A notkę dedykuję mojej Enough :*
_____________________
* * * ANTANIASZ
Siedziałem w swoim gabinecie i gapiłem się
w zegar na ścianie, bawiąc się przy tym długopisem jak dziecko. Myślałem.
Owszem, nazywają mnie Mędrcem, ale nie pozjadałem wszystkich rozumów. A
ostatnio pewien ktoś sprawił mi nie mały kłopot. Tym kimś był rzecz jasne
Devid.
Devid Rouzier. Ten dzieciak… no tak,
teraz to już nie taki dzieciak… Od początku był dla mnie zagadką. Nadal nie
mogę go rozgryźć. To dziwne, ale nawet ja nie pojmuję natury tego człowieka.
Jest pełen sprzeczności. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale tak właśnie
jest.
Nie ufam mu. Nie wierzę, że oddzielił się
od Czarnych Ludzi. A jednak… jednak pozwoliłem mu zostać. Dlaczego? Bo mam do
niego sentyment. Dużo mnie łączy z tym dzie… z tym młodzieńcem. To nie to samo
co wiązało mnie z Andy’ m. Nie, zdecydowanie. Andy to co innego. On jest dla
mnie jak syn, w końcu go wychowywałem. Ale Devid… on mnie intryguje. Wiele
aspektów przemawia za tym, że mi zaimponował. Charakterny jest, nie ma co.
Swego czasu marzyłem o tym by go szkolić. Ale było już za późno. Kiedy odkryłem
jego zdolności… był już wśród stowarzyszenia. Spóźniłem się. Starałem się
jeszcze przeciągnąć go na swoją stronę, ale cóż… Narażałem się dla niego, omal
nie przypłaciłem za to życiem, a on bezceremonialnie mi odmówił. Bez emocji,
bez skrupułów, a gdy wcześniej obserwowali go moi Soah’ owie twierdzili, że
jest wielce wrażliwy.
Z ubolewaniem musiałem dać mu spokój.
Wybrał już swoją ścieżkę. Czułem się przez niego poniżony. Automatycznie
staliśmy się wrogami, nic dziwnego. I ten uraz pozostał gdzieś w głębi. Kiedy z
nim porozmawiałem wzajemny gniew przygasł. Chłopak przedstawił mi swoją
historię. Ja wytłumaczyłem mu co chciałem osiągnąć gdy miał czternaście lat i
odrzucił moją propozycję. Poruszyliśmy kilka bardziej osobistych spraw… które
wolałbym, by pozostały wyłącznie między nami. Widziałem, że żałował. Potrafię
czytać w ludzkich emocjach. I zmiękłem. W końcu nawiązaliśmy jakąś nić
porozumienia. Kiedy siedział u mnie w gabinecie tak pokornie i z taką skrucha
zrobiło mi się go aż żal. Może mam zbyt miękkie serce, ale Devid przypomina mi
mnie z młodzieńczych lat… Jakbym widział siebie. A raczej wcielenie swojego
charakteru. Ten chłopak nawet milcząc wzbudzał we mnie współczucie. I nie
posługiwał się przy tym nadnaturalnością. Nie próbował wpłynąć na mnie magią.
Po prostu był i emanował zaraźliwą determinacją, bólem i spokojem.
Nadal zastanawiając się czy dobrze
uczyniłem zezwalając mu tu pozostać przypomniałem sobie o kolejnej ważnej
sprawie… Will.
Ehh… westchnąłem kręcąc głową i
odrzucając długopis. Nim też trzeba będzie się zająć. Tak na dobrą sprawę jest
uczniem o którym wiem najmniej. W nawyku mam już na początku zapoznawać się z
adeptami, a tymczasem przy Willu zaniedbałem tą czynności. Dopiero po kilku
tygodniach tknęło mnie, że ów Nadnaturalny pojawił się w mojej Szkole
kompletnie niespodziewanie. Żaden z Soah’ ów nie dał mi znać, że ku Ośrodkowi
podąża nowy uczeń. Przyprowadził go wilk, który przybył tu z Esper. A zaraz po
tym zwierzak zniknął. Straciłem z nim mentalną łączność. To jest niemniej
dziwne… i to bardzo.
Intuicja podpowiada mi, że wszystkie te
wydarzenia mają znaczenie. Są istotne, ale nie mam na razie zielonego pojęcia
jaka rolę odegrają. I czy w ogóle jakąkolwiek odegrają!
A może ja za dużo myślę? Zbytnio
filozofuję? W końcu jestem Mędrcem, ale bez przesady. Mędrzec też człowiek, a
że mam swoje lata… Jednak do analizowania wszystkiego zmusza mnie wewnętrzny
impuls. Czuję, że coś się święci.
Z powrotem wpatrywałem się w zegar.
Wskazówka przesuwała się w równym rytmie. Tykanie mnie uspokajało. Ogółem
kocham taką błogą ciszę, gdy słychać jedynie brzęk muchy… Harmonię tego układu
zakłócił chrobotliwy dźwięk. Odwróciłem się szybko do jego źródła. W sekundzie
odrzuciłem wszystkie myśli. Wsłuchałem się w szuranie, zbliżone do tarcia
kamieniem o kamień. Nie musiałem długo myśleć, by pojąc, że ktoś dobija się do
moje hologramowej poczty.
Wstałem zza biurka i poczłapałem
nieśpiesznie do lustra. Przycisnąłem wypukły, zamaskowany guziczek na krawędzi.
Tafla szkła zaczęła falować, a ja czekałem aż się wykrystalizuje i złapie
obraz. To działało jak rzutnik. Czekałem chwilkę, by zobaczyć po drugiej
stronie…
Andy’ ego.
Zmarszczyłem brwi widząc mojego
ukochanego wychowanka. Nie wyglądał najlepiej- blond włosy miał w kompletnym
nieładzie, twarz brudną od pyłu, a kaptur od bluzy przeciągnięty przez ramię do
przodu. Zmarszczyłem brwi jeszcze mocniej. To było wielkie zaskoczenie. Nie
spodziewałem się wiadomości akurat od Andy’ ego! Przecież rozmawiałem z nim
kilka dni wcześniej. A tym bardziej nie spodziewałem się zobaczyć go w lustrze
w takim stanie. Jednak najbardziej zaniepokoiły mnie odgłosy, które dobiegały
zza niego. To nie były normalne dźwięki miasta. Raczej charakteryzowały bitewny
harmider i zgiełk.
- Antaniaszu!-
wrzasnął chłopak, po czym pośpiesznie spojrzał przez ramię. W jego zielonych
oczach dostrzegłem lęk i niepewność.- Potrzebuje Soah’ ów! Natychmiast!-
przerwał mu czyjś krzyk i pisk opon. Potem chrapliwe rumowy i ujadanie. A ja
nie potrafiłem bardziej zmarszczyć brwi, by okazać swe zdumienie i
zdezorientowanie… Nie mogłem zrozumieć
co tam się dzieje. W moim sercu zrodził się strach i niepokój.- Chicago, Grant
Park, Buckingham Fountain!- dokończył Andy, spojrzał jeszcze raz za ramie,
przeklął szpetnie i sygnał się urwał.
* * *
Rozsyłając Soah’ ów myślałem gorączkowo
i próbowałem łączyć fakty. Nic dobrego z tego nie wyszło… Zaczęły nawiedzać
mnie najczarniejsze scenariusze.
Z posiadanych przeze mnie informacji,
biorąc pod uwagę wszystkie bodźce otaczające mojego, biednego wychowanka,
sprawa sprowadzała się do jednego wyjaśnienia… intryga Lyxa.
Moi ludzie rzetelnie śledzą jego
poczynania i z ostatnich podsłuchów, wywiadów i śledztw wynikało, że wilkołaki
nie tylko wznowiły współpracę z Czarnymi Ludźmi, ale także zaczęły wyłapywać i
porywać Nadnaturalnych. Choćby Esper jest tego przykładem i dobrze o tym wiem.
To nietypowe poczynania jak na tych zabójców. Nie mordują ofiar, tak jak
zawsze. Nie pozbywają się ich od razu. O, nie. Biorą ich żywcem, nie wiem co
mają na celu… Moi Soah’ owie też do tego nie doszli.
Ale znam jedną osobę, która to wie.
* * *
Szybkim, energicznym krokiem
przemierzałem żwirową ścieżkę. Ręce trzymałem za plecami, a głowę miałem
spuszczoną. Tysiące myśli, rozwiązań, wyjaśnień przewaliło się przez mój
sędziwy umysł. Kluczyłem już od pewnego czasu po własnym Ośrodku i nigdzie nie
mogłem go znaleźć. To się robiło irytujące, zważając na żar lejący się z nieba.
Jednak nie miałem teraz głowy do zmieniania pogody. (Andy zawsze sie tym
zajmował… ) Natomiast w tej chwili miałem na celu jak najszybciej znaleźć
Devida. Nic więcej się nie liczyło. Miałem prawie stu procentowa pewność, że on
posiada wszelkie potrzebne mi informacje. Problem polegał na tym by je z niego
umiejętnie wyciągnąć. Ten chłopak potrafi być niewiarygodnie uparty i złośliwy.
Skręciłem w prawo na pierwszym rozstaju
i podążałem w stronę sadu. Tamtych terenów jeszcze nie sprawdziłem. I jak po
kilku minutach wartkiego marszu się okazało- wybrałem dobrze. Na lewym skraju
ścieżki na ławce zauważyłem ciemną sylwetkę oddzielającą się od bieli
krajobrazu. Przyśpieszyłem, by upewnić się, czy mam przed sobą Devida. Tak, to
był on. Wyciągnął się beztrosko na ławce, nogi wystawił na jej oparcie, a ręce
schował pod głową. Widziałem, że całe ciało ma napięte, wszystkie mięśnie,
które dodatkowo uwydatniał niebieski podkoszulek. Ewidentnie próbował się
zrelaksować, (chyba się mu nie udawało…) na uszach miał czarne słuchawki.
(Powiem szczerze, zdziwiłem się, gdy je dostrzegłem, bo odniosłem wrażenie, że
identyczne ma Tony…). Zamknął oczy, na które opadały niesforne kosmyki jego
ciemnych, lekko kręconych włosów. Uśmiechnąłem się na ten widok. Gdy był
jeszcze młodszy z tą fryzurą przypominał mi barokowego kupidynka. Gdyby tak mu
dorobić pierzaste skrzydełka- istny amorek. Chociaż diabelskie różki chyba bardziej
by do niego pasowały… Mhm, zdecydowanie lepsza jest ta druga opcja.
Zwolniłem, by go ewentualnie nie
przestraszyć. W końcu nie widział, że się zbliżam, nie słyszał mnie, bo w
słuchawkach łupała mu strasznie jazgotliwa, ostra muzyka.
- Witaj,
Antaniaszu – odezwał się nagle nie otwierając oczu. Stanąłem jak wryty. Udało
mu się mnie zaskoczyć… zresztą nie pierwszy raz.
- Witaj-
odparłem całkiem pewnym głosem.- Mogę?
- Ależ
oczywiście…- uzyskałem nieśpieszną odpowiedź. Chłopak powolnie zdjął nogi z
oparcia i dźwignął się do pozycji siedzącej. Strącił niedbałym ruchem słuchawki
z uszu i spojrzał na mnie wyczekująco, wpijając we mnie swoje mroczne oczy.
- Hm… czegóż to
słuchasz?- zapytałem przysiadając się obok. Jakoś rozmowę trzeba było zacząć,
nie wzbudzając niepotrzebnie pozorów… Przecież nie mogłem na niego naskoczyć od
razu: „Gadaj, co knuje Lyx!” To byłoby nie na miejscu…
- Eee… to
raczej nie w twoim stylu- mówiąc to pokręcił głową, uśmiechając się ironicznie.
A może tak mi się zdawało. Każdy jego uśmiech był przepełniony zadziorną ironią
lub szczyptą kpiny, tym razem zapewne też tak było.
- W to nie
wątpię…- odparłem gładząc wąsy.- Ale skąd wytrzasnąłeś słuchawki, jeśli wolno
wiedzieć...?
- Były na
wyposażeniu pokoju- fuknął opryskliwie. Nie dało się ukryć, co bym nie
powiedział to było źle. Zdawałem sobie sprawę z tego, że może on nie chcieć ze
mną rozmawiać. Może jeszcze chować urazę. Ale cóż, kiedyś trzeba podać sobie
dłoń. I intuicja mi mówiła, że ja pierwszy będę musiał ją wyciągnąć.
- Na wyposażeniu
twojego pokoju?- zapytałem z udawanym zdumieniem. Devid znowu się uśmiechnął.
- Nie, Tony’
ego. To jego słuchawki- powiedział całkiem miłym tonem, a w jego oczach
dostrzegłem ten wesoły figlarny błysk.
- Jak mniemam
on nie wie, że je pożyczyłeś?- dodałem ostrożnie. Od pierwszej chwili między
tymi dwoma zgrzytało. Aż iskry się sypały. To niewiarygodne co zazdrość może
zrobić z człowiekiem. Swoją drogą bardzo ciekawe było obserwowanie ich
zachowań. Ich fochów, min i docinek. Robili wszystko, żeby się do siebie
jeszcze bardziej zrazić. Nie bez powodu wysłałem z nim Tony’ ego do
Uczniowskiego Domu. Byłem ciekaw co się stanie, gdy zostawi się ich sam na sam,
bez Lorren. Och… no przecież wiem, że o nią chodzi. No, przecież wiem, co ją
łączyło z Devidem, a co ją teraz łączy z Tony’ m… W sumie wolałbym, żeby się
jakoś zaczęli… tolerować? Z doświadczenia wiem, że Nadnaturalni są bardzo
emocjonalni i z reguły najpierw coś robią, a dopiero potem myślą. A nie
chciałbym, żeby ci dwaj się zatłukli w końcu nawzajem.
- Oczywiście,
że nie wie!- odezwał się po dłuższej chwili milczenia mój rozmówca.- I się nie
dowie, jasne?!
- Oczywiście-
zapewniłem pośpiesznie.- Tylko dlaczego wziąłeś je akurat od niego? Przecież wy
się nawzajem nie znosicie!- wypaliłem nieuprzejmie. Devid machnął niedbale
ręką.
- Nic mu się
nie stanie jak chwile ich poszuka… Ale, Antaniaszu, to nie istotne- burknął
wymijająco.- Ty coś kręcisz! Nie jestem idiotą, do cholery! Przecież nie
przyszedłeś tu po to by ze mną rozprawiać o słuchawkach!
- Masz racje-
odparłem poważnym tonem, z lekka zaskoczony jego przenikliwością.- Mam do
ciebie całkiem inną sprawę.
- Słucham...-
chłopak kiwnął przychylnie głową. Jego blade oblicze spochmurniało. Wyglądał okropnie
z tą wyblakłą miną, zupełnie pozbawioną symptomów życia.
- Więc chodzi
mi o…
- Lyxa-
przerwał mi i kiwnął palcem.- Dobra, już mówię… Tylko od których spisków tu
zacząć…
- Chwila!-
zamknąłem mu usta w pół zdania. Mówiłem podenerwowanym głosem.- Skąd
wiedziałeś, że o jego plany chce zapytać?! Czy na starość zrobiłem się aż tak
przewidywalny? Chyba nie jest ze mną tak źle, co?
- Przemilczmy
ten temat- nie udało mu się stłumić śmiechu i zachichotał.- I przejdźmy już do
konkretów.