wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 24 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Czeeeeeść, kochani! Jak już pewnie zauważyliście wstawiam znowu we wtorek :P Poniekąd wena do mnie wróciła... lecz tylko poniekąd. Ale rozdział jest, swoją optymalną długość ma, mam nadzieję, że się spodoba i, że was nie zanudzę... bo nie wnoszę nic nowego do opowiadania, to fakt. 
Zresztą sami zobaczycie.
__________
- Tęskniłeś za mną Mistrzuniu?- odezwał się Devid, gdy wszyscy czworo weszliśmy do gabinetu Antaniasza. Mędrzec spiorunował go wzrokiem, zamykając drzwi.
- Muszę ci powiedzieć, że masz niewiarygodnie wygodne fotele- powiedział chłopka, wyciągając się bezczelnie w siedzisku przed biurkiem Antaniasza, nie czekając nawet na pozwolenie, czy prośbę o zajęcie miejsca. Antaniasz przeszedł powolnym krokiem przez pomieszczenie, po czym usiadł na kraju swojego urzędowego fotela. Wtedy Devid wyciągnął nogi, opierając pięty o biurko, tuż przed nosem Mędrca. Tamten cofnął się tylko odruchowo i zignorował nie najczystsze podeszwy jego butów. Przyglądałam się im z niemałą zgrozą, stojąc nadal pod drzwiami. Spojrzałam niepewnie na Tony’ ego. Mój chłopka marszczył brwi. Miałam wrażenie, że gniew go powoli opuszcza. Niemniej wyczuwałam jego napięcie.
- A jednak wróciłeś- syknął Antaniasz przerywając przytłaczającą ciszę.- Czyżbyś zmądrzał?
- Jesteś w błędzie…- westchnął ironicznie Devid. Jego blada twarz nawet nie drgnęła. Iście trupia mina. Nagle chłopak poruszył się gwałtownie, ściągając nogi z blatu i pochylając się do przodu.- Nigdy, bym tu nie wrócił. Nawet gdybyś prosił na kolanach.
- Ja miałbym się przed tobą uniżać!- prychnął gniewnie Mędrzec, zrywając się z miejsca.
- Wiesz, ja bym w tym nie widział problemu…- odparł tamten całkiem poważnym tonem, wbijając świdrujące spojrzenie czarnych oczu w swojego rozmówcę.- W końcu już raz to zrobiłeś, nie?
       Czułam się coraz bardziej nieswojo słuchając tej ostrej wymiany zdań. Kątem oka dostrzegłam, jak Tony spogląda na mnie z niepokojem. Ściskało mnie w żołądku. W sumie po Devidzie można było się spodziewać takiego zachowania… Ale nie przypuszczałam, że może przejawić taki brak szacunku wobec Mędrca. Byłam nawet ciekawa, co takiego zaszło między nimi w przeszłości, że żywią do siebie ewidentną urazę.
- Lorren, Tony- syknął Mistrz, nie podnosząc na nas wzroku- Poczekajcie na zewnątrz, z wami też mam coś do omówienia.
        Spojrzałam na swojego chłopaka. Zgodnie kiwnęliśmy głowami i przytakując Antaniaszowi, bez słowa, wymknęliśmy się z gabinetu. Nie chciałabym być teraz na miejscu Devida… Zresztą w swojej skórze też nie miałam teraz ochoty przebywać… Przełknęłam ślinę, kiedy Tony zatrzasnął za nami drzwi.
- No, więc może zechcesz mi powiedzieć skąd tyś go znowu wytrzasnęła?- zwróciła się do mnie beznamiętnym tonem i spojrzał mi w oczy. Jednak bez wyrazu, pustym wzrokiem.
        Skrzywiłam się w cierpkim grymasie. Dobra, raz a porządnie mu to wytłumaczę, pomyślałam nabierając powietrza w płuca.
*  *  *
     Minuty zmieniły się w godziny. Antaniasz cały czas konwersował z Devidem. A ja z Tony’ m. Stwierdziłam, że wyjaśnię mu wszystko od początku. A mówiąc od początku, mam na myśli od czasów dzieciństwa. Opowiedziałam mu w jakich okolicznościach poznałam Devida, jaka nasz przyjaźń się rozwijała, jak się mną opiekował, niczym starszy brat… Jak stawał w mojej obronie przeciwko dręczącym mnie śmiertelnikom. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o nadnaturalności, byłam tylko dzieckiem. Zagubionym, niechcianym, porzuconym. Dla nikogo nic nie znaczyłam, a on był moim jedynym przyjacielem. Starałam się jak najlepiej zobrazować swoją sytuację Tony’ emu, żeby mógł mnie zrozumieć, postawić się na moim miejscu. Kiedy przeszłam już przez historię mych dziecięcych lat podzieliłam się z nim wiedzą również o dalszych poczynaniach Devida. O tym jak został przymuszony do wstąpienia w stowarzyszenie, o jego buncie, o zdradzie Lyxa.
       Ku mojej uciesze, udało mi się udobruchać Tony’ ego. To tłumaczenie mu wszystkiego było przytłaczające i robiło się lekko nudne… bo ile razy można powtarzać komuś to samo, przekonywać go tysiąc razy, argumentować…?! W końcu przyznał mi rację, że zapewne gdyby odnalazł kogoś takiego po latach również zachowywałby się w podobny sposób co ja.
       Byłam wykończona po całym dniu. Był środek nocy, Antaniasz zawsze wynajdował sobie takie pory, na takie cudne akcje… Czy chodź raz nie mógłby dyskutować w dzień, po południu?! Nie wiem, odwołałby jednego dnia wszystkie zajęcia i przeznaczył go na wszelkie konsultacje! Zamiast konwersować z ludźmi po nocach, o poważnych sprawach. Przecież w dzień nawet jaśniej się myśli!
      Kiedy skończyliśmy rozmawiać z Tony’ m ogarnęło mnie wszechobecne zmęczenie. Nawet nie wiem, kiedy ułożyłam się na ławce, na werandzie, opierając głowę o kolana swojego chłopaka i zasnęłam. A ów sen zmorzył mnie jeszcze szybciej, gdy Tony zaczął bawić się moimi włosami i głaskać mnie delikatnie.

      Obudziło mnie skrzypienie zawiasów w drewnianych drzwiach. Zerwałam się do siedzącej pozycji, przecierając oczy. Tony też się wzdrygnął. Miałam wrażenie, że również zasnął, tyle że na siedząco. Przetarłam oczy i zobaczyłam, że na werandę wyszedł Antaniasz, a za nim Devid. Chłopak przygryzał dolną wargę. W jego oczach nie było już figlarnego błysku. Zawadiackie szaleństwo zgasło, zamiast niego pojawiło się zwątpienie i smutek.
- Dziękuję Antaniaszu- odezwał się z ewidentną pokorą w głosie. Jego akcent maksymalnie zelżał. Przez dłuższą chwilę, nie mogłam się dobudzić i ogarnąć o co chodzi. Nagła zmiana w usposobieniu Devida mnie zaskoczyła. Nie nadążałam za tym co się działo.
- Devid zostanie z nami przez pewien czas- poinformował Antaniasz, uśmiechając się nieznacznie do mnie i Tony’ ego. – Więc, Tony, prosiłbym, byś pokazał naszemu gościowi pokój. Wybierz mu jakąś kwaterkę w Uczniowskim Domu.
Tony zrobił wielkie oczy. Wskazał na siebie palcem w niemym pytaniu, potem wskazał Devida, który odzyskał dawny wyraz ironii w ciemnych oczach.
- No pośpiesz się!- ponaglił go Mędrzec.- A tymczasem, zapraszam do środka, Lorren.
        Równocześnie z Tony dźwignęłam się ospale z ławki.

*  *  * TONY
         Spojrzałem z ukosa na swojego trupiego towarzysza. Kurcze, Devid na serio wzbudzał we mnie lęk. Nie pojmowałem jak Lorren mogła swobodnie z nim gadać, jak mogła się z nim zaprzyjaźnić?! Przecież on odstraszał samym wyglądem. Przypominał ducha, widmo, które powróciło z zaświatów do żywych. Był nienaturalnie blady, to jako pierwsze rzucało się w oczy. Jednak to jego oczy napawały największym strachem...Ciemne, głębokie, tajemnicze. No mówię, prawdziwy truposz!
Czułem się okropnie nieswojo, prowadzać go w ciszy do Uczniowskiego Domu. Nie ufałem mu, nie przepadałem za nim… No, dobra- nie znoszę go. Głównie ze względu na to, co łączyło go z Lorren. Ale ogółem rzec biorąc… Devid wydawał mi się podejrzany. Podejrzany to nawet za mało powiedziane!
- Coś długo gawędziłeś z Antaniaszem- zagadałem niepewnie. Nie zniósłbym dłużej ciszy!
- Wiesz, musieliśmy sobie coś wyjaśnić- ewidentnie uciął rozmowę. Z tonu jego głosu łatwo było wywnioskować, że nie ma zamiaru o tym rozmawiać. Więc nie odpowiedziałem. Z początku nawet otworzyłem usta, ale szybko je zamknąłem. Szliśmy nadal w ciszy. Zbliżaliśmy się do celu. Spojrzałem na Devida, miałem ochotę znowu się odezwać, lecz nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć.
- Nie wysilaj się- zwrócił się do mnie z grobową miną.- Wiem, że mnie nie znosisz, to po co rozmawiać.
-Alcuni si attento…- prychnąłem z przekąsem. Miałem nadzieję, że nie zna włoskiego…
- Qualche tipo!- odparł z dziwnym akcentem. Ups… znał włoski!? Nie wiem skąd, ale znał! Wytrzeszczyłem oczy, spoglądając na niego z ukosa. Zobaczyłem jak jego usta wykrzywiają się w tym jego szelmowskim uśmieszku.
- Come fai a sapere questa lingua?- zadałem błyskawiczne pytanie w swoim  ojczystym języku. Skoro Devid go znał, to czemu nie mielibyśmy w nim porozmawiać?!
- Sorpreso?- zaśmiał się w odpowiedzi.- Ho vis suto in Italia. E voi, come Io sai?
- Io sono italiana- odpowiedziałem wzruszając ramionami.
- Davvero?- zapytał z udawanym zaciekawieniem.- W takim razie jesteś chyba najszczęśliwszym Włochem na świecie, co?- wrócił do angielskiego.
- Dlaczego…?- zapytałem ze szczerym zdumieniem. Nie wiedziałem o co mu chodzi, serio. I chyba wolałem nie wiedzieć…
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę- westchnął kręcąc głową i wpatrując się w swoje żółte sznurówki.
- Ale czego…?!- zapytałem głosem bardziej piskliwym niżbym tego chciał.
- Piuttosto che…- odrzekł cicho, z powrotem po włosku.
        Wtedy zrozumiałem o co mu chodziło. I ogłaszam wszem i wobec: PRZEGIĄŁ!

*  *  * LORREN
        Byłam na maksa wkurzona na Antaniasza. Chciał rozmawiać ze mną w środku noc, nie o Devidzie, jak myślałam, no skąd! Przecież sprawy organizacyjne nie mogły poczekać do rana. Tak, w środku nocy musiałam zdać mu relacje z wszystkiego co działo się pod jego nieobecność. Ha, zrobiłam to nader powierzchownie! No i przemilczałam mój wypad do Naszego Świata… Mogłabym się założyć, że Mędrzec i tak o nim wiedział…
       W każdym razie spędziłam jakąś godzinkę w jego gabinecie, myśląc  tylko i wyłącznie o ciepłej kołdrze! Lexi już pewnie dawno się w niej wymościła…
       W końcu Mistrz dał mi spokój i poprosił na wychodnym, żebym z rana poprosiła do niego Esper, gdyż ma do niej pilną sprawę, a nie chce jej tu ściągać w środku nocy. Jasne, po co ją zrywać z łóżka! Nie no, ja to co innego! Ja nie potrzebuję snu!
       Wpadłam nieprzytomna do Uczniowskiego Domu i udałam się prosto do pokoju. Nie szukałam już Tony’ ego, ani Devida. Wszystko mi było jedno! Marzyłam tylko o śnie. Więc bez względu na nic udałam się prosto do wyrka!

      Lexi obudziła mnie późnym rankiem. Zmusiła mnie do opowiedzenia jej wszystkiego. Uczyniłam to z niechęcią. Tak naprawdę wolałam tego nie roztrząsać, a najlepiej o tym zapomnieć! Ale cóż… nie poszłam na śniadanie, zresztą nie byłam nawet głodna. Wygrzebałam z szafy bluzkę na ramiączkach z prześwitującymi, koronkowymi plecami, gdyż dzień zapowiadał się upalny. No co, taka firanka przynajmniej jest przewiewna, nie… Wzięłam do tego krótkie szorty w kwiatki. Ubrałam się i wyszła na korytarz. Ani żywej duszy. Skierowałam się odruchowo do pokoju Tony’ ego. Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi. Ku swojemu zdumieniu nie zastałam go… pokuj był pusty. Wydało mi się to trochę dziwne, ale mógł po prostu pójść na śniadanie. Postanowiłam zignorować ten fakt i wpełzłam do jego pokoju wraz z Lexi. Bez wahani wybrałam jedną szufladę w jego szafie i wyciągnęłam z niej czerwoną farbę w spreju. Już dawno miałam ją od niego pożyczyć, ale w kółko i wciąż coś mi wypadało i po prostu o tym zapomniałam… No, sami zobaczycie po co mi ona była…
      Doszłam do wniosku, że się nie obrazi, jeśli wezmę ją bez pytania, więc schowałam puszkę w kieszeni. Wyszłam z powrotem na korytarz i skierowałam się do pokoju Esper. Drzwi były zamknięte, więc wzruszając ramionami udałam się na zewnątrz w towarzystwie swojej wilczycy.
      Ptaszki spokojnie ćwierkały kiedy przemierzałam żwirowe ścieżki. Szłam w kierunku jadalni, ale na celu miałam Budynek Szkoleniowy… Lexi truchtała koło mnie bez słowa. Nasłuchiwała, węszyła, zresztą jak zawsze.
     Kiedy zbliżałam się do naszej stołówki, patrzyłam akurat w bezchmurne niebo, zastanawiając się już po raz nie wiem który, jak to jest, że pogoda zawsze jest tu taka idealna. I wtedy ktoś we mnie wpadł. Na moje szczęście była to Esper.
- Antaniasz cię wzywa. Natychmiast- rzuciłam od niechcenia, palcem wskazując za plecy. Wyminęłam ją nie czekając na jej reakcję, czy odpowiedź i udałam się prosto do Budynku Treningowego. Kiedy mijałam arenę dotarły do mnie wesołe krzyki i dziecięce głosy. Elliot i Clov- pomyślałam uśmiechając się do siebie w duchu. Lexi zwolniła i zaczęła nasłuchiwać. Wilczyca jednak nie skomentowała tego co usłyszała, lecz mogę przysiądź, że gdyby mogła uśmiechnęła by się szeroko. Też przystanęłam na chwilę, by posłuchać, jednak nie udało mi się rozszyfrować słów ich rozmowy. Wiedziałam tylko tyle, że świetnie się bawili… chyba z jakimś zwierzakiem. Zapewne Haru.
       Skręciłyśmy w prawo i wskoczyłam po kilku stopniach do Budynku Treningowego. Pchnęłam szybko drzwi i wemknęłam się do środka.
- Wiesz co robisz?- przesłała mi Lexi.- Antaniasz nie będzie zadowolony.
       Teoretycznie nie powinno mnie tu być, mieliśmy zakaz wchodzenia tam bez opieki Mistrza, bądź osoby upoważnionej do tego pod jego ewentualną nieobecność. Ale co tam! Tyle zasad ile już złamałam! Jedna w tą czy tamą… co za różnica?
- On i tak jest teraz zajęty Esper, nie?- zbyłam ją machnięciem ręki.
       Przemknęłam korytarzem i minęłam wejście na sale gimnastyczną. Wilczyca fuknęła cicho i podążyła za mną bez większego entuzjazmu. Odbiłam w lewo i przemknęłam obok rzędu drzwi do sal lekcyjnych. Aż dotarłam na koniec korytarza. Do tego pomieszczenie właśnie zmierzałam. Chwyciłam za klamkę i ze smutkiem stwierdziłam, że drzwi są zamknięte.
- Widzisz!- warknęła Lexi w mojej głowie.- Zamknięte! Co za szkoda!
         Spojrzałam na nią krytycznie. Wilczyca tylko spuściła po sobie uszy i mruknęła coś gardłowo. Stałam chwilę przed drzwiami, pocierając brodę i kombinowałam. Aż w końcu wpadł mi do głowy pomysł. Wypowiedziałam frazes „włamywacza”, jak powszechnie go określano. Zaklęcie otwierało wszelkie zamki, drzwi, przejścia. Przydatne, przydatne, nie powiem…
       Kiedy już drzwi stały przede mną otworem wpełzłam do środka, nie zważając na zdanie swojej towarzyszki, i przemknęłam prosto do naszej Ściany Sentencji… Tak, zaraz po mojej Próbie wpadła mi do głowy myśl, którą właśnie chciałam uwiecznić na tej ścianie. Wgapiałam się dłuższą chwilę w teksty moich poprzedników najdłużej przypatrywałam się refleksji mojego ojca, jedynej podpisanej, po czym wyciągnęłam puszkę z kieszeni. Wstrząsnęłam farbę i odnalazłam puste miejsce. Bez dłuższej zwłoki odetkałam sprej i wypisałam na gładkiej, białej powierzchni słowa: Nasze słabości mogą się okazać naszą bronią. Powiedziała mi to kiedyś pewna mądra osoba. Wtedy jeszcze nie widziałam sensu w tym zlepku słów… dostrzegłam go dopiero w dniu mojej Próby. I nabrałam chęci, by podzielić się tą refleksyjną myślą z moimi następcami.
      Gdy zakończyłam moje nieudolne bazgrolenie przysiadłam po turecku naprzeciw ściany. Lexi położyła się obok mnie.
- Nie postarałaś się- zaskomlała mi w myślach.- Napis jest krzywy.
- Nie przesadzaj!- odburknęłam.- Nie wyszło tak źle…
       Przestudiowałam pozostałe teksty. Kilkakrotnie przeczytałam zapisek Tony’ ego: „Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”. To był cytat… zapisany tą samą farbą, którą właśnie się bezwiednie bawiłam. Toczyłam puszkę po podłodze. Lexi wodził za nią wzrokiem, jak za przyszłą ofiarą, zdobyczą. Patrząc tak na tą ścianę zaczęłam odpływać do krainy moich myśli. Zamarzyłam się i zamyśliłam. Zaczęłam gdybać nad ostatnimi wydarzeniami. Starałam się pojąc cokolwiek z tego co mnie spotyka. Nie potrafiłam. Nie wiedziałam jak sobie tłumaczyć pewne sprawy. I wtedy mój wzrok spoczął na pierwszym tekście uwiecznionym na ścianie. Na tekście Antaniasza: „Nic nie dziej się przypadkiem”. To było tak prawdziwe, wyrażało bardzo wiele.
      Wtem z zamyślenia wyrwało mnie nikłe skrzypnięcie, które uderzyło moją podświadomość. Mojej uwadze nie umknęła reakcja Lexi, która szybko nadstawiła uszu i podniosła się do pozycji siedzącej. Zerknęłam przez ramię, lecz nikogo nie dostrzegłam. Jednak wydało mi się, że drzwi były teraz uchylone, a byłam święcie przekonana, że je zamknęłam.
- Coś mi tu śmierdzi…- szczeknęła do mnie z niepokojem wilczyca.- Czuję krew… coś jakby woń wilkołaka, ale inna… sama nie wiem. Nasila się. Lorren, może lepiej wstań! Ten zapach… to śmierć?
- Ładnie to tak pisać po ścianach?!- dotarł do mnie znajomy męski głos. Choć ton był przyjazny podskoczyłam przestraszona. Jeszcze bardziej przeraziłam się, kiedy tuż obok mnie z cienia w kącie zmaterializował się Devid. Miał na sobie jasno niebieski podkoszulek, na który tym razem nie włożył kurtki, zapewne z powodu temperatury na zewnątrz... Jednak nie rozstał się ze swoimi wysokimi za kostkę glanami i nie zrezygnował z wpychania do nich spodni- tym razem ciemno brązowych bojówek z licznymi kieszeniami po bokach.
- Nie strasz mnie tak!- wrzasnęłam na niego. Ten uśmiechnął się tylko łobuzersko.
- Lorren, dlaczego on śmierdzi… wampirem?- przesłała mi pytanie Lexi, przekrzywiając łebek. Zignorowałam je. Wydało mi się niedorzeczne!
- Przepraszam- odpowiedział spokojnym tonem, przeciągając „r”.- Stwierdziłem, że musze z tobą porozmawiać, jeśli mam tu zostać.
- Właśnie! O co wczoraj chodziło z Antaniaszem?- przerwałam mu z werwą.- Skąd wy się znacie? Dlaczego byliście tacy opryskliwi?! O czym tyle mówiliście, jeśli można wiedzieć?!
- Chodzi o to…- zaczął, a temat który poruszyłam ewidentnie sprawiał mu trudności. Zmarszczył brwi i przybrał dosyć zakłopotany, słodki wyraz twarzy- Kiedy Czarni przeciągnęli mnie na swoją stronę… Antaniasz próbował mnie „odbić” chciał, żebym został jego uczniem. Odmówiłem, bo podczas szkolenia wpojono mi, że Mędrzec jest moim największym wrogiem i tak dalej. To gdzieś zostało w mojej podświadomości…- urwał niepewnie, zataczając kręgi dłońmi.
- Aha- mruknęłam, bo nie wiedziałam co mam powiedzieć. Kiwnęłam tylko głową ze zrozumieniem. Zauważyłam kątem oka, że Lexi jest już spokojna i wyciągnęła się z powrotem na parkiecie.
- Ale nie o tym chciałem rozmawiać- ciągnął dalej, cały czas patrząc na mnie. Przysunął się do mnie bliżej, nadal siedząc po turecku, tak jak ja.- Coś czuję, że mimo wszystko nie zostanę tu długo… Bądźmy szczerzy, nie jestem tu mile widziany…- Spojrzałam na niego unosząc brwi z powątpiewaniem. Chłopak odchrząknął.- Dobra, będę walił prosto z mostu… Pokłóciłem się wczoraj z Tony’ m. I to dość ostro- zawiesił głos, czekając na moją reakcje.
- D-dlaczego…?- wykrztusiłam w końcu, marszcząc brwi ze zdumienia i po części narastającego gniewu. Ta informacja mnie zmiażdżyła. Tyle tłumaczenia na marne? Tyle gadania, uspokajania Tony’ ego, na nic? On i tak się kłóci?!- O co wam poszło?- dodałam już pewniej. Jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Lexi wodziła wzrokiem między Devidem a mną. Czułam, że chciała coś powiedzieć, ale blokowałam teraz myśli. Skupiałam się na tym co ma mi do powiedzenia Devid. Chłopak milczał. Spuścił na chwilę głowę, po czym z powrotem uniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. Próbowałam coś odnaleźć w jego tęczówkach niczym ze smoły, jakąś emocję prócz wahania. Jednak dostrzegałam tylko pustą, czarną głębię. Po chwili wziął głęboki wdech, jakby powziął jakąś decyzję  i zaczął recytować dobrze mi znany wiersz, którego oboje uczyliśmy się w domu dziecka:
Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale,
 Abym przed tobą szedł wylewać żale;
 Idąc bez celu, nie pilnując drogi,
 Sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi;
 I wchodząc sobie zadaję pytanie;
     Urwał. Słyszałam jak głos mu zadrżał. Czekałam, czy dokończy. Bałam się teraz nawet ruszyć. Przygryzałam wargę. Wiedziałam jakim pytaniem kończy się każda zwrotka. Teraz wyczekiwałam, czy Devid je zada. I zadał…
- Co mnie tu wiodło? Przyjaźń czy kochanie?

10 komentarzy:

  1. Oh, przesadzasz, taki nudny nie był ;) Na początku myślałem że ten włoski to łacina xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz :)
      Nudny, nie nudny... znowu nie mogę cały czas dowalać jakimiś zwrotami akcji itd. Bo co za dużo to nie zdrowo, a dla czytelnika to też nie byłoby zbyt dobre, bo znając mnie za szybko bym kończyła wątki i rozładowywała napięcie.
      Hahahaha! Masz rację, jak się na tą rozmowę tylko rzuci okiem to przypomina łacinę... XD

      Usuń
    2. Ja tak czasem robię jak mi się nie chce albo nie mam pomysłu... ;) Wiesz, moja siostra się "uczy" łaciny więc to jeszcze tak dodatkowo ukierunkowuje moje spojrzenie na tę rozmowę bo czasem o niej rozmawiamy...
      P.S. Masz może żyletki...?

      Usuń
    3. "spojrzenie na tę rozmowę bo czasem o niej rozmawiamy" - kurde, ja to jednak jestem geniuszem xD

      Usuń
    4. Sorry, że nie odpowiadałam na te komenty, nie mam ostatnio czasu, a jutro wyjeżdżam...
      Ale tak w odniesieniu do powyższego... Nie, nie mam żyletek. I aż boję się zapytać po co ci one... O.O

      Usuń
    5. Spoko, też jestem cholernie zabiegany i nie mam czasu wrzucić coś na swojego bloga...
      Ehh... sprawa osobista ;)

      Usuń
  2. A mnie się podobał i ten i wcześniejszy Enough :D Kim dla Lorren będzie Devid? Bo ja mam nadzieję, że nie zniszczy jej związku z Tonym....
    Ach, o co poszło mu z Antaniaszem? Dowiemy się?
    Czekam na nn i pozdrawiam - Luar Princesa ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz, niezmiernie mi miło, że się podobało. Ach i dostaniesz odpowiedzi na swoje wszystkie pytania... w odpowiednim czasie :)

      Usuń
  3. Przeczytałam wszystkie rozdziały o Lorren i bardzo mi się podobały. Teraz jeszcze nadrobić Esper... Życzę dalszej chęci i weny. I kibicuje Devidowi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo...!!! :) Jak miło, że mamy nową czytelniczkę. Cieszę się, że zechciałaś nadrabiać naszego bloga, to miłe. Dziękuję za życzenia i tobie także życzę wytrwałości i mam nadzieję, że szybko nas nie opuścisz :D

      Usuń