wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 27 od... WSZYSTKICH??? "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Cześć! :) Mam dziś meeega dobry humor, napisałam ten rozdział w jedno popołudnie i postanowiłam dłuzej nie czekać i wstawić. (Enough, wybacz) Ten rozdział jest dosyć specyficzny. Nie wnosi kompletnie nic, ale miałam wielką potrzębę, aby go napisać. Coś w moim wnętrzu kazało mi zamieścić w nim wszystko to co zostało zamieszczone. Lektura powinna być szybka i lekka. Rozdzaił nie jest od konkretnego bohatera, gdyż jest... hmm, zbiorowy. Jak to określiła Enough: "Od każdego coś nowego". 
W każdym razie... miłego czytania, mam nadzieję, że te wypociny się spodobają i ktoś je jednak skomentuje, bo pod popzednią notką się zawiodłam, gdyż nikt nie zechciał napisa swojej opini... :/
______________________

*  *  * LORREN
   
     Wzięłam głęboki wdech nosem i wypuściła powietrze z głuchym westchnięciem. Leżałam na plecach na kocu piknikowym w głębi sadu. Za mną na brzuchu leżał Tony, opierał się na przedramionach i okręcając sobie kosmyki moich włosów na palcu. Odchyliłam głowę, widziałam go do góry nogami. Uśmiechał się lekko spoglądając na mnie z rozbawieniem.
- Już dawno nie mieliśmy chwili tylko dla siebie, co?- odezwał się, nie przestając bawić się moimi włosami.
- Faktycznie- przyznałam z powrotem zamykając oczy i rozkoszując się chwilą.- Ostatnio dużo się dzieje. Antaniasz ma co chwilę ważne sprawy…
- To mnie martwi- wtrącił się i przestał mnie głaskać. Miałam wrażenie, że się zastanawia.- Nie masz wrażenia, że te tajemnice Mędrca, te ważne sprawy… mają jakiś związek… Hmmm, z Devidem?
- M-możliwe…- mruknęłam cicho. Niestety, Tony miał jak najbardziej rację. Też to zauważyłam.- A jak już jesteśmy w jego temacie…
- Taaak…?- zapytał przeciągle, jakbyśmy prowadzili nudną gadkę na temat dzisiejszej, pięknej pogody… A ja i tak wiedziałam, że w środku się wkurzał, że zeszłam na ten temat.
- Powiedz mi- zaczęłam nieśpiesznie, zastanawiając się jakich słów użyć.- Hm, pokłóciliście się może ostatnio…? Może, no nie wiem, przed wczoraj…?
- Nie… No skąd…
- Tony?
- I wcale nie doszło do rękoczynów…
- Tony!- wrzasnęłam na niego z irytacją i usiadłam gwałtownie.- Co ci strzeliło, żeby wdawać się z nim w jakieś bójki!
- Dramatyzujesz, kochana. My tylko wyjaśniliśmy sobie parę spraw…
- Oho, jasne…- burknęłam i przewróciłam oczami. Lexi, która leżała pod kwitnąco wiśnią koło naszego koca, uniosła jedną powiekę w reakcji na gwałtowne poruszenie z naszej strony. Zawsze tak sprawdzała stan sytuacji, gdy ktoś wybudził ją z drzemki.
- No już się tak nie bocz- poprosił słodkim głosem. I również usiadł obok mnie. Spojrzałam na niego z ukosa i na mojej twarzy zagościł nieśmiały uśmieszek. Nie potrafiłam się nie uśmiechać na jego widok. Nie potrafiłam kryć emocji spoglądając w jego orzechowe tęczówki.
- Ej, proszę o szerszy uśmiech!- odparł i zaczął mnie łaskotać. A że miałam okropne łaskotki… i Tony dobrze o tym wiedział. Mimowolnie zaczęłam się śmieć do rozpuku. Aż łzy ciekły mi z oczu, gdy pod wpływem jego łaskotania wylądowałam na kocu zwijając się ze śmiechu i próbując go powstrzymać.
- Przestań!- zdołałam wykrztusić, ale on dalej mnie nie słuchał.- No, proszę cię!
- Nie ma nic za darmo! Buziak to przestanę!
- Dobra!- wykrztusiłam między chichotami. Poczułam, że przestał mnie już łaskotać, więc ostrożnie podniosłam się do klęczek i przysiadłam na piętach. Spojrzałam na swojego chłopaka z zatroskaniem. Tony wyglądał dziś wybitnie uroczo. Miał dziś na sobie tą brązową koszulę w kratę, w której pierwszy raz go zobaczyłam. Płowe włosy opadały mu luźno na czoło, a spod nich spoglądały na mnie głębokie oczy o tęczówkach, w kolorze kawy z kapką mleka. W sumie nic się w nim nie zmieniło odkąd się poznaliśmy. A jednak… zmieniło się dużo. Dowodem na to, były jego usta wykrzywione w uśmiechu. Pochyliłam się i pocałowałam właśnie te jego roześmiane usta.  I znowu, jak za każdym razem, zatraciłam się w nich. Dotyk jego słodkich warg działała na mnie wręcz hipnotyzująco. Im dłużej ich smakowałam, tym bardziej ich chciałam. Zamknęłam oczy, a Tony odwzajemnił pocałunek, „przejmując inicjatywę”. Delikatnie chwycił moją twarz w dłonie i nie wypuszczał cały czas całując. Jego usta błądziły po moich wargach. Przysunęłam się do niego bliżej, wychylając do przodu i lekko unosząc z klęczek. Podparłam się palcami, by nie stracić równowagi, a Tony odchylił się (specjalnie) do tyłu, nadal przyciągając mnie do siebie. Po chwili puścił moja twarz i przełożył dłonie na moje biodra. Jego palce błądziły po moich plecach, od łopatek, po talię. Nie protestowałam. Niby skromny muzyk, a całuje… Ehhh. Skwitowałam to cichym jęknięciem, roztapiając się w jego ramionach.
       Ktoś chrząknął sprowadzając mnie na ziemie. Zastygliśmy z Tony’ m, w bezruchu. Otworzyłam szeroko powieki, a na policzki wypłynęły mi rumieńce. Ze zmieszaniem odsunęłam się od swojego chłopaka i usiadłam na kocu. Spojrzałam nieśmiało na ścieżkę między wiśniami, oddaloną od nas o raptem kilkanaście metrów. I tak jak myślałam. Zobaczyłam Antaniasza. Mistrz nie potrafił ukryć wielkiego uśmiechu, pod wąsem. Poczułam, że jeszcze bardziej się czerwienię.
- Bo my… tego… ten…- zaczął jąkać się Tony, próbując wytłumaczyć się przed Mędrcem
- Och, widzę, widzę, co wy tego, ten… Ale moi drodzy, nie krępujcie się!- zawołał do nas pobłażliwym tonem.- Ale na przyszłość proszę, trochę więcej wstrzemięźliwości, dobrze…?- Zaśmiał się głośno i odwrócił przez ramię.- Mógłbyś kontynuować?- zwrócił się do kogoś za sobą. I dopiero wtedy zauważyłam bladą postać, która stała za Mistrzem jak cień i poruszała się bezszelestnie jak cień. Kiedy skrzyżowałam z Devidem spojrzenie ogarnęły mnie głupie wyrzuty, więc szybko spuściłam wzrok i spojrzałam na Tony’ ego, który również zmieszał się jeszcze bardziej na widok towarzysza Antaniasza.
- Yyy… aeeee…- zaciął się Devid, nadal na mnie spoglądając rozmytym wzrokiem. Potrząsnął lekko głową.- Proszę?- odwrócił się do Mistrza.
- Prosiłem byś opowiadał dalej…
- Tak, tak, oczywiście- poprawił się błyskawicznie i przestąpił z nogi na nogę.- Może chodźmy dalej…? 
- Tak, nie przeszkadzajmy już tym gołąbeczką!- zaśmiał się Antaniasz zabawnie gestykulując. Devid tylko smętnie potaknął głowa, przygryzając wargę.
        Po chwili obaj zniknęli za zakrętem, a Devid szeptem naświetlał coś Mistrzowi.
        Wymieniłam z Tony’ m nieśmiałe spojrzenie, po czym oboje równocześnie wzruszyliśmy ramionami.
       Jednak… czułam się bardzo nieswojo.

*  *  * CLOV
      
     Siedziałam z Elliotem na pastwisku. A raczej dawnym pastwisku. Skoro… koni już nie ma… Mojego towarzysza już nie ma… !!! Nie, obiecałam sobie, że nie będę się rozklejać, już kiedyś przez to prawie zabiłam siebie, Elliota, Tony’ ego i Mistrza... Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić i odrzucić wspomnienia. Nie ważne było to co dawniej, ważniejsza było to co teraz. A teraz Elliot ściskał moją dłoń w milczeniu. Nareszcie! Oj, on jest niewiarygodnie nieśmiały i podejrzliwy, naprawdę… Strasznie go lubię. I może nawet darzę czymś więcej, niż dziecięcą sympatią. Nie da się ukryć Elliot jest bardzo dojrzały.
       Westchnęłam cicho i przeniosłam wzrok na naszego skrzydlatego wielbłąda, który pasł się spokojnie na łące. Uśmiechnęłam się patrząc na zwierzę. Było rzeczywiście zabawne, zwłaszcza wtedy gdy ospale przeżuwało trawę. Nadal było ciepło, ale nie upalnie, w końcu dzień zmierzał ku końcowi.
      Antaniasz pozwolił nam zatrzymać wielbłąda. To jest pupilek nas wszystkich. Każdy adept zaakceptował naszego ulubieńca. Co prawda pokaz projektów był wczoraj, ale wszyscy zdążyli polubić Garbcia, gdyż tak daliśmy mu na imię.
       Ukradkiem zerknęłam na siedzącego obok mnie Elliota. Chłopiec wpatrywał się w dal, jakby sobie coś przypominał, lecz nadal mocno ściskał moją dłoń.
- Elliot?- zagadnęłam przymilnym tonem.
- Słucham?- odpowiedział i spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- A nic, nic…- mruknęłam, bo zdałam sobie sprawę, że nie wiem co chciałam mu powiedzieć. No, problem w tym, że nic nie chciałam mu powiedzieć.
- Nic?- zapytał ze zdziwieniem.- Szkoda.
- Dlaczego?- zdziwiłam się szczerze i tym razem to ja zmarszczyłam brwi.
        Elliot mocniej zacisnął palce na mojej dłoni…
        I pocałował mnie nieśmiało w policzek.
- A nic, nic…- dodał z rozbawieniem.

*  *  * ANTANIASZ
       
        Było już późno, kiedy wszedłem do swojej sypialni na piętrze.
      Uznaje miniony dzień za owocny. Zdecydowanie, robię postępy w swoim śledztwie. Co prawda nie mam kontaktu z Andy’ m. Ale ufam swoim Soah’ om i wierzę w ich umiejętności. Pewnie czekają aż sprawa ucichnie i nie wypuszczają Andy’ ego spod swojego nadzoru. Zresztą za niedługo powinien pojawić się jeden z moich szpiegów i wszystko stanie się jasne, a jak na razie moją skarbnica wiedzy jest Devid. Ten młodzieniec jest niewiarygodnie pomocny. Dzięki niemu rozgryzłem wiele zagrań i posunięć Lyxa! Więc teraz triumfuje po cichu w swoim skromnym, starczym wnętrzu.
         Na chwilę przestałem myśleć o strategiach i interesach. Pomyślałem, o moich adeptach. Każdego z nich traktuję jak własne dziecko. Dbam, martwię się, cieszę i płaczę z nimi. Uczę ich i jestem dumny z ich postępów. Zdawałoby się, że mam wszystko. Szkołę, kochających podopiecznych, zajęcia. Ale czasem, gdy widzę jak oni wszyscy rosną… czuję się samotny. Andy już mnie opuścił. I to był cios. Jednak na kolana powaliły mnie dopiero jego tarapaty. Wtedy zrozumiałem, że potrzebuje wsparcia. Mentalnego.
        I gdy widzę moich szczęśliwych adeptów, którzy łączą się w pary i cieszą się życiem, są razem i są dla siebie wsparciem… Tęsknię. Tęsknię za moją Margo. Nie ma jej ze mną już od lat. Mniej więcej dlatego, że jestem nieśmiertelny. Ona nie była. Ona nie była Nadnaturalną. Bo nie chciała być. Proponowałem jej ponad osiemdziesiąt lat temu, gdy byliśmy małżeństwem, że uczynię ją długowieczną. Odmówiła. A tydzień później zginęła w wypadku samochodowym.
       Los zabrał mi ją, szczęście i wsparcie. To była moja życiowa tragedia.
       Zostałem wtedy sam. I żeby nie pogrążać się w samotności założyłem Szkołę.
Rozmyślając tak leżałem już w swoim łóżku i wpatrywałem się w sufit gładząc wąsy. Przed oczami miałem twarz mojej Margo, czułem że oczy mi wilgotnieją. Jakim ja jestem dużym dzieckiem. Mędrzec, Mędrzec... jaki ze mnie Mędrzec!?
       Byłem zmęczony, więc nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
       Do dziś w snach prześladuje mnie rozpaczliwy pisk opon.
       I dziś także, zaraz po zamknięciu oczu w mojej głowie był tylko łomot zepsutych hamulców. 

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 24 od Esper ,,Wielbłąd i pocałunek''


- Spóźnimy się- mruczałam pod nosem- spóźnimy się, spóźnimy się.
Usłyszałam za sobą ciche westchnienie Willa. Ciche, lecz słyszalne.
- Nie marudź-dodał.
Zagotowało się we mnie od jego bezczelności. Nie dość, że marnowałam czas, żeby łaskawie pójść po niego i dopilnować, aby nie spóźnił się na tą prezentację, to jego zupełnie to nie obchodzi, czy będzie dziesięć czy trzydzieści minut po czasie.
- Mogłam oszczędzić sobie fatygi- warknęłam. Zaczęło mi zależeć na zrobieniu dobrego wrażenia na Antaniaszu, chociaż nie miałam bladego pojęcia, czemu. Obudziła się we mnie pewna cząstka, która dotąd była uśpiona, ta odpowiadająca na punktualność i odpowiedzialność. Spróbowałam przykładać się bardziej do zajęć, nie włóczyć się całymi dniami po szkole bez określonego celu…Myślę, że niejaki wpływ wywarła na mnie wiadomość o Kayalu. Albo raczej o braku Kayala, gdyż jak się okazało, ten chłopak był tylko iluzją wytworzoną przez Mistrza, dzięki czemu mógł on śledzić moją wyprawę do Ośrodka i w razie czego nakierowywać nas na właściwą drogę, gdybyśmy przypadkiem zgubili ślad. W sumie od razu wiedziałam, że z tym Nadnaturalnym jest coś nie tak…Ale nie podejrzewałabym aż takiej rewelacji. Po rozmowie z Antaniaszem zastanawiałam się, czy może Mistrz przedstawił Kayala jako młodszą wersję siebie, lecz szybko odrzuciłam tę myśl. Te wszystkie słowa, które tamten chłopak wypowiedział…nie, Antaniasz jest przecież mędrcem, poważnym i skupionym. Nie rzucałby takich tekstów do jednej ze swoich przyszłych adeptek. Najlepiej przyjąć wersję, iż Kayal samodzielnie ,,myślał’’, jeśli można to tak nazwać i każde słowo pochodziło od samej iluzji, a nie wychodziło z ust Mistrza.
Prawie dotarliśmy do celu. Will nadal zdawał się nieco zamroczony, choć już mniej niż wtedy, gdy go obudziłam. Pomimo tego, iż w oczach Willa przestałam interesować się sprawą jego zniknięcia, gdzieś w podświadomości nadal rozważałam wszelkie możliwości i aspekty. Uciekł, z tym się zgodzę. Pytanie tylko- czemu? Z jedne strony ten płyn mógł wywołać u niego pewne potrzeby, uczucia, które w tamtej chwili nim zawładnęły i nie potrafił ich kontrolować. Wtedy nasuwa się kolejne pytanie- co to był za eliksir? Nie mógł go mieć od Antaniasza, ponieważ Mistrz wiedziałby cokolwiek na ten temat. Albo nawet przeprowadziłby z chłopakiem rozmowę na temat działania płynu. A obaj zachowywali się, jakby nic nie wiedzieli. Antaniasza jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale Will? Skoro to wypił, to chyba wiedział, po co to robi! I zdawałby sobie z tego sprawę!
Położyłam rękę na udzie i odetchnęłam z ulgą, czując pod palcami wybrzuszenie. W kieszeni spodni miałam schowany efekt naszej pracy; gdyby się okazało, że zostawiłam go w pokoju, musielibyśmy zawrócić i tym sposobem spóźnić się jeszcze bardziej. Przyspieszyłam, widząc z daleka pozostałych adeptów Szkoły skupionych w jednym punkcie. Ciekawe, czy zaczęli?
Poczułam, że Will mocniej ścisnął moją rękę. Zmarszczyłam brwi, bo przecież dostrzegł już pozostałych i bez trudu dotarłby do nich sam. W sumie był to drobny gest z jego strony, a jednak zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Jak miło, że wreszcie jesteście!- wykrzyknął na nasz widok Mistrz.- Chyba nie przeszkodziliście sobie w jakiejś ważnej sprawie, hmm?
Zerknął znacząco na nasze złączone dłonie. Spuściłam prędko wzrok, wyrywając się z uścisku Willa. Z pewnym niezrozumiałym oporem odsunęłam się od niego.
Antaniasz klasnął w dłonie.
- A więc zaczynajmy!
Spojrzał po naszych twarzach, uśmiechając się serdecznie. Wyglądał na naprawdę zadowolonego z życia staruszka, któremu radość sprawia widok swoich uczniów stojących obok siebie jak dobrzy przyjaciele.
- Nie będzie to nic formalnego- zapewnił.- Chciałbym po prostu, abyście zaprezentowali mi i pozostałym, co ciekawego udało wam się uczynić. Możecie też dodać, czemu stworzyliście akurat taki czy inny przedmiot. Jestem niezmiernie zaintrygowany, cóż to wyszło spod waszych rąk. Może zacznijmy od…Lorren i Tony’ego!- powiedział, wskazując parę stojącą obok niego.- Chodźcie, chodźcie.
Wyszli na środek. Chłopak zaprezentował nam niewielkich rozmiarów instrument strunowy. Pudło rezonansowe miało beczułkowaty kształt, a gryf był wygięty w tył pod kątem prostym.
- To lutnia- wyjaśnił Tony.- Stworzyliśmy ją, ponieważ…Muzyka jest tym, co nas łączy i dzięki czemu się zaprzyjaźniliśmy. A wybraliśmy akurat ten konkretny instrument, gdyż ma bardzo charakterystyczny element, którym jest zakrzywiony gryf. W naszym przypadku symbolizuje on pewne przeszkody, które stają nam na drodze, a zadaniem moim i Lorren jest je zwalczać. Tak jak na lutni możliwe jest granie dzięki wygiętemu gryfowi, tak nasza przyjaźń może przetrwać na wieki pomimo wszelkich trudności.
Rozległy się oklaski. Ja również włączyłam się w to, by pogratulować parze udanej pracy. Bo naprawdę było warto. Lorren i Tony włożyli w to serce, chcieli nam poprzez ten przedmiot przekazać poniekąd także ich historię, która zaczęła się właśnie od muzyki. Rozejrzałam się wokoło, patrząc na rozradowane twarze adeptów. Lecz dostrzegłam pośród nich jedną jedyną osobę, której twarz pozostawała niewzruszona, która nie klaskała. Devid stał za Antaniaszem, skryty w cieniu drzew.
- Mroczny i tajemniczy jak zwykle- mruknęłam cicho. Z zamyślenia wyrwał mnie donośny głos Mistrza, wypowiadający słowa: ,,Esper oraz Will!’’
Przeniosłam wzrok na mężczyznę, który teraz gestem ręki zachęcał nas do wyjścia na środek i zaprezentowania owocu naszej pracy. Postąpiłam naprzód, a Will podążył za mną jak cień. Stanęłam przed pozostałymi adeptami. Zerknęłam na Willa spojrzeniem mówiącym ,,ty tylko stój, a ja zajmę się resztą’’. Tamten kiwnął głową w odpowiedzi.
- Tak więc…- odchrząknęłam.- Tak więc, my stworzyliśmy ten oto flakonik- powiedziałam, wyjmując z kieszeni niewielką buteleczkę, w środku której połyskiwał bladoniebieski płyn.- Celem jest, by rzucić go na ziemię, lecz jest pewien haczyk. W zależności od tego, którą stroną upadnie na ziemię, jego działanie będzie zgoła inne. To symbolizuje współpracę moją i Willa. Może z niej wyjść coś dobrego lub zupełnie odwrotnego, to zależy jak się do niej podejdzie- zakończyłam z uśmiechem.
Antaniasz uśmiechnął się do nas z uznaniem. W głębi duszy poczułam, iż jest z nas dumny. Być może zastanawiał się, czy połączenie nas wyjdzie na dobre, lecz teraz chyba przekonał się o słuszności swojej decyzji. Skinął głową, a szeroki uśmiech nie znikał mu z twarzy. Po chwili zewsząd rozległy się oklaski. Przeniosłam wzrok na Lorren, która uniosła lekko kąciki ust. Widać było, że się na nas nie zawiedli, że są z nas dumni, iż pomimo wzajemnej niechęci podołaliśmy sprawie. Gdy się nad tym zastanowiłam, stwierdziłam, że nie jest do końca pewne to, że się z Willem nie lubimy. A może ta współpraca nas do siebie zbliżyła, sprawiła, że staliśmy się dobrymi kolegami…? Bo na przyjaciół chyba nie mogę liczyć.
Wróciliśmy na swoje poprzednie miejsce. Bezwiednie zacisnęłam palce na dłoni Willa. Chciałam mu w ten sposób podziękować za to, że ze mną wytrzymał. Odpowiedział mi uściskiem.
Na środek wkroczył Elliot. Sam. Bez Clov.
- Gdzie twoja partnerka, Elliot?- zdziwił się Antaniasz.
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo, po czym wskazał na niebo.
- Spójrzcie.
Głowy wszystkich uniosły się w górę, a z ust niektórych wydobyło się parsknięcie. Próbowałam się nie zaśmiać, lecz kiedy ujrzałam wielkiego dwugarbnego, rudawego wielbłąda ze skrzydłami, na grzbiecie którego siedziała Clov, myślałam, że padnę ze śmiechu.
- Jak na to wpadliście?- zdołałam wykrztusić.
- No wiecie…Żywioł Clov to ogień, a że ona bardzo lubi zwierzęta, to chcieliśmy wykorzystać jakieś zwierzę związane z ogniem. Pierwsze co nam przyszło na myśl to wielbłąd…I musieliśmy dodać coś ode mnie, czyli od powietrza, więc nasz wielbłąd lata.
Zerknęłam na Antaniasza, który zgiął się wpół, śmiejąc się głośno. Zdołał się powstrzymać przed kolejnym wybuchem, otarł tylko łzę spływającą mu po policzku i oznajmił:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze…A mógłbyś sprowadzić swoją przyjaciółkę na ziemię?
Chłopak skinąwszy głową, gwizdnął na latające zwierzę, które leniwie poruszając skrzydłami, wreszcie osiadło na ziemi. Clov zsunęła się z jego grzbietu i poklepała po szyi. Chwyciła za uzdę wielbłąda i przyprowadziła go bliżej Elliota, który ustawił się akurat koło Antaniasza. Mistrz zerknął lękliwie na zwierzę, odsuwając się na kilka kroków od niego. Chyba wolał nie ryzykować pogryzionym kimono.
- Gratuluję wam, bo wszyscy spisaliście się wyśmienicie- pochwalił nas Mistrz.- Zadanie zostaje zaliczone wszystkim, bez wyjątku. A teraz niestety muszę was przeprosić na chwilę, mam do załatwienia pilną sprawę…
Odszedł w stronę swojego domku. Skoro Antaniasz nie chciał spędzić w naszym towarzystwie choć kilku minut więcej, to naprawdę musiało stać się coś poważnego.
- Skąd wzięliście tego wielbłąda?- rzuciła pytanie Lorren.
 - Devid nam załatwił- odparł Elliot.- Powiedział, że ma jakieś kontakty czy coś…Podsłuchiwał naszą rozmowę i stąd się dowiedział.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu za tajemniczym chłopakiem, lecz już go nie było. Zniknął.
- Esper, mogę z tobą chwilę porozmawiać?- spytał niespodziewanie Will.- Na osobności- dodał ciszej.
Uniosłam wysoko brwi, lecz nie odrzekłam nic, tylko posłusznie podążyłam za chłopakiem. Poprowadził mnie wyłożoną kamieniami ścieżką za róg Budynku Treningowego. Stanęłam w cieniu, opierając się plecami o chłodną ścianę.
- O co chodzi? Chcesz mi wyjaśnić swoje zniknięcie, skoro nie chcesz przebywać w towarzystwie pozostałych adeptów?
Will nerwowo potarł dłonie.
- Niezupełnie. To znaczy, to też, ale….nie wiem, jak. To znaczy- plątał się.- sam tego nie rozumiem, po prostu…tak jakby potrzebuję twojej pomocy- szepnął, nachylając się ku mnie.
Poczułam jego przyspieszony oddech na swojej twarzy. Słyszałam szybkie bicie serca. Coś go trapiło i niby ja miałam mu w tym pomóc.
- Will, posłuchaj…nie chcę cię urazić, ale ja nie znam się na magicznych eliksirach i tak dalej. Więc raczej ci nie pomogę…poza tym, nie wiem, co ci jest.
- Proszę…- jęknął Will.- Proszę zgódź się, a ja ci wszystko wytłumaczę. Tylko zgódź się…
- Ja…
Spojrzałam mu w oczy. I to był błąd. Ujrzałam w nich ogromną rozpacz i bezsilność. Nie wiedziałam czemu, lecz również zaczęłam szybkiej oddychać. Zielone oczy Willa przewiercały mnie na wylot, czułam, jakby oglądał wszystkie moje myśli…
- Proszę…
Zbliżył się jeszcze bardziej.
A potem niespodziewanie pocałował.
Zaskoczył mnie, lecz odwzajemniłam pocałunek. Czułam jego gorące usta na swoich wargach. Dłonią dotykałam chłodnej ściany, do której zostałam przygwożdżona. Nic nie mogłam zrobić. Chciałam, by przestał, chciałam…by nadal mnie całował.
Zawiesiłam ręce na jego szyi, kompletnie nie panując nad tym, co robię. Przestań, przestań!- krzyczałam w myślach. Drugi głos podpowiadał mi, bym dała mu do zrozumienia, co czuję.
Zdawało się, że jestem rozdarta, ale tak naprawdę moja podświadomość doskonale wiedziała, czego chce.Tej chwili pragnęłam od dawna.

środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 26 od Andy' ego "Nic nie dzieje się przypadkiem"

Tam, tam, tam! Wstawiam krótki rozdział, w zamian za Enough! Miałam chwilkę, więc zdążyłam coś wstawić, żebyście się nie nudzili. Pisałam to na szybko, więc z góry sory za ewentualny brak logiki, i mase literówek.
Jedank mam nadzieję, że się choć trooooszkę spodoba. Liczę na komenty, bo ostatnio jest ich coraz więcej.
Pozdrawiam!
________________

*  *  * ANDY
        Skręciłem w jedną z najbardziej ruchliwych uliczek parku. Miałem dziś wybitnie dobry humor. Mniej więcej dlatego cały dzień świeciło słońce, a skala na termometrach w całym Chicago się kończyła.
        Tęsknie za Szkołą i Antaniaszem, za przekomarzaniem się z Tony’ m, za docinaniem Lorren. Brakuje mi ich wszystkich, mówię to jak najbardziej szczerze. Lata, które spędziłem w Ośrodku wspominam wyśmienicie! Z początku bałem się zmiany, ale zaaklimatyzowałem się w wielkim mieście bardzo szybko. Studia nie są takie straszne, wystarczy się przykładać i od czasu do czasu mocniej wysilić, zerwać jakąś nockę. Na uczelni bardzo mi się podoba… A co jest w tym najlepsze? Uczęszcza też tam moja Jassy!
Ehh… to było spotkanie. Okazało się, że Antaniasz wcześniej się z nią skontaktował i czekała już na mnie w miejscu, w którym pojawiłem się z Mistrzem!!! To co wtedy działo się w moim wnętrzu jest nie do opisania. Moja mina musiała być bezcenna! Byłem w szoku. Nie spodziewałem się tego ani trochę! Rozłączono nas na rok, bez pożegnania. To były katusze, co wieczór, dzień w dzień, nie mogłem zasnąć przez co najmniej dwie, trzy godziny… Dlaczego? Bo myślałem o Jassy. W kółko odtwarzałem w myślach jej śmiech, głos, gracje i wdzięk. Przez pewien czas trzymałem pod poduszką list od niej i co wieczór czytałem go przed snem. Wiem, to może wydać się dziecinne i tak dalej, i tak dalej… Ale cóż, serce nie sługa. Właśnie… odkąd przyprowadziłem do Szkoły Lorren, a moja Jass zniknęła… w moim sercu zagościła pustka, dziura bez dna. Tęsknota. Żal. Smutek. Marzyłem tylko o tym, by najbliższy rok minął mi jak najszybciej, to był kawał czasu, a jednak zleciało dość wartko… I teraz jestem jednym z tych szczęśliwców łażących po świecie!
        Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na widok jakiejkolwiek osoby. Rok bez Jassy to jak rok bez… bez słońca. Ona jest dla mnie właśnie takim słońcem, najjaśniejszym, najcudowniejszym. Oj, długo nie wypuszczałem jej ze swojego uścisku…
        A zaraz po wylewnym powitaniu Mędrzec oświadczył, że mamy wynajęte mieszkania, które sąsiadują ze sobą. No wtedy to byłem już w niebo wzięty!
        Dlatego też mówię, że tęsknię za Szkoła, ale nie jest to taka sama tęsknota jak za ukochaną.

       A teraz idę do parku gdzie byliśmy umówieni, na „trening”. Chociaż nasze treningi polegają głównie na tym, że spacerujemy wkoło parku. Ale nie, dziś miało być inaczej! Musieliśmy ułożyć choreografię, do nowego talent show, do którego się zakwalifikowaliśmy! To też jest kolejny powód przez który jestem szczęśliwy jak dzieciak obdarowany cukierkami! W każdym razie, stanowczym krokiem przecinałem uliczki i ścieżki rowerowe pełne przechodniów. Zatrzęsienie ludzi było dziś niewiarygodne! Jeszcze nigdy dotychczas w tym mieście nie spotkałem się z takim natłokiem w parku. To mnie niepokoiło, bo odkąd wsiadłem do metra mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale co się obrócę widzę za sobą masę osób. Nie jestem więc w stanie zdefiniować, czy którakolwiek z nich mnie obserwuje, czy za mną natrętnie lezie. Czuję się nieswojo w otoczeniu tak licznej grupy pieszych. Co innego na wykładach, na uczelni, w akademiku, w autobusie- nie, oni mnie nie stresują, ale dziś…? Dziś było coś nie tak. Czułem to w kościach. Coś miało się zdarzyć.
       Odgoniłem od siebie wszystkie chore myśli i przyśpieszyłem kroku, nadal stąpając twardo po ziemi. Skręciłem jeszcze kilkakrotnie, minąłem setki osób, niektóre się śpieszyły, inne biegały rekreacyjnie, jeszcze inne spacerowały powolnym krokiem, kolejne wyprowadzały psy… i długo by jeszcze wymieniać, co robiły poszczególne osoby… Ale ja nadal miałem nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Wręcz czułem na sobie wzrok tej osoby. Wszystkie te impulsy zostały stłumione, gdy tylko dostrzegłem Jassy. Siedziała z podciągniętymi pod brzuch nogami, na ławce. Kasztanowe włosy spięła w koński ogon luźno opadający przez bark. Grzywka opadała jej uroczo na czoło, przysłaniając jej przenikliwe, inteligentne błękitne oczy. Za to spod czupryny wystawał zgrabny, lekko zadarty do góry nosek, delikatnie obsypany piegami. Jassy miała na sobie zwiewną sukienkę w kolorze swoich oczu. Fałdy materiału układały się idealnie, przykrywając jej uda i kolana. Jeszcze mnie nie dostrzegła, bo głowę miała spuszczoną i czytała jakąś książkę. Zapewne jeden z podręczników, bo ja na przykład na lekturę innych książek czasu nie mam…
Przyśpieszyłem i już po chwili siedziałem koło niej na ławce.
- Hej, kotku!- przywitałem się odrywając ją od czytania. Uniosła głowę i gdy mnie tylko zobaczyła z jej twarzy zniknęło skoncentrowanie, a zastąpił je ogromny uśmiech różowych ust.
- Cześć, kochany- powitała mnie i odcisnęła na moim policzku długi pocałunek.- Spóźniłeś się.
- Nie?- zaprzeczyłem zdziwiony.- To ty przyszłaś wcześniej. Ja jestem punktualnie!
- Jasne, jasne…
- Dobra, nich ci będzie- przyznałem ucinając temat. Jassy uśmiechnęła się do mnie usatysfakcjonowana.
- Myślałeś już nad choreografią?- zapytała, z powrotem przenosząc wzrok na stronice książki i przewracając kartkę.
- W sumie to mam kilka pomysłów, ale nie wiem czy będą ci odpowiadać- odparłem wodząc wzrokiem za przechodniami i maniacko sprawdzając czy któryś z nich nie jest potencjalnym typem, który mógłby mnie śledzić.
- No to pokaż- zaproponowała moja dziewczyna i przewróciła kolejną stronę.
- Tutaj?- skrzywiłem się z powątpiewaniem.- W środku parku?
- A co ci szkodzi?- zapytała się, spoglądając na mnie z ukosa.- Tańczysz w programie telewizyjnym, oglądają cię miliony, a w zwykłym parku nie możesz pokazać mi kilku kroków?
- No tak, masz rację…- zgodziłem się niechętnie i wstałem z ławki. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, przeszukałem moje multimedia i puściłem utwór do którego ułożone były kroki. Pogłośniłem na fula, by było cokolwiek słychać, po czym odłożyłem telefon na ławkę, koło Jassy. Zawahałem się jeszcze chwilę i zacząłem tańczyć, na trawniku za ławką. Stwierdziłem, że nie jest to jakieś dziwaczne, bo to miast jest dosyć pokręcone, nie mówię tu o ulicznych artystach, którzy tańczą dla zarobku… Normalni ludzie też nie są… hm, przeciętni… Nie przejmując się już niczym, dodałem jeszcze kilka spontanicznych ruchów i skończyłem. Spojrzałem na Jassy, uśmiechała się i kiwała głową w rytm muzyki. Stwierdziłem, że się jej podobało. I jak się okazało, nie tylko jej mój układ przypadł do gustu. Kilkunastu przechodniów zatrzymało się by na mnie popatrzeć i bili mi teraz brawo. Uniosłem brwi, gdyż nie byłem przyzwyczajony do tego typu sytuacji, niemniej przypodobało mi się to. Ukłoniłem się kilkakrotnie i wróciłem na miejsce koło Jassy. Ku mojemu zdziwieniu towarzyszyły temu zawiedzione pomruki, co jeszcze milej mnie zaskoczyło. Ludzie niechętnie się rozchodzili, prosili bym wraz z Jassy pokazał coś jeszcze. Jakaś dziewczynka rozpoznała nas nawet z telewizji i wtedy się zaczęło… Ludzie nie chcieli dać nam spokoju. To mnie już krępowało, jako Nadnaturalny nie przepadałem za znajdowaniem się w centrum uwagi… No ale cóż…
       Wkoło nas powstał gwar i szum. Byliśmy lekko zdezorientowani. Za dużo działo się na raz. Niektóre pytania, czy prośby na umykały. I nie tylko one nam umknęły.
       Kątem oka, po swojej lewej dostrzegłem faceta całego ubranego na czarno. Na nosie miał ciemne okulary. Wydał mi się podejrzany, a poza tym osoby ubrane całe na czarno kojarzą mi się jednoznacznie. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy straciłem tego gościa z pola widzenia. Zacząłem przepychać się do Jassy, by przekazać jej swe wątpliwości, kiedy przestrzeń rozdarł huk wystrzału.
        Ludzie w panice rzucili się do ucieczki. Wszyscy zaczęli piszczeć i krzyczeć, niektórzy padli błyskawicznie na ziemię chowając głowę  pod siebie. Dotarłem do Jassy i pociągnąłem ją szybko do siebie. Bez słowa wyjaśnienia puściłem się biegiem jedną z uliczek, ciągnąc ja za sobą. Nie protestowała, chyba doszła do tych samych wniosków co ja. Nie obracałem się za siebie, ale już słyszałem pisk opon i ryk motocykli. Piski przechodniów było coraz bardziej przeraźliwsze. Panika jaka wszystkimi zawładnęła była niewyobrażalna. Harmider był niewiarygodny. Do czego są zdolni ludzie, którymi kierują impulsy?!
     Spojrzałem w bok i dostrzegłem coraz więcej czarnych postaci, przemykających między drzewami. Zaraz po tym usłyszałem ujadanie sfory. Wilki. Ach, nie poprawka- wilkołaki, rzecz jasna! Przyśpieszyłem jeszcze bardziej i starałem się jak najprędzej wydostać z parku, by wpaść do jakiegoś autobusu, czy zgubić ich między uliczkami. Usłyszałem kolejny wystrzał i wycie mutantów. Jassy jęczała coś za mną, nie rozumiałem jej słów, po prostu skupiłem się na ucieczce.
        W końcu wypadłem na ruchliwą ulicę, o mało co nie wpadając pod busa kurierskiego. Spojrzałem w stroną, z której przybiegliśmy. Zobaczyłem co najmniej dziesięć czarnych sylwetek, a pośród nich ogromne czworonogi. Serce skoczyło mi już do gardła. Wtem usłyszałem syreny policyjne i trzy radiowozy wypadły za przecznicy, hamując przed parkiem. Z aut wypadło kilku funkcjonariuszy i puściło się w pogoń za Czarnymi. Światło na przejściu zmieniło się na zielone, więc pociągnąłem Jassy do przejścia podziemnego, na stację metra. Kiedy wbiegliśmy na przystanek, okazało się, że metro uciekło nam sprzed nosa. Jednak nie słyszałem za nami zgiełku. Moją pierwszą myślą było skontaktowanie się z Antaniaszem. Wyciągnąłem z kieszeni magiczne szkiełko, wypowiedziałem zaklęcie i podałem miejsce i osobę, z którą chciałem się skontaktować. Bez zwłoki, nie czekając na reakcję Mistrza przekazałem mu prośbę, by przysłał mi Soah’ ów, musiałem się śpieszyć, bo znowu dotarło do mnie ujadanie stada i ludzkie okrzyki oraz piski. Szybko i bez zastanowienia zerwałem łącze, po czym wraz z Jassy postanowiliśmy się wydostać z podziemi, skoro nie mieliśmy tutaj szans na ucieczkę. Wybiegliśmy na ulicę i z przerażeniem stwierdziliśmy, że po jej drugiej stronie stoją członkowie stowarzyszenia i usiłują przedostać się na tą stronę. Wilki biegały między autami, kierowcy na nie trąbili. Dwa samochody już się przez to zderzyły. Przybywało radiowozów. Korzystając z zamieszania, przemknąłem wraz z Jassy boczną uliczką, by dostać się z powrotem do parku, lecz w jego całkiem inną część, ponieważ poprosiłem Antaniasza, by wysłał mi tam Soah’ ów. To było jedyne odpowiednie miejsce na przysłanie posiłków, blisko centrum wydarzeń, bardzo orientacyjny punkt. Wpadliśmy na powrót do parku. Zwolniłem ciesząc się, że zgiełk pozostawiłem za sobą. Spojrzałem przez ramię, nadal idąc przed siebie.
- Andy…- pisnęła Jassy. W tym samym momencie wpadłem na gościa wyższego ode mnie o głowę. Tak, była ubrany cały na czarno, na nosie miał ciemne okulary, a w ręce… pistolet.
- Śpieszycie się gdzieś?- zapytał szyderczo. 

niedziela, 1 czerwca 2014

Tym razem ja robię przerwę...

Bardzo was za to przepraszam, lecz nie wstawię w najbliższym tygodniu rozdziału...Wiem, że od dawna nie było rozdziału ode mnie, ale naprawdę nie mam teraz możliwości na wstawienie nowego. Zbliża się termin wystawienia proponowanych ocen na koniec roku....teraz może zaważyć każda najmniejsza ocena, więc mam malutką nadzieję, że mnie zrozumiecie :)
Myślę, że wstawię rozdział w następny weekend, pewnie z soboty na niedzielę.
Miłego pierwszego czerwcowego tygodnia szkoły!
Pozdrawiam

Enough