środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 19 od Esper ,,Wspólne moce''

-,,I see fire...Inside the mountain...''- nuciłam pod nosem, wchodząc do swojego pokoju i zatrzaskując drzwi. Padłam na łóżko, a mój wzrok powędrował ku sufitowi. Po raz kolejny nawiedziła mnie myśl- ,,Przydałoby się przemalować ten sufit.''
Na twarz wypłynął mi szeroki uśmiech, kiedy przypomniałam sobie wydarzenia sprzed kilku chwil. Naprawdę cieszyłam się z przebycia minionego dnia. Udało mi się nawiązać pierwszy kontakt! To dla mnie duże osiągnięcie, zważywszy na moje wcześniejsze relacje z innymi ludźmi... Co z tego, że to Lorren pierwsza zagadała, wyszła z inicjatywą lepszego poznania się i rozmowy...Liczy się efekt końcowy. A w tym wypadku był to mile spędzony wieczór, przy ognisku, wśród adeptów Szkoły Antaniasza...Udało mi się nawet przeprowadzić krótką rozmowę z Andy'm...On wcale nie jest taki zły, jak mówią wszyscy. Kiedy się go lepiej pozna, można stwierdzić, iż to całkiem sympatyczny chłopak.
Jedynym, co nadal napawało mnie niezrozumiałym lękiem, był Will. Z nim nie dało się nawiązać kompletnie żadnej relacji. Zapytany, odpowiadał jednym słowem, dając rozmówcy do zrozumienia, że nie ma najmniejszego zamiaru kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Wiem, bo...kilkakrotnie próbowałam. 
Ułożyłam ręce pod głową i przymknęłam oczy. Czułam wszechogarniające mnie szczęście i radość, jakiej w życiu nie zaznałam. To było dla mnie zupełnie nowe wrażenie...Miałam ochotę powtórzyć to tyle razy, aż będę miała tego dość. Miałam ochotę krzyczeć, skakać! Oznajmić całemu światu, jak się czuję!
Pohamowałam się tylko dlatego, żeby nie zbudzić, śpiących już, Clov i Elliota.
Nie wierzyłam, że będąc w takim stanie, mogę zasnąć. 
Jednak po kilku minutach oddychałam już miarowo z zamkniętymi powiekami, pogrążona w wszechobecnej krainie snów..
* * *
Następny dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałam (oczywiście bez zbytniego entuzjazmu) i powędrowałam do łazienki w celu odświeżenia się. Następnie, już oporządzona, udałam się na obiad, gdzie zastałam, równie niemrawych jak ja, pozostałych adeptów Szkoły Antaniasza.
Zasiadłam przy stole, podpierając głowę ręką. Mój wzrok bez zbytniego zainteresowania przebiegł po wszystkich potrawach leżących na stole. Kiedy już kompletnie nie wiedziałam, co, i czy w ogóle, coś zjeść, zauważyłam talerz soczystych kiełbasek, prosto ściągniętych z grilla. I znów przypomniało mi się ognisko, lecz nie rozmowa z Lorren i podśpiewywane przez Tony'ego I See Fire, lecz pewne zabawne zdarzenie, które było związane właśnie z kiełbaskami. Już na samym początku imprezy, Antaniasz wykazywał sporą nerwowość i...odznaczał się swego rodzaju młodzieńczym zapałem. Kiedy tylko otworzyliśmy paczkę pianek z zamiarem podpieczenia ich na ognisku, Mistrz z głośnym okrzykiem rzucił się na nas i wyrwał nam słodycze z rąk, po czym beztrosko zaczął wpychać je sobie garściami do ust. Gotowa byłam przymknąć na to oko- w końcu każdy musi się kiedyś wyszaleć. Potem zamiast pianek (których Mistrz sobie nie szczędził, więc nam zostały ledwie resztki) postanowiliśmy upiec kiełbaski. Wydarzenie przebiegałoby w miarę spokojnie, gdyby nie pewna osoba...Ten ktoś aż nazbyt szybko pragnął zjeść kiełbaskę- wcisnął ją w największy ogień, w sam środek ogniska. To jeszcze nic. Później, kiedy już doszczętnie spalił swoją porcję, najspokojniej w świecie zdjął ją z patyka, wsadził pomiędzy dwie grube kromki chleba, ukrył pod masą ketchupu i musztardy i odgryzł wielki kawałek. Wyraz błogiego spokoju na twarzy Antaniasza został zakłócony, gdyż staruszek zaczął krztusić się gorącą i zwęgloną kiełbasą. Wypluł ją czym prędzej, opryskując sosami swoją brodę i kawałek ziemi wokoło.
Na samo wspomnienie tego wydarzenia, na moją twarz wypłynęło coś w rodzaju nieśmiałego uśmiechu. Zakryłam dłonią usta, chcąc ukryć uczucia i sięgnęłam po naleśnika z dżemem. Kiełbaski wolę sobie darować.
Po posiłku, spędzonym w grobowej atmosferze, ruszyliśmy tłumnie na główny plac. Dostrzegłam, siedzącego na dużej torbie, Andy'ego. Kiedy zobaczył, że się zbliżamy, wstał i zaczęło się pożegnanie.
Dla mnie zawsze było to coś...normalnego. Co roku zmieniałam rodziny, poznawałam nowych ludzi, więc z każdym z kolei musiałam się żegnać. Szczerze mówiąc, Andy'ego zdążyłam nawet polubić. Jednak naszą rozmowę można określić jako suchą. Zwyczajnie- podaliśmy sobie ręce, wymieniliśmy kilka słów zachęty na następny etap życia i już do chłopaka podszedł Tony. 
Antaniasz wkrótce zaszczycił nas swoim widokiem. Zdziwiłam się, bo pierwszy raz ujrzałam go w odświętnym stroju- czarny garnitur był chyba robiony na miarę, włosy świeżo umyte i uczesane, a ciemna walizka w dłoni zdecydowanie nie pasowała do postaci Mistrza. Ale cóż- wątpię, czy śmiertelnicy dobrze by przyjęli człowieka, który ma taki styl jak Antaniasz.
Kiedy już wszyscy pożegnali się z Andy'm, chłopak wydawał się...smutny. Choć i szczęśliwy; te emocje kulminowały się, mieszały. Zerknął na Mistrza, a ten kiwnął głową. Wykonał jakiś dziwaczny gest ręką i ich postacie zamigotały. Jakby wessał je jakiś lej- skurczyły się w sobie i jako miniaturki pochłonęła ciemność.
Zauważyłam, że Lorren miętosi w palcach niewielki skrawek papieru, zapisany ozdobnym pismem. Nie próbowałam nawet dociekać, co może zawierać ów świstek- w końcu dziewczynie została powierzona ,,opieka'' nad pozostałymi adeptami- pewnie Antaniasz zapisał jej tam wszystko, co powinna wiedzieć na czas jego nieobecności.
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić. Kątem oka zarejestrowałam postać Elliota, który kierował się w stronę Uczniowskiego Domu. Przeniosłam spojrzenie na Tony'ego, który stał, wgapiając się nieobecnym wzrokiem w ziemię. Obok niego Lorren wpatrzona była nadal w instrukcje Mistrza.
Stwierdziłam, że nic tu po mnie. Wolnym krokiem skierowałam się do mojego pokoju, gotowa przesiedzieć kolejne godziny w samotności. Teraz, kiedy nie ma Antaniasza, a obowiązki spoczywają na Lorren, wiedziałam, że to, co wytworzyło się miedzy nami- swego rodzaju więź, choć jeszcze ledwo dostrzegalna- zaniknie i będzie tak jak przed pożegnalnym ogniskiem Andy'ego. Znów będziemy sobie prawie obce. Z jakiegoś powodu czułam, że chciałabym dalej podtrzymywać tą znajomość, miałam dziwne wrażenie, że z Lorren rozumiem się jak z nikim innym. Takie przeczucie, że gdzieś wcześniej się już spotkałyśmy...
Ale nie miałam podstaw, żeby tak twierdzić. Chociaż jest opcja, iż natknęłyśmy się na siebie w jednym z miast, w których mieszkałam. Nie ukrywam, było ich sporo, ale myślę, że jeśli dziewczyna powiedziałaby mi, gdzie mieszkała, mogłabym stwierdzić, czy to miejsce jest mi obce czy wręcz przeciwnie.
Przemierzałam właśnie długi korytarz. Usłyszałam, jak ciężkie wejściowe drzwi się otwierają, a wąski pas światła rozświetla niewielki skrawek podłogi przede mną. Dobiegł mnie głos Lorren:
- Za dwadzieścia minut spotkamy się przed Uczniowskim Domem! Macie być punktualnie!
Uśmiechnęłam się. Już wyobrażałam sobie jak dziewczyna będzie zarządzać całą społecznością Szkoły. Musi to być nie lada wyzwanie i nie twierdzę, że ja zrobiłabym to lepiej. Po prostu zabawnie będzie widzieć, jak Lorren się z nami użera. 
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy minęły mi te minuty, dzielące mnie od spotkania z innymi przed budynkiem. Leniwie zwlekłam się z łóżka (nadal byłam niewyspana po ,,ogniskowej nocy''). Wychodząc z pokoju na wszelki wypadek zapukałam jeszcze do Willa, aby mieć pewność, że przyjdzie. W pewien sposób czułam się za niego odpowiedzialna...Może to przez to, że moim obowiązkiem było oprowadzić go po Szkole, pokazać wszystkie zajęcia i zadbać, żeby poczuł się tu jak w domu?
Poczłapałam korytarzem i wyszłam na świeże powietrze. Zdziwiłam się widząc, że słońce znajduje się już stosunkowo nisko nad horyzontem. ,,Jak ten czas szybko leci''- przeszło mi przez myśl.
Przycupnęłam na schodach, podkurczając nogi i opierając na nich przedramiona. 
- Przynajmniej mam gwarancję, że się nie spóźnię- westchnęłam.
Lorren dotarła na miejsce razem z Tony'm pięć minut później. Tłumaczyła się zadaniami, obowiązkami...Przyznam szczerze, że jej nie słuchałam. Moje ramiona mimowolnie uniosły się w górę, gdy uświadomiłam sobie, że mam gdzieś to, co powie. Chcę ponownie zaszyć się w pokoju. Sama ze sobą. 
- Antaniasz zostawił mi pewne instrukcje i zadania, jakie należy uczynić podczas jego nieobecności- zaczęłam dziewczyna. ,,Tego zdołaliśmy się już domyślić''- mruknęłam w myślach, niezadowolona z przeciągania sprawy.- W swoich notatkach zaznaczył pewną istotną informację...- zerknęła na kartkę, trzymaną w ręce.- Mianowicie mamy stworzyć swego rodzaju projekt. Będziemy pracować w parach i...
Drzwi otworzyły się i z budynku wytoczył się Will. Włosy miał zmierzwione, koszulę w nieładzie założoną na wymięty podkoszulek. 
- Idiota- warknęłam cicho.
Chłopak popatrzył na mnie, jakby dosłyszał moje słowa. Napotkałam spojrzenie jego zielonych oczu i z przerażeniem stwierdziłam, że MÓGŁ to usłyszeć. Nadnaturalny słuch czasami robi swoje. 
Will natomiast potraktować moją zgryźliwą uwagę bez emocji i po prostu dołączył do pozostałych adeptów.
- Będziemy pracować w parach- podjęła Lorren, ignorując spóźnienie Willa- Projekt nosi nazwę ,,Wspólne moce''. Mamy stworzyć połączenie mocy obu osób z pary- ma wyjść z tego jakiś przedmiot, zasób energii...coś materialnego. Musi to być odzwierciedleniem waszej natury, charakteru i trzeba wyczuwać w tym połączenie waszych mocy- to ważne. W ten sposób nauczycie się współpracować w kontekście Nadnaturalności.
Rozejrzałam się po pozostałych uczniach. Will traktował to wszystko obojętnie i już zaśmiewałam się z osoby, która będzie miała zaszczyt z nim pracować. Clov i Elliot patrzyli na siebie w niemym porozumieniu. Chyba przeczuwali, że będą razem w parze.
Lorren wyciągnęłam kolejną kartkę i rozwinęła ją. Tony przez cały czas zaglądał jej przez ramię.
- Teraz wyczytam pary- zapowiedziała dziewczyna.- Clov i Elliot- Wyczytani uśmiechnęli się do siebie.- Esper i Will oraz Lorren i Tony.
Zwinęła kartkę i schowała ją do kieszeni.
- To wszystko, możecie iść.- Uśmiechnęła się.- Macie tydzień na przygotowanie projektu. Chodź.- To ostatnie słowo skierowała do swojego chłopaka. Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę lasu.
Zaraz, to już wszystko? Kiedy byłam wyczytana, z kim jestem?
Przed budynkiem został tylko Will- Clov z Elliotem oddalili się już, aby realizować zadanie. 
Na twarzy blondwłosego chłopaka zatańczyło coś w rodzaju uśmiechu. Kąciki ust uniósł do góry i zerkał na mnie nieśmiało.
- Coś mi mówi, że nie będzie to łatwa współpraca- powiedział, wyczekując mojej reakcji.
Dopiero po chwili zorientowałam się, co znaczą jego słowa. Wytrzeszczyłam oczy, a otwarte usta zamarły mi w niewypowiedzianym pytaniu.
- Zgadza się- potwierdził Will.
__________________
Witajcie...chciałabym na wstępie ogromnie was przeprosić na moją okropnie długą przerwę. Ale szkoła nie sługa, a sprawdzianów miałam w ostatnich tygodniach na pęczki, także ani na wymyślanie fabuły, ani tym bardziej na pisanie nie miałam czasu :/
Wyrwałam się z tej monotonii (dzięki ci, przerwo wielkanocna) i myślę, że w następnym tygodniu możecie się spodziewać rozdziału ode mnie. Jeśli w ogóle chce wam się to jeszcze czytać...
No i chciałabym również przeprosić moją kochaną Freedom, która nie mogła rozwinąć skrzydeł właśnie przez moje lenistwo. 
Przepraszam! 
Obiecuję się poprawić i na powrót wdrążyć się w bloggerski świat.
Pozdrawiam

zawstydzona
Enough

3 komentarze:

  1. Ta... Jasne... Oczywiście...
    No co tu dużo mówić, niezłe. Ale późno, późno... Gdyby Freedom mi nie powiedziała, to nie wiem, kiedy bym odkrył ten rozdział.
    Spróbuję znów wcielić się w rolę czytelnika i komentatora.

    zmęczony
    Sagi van Cahear aep Reuel

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, wiem, sama się za to opiepszam w myślach. Mam nadzieję, że cię nie zawiodłam...bądź co bądź jesteś naszym ,,stałym'' komentatorem, że tak to mogę nazwać. Niefajnie by było, gdybyś przestał komentować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stałym i jednocześnie pierwszym ;) Postaram się nie przestawać

      Usuń