Zresztą sami zobaczycie.
__________
- Tęskniłeś za mną Mistrzuniu?- odezwał się Devid,
gdy wszyscy czworo weszliśmy do gabinetu Antaniasza. Mędrzec spiorunował go
wzrokiem, zamykając drzwi.
- Muszę ci powiedzieć, że masz niewiarygodnie wygodne
fotele- powiedział chłopka, wyciągając się bezczelnie w siedzisku przed
biurkiem Antaniasza, nie czekając nawet na pozwolenie, czy prośbę o zajęcie
miejsca. Antaniasz przeszedł powolnym krokiem przez pomieszczenie, po czym
usiadł na kraju swojego urzędowego fotela. Wtedy Devid wyciągnął nogi,
opierając pięty o biurko, tuż przed nosem Mędrca. Tamten cofnął się tylko
odruchowo i zignorował nie najczystsze podeszwy jego butów. Przyglądałam się im
z niemałą zgrozą, stojąc nadal pod drzwiami. Spojrzałam niepewnie na Tony’ ego.
Mój chłopka marszczył brwi. Miałam wrażenie, że gniew go powoli opuszcza.
Niemniej wyczuwałam jego napięcie.
- A jednak wróciłeś- syknął Antaniasz przerywając
przytłaczającą ciszę.- Czyżbyś zmądrzał?
- Jesteś w błędzie…- westchnął ironicznie Devid. Jego
blada twarz nawet nie drgnęła. Iście trupia mina. Nagle chłopak poruszył się
gwałtownie, ściągając nogi z blatu i pochylając się do przodu.- Nigdy, bym tu nie
wrócił. Nawet gdybyś prosił na kolanach.
- Ja miałbym się przed tobą uniżać!- prychnął
gniewnie Mędrzec, zrywając się z miejsca.
- Wiesz, ja bym w tym nie widział problemu…- odparł
tamten całkiem poważnym tonem, wbijając świdrujące spojrzenie czarnych oczu w
swojego rozmówcę.- W końcu już raz to zrobiłeś, nie?
Czułam
się coraz bardziej nieswojo słuchając tej ostrej wymiany zdań. Kątem oka
dostrzegłam, jak Tony spogląda na mnie z niepokojem. Ściskało mnie w żołądku. W
sumie po Devidzie można było się spodziewać takiego zachowania… Ale nie
przypuszczałam, że może przejawić taki brak szacunku wobec Mędrca. Byłam nawet
ciekawa, co takiego zaszło między nimi w przeszłości, że żywią do siebie
ewidentną urazę.
- Lorren, Tony- syknął Mistrz, nie podnosząc na nas
wzroku- Poczekajcie na zewnątrz, z wami też mam coś do omówienia.
Spojrzałam na swojego chłopaka. Zgodnie kiwnęliśmy głowami i przytakując
Antaniaszowi, bez słowa, wymknęliśmy się z gabinetu. Nie chciałabym być teraz
na miejscu Devida… Zresztą w swojej skórze też nie miałam teraz ochoty
przebywać… Przełknęłam ślinę, kiedy Tony zatrzasnął za nami drzwi.
- No, więc może zechcesz mi powiedzieć skąd tyś go
znowu wytrzasnęła?- zwróciła się do mnie beznamiętnym tonem i spojrzał mi w
oczy. Jednak bez wyrazu, pustym wzrokiem.
Skrzywiłam się w cierpkim grymasie. Dobra, raz a porządnie mu to
wytłumaczę, pomyślałam nabierając powietrza w płuca.
* * *
Minuty
zmieniły się w godziny. Antaniasz cały czas konwersował z Devidem. A ja z Tony’
m. Stwierdziłam, że wyjaśnię mu wszystko od początku. A mówiąc od początku, mam
na myśli od czasów dzieciństwa. Opowiedziałam mu w jakich okolicznościach
poznałam Devida, jaka nasz przyjaźń się rozwijała, jak się mną opiekował,
niczym starszy brat… Jak stawał w mojej obronie przeciwko dręczącym mnie
śmiertelnikom. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o nadnaturalności, byłam tylko
dzieckiem. Zagubionym, niechcianym, porzuconym. Dla nikogo nic nie znaczyłam, a
on był moim jedynym przyjacielem. Starałam się jak najlepiej zobrazować swoją
sytuację Tony’ emu, żeby mógł mnie zrozumieć, postawić się na moim miejscu.
Kiedy przeszłam już przez historię mych dziecięcych lat podzieliłam się z nim
wiedzą również o dalszych poczynaniach Devida. O tym jak został przymuszony do
wstąpienia w stowarzyszenie, o jego buncie, o zdradzie Lyxa.
Ku mojej
uciesze, udało mi się udobruchać Tony’ ego. To tłumaczenie mu wszystkiego było
przytłaczające i robiło się lekko nudne… bo ile razy można powtarzać komuś to
samo, przekonywać go tysiąc razy, argumentować…?! W końcu przyznał mi rację, że
zapewne gdyby odnalazł kogoś takiego po latach również zachowywałby się w
podobny sposób co ja.
Byłam
wykończona po całym dniu. Był środek nocy, Antaniasz zawsze wynajdował sobie
takie pory, na takie cudne akcje… Czy chodź raz nie mógłby dyskutować w dzień,
po południu?! Nie wiem, odwołałby jednego dnia wszystkie zajęcia i przeznaczył
go na wszelkie konsultacje! Zamiast konwersować z ludźmi po nocach, o poważnych
sprawach. Przecież w dzień nawet jaśniej się myśli!
Kiedy
skończyliśmy rozmawiać z Tony’ m ogarnęło mnie wszechobecne zmęczenie. Nawet
nie wiem, kiedy ułożyłam się na ławce, na werandzie, opierając głowę o kolana
swojego chłopaka i zasnęłam. A ów sen zmorzył mnie jeszcze szybciej, gdy Tony
zaczął bawić się moimi włosami i głaskać mnie delikatnie.
Obudziło
mnie skrzypienie zawiasów w drewnianych drzwiach. Zerwałam się do siedzącej
pozycji, przecierając oczy. Tony też się wzdrygnął. Miałam wrażenie, że również
zasnął, tyle że na siedząco. Przetarłam oczy i zobaczyłam, że na werandę
wyszedł Antaniasz, a za nim Devid. Chłopak przygryzał dolną wargę. W jego
oczach nie było już figlarnego błysku. Zawadiackie szaleństwo zgasło, zamiast
niego pojawiło się zwątpienie i smutek.
- Dziękuję Antaniaszu- odezwał się z ewidentną pokorą
w głosie. Jego akcent maksymalnie zelżał. Przez dłuższą chwilę, nie mogłam się
dobudzić i ogarnąć o co chodzi. Nagła zmiana w usposobieniu Devida mnie
zaskoczyła. Nie nadążałam za tym co się działo.
- Devid zostanie z nami przez pewien czas-
poinformował Antaniasz, uśmiechając się nieznacznie do mnie i Tony’ ego. –
Więc, Tony, prosiłbym, byś pokazał naszemu gościowi pokój. Wybierz mu jakąś
kwaterkę w Uczniowskim Domu.
Tony zrobił wielkie oczy. Wskazał na siebie palcem w
niemym pytaniu, potem wskazał Devida, który odzyskał dawny wyraz ironii w
ciemnych oczach.
- No pośpiesz się!- ponaglił go Mędrzec.- A
tymczasem, zapraszam do środka, Lorren.
Równocześnie
z Tony dźwignęłam się ospale z ławki.
* * * TONY
Spojrzałem
z ukosa na swojego trupiego towarzysza. Kurcze, Devid na serio wzbudzał we mnie
lęk. Nie pojmowałem jak Lorren mogła swobodnie z nim gadać, jak mogła się z nim
zaprzyjaźnić?! Przecież on odstraszał samym wyglądem. Przypominał ducha, widmo,
które powróciło z zaświatów do żywych. Był nienaturalnie blady, to jako
pierwsze rzucało się w oczy. Jednak to jego oczy napawały największym strachem...Ciemne,
głębokie, tajemnicze. No mówię, prawdziwy truposz!
Czułem się okropnie nieswojo, prowadzać go w ciszy do
Uczniowskiego Domu. Nie ufałem mu, nie przepadałem za nim… No, dobra- nie
znoszę go. Głównie ze względu na to, co łączyło go z Lorren. Ale ogółem rzec
biorąc… Devid wydawał mi się podejrzany. Podejrzany to nawet za mało
powiedziane!
- Coś długo gawędziłeś z Antaniaszem- zagadałem
niepewnie. Nie zniósłbym dłużej ciszy!
- Wiesz, musieliśmy sobie coś wyjaśnić- ewidentnie
uciął rozmowę. Z tonu jego głosu łatwo było wywnioskować, że nie ma zamiaru o
tym rozmawiać. Więc nie odpowiedziałem. Z początku nawet otworzyłem usta, ale
szybko je zamknąłem. Szliśmy nadal w ciszy. Zbliżaliśmy się do celu. Spojrzałem
na Devida, miałem ochotę znowu się odezwać, lecz nie wiedziałem co mógłbym
powiedzieć.
- Nie wysilaj się- zwrócił się do mnie z grobową
miną.- Wiem, że mnie nie znosisz, to po co rozmawiać.
-Alcuni si attento…- prychnąłem z
przekąsem. Miałem nadzieję, że nie zna włoskiego…
- Qualche
tipo!- odparł z dziwnym akcentem. Ups… znał włoski!? Nie wiem skąd, ale znał!
Wytrzeszczyłem oczy, spoglądając na niego z ukosa. Zobaczyłem jak jego usta wykrzywiają się w tym jego szelmowskim
uśmieszku.
- Come fai a sapere questa lingua?-
zadałem błyskawiczne pytanie w swoim
ojczystym języku. Skoro Devid go znał, to czemu nie mielibyśmy w nim
porozmawiać?!
- Sorpreso?-
zaśmiał się w odpowiedzi.- Ho vis suto in Italia. E voi, come Io sai?
- Io sono
italiana- odpowiedziałem wzruszając ramionami.
- Davvero?-
zapytał z udawanym zaciekawieniem.- W takim razie jesteś chyba najszczęśliwszym
Włochem na świecie, co?- wrócił do angielskiego.
- Dlaczego…?-
zapytałem ze szczerym zdumieniem. Nie wiedziałem o co mu chodzi, serio. I chyba
wolałem nie wiedzieć…
- Nawet nie
wiesz jak ci zazdroszczę- westchnął kręcąc głową i wpatrując się w swoje żółte
sznurówki.
- Ale czego…?!-
zapytałem głosem bardziej piskliwym niżbym tego chciał.
- Piuttosto
che…- odrzekł cicho, z powrotem po włosku.
Wtedy zrozumiałem o co mu chodziło. I
ogłaszam wszem i wobec: PRZEGIĄŁ!
* * * LORREN
Byłam na maksa wkurzona na Antaniasza.
Chciał rozmawiać ze mną w środku noc, nie o Devidzie, jak myślałam, no skąd!
Przecież sprawy organizacyjne nie mogły poczekać do rana. Tak, w środku nocy
musiałam zdać mu relacje z wszystkiego co działo się pod jego nieobecność. Ha,
zrobiłam to nader powierzchownie! No i przemilczałam mój wypad do Naszego
Świata… Mogłabym się założyć, że Mędrzec i tak o nim wiedział…
W każdym razie spędziłam jakąś godzinkę
w jego gabinecie, myśląc tylko i
wyłącznie o ciepłej kołdrze! Lexi już pewnie dawno się w niej wymościła…
W końcu Mistrz dał mi spokój i poprosił
na wychodnym, żebym z rana poprosiła do niego Esper, gdyż ma do niej pilną
sprawę, a nie chce jej tu ściągać w środku nocy. Jasne, po co ją zrywać z
łóżka! Nie no, ja to co innego! Ja nie potrzebuję snu!
Wpadłam nieprzytomna do Uczniowskiego Domu
i udałam się prosto do pokoju. Nie szukałam już Tony’ ego, ani Devida. Wszystko
mi było jedno! Marzyłam tylko o śnie. Więc bez względu na nic udałam się prosto
do wyrka!
Lexi obudziła mnie późnym rankiem.
Zmusiła mnie do opowiedzenia jej wszystkiego. Uczyniłam to z niechęcią. Tak
naprawdę wolałam tego nie roztrząsać, a najlepiej o tym zapomnieć! Ale cóż… nie
poszłam na śniadanie, zresztą nie byłam nawet głodna. Wygrzebałam z szafy
bluzkę na ramiączkach z prześwitującymi, koronkowymi plecami, gdyż dzień
zapowiadał się upalny. No co, taka firanka przynajmniej jest przewiewna, nie…
Wzięłam do tego krótkie szorty w kwiatki. Ubrałam się i wyszła na korytarz. Ani
żywej duszy. Skierowałam się odruchowo do pokoju Tony’ ego. Nacisnęłam na
klamkę i otworzyłam drzwi. Ku swojemu zdumieniu nie zastałam go… pokuj był
pusty. Wydało mi się to trochę dziwne, ale mógł po prostu pójść na śniadanie.
Postanowiłam zignorować ten fakt i wpełzłam do jego pokoju wraz z Lexi. Bez
wahani wybrałam jedną szufladę w jego szafie i wyciągnęłam z niej czerwoną farbę
w spreju. Już dawno miałam ją od niego pożyczyć, ale w kółko i wciąż coś mi
wypadało i po prostu o tym zapomniałam… No, sami zobaczycie po co mi ona była…
Doszłam do wniosku, że się nie obrazi,
jeśli wezmę ją bez pytania, więc schowałam puszkę w kieszeni. Wyszłam z
powrotem na korytarz i skierowałam się do pokoju Esper. Drzwi były zamknięte,
więc wzruszając ramionami udałam się na zewnątrz w towarzystwie swojej
wilczycy.
Ptaszki spokojnie ćwierkały kiedy
przemierzałam żwirowe ścieżki. Szłam w kierunku jadalni, ale na celu miałam
Budynek Szkoleniowy… Lexi truchtała koło mnie bez słowa. Nasłuchiwała, węszyła,
zresztą jak zawsze.
Kiedy zbliżałam się do naszej stołówki,
patrzyłam akurat w bezchmurne niebo, zastanawiając się już po raz nie wiem
który, jak to jest, że pogoda zawsze jest tu taka idealna. I wtedy ktoś we mnie
wpadł. Na moje szczęście była to Esper.
- Antaniasz cię
wzywa. Natychmiast- rzuciłam od niechcenia, palcem wskazując za plecy.
Wyminęłam ją nie czekając na jej reakcję, czy odpowiedź i udałam się prosto do
Budynku Treningowego. Kiedy mijałam arenę dotarły do mnie wesołe krzyki i
dziecięce głosy. Elliot i Clov- pomyślałam uśmiechając się do siebie w duchu. Lexi
zwolniła i zaczęła nasłuchiwać. Wilczyca jednak nie skomentowała tego co
usłyszała, lecz mogę przysiądź, że gdyby mogła uśmiechnęła by się szeroko. Też
przystanęłam na chwilę, by posłuchać, jednak nie udało mi się rozszyfrować słów
ich rozmowy. Wiedziałam tylko tyle, że świetnie się bawili… chyba z jakimś
zwierzakiem. Zapewne Haru.
Skręciłyśmy w prawo i wskoczyłam po
kilku stopniach do Budynku Treningowego. Pchnęłam szybko drzwi i wemknęłam się
do środka.
- Wiesz co
robisz?- przesłała mi Lexi.- Antaniasz nie będzie zadowolony.
Teoretycznie nie powinno mnie tu być,
mieliśmy zakaz wchodzenia tam bez opieki Mistrza, bądź osoby upoważnionej do
tego pod jego ewentualną nieobecność. Ale co tam! Tyle zasad ile już złamałam!
Jedna w tą czy tamą… co za różnica?
- On i tak jest
teraz zajęty Esper, nie?- zbyłam ją machnięciem ręki.
Przemknęłam korytarzem i minęłam wejście
na sale gimnastyczną. Wilczyca fuknęła cicho i podążyła za mną bez większego
entuzjazmu. Odbiłam w lewo i przemknęłam obok rzędu drzwi do sal lekcyjnych. Aż
dotarłam na koniec korytarza. Do tego pomieszczenie właśnie zmierzałam.
Chwyciłam za klamkę i ze smutkiem stwierdziłam, że drzwi są zamknięte.
- Widzisz!-
warknęła Lexi w mojej głowie.- Zamknięte! Co za szkoda!
Spojrzałam na nią krytycznie. Wilczyca
tylko spuściła po sobie uszy i mruknęła coś gardłowo. Stałam chwilę przed
drzwiami, pocierając brodę i kombinowałam. Aż w końcu wpadł mi do głowy pomysł.
Wypowiedziałam frazes „włamywacza”, jak powszechnie go określano. Zaklęcie
otwierało wszelkie zamki, drzwi, przejścia. Przydatne, przydatne, nie powiem…
Kiedy już drzwi stały przede mną otworem
wpełzłam do środka, nie zważając na zdanie swojej towarzyszki, i przemknęłam
prosto do naszej Ściany Sentencji… Tak, zaraz po mojej Próbie wpadła mi do
głowy myśl, którą właśnie chciałam uwiecznić na tej ścianie. Wgapiałam się
dłuższą chwilę w teksty moich poprzedników najdłużej przypatrywałam się
refleksji mojego ojca, jedynej podpisanej, po czym wyciągnęłam puszkę z
kieszeni. Wstrząsnęłam farbę i odnalazłam puste miejsce. Bez dłuższej zwłoki
odetkałam sprej i wypisałam na gładkiej, białej powierzchni słowa: Nasze słabości mogą się okazać naszą bronią.
Powiedziała mi to kiedyś pewna mądra osoba. Wtedy jeszcze nie widziałam sensu w
tym zlepku słów… dostrzegłam go dopiero w dniu mojej Próby. I nabrałam chęci,
by podzielić się tą refleksyjną myślą z moimi następcami.
Gdy zakończyłam moje nieudolne
bazgrolenie przysiadłam po turecku naprzeciw ściany. Lexi położyła się obok
mnie.
- Nie
postarałaś się- zaskomlała mi w myślach.- Napis jest krzywy.
- Nie
przesadzaj!- odburknęłam.- Nie wyszło tak źle…
Przestudiowałam pozostałe teksty.
Kilkakrotnie przeczytałam zapisek Tony’ ego: „Człowieka można zniszczyć, ale
nie pokonać”. To był cytat… zapisany tą samą farbą, którą właśnie się
bezwiednie bawiłam. Toczyłam puszkę po podłodze. Lexi wodził za nią wzrokiem,
jak za przyszłą ofiarą, zdobyczą. Patrząc tak na tą ścianę zaczęłam odpływać do
krainy moich myśli. Zamarzyłam się i zamyśliłam. Zaczęłam gdybać nad ostatnimi
wydarzeniami. Starałam się pojąc cokolwiek z tego co mnie spotyka. Nie
potrafiłam. Nie wiedziałam jak sobie tłumaczyć pewne sprawy. I wtedy mój wzrok
spoczął na pierwszym tekście uwiecznionym na ścianie. Na tekście Antaniasza: „Nic nie dziej się przypadkiem”. To było
tak prawdziwe, wyrażało bardzo wiele.
Wtem z zamyślenia wyrwało mnie nikłe
skrzypnięcie, które uderzyło moją podświadomość. Mojej uwadze nie umknęła
reakcja Lexi, która szybko nadstawiła uszu i podniosła się do pozycji
siedzącej. Zerknęłam przez ramię, lecz nikogo nie dostrzegłam. Jednak wydało mi
się, że drzwi były teraz uchylone, a byłam święcie przekonana, że je zamknęłam.
- Coś mi tu
śmierdzi…- szczeknęła do mnie z niepokojem wilczyca.- Czuję krew… coś jakby woń
wilkołaka, ale inna… sama nie wiem. Nasila się. Lorren, może lepiej wstań! Ten
zapach… to śmierć?
- Ładnie to tak
pisać po ścianach?!- dotarł do mnie znajomy męski głos. Choć ton był przyjazny
podskoczyłam przestraszona. Jeszcze bardziej przeraziłam się, kiedy tuż obok
mnie z cienia w kącie zmaterializował się Devid. Miał na sobie jasno niebieski
podkoszulek, na który tym razem nie włożył kurtki, zapewne z powodu temperatury
na zewnątrz... Jednak nie rozstał się ze swoimi wysokimi za kostkę glanami i
nie zrezygnował z wpychania do nich spodni- tym razem ciemno brązowych bojówek
z licznymi kieszeniami po bokach.
- Nie strasz
mnie tak!- wrzasnęłam na niego. Ten uśmiechnął się tylko łobuzersko.
- Lorren,
dlaczego on śmierdzi… wampirem?- przesłała mi pytanie Lexi, przekrzywiając
łebek. Zignorowałam je. Wydało mi się niedorzeczne!
- Przepraszam-
odpowiedział spokojnym tonem, przeciągając „r”.- Stwierdziłem, że musze z tobą
porozmawiać, jeśli mam tu zostać.
- Właśnie! O co
wczoraj chodziło z Antaniaszem?- przerwałam mu z werwą.- Skąd wy się znacie?
Dlaczego byliście tacy opryskliwi?! O czym tyle mówiliście, jeśli można
wiedzieć?!
- Chodzi o to…-
zaczął, a temat który poruszyłam ewidentnie sprawiał mu trudności. Zmarszczył
brwi i przybrał dosyć zakłopotany, słodki wyraz twarzy- Kiedy Czarni
przeciągnęli mnie na swoją stronę… Antaniasz próbował mnie „odbić” chciał,
żebym został jego uczniem. Odmówiłem, bo podczas szkolenia wpojono mi, że
Mędrzec jest moim największym wrogiem i tak dalej. To gdzieś zostało w mojej
podświadomości…- urwał niepewnie, zataczając kręgi dłońmi.
- Aha-
mruknęłam, bo nie wiedziałam co mam powiedzieć. Kiwnęłam tylko głową ze
zrozumieniem. Zauważyłam kątem oka, że Lexi jest już spokojna i wyciągnęła się
z powrotem na parkiecie.
- Ale nie o tym
chciałem rozmawiać- ciągnął dalej, cały czas patrząc na mnie. Przysunął się do
mnie bliżej, nadal siedząc po turecku, tak jak ja.- Coś czuję, że mimo wszystko
nie zostanę tu długo… Bądźmy szczerzy, nie jestem tu mile widziany…- Spojrzałam
na niego unosząc brwi z powątpiewaniem. Chłopak odchrząknął.- Dobra, będę walił
prosto z mostu… Pokłóciłem się wczoraj z Tony’ m. I to dość ostro- zawiesił
głos, czekając na moją reakcje.
- D-dlaczego…?-
wykrztusiłam w końcu, marszcząc brwi ze zdumienia i po części narastającego
gniewu. Ta informacja mnie zmiażdżyła. Tyle tłumaczenia na marne? Tyle gadania,
uspokajania Tony’ ego, na nic? On i tak się kłóci?!- O co wam poszło?- dodałam
już pewniej. Jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Lexi wodziła wzrokiem między
Devidem a mną. Czułam, że chciała coś powiedzieć, ale blokowałam teraz myśli.
Skupiałam się na tym co ma mi do powiedzenia Devid. Chłopak milczał. Spuścił na
chwilę głowę, po czym z powrotem uniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. Próbowałam coś
odnaleźć w jego tęczówkach niczym ze smoły, jakąś emocję prócz wahania. Jednak
dostrzegałam tylko pustą, czarną głębię. Po chwili wziął głęboki wdech, jakby
powziął jakąś decyzję i zaczął recytować
dobrze mi znany wiersz, którego oboje uczyliśmy się w domu dziecka:
Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale,
Abym przed tobą
szedł wylewać żale;
Idąc bez celu, nie
pilnując drogi,
Sam nie pojmuję, jak
w twe zajdę progi;
I wchodząc sobie
zadaję pytanie;
Urwał. Słyszałam jak głos mu zadrżał.
Czekałam, czy dokończy. Bałam się teraz nawet ruszyć. Przygryzałam wargę.
Wiedziałam jakim pytaniem kończy się każda zwrotka. Teraz wyczekiwałam, czy
Devid je zada. I zadał…
- Co mnie tu wiodło? Przyjaźń
czy kochanie?
Oh, przesadzasz, taki nudny nie był ;) Na początku myślałem że ten włoski to łacina xD
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz :)
UsuńNudny, nie nudny... znowu nie mogę cały czas dowalać jakimiś zwrotami akcji itd. Bo co za dużo to nie zdrowo, a dla czytelnika to też nie byłoby zbyt dobre, bo znając mnie za szybko bym kończyła wątki i rozładowywała napięcie.
Hahahaha! Masz rację, jak się na tą rozmowę tylko rzuci okiem to przypomina łacinę... XD
Ja tak czasem robię jak mi się nie chce albo nie mam pomysłu... ;) Wiesz, moja siostra się "uczy" łaciny więc to jeszcze tak dodatkowo ukierunkowuje moje spojrzenie na tę rozmowę bo czasem o niej rozmawiamy...
UsuńP.S. Masz może żyletki...?
"spojrzenie na tę rozmowę bo czasem o niej rozmawiamy" - kurde, ja to jednak jestem geniuszem xD
UsuńSorry, że nie odpowiadałam na te komenty, nie mam ostatnio czasu, a jutro wyjeżdżam...
UsuńAle tak w odniesieniu do powyższego... Nie, nie mam żyletek. I aż boję się zapytać po co ci one... O.O
Spoko, też jestem cholernie zabiegany i nie mam czasu wrzucić coś na swojego bloga...
UsuńEhh... sprawa osobista ;)
A mnie się podobał i ten i wcześniejszy Enough :D Kim dla Lorren będzie Devid? Bo ja mam nadzieję, że nie zniszczy jej związku z Tonym....
OdpowiedzUsuńAch, o co poszło mu z Antaniaszem? Dowiemy się?
Czekam na nn i pozdrawiam - Luar Princesa ♥
Bardzo dziękuję za komentarz, niezmiernie mi miło, że się podobało. Ach i dostaniesz odpowiedzi na swoje wszystkie pytania... w odpowiednim czasie :)
UsuńPrzeczytałam wszystkie rozdziały o Lorren i bardzo mi się podobały. Teraz jeszcze nadrobić Esper... Życzę dalszej chęci i weny. I kibicuje Devidowi ;)
OdpowiedzUsuńOooo...!!! :) Jak miło, że mamy nową czytelniczkę. Cieszę się, że zechciałaś nadrabiać naszego bloga, to miłe. Dziękuję za życzenia i tobie także życzę wytrwałości i mam nadzieję, że szybko nas nie opuścisz :D
Usuń