czwartek, 29 maja 2014

Rozdział 25 od Antaniasza "Nic nie dzieje się przypadkiem"

No to jestem! Tak jak obiecałam- jest czwartek jest rozdział. Co prawda spóźniony o ponad tydzień... Ale cóż, myślę, że mi wybaczycie. Więc teraz pozostało mi życzyć tylko miłej lektury! :)
A notkę dedykuję mojej Enough :*
_____________________

*  *  * ANTANIASZ
    
   Siedziałem w swoim gabinecie i gapiłem się w zegar na ścianie, bawiąc się przy tym długopisem jak dziecko. Myślałem. Owszem, nazywają mnie Mędrcem, ale nie pozjadałem wszystkich rozumów. A ostatnio pewien ktoś sprawił mi nie mały kłopot. Tym kimś był rzecz jasne Devid.
    Devid Rouzier. Ten dzieciak… no tak, teraz to już nie taki dzieciak… Od początku był dla mnie zagadką. Nadal nie mogę go rozgryźć. To dziwne, ale nawet ja nie pojmuję natury tego człowieka. Jest pełen sprzeczności. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale tak właśnie jest.
    Nie ufam mu. Nie wierzę, że oddzielił się od Czarnych Ludzi. A jednak… jednak pozwoliłem mu zostać. Dlaczego? Bo mam do niego sentyment. Dużo mnie łączy z tym dzie… z tym młodzieńcem. To nie to samo co wiązało mnie z Andy’ m. Nie, zdecydowanie. Andy to co innego. On jest dla mnie jak syn, w końcu go wychowywałem. Ale Devid… on mnie intryguje. Wiele aspektów przemawia za tym, że mi zaimponował. Charakterny jest, nie ma co. Swego czasu marzyłem o tym by go szkolić. Ale było już za późno. Kiedy odkryłem jego zdolności… był już wśród stowarzyszenia. Spóźniłem się. Starałem się jeszcze przeciągnąć go na swoją stronę, ale cóż… Narażałem się dla niego, omal nie przypłaciłem za to życiem, a on bezceremonialnie mi odmówił. Bez emocji, bez skrupułów, a gdy wcześniej obserwowali go moi Soah’ owie twierdzili, że jest wielce wrażliwy.
     Z ubolewaniem musiałem dać mu spokój. Wybrał już swoją ścieżkę. Czułem się przez niego poniżony. Automatycznie staliśmy się wrogami, nic dziwnego. I ten uraz pozostał gdzieś w głębi. Kiedy z nim porozmawiałem wzajemny gniew przygasł. Chłopak przedstawił mi swoją historię. Ja wytłumaczyłem mu co chciałem osiągnąć gdy miał czternaście lat i odrzucił moją propozycję. Poruszyliśmy kilka bardziej osobistych spraw… które wolałbym, by pozostały wyłącznie między nami. Widziałem, że żałował. Potrafię czytać w ludzkich emocjach. I zmiękłem. W końcu nawiązaliśmy jakąś nić porozumienia. Kiedy siedział u mnie w gabinecie tak pokornie i z taką skrucha zrobiło mi się go aż żal. Może mam zbyt miękkie serce, ale Devid przypomina mi mnie z młodzieńczych lat… Jakbym widział siebie. A raczej wcielenie swojego charakteru. Ten chłopak nawet milcząc wzbudzał we mnie współczucie. I nie posługiwał się przy tym nadnaturalnością. Nie próbował wpłynąć na mnie magią. Po prostu był i emanował zaraźliwą determinacją, bólem i spokojem.
    Nadal zastanawiając się czy dobrze uczyniłem zezwalając mu tu pozostać przypomniałem sobie o kolejnej ważnej sprawie… Will.
    Ehh… westchnąłem kręcąc głową i odrzucając długopis. Nim też trzeba będzie się zająć. Tak na dobrą sprawę jest uczniem o którym wiem najmniej. W nawyku mam już na początku zapoznawać się z adeptami, a tymczasem przy Willu zaniedbałem tą czynności. Dopiero po kilku tygodniach tknęło mnie, że ów Nadnaturalny pojawił się w mojej Szkole kompletnie niespodziewanie. Żaden z Soah’ ów nie dał mi znać, że ku Ośrodkowi podąża nowy uczeń. Przyprowadził go wilk, który przybył tu z Esper. A zaraz po tym zwierzak zniknął. Straciłem z nim mentalną łączność. To jest niemniej dziwne… i to bardzo.
   Intuicja podpowiada mi, że wszystkie te wydarzenia mają znaczenie. Są istotne, ale nie mam na razie zielonego pojęcia jaka rolę odegrają. I czy w ogóle jakąkolwiek odegrają!
     A może ja za dużo myślę? Zbytnio filozofuję? W końcu jestem Mędrcem, ale bez przesady. Mędrzec też człowiek, a że mam swoje lata… Jednak do analizowania wszystkiego zmusza mnie wewnętrzny impuls. Czuję, że coś się święci.

   Z powrotem wpatrywałem się w zegar. Wskazówka przesuwała się w równym rytmie. Tykanie mnie uspokajało. Ogółem kocham taką błogą ciszę, gdy słychać jedynie brzęk muchy… Harmonię tego układu zakłócił chrobotliwy dźwięk. Odwróciłem się szybko do jego źródła. W sekundzie odrzuciłem wszystkie myśli. Wsłuchałem się w szuranie, zbliżone do tarcia kamieniem o kamień. Nie musiałem długo myśleć, by pojąc, że ktoś dobija się do moje hologramowej poczty.
   Wstałem zza biurka i poczłapałem nieśpiesznie do lustra. Przycisnąłem wypukły, zamaskowany guziczek na krawędzi. Tafla szkła zaczęła falować, a ja czekałem aż się wykrystalizuje i złapie obraz. To działało jak rzutnik. Czekałem chwilkę, by zobaczyć po drugiej stronie…
      Andy’ ego.
      Zmarszczyłem brwi widząc mojego ukochanego wychowanka. Nie wyglądał najlepiej- blond włosy miał w kompletnym nieładzie, twarz brudną od pyłu, a kaptur od bluzy przeciągnięty przez ramię do przodu. Zmarszczyłem brwi jeszcze mocniej. To było wielkie zaskoczenie. Nie spodziewałem się wiadomości akurat od Andy’ ego! Przecież rozmawiałem z nim kilka dni wcześniej. A tym bardziej nie spodziewałem się zobaczyć go w lustrze w takim stanie. Jednak najbardziej zaniepokoiły mnie odgłosy, które dobiegały zza niego. To nie były normalne dźwięki miasta. Raczej charakteryzowały bitewny harmider i zgiełk.
- Antaniaszu!- wrzasnął chłopak, po czym pośpiesznie spojrzał przez ramię. W jego zielonych oczach dostrzegłem lęk i niepewność.- Potrzebuje Soah’ ów! Natychmiast!- przerwał mu czyjś krzyk i pisk opon. Potem chrapliwe rumowy i ujadanie. A ja nie potrafiłem bardziej zmarszczyć brwi, by okazać swe zdumienie i zdezorientowanie…  Nie mogłem zrozumieć co tam się dzieje. W moim sercu zrodził się strach i niepokój.- Chicago, Grant Park, Buckingham Fountain!- dokończył Andy, spojrzał jeszcze raz za ramie, przeklął szpetnie i sygnał się urwał.

*  *  *
    Usiadłem ciężko w swoim fotelu. Właśnie wysłałem odsiecz wywiadowców do Chicago. Jeden z Soah’ ów po rozeznaniu ma osobiście przynieść mi wiadomość. Teraz chciałem usłyszeć wieści na własne uszy, a nie przeczytać w liście, czy przez magiczne łącze… Nie. Nie tym razem. To było coś poważnego. Nerwy zżerały mnie od środka. Natrętnie okręcałem wąs na palcu. Stukałem palcami o blat. Emocje mnie roznosiły, choc próbowałem zachować zimną krew. Miałem ochotę zerwać się z miejsca i bez zastanowienia ruszyć na pomoc Andy’ emu. Co takiego się stało? W końcu nie prosiłby tak rozpaczliwie o pomoc bez powodu? Sytuacja wyglądała groźnie. Zgiełk i rumor to potwierdzały… i powodowały, że jeszcze bardziej się martwiłem. Już nie raz moi wychowankowie zmagali się z wieloma przeciwnościami i jakoś wychodzili z nich cało. Przygotowanie jakie im gwarantowałem najczęściej wystarczało, aby się wywinąć. Jednak tym razem miałem złe przeczucia. Ogromnie mierziło mnie to, że to właśnie Andy był w centrum wydarzeń. To Andy miał kłopoty. A ja nie mogłem mu osobiście dopomóc.
    Rozsyłając Soah’ ów myślałem gorączkowo i próbowałem łączyć fakty. Nic dobrego z tego nie wyszło… Zaczęły nawiedzać mnie najczarniejsze scenariusze.
     Z posiadanych przeze mnie informacji, biorąc pod uwagę wszystkie bodźce otaczające mojego, biednego wychowanka, sprawa sprowadzała się do jednego wyjaśnienia… intryga Lyxa.
     Moi ludzie rzetelnie śledzą jego poczynania i z ostatnich podsłuchów, wywiadów i śledztw wynikało, że wilkołaki nie tylko wznowiły współpracę z Czarnymi Ludźmi, ale także zaczęły wyłapywać i porywać Nadnaturalnych. Choćby Esper jest tego przykładem i dobrze o tym wiem. To nietypowe poczynania jak na tych zabójców. Nie mordują ofiar, tak jak zawsze. Nie pozbywają się ich od razu. O, nie. Biorą ich żywcem, nie wiem co mają na celu… Moi Soah’ owie też do tego nie doszli.
      Ale znam jedną osobę, która to wie. 

*  *  *
    Szybkim, energicznym krokiem przemierzałem żwirową ścieżkę. Ręce trzymałem za plecami, a głowę miałem spuszczoną. Tysiące myśli, rozwiązań, wyjaśnień przewaliło się przez mój sędziwy umysł. Kluczyłem już od pewnego czasu po własnym Ośrodku i nigdzie nie mogłem go znaleźć. To się robiło irytujące, zważając na żar lejący się z nieba. Jednak nie miałem teraz głowy do zmieniania pogody. (Andy zawsze sie tym zajmował… ) Natomiast w tej chwili miałem na celu jak najszybciej znaleźć Devida. Nic więcej się nie liczyło. Miałem prawie stu procentowa pewność, że on posiada wszelkie potrzebne mi informacje. Problem polegał na tym by je z niego umiejętnie wyciągnąć. Ten chłopak potrafi być niewiarygodnie uparty i złośliwy.
   Skręciłem w prawo na pierwszym rozstaju i podążałem w stronę sadu. Tamtych terenów jeszcze nie sprawdziłem. I jak po kilku minutach wartkiego marszu się okazało- wybrałem dobrze. Na lewym skraju ścieżki na ławce zauważyłem ciemną sylwetkę oddzielającą się od bieli krajobrazu. Przyśpieszyłem, by upewnić się, czy mam przed sobą Devida. Tak, to był on. Wyciągnął się beztrosko na ławce, nogi wystawił na jej oparcie, a ręce schował pod głową. Widziałem, że całe ciało ma napięte, wszystkie mięśnie, które dodatkowo uwydatniał niebieski podkoszulek. Ewidentnie próbował się zrelaksować, (chyba się mu nie udawało…) na uszach miał czarne słuchawki. (Powiem szczerze, zdziwiłem się, gdy je dostrzegłem, bo odniosłem wrażenie, że identyczne ma Tony…). Zamknął oczy, na które opadały niesforne kosmyki jego ciemnych, lekko kręconych włosów. Uśmiechnąłem się na ten widok. Gdy był jeszcze młodszy z tą fryzurą przypominał mi barokowego kupidynka. Gdyby tak mu dorobić pierzaste skrzydełka- istny amorek. Chociaż diabelskie różki chyba bardziej by do niego pasowały… Mhm, zdecydowanie lepsza jest ta druga opcja.
     Zwolniłem, by go ewentualnie nie przestraszyć. W końcu nie widział, że się zbliżam, nie słyszał mnie, bo w słuchawkach łupała mu strasznie jazgotliwa, ostra muzyka.
- Witaj, Antaniaszu – odezwał się nagle nie otwierając oczu. Stanąłem jak wryty. Udało mu się mnie zaskoczyć… zresztą nie pierwszy raz.
- Witaj- odparłem całkiem pewnym głosem.- Mogę?
- Ależ oczywiście…- uzyskałem nieśpieszną odpowiedź. Chłopak powolnie zdjął nogi z oparcia i dźwignął się do pozycji siedzącej. Strącił niedbałym ruchem słuchawki z uszu i spojrzał na mnie wyczekująco, wpijając we mnie swoje mroczne oczy.
- Hm… czegóż to słuchasz?- zapytałem przysiadając się obok. Jakoś rozmowę trzeba było zacząć, nie wzbudzając niepotrzebnie pozorów… Przecież nie mogłem na niego naskoczyć od razu: „Gadaj, co knuje Lyx!” To byłoby nie na miejscu…
- Eee… to raczej nie w twoim stylu- mówiąc to pokręcił głową, uśmiechając się ironicznie. A może tak mi się zdawało. Każdy jego uśmiech był przepełniony zadziorną ironią lub szczyptą kpiny, tym razem zapewne też tak było.
- W to nie wątpię…- odparłem gładząc wąsy.- Ale skąd wytrzasnąłeś słuchawki, jeśli wolno wiedzieć...?
- Były na wyposażeniu pokoju- fuknął opryskliwie. Nie dało się ukryć, co bym nie powiedział to było źle. Zdawałem sobie sprawę z tego, że może on nie chcieć ze mną rozmawiać. Może jeszcze chować urazę. Ale cóż, kiedyś trzeba podać sobie dłoń. I intuicja mi mówiła, że ja pierwszy będę musiał ją wyciągnąć.
- Na wyposażeniu twojego pokoju?- zapytałem z udawanym zdumieniem. Devid znowu się uśmiechnął.
- Nie, Tony’ ego. To jego słuchawki- powiedział całkiem miłym tonem, a w jego oczach dostrzegłem ten wesoły figlarny błysk.
- Jak mniemam on nie wie, że je pożyczyłeś?- dodałem ostrożnie. Od pierwszej chwili między tymi dwoma zgrzytało. Aż iskry się sypały. To niewiarygodne co zazdrość może zrobić z człowiekiem. Swoją drogą bardzo ciekawe było obserwowanie ich zachowań. Ich fochów, min i docinek. Robili wszystko, żeby się do siebie jeszcze bardziej zrazić. Nie bez powodu wysłałem z nim Tony’ ego do Uczniowskiego Domu. Byłem ciekaw co się stanie, gdy zostawi się ich sam na sam, bez Lorren. Och… no przecież wiem, że o nią chodzi. No, przecież wiem, co ją łączyło z Devidem, a co ją teraz łączy z Tony’ m… W sumie wolałbym, żeby się jakoś zaczęli… tolerować? Z doświadczenia wiem, że Nadnaturalni są bardzo emocjonalni i z reguły najpierw coś robią, a dopiero potem myślą. A nie chciałbym, żeby ci dwaj się zatłukli w końcu nawzajem.
- Oczywiście, że nie wie!- odezwał się po dłuższej chwili milczenia mój rozmówca.- I się nie dowie, jasne?!
- Oczywiście- zapewniłem pośpiesznie.- Tylko dlaczego wziąłeś je akurat od niego? Przecież wy się nawzajem nie znosicie!- wypaliłem nieuprzejmie. Devid machnął niedbale ręką.
- Nic mu się nie stanie jak chwile ich poszuka… Ale, Antaniaszu, to nie istotne- burknął wymijająco.- Ty coś kręcisz! Nie jestem idiotą, do cholery! Przecież nie przyszedłeś tu po to by ze mną rozprawiać o słuchawkach!
- Masz racje- odparłem poważnym tonem, z lekka zaskoczony jego przenikliwością.- Mam do ciebie całkiem inną sprawę.
- Słucham...- chłopak kiwnął przychylnie głową. Jego blade oblicze spochmurniało. Wyglądał okropnie z tą wyblakłą miną, zupełnie pozbawioną symptomów życia.
- Więc chodzi mi o…
- Lyxa- przerwał mi i kiwnął palcem.- Dobra, już mówię… Tylko od których spisków tu zacząć…
- Chwila!- zamknąłem mu usta w pół zdania. Mówiłem podenerwowanym głosem.- Skąd wiedziałeś, że o jego plany chce zapytać?! Czy na starość zrobiłem się aż tak przewidywalny? Chyba nie jest ze mną tak źle, co?
- Przemilczmy ten temat- nie udało mu się stłumić śmiechu i zachichotał.- I przejdźmy już do konkretów. 

4 komentarze:

  1. haha biedny Mistrz co on ma z tym Devidem... cieszę się, że pojawił się wreszcie rozdział :) no i rozwija się wątek Devida - super. Czekam co dalej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, bardzo fajny rozdział! :D
    PS: Wpadnijcie do mnie, dziś mój start. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie się robi nie powiem ^^
    Jakie to są plany Lyxa? Dowiemy się wcześniej czy później? No i kiedy kolejny rozdział, bo ten mi się bardzo podobał i chcę więcej.. :P W skrócie - Lubię to!
    Przepraszam za tak nieskładne myśli, ale jestem padnięta a jutro z samego rana mam sprawdzian w chemii...
    Pozdrawiam i weny życzę ~ Luar Princesa ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z powyższymi. Fajny rozdział, inny od reszty... No. ;)

    OdpowiedzUsuń