Witajcie! Miałam dzisiaj jeden z najgorszych dni w życiu, ale co tam! Przeżyłam i mogę teraz dla was wrzucić kolejny przydługi rozdział (który i tak skróciłam XD)
Dedykuje tę notkę wszystkim skrycie zakochanym (to nie ma związku z je treścią, a raczej zmianami i wydarzeniami, które miały miejsce ostatnio w moim życiu... :P) Czasem warto postawić wszystko na jedną kartę i zaufać losowi, Enough!
Zakręcona
Freedom
_____________________
- Lorren, nie
wierzę!- mruknął chłopak z tym swoim francuskim akcentem, poluźniając uścisk na
moim nadgarstku. Kąciki jego ust uniosły się w nieśmiałym uśmiechu, gdy
wypowiedziałam jego imię.- Pamiętasz mnie?!- rzucił wesoło, lecz w jego głosie
nadal pobrzmiewało niedowierzanie.
- Tak, ale…
Devid, ty jesteś nadnaturalny?!- wykrztusiłam w końcu robiąc wielkie oczy.
- To ty o tym
nie wiedziałaś?- zdziwił się rozkładając ręce i ściągając brwi.
- Kiedy się
poznaliśmy nawet nie wiedziałam, że sama jestem nadnaturalna!- odpaliłam łapiąc
się dłonią za czoło i przeczesując palcami grzywkę.
- Tak długo cię
nie widziałem! No, chodź tu do mnie, a nie gadaj tyle!- zakrzyknął
entuzjastycznie rozkładając szeroko ręce. Już po chwili tonęłam w jego mocnych
objęciach, nie wiem jak to się stało. W sekundzie przypomniałam sobie ile razy
te objęcia, te dłonie podniosły mnie na duchu, ile razy mnie uspokajały, dawały
nadzieję i broniły mnie.
- Tyle lat,
tyle lat…- szeptał cicho, sam do siebie. Po chwili mnie puścił, a ja nie
potrafiłam powstrzymać ogromnego uśmiechu, który wykwitła na mojej twarzy.
Devid był moim pierwszym, prawdziwym przyjacielem i pierwszą miłością, ale to
mniej istotne… Więc jak mogłabym nie cieszyć się ze spotkania z nim po… chwila…
pięciu latach? Tak, pięciu. Tym bardziej, że rozdzielono nas z dnia na dzień,
bez możliwości pożegnania.
- Tak, jasne,
spotkanie po latach, super, pięknie, ładnie, ale śpieszymy się, prawda Lorren?-
nagle wciął się Tony i odciągnął mnie za ramię w tył. Ups… on cały czas przy
nas stał. Dałam plamę reagując tak entuzjastycznie na widok Devida. Wpadka…? Zalały
mnie wyrzuty sumienia. Tony i tak był już na mnie z tego powodu wkurzony…
Zaczęłam jęczeć w myślach i lekko się skrzywiłam.
- No tak,
oczywiście, rozumiem- odpowiedział zgaszony Devid całkowicie zbity z tropu.- A
przepraszam, ty to…
- Jestem Tony,
chłopak Lorren- przecedził przez zęby z syczącym naciskiem na dwa ostatnie
słowa. Jednak na jego twarzy rozlewało się opanowanie, krył emocje, ale ja
dobrze wiedziałam, że wewnątrz kipiał z wściekłości. Czyżby był zazdrosny…? Dałam
mu ku temu powody? Chyba tak… Sondowałam ich obydwu wzrokiem. Co prawda Devid
był nieco niższy od Tony’ ego, ale Tony wyglądał przy nim nad wyraz wątle…
Chudy, wysoki, niczym wieszak, nie przypisałabym mu tyle krzepy i siły ile
posiadał. Za to Devid robił wrażenie kogoś kto mógłby jednym ruchem złamać
Tony’ ego niczym gałązkę. Byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami.
Słysząc chłodne
powitane Tony’ ego Devid w jednej sekundzie zmarkotniał i spochmurniał. Potarł
ze zmieszaniem kark i odchrząknął:
- Miło mi-
mruknął posępnie i wyciągnął dłoń do mojego chłopaka.
- A mnie nie-
syknął Tony i spojrzał wzgardliwie na wysuniętą rękę.
- Tony!-
zganiłam go i przepchałam się między nich.- Co ty wyprawiasz? Devid to mój
przyjaciel z dzieciństwa.
- Doprawdy?-
prychnął z niewesołym uśmiechem.- Czy tylko przyjaciel?
Rzuciłam szybko
okiem na Devida, by sprawdzić jego reakcje. Unosił jedną brew w pytającym
geście. Widziałam, że powstrzymuje ten swój figlarny uśmieszek.
- Owszem,
przyjaciel- odparłam stanowczo zwracając się z powrotem do Tony’ ego.
- Ja nie chce
robić kłopotu- odrzekł Devid zakładając ręce na piersiach i przenosząc ciężar
ciała na jedną stopę.- Skoro się spieszycie, nie będę was zatrzymywał- spuścił
głowę i wzruszył ramionami.- I tak miło było cię ponownie zobaczyć.
- Co to, to
nie!- zaoponowałam. Skoro już go spotkałam nie przepuściłabym okazji, by móc z
nim dłużej porozmawiać. Wiązałam z nim zbyt wiele wspomnień, był jedną z
nielicznych osób, które darzyły mnie ciepłem. I nie obchodziło mnie to co w tej
chwili myślał Tony. Musiał się pogodzić z tym, że chciałam zamienić słowo, bądź
spędzić trochę czasu z najlepszym kumplem, którego nie widziałam lata, a tak
wiele mu zawdzięczałam. Tony powinien to uszanować i zrozumieć!
- Devid idzie z
nami!- zapowiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu, z poważną miną zwróciłam
się do Tony’ ego. Na jego twarzy zagościła mieszanina żalu i złość.
- Wiesz w co ty
nas pakujesz!?- wrzasnął na mnie obcesowo.- To jeden z Czarnych Ludzi!
- Ej, ej,
chwila! Mała poprawka!- przerwał mu Devid.- Od tygodnia już nie!- Uśmiechnął
się pobłażliwie, w jego oczach dostrzegłam błysk.- Jak już to jeden z BYŁYCH Czarnych
Ludzi.
- Co za
różnica!- warknął Tony.- Człowieku, wyszkolono cię na zawodowego zabójcę! Nigdy
ci nie zaufam! I nie pozwolę swojej dziewczynie, żeby ci zaufała, nawet jeśli
odszedłeś ze stowarzyszenia! Możesz zapomnieć, że weźmiemy cię ze sobą, nigdy tak
nie zaryzykuje!
- Gdybym chciał
już dawno zabiłbym was oboje, a ty nawet byś nie zauważył!- rzucił od
niechcenia przechylając głowę. Słysząc jego słowa cofnęłam się automatycznie.
Strach powrócił. Devid to spostrzegł i uśmiechnął się do mnie niewinnie, lecz
dalej ciągnął stanowczo zwrócony do Tony’ ego.- Sam powiedziałeś, byłem
zawodowym mordercą. A jakoś nadal stoisz tu cały i zdrów. Wiesz dlaczego? Bo
rzuciłem tą fuchę. Zbiegłem, Lyx mnie ścigał, dlatego udałem się do Naszego
Świata, tu wilkołak by mnie nie dopadł! Nie odwalam już za niego brudnej
roboty! A poza tym… co na celu miałbym robiąc wam krzywdę?
- Masz broń?-
zapytałam podejrzliwie. Nie mogłam uwierzyć, że Devid zboczył na taką ścieżkę.
Tego się po nim nie spodziewałam, ale wierzyłam, że pomimo szkolenia jakie
przeszedł jest gdzieś w nim cząsteczka starego Devida. W głowie mi się nie
mieściło, żeby akurat on był zdolny do takich czynów. Na pewno z własnej woli
nie przeszedł szkolenia. Nie wierzyłam w to, by mógł się tak zmienić! W końcu
uciekł od wilkołaków… Jednak nie miałam takiej ochoty, by zabierać go ze sobą,
do Szkoły. Jeszcze pod nieobecność Antaniasza. Tony miał po część racje.
Niestety.
- Oczywiście,
Lorren- odpowiedział z urażoną miną. A sposób w jaki wypowiadał „r” z tym swoim
słodkim akcentem, tym razem nie wydał mi się taki uroczy.
- Oddaj-
zażądał Tony.
Devid wzruszył
ramionami. Schylił się i wyciągnął z cholewy buta sztylet (Hm, Tony też chował
w butach broń, nawet teraz miął swój nóż w lewym wysokim adidasie). Chłopak
rzucił ostrze pod nogi Tony’ ego. Sięgnął za pasek i wyciągnął dwa kolejne
noże- jeden krótki do rzucania, drugi toporny, bardziej przypominający
kuchenny, gruby nóż do chleba. Je również cisnął na ziemię. Potem sięgnął do
wewnętrznych kieszenie kurtki i po kolei wyciągał kolekcje małych cienkich
narzędzi, które mogły służyć nie tylko do zadawania śmiertelnych ran. Nadawały
się do otwierania zamków itp., więc miały też swoją praktyczną stronę. Wyrzucił
je także i zastygł w bezruchu. Tony spojrzał na niego pobłażliwie i wyciągnął
rękę domagając się więcej. Devid przewrócił oczami i raz jeszcze sięgnął ręką
za pasek od spodni, na plecach i wyciągnął smukły, czarny pistolet.
- Tego ci nie
oddam- rzekł chłodno, przyglądając się małej broni palnej.- Jedynie to- wysypał
naboje z pistoletu i wyciągnął zapasową paczuszkę z kieszeni spodni, po czym
cisnął na ziemię.- No i niestety, nie wyjmę z siebie nadnaturalności- burknął
zrzędliwie. Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.
- A twoja moc?-
spytałam łapiąc pod ramię Tony’ ego, który spojrzał na mnie ze satysfakcją i
triumfem w oczach.
- Śmierć…?-
rzucił krótko z przeciągłym „r”, jakie miał w zwyczaju wymawiać. Znowu
uśmiechając się łobuzersko. Zemdliło mnie. To jedno słowo wywarło na mnie
ogromne wrażenie. Mogę przysiądź, że zrobiłam się bledsza niż on sam. Nogi
lekko mi zwiotczały. Nie docierało do mnie, nie dopuszczałam do siebie tej
myśli, że ktoś kto się mną opiekował, kto dał mi nadzieję, kto zawsze był przy
mnie, kto mnie wspierał… mógłby się tak zmienić. Tylko, że swoją moc miał od
urodzenie. Śmierć. Nie dociekałam co się z tym wiąże, choć tysiąc pytań cisnęło
mi się na usta.
Wtedy coś za nami zaczęło pykać. A
raczej pluskać: PLUM! PLUM! PLUM! Impulsy nasilały się. W mig pojęłam, że to
portal. Na śmierć o nim zapomnieliśmy! Zamykał się. To był sygnał, że przejście
zaraz nie będzie dostępne. Wymieniłam z Tony’ m naglące spojrzenia. Devid pokręcił
smutno głową.
- No cóż… nie
zatrzymuje was dłużej- westchnął cicho zawieszając na mnie swój wzrok.- Zresztą
i tak narobiłem wam dużo kłopotu, namieszałam. No i rzeczywiście, nie byłbym w
stanie odbudować waszego zaufania- spojrzał na kupkę śmiercionośnych ostrzy-
Zrobić ten jeden błąd, potem wszystko się sypie… Myślicie, że jestem z tego
dumny, najchętniej cofnąłbym czas. Najlepiej do tych dziecięcych lat we
Francji…- jego akcent się nasilił.- Lorren… wiedz, że tęskniłem. I dalej będę
tęsknić. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy, o ile nie będziesz bała się do mnie
zbliżyć, bo wątpię byś mi teraz ufała. Wiem, zmieniłem się, ale nie z własnej
woli.
- Ufam-
szepnęłam ledwo słyszalnym tonem podchodząc do niego bliżej. Tony obrzucił mnie
miażdżącym spojrzeniem i już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz
odwzajemniłam się również niemiłym wzrokiem.
- Idziemy,
kochana- odkaszlnął i ruszył w stronę portalu, nie zważając na moją reakcję.
Nie byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Nie chciałam kłócić się z Tony’ m,
był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, zależało mi na nim jak na nikim
innym. Byłam z nim szczęśliwa. Ponoć z miłością w parze idzie cierpienie. Może
i racja. Bo właśnie cierpiałam. Mimowolnie raniłam Tony’ ego, zdawałam sobie z
tego sprawę, ale byłam bezsilna. Nie byłam z tego dumna, lecz wymagałam od
niego choć trochę wyrozumiałości w tej sprawie. Nie powinien być taki zaborczy.
Jasne, martwił się o mnie, ale powinien dać mi trochę swobody w naszym związku
i nie powinien tak się burzyć, lecz uszanować to i pozwolić mi zadawać się z
kim chce, bez względu na to, co mnie z tym kimś w przeszłości łączyło.
Myślałam, że wie, że kocham tylko jego. Czyżbym się myliła?
Devid spoglądał na mnie z żalem. Mi też
ciężko było tak po prostu odejść, skoro chwilę wcześniej się rozpoznaliśmy i
odnaleźliśmy po latach. Wierzyłam w jego skruchę. Zawsze był szczery. W
dzieciństwie mogłam na nim polegać, ufałam mu bezgranicznie. Dużo rzeczy
przemawiało za tym, bym straciła to zaufanie. Ale najpierw wolałabym dowiedzieć
się szczegółów. Jak został jednym z Czarnych Ludzi? Czy rzeczywiście wykonywał
ich zlecenia? Przecież był taki młody… Przejść szkolenie to jedno, wykorzystać
je w praktyce to drugie. Zresztą ja również zaczęłam bezwzględnie władać
bronią. Łuk w moich rękach to nie zwykła zabawka, my również przechodzimy
podobne szkolenie. Te i inne myśli przemknęły mi w głowie w ułamkach ułamków
sekundy.
Wtedy wpadłam
na desperacki pomysł. Korzystając z tego, że Tony był tyłem zdjęłam pośpieszni
skórzaną bransoletkę.
- Masz
towarzysza? Znajdzie mnie- pochyliłam się do Devida i wcisnęłam mu bransoletkę
do ręki.- Aura przyciąga.
Uśmiechnął się z nadzieję. Zrozumieliśmy
się. Odwróciłam się i pobiegłam za Tony’ m. Zastanawiacie się co da mu ta
bransoletka? Przeszła moim zapachem, moją aurą. Jeśli Devid ma towarzysza
odnajdzie mnie. Towarzysz rozpozna aurę i ją odszuka. Stara sztuczka, której
nauczyła mnie ciotka. Przydatna, prawda?
Dogoniłam Tony’ ego i ostatni raz
spojrzałam za siebie.
Devida już nie było.
* * *
Siedziałam po turecku, na pianinie w
pokoju Tony’ ego i tłukłam się zeszytem po głowie. Chłopak siedział na
podłodze, oparty o łóżko, a na kolanach trzymał laptopa. Lexi spała w kącie,
koło perkusji. A ja nie mogłam skupić się na tym projekcie, cały czas
rozmyślałam o akcji, jaką zrobił Elliot… Miej tu młodsze rodzeństwo… Zawsze cię
wkopie! Zorganizował akcje poszukiwawczą! Narobił zapewne paniki. Zwerbował
pozostałych adeptów i zmusił ich do przeszukania Ośrodka. Człowiek chce się
dyskretnie wymknąć, a i tak cię zdemaskują. Choć tyle, że nie ma Antaniasza…
Ale moja mina musiała być bezcenna, gdy wróciłam tu z Tony’ m i wszyscy nas
oblegli zasypując pytaniami…
Nie
ważne. Istotne natomiast jest to, że „pogodziłam” się z Tony’ m. Już się na
mnie nie wściekał, a nawet mnie przeprosił. Zdziwiło mnie to, bo byłam pewna,
że jest na mnie śmiertelnie obrażony. Chyba postawił się w mojej sytuacji. Wybaczył
mi moje zachowanie i reakcje. I przyznał się, że był zazdrosny. To wyznanie akurat
było uroczę… Dodał też, że chyba zbyt pochopnie ocenił Devida. W końcu sam
kiedyś, w przypływie niekontrolowanej nadnaturalności, można powiedzieć zabił
grupkę niewinnych ludzi… i swoją rodzinę. Przyznał, że żałuje, iż nie
zabraliśmy go ze sobą. Antaniasz mógłby być nim zainteresowany, a skoro Devid
uciekł z stowarzyszenia, mógł być cennym uczniem i sprzymierzeńcem, który
posiadał wewnętrzne informacje o poczynaniach Czarnych Ludzi i wilkołaków. O
ile mniej musieliby ryzykować Soah’ owie…?
- Masz jakiś pooomysł…?- zapytał wyrywając mnie z
zamyślenie i zamykając z trzaskiem laptopa. Spojrzał na mnie wyczekująco z
znużoną miną.
- Nieee… nic mi nie przychodzi do głowy- odparłam
kręcąc głową ze zwątpieniem.- Antaniasz nie mógł wymyślić niczego lepszego, naprawdę…
- Mamy stworzyć coś indywidualnego, tak?- zadał mi
kolejne pytanie i położył się na podłodze, podpierając na łokciu, by sięgnąć po
jedną z zabazgranych kartek. Taaa… po całym jego pokoju walały się papierzyska,
arkusze, zeszyty z notatkami. Siedzieliśmy już nad tym kilka godzin, już któryś
dzień pod rząd, odkąd wróciliśmy z Naszego Świata.- Coś co odda nasz charakter?
- Tak, ma powstać jakiś przedmiot, coś materialnego,
co będzie odzwierciedlaniem osób z pary- odpowiedziałam i zaczęłam wertować kartki
zeszytu z naszymi notatkami i próbnymi projektami. Elliot z Clov wczoraj
skończyli. Im współpraca idzie najlepiej, jednak czekają na Mistrza z oddaniem
pracy. Mój braciszek skrzętnie chowa swoje dzieło, nie wiem czemu, ale ma z
tego niezły ubaw… już się boje, co takiego stworzyli. A Esper i Will… oni nie
mogą się dogadać, stoją w miejscu, jak ja i Tony.
Nagle Tony zastygł w bezruchu, dostrzegłam to kątem
oka. Ruch ustał, więc przykuło to moja uwagę. Spojrzałam na chłopaka. Unosił
jedną brew i wystawiał czubek języka, jak to miął w zwyczaju robić, gdy nad
czymś intensywnie myślał. Uśmiechnęłam się na ten widok.
- Wiesz, co…- odezwał się nie podnosząc na mnie
wzroku znad kartek.- Chyba mam pomysł.
- Zamieniam się w słuch- rzuciłam szybko i zsunęłam
nogi z pianina.
- Co nas łączy?- zadał mi pytanie podnosząc głowę i
przygryzając koniuszek ołówka.
- Możesz to bardziej sprecyzować?- uniosłam obydwie
brwi i przechyliłam głowę.- Mogłabym długo wymieniać…
- Dobra, chodzi mi o muzykę! - podpowiedział, a w
jego oczach zaszalał błysk.- Zróbmy jakiś instrument. Połączmy nasze moce,
włóżmy w to uczucia, pasje… nas.
W tym
momencie moje usta wykrzywiły się w ogromnym uśmiechu. To było genialne.
- A więc do roboty- odparłam zeskakując z pianina.
* * *
Skończyliśmy. Udało się. Projekt z głowy.
Późnym wieczorem wstąpiłam do domku
Antaniasza po teczkę z instrukcjami, którą tam zostawiłam. W domku panował
półmrok. Przeszłam ciemnym korytarzem i zaświeciłam światło w przedpokoju.
Dziwaczne przedmioty straszyły po kątach. Wzdrygnęłam się na ich widok i
ruszyłam w stronę gabinety Mistrza. Stanęłam przed drzwiami. Były uchylone.
Dziwne. Pchnęłam je delikatnie, nawet nie skrzypnęły. Nie zapalałam światła,
stwierdziłam, że blask z holu mi wystarczy. Czułam się trochę nieswojo.
Wyczuwałam dziwną aurę, ale nie potrafiłam jej rozpoznać. Wpełzłam do środka i
zamarłam w bezruchu. Księżyc wlewał swe światło do środka przez otwarte okno.
Firanka zaczęła powiewać i trzepotać od przeciągu. Fotel Mędrca był obrócony
tyłem. Zdrętwiałam dostrzegając pewien przedmiot leżący na biurku. Moja
skórzana bransoletka.
Podskoczyłam przestraszona, gdy fotel się
poruszył.
Serce skoczyło mi do gardła, gdy
zobaczyłam siedzącego swobodnie w fotelu...
… owszem, Devida.