sobota, 17 maja 2014

Rozdział 23 od Willa

Złapałem się za głowę, chcąc jakkolwiek złagodzić rozsadzający ją ból. Przetarłem oczy, lecz kiedy ledwie uchyliłem powieki, oślepił mnie blask słońca. Dziwne- stwierdziłem w duchu. Zazwyczaj nie budziłem się dzięki światłu. Podparłem się na łokciach, próbując wstać. Od razu jednak znów upadłem na wznak, a serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Poczułem pod palcami liście. Liście i gałązki, jakbym leżał w lesie. Mrużąc oczy, rozejrzałem się wokoło. Brązowe pnie drzew, obsypane liśćmi krzaki- to zdecydowanie jest jakiś zagajnik. Całkiem rozbudzony, poderwałem się na nogi. Natychmiast tego pożałowałem. Ogromny ból ponownie rozsadził mi głowę. Zakryłem rękami uszy, mając nadzieję, że w ten sposób zdołam cokolwiek zmienić. Oparłem się plecami o pobliskie drzewo.
- Co ja tu robię…?- rzuciłem pytanie w przestrzeń. Wiedziałem, iż nie uzyskam odpowiedzi. Czy ktoś oprócz mnie znajdował się w tej przeklętej głuszy?! Może jedynie zwierzęta, w końcu to jest ich dom. Tyle że ja powinienem teraz znajdować się w moim pokoju, otulony śnieżnobiałą kołdrą, a nie leżeć na mokrych, zgniłych liściach. Ponownie rozejrzałem się na boki, sondując wzrokiem okolicę. Las jak las- westchnąłem w myślach. Drzewa, krzaki, drzewa, krzaki… Żadnych znaków szczególnych, mogących stwierdzić, w jakiej części Szkoły Antaniasza się znajduję. Albo… czy w ogóle jestem na terenie Ośrodka? Nie miałem podstaw, by tak twierdzić.
Kluczyłem wokół jednej bezsensownej myśli- jestem w lesie. Ale w którym? Jak się tu znalazłem? Która jest godzina? Czu ktoś zauważył moje zniknięcie? No cóż, nie przekonam się, jeśli będę stał w miejscu i rozpaczał nad swoim położeniem. Trzeba się ruszyć.
Odepchnąłem się ręką od pnia drzewa i zacząłem iść na oślep przez zagajnik. Nie zastanawiałem się nad tym, w którą stronę pójść, czy jeśli skręcę w tą ścieżynkę to szybciej wyjdę na otwartą przestrzeń, ani nie wypatrywałem znaków szczególnych tej części lasu. Po prostu zdałem się na instynkt. I chyba ten jeden raz dzięki niemu udało mi się coś osiągnąć, gdyż po kilku minutach mozolnego marszu wyszedłem na wyłożoną kamieniami drogę. I znów pytanie- gdzie teraz? W prawo- brzmiała krótka odpowiedź. Nie zastanawiając się nawet, czy dobrze robię, ponownie ruszyłem przed siebie.
Wkrótce drzewa się skończyły, a ja wyszedłem na porośniętą trawą polankę. Od razu pożałowałem tego, iż ucieszyłem się z wyjścia na otwartą przestrzeń. Tutaj słońce świeciło pełną parą, nie zatrzymywane przez zbawcze działanie liści, które ochładzały przestrzeń pomiędzy drzewami. Ból głowy nasilił się, a ja ze wszystkich sił starałem się zapanować nad wszechogarniającym uczuciem. Powstrzymałem się od jęku i zrobiłem krok do przodu. Potem następny i następny. Aż w końcu znów parłem naprzód.
Monotonna wędrówka ciągnęła się w nieskończoność. Straciłem poczucie czasu, nie wiedziałem nadal, gdzie się znajduję, nie miałem siły spenetrować wzrokiem okolicy. Ledwo zauważyłem, gdy jakaś postać niespodziewanie wyrosła przede mną na drodze. Po chwili leżałem na ziemi, czując wbijające się w plecy ostre kamienie.
- Bogowie, Will, nic ci się nie stało?- dosłyszałem jakby przez mgłę. Głos wydawał się znajomy. Znajomy i niezwykle kojący, wyczuwało się w nim nutę zaniepokojenia i zawahania. Wymamrotałem odpowiedź, lecz wydawało mi się, że ta druga osoba nic z niej nie zrozumiała, bo spytała:
- Co mówisz?
Powtórzyłem- ,,wszystko dobrze’’ równie niewyraźnym tonem jak wcześniej. Poczułem delikatną dłoń ocierającą mi pot z twarzy. Odepchnąłem rękę, po czym spróbowałem wstać. W myślach krzyczałem z bólu, jednak na zewnątrz starałem się pozostać niewzruszony. Przetarłem oczy, obraz wyostrzył się i ujrzałem przed sobą oblicze Esper. Pełne zatroskania oczy lustrowały moją sylwetkę, a białe włosy falowały na delikatnym, gorącym i suchym wietrzyku. Spróbowałem się uśmiechnął, lecz wyszedł z tego raczej niewyraźny grymas. Mina dziewczyny i to, że chciała mi pomóc, sprawiły mi naprawdę wielką radość. Z początku nie lubiłem jej, to fakt. Lecz z czasem ludzie się zmieniają, a i ja mogę zmieniać zdanie o innych. W tamtej chwili poczułem miłe ciepło na sercu, widząc jej troskę.
- Co się stało?- pytała.- Pomóc ci jakoś?
- Nie trzeba- odpowiedziałem, pocierając tył głowy.- Chyba pójdę się przespać.
- Ale…- zaczęła.- Gdzie byłeś wczoraj?!- wykrzyknęła za mną. Nie odpowiedziałem. W tym czasie zdołałem oddalić się od niej na jakiś czas. Puściłem się biegiem w stronę Uczniowskiego Domu, gdyż w końcu rozeznałem się w terenie i wiedziałem, w która stronę pójść. Oddychałem głośno, myśląc, że zdołam tak załagodzić okropny ból. Wpadłem na drzwi budynku i drżącą dłonią nacisnąłem klamkę. Odetchnąłem głęboko, gdy znalazłem się w ciemnym korytarzu. Jakimś sposobem poczułem się lepiej. Tonący w mroku hall i panująca tu niska temperatura podziałały na mnie kojąco. Z nadal bijącym szybko sercem wszedłem do swojego pokoju i padłem na łóżko. Ułożyłem ręce po głową i wpatrywałem się w biały sufit nade mną.
- Od razu lepiej- mruknąłem do siebie. Uniosłem lekko kąciki ust. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w ciszę.
Niestety po kilku sekundach przerwało ją dziwaczne burczenie. Uniosłem brwi, rozglądając się wokół. Czyżby ktoś jeszcze prócz mnie był w pokoju?- zastanawiałem się. Usiadłem na łóżku nadal odczuwając ból głowy, choć już nieco lżejszy. I znów to burczenie. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wykonawcą owego dźwięku był mój brzuch. Innymi słowy- po prostu byłem głodny. Potarłem czoło, myśląc intensywnie. Mógłbym zakraść się do stołówki i zwędzić trochę resztek ze śniadania. Tylko czy jest sens? Na polu panuje taki skwar, że nie wiem, czy zdołałbym wytrzymać tam więcej niż kilka minut. W dodatku nie mam pewności, czy cokolwiek zostało po porannym posiłku. Głodni adepci Szkoły Antaniasza są pochłonąć mnóstwo jedzenia.
Zaryzykowałem- w końcu bez ryzyka nie ma zabawy. Poza tym głośne burczenie nie dawało mi spokoju.
Stanąłem przed głównym wejściem do Uczniowskiego Domu. Odetchnąłem głęboko- raz i drugi. Zamknąłem oczy, starając się wyrównać puls. A potem z całej siły pchnąłem drzwi i pędem wybiegłem z budynku.
W myślach odtwarzałem trasę do stołówki. Nie otwierałem oczy, biegnąc na oślep przed siebie. Uchyliłem powieki, orientując się w terenie. Jeszcze tylko kilka minut- uspokoiłem się w myślach. Serce biło mi jak oszalałe, puls zdecydowanie przyśpieszył. Lecz ja nadal parłem naprzód pomimo palącego słońca i rozdzierającego bólu głowy.
Wpadłem do niskiego budynku, cudem unikając uderzenia czołem o framugę drzwi. Gorączkowo rozejrzałem się wokoło. Pusto. Podbiegłem do pobliskiego stołu i zgarnąłem z blatu kilka kromek chleba, zmieszanych z plastrami szynki i pomidorami. Odrzuciłem warzywa, czując dziwną niechęć do tego typu jedzenia.
I wznowiłem mozolną wędrówkę, tym razem w stronę mojego pokoju, gdzie mógłbym w spokoju zjeść zyskane produkty.
Wchodząc do pomieszczenia, spałaszowałem już połowę nagromadzonego jedzenia. Poczułem się lepiej, ból głowy stopniowo ustępował, znów wyraźnie postrzegałem szczegóły. Wsunąłem do ust ostatnią kromkę chleba i stanąłem jak wryty. Podłogę koło mojego biurka pokrywały odłamki szkła. Przełknąłem jedzenie i zbliżyłem się do miejsca ,,wypadku’’. Pierwsze pytanie, jakie nasunęło mi się na myśl: Kto to zrobił?
Na pewno nie ja, tego byłem pewien. Przecież gdybym rozbił w swoim pokoju szklane naczynie, pamiętałbym. Chociaż… wszystko muszę wziąć pod uwagę. Zważywszy na ostatnie wydarzenia…
Opadłszy na łóżko, pogrążyłem się w myślach. Czemu ktoś był w moim pokoju? W jakim celu? I dlaczego pozostawił po sobie tak charakterystyczny ślad jak rozbite szkło?
Zbyt dużo pytań kumulowało się w mojej głowie. Stres i zmęczenie wzięły nade mną przewagę. Zasnąłem.
* * *
Las. Pełnia. Wiatr szalejący w koronach drzew. Słyszę. Czuję. Wszystko wydaje się o wiele wyraźniejsze niż powinno być. Gdzieś za mną mała mysz schowała się pośród liści, a wiewiórka wskoczyła do dziupli, w której znajdują się jej młode. W powietrzu roznosi się słodka woń, której nie potrafię rozpoznać. Wiem, że znam ten zapach, lecz sklasyfikowanie go przychodzi mi z większym trudem. Pociągnąłem nosem, chłonąc woń i próbując zlokalizować, skąd pochodzi. Nagle zdała mi się wyraźniejsza z północnej strony lasu. Skierowałem głowę w tamtą stronę, lecz nagle zapach zupełnie zanikł. Spanikowałem. Potrząsnąłem głową, wyrzucając z niej niepotrzebne myśli. I znów go poczułem. Tym razem ciągnął od południa. Nie zastanawiając się nad swoimi czynami, pognałem w tamtą stronę. Przez liście nade mną przebłyskiwał księżyc. To jego okrągła tarcza dawała mi tę moc, której teraz tak potrzebowałem. Wpatrując się w niego, przyspieszyłem biegu. Zapach zdawał się coraz wyraźniejszy, byłem coraz bliżej celu…
I wtedy usłyszałem krzyk. Dziewczęcy krzyk. Dochodził z zupełnie innej strony. Zawahałem się. Ten głos był taki… znajomy. Wcale nie brzmiał rozpaczliwie, bardziej wyczuwało się w nim zdenerwowanie. Zatrzymałem się w miejscu. Z jednej strony ten zapach- słodki, pociągający, lecz z drugiej był głos- znajomy i niezwykle uspokajający. Nie wiedziałem, za czym biec. Mroczna natura ciągnęła w stronę, z której nadlatywała woń, a część bardziej ludzka namawiała mnie do pójścia za głosem. Zmagałem się sam ze sobą, rozdwojony i nie potrafiący zdecydować. Złapałem się za głowę, zginając się wpół. Co wybrać?!- krzyczałem w myślach. Opadłem na kolana, dysząc ciężko.
- Hej!
Podniosłem wzrok, ze wściekłą miną wypatrując źródła głosu. Zdawało mi się, że była to ta sama osoba, która wcześniej krzyczała…
Zobaczyłem ją. Stała kilka metrów przede mną. Jej jasna skóra połyskiwała w świetle księżyca, który teraz nie miał dla mnie większego znaczenia. Białe włosy okalały podłużną twarz, z której jedynym elementem przykuwającym uwagę były niebieskie oczy. Wpatrywałem się w nie, tonąc w ich głębi, nie widząc nic poza tymi dwoma błękitnymi tęczówkami. Przez moment wydawało mi się, że coś w nich dostrzegam, jakiś zarys przedmiotu, nie- osoby… mnie. To ja odbijałem się w jej oczach.
- Tylko spokojnie- rozległ się jej pełen troski głos.- Nie rób nic pochopnie.
Uniosła ręce przed siebie. Otworzyłem szeroko oczy. Zdawało mi się, że moje ciało reaguje teraz nie tylko za pomocą instynktu. Dostrzegałem w tej dziewczynie coś znajomego, wyczuwałem jej opiekuńczość i zwątpienie, a także strach. Dziwiło mnie również jej opanowanie i to, z jakim spokojem do mnie przemawiała. Czy coś jest nie tak…?
Przeczesałem palcami włosy. W ułamku sekundy zatrzymałem rękę. Coś jest nie tak…- podpowiadał mi głos w głowie. Opuściłem dłoń, oglądając ją ze wszystkich stron. O mało co nie krzyknąłem, a moje serce nie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Zwykła dłoń, można by rzec. Jeśli oczywiście nie dodać ostro zakończonych pazurów.
* * *
- Hej! Obudź się wreszcie!
Gwałtownie otworzyłem oczy. Zobaczyłem nad sobą twarz Esper.
- O co chodzi?- warknąłem. Serce nadal biło mi w przyśpieszonym tempie po niedawno zakończonym śnie. Co to miało być?- pytałem siebie samego. Przestroga? Rada? Wydarzenie z przyszłości? Czy po prostu zwykły koszmar?
- Za kilka minut jest prezentacja projektów- rzuciła, jakby od niechcenia. Kiedy nie zareagowałem, nadal otumaniony snem, pociągnęła mnie za rękę. Usiadłem. Pod wpływem jej karcącego spojrzenia dźwignąłem się z łóżka i powlokłem za nią w stronę drzwi.
- Co robiłeś wczoraj?- spytała, gdy szliśmy korytarzem. Uniosłem jedną brew, patrząc na nią kątem oka. Westchnęła.
- Wczoraj wieczorem. Byłam u ciebie, ale ty gdzieś zniknąłeś- wyjaśniła.- Gdzie byłeś?
- Nie wiem- odparłem, zanim jeszcze zdołałem ugryźć się w język. Panuj nad odpowiedziami- warknąłem na siebie w myślach.
- Jak to ,,nie wiesz’’?- zrobiła oburzoną minę.- Przecież musisz wiedzieć. Wypiłeś ten dziwny płyn, rozwaliłeś flakonik i uciekłeś. Czy nie tak było?
Zatrzymałem się. Dziewczyna spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek, jakby coś podejrzewała.
- Dokładnie tak było- potwierdziłem, wykrzywiając twarz w imitacji uśmiechu.
______________
Bez zbędnych przemówień i końcówek. Życzę miłego weekendu! :D
Pozdrawiam

odpoczywająca na zapas
Enough

1 komentarz:

  1. Powiedzmy że wróciłem...
    Fajny rozdział. Nie rozumiem go do końca ale fajny ;)

    OdpowiedzUsuń