzi. Nagle zdała mi się wyraźniejsza z północnej strony lasu. Skierowałem głowę w tamtą stronę, lecz nagle zapach zupełnie zanikł. Spanikowałem. Potrząsnąłem głową, wyrzucając z niej niepotrzebne myśli. I znów go poczułem. Tym razem ciągnął od południa. Nie zastanawiając się nad swoimi czynami, pognałem w tamtą stronę. Przez liście nade mną przebłyskiwał księżyc. To jego okrągła tarcza dawała mi tę moc, której teraz tak potrzebowałem. Wpatrując się w niego, przyspieszyłem biegu. Zapach zdawał się coraz wyraźniejszy, byłem coraz bliżej celu…
I wtedy usłyszałem krzyk. Dziewczęcy krzyk. Dochodził z zupełnie innej strony. Zawahałem się. Ten głos był taki… znajomy. Wcale nie brzmiał rozpaczliwie, bardziej wyczuwało się w nim zdenerwowanie. Zatrzymałem się w miejscu. Z jednej strony ten zapach- słodki, pociągający, lecz z drugiej był głos- znajomy i niezwykle uspokajający. Nie wiedziałem, za czym biec. Mroczna natura ciągnęła w stronę, z której nadlatywała woń, a część bardziej ludzka namawiała mnie do pójścia za głosem. Zmagałem się sam ze sobą, rozdwojony i nie potrafiący zdecydować. Złapałem się za głowę, zginając się wpół. Co wybrać?!- krzyczałem w myślach. Opadłem na kolana, dysząc ciężko.
- Hej!
Podniosłem wzrok, ze wściekłą miną wypatrując źródła głosu. Zdawało mi się, że była to ta sama osoba, która wcześniej krzyczała…
Zobaczyłem ją. Stała kilka metrów przede mną. Jej jasna skóra połyskiwała w świetle księżyca, który teraz nie miał dla mnie większego znaczenia. Białe włosy okalały podłużną twarz, z której jedynym elementem przykuwającym uwagę były niebieskie oczy. Wpatrywałem się w nie, tonąc w ich głębi, nie widząc nic poza tymi dwoma błękitnymi tęczówkami. Przez moment wydawało mi się, że coś w nich dostrzegam, jakiś zarys przedmiotu, nie- osoby… mnie. To ja odbijałem się w jej oczach.
- Tylko spokojnie- rozległ się jej pełen troski głos.- Nie rób nic pochopnie.
Uniosła ręce przed siebie. Otworzyłem szeroko oczy. Zdawało mi się, że moje ciało reaguje teraz nie tylko za pomocą instynktu. Dostrzegałem w tej dziewczynie coś znajomego, wyczuwałem jej opiekuńczość i zwątpienie, a także strach. Dziwiło mnie również jej opanowanie i to, z jakim spokojem do mnie przemawiała. Czy coś jest nie tak…?
Przeczesałem palcami włosy. W ułamku sekundy zatrzymałem rękę. Coś jest nie tak…- podpowiadał mi głos w głowie. Opuściłem dłoń, oglądając ją ze wszystkich stron. O mało co nie krzyknąłem, a moje serce nie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Zwykła dłoń, można by rzec. Jeśli oczywiście nie dodać ostro zakończonych pazurów.
* * *
- Hej! Obudź się wreszcie!
Gwałtownie otworzyłem oczy. Zobaczyłem nad sobą twarz Esper.
- O co chodzi?- warknąłem. Serce nadal biło mi w przyśpieszonym tempie po niedawno zakończonym śnie. Co to miało być?- pytałem siebie samego. Przestroga? Rada? Wydarzenie z przyszłości? Czy po prostu zwykły koszmar?
- Za kilka minut jest prezentacja projektów- rzuciła, jakby od niechcenia. Kiedy nie zareagowałem, nadal otumaniony snem, pociągnęła mnie za rękę. Usiadłem. Pod wpływem jej karcącego spojrzenia dźwignąłem się z łóżka i powlokłem za nią w stronę drzwi.
- Co robiłeś wczoraj?- spytała, gdy szliśmy korytarzem. Uniosłem jedną brew, patrząc na nią kątem oka. Westchnęła.
- Wczoraj wieczorem. Byłam u ciebie, ale ty gdzieś zniknąłeś- wyjaśniła.- Gdzie byłeś?
- Nie wiem- odparłem, zanim jeszcze zdołałem ugryźć się w język. Panuj nad odpowiedziami- warknąłem na siebie w myślach.
- Jak to ,,nie wiesz’’?- zrobiła oburzoną minę.- Przecież musisz wiedzieć. Wypiłeś ten dziwny płyn, rozwaliłeś flakonik i uciekłeś. Czy nie tak było?
Zatrzymałem się. Dziewczyna spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek, jakby coś podejrzewała.
- Dokładnie tak było- potwierdziłem, wykrzywiając twarz w imitacji uśmiechu.
______________
Bez zbędnych przemówień i końcówek. Życzę miłego weekendu! :D
Pozdrawiam

odpoczywająca na zapas
Enough

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 24 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Czeeeeeść, kochani! Jak już pewnie zauważyliście wstawiam znowu we wtorek :P Poniekąd wena do mnie wróciła... lecz tylko poniekąd. Ale rozdział jest, swoją optymalną długość ma, mam nadzieję, że się spodoba i, że was nie zanudzę... bo nie wnoszę nic nowego do opowiadania, to fakt. 
Zresztą sami zobaczycie.
__________
- Tęskniłeś za mną Mistrzuniu?- odezwał się Devid, gdy wszyscy czworo weszliśmy do gabinetu Antaniasza. Mędrzec spiorunował go wzrokiem, zamykając drzwi.
- Muszę ci powiedzieć, że masz niewiarygodnie wygodne fotele- powiedział chłopka, wyciągając się bezczelnie w siedzisku przed biurkiem Antaniasza, nie czekając nawet na pozwolenie, czy prośbę o zajęcie miejsca. Antaniasz przeszedł powolnym krokiem przez pomieszczenie, po czym usiadł na kraju swojego urzędowego fotela. Wtedy Devid wyciągnął nogi, opierając pięty o biurko, tuż przed nosem Mędrca. Tamten cofnął się tylko odruchowo i zignorował nie najczystsze podeszwy jego butów. Przyglądałam się im z niemałą zgrozą, stojąc nadal pod drzwiami. Spojrzałam niepewnie na Tony’ ego. Mój chłopka marszczył brwi. Miałam wrażenie, że gniew go powoli opuszcza. Niemniej wyczuwałam jego napięcie.
- A jednak wróciłeś- syknął Antaniasz przerywając przytłaczającą ciszę.- Czyżbyś zmądrzał?
- Jesteś w błędzie…- westchnął ironicznie Devid. Jego blada twarz nawet nie drgnęła. Iście trupia mina. Nagle chłopak poruszył się gwałtownie, ściągając nogi z blatu i pochylając się do przodu.- Nigdy, bym tu nie wrócił. Nawet gdybyś prosił na kolanach.
- Ja miałbym się przed tobą uniżać!- prychnął gniewnie Mędrzec, zrywając się z miejsca.
- Wiesz, ja bym w tym nie widział problemu…- odparł tamten całkiem poważnym tonem, wbijając świdrujące spojrzenie czarnych oczu w swojego rozmówcę.- W końcu już raz to zrobiłeś, nie?
       Czułam się coraz bardziej nieswojo słuchając tej ostrej wymiany zdań. Kątem oka dostrzegłam, jak Tony spogląda na mnie z niepokojem. Ściskało mnie w żołądku. W sumie po Devidzie można było się spodziewać takiego zachowania… Ale nie przypuszczałam, że może przejawić taki brak szacunku wobec Mędrca. Byłam nawet ciekawa, co takiego zaszło między nimi w przeszłości, że żywią do siebie ewidentną urazę.
- Lorren, Tony- syknął Mistrz, nie podnosząc na nas wzroku- Poczekajcie na zewnątrz, z wami też mam coś do omówienia.
        Spojrzałam na swojego chłopaka. Zgodnie kiwnęliśmy głowami i przytakując Antaniaszowi, bez słowa, wymknęliśmy się z gabinetu. Nie chciałabym być teraz na miejscu Devida… Zresztą w swojej skórze też nie miałam teraz ochoty przebywać… Przełknęłam ślinę, kiedy Tony zatrzasnął za nami drzwi.
- No, więc może zechcesz mi powiedzieć skąd tyś go znowu wytrzasnęła?- zwróciła się do mnie beznamiętnym tonem i spojrzał mi w oczy. Jednak bez wyrazu, pustym wzrokiem.
        Skrzywiłam się w cierpkim grymasie. Dobra, raz a porządnie mu to wytłumaczę, pomyślałam nabierając powietrza w płuca.
*  *  *
     Minuty zmieniły się w godziny. Antaniasz cały czas konwersował z Devidem. A ja z Tony’ m. Stwierdziłam, że wyjaśnię mu wszystko od początku. A mówiąc od początku, mam na myśli od czasów dzieciństwa. Opowiedziałam mu w jakich okolicznościach poznałam Devida, jaka nasz przyjaźń się rozwijała, jak się mną opiekował, niczym starszy brat… Jak stawał w mojej obronie przeciwko dręczącym mnie śmiertelnikom. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o nadnaturalności, byłam tylko dzieckiem. Zagubionym, niechcianym, porzuconym. Dla nikogo nic nie znaczyłam, a on był moim jedynym przyjacielem. Starałam się jak najlepiej zobrazować swoją sytuację Tony’ emu, żeby mógł mnie zrozumieć, postawić się na moim miejscu. Kiedy przeszłam już przez historię mych dziecięcych lat podzieliłam się z nim wiedzą również o dalszych poczynaniach Devida. O tym jak został przymuszony do wstąpienia w stowarzyszenie, o jego buncie, o zdradzie Lyxa.
       Ku mojej uciesze, udało mi się udobruchać Tony’ ego. To tłumaczenie mu wszystkiego było przytłaczające i robiło się lekko nudne… bo ile razy można powtarzać komuś to samo, przekonywać go tysiąc razy, argumentować…?! W końcu przyznał mi rację, że zapewne gdyby odnalazł kogoś takiego po latach również zachowywałby się w podobny sposób co ja.
       Byłam wykończona po całym dniu. Był środek nocy, Antaniasz zawsze wynajdował sobie takie pory, na takie cudne akcje… Czy chodź raz nie mógłby dyskutować w dzień, po południu?! Nie wiem, odwołałby jednego dnia wszystkie zajęcia i przeznaczył go na wszelkie konsultacje! Zamiast konwersować z ludźmi po nocach, o poważnych sprawach. Przecież w dzień nawet jaśniej się myśli!
      Kiedy skończyliśmy rozmawiać z Tony’ m ogarnęło mnie wszechobecne zmęczenie. Nawet nie wiem, kiedy ułożyłam się na ławce, na werandzie, opierając głowę o kolana swojego chłopaka i zasnęłam. A ów sen zmorzył mnie jeszcze szybciej, gdy Tony zaczął bawić się moimi włosami i głaskać mnie delikatnie.

      Obudziło mnie skrzypienie zawiasów w drewnianych drzwiach. Zerwałam się do siedzącej pozycji, przecierając oczy. Tony też się wzdrygnął. Miałam wrażenie, że również zasnął, tyle że na siedząco. Przetarłam oczy i zobaczyłam, że na werandę wyszedł Antaniasz, a za nim Devid. Chłopak przygryzał dolną wargę. W jego oczach nie było już figlarnego błysku. Zawadiackie szaleństwo zgasło, zamiast niego pojawiło się zwątpienie i smutek.
- Dziękuję Antaniaszu- odezwał się z ewidentną pokorą w głosie. Jego akcent maksymalnie zelżał. Przez dłuższą chwilę, nie mogłam się dobudzić i ogarnąć o co chodzi. Nagła zmiana w usposobieniu Devida mnie zaskoczyła. Nie nadążałam za tym co się działo.
- Devid zostanie z nami przez pewien czas- poinformował Antaniasz, uśmiechając się nieznacznie do mnie i Tony’ ego. – Więc, Tony, prosiłbym, byś pokazał naszemu gościowi pokój. Wybierz mu jakąś kwaterkę w Uczniowskim Domu.
Tony zrobił wielkie oczy. Wskazał na siebie palcem w niemym pytaniu, potem wskazał Devida, który odzyskał dawny wyraz ironii w ciemnych oczach.
- No pośpiesz się!- ponaglił go Mędrzec.- A tymczasem, zapraszam do środka, Lorren.
        Równocześnie z Tony dźwignęłam się ospale z ławki.

*  *  * TONY
         Spojrzałem z ukosa na swojego trupiego towarzysza. Kurcze, Devid na serio wzbudzał we mnie lęk. Nie pojmowałem jak Lorren mogła swobodnie z nim gadać, jak mogła się z nim zaprzyjaźnić?! Przecież on odstraszał samym wyglądem. Przypominał ducha, widmo, które powróciło z zaświatów do żywych. Był nienaturalnie blady, to jako pierwsze rzucało się w oczy. Jednak to jego oczy napawały największym strachem...Ciemne, głębokie, tajemnicze. No mówię, prawdziwy truposz!
Czułem się okropnie nieswojo, prowadzać go w ciszy do Uczniowskiego Domu. Nie ufałem mu, nie przepadałem za nim… No, dobra- nie znoszę go. Głównie ze względu na to, co łączyło go z Lorren. Ale ogółem rzec biorąc… Devid wydawał mi się podejrzany. Podejrzany to nawet za mało powiedziane!
- Coś długo gawędziłeś z Antaniaszem- zagadałem niepewnie. Nie zniósłbym dłużej ciszy!
- Wiesz, musieliśmy sobie coś wyjaśnić- ewidentnie uciął rozmowę. Z tonu jego głosu łatwo było wywnioskować, że nie ma zamiaru o tym rozmawiać. Więc nie odpowiedziałem. Z początku nawet otworzyłem usta, ale szybko je zamknąłem. Szliśmy nadal w ciszy. Zbliżaliśmy się do celu. Spojrzałem na Devida, miałem ochotę znowu się odezwać, lecz nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć.
- Nie wysilaj się- zwrócił się do mnie z grobową miną.- Wiem, że mnie nie znosisz, to po co rozmawiać.
-Alcuni si attento…- prychnąłem z przekąsem. Miałem nadzieję, że nie zna włoskiego…
- Qualche tipo!- odparł z dziwnym akcentem. Ups… znał włoski!? Nie wiem skąd, ale znał! Wytrzeszczyłem oczy, spoglądając na niego z ukosa. Zobaczyłem jak jego usta wykrzywiają się w tym jego szelmowskim uśmieszku.
- Come fai a sapere questa lingua?- zadałem błyskawiczne pytanie w swoim  ojczystym języku. Skoro Devid go znał, to czemu nie mielibyśmy w nim porozmawiać?!
- Sorpreso?- zaśmiał się w odpowiedzi.- Ho vis suto in Italia. E voi, come Io sai?
- Io sono italiana- odpowiedziałem wzruszając ramionami.
- Davvero?- zapytał z udawanym zaciekawieniem.- W takim razie jesteś chyba najszczęśliwszym Włochem na świecie, co?- wrócił do angielskiego.
- Dlaczego…?- zapytałem ze szczerym zdumieniem. Nie wiedziałem o co mu chodzi, serio. I chyba wolałem nie wiedzieć…
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę- westchnął kręcąc głową i wpatrując się w swoje żółte sznurówki.
- Ale czego…?!- zapytałem głosem bardziej piskliwym niżbym tego chciał.
- Piuttosto che…- odrzekł cicho, z powrotem po włosku.
        Wtedy zrozumiałem o co mu chodziło. I ogłaszam wszem i wobec: PRZEGIĄŁ!

*  *  * LORREN
        Byłam na maksa wkurzona na Antaniasza. Chciał rozmawiać ze mną w środku noc, nie o Devidzie, jak myślałam, no skąd! Przecież sprawy organizacyjne nie mogły poczekać do rana. Tak, w środku nocy musiałam zdać mu relacje z wszystkiego co działo się pod jego nieobecność. Ha, zrobiłam to nader powierzchownie! No i przemilczałam mój wypad do Naszego Świata… Mogłabym się założyć, że Mędrzec i tak o nim wiedział…
       W każdym razie spędziłam jakąś godzinkę w jego gabinecie, myśląc  tylko i wyłącznie o ciepłej kołdrze! Lexi już pewnie dawno się w niej wymościła…
       W końcu Mistrz dał mi spokój i poprosił na wychodnym, żebym z rana poprosiła do niego Esper, gdyż ma do niej pilną sprawę, a nie chce jej tu ściągać w środku nocy. Jasne, po co ją zrywać z łóżka! Nie no, ja to co innego! Ja nie potrzebuję snu!
       Wpadłam nieprzytomna do Uczniowskiego Domu i udałam się prosto do pokoju. Nie szukałam już Tony’ ego, ani Devida. Wszystko mi było jedno! Marzyłam tylko o śnie. Więc bez względu na nic udałam się prosto do wyrka!

      Lexi obudziła mnie późnym rankiem. Zmusiła mnie do opowiedzenia jej wszystkiego. Uczyniłam to z niechęcią. Tak naprawdę wolałam tego nie roztrząsać, a najlepiej o tym zapomnieć! Ale cóż… nie poszłam na śniadanie, zresztą nie byłam nawet głodna. Wygrzebałam z szafy bluzkę na ramiączkach z prześwitującymi, koronkowymi plecami, gdyż dzień zapowiadał się upalny. No co, taka firanka przynajmniej jest przewiewna, nie… Wzięłam do tego krótkie szorty w kwiatki. Ubrałam się i wyszła na korytarz. Ani żywej duszy. Skierowałam się odruchowo do pokoju Tony’ ego. Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi. Ku swojemu zdumieniu nie zastałam go… pokuj był pusty. Wydało mi się to trochę dziwne, ale mógł po prostu pójść na śniadanie. Postanowiłam zignorować ten fakt i wpełzłam do jego pokoju wraz z Lexi. Bez wahani wybrałam jedną szufladę w jego szafie i wyciągnęłam z niej czerwoną farbę w spreju. Już dawno miałam ją od niego pożyczyć, ale w kółko i wciąż coś mi wypadało i po prostu o tym zapomniałam… No, sami zobaczycie po co mi ona była…
      Doszłam do wniosku, że się nie obrazi, jeśli wezmę ją bez pytania, więc schowałam puszkę w kieszeni. Wyszłam z powrotem na korytarz i skierowałam się do pokoju Esper. Drzwi były zamknięte, więc wzruszając ramionami udałam się na zewnątrz w towarzystwie swojej wilczycy.
      Ptaszki spokojnie ćwierkały kiedy przemierzałam żwirowe ścieżki. Szłam w kierunku jadalni, ale na celu miałam Budynek Szkoleniowy… Lexi truchtała koło mnie bez słowa. Nasłuchiwała, węszyła, zresztą jak zawsze.
     Kiedy zbliżałam się do naszej stołówki, patrzyłam akurat w bezchmurne niebo, zastanawiając się już po raz nie wiem który, jak to jest, że pogoda zawsze jest tu taka idealna. I wtedy ktoś we mnie wpadł. Na moje szczęście była to Esper.
- Antaniasz cię wzywa. Natychmiast- rzuciłam od niechcenia, palcem wskazując za plecy. Wyminęłam ją nie czekając na jej reakcję, czy odpowiedź i udałam się prosto do Budynku Treningowego. Kiedy mijałam arenę dotarły do mnie wesołe krzyki i dziecięce głosy. Elliot i Clov- pomyślałam uśmiechając się do siebie w duchu. Lexi zwolniła i zaczęła nasłuchiwać. Wilczyca jednak nie skomentowała tego co usłyszała, lecz mogę przysiądź, że gdyby mogła uśmiechnęła by się szeroko. Też przystanęłam na chwilę, by posłuchać, jednak nie udało mi się rozszyfrować słów ich rozmowy. Wiedziałam tylko tyle, że świetnie się bawili… chyba z jakimś zwierzakiem. Zapewne Haru.
       Skręciłyśmy w prawo i wskoczyłam po kilku stopniach do Budynku Treningowego. Pchnęłam szybko drzwi i wemknęłam się do środka.
- Wiesz co robisz?- przesłała mi Lexi.- Antaniasz nie będzie zadowolony.
       Teoretycznie nie powinno mnie tu być, mieliśmy zakaz wchodzenia tam bez opieki Mistrza, bądź osoby upoważnionej do tego pod jego ewentualną nieobecność. Ale co tam! Tyle zasad ile już złamałam! Jedna w tą czy tamą… co za różnica?
- On i tak jest teraz zajęty Esper, nie?- zbyłam ją machnięciem ręki.
       Przemknęłam korytarzem i minęłam wejście na sale gimnastyczną. Wilczyca fuknęła cicho i podążyła za mną bez większego entuzjazmu. Odbiłam w lewo i przemknęłam obok rzędu drzwi do sal lekcyjnych. Aż dotarłam na koniec korytarza. Do tego pomieszczenie właśnie zmierzałam. Chwyciłam za klamkę i ze smutkiem stwierdziłam, że drzwi są zamknięte.
- Widzisz!- warknęła Lexi w mojej głowie.- Zamknięte! Co za szkoda!
         Spojrzałam na nią krytycznie. Wilczyca tylko spuściła po sobie uszy i mruknęła coś gardłowo. Stałam chwilę przed drzwiami, pocierając brodę i kombinowałam. Aż w końcu wpadł mi do głowy pomysł. Wypowiedziałam frazes „włamywacza”, jak powszechnie go określano. Zaklęcie otwierało wszelkie zamki, drzwi, przejścia. Przydatne, przydatne, nie powiem…
       Kiedy już drzwi stały przede mną otworem wpełzłam do środka, nie zważając na zdanie swojej towarzyszki, i przemknęłam prosto do naszej Ściany Sentencji… Tak, zaraz po mojej Próbie wpadła mi do głowy myśl, którą właśnie chciałam uwiecznić na tej ścianie. Wgapiałam się dłuższą chwilę w teksty moich poprzedników najdłużej przypatrywałam się refleksji mojego ojca, jedynej podpisanej, po czym wyciągnęłam puszkę z kieszeni. Wstrząsnęłam farbę i odnalazłam puste miejsce. Bez dłuższej zwłoki odetkałam sprej i wypisałam na gładkiej, białej powierzchni słowa: Nasze słabości mogą się okazać naszą bronią. Powiedziała mi to kiedyś pewna mądra osoba. Wtedy jeszcze nie widziałam sensu w tym zlepku słów… dostrzegłam go dopiero w dniu mojej Próby. I nabrałam chęci, by podzielić się tą refleksyjną myślą z moimi następcami.
      Gdy zakończyłam moje nieudolne bazgrolenie przysiadłam po turecku naprzeciw ściany. Lexi położyła się obok mnie.
- Nie postarałaś się- zaskomlała mi w myślach.- Napis jest krzywy.
- Nie przesadzaj!- odburknęłam.- Nie wyszło tak źle…
       Przestudiowałam pozostałe teksty. Kilkakrotnie przeczytałam zapisek Tony’ ego: „Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”. To był cytat… zapisany tą samą farbą, którą właśnie się bezwiednie bawiłam. Toczyłam puszkę po podłodze. Lexi wodził za nią wzrokiem, jak za przyszłą ofiarą, zdobyczą. Patrząc tak na tą ścianę zaczęłam odpływać do krainy moich myśli. Zamarzyłam się i zamyśliłam. Zaczęłam gdybać nad ostatnimi wydarzeniami. Starałam się pojąc cokolwiek z tego co mnie spotyka. Nie potrafiłam. Nie wiedziałam jak sobie tłumaczyć pewne sprawy. I wtedy mój wzrok spoczął na pierwszym tekście uwiecznionym na ścianie. Na tekście Antaniasza: „Nic nie dziej się przypadkiem”. To było tak prawdziwe, wyrażało bardzo wiele.
      Wtem z zamyślenia wyrwało mnie nikłe skrzypnięcie, które uderzyło moją podświadomość. Mojej uwadze nie umknęła reakcja Lexi, która szybko nadstawiła uszu i podniosła się do pozycji siedzącej. Zerknęłam przez ramię, lecz nikogo nie dostrzegłam. Jednak wydało mi się, że drzwi były teraz uchylone, a byłam święcie przekonana, że je zamknęłam.
- Coś mi tu śmierdzi…- szczeknęła do mnie z niepokojem wilczyca.- Czuję krew… coś jakby woń wilkołaka, ale inna… sama nie wiem. Nasila się. Lorren, może lepiej wstań! Ten zapach… to śmierć?
- Ładnie to tak pisać po ścianach?!- dotarł do mnie znajomy męski głos. Choć ton był przyjazny podskoczyłam przestraszona. Jeszcze bardziej przeraziłam się, kiedy tuż obok mnie z cienia w kącie zmaterializował się Devid. Miał na sobie jasno niebieski podkoszulek, na który tym razem nie włożył kurtki, zapewne z powodu temperatury na zewnątrz... Jednak nie rozstał się ze swoimi wysokimi za kostkę glanami i nie zrezygnował z wpychania do nich spodni- tym razem ciemno brązowych bojówek z licznymi kieszeniami po bokach.
- Nie strasz mnie tak!- wrzasnęłam na niego. Ten uśmiechnął się tylko łobuzersko.
- Lorren, dlaczego on śmierdzi… wampirem?- przesłała mi pytanie Lexi, przekrzywiając łebek. Zignorowałam je. Wydało mi się niedorzeczne!
- Przepraszam- odpowiedział spokojnym tonem, przeciągając „r”.- Stwierdziłem, że musze z tobą porozmawiać, jeśli mam tu zostać.
- Właśnie! O co wczoraj chodziło z Antaniaszem?- przerwałam mu z werwą.- Skąd wy się znacie? Dlaczego byliście tacy opryskliwi?! O czym tyle mówiliście, jeśli można wiedzieć?!
- Chodzi o to…- zaczął, a temat który poruszyłam ewidentnie sprawiał mu trudności. Zmarszczył brwi i przybrał dosyć zakłopotany, słodki wyraz twarzy- Kiedy Czarni przeciągnęli mnie na swoją stronę… Antaniasz próbował mnie „odbić” chciał, żebym został jego uczniem. Odmówiłem, bo podczas szkolenia wpojono mi, że Mędrzec jest moim największym wrogiem i tak dalej. To gdzieś zostało w mojej podświadomości…- urwał niepewnie, zataczając kręgi dłońmi.
- Aha- mruknęłam, bo nie wiedziałam co mam powiedzieć. Kiwnęłam tylko głową ze zrozumieniem. Zauważyłam kątem oka, że Lexi jest już spokojna i wyciągnęła się z powrotem na parkiecie.
- Ale nie o tym chciałem rozmawiać- ciągnął dalej, cały czas patrząc na mnie. Przysunął się do mnie bliżej, nadal siedząc po turecku, tak jak ja.- Coś czuję, że mimo wszystko nie zostanę tu długo… Bądźmy szczerzy, nie jestem tu mile widziany…- Spojrzałam na niego unosząc brwi z powątpiewaniem. Chłopak odchrząknął.- Dobra, będę walił prosto z mostu… Pokłóciłem się wczoraj z Tony’ m. I to dość ostro- zawiesił głos, czekając na moją reakcje.
- D-dlaczego…?- wykrztusiłam w końcu, marszcząc brwi ze zdumienia i po części narastającego gniewu. Ta informacja mnie zmiażdżyła. Tyle tłumaczenia na marne? Tyle gadania, uspokajania Tony’ ego, na nic? On i tak się kłóci?!- O co wam poszło?- dodałam już pewniej. Jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Lexi wodziła wzrokiem między Devidem a mną. Czułam, że chciała coś powiedzieć, ale blokowałam teraz myśli. Skupiałam się na tym co ma mi do powiedzenia Devid. Chłopak milczał. Spuścił na chwilę głowę, po czym z powrotem uniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. Próbowałam coś odnaleźć w jego tęczówkach niczym ze smoły, jakąś emocję prócz wahania. Jednak dostrzegałam tylko pustą, czarną głębię. Po chwili wziął głęboki wdech, jakby powziął jakąś decyzję  i zaczął recytować dobrze mi znany wiersz, którego oboje uczyliśmy się w domu dziecka:
Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale,
 Abym przed tobą szedł wylewać żale;
 Idąc bez celu, nie pilnując drogi,
 Sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi;
 I wchodząc sobie zadaję pytanie;
     Urwał. Słyszałam jak głos mu zadrżał. Czekałam, czy dokończy. Bałam się teraz nawet ruszyć. Przygryzałam wargę. Wiedziałam jakim pytaniem kończy się każda zwrotka. Teraz wyczekiwałam, czy Devid je zada. I zadał…
- Co mnie tu wiodło? Przyjaźń czy kochanie?