piątek, 17 stycznia 2014

Ed Sheeran- Give me love (leci do zakładki xD)

http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/836/nwg1.jpg
                
To tak a propos teledysku. Nie wiem, czy dobrze widać, to w końcu szkic ołówkiem.

Rozdział 11 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Hejka, oto mój kolejny rozdział i nie wrzucam go tylko od tak sobie... Liczę, a wręcz oczekuję (jak Enough) komentarzy. (Chyba nie tylko Sagi, czyta moje opka, nie?) Nie chce wyjść na egoistkę, ale chcę znać opinię więcej niż jednej osoby albo możecie nie dczekać się CD w przyszłym tygodniu. Może to chamsko brzmi, ale nie widzę sensu pisania dla kogoś i nie otrzymywania od niego odzewu. No, bo skąd mam wiedzieć co zmienić, co dodać, jakie błędy popełniam, czy się podoba, czy nie??? Po prostu ostatnio odniosłam wrażenie, że niektórzy wyświetlają rozdział i go nie doczytują do końca. (Czy tak ciężko jest coś napisać? Naprawdę?)
______________________



         Pięć miesięcy.
         Nie wierzę w to.
      Minęło już pięć miesięcy! Cały ten okres był dla mnie jak pięć dni! Dokładnie dwadzieścia tygodni temu przybyłam do Szkoły Antaniasza wraz z bratem. To jest nie do ogarnięcia. Moje życie nabrało innego wyrazu. Nic nie było takie jak dawniej. Teraz mam dom. Mam znajomych. Nie czuję się dziwakiem i odludkiem. Wreszcie ktoś mnie toleruje!
      Tak, to było bardzo pracowite pięć miesięcy. Zdecydowanie, przez całe moje dotychczasowe, nędzne życie tak nie harowałam. Ale podoba mi się ta odmiana. Wreszcie mam konkretne zajęcia, jakiś plan, schemat życia. Do perfekcji opanowałam sztukę łuczniczą. Aktualnie szlifuję jeszcze oddawanie strzałów do ruchomych celów w pozycji leżącej, na brzuchu lub plecach. Nauczyłam się różnych szczwanych sztuczek, który przydają się w otwartej walce. Jak się okazało łucznictwo to nie tylko umiejętność wypuszczania strzał tak by nie zrobić sobie krzywdy cięciwą, to także umiejętności łączące się z precyzyjnym oddaniem strzału, czyli wykształcenie sobie słuchu, błyskawiczna reakcja i szybkie obranie celu. Właśnie z tym miałem największy problem, ale przez prawie pół roku treningów, dzień w dzień, w końcu opanowałam równie i to.
        Antaniasz jest świetnym instruktorem. Potrafi się odnieść do każdego indywidualnie i w odpowiedni sposób, jego podpowiedzi i uwagi to najcenniejsze wskazówki, na szczęści chętnie i wylewnie się nimi z nami dzieli (w końcu po to tu jest, żeby nasz szkolić, nie?) Lubię naszego Mistrza. Chyba nie mogłam wyobrazić sobie lepszego mentora! Antaniasz naprawdę o nas dba i się troszczy.
         W ciągu minionych tygodni udało mi się względnie urządzić pokój. (Wiśniowy sad przynosi całkiem niezłe dochody, zwłaszcza jeżeli pracują przy nim magiczne ptaki). Przeprowadziłam małe przemeblowanie. Poprzestawiałam szafki i przesunęłam łóżko pod okno. Sprawiłam sobie białe zwiewne firanki, Tony pomógł mi przemalować dwie ściany na niebiesko i położyć tapetę, w sumie przy tapecie to wszyscy pomagali, nawet sam Antaniasz, a i tak nie obeszło się bez umorusania w kleju. A przedstawiała ona panoramę Nowego Jorku, czyli mojego ulubionego miasta, w którym miałam okazję kiedyś mieszkać, tamtejszy dom dziecka był najprzytulniejszy. Dostałam też podręczniki, ale z takich książek to akurat się nie cieszę… Elliot też przemalował sobie pokój, tylko, że na żółto i dostał swój wymarzony rower.
         Zajęcia obowiązkowe podzielono na dwie zmiany, jedna dla młodszych, druga dla starszych, czyli gdy Elliot się uczy ja mam czas wolny. Lekcje wyglądają tak jak w normalnej szkole. Nauczyciel, zeszyt, podręcznik, teoria i rozwiązuj zadanie. Przynajmniej Antaniasz nie robi nam natrętnie testów, praktycznie w ogóle ich nie mamy.
         Jednak moje ulubione są wieczorki mocy. Dużą radość i satysfakcję sprawia mi odkrywanie nowych umiejętności i kształtowanie ich. Nie wiedziałam, że lód można wykorzystywać do tylu rzeczy. Zajęcia są ciekawe i intrygujące. Oprócz zaklęć związanych z naszymi żywiołami uczymy się też fraz, które pomogą nam przetrwać (choćby zaklęcie, które pozwala na stanie się niewidzialnym, podniesienie wkoło siebie pola magnetycznego itp.) Choć nie zawsze wszystko wychodzi mi za pierwszym razem, dążę z uporem do celu, a w tym postanowieniu pomaga mi nasza Ściana Sentencji, która jest w sali do szlifowania nadnaturalności, w naszym Budynku Treningowym. Teksty, które są na niej uwiecznione były zapisywane przez byłych uczniów, jako anonimy np.: „Nasze słabości mogą okazać się naszą bronią” albo „Każda zła rzecz ma też swoją dobrą stronę”, czy „Inspiracją jest całe życie, nie zapomnij o tym”, „Wszystko jest bez sensu, ale nie bez znaczenie”, „Zawsze przegrywamy tak, żeby jednak wygrywać” i takie tam. Jednak najbardziej spodobał mi się jeden z nich: „ Szukaj granic swoich możliwości i je przekraczaj” pod tym tekstem były mikroskopijne inicjały T.FB. Moja pierwsza myśl? Tata to napisał. Ja kiedyś też będę miała możliwość nabazgrania na tej ścianie czegoś mądrego, ale problem w tym, że nie mam żadnej maksymy życiowej w zanadrzu. Coś się wymyśli!
          
           Obudziłam się dzisiaj z świadomością tego, że za parę tygodni nadejdzie dzień mojej próby. Stresuje się, to oczywiste. Jeśli zawalę ten test to wszystko szlag trafi! A nareszcie zaczęło mi się układać! Jednak entuzjastyczne powitanie Lexi rozwiało wszystkie moje zmartwienia. Przebrałam się ucinając z wilczycą telepatyczną, poranną rozmowę i zbierałam się już do łazienki, kiedy ktoś zapukał do moich drzwi.
- Proszę!- krzyknęłam, ale nie doczekałam się odzewu. Nikt nie wszedł, nie odpowiedział. Podeszłam do drzwi, żeby to sprawdzić. Kiedy je otworzyłam nie zastałam nikogo. Gdy już miałam je zamknąć zauważyłam, że przed progiem leży lekko zmięta karteczka. Podniosłam ją i rozwinęłam papier. Zatrzaskując drzwi nogą przeczytałam coś takiego:
TY, JA (bez Lexi), dziś, popołudniu, przerwa między lekcjami a treningiem mocy, twoja skalna półka.
CZEKAM.
Dałam się zalać fali szoku. Chyba mimowolnie uchyliłam usta, bo Lexi przyczłapała do mnie niespokojnie i zapytała w myślach:
- Co to jest? Co się stało?
- Nic, nic, to tylko śmieć…- odesłałam jej jąkając się z zakłopotaniem. Chyba domyślałam się od kogo dostałam tą wiadomość.
- Lorren, coś kręcisz!- przesłała mi oskarżycielskim tonem i usiadła wlepiając we mnie te swoje wielkie ciemne, mądre oczy.- Co tam jest napisane?
- Nie ważne!- starałam się zbagatelizować całą sprawę.- Mówiłam ci już, że będę musiała zostawić cię wieczorem z Haru?
- Nie. Dlaczego? Antaniasz cię wzywał?- zaniepokoiła się moje towarzyszka.
- To nic poważnego. Tak, jestem umówiona- odparłam jej z udawaną swobodą. Jak dobrze, że zaabsorbowała się tą zmianą tematu!- Wczoraj zapomniałam ci to przekazać.
- Skoro tak…-zawahała się Lexi łykając haczyk. Zmięłam i wsunęłam karteczkę do kieszeni spodni. Wilczyca zdawała się już nie zwracać uwagi na ten skrawek papieru.
- Na pewno będziecie się dobrze bawić w pokoju Elliota- zapewniłam ją.- Tylko niczego nie rozwalcie, nie wiem co może wpaść do głowy tej lisiczce! To ja idę do łazienki.
         Ucięłam naszą rozmowę i wyśliznęłam się z pokoju. Idąc do łazienki, potem myjąc zęby, czesząc włosy, cały czas zastanawiałam się od kogo dostałam liścik. Znaczy się... miałam jednego „podejrzanego”- Tony? Odkąd rozmawialiśmy o tekstach, które tyczyły się naszego życia nasze stosunki były czysto przyjacielskie. Traktowaliśmy się po prostu jak znajomi i tyle. Już nigdy więcej nie usłyszałam jego telepatycznego szeptu! Ale tylko on i Elliot wiedzieli o mojej skalnej półce. Od kogo innego mogłam dostać taką wiadomość? Od brata? Raczej wykluczone! Nie znalazłam żadnego innego wyjaśnienia. Miałam wyrzuty sumienia po tym, jak szybko po otrzymaniu listu pozbyłam się na wieczór Lexi.
          Spóźniłam się trochę na śniadanie, na które były dzisiaj parówki i jajecznica. Antaniasz jadał jak zawsze z nami, a przy stole panowała przytulna atmosfera. Jednak ku mojemu zdziwieniu Tony nie dawał żadnych oznak podrzucenia mi jakiejkolwiek wiadomości. Zachowywał się jak gdyby nigdy nic, co kompletnie zbiło mnie z tropu. Po posiłku przyjęłam ze subordynowaniem plan dnia. W sumie zajęcia do południa były zawsze takie same. Dopiero po obiedzie godziny lekcji się zmieniały. Akurat dzisiaj zajęcia obowiązkowe miałam jako pierwsza grupa, czyli od 14:45 do 16:35, a dopiero o 19:00 zaczynał się wieczorek mocy. Hmmm… idealna przerwa na spotkanie, prawda?
           Cały dzień rozmyślałam właśnie o tym spotkaniu. Nie ma to jak być z kimś umówionym i nie wiedzieć kogo się spodziewać. A może jednak nie przyjść? A jak to głupawy żart? Wątpię. Andy nie zniżył by się do takich kawałów.
            W- F dłużył mi się niemiłosiernie. Standardowe czterdzieści rozgrzewkowych okrążeń było dzisiaj dla mnie jak osiemdziesiąt kółek! Każde ćwiczenie zdawało się trwać wieczność! Nie mogłam doczekać się końca tych zajęć, a czas dłużył mi się okrutnie.
             W końcu lekcje wychowania fizycznego dobiegły końca, czyli już jeden etap dnia miałam za sobą i zbliżałam się do popołudnia. Trening na arenie zleciał mi przyjemnie szybko, co mnie zaskoczyło. Strzelanie z łuku wciąga mnie jak nic innego. Bardzo lubię ta broń, od początku dobrze mi się kojarzyła. Antaniasz pochwalał także moją niezależności i odmienne upodobania w kwestii walki.
              Później wrzuciłam obiad na biegu. Pierwszy raz odkąd tu mieszkam dostaliśmy naleśniki! A, że lubię naleśniki, byłam mile zaszokowana. Zazwyczaj karmiono nas tu zdrową żywnością, chudym mięsem, makaronem, ryżem i mnóstwem warzyw! Mieszkam w Ośrodku już pewien czas i dalej nie rozgryzłam tego w jaki sposób magiczne ptaki zastawiają stół...
               Jednak nie zastanawiałam się dzisiaj nad tym zbyt długo i odliczałam każdą minutę do lekcji obowiązkowych, a kiedy wreszcie nadeszły nie potrafiłam skupić się na żadnym temacie. Moje myśli krążyły wokół wszystkiego, prócz obiektu zajęć. Moją uwagę rozpraszał każdy szmer, każde przesunięcie krzesła. Nie miałam zielonego pojęci, o czym się dziś uczyliśmy. Jak dobrze, że Antaniasz mnie o nic nie zapytał. W końcu doczekałam się wyczekiwanego:
- Jesteście wolni! Koniec na dzisiaj.
       Pędem wyniosłam się z Budynku Treningowego i pognałam do Uczniowskiego Domu. Zostawiłam Lexi z Haru w pokoju mojego brata, który teraz wyszedł na lekcje. Ciekawość mnie zżerała! Wychodząc z budynku wyciągnęłam z kieszeni karteczkę i jeszcze raz przestudiowałam zapisane na niej słowa. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nie potrafię tego określić, to jak mieszanka podniecenia z zainteresowaniem, która objawia się w postaci łaskoczącego mrowienia na całym ciele. Przeskoczyłam strumyk po kamieniach leżących na dnie i dotarłam do ściany drzew. Las. Nigdy się do niego nie zapuściłam, jedynie chodziłam przy jego brzegu na moją skalną półkę. Odbiłam w lewo i zaczęłam się wspinać, przedzierając między krzakami. W towarzystwie Lexi wędrówka była przyjemniejsza, to muszę przyznać. Skupiłam się na czymś innym. A może nadawca listu już będzie czekał. Ciekawe czy to Tony…? Zaraz się miałam tego dowiedzieć.
        Kiedy dotarłam na miejsce zastałam pustą półkę skalną. Nie zrażając się przysiadłam na jej skraju spuszczając nogi w dół, jak to miałam w zwyczaju. Słońce zniżało się ku horyzontowi, a ja czekałam, nie miałam pojęcia ile czasu już minęło! Zaczynałam się nudzić. Kiedy już miałam zrezygnować, a na niebie pojawiała się różowa poświata, zobaczyłam wysoką, zakapturzoną postać przemykającą się między drzewami i przeskakującą zwinnie brud na strumieniu. Zaczęłam się jej przyglądać, lecz po chwili zniknęła mi z pola widzenia chowając się w krzakach. Odsunęłam się od krawędzi i splotłam nogi, siadając po turecku, twarzą do lasu. Usłyszałam szum w zaroślach i praktycznie w tej samej sekundzie pojawił się przede mną chłopak w kapturze. W pierwszej chwili myślałam, że to jednak Andy, w końcu on najczęściej pokazywał się w bluzach. Na tą myśl ogarnął mnie lekki niepokój, ale gdy chłopak się odezwał wszystkie moje wątpliwości uleciały.
- Odebrałaś wiadomość?- zapytał retorycznie. Bez problemu poznałam Tony’ ego po głosie, choć nie widziałam jego twarzy, skrytej pod kapturem. Ogółem wyglądał jakoś inaczej. Miał na sobie brązową bluzę z kapturem, podarte… chwila, osmolone spodnie i mocno zniszczone adidasy.
- Nie miałem pewności, czy przeczytałaś list, bo cały dzień nic o tym nie wspomniałaś- mówił dalej siadając obok mnie.
- Zmieniasz styl?- wypaliłam z pytaniem kompletnie od rzeczy.
- Jednorazowo- odpowiedział przyciszonym głosem.- Kiedyś na co dzień się tak ubierałam, jak byłem młodszy, teraz preferuję koszule, jak wiesz, bo bluzy nie za dobrze mi się kojarzą. A te ciuchy wygrzebałem dzisiaj z dna szafy. Ostatnio miałem je na sobie jakieś… trzy lata temu, w dniu porwania mnie przez naukowców.
             Aha… To dlatego spodnie i buty miał w takim stanie. Tylko czemu przebrał się w to akurat na spotkanie ze mną? Od rana miał na sobie koszulę i dżinsy w jednym kawałku, jak zawsze, a teraz…? Wolałam nie pytać. Jego odpowiedź mogłaby mnie zaszokować. Nawet po pięciu miesiącach nie mogłam go do końca rozgryźć. Chyba lepiej nie wiedzieć co mu siedzi w tej głowie.
- Dlaczego chciałeś się spotkać?- zapytałam zmieniając temat.
- Chce ci coś pokazać. Jeśli tylko masz ochotę wracać do przeszłości.- Jego odpowiedź zabrzmiała tajemniczo, aż przeszedł mnie dreszcze.- Na pewno słyszałaś, że gdzieś w tych lasach, jest portal do Naszego Świata, prawda?- Nie czekał na to co powiem, nawet czy kiwnę głową na potwierdzenie. Po prostu mówił daje bez przerwy.- Otóż otwiera się on raz na dwa dni, co dwadzieścia cztery dni, a z moich obliczeń wynika, że wrota otworzą się dziś w nocy. Jednak na tym nie koniec. Niedawno doszły mnie słuchy, że Antaniasz wszystkie towary otrzymuje od Soah’ ów, którzy dostarczają je do Szkoły innym tajnym portalem. Portalem, który prowadzi do świata śmiertelników.

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 10 od Esper ,,Podróż do Szkoły Antaniasza''

Następne kilka rozdziałów będą nosiły ten sam tytuł ,,Podróż do Szkoły Antaniasza'', gdyż jestem zbyt leniwa, by wymyślać kolejne nazwy rozdziałów. Musicie mi to wybaczyć ;).
Mam nadzieję, a raczej OCZEKUJĘ, iż te następne rozdziały (od Lorren i ode mnie, włącznie z tym) będą komentowane, ponieważ naprawdę chcemy znać waszą opinię na temat rozdziałów, bo takie pisanie ,,do ściany'' jest bezsensu; nie wiemy, co zmieniać, co zostawiać, czy się wam podoba czy nie. Tak więc prosimy (myślę, że mogę mówić również w imieniu Lorren) o komentowanie.
I jeszcze jedna sprawa: myślę i przewiduję, że za tydzień w weekend może nie pojawić się rozdział ode mnie, a jeśli tak, to pod wieczór w niedzielę. Jutro i pojutrze jestem na wycieczce w górach z rodzicami i nie będę mogła zacząć pisać kolejnego rozdziału, a w tygodniu ta opcja w ogóle odpada;(
Nacieszcie się tym rozdziałem:)
Zapraszam do czytania.
_________________
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie, raczej tak nie będzie- westchnęłam i wstałam.- Sorry, pójdę już.
Skierowałam się do kuchni. Otworzyłam lodówkę z myślą, że jest pełna i będę miała w czym wybierać, ale zastałam w niej tylko butelkę mleka.,,Lepsze to niż nic''. Powróciłam do salonu ze szklanką białego płynu w rękach. Usiadłam na kanapie i spostrzegłam, że Pablo nie ruszył się z miejsca. Moją szklankę pokrył szron. Pociągnęłam z niej jeden łyk.
- Wiesz, zawsze ciekawiło mnie to, jak to jest być Nadnaturalnym- powiedział Pablo, nawet na mnie nie patrząc.- Nigdy się tego nie dowiedziałem, bo...ty jesteś pierwszą Nadnaturalną, jaką kiedykolwiek spotkałem.
,,Czy to miała być jakaś aluzja?''- zastanawiałam się.
- Posłuchaj- zaczęłam.- Nie wiem jak to jest NAPRAWDĘ być Nadnaturalnym, takim, którym cieszy się ze swojego życia, mocy...i tak dalej. Kiedy dotrzemy do tej całej Szkoły Antaniasza, na pewno będziesz mógł zapytać kogoś o to. Na pewno będzie tam dużo osób...takich jak ja.
- O ile w ogóle mnie wpuszczą- westchnął chłopak.- W co wątpię. To szkoła dla was, a nie dla jakichś pomocników.
Nie odpowiedziałam. Pomyślałam sobie, że może Pablo chciałby teraz zostać sam, porozmyślać i w ogóle. Jednak zostałam tam. Moja szklanka mleka była już pusta, odłożyłam ją na szklany stoliczek. Nachyliłam się nad meblem i palcem narysowałam na nim płatek śniegu. Kreski pokrył lód, a końce śnieżynki sprószył śnieg. Westchnęłam. ,,To tylko jednorazowe szczęście, tylko ten jeden raz panuję nad emocjami.''
Wstałam i poszłam do swojego pokoju. Teraz naprawdę chciało mi się spać i miałam nadzieję, że obędzie się bez koszmarów. Położyłam głowę na miękkiej poduszce i wkrótce zmorzył mnie sen.
* * *
Promyk słońca połaskotał mnie po twarzy. Z niechęcią otworzyłam oczy i stwierdziłam, że już dawno powinna wstać. Usiadłam na łóżku i przy okazji zrzuciłam na podłogę coś, co leżało na samym jego krańcu. Okazało się, że było to kilka ubrań, które zapewne miałam włożyć. Błękitny T-shirt z nadrukiem ,,Snow'', czarne jeansy i moja kochana bluza z kapturem. Przebrałam się w to i poszłam do salonu.
Chłopcy już tam byli. Kayal leżał na łóżku i z uśmiechem na twarzy zmieniał kanały na telewizorze. Pablo siedział na fotelu i bawił się jakimś kawałkiem materiału.
- O, Esper!- krzyknął na mój widok chłopak.- Długo spałaś. A i Kayal przygotował dla ciebie śniadanie.- Wskazał na stolik. Leżał tam talerzyk, a na nim dwie kromki chleba z serem i pomidorem.
- Widzę, że założyłaś ubranie ode mnie.- Kayal uśmiechnął się szarmancko.- Ślicznie w nim wyglądasz, ślicz...
Zamilkł, kiedy zmroziłam go spojrzeniem. Wzięłam talerz i usiadłam na wolnym fotelu.
- Przyniosłem dla ciebie maść- ciągnął dalej Kayal.- Problem w tym, że nie wiem jak ją nakładać i tak dalej, ale to się coś wymyśli.
- Ja to zrobię- odezwał się Pablo.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, ale ten dalej wgapiał się w ten kawałem materiału.
- Daj tą maść- powiedział.
Kayal wyciągnął z kieszeni tubkę i rzucił Pablowi. Chłopak wstał, mówiąc:
-Chodź do mnie, zrobimy coś z tą twoją nogą.
- Nawet nie dasz mi dokończyć śniadania!- oburzyłam się, lecz tamten już zniknął w mroku korytarza. Zrezygnowana, pobiegłam na nim.
Sprawdzając każde drzwi (bo przecież Pablo nie raczył mnie poinformować, w którym pokoju będzie!) wreszcie trafiłam tam, gdzie trzeba. To właściwe pomieszczenie znajdowało się akurat naprzeciwko mojego. ,,Przypadek?''- przeszło mi przez myśl.
Wparowałam do pokoju i stanęłam twarzą w twarz z Pablem, który najwidoczniej był przygotowany na to, że w furii wejdę do pokoju.
- Siądź na łóżku- powiedział.
Wykonałam jego polecenie. Chłopak podciągnął nogawkę moich spodni i zaczął odwijać bandaż. Nie powiem, czułam się dziwnie, kiedy Pablo wykonywał te wszystkie ruchy, ale nie ruszyłam się z miejsca. Wiedziałam, że jeśli będę spokojnie czekać, on szybciej skończy.
Kiedy rzucił zużyty bandaż na podłogę, wzdrygnęłam się. Rana wyglądała jeszcze gorzej niż sobie wyobrażałam. Kilka dziur i szram po zębach wilka, a wszystko uwalane krwią i ropą. Pablo wziął wacik z szafki i delikatnie zaczął oczyszczać ranę. Zaciskałam zęby, jednak co jakiś czas wyrywało mi się ciche syknięcie. W pewnym momencie poczułam, jak palce u stopy mi zamarzają. Użyłam całej siły woli, aby lód się cofnął, ale niestety szczęście mi nie sprzyja. Cieniutka warstwa lodu pełzła w górę, aż sięgnęła dolnej granicy rany.
- Opanuj się- powiedział Pablo.
Warknęłam w myślach, jednak spróbowałam się uspokoić, poczynając od oddechu.
Chłopak zabrał się za wcieranie maści. Szczerze mówiąc nie przejmowałam się zbytnio, co on tam robi, bo moją głowę zaprzątały zupełnie inne myśli. ,,Jak dotrzemy do Szkoły Antaniasza?'', ,,Gdzie w ogóle ona się znajduje?'' Przydałoby się wyruszyć za kilka dni, żeby nie tracić cennego czasu i dać się złapać Lyx'owi, który pewnie już wydobrzał i nas tropi. Ale tak z drugiej strony to przecież tu jest dobrze, mamy wszystko pod ręką, a Kayal zawsze może coś wykombinować. ,,Może spędzimy tu jeszcze kilka tygodni, a może nawet miesięcy? Nie jestem przyzwyczajona do całodziennych wędrówek przez równinę w palącym słońcu albo mroźnym śniegu; bardzo odpowiada mi taki apartament na ostatnim piętrze wieżowca.''
- Skończone- oznajmił Pablo.
Spojrzałam na moją nogę i, rzeczywiście, bandaż był wymieniony, nogawka spuszczona. Chłopak zwinął rzeczy z szafki podrzebne mu do ,,zabiegu'' i skierował się do wyjścia bez słowa.
- Zaczekaj- Sama nie wierzyłam w to, co mówię. Z własnej woli chciałam, aby ktoś został ze mną, a przecież ja nienawidzę towarzystwa.- Czemu jesteś taki...no taki...- nie mogłam znaleźć słowa, aby to określić.- zimny i zdystansowany?
- Ja?- spytał, a zdziwienie ledwo malowało się na jego twarzy.- Zdaje ci się, jestem taki jak wcześniej.
- Nieprawda- Podeszłam do niego.- Wcześniej cały czas coś mówiłeś, zagadywałeś, a teraz...odzywasz się tylko, kiedy musisz i to wcale nie w najlepszy sposób.
- Nie zauważyłaś? Jestem taki, jak ty wcześniej- odparł, a odpowiedź bardzo mnie zaszokowała.- Zimny, nieczuły, dobrze ukrywający emocje. Nie podoba ci się? Nie musi.
- Ale ja...
- Wcześniej mnie odtrącałaś i czułem się właśnie tak jak ty. Z odrazą przyjmowałaś moją pomoc, cokolwiek robiłem DLA CIEBIE ty i tak to ignorowałaś. Teraz wreszcie przejrzałem na oczy!- wykrzyknął.
- N-nie rozumiem.- Włożyłam ręce do kieszeni bluzy.
- Nie obchodzi cię, co mówią inni, co chcą zrobić w stosunku do ciebie. Nie zauważasz podstawowych rzeczy, a kiedy wreszcie coś ujrzysz, czepiasz się każdego. Nawet nie spytałaś mnie, czemu poszedłem za tobą na samolot, czemu z tobą poleciałem, CZEMU chciałem cię odbić. Nie przyszło ci nawet do głowy podziękować za pomoc. Dopiero teraz to widzisz, tak?- zapytał, najwyraźniej wyczytując z mojej twarzy emocje.- Nie mam zamiaru dłużej się z tobą użerać, bo ty nie chcesz przebywać ze mną. Doprowadzę cię do tej przeklętej Szkoły, bo czuję, że to jest moje przeznaczenie, ale potem możesz o mnie raz na zawsze zapomnieć.
Wyszedł.
Nie powiem, doznałam swego rodzaju szoku. W sumie nie raz słyszałam od rówieśników obelgi, w szkole, w rodzinach zastępczych. Nigdy mnie to zbytnio nie obchodziło, bo po kilku takich wydarzeniach już się przyzwyczaiłam. Ale teraz...naprawdę się zdziwiłam. Pomimo tego, że na zewnątrz byłam dla Pabla zimna i oschła, to gdzieś w głębi duszy po cichu liczyłam na to, że on dla mnie taki nie będzie, że zaopiekuje się mną i będzie mnie wspierał. Ale jednak...nigdy nie mogło być tak, jak chciałam, wszystko potrafiłam zepsuć. Myślałam, że skoro on jest Soah'em, a ja Nadnaturalną to coś z tego wyjdzie, przynajmniej jakaś przyjemna znajomość.
Przeszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku naprzeciwko okna na całą ścianę, które były chyba modne w tym mieście.
Poczułam dziwną pustkę. Opuściła mnie jedyna osoba, z którą miałam w miarę dobre relacje. Zimno wypełniło mnie od środka. Okey, Pablo miał prawo być zły, ale mógł po prostu powiedzieć, a nie od razu tak...
- Odsuwać się ode mnie- wyszeptałam w przestrzeń. Duży pokój wpływał na mnie negatywnie, gdyż echo się tutaj odbijało i wyczuwało się jeszcze większą samotność. Zapiekły mnie oczy. ,,Czy ja płaczę?''- przemknęło mi przez myśl.- ,,To niemożliwe. Ja nigdy nie płaczę...nigdy...''
Ukryłam twarz w dłoniach. ,,Trzymaj się.''- To były słowa mojego ojczyma z Madrytu, w którym znalazłam kilkudniowe oparcie. Kiedy wyjeżdżał do innego miast pracować, powiedział mi właśnie te słowa: ,,Trzymaj się. - I dodał.- Bez względu na to co się stanie.''
Ale teraz już nie mogłam, bo właśnie straciłam kolejne oparcie w moim życiu, z którym miałam szansę nadal przebywać. Krople łez pociekły mi po twarzy, a potem spadając w powietrzu zamieniły się w małe śnieżynki, które osiadając na mojej bluzie, wtopiły się w nią. Nie dość, że twarz miałam od nich mokrą, to jeszcze ubranie.
Zsunęłam się na podłogę i oparłam plecami o łóżko. Zaniechałam bezsensownego powtarzania sobie ,,nie płacz'', bo to tylko wzmagało łzy. Położyłam ręce na podłodze, lecz jedna z nich natrafiła na coś twardego. Chwyciłam tę rzecz i wyciągnełam. Łuk zalśnił w świetle słońca. Przejechałam palcami po jego gładkiej powierzchi. Pod palcami wyczułam jakąś wypukłość. Przyjrzałam się temu z bliska i stwierdziłam, iż pisało tam: Charlie FrostyBlast.
Pewnie tak nazywał się jeden z tych ludzi, którzy mnie porwali. Może kiedy wreszcie Lyx nas odnajdzie, oddam mu to, aby przekazał swojemu wspólnikowi.
Ktoś zapukał do drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Szybkim ruchem ręki otarłam łzy z twarzy.
- Jak się czujesz?- zapytał Kayal siadając obok mnie.- W sensie jak tam twoja noga?
- Już dobrze- Spróbowałam przywołać na twarz choćby cień uśmiechu.- Pablo posmarował mi ranę maścią i ponownie opatrzył bandażem.
- Okey, to w porządku. Jakbyś czegoś potrzebowała, to mów.
- Właściwie...wybrałabym się teraz na miasto.
- Oh...- Kayal zdawał się zaskoczony moją prośbą.- Niech będzie. Ale wróć przed zachodem, śliczna.
Ignorując jego odpowiedź wyszłam z pokoju, kierując się do drzwi wejściowych. Ubrałam buty, przy okazji zerkając czy w salonie nie siedzi Pablo, ale było pusto. Wyszłam na korytarz, zjechałam na dół windą i stanęłam na chodniku. Pierwsza myśl: ,,Iść w prawo czy w lewo?''
- Zdecydowanie lewo- odpowiedziałam sobie.
Ruszyłam przed siebie. Po drodze mijałam mnóstwo przechodniów z najróżniejszymi zwierzętami. Niektórzy rozmawiali przez telefony komórkowe, inni zawzięcie gestykulowani do osoby, z którą szli, a jeszcze inni słuchali muzyki przez gigantyczne słuchawki.
Po kilkunastu minutach marszu na prawo ode mnie zobaczyłam park. Bez większego namysłu wkroczyłam na zieloną trawę. Tutaj też nie brakowało ludzi, jednak w takiej samej ilości było tu psów, z którymi spacerowali. Zauważyłam ławeczkę w drugim końcu parku, akurat w sam raz dla mnie.
Kierując się do mojego celu o nogi obijało mi się mnóstwo zwierzaków; jedne z patykami w pyskach, inne trzymając swoje zabawki. Pogłaskałam białego teriera, który szaleńczo przebiegł koło mnie, o mało co nie zabijając się na mnie.
Usiadłam na ławeczce i spojrzałam w niebo; niebieskie, bez ani jednej chmurki. Słońce górowało tuż nade mną. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Wyrwałam się z uścisku nieznajomego, wstając. Patrzyłam z czystą nienawiścią na chłopaka, który stał teraz przede mną.
- Najpierw się na mnie wyżywasz, a teraz jeszcze mnie śledzisz?- zapytałam, mrużąc oczy.
Pablo wzruszył ramionami.
- Kayal kazał mi po ciebie przyjść, więc jestem.
- A od kiedy tak posłusznie wykonujesz polecenia Kayala, co?- zapytałam.
- Posłuchaj, nie chcę się z tobą kłócić, po prostu chodź ze mną!- powiedział stanowczo.
- Oho, teraz to ,,nie chcę się z tobą kłócić'', a chwilę temu powiedziałes mi prosto w twarz, co o mnie myślisz!- krzyknęłam. Ten gość zaczął mnie wkurzać. Lód ,,zagotował'' mi się w żyłach.
- Eh, nieważne. Po prostu chodź!- Wyciągnął do mnie rękę. Odsunęłam się.
- Nigdzie z tobą nie pójdę.
- Musisz!- powiedział i zaczął się do mnie przybliżać, chcąc mnie złapać i zaciągnąć do hotelu.
- Nie!
Aby mu trochę pogrozić strzeliłam w jego stronę małym kawałkiem lodu. Nie zatrzymał się.
- Nie rozumiesz, że sprawa jest poważna? Chodź!
- To co się dzieje? Jeśli ,,sprawa jest poważna'' to mi powiedz i pójdę- postawiłam warunek.
Pablo westchnął i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami.
- Napadli na nasz pokój. Kayal próbuje ich trochę powstrzymać, aż będziesz bezpieczna i wtedy się stąd wyniesiemy.
Widać musiałam trochę stać z szeroko otwartymi oczami, bo Pablo tylko złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem do hotelu. W biegu zapytałam się go:
- To Lyx? Czy ktoś inny?
- Nie wiem- odparł zdyszany.- Kayal powiedział tylko, że mam cię jak najszybciej znaleźć i spotkamy się pod hotelem.
Na szczęście nie było do niego daleko, dlatego już po chwili stanęliśmy przed budynkiem. Ze środka nie słyszałam żadnych odgłosów walki.
- Są dalej w apartamencie?- zapytałam, spoglądając w górę na najwyższe piętra wieżowca.
- Nie. Podobno Kayal w jakiś sposób przeteleportował ich w inną część miasta- odpowiedział, wpatrując się w dal.- Powinien za chwilę tu być.
I rzeczywiście, po chwili usłyszałam głuchy warkot, ryk, a natępnie zobaczyłam nastolatka biegnącego w naszą stronę. Już będąc kilka metrów od nas zaczął dawać nam znaki, abśmy biegli. Zorientowaliśmy się akurat wtedy, kiedy był już przy nas.
- Co się tak guzdracie!- wrzasnął na nasz widok.- Oni są tuż za mną, a wy urządzacie sobie tutaj jakieś pogawędki!
- Kto cię goni?- spytałam.- I czy masz nasze rzeczy? Wiesz, jakieś jedzenie, ubrania...
- Nie ma teraz na to czasu! Ściga nas Lyx i jego wataha, a do tego jeszcze jakiś umięśniony zapaśnik. Rzeczy bezpiecznie siedzą sobie schowane w mojej magiczne torbie.
Pociągnął nas za ręce i pobiegliśmy chodnikiem przed siebie.
Przemierzyliśmy chyba całe miasto, co jakiś czas skręcając w boczne uliczki, aby potem natrafić na ślepy zaułek i zawrócić. Co dziwne, nie czułam się zbytnio zmęczona i nie powiem, taki bieg sprawił mi przyjemność. Oczywiście, nie myśląc o tym, że goni nas stado wściekłych wilków, gotowych dopaść nas za wszelką cenę i raczej mogących gonić nas bez końca.
- Tutaj!- ryknął nagle Kayal i pociągnął mnie brutalnie za rękę tak, że o mało co nie wpadłam twarzą w budynek. Cisnął mną na ścianę, a dokładniej na śmietnik, a sam popędził na koniec ślepej uliczki.
Warknęłam, pozbierałam się z ziemi i pognałam za nim.
Chłopak zatrzymał się za wielkim śmietnikiem, a tuż za nim przykucnął Pablo. Miałam nieodparte wrażenie, że Pablo robi wszystko, byle na mnie nie spojrzeć, na przykład przyglądał się z zaciekawieniem, co robi Kayal, a przecież wiem, że on go nie lubi. Stanęłam za nimi i z lekkim lękiem przyglądałam się wylotowi ulicy. 
- Wiesz, że tutaj też nas mogą złapać, prawda? A przecież ze ŚLEPEJ uliczki, raczej im się nie wymkniemy.
- Cicho- warknął, obmacując ściankę śmietnika. Dobra, przyzwyczaiłam się, że Kayal jest trochę inny, biorąc pod uwagę to, że przeływa właśnie trzecie życie, miał trzy żywioły, był dilerem narkotyków tylko po to, żeby umrzeć...Ale tego, co robi w tej chwili, za nic nie mogę ogarnąć. 
- Jeśli nas wreszcie dogonią, zatrzymajcie ich przez chwilę- mrunkął pod nosem, oczekując, że zrozumiemy i przyjmiemy jego wiadomość. Zaczął walić nogą w śmietnik, co jakiś czas krzycząc po cichu jakieś przekleństwa lub obelgi pod adresem kosza. Po kilku minutach usłyszałam warkoty, które należały do watahy Lyx'a. Z każdą sekundą coraz bardziej się do nas przybliżały. 
- Nie możesz się pospieszyć?- zapytał Pablo z wyczuwalnym w głosie strachem.- Za chwilę tu będą.
- Przygotujmy sobie plan ataku- powiedziałam do siebie.- Może ich zaskoczymy.
Oczywiście nikt nie zareagował na moją wypowiedź, ale może to i dobrze. Miałam jakąś nadzieję, że wilki ominął uliczkę, w której się ,,skryliśmy'' i pobiegną dalej. 
Kayal dalej napastował śmietnik. W końcu, kiedy za rogiem busynku, dostrzegłam żarzące się oczy, krzyknął tryumfalnie:
- Tak!!!
Po czym podłoga pod nami jakoś dziwnie uciekła i spadliśmy w ciemność.
Wylądowałam na kupie owoców i warzyw. Wyjątkowo kłujący ananas wbijał mi się w nogę. Jako że Kayal zleciał pierwszy, teraz Pablo leżał na nim, wciskając go w zdrową jedzeniową mieszankę. Rozejrzałam się wokoło, lecz wszędzie panowała ciemność. Jedynym światłem był leciutki poblask, który wytwarzały owoce i warzywa, jednak to w zupełności mi wystarczało. Nie miałam pewności, że gdzieś tam nie czają się potwory, wilkołaki, ludzie gotowi nas porwać albo zaciągnąć na śmierć, więc raczej wolałam nic nie widzieć.
- Co to jest do jasnej...?!- zaczął Pablo, lecz spod niego właśnie wygrzebał się Kayal i Soah spadł z owoco-warzywnej góry. Spojrzałam w dół z nadzieją, że do ziemi było blisko i Pablo nic sobie nie zrobił, ale tam też nic nie ujrzałam. Tylko ciemność.
Nagle wokół nas zapłonęły gigantyczne reflektory i lampy, oślepiając mnie. Odruchowo zasłoniłam oczy rękoma, chcąc uchronić je przed blaskiem. Ktoś złapał mnie za ręce, po czym związał mi je z tyłu grubym szorstkim sznurem. Oczy ponownie zostały wystawione na światło, lecz już za chwilę te same ręce przysłoniły je czarną opaską. 
Poczułam, że jestem prowadzona w dół, schodząc z góry. Co jakiś czas na drodze pojawiał się wyjątkowo wysunięty owoc lub warzywo, o które się potykałam. ,,Co ci ludzie sobie o mnie pomyślą?''
Przeczuwałam, że to nie jest nikt zły. Pomimo wcześniejszych podejrzeń co do wszelkiego zła, czającego się w mroku, teraz byłam prawie pewna, że nikt nie chce nas porwać ani zabić. Może wzięli nas za intruzów (którymi po części byliśmy) w tym dziwnym miejscu, do którego wpakował nas Kayal. Chciałam mu powiedzieć, że jeśli nas w to wciągnął, to teraz będzie nas musiał jakoś uratować, ale powstrzymałam się. Będzie na to czas, jeśli nas zamkną w celach. 
- Zdejmijcie im opaski- rozległ się gdzieś przede mną kobiecy głos. Zerwano mi szmatę z oczu i już po krótkim obrocie głowy zorientowałam się, że obok mnie po dwóch stronach, stoją Kayal i Pablo, prowadzeni podobnie jak ja przez dwóch mężczyzn. Staliśmy w równym rzędzie, jakbyśmy byli na audiencji u prezydenta. Przeniosłam wzrok na osobę przede mną. Była to kobieta o średniej długości włosach, opadających na ramiona i lzimnym spojrzeniu szarych oczu. Wyglądała mniej więcej na dwadzieścia lat, miała na sobie wąskie dżinsowe spodnie, buty na koturnie oraz lekką białą koszulę. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym spróbowała przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu.
- Nadnaturalni?- zadała pytanie. Któryś z chłopaków najwyraźniej kiwnął głową, bo kobieta powiedziała, teraz już z szczerym uśmiechem:
- W takim razie wybaczcie nam to ostre powitanie. Ostatnio miewamy tu wielu śmiertelnych intruzów. Nacieszcie się wolnością, Nadnaturalni, bo oto jesteście w Naszym Świecie.
_________________
Aj, i kolejne dramatyczne zakończenie;D Kocham dramatyczne zakończenia<3 

Rozdział 10 od Lorren " Nic nie dzieje się przypadkiem "

Cześć, a jednak ten rozdział udało mi się napisać szybciej (mniej więcej dlatego, że przełożono mi test z chemii, ale w rezultacie w przyszłym tygodniu mam codziennie jakiś sprawdzian...uch!) A, że przez weekend muszę ogarnąć teorię cząsteczkową i historię starożytnego Rzymu, nie wspominając już o geometrii i wszystkim o roślinach od tkanek po cykle rozwojowe, łatwo wywnioskować, że nie znajdę czasu na pisanie, choć nigdy nic nie wiadomo. No, wyżaliłam się już i przepraszam, że akurat wy musieliście to wszystko czytać. Dobrze wiem, że każdy ma mnóstwo rzeczy na głowie, nie jestem w tym sama.;)
W każdym razie to mój kolejny rozdział, zapraszam do jego lektury i proszę o jakieś komentarze. (negatywne, pozytywne, każde uwagi mile widziane)
________________________



        Trzeci tydzień w Szkole dobiegał końca. Prawie miesiąc temu pojawiłam się tu z bratem, po raz pierwszy. Antaniasz nadal nie wrócił. A ja się zaczęłam martwić.
         Wciągnęłam się w życie szkoły. Robiłam bardzo duże postępy w kwestii łucznictwa, Elliot też sobie radził coraz lepiej ze sztyletem. Przekonałam się po co nam było codzienne rozciąganie. Nasi szkolnie nożownicy, czyli Tony, Clov, Andy i teraz również Elliot, ćwiczą pchnięcia, między którymi robią mnóstwo fikołków na twardym podłożu. W sumie tylko ja strzelam z łuku, a ostatnio zaczęłam kombinować i przyjmowałam różne pozycje przed oddanie strzału.
           Czasem miałam lekkie wyrzuty sumienia, że zaniedbuje Lexi. Czas, który jej poświęcałam, rozdzieliłam między zajęcia i lekcja, Elliota i Tony’ ego, który skomponował już kilka dobrych kawałków. Udało mi się go złapać któregoś popołudnia i oddałam mu swój zeszycik z tekstami, nikt wcześniej nie czytał tych moich wypocin, o dziwo podobały się one Tony’ emu. Dobrze mi się z nim współpracowało. Ustalaliśmy razem na jaki instrument będzie pisana muzyka do słów itp.
           Gdy pierwszy raz weszłam do jego pokoju wręcz oniemiałam. Nie miał biurka, szafki stały w wieżach, jedna na drugiej, łóżko było wciśnięte w kąt pod oknem, a wszystko to po to, żeby w pokoju zmieścić perkusje i fortepian. Najbardziej spodobały mi się jego czerwone ściany, pomazane czarnym sprejem, na początku nie potrafiłam rozszyfrować napisów, ale po dłuższych oględzinach rozpoznawałam refreny jego ulubionych tekstów, nazwiska i przydomki ich wykonawców, najbardziej rozbawił minie napis: „ Fu*k Bieber” i karykatura Justina. Na drzwiach od wewnątrz miał wypisane czerwonym markerem: Radioactive area. „Welcome to the new age” i znaczek jakim oznacza się np. elektrownie jądrowe. Na ścianach doszukałam się wielu piosenkarzy, których również sama słucham, byłam miło zaskoczona, gdy przeczytałam fragment jednej z piosenek P!nk.
            W każdym razie spotykaliśmy się regularnie. On demonstrował mi moje teksty z jego muzyką. Wszystko brzmiało świetnie. Tony to geniusz! Dosłownie. Zawsze zachęcał mnie do tego żebym śpiewała wszystkie utwory, a on grał. W końcu nasze spotkania przerodziły się w coś w rodzaju prób.
          Gdy byłam u niego wczoraj zagraliśmy wszystkie kawałki, a ja się przy tym świetnie bawiłam. Odniosłam wrażenie, że Tony przestał się tak wiecznie chmurzyć, jednak nie dało się u niego zdefiniować wielkiego uśmiechu, choć kąciku jego ust coraz częściej się unosiły. Przynajmniej jak byliśmy sami.
- Wiesz, że zawsze jak śpiewasz masz zamknięte oczy?- zwrócił mi wczoraj uwagę, wstając od fortepianu, o który się opierałam.
- Tak, wiem. Jakoś lepiej mi się wtedy skupić. A co przeszkadza ci to? Wolisz, żebym gapiła się w przestrzeń i wydawała nieobecna?
- Nie, nie, mi to pasuje, przynajmniej…- urwał i pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
- Przynajmniej co?- dociekałam uparcie przypatrując się mu i unosząc jedną brew.
       Nie odpowiedział wprost. Milczał. Popatrzył na mnie krzywiąc się dziwnie. „Przynajmniej nie widzisz, jak natrętnie się na ciebie gapię”- odniosłam wrażenie, że do mojej podświadomości dotarł obcy szept. Pokręciłam głową  zdezorientowana.
- Coś ty powiedział?- zapytałam go z niedowierzaniem. Czyżbyśmy się właśnie połączyli telepatycznie?
- Kiedy ja nic nie mówiłem!- zaczął się bronić i przełknął ślinę.
- Ale pomyślałeś!- odpaliłam szybko, musiałam wiedzieć, czy tak naprawdę pomyślała, a to wydało mi się jedynym racjonalnym wyjaśnieniem.
- Może tak, a może nie. Kogo obchodzi co ja myślę?- Tak odpowiedź zbiła mnie z tropu, ta ostra wymiana zdań nie prowadziła do niczego dobrego. Odpuściłam mu, ale ta sytuacja nadal mnie prześladuje. Przez to nie zmrużyłam oka w nocy!
- Kogo obchodzi? Mnie- szepnęłam cicho. To samo mi się wyrwało, niechcący. Nie wiem dlaczego powiedziałam coś takiego! To byłą niezależna, odruchowa odpowiedź! Zapadła cisza słyszałam tylko oddech Tony’ ego i zdałam sobie sprawę z tego, że wstrzymuje swój.
- Wiesz, Lorren- odezwał się przerywając chwilę napięcia. Coś powodowało, że nie odważyłam się na niego spojrzeć, pierwszy raz mnie peszył. Modliłam się tylko, żeby na policzkach nie wyskoczyły mi rumieńce.- No, bo… wtedy jak… pamiętasz to, gdy…?- zaczął się plątać.- No, twój pierwszy dzień, wtedy jak podeszłaś do mnie, do tej altanki… wieczorem. I ta piosenka… no, zrozumiałem coś wtedy, chciałem ci nawet powiedzieć, ale Elliot… i jakoś tak wyszło, że tłamszę tą myśl w sobie już trzeci tydzień, bo bałem się, że mnie wyśmiejesz…- Podniosłam na niego niepewny wzrok. Mrużył oczy tak, jakby się bał, że go zaraz zdzielę pięścią w twarz. Jednak pochylił się niepewnie i oparł o fortepian tak jak ja. Spuścił wzrok i mówił dalej.- Ten twój tekst, do którego dodałem zwrotkę. To co nuciłaś! Tak mi się skojarzyło, że to o nas… nie zrozum mnie źle, chodzi mi o to, że to było o naszym życiu, o naszych poglądach. O moim cholernym lęku. Przez ten tekst zrozumiałem, że nadnaturalność nie musi być tylko utrapieniem.Zrozumiałem to dzięki tobie.
           Zatkało mnie. Nie pomyślałam o tym. Faktycznie, na drugi dzień, po naszej rozmowie w altance, chciał ją dokończyć, ale przyczepił się do nas Elliot, Lexi i w ogóle… i zrezygnował. Teraz to zrozumiałam. A potem tłamsił w sobie tak oczywistą rzecz prze trzy tygodnie! Przeanalizowałam szybko słowa tej piosenki. Tak, to było o naszym życiu. Ale dlaczego przypisuje mi taką zasługę, jak przepędzenie jego strachu? Przecież ja nic takiego nie zrobiłam! A potem Tony mnie poprosił żebym mu coś zaśpiewała, a ja wtedy wyskoczyłam z…
- Stay- szepnęłam niechcący już na głos ledwo słyszalnym łamiącym się głosem. Ta piosenka też wiąże się z naszą sytuacją, jednak w porę ugryzłam się w język i już tego nie powiedziałam. Ogarnęła mnie fala sprzecznych niewyjaśnionych uczuć, których nie potrafiłam nazwać. Chłopak podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Teraz najlepsze: uśmiechał się. Tak, naprawdę szczerze się uśmiechała!
- Udało ci się- odezwał się cicho, a uśmiech nie schodził z jego twarz.- Przemyślałem sobie wszystko. Ty też powinnaś.
             Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Pokręciłam drętwo głową. W sumie co mnie z nim łączy. Przyjaźń i muzyka, nie? A już razem z naszym pierwszym spotkaniem zrodziło się między nami porozumienie. Dobra, musiałam wszystko sobie na spokojnie poukładać.
- Może jakiś cover?- zaproponował nieoczekiwanie zmieniać temat. Przystałam na jego propozycję, nadal lekko skonfundowana.
- A konkretnie?- zadałam mu analogiczne pytanie, gdy już brał pałeczki.
- Może coś z repertuaru P!ink, słyszałem, od Elliota, że ją lubisz- odparł siadając za perkusja, ja odwróciłam się do niego przodem i oparłam o fortepian.- Co powiesz na Fu**in Perfect, ten tekst odgonił ode mnie swego czasu samobójcze plany…albo Raise your glass?
        Stanęło na pierwszej pozycji. Tony zaczął grać na perkusji, a ja automatycznie zamknęłam oczy i zaczęłam śpiewać, początkowo nie potrafiłam skupić się na tekście, lecz zawzięta chęć nie pomylenia słów wygrała z wątpliwościami, które mnie teraz ogarnęły. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że czuję na sobie jego spojrzenie. Przeszliśmy przez wszystkie zwrotki dochodząc do rapu, więc ja zamilkłam, ale Tony szybko podjął dalej i skończył za mnie, a gdy doszedł do słów: „Why do we do that? Why do I do that? Why do I do that?” przestał grać, spojrzał na mnie i zrobił taką minę, że długo nie mogłam opanować śmiechu. Dokończył piosenkę, bo ja nie byłam w stanie śpiewać dalej.
       
         A teraz siedziałam w swoim ulubionym miejscu i wspominałem wczorajszy dzień. Właściwie to rozmyślałam o tym telepatycznym szepcie i o tym co mi później powiedział. Czy to możliwe, że w jakiś sposób połączyłam się myślami z Tony’ m? Co w ogóle oznaczała ta rozmowa? Czy była jakimś istotnym wydarzeniem? Mogła się stać punktem zwrotnym w naszej przyjaźni. Co mnie z nim łączyło? Muzyka. No właśnie. I tyle. Chyba… Nie ważne!
       A tak zmieniając temat… Zapytacie, jak wygląda moje ulubione miejsce!? Jest to mała półka skalna, z której rozciąga się widok prawie na cały teren ośrodka. W szczególności widać stąd pastwisko. Zaraz będzie zachód, a ja oglądam z Lexi nasze trzy szkolne konie. Wszystkie są ładne, ale Kadiliman ma w sobie coś szczególnego, jest niepowtarzalny, nawet z takiej kolosalnej odległości widzę, jak poruszają się jego wszystkie mięśnie. Poza tym ma śliczne łaciate umaszczenie. 
 http://pu.i.wp.pl/k,NDk0MDU0NzUsNzg5NjM5,f,8a0739d26f845c5e55189f476686d680_14_19_0_1_.jpg
       Lexi wyprostowana jak struna wpatrywała się właśnie w dal. Niebo zdobiły żółte obłoczki, normalnie rozkoszowałabym się takim widokiem, ale głowę zaprzątały mi inne myśli, a wśród nich przewijała się bez przerwy Tony! Uch…!
- Co ja mam o tym myśleć?- zapytałam w myślach moją wilczycę. Drgnęła, ale nadal wgapiała się w galopujące konie.
- Nie wiem Lorren- odszczeknęła łagodnie.- Naprawdę nie potrafię ci pomóc. Jestem tylko wilkiem, nie siedzę w twojej, głowie, a tym bardziej w jego…no, dobra, w twojej siedzę, ale to co innego.
- Gubiłam się, błądziłam, wątpiłam- odsyłam jej z goryczą- ale w tym labiryncie nie potrafię się odnaleźć.
- Życie jest jednym wielkim labiryntem, nikt nie może przewidzieć jaką drogę wybierzesz, ile ślepych zaułków cię na niej spotka, ani czy kiedykolwiek trafisz do celu. Powiedział mi to kiedyś ktoś mądry, jak byłam szczenięciem.
         Zapadło milczenie. Nie potrafiłam je odpowiedzieć, nie potrafiłam odpowiedzieć samej sobie, na pytania, które mnie dręczyły. Z zamyślenia wyrwały mnie okrzyki wzywające moje imię.
- Lorren! Lorren!- wrzeszczał ktoś z dołu. Z mojej półki rozciągał się bajeczny, rozległy widok, lecz ktoś z dołu nie miał prawa mnie widzieć.- Śnieżynko! Gdzie jesteś!
Wychyliłam się i zobaczyłam Andy’ ego rozglądającego się na wszystkie strony. Wstałam z miejsca i zbiegłam z Lexi po zboczu, między krzakami, na końcu wpadając na chłopaka.
- Co się stało, Andy?- zapytałam dysząc.- Dlaczego mnie szukasz?
- Antaniasz wrócił!- wrzasnął mi prosto w twarz.
  
*  * *
      Kiedy dobiegliśmy na główny plac Antaniasz już kończył rozmawiać z Elliotem. Był to niski, przygarbiony staruszek, którego wygląd wzbudzał u mnie uśmiech. Na kartoflanym nosie miała małe okrągłe okularki. Białe wąsiska opadały mu na usta. A resztę siwych włosów nosił upięte w śmiesznego kucyka na czubku głowy, który idealnie przykrywał łysinkę z tyłu głowy. Faktycznie, miał całą zmarszczoną twarz, ale ubrany był dosyć przeciętnie, jak się potem przekonałam nosił takie ubranie tylko poza szkołą. Normalnie ubierał japońskie kimono, ale nie dziwiłam się naszemu Mistrzowi - nie śmiałam, od początku budził we mnie respekt. Kiedy przeniósł na mnie swój wzrok i spojrzał wyczekująco spod okularów milczałam. Otrzeźwiałam dopiero gdy zobaczyłam zdumioną minę Elliota.
- W- witam- wyjąkałam w końcu.- Nazywam się Lorren FrostyBlast i na szkolenie do pana przysyła mnie Angelo.
- Wiem kim jesteś- odparł Mędrzec prostując się i podchodząc do mnie chwiejnie.- Angelo, nas uprzedził i zdążyłem już porozmawiać z twoim bratem, ale obaj stwierdziliśmy, że od ciebie dowiem się więcej szczegółów.
- Tak, tak jest- bąknęłam napotykając wielkie spojrzenia Tony’ ego, stojącego po drugiej stronie placu wraz z Clov, która szeptała coś do Elliota, potwierdzającego to z mozołem.
- Więc zapraszam do siebie- zaproponował Mistrz z pobłażliwym uśmiechem.- A i proszę mów mi po prostu Antaniasz, nie przepadam za tymi wszystkimi przydomkami. Elliot, chodź z nami!- zwrócił się na koniec do mojego brata, który z przerażeniem podniósł głowę.
           Antaniasz nie zważając na nasze zaskoczenie ruszył już w stronę ogrodu pewnym krokiem. Nagle zatrzymał go Andy, łapiąc za ramię.
- Jak tam Jassy?- szepnął Mistrzowi z drżeniem w głosie.
- O nią się nie martw, synu- odpowiedział cicho, lecz na tyle głośno, bym mogła wszystko dokładnie zrozumieć.- Poradzi sobie. Dobrze zaczęła, trzymam za nią kciuki. Wiem, że głupio się złożyło, ona też nie mogła tego przeboleć i kazała ci przekazać to- mówiąc to wyciągnął z kieszeni kopertę. Nie było na niej adresata, ani nadawcy, tylko odciśnięta szminka, w kształcie ust. Andy szybko zagarnął ją z zakłopotaniem i ukrył w kieszeni spodni.
- Dziękuje- odparł w dalszym ciągu łamiącym się głosem i pokiwał kilka razy głową. Zapadła cisza. Nikt nic nie mówił, wszyscy wpatrywali się w Andy’ ego.
- No, co tak się gapicie- warknął blondyn powracając do dawnego wrednego usposobienia.
- Chodźcie moi drodzy- zawołał na mnie i Elliota Antaniasz, który stał już w bramie ogrodu. Otrząsnęłam się i niepewnie ruszyłam w tamtą stronę. Będąc już przy murze spojrzałam przez ramie na pozostałych. Oni też przechodzili taką rozmowę. I wszystko im się ułożyło, mi też musi się poszczęścić.
- Boję się- przesłał mi Elliot.
- Nie masz czego- odesłałam mu próbując uspokoić i jego i siebie.
          Szliśmy za Antaniaszem w ciszy. Żadne z nas się nie odezwało aż dotarliśmy do czerwonego mostka. Mistrz zaprosił nas do swojego domku, którego drzwi otwierały się w magiczny sposób, za pomocą jakiegoś zaklęcia, które było dla mnie tylko zlepkiem przypadkowych, świszczących sylab. Mieszkanko urządzone było przytulnie. Z grubsza przypominało nasze pokoje, tylko oprócz normalnych mebli, na półkach i w kąta, pod sufitem było pełno dziwnych i tajemniczych przedmiotów: Kije podobne do różdżek, woreczki i saszetki, pęczki suszonych ziół, przypadkowo podwieszane zwiewne materiały, dziwaczne figurki i tym podobne. Domek miał kilka pomieszczeń. Antaniasz poprowadził nas krótkim korytarzem do swojego gabinetu. Jego ściany były wymalowane w zielonym kolorze, chyba dla uspokojenia, na podłodze leżał staroświecki, ręcznie haftowany dywan. Nie było tu żadnych mebli prócz wielkiego dębowego biurka, po którym walały się jakiś papiery i teczki, dwóch drewnianych krzeseł, które były wybitnie niewygodne, i tablicy korkowej, na lewo od wejścia. Tak, tablica przykuła moja uwagę, wisiały na niej zdjęcia z podpisami wszystkich dotychczasowych uczniów Antaniasza. W ostatnim, najniższym rzędzie widniało zdjęcie Clov, Andy’ ego, Tony’ ego i jakiejś ładnej roześmianej szatynki, obstawiałam, że była to Jassy. Na samej górze napotkałam fotografie czterech dziewczyn i dwóch chłopców: Kayal, Woody, Katarina, Sherly, Octavia, Astra, nie chciało mi się czytać ich nazwisk lub możliwe, że nie zwróciłam na nie uwagi, bo przed oczy rzuciło mi się zdjęcie przystojnego bruneta i podpis Tom FrostyBlast. Mój ojciec. Też był uczniem Antaniasza. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że do dziś nie wiedziałam, jak mój tata miał na imię… dobijające. Wstyd mi za siebie.
- Tak, wasz ojciec był moim uczniem- odezwał się Antaniasz siadając za biurkiem.- Z resztą jednym z wybitniejszych. Usiądźcie.
         Wykonaliśmy jego polecenie bez słowa. Znowu zapadła cisza. Nie wiedziałam co mam mówić. Czułam skrępowanie podobne do tego, które odczułam podczas spotkania z Angelo.
- Dobrze wiecie, że nie trafiliście tu przypadkiem. W końcu nic nie dzieje się przypadkiem, prawda?- pierwszy przerwał milczenie nasz Mędrzec. Potwierdziliśmy kiwnięciem, a on mówił dalej.- Ludzie, który są u mnie szkoleni muszą mieć wielki temperament i talent oraz muszą kryć w sobie ogromną moc, którą pomagam im odnaleźć i wyzwolić, jak również opanować. Drugą opcją są osoby, które kompletnie sobie nie radzą z nadnaturalnością i popadają  w ogromne tarapaty lub stwarzają zagrożenie dla innych i samych siebie. Wszyscy wiemy, że oboje należycie do tej pierwszej grupy. Sam Angelo was przysłał. Jednak są tacy, który pragnęliby więcej niż mogę im dać i niż są w stanie sami udźwignąć. Na takich delikwentów nie mam wpływu. A teraz, Lorren, opowiedz mi coś o swoim dotychczasowym życiu.
        Jejku, który już to raz będę przytaczać komuś swoją historię? To się robi trochę nudne, więc zamiast mówić o swoich dziecięcych latach zapytałam:
- Jak konkretnie Angelo zapowiedział nasze przybycie?
- Objawił się pewnego dnia w szkole, podczas treningu mocy- zaczął spokojnie objaśniać Antaniasz.- Powiedział, że nad nasz ośrodek nadciągają czarne chmury, że możemy spodziewać się zwrotu, który zmieni dotychczasową definicję niemożliwego. A obłoki spustoszenia przepędzą mroźne wiatry, czyli nietypowe rodzeństwo, które za niedługo miło pojawić się w Kalifornii.
- Co oznaczały „czarne chmury” i „obłoki spustoszenia”?- zadał błyskawiczne pytanie Elliot.
- Mój drogi, dokładnie nie wiem o co mogło chodzić Angelo, bo nigdy wcześniej nie mówił takimi zagadkami do żadnego Nadnaturalnego. Mogę się tylko domyślać. A gdy przebywałem poza szkołą wraz z naszą Jassy doszły mnie słuchy, że niejaki wilkołak Lyx znowu dał się we znaki. Jego sfora ponownie się uaktywniła i gnębi, ściga Nadnaturalnych i Soah’ ów, których tak nienawidzą. Niepokojący jest również fakt, ze Lyx zaczął interesować się Czarnymi Ludźmi, czyli kolejnemu mrocznym stowarzyszeniem. Podobno zaproponowali mu układ, na który jest on skłonny przystać, chcą go wcielić w życie za niecałe cztery i pół miesiąca.
- Skąd ma pan takie informację?- dociekał mój brat.- Nie wiedzieliśmy o istnieniu wilkołaków i zgromadzenia Czarnych Ludzi.
- Czerpię je z zaufanych źródeł, spośród dobrych „szpiegów” z rodu Soah- odpowiedział Mędrzec opierając się o krzesło.- A teraz proszę, mówcie o sobie, chcę was poznać.
              Odezwałam się pierwsza i zaczęłam opowiadać wszystko o moim życiu w domach dziecka, o tym, że na początku nie miałam pojęcia o swojej mocy, ale gdy już ja odkryłam nie sprawiała mi ona kłopotów i od początku umiałam ją wykorzystywać. Doszłam w końcu do momentu, kiedy do mojego życia wtrąca się, jeszcze wtedy, nieznajoma, samotna kobieta, która okazuje się moją ciotką i wtedy też jedyną rodziną, która mnie adoptuje.
- Twoja ciotka nie była Nadnaturalna, tak?- przerwał mi w pół słowa Antaniasz.- Jak się nazywała?
- Samanta FrostyBlast- odpowiadam szybko bez zawahania.- Mąż, Charlie FrostyBlast opuścił ją, ale nie wiem dlaczego, nigdy o tym nie mówiła.
- Dobrze, mów dalej- mruknął pod wąsem i przybrał taki wyraz twarzy, jakby zmagał się z łamigłówką, której nie jest w stanie rozwiązać. Zmarszczki na jego twarzy jeszcze bardziej się uwydatniły, a ja kończyłam opowieść.
               Streściłam całą historię z komornikiem, który nas wykończył i tym jak rozstałam się z ciotką. Dosyć szczegółowo starałam się przedstawić całe poszukiwanie Angelo i odnalezienie Lexi, kiedy Mistrz znowu mi przerwał.
- Przypomnij sobie dokładnie jak wyglądał ten wilk, który cię zaatakował- poprosił łagodnie, lecz z naciskiem Antaniasz.- Na pewno zapamiętałaś jakieś szczegóły, które teraz pomijasz. Mogą ci się wydawać teraz nieistotne, ale są szalenie ważne.
- Dobrze…-zająknęłam się próbując sobie przypomnieć szczegółowy wygląd samca alfa. Pomimo przerażenia, jakie mnie wtedy ogarnęło w pamięci zapadła mi jedna rzecz, właśnie teraz wygrzebałam ją z jednej z szufladek w moim mózgu.- Wiem, ten wilk miał dwukolorowe oczy, jedno zimno niebieskie jak lód, a może nawet srebrnawe, drugie złote. To jedyny szczegół, który zapamiętałam, byłam zbyt przerażona.
- Tak myślałem- bąknął Mędrzec spuszczając głowę i gładząc brodę.- To był Lyx.
- Proszę?!- wrzasnełam i zaczęłam się krztusić.
- Wilkołak i jego sfora!- odpowiedział mi naglącym tonem podnosząc się w krześle za biurkiem.- Nie miał medalionu?- Zaprzeczyłam kręcąc głową.- Czyli jeszcze wtedy nie zdobył przywództwa… Dlatego się wycofał po ataku Lexi, wyczuł, że nie jest ona wilkołakiem, ale kryje w sobie dziwną moc. Nie był jeszcze uprawniony do podejmowanie decyzji o dalszej walce, gdy napotkał opór. Po prostu dowodził jednemu z oddziałów…
            Zamurowało mnie. Co za koncepcja! Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma koło mnie Lexi, ani Haru, poczułam się nieswojo. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale nie podważałam zdania Antaniasza. Ten zachęcił mnie do dalszej rozmowy, więc skończyłam opowieść, przechodząc po kolei przez moje wszystkie ucieczki, małe nieistotne problemy, całą tułaczkę, objawienie się Angelo i misję jaką mi zlecił. Gdy dotarłam do historii o wyprowadzeniu Elliota, mój brat się dołączył i wtrącał co jakiś czas kilka komentarzy. Potem poszło już gładko, podróż do Portland, spotkanie Andy’ ego i teleportacja do szkoły. Antaniasz zdradził Elliotowi, że jego lisiczka Haru, to dar od Angelo, który zostawił zwierzaka w szkole, gdy zapowiedział nasz przyjście. Lisiczka była od początku dla Elliota i to właśnie ona miała nas wytropić i doprowadzić do nas szybciej Andy’ ego. Mędrzec zapytał jeszcze o nasze postępy w pierwszych tygodniach, czy się zaaklimatyzowaliśmy, jakie relacje panują między nami a pozostałymi adeptami itp., itd… W sumie na tym zakończyliśmy rozmowę. Chyba zrobiliśmy pozytywne pierwsze wrażenie.
- Dziękuję wam- powiedział Antaniasz wstając i kierując się z nami do wyjścia.- Życzę powodzenia w nauce. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało.
             Szczerze, ja też miałam taką nadzieję.