sobota, 3 maja 2014

Rozdział 23 od Lorren "Nic nie dzieje się przypadkiem "

Cześć...? Cierpię na brak weny... Ostatnio jestem roztrzęsiona i roztargniona, wybaczcie. Wszystko mi się sypie... Prywatne sprawy mi się walą, więc przepraszam za wyjątkowo kiepski rozdział, który właśnie wstawiam. Wrzucam go po to, żeby Enough mogła spokojnie rozwijać swoją akcję.
No, dobra, czytajcie. Może to jakoś przetrawicie :s
P.S. Aha, Sagi, mam nadzieję, że liczba literówek wystarczy, byś mógł się wystarczająco pośmiać. Nie ma za co. 
___________________

- Zdziwiona?- zapytał mnie z udawanym zdumieniem. Jego słowa dotarły do mnie dopiero po chwili, lecz ze zdwojoną mocą. Powstrzymałam strach i opanowałam się wstępnie, wyrównując oddech. Mogłam się tego po nim spodziewać. To Devid. On nie mógłby odwiedzić mnie jak każdy normalny człowiek… nie, on uwielbiał takie niespodzianki. Uśmiechnęłam się niemrawo.
- Znalazłeś mnie- stwierdziłam oczywisty fakt. Cofnęłam się i zapaliłam w pokoju światło. Chłopak odwzajemnił mój uśmiech, po czym lekko zmrużył oczy.
- Powiem szczerze, że Szkoła Antaniasza była ostatnim miejscem, w którym bym cię szukał…- Devid podniósł się z fotela.
- A to niby dlaczego?- zdziwiłam się nie rozumiejąc go do końca. Ogółem w tej sytuacji nie nadążałam. Jasne, cieszyłam się jak dzieciak, że się pojawił. Co z tego, że śmiertelnie mnie przestraszył… Postarał się, odnalazł mnie! Nareszcie będę mogła z nim porozmawiać, powspominać... Ehh… W przeszłości on naprawdę był dla mnie niczym starszy brat. Wiele nas łączyło. Wbrew pozorom nigdy o nim nie zapomniałam, jednak wątpiłam w to, czy on mnie pamiętał.
- Myślę, że mam ci ciekawsze rzeczy do powiedzenia. Wiem, że „sprowadziłaś mnie” tu dla wyjaśnień- odparł wymijająco, wciskając ręce w kieszenie bojówek. Nie odpowiedziałam mu, gapiłam się na niego nieprzytomnie. Tak, chciałam się napatrzeć. Nie wiedziałam ile czasu z nim spędzę. Zapadła niezręczna cisza. Chłopak wpatrywał się we mnie z nie mniejszym zaciekawieniem. W końcu jednak spuścił głowę, dostrzegając coś intrygującego w czubkach swoich butów… Zmieszałam się trochę.
- A ja myślę, że to nie najlepsze miejsce na pogaduszki. Owszem, chcę, żebyś wyjaśnił mi wiele spraw- odpowiedziałam jąkając się nieznacznie. Czułam jak pierzchną mi usta. Devid mnie peszył, to fakt. Biorąc pod uwagę to co mnie z nim w dzieciństwie łączyło, ciężko mi było z nim normalnie obcować po tylu latach. Oboje mieliśmy już swoje życie, oboje diametralnie się zmieniliśmy…
- Popieram. Sam chciałbym ci się jakoś wytłumaczyć, wiem, że w obecnej sytuacji nie jestem godzien zaufania… - odpowiedział unosząc głowę.- Więc… proponujesz jakieś konkretne miejsce…? Bo wolałbym się nie narażać Tony’ emu… Rozumiesz, najlepiej żeby nie wiedział, że tu jestem i z tobą rozmawiam…
- Ale Tony…- zaczęłam marszcząc brwi.
- Skreślił mnie już na samym początku?!- podsunął mi Devid z udawaną zadumą. Zachichotałam.
- Dobra… coś wymyślę po drodze…- machnęłam lekceważąco ręką.
- Prowadź i przygotuj się na wykład, który dla ciebie przygotowałem.- Uśmiechnął się zawadiacko. W jego oczach dostrzegłam ironiczny błysk, kiedy wskazywał mi drzwi.- Wiesz ile się zastanawiałem co ja ci powiem, kiedy znowu się zobaczymy?- Okrążył biurko Antaniasza, za którym jeszcze przed chwilą sterczał. Ku mojemu zdziwieniu zrobił to bezszelestnie. To było wręcz absurdalne! Drewniana podłoga skrzypiała pod naciskiem moich trampek, a co dopiero ciężkich podeszw, jakie miał Devid!
- Jak ty to robisz?- zapytałam puszczając go przed sobą.- Jak udaje ci się tak cicho stąpać?!
- Och, lata praktyki- zaśmiał się w odpowiedzi.- Wykombinowałaś już gdzie będziemy mogli spokojnie pomówić?
- A i owszem- odparłam, zamykając drzwi od gabinetu.- Chodź i mów, że już! Masz mi tu zaraz streścić pięć lat swojego życia wstecz?! Jak stałeś się jednym z Czarnych? Dlaczego to zrobiłeś? Przecież to do ciebie nie podobne!!! Czemu uciekłeś ze stowarzyszenia? Opowiedz mi coś o swojej mocy… Śmierć, nigdy o tym nie słyszałam! Dlaczego wtedy nie powiedziałeś mi, że jesteś Nadnaturalny? Dlaczego… dlaczego mnie zostawiłeś…?- ostatnie pytanie wypowiedziałam z gorzkim zawahaniem.
- Hej, hej, zwolnij! Wszystko ci wytłumaczę! Wiem, jestem winien wyjaśnienia!- zatrzymała się unosząc ręce w uspokajającym geście.- Właśnie w pierwszej kolejności… chciałbym cię przeprosić za wtedy. Zniknąłem z dnia na dzień. Musiałem, wybacz mi to. Ale nawet na chwilę o tobie nie zapomniałem, żeby nie było!
      Mruknęłam coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Czułam, że się czerwienie. Heh, nie zapomniał o mnie. To… to stwierdzenie w jego ustach było bezcenne… Zachęciłam go, by mówił dalej.
- Ale po kolei…- Przeczesał włosy dłonią, mierzwiąc je jeszcze bardziej. Wieczór był bezchmurny, księżyc dawał wiele światła, noc była jeszcze młoda. Nie powiem byłam w małej rozterce. No, bo to ja ściągnęłam tu Devida. Tylko nie wiedziałam, co z nim dalej zrobić. Nie było Antaniasza. Co miałabym go odesłać zaraz po tym jakby się przede mną wytłumaczył? Nie potrafiłabym go „wyrzucić”! Jednak wiedziałem, że jego osoba nie spotka się w Ośrodku z aprobatą. To w ogóle było dziwne! Zupełnie niespodziewanie spotkałam go w Naszym Świecie, potem desperacko poprosiłam go, by mnie odnalazł raz jeszcze, a jak już po kilku dniach to zrobił (w nietypowy sposób, prawie przyprawiając mnie o zawał…) to nie zbyt wiem co dalej począć. Boże, jakie ja mam problemy! Super, Devid znowu jest ze mną, tylko trzeba było wziąć poprawkę, że to już nie ten sam Devid… Ale raz kozie śmierć, postanowiłam iść na żywioł i zaufać losowi.
- Chyba nie muszę ci przypominać, jak się poznaliśmy, co?- kontynuował chłopak, w czasie gdy ja prowadziłam go do altanki, nad jeziorkiem. Lepsze miejsce nie przyszło mi do głowy. I tak, dobrze pamiętałam dzień, w którym stanął w mojej obronie. Devida unikał każdy rozsądny dzieciak w sierocińcu. O mnie tego nie można było powiedzieć. Mnie dręczono, prześladowano. I właśnie pewnego dnia, gdy siedziałam skulona w kącie, otoczona bandą osiłków, którzy domagali się ode mnie wyjaśnień (bo musicie wiedzieć, że przyłapali mnie oni tego dnia na używaniu nadnaturalności, której wtedy jeszcze nie rozumiałam) Devid mnie uratował. Obronił mnie przed jednym osiłkiem, który już podnosił na mnie rękę…
- Do tego paryskiego sierocińca oddała mnie matka- ciągnął dalej.- Nie pamiętam jej zbyt dobrze. A ojca nigdy nie znałem, bo jak się dowiedziałem, jakieś dwa lata temu, mój ojciec został zamordowany… Przez Czarnych Ludzi…- urwał na chwilę. W jego oczach dostrzegłam pustkę. Nieobecność, zatracenie. Jego ostatnie słowa również mnie zaszokowały. Nie mieściło mi się w głowie, jak Devid mógł sprzymierzyć się z zabójcami jego ojca!? Myśli miałam w strzępkach. To wszystko działo się zbyt szybko. To nie mogło być realne! Nawał informacji po prostu do mnie nie docierał!- Już wiesz czemu uciekłam ze stowarzyszenia, czemu zdradziłem Lyxa?- zadał mi retoryczne pytanie beznamiętnym tonem, po czym pokręcił głową, by się opanować. Krzywiłam się w cierpkim grymasie, chłopak chyba to zauważył. - Dobra, więc tak… To cię najbardziej nurtuje, nie? Żebyś nie miała wątpliwości, nie przyłączyłem się do Czarnych z własnej woli. Zniknąłem wtedy bez słowa, zostawiając cię dlatego, że oni mnie… „adoptowali”. Tego samego dnia, w którym mnie zabrano wylądowałem już we Włoszech. Oni tam mają bazę szkoleniową, współpracującą z szalonymi naukowcami, dla których wyłapują Nadnaturalnych. Tam mnie szkolono, wbrew mojej woli. Porwali mnie, że się tak wyrażę, bo zainteresowała ich moja moc. Zmusili mnie do praktykowania czarnej magii. Nauczyli mnie jak wykorzystywać moje umiejętności, niestety w nieczystych celach. Dążyli do tego, bym stał się ucieleśnieniem śmierci, mojego żywiołu. Chcieli pozbawić mnie skrupułów, miałem stać się bezwzględnym mordercą. Udało się im. Złamali mnie. Zacząłem dla nich czynnie pracować…
       Słuchałam go z niemałą grozą. Już od chwili siedzieliśmy w altance, do której go zaprowadziłam. Kiedy go słuchałam czułam, że coś we mnie pęka. Wnętrzności się mi skręcały, dłonie zaczynały cierpnąć, a policzki piec. Ogarnął mnie ogromny żal i strach. Na mojej twarzy wykwitł grymas mieszanych uczuć. Znałam go wcześniej… Devid był kolejnym dowodem na to, jak inni ludzie mogą zniszczyć życie bliźniemu.
- …Zatraciłem się w sobie. Wyzbyłem się emocji. Nie miałem sentymentów. Ludzkie życie nie miało dla mnie znaczenia. Byłem bezwzględny. Jednak… kiedyś zebrałam się w sobie. Wykrzesałem z siebie uczucia, wspomnienia. Stan w jaki wprowadzają cię szkolenia jest jak katatonia, depresja, niby zachowujesz jasność umysłu, ale poddajesz się bodźcom. Robisz się zły. Do szpiku kości! Zrobili ze mnie potwora!- w jego głosie było tyle rozpaczy. Patrzyłam na niego i czułam jak oczy mi wilgotnieją. Blade usta Devida drgały. Chłopak wgapiał się w swoje czarne buty. Nagle jego ton zmienił się. Mówił z pewnością siebie. W jego słowach dało się wyczuć tą naturalną chrypkę i francuski akcent, nie było w nich już rozpaczy, lecz w oczach pozostał ból. Piętno cierpienia odbiło się w nich na zawsze.- Powiedziałem dosyć. Rozpocząłem własną rewolucję. W swoim wnętrzu. Pierwszą oznaką mojego buntu była rezygnacja z czarnych ubrań. Coraz częściej odmawiałem przełożonemu, odrzucałem zlecenia. Wiesz co mi pomogło w odzyskaniu świadomości? Wspomnienia z dzieciństwa. Zaczęło się od tęsknoty, za ciepłem drugiego człowieka, za śmiechem, za radością z życia, które odebrałem tylu niewinnym osobą… Pogrążałem się w użalaniu się nad sobą. Aż wypatrzyłem okazję, żeby rzucić tą fuchę. Chciałem zacząć od początku. Otóż Lyx organizował akcję w USA. Grubsza sprawa, nie wtajemniczono mnie w szczegóły. Ponoć wszystko dążyło do wyeliminowanie jakiś tam jego niebezpiecznych wrogów. Zgłosiłem się do wyprawy, wilkołak mnie zabrał. I podczas jednego z wypadów zbiegłem. Zdradziłem ich… No i co tu jeszcze mówić? Chyba tyle. Koniec. Po prostu. Ukryłem się w Naszym Świecie. Resztę można pominąć.
       Zamilkł. Ja także nic nie mówiłem. Przyjmowałam jego historię powoli. Tak jak myślałam, nie przyłączył się do stowarzyszenia z własnej woli, jednak dał się złamać, ale się „nawrócił”, że się tak wyrażę… Moja świadomość była zszargana. Chciałem coś mu powiedzieć. Nie potrafiłam znaleźć słów. Powiedział, że brakowało mu ciepła, troski… aż miałam ochotę go przytulić.
- A to nasze spotkanie…- odezwał się przerywając niezręczną ciszę. Jednak nie dane było mu skończyć. Przerwał słysząc kroki na drewnianym podeście. Przełknęłam  nerwowo ślinę, jednak nie odwróciłam się od razu. Spojrzałam wcześniej z ukosa na Devida. Chłopak unosił jedną brew nasłuchując, a jego postać zaczęła blednąc. Domyśliłam się, że zamierza rozpłynąć się w cieniu, jak miał zwyczaj robić, o czym się już niejednokrotnie przekonałam, więc zwróciłam się szybko przez ramię. Na mostu dostrzegłam Esper. Dziewczyna krzywiła się dziwnie, gdyż nie rozpoznawała mojego towarzysza. Wytrzeszczała oczy, unosząc brwi. Po sekundzie przybrała obojętną minę, maskując uczucia.
- Antaniasz wrócił- rzuciła krótko, wycofując się powoli.
*  *  *
      Wpadłam biegiem do Uczniowskiego Domu, gdyż tam czekał na mnie Mistrz, jak twierdziła Esper. Devid nieśpiesznym krokiem podążał za mną. Zostawiłam go w tyle, wyrywając się do przodu z Esper. Przypadłyśmy do wielkich drzwi.
- Nasz Mistrzu nie jest w dobrym humorze- ostrzegła mnie szeptem.
- Cudownie- syknęłam ze złością. Co ja powiem Antaniaszowi?! Cholera, dlaczego Mędrzec musiał być nie w sosie? Jakby tego było mało musiałam jakoś przedstawić mu Devida i wytłumaczyć skąd się tu wziął! Zastanowiła mnie też kwestia… Bo, niby dlaczego Antaniasz nie wezwał mnie do swojego domku? Czemu Uczniowski Dom?!
       Nacisnęłam pośpieszni klamkę i pchnęłam jedno ze skrzydeł. Devid zdążył mnie dogonić. Nie mam pojęcia jak to zrobił, bo jeszcze sekundę temu był jakieś sto pięćdziesiąt metrów za mną! Wpadłam do środka i zobaczyłam Mistrza gadającego z Tony’ m. Mój chłopka był zwrócony tyłem do wejścia, więc mnie od razu nie widział. Zwrócił się w moim kierunku dopiero wtedy, gdy Antaniasz wrzasnął: „Lorren, jesteś na Boga!”. Tony odwrócił się gwałtownie i poczerwieniał ze złości na widok Devida.
- Co on tu, u licha, robi?!- wrzasnął gwałtownie gestykulując.
- Devid- przecedził przez zęby Antaniasz i zmarszczył gniewnie krzaczaste brwi. Zamurowało mnie.
- Antaniasz- warknął chłopak w odpowiedz, przestępując z nogi na nogę.
- Wy się znacie?!- wykrztusiłam wytrzeszczając oczy, nie posiadając się ze zdumienia.
- Tak!- syknęli równocześnie. 

7 komentarzy:

  1. Fajny rozdział, nie wiem, co ci się w nim nie podoba...
    Co się dzieje? Już drugi rozdział wrzucasz, mając kiepski dzień... Co się stało? Może mogę jakoś pomóc...?
    Chyba się na mnie nie obraziłaś, co? Słuchaj, przepraszam, jeśli cię czymś obraziłem. Nie chciałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację Sagi mnie też to martwi... :/ Strzelam, że to pewnie problemy sercowe, takie mam wrażenie... A rozdział bardzo ładny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty prowadzisz bloga ej-romantycznahistoria.blogspot.com nie? Przynajmniej tak tam jest napisane. No więc zostałaś nominowana do Liebster Blog Awards! Znowu! Ależ jestem wredny :D
      way-to-die.blogspot.com/

      Usuń
    2. Zemszczę się... -.- Już wkrótce, buhahaha!

      Usuń
    3. Przepraszam, nie chciałem :c te na górze mnie zmusiły :P

      Usuń
  3. Blog dość fajny. Z taką historią jeszcze nigdy się nie spotkałam :)Będę wchodzić, ale nie obiecuję komentarzy
    Pozdrawiam i weny życzę
    Luar Princesa ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dziękujemy! ;)
      To miłe, że postanowiłaś do nas zaglądać. I, że pozostawiłaś po sobie ten komentarz. To dla nas wiele znaczy.

      Usuń